Cholera, ależ gwar.
Ale przynajmniej niezły gwar.
W gospodzie Ingemar nie miał zbyt wiele do roboty poza jedzeniem, piciem doskonałego piwa oraz słuchaniem popisów Iskry, które zresztą bardzo mu się podobały. W końcu był prostym człowiekiem, a tutaj akurat miał wszystko, co było potrzebne w tej chwili spokoju.
Ale Ojciec Niebo czuwał. Jutro czekał ich kolejny dzień - i tego dnia prawdopodobnie znowu poleje się krew.
Wiele się nie pomylił. Gdy Rosomaki skierowały się w stronę wyjścia, Ingemar ruszył niespiesznie zaraz za nimi, zakładając na głowę swój rogaty hełm i wyszarpując zza pasa Dar Ojca Niebo, ważąc go w dłoni. Głownia topora zdawała się zabłysnąć na chwilę karmazynowym blaskiem, po czym zgasła, dając wrażenie, że znów jest zwykłym, zużytym orężem.
Stanął nieruchomo w drzwiach niczym sam Gromowładny. Na jego twarzy zero emocji. W oczach pewność siebie i obietnica śmierci dla tych, którzy stanęli mu na drodze do osiągnięcia swego celu. Niczego się nie spodziewali, więc zachował milczenie, przynajmniej do momentu, gdy Akiko zeskoczyła z dachu. Gdy już się mieli na nią rzucić, on wydał z siebie głośny ryk porównywalny z rozszalałym niedźwiedziem, z zaskoczenia chwycił jednego z bandytów i z miażdżącą czaszkę siłą uderzył go głową, po czym zaczął brutalnie rąbać toporem na lewo i prawo, traktując szubrawców jak drzewa do ścięcia.
Dziś to on prowadził za sobą Przybysza. A tymi, którzy wpadną w jego objęcia, będą Rosomaki.