Rozmowa nie potoczyła się początkowo tak jak planował. Niewątpliwie negatywność krasnoluda nie pomagała w przełamaniu lodów. Moam zdecydował się im pomóc. Chciał samotnie przeprowadzić rytuał. Upór czarodzieja nie zamierzał na to pozwolić.
Na razie jednak zdecydowali się przyjąć gościnę Dunnina i wspólnie posilić się wyśmienitym niziołczym jadłem. Xhapion jadł dystyngowanie, małymi porcjami, chociaż organizm dopominał się o swoje. Co jakiś czas odrywał też kawałki mięsa czy chleba nie zapominając o swoim latającym przyjacielu. Przy stole kontynuowano rozważania na temat Koboldziego problemu
***
-
Pozwolę sobie was opuścić. Po tak sutym posiłku spacer dobrze mi zrobi. Poza tym Nevermore też chętnie rozprostował by skrzydła - Xhapion również powstał kłaniając się gospodyni za kunszt jej potraw i wychodząc na zewnątrz.
Gdy tylko uderzyło w nich wieczorne powietrze ptak zakrakał głośno i rozwinął skrzydła do lotu. Posłuszny sugestii czarodzieja obserwował z powietrza okolicę wioski. Wątpił czy jego ptasi móżdżek zdoła przetworzyć taka masę informacji, ale zawsze da to pewne rozeznanie w okolicy. Sam człowiek zwrócił swoje kroki na obrzeża wioski ku domostwu Moama. Zastanawiał się jak przemówić do pół-orka, żeby zezwolił towarzyszyć sobie w trakcie rytuału. Większość jego konfratrów potrafiła być niezwykle tajemnicza i niechętna w dzieleniu się wiedzą. Nie raz i nie dwa musiał używać fortelu czy płaszczyć się pod nimi, żeby uszczknąć chociaż odrobiny ich tajemnic. Splunął na ziemię na samo wspomnienie tamtych dni. Przyspieszył kroku.
***
Xhapion zawahał się. Nie był pewien reakcji pół-orka. Mógł mu w końcu przeszkodzić w niezwykle drobiazgowych i precyzyjnych działaniach. Przez chwilę bił się z myślami, ale w końcu zastukał laską o drzwi. Kruk na ramieniu skrzeknął nerwowo.
Nie minęła krótka chwila, a drzwi otworzyły się. Stanął w nich Moam z niezmiennym spokojnym wyrazem twarzy. Jedynie lekko uniesiona brew wskazywała na to, iż wykazuje ślady zainteresowania, bądź ciekawości.
-
Tak?
-
Ciekawi Cię zapewne, mistrzu, moja obecność. Jako twój konfrater chciałbym zaoferować pomoc w twoim przedsięwzięciu - ukłonił się uniżenie. - [i]Celem mojego życia jest poszerzanie wiedzy dla ogółu ras tego świata. Jestem pewien, że obserwując Cię przy pracy skorzystam z twojego doświadczenia, a myślę, że przy tak niebezpiecznym zadaniu pomoc nie zaszkodzi. [i]
- Zdobywanie wiedzy jest zaprawdę chwalebnym zajęciem. Niemniej to nie czas, ani miejsce, bym się nią dzielił - półork odrzekł rzeczowo. - Jak sami wspomnieliście zadanie moje jest niebezpieczne, to też nie mogę się rozpraszać niczyją obecnością. To wszystko?
-
Rozumiem, twój niepokój - kontynuował dalej czarodziej. Gdy było trzeba potrafił być niezwykle uparty. -
Mogę Cię jednak zapewnić, że nawet nie odczujesz mojej obecności. W końcu obaj działamy dla większego dobra.
- Decyzja została podjęta i nie zamierzam jej zmieniać - odrzekł, po czym cofnął się do środka. -
Żegnam.
Drzwi zamknęły się. Uśmiech spłynął z ust czarodzieja. Palce, zaciskające się na kosturze, zbielały. Przez moment w jego głowie krążyła jedynie formuła kuli kwasu, która stopiła by drzwi, wraz z progiem. Powstrzymał się jednak. Głębiej narzucił kaptur na głowę i ruszył w kierunku skraju wioski. Czarnopióry kruk wylądował na jego ramieniu.
-
Pompatyczny dureń!
-
Durreń! - zaskrzeczał kruk.
-
Nie musisz po mnie powtarzać - warknął czarodziej.
-
Mogłeeś się tego spodzieewać. Wszyscy pilnujecie swoich skrrywanych tajeemnic.
Czarodziej westchnął na takie dictum.
-
Prawda. Ale liczyłem na coś więcej. Trzeba będzie spróbować innej drogi. Dowiedziałeś się czegoś ciekawego?