Zsuwali się po linie, albo wręcz zeskakiwali na resztkach swoich możliwości unoszenia się w powietrzu, prosto w mróz i zimę spowalniające każdy ruch. Gdzieś za ich plecami zniknął kamienny żywiołak wracając na swój plan egzystencji. Elvin niewiele był w stanie pomóc przy rannych, ale Yetarowi udało się dwa razy oszukać czas dla dziewczyn, a Luna rzuciła co mogła. Kiedy wreszcie lodowa burza i ciemności z nią związane zniknęły, przełęcz była istnym pobojowiskiem.
Margery i Mezra ciągle leżeli nieprzytomni. Byli ustabilizowani, ich piersi poruszały się w miarę miarowo, ale rany były poważne, a możliwości Luny i Yetara niewystarczające na ten moment. Zbliżała się noc i wyglądało na to, że będą musieli spędzić ją tutaj, bo jak przenieść rannych?
Na szczęście Girlaen się ocknęła, otrzymując największą dawkę leczenia. Otworzyła oczy, nawet podniosła się z pomocą fetchlinga. Czuła się jednak - dosłownie i w przenośni - ledwo żywa. Jej życiu jednak aktualnie już nic nie zagrażało.
Aż do pojawienia się następnego zagrożenia, w które najwyraźniej przełęcz obfitowała. Któż to mógł rzucić taki śmiercionośny czar?!