Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 13-05-2018, 20:38   #238
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Post wspólny z Romulusem

Bramy Neverwinter
5 Marpenoth, przedpołudnie
Dopiero w śmierci kończy się obowiązek.
Jest to jedno z ulubionych powiedzeń władców i wygadanych przydupasów, którzy przemawiają w ich imieniu. Z wielu powodów sami uwierzyliśmy w to kłamstwo, przywykając do myśli, że śmierć jest końcem wszystkiego.
Myliliśmy się co do natury naszego obowiązku. Myliliśmy się co do miejsca śmierci w porządku rzeczy.
Dopiero na granicy szaleństwa, skąpany w krwi towarzyszy broni i wrogów, odkryłem błąd w pojmowaniu śmierci.
Bo tylko w śmierci obowiązek się zaczyna.
Nie ma znaczenia, na jaki kolor pomaluję zbroję lub który wzniosły symbol wyrzeźbię na tarczy. Moim celem pozostaje to, co zawsze miało nim być. Zabijać wrogów Ojca, a ostrzem i magią chronić Jego dzieci. Jestem zwiastunem śmierci, aniołem zemsty, rozdzieraczem ciał.


Zbliżało się już południe gdy Marduk Delimbiyra dotarł do bram miasta z jakąś przygodną karawaną. Życie w wielkim mieście liczyło się w złotych monetach, toteż nie gardził nawet paroma miedziakami zarobionymi okazyjnie na trakcie. Podczas podróży w stronę Luskan niewiele się dowiedział, a teraz marzył tylko o gorącej kąpieli by zmyć z siebie smród pociągowych wołów. Nim to jednak nastąpiło usłyszał znajomy głos, wołający gdzieś z tłumu. Chwilę zajęło nim odnalazł wołającego i przypasował twarz do imienia. Bo i Slidar Hallwinter wyglądał lepiej niż wtedy gdy widzieli się ostatnio. Osiadłe życie i brak goblińskiego miecza nad karkiem z pewnością mu posłużyły. Teraz stał nieopodal tartaku w towarzystwie smagłego starca i entuzjastycznie nawoływał złotego elfa. Marduk zauważył jeszcze dwóch ciemnoskórych młodzieńców wyglądających na ochroniarzy.- Heeej, panie Marduk, witajcie! Góra z górą się nie zejdzie, a człowiek z elfem; i to w takim miejscu! Coście porabiali przez ten czas, myślałem, żeście tylko na parę dni wyjechali, a nie ma was i nie ma!
- Pan Slidar, no proszę. Dzień dobry, miło was widzieć w dobrym zdrowiu - młody Delimbiyra skręcił ku byłemu najemnikowi i ukłonił się grzecznie. Imć Hallwinter mógł się przekonać, że kapłan szybko żegnał się z resztkami elfiego ekwipunku z jakim pojawił się w Phandalin. Płaszcz, miecz, zbroja, drobniejsze wyposażenie - wszystko to było dziełem ludzkich rąk a słoneczny elf zdawał się nie zwracać na to uwagi. I choć, co prawda, elfiej wyższości i arogancji mu nie brakowało, to starannie pilnował się by zwrócić się do znajomego przyjaźnie i z uśmiechem.

Wymienił uścisk dłoni z mężczyzną, skinął uprzejmie głową jego towarzyszowi.
- Karawany pilnuję, licząc na to, że zarobię tyle by móc dokupić sprzętu na wypadek… gdyby jakieś smoczysko jęło wypełzać z leśnych ostępów i nękać dobrych ludzi. Albo inne potwory. Wiadomo wam coś o takowych? - zagadnął z nadzieją, chcąc się upewnić że zielony gad z Thundertree czeka na niego, Marduka, bezpieczny do momentu śmierci z ręki kapłana Boga Elfów.
- Cóż wy wszyscy z tym smokiem. Ech, młodość… Smok był w lasach Neverwinter i usieczon. Sam bym nie uwierzył jakby imć Joris trofeów do osady nie przyniósł. Gadzina w szkodę nie wchodziła to i nikt o niej nie wiedział, ale pewnie niewiele by minęło nim by mu sarnina starczać przestała.

Zaszokowanie Marduka trudno było opisać. Zatkało go i dopiero po chwili wytrzeszczania oczu na najemnika był w stanie poskromić rodzącą się wściekłość.
Został oszukany! Pozbawiony szans na tak wspaniałą walkę i najwyższą nagrodę! To było jak... jak policzek! To burzyło jego plany!
- Co też mówicie - odezwał się wreszcie, gdy już panował nad głosem - głosem nieswoim, ale jednak - Musicie mi wszystko opowiedzieć. Wszystko. Zapraszam was do karczmy.

Slidar zamienił kilka słów ze starcem, dla którego najwyraźniej teraz pracował i wraz z Mardukiem ruszył do nieodległej tawerny “Pod Rozbrykanym Osłem”. Na zewnątrz stało wiele ław i stołów, toteż był to popularny punkt postoju dla wjeżdżających do miasta podróżnych, którzy mogli mieć oko na swój dobytek. Marduk szybko rozliczył się ze swoimi obecnymi pracodawcami i zamówił napitki dla siebie i Hallwintera.

- To tak było, że jak żeście wyjechali to się Joris chyba nudzić zaczął. Ja go rozumiem, jak człek raz zasmakuje awanturniczego rzemiosła, to potem nijak na tyłku usiedzieć nie może. W każdym razie jak kilka dekarni przeminęło i nowe karawany się zjechały, to skrzyknął paru najemników od nich, panienki Melune i Hammerstorm na dokładkę i na smoka ich wziął. Dziwna to była kompania, dziwaczna wręcz, ale ja wiem, że się człowieka po okładce nie sądzi. I wzięli poszli, a za parę dni wrócili z łbem, łuskami i pazurami. Choć wiele tego nie było, ale było. Z tego co panienka Hammerstorm po pijaku opowiadała to go w tym starym zamku goblińskim dopadli i sufitem przywalili. A wcześniej panienka Przeborka go mieczem z nieba zrzuciła, tak opowiadali - roześmiał się i upił zamówionego przez Marduka piwa. - I powiem ci, panie Marduk, że gotów jestem w to uwierzyć. Baba na schwał, widać, że na północy chowana i mieczem wielkim robić umie. Wiecie, panie Marduk, że Daranowi w oko wpadła? Nawet o żeniaczce coś bąkać zaczął. W sumie się nie dziwię, lata swoje ma, a bez baby dom to nie dom. Zresztą panna teges niczego sobie, choć z twarzy to mogłaby dzieci w nocy straszyć, zwłaszcza jak się ostatnio z ogrem starli i ją pohatarał. Ale w nocy wszystkie koty czarne - roześmiał się rubasznie.

Młody kapłan uśmiechał się automatycznie, a w głębi duszy kalkulował i zmieniał plany.
- Małżeństwo to jeden z najpiękniejszych sakramentów które zawdzięczamy naszym opiekuńczym Ojcom i Matkom. Pomysłowi założenia rodziny mogę jedynie przyklasnąć- skomentował słowa Slidara i dodał po namyśle - Jeśli oboje małżonkowie mają się ku sobie, to i lepiej - chętne cieszenie się rozkoszami łoża pieczętuje związki, dodaje wspólnemu, często trudnemu życiu powabu i ekscytacji, których czasami trudno uświadczyć w inny sposób - pokiwał głową, nieświadom tego jak chętnie Torikha Melune szuka takowych w gorzale.
- Żeby nie było - ja sam nie spotkałem niewiasty której byłbym gotów oddać swe serce - dodał, przemilczając fakt że jak na razie oglądał się za kobietami na jedną, góra dwie, noce. To że był aroganckim i często bezmyślnym fiutem tylko utwierdzało jego kawalerski stan. - No cóż, może kiedyś… Na razie niosę posługę potrzebującym i traktów pilnuję skoro są niespokojne. To niemal… uzależniające… - uśmiechnął się krzywo.

- Hahaha, jeszczeście dobrze do miasta nie wrócili a już ruszać chcecie? Ech, młodość - mężczyzna poklepał się po kolanie, niepomny faktu, że Marduk jako elf pełnej krwi musi być co najmniej dwukrotnie starszy od niego, jak nie więcej. Przynajmniej w ludzkich kategoriach, bo w elfich nadal był młodzikiem. - A wiecie, że by była? I to dobrze płatna, lepiej na pewno niż za szwędanie się po trakcie weźmiecie. Jakoś tyle co żeście wyjechali to do Phandalin zjechali potomkowie tych Tressendarów, co ich dwór na wzgórzu zrujnowany stoi, pamiętacie przecież, co się Czerwoni tam gnieździli. Papierami jakowymiś burmistrzowi zamachali przed nosem i ziemię zajęli. Joris powiada, że na pewno sfałszowane toto, ale niby jak sprawdzimy? Posłałem wici do znajomków tu i ówdzie, Daran też stare kontakty uruchomił, ale przecie ludzi na ziemi jak mrówków, a żaden z nas tak daleko na południe się w życiu nie zapuszczał. W każdym razie dlatego tu jestem, bo chcieli kogoś obeznanego w okolicy żebym imć Dawda, tego tam - machnął ręką w stronę tartaku - przypilnował jak zakupy będzie robił, co by go tutejsi nie oszwabili. Choć takie ma gadane, że umarłego by przegadał, nawet o piwo do śniadania się targuje, do niczego się nie przydaję, za nic złoto biorę. Ale narzekać nie będę, bo właśnie szczerym złotem płacą, nieważne czy małe czy duże zlecenie.
Wiem, że innych też najmowali, nawet imć Joris im za przewodnika służył, choć nosem na nich kręcił, że chamy bogate, że magusy podejrzane, że oszusty na pewno co kopalnię chcą zagarnąć, choć póki co to się wcale nią nie intereszą. Ja to wybrzydzać nie mogę, trza na starość trochę złota odłożyć, a w Phandalin na czym zarobię? Nawet młodzików po darmości do milicji szkolę. Ale wcale się nie dziwuję, że jemu i panience Torihce przeszkadza, że oni niewolnych za służbę mają i gorzej jak psy traktują. Po prawdzie i mnie to trochę razi, ale cóż zrobić? Północ za niewolę nie karze.
Zresztą jak psa traktują każdego, co im jest niższy stanem. Czyli i wieś całą. Wiecie, że jak ich w czasie Święta Plonów ktoś okradł to zagrozili, że jak się nie znajdą precjoza to wieś z dymem puszczą? Ledwie imć Shavri ich jakoś przegadał, od Toblena słyszałem. A oni jak to bogacze, zdaje im się że wszystko im wolno i wszystko do nich należy. Jak tak dalej pójdzie to może i faktycznie tak będzie, bo wydaje się, że gotówki mają całe skrzynie. Kazali drewna nakupić, robotników nająć, meble zamówić, dwór przed zimą do zamieszkania przygotować. Niemożliwością to jest jak na moje oko, ale kto bogatemu przetłumaczy, że nawet za diamenty pewnych cudów zrobić się nie da? To żem tu przyjechał, wszystkich spraw dopilnować, choć na ciesielce znam się tyle co na pasieniu owiec, czyli nic
- westchnął.

Marduk słuchał z uwagą, choć w duchu się krzywił. Wystarczająco nisko już upadł; z właścicielami niewolników nie zamierzał wchodzić w komitywę, czy to na Północy karzą za niewolę, czy też nie. A grożenie wsi odpowiedzialnością zbiorową w jego obecności było proszeniem się o nieszczęście. Zastanowił się przez chwilę.
- Czy Joris i panna Torikha miewali się dobrze, jak ich ostatnio widzieliście, panie Sildarze? - zagadnął. - I dużo tych Tressendarów zjechało? Jakiś wojenny to ród, czy raczej kupiecki, skoro tak gotowizną szastają? Bąknęli coś czym się zajmują?
- Ciężko rzec, bo w tych swoich strojach to dziwacznie wyglądają od rana do wieczora. Na pewno magią się parają, może z tego żyją? Tu nic nie sprzedawali, kupują jeno
- machnął ręką znów na tartak. - Wojów mają cały oddział, z dziesięciu naliczyłem, ale ciężko rzec czy ich więcej jest, czy mniej, bo wszyscy jednak dla mnie wyglądają. Część we wsi, a część dwora pilnuje, a tam nie chadzam. Ale to niewolni albo najemni; szlachciców trzech jest. Do tego ślepa służka-śpiewaczka, jedyna kobieta z nimi.
Panna Torikha domostwo chce wystawić, Joris jej pomaga, to chyba się ku sobie mają. Myśleli wszyscy, że na Święcie Plonów zrękowiny będą, ale nic z tego, ledwie na wieczorne tańce zdążyli, prosto z traktu zjeżdżając. Najemstwo żeniaczce nie służy.


Słoneczny elf pokiwał z uśmiechem głową.
- Prędzej czy później osiądą, na potomstwo się zdecydują, to nie będą mieli głowy do takiej roboty. I dobrze - pochwalił. - Niech im się wiedzie jak najlepiej. Byli w Phandalin gdy pan wyjeżdżał? Chętnie ich nawiedzę.
Obracał jednocześnie w głowie słowa byłego najemnika, mając jakieś dziwne, niesprecyzowane wrażenie że sprawa rzekomych Tressendarów jest bardziej... zagadkowa, tak, to chyba dobre określenie - zagadkowa - niż to by wynikało z suchej relacji. Tajemniczy magicy którzy nie sprowadzili ze sobą rodzin; żadnego interesu którym by się chwalili lub dla którego szukaliby kontaktów handlowych... w tej sytuacji fakt zajęcia dworu w którym - co za zbieg okoliczności! - Czerwoni dopiero co trzymali niewolników, budził w nim podejrzenia.
Wzruszył w duchu ramionami. Najpewniej nie będzie miał z nimi do czynienia, a jeśli będzie miał, to wtedy będzie się tym martwił.
- Co do tej roboty u Tressendarów to jednak podziękuję, mości Slidarze - dodał. - Trudno by mi było dla nich pracować, widząc jak innych traktują, z tego co pan opowiada. Jestem pewien że zrozumiecie.
- Tak, tak, nie musicie się tłumaczyć.
- Slidar upił piwa. - Jakbym mógł wybrzydzać to wiecie, ale w moim wieku… Gundren mnie przez wzgląd na starą znajomość najął i na niewiele mu się zdałem. To trza brać co jest i nie robić sobie wrogów z potężnych ludzi. Ale z drugiej strony - upił znów. - Tressendarowie złota mają, interes jakiś pewnie też, ściągną tu więcej ludzi… Takim Czerwonym to na pewno by się rządzić nie pozwolili. Minie rok-dwa i dzięki nim Phandalin może zyskać. Oczywista o ile go wcześniej nie spalą - roześmiał się, ale dość niepewnie. Nie do końca wierzył, że południowcy mogą spełnić swą groźbę, ale strzeżonego bogowie strzegą.

Marduk zatrzymał dłoń niosącą naczynie do ust, a potem ze zmarszczonym czołem zatopił spojrzenie w głębinach piwa. Miarą jego upadku było to że przywykł do smaku tego ohydnego napitku na tyle, by nie zwracać na niego uwagi. Zamiast tego obracał w głowie słowa Slidara. Starego najemnika było potrzeba, by przypomnieć mu że jest kapłanem Protektora, co nie poprawiło mu humoru. Skoro Hallwinter, doświadczony i zapewne znający się na ludziach, nie był pewien na co stać Tressendarów, budziło to dzwonki alarmowe coraz wyraźniej rozbrzmiewające w głowie elfa. A poza tym…
Poza tym czuł krew, metaliczny, bogaty jej zapach i cień uderzającej do głowy ekstazy towarzyszącej zabijaniu w imię Ojca Elfów. Czuł jak serce przyspiesza bicia a skóra pokrywa się lepkim potem. Siłą woli opanował ekscytację i zapanował nad reakcjami ciała.
- Wiecie co, panie Slidarze - odezwał się wreszcie, bawiąc się kuflem - wybiorę się do Phandalin z wami, jeśli to wam nie wadzi. Przedstawicie mnie imć Dawdowi, że będę wespół z wami pilnował wozów. A jak się nie zgodzi to i tak pojadę, choćby po to by sprawdzić czy Jorisowi, pannie Torikhce i dobrym ludziom z Phandalin co nie zagraża…
- Pewnie, dobrych ludzi nigdy za wiele - Slidar podniósł kufel w toaście i dopił resztkę piwa.

 
Sayane jest offline