- Wiejemy! - błyskawicznie zadecydowała Tajga. Sielankowy poranek ni stąd ni zowąd zmienił się w piekło, tandetne jak w balladzie za miedziaka.
Bardka chwyciła swoje rzeczy i zarzuciła na ramię, z rozpędu posyłając bełt w kierunku najbliższego wroga. Ani jej się śniło ryzykować walkę z czymkolwiek. Zombiakom biegiem łatwo uciekną, ale z kościstą poczwarą było już gorzej.
Gdyby nie rzut włócznią to podejrzewałaby jaszczuroludzia o dowodzenie nieumarłymi, a tak... Rozejrzała się uważnie po okolicy szukając latającego czarodzieja lub czegokolwiek nowego i niezwyczajnego. Przecież wszystko nie mogło ożyć równocześnie samodzielnie; w końcu rozbitkowie kręcili się tu przeszło dwanaście dzwonów i nic się nie działo! Coś lub ktoś musiał obudzić nieumarłych i zmusić do ataku na żywych.