https://www.youtube.com/watch?v=04foIOLkDiY
Po przegranej walce Bethany postanowiła wszem i wobec, że "trzeba sobie jakoś upokorzenie przegranej odbić". Złapała kulejącego Patricka White'a pod ramię i dostosowując się do jego tempa powiodła ich spacerkiem niemal romantycznym w połać sterylnie czystej kuchni gdzie zrzuciła wierzchni ubłocony mundur, umyła ręce i otworzyła podwoje chromowanej dwuskrzydłowej lodówki.
- Co sobie pan życzy na kolację, panie White? - zapytała tonem kelnerki doradzającej stałym gościom w pięciogwiazdkowej restauracji z udawanym i żartobliwie przerysowanym francuskim akcentem. - Dzisiejsza specjalność zakładu to omlet z jednego jaja i chleb tostowy liźnięty świeżym masłem.
- Jako podkładka nie zaszkodzi. Muszę się napić. - mruknął ostentacyjnym gestem ścierając czerwoną farbę z ramienia, w efekcie rozmazując ją po uniformie jeszcze bardziej.
Behany opuściła okulary na nos i obrzuciła go spojrzeniem bibliotekarki upominającej, że obowiązuje cisza.
- Wino - poszła na ustępstwo i wyciągnęła karton z jajkami.
Dłuższą chwilę trzaskała szafkami i rondlami aż wreszcie znalazła wszystkie potrzebne jej pomoce i zabrała się za pichcenie. Znad patelni doleciał przyjemny zapach rozpuszczającego się masła.
- To jak to się stało? - Bethany wskazała nożem na kolano White'a.
- Wywaliłem się na wrotkach. - odparł zdejmując kamizelkę wraz z całą uwaloną farbą górę munduru i przepoconą koszulką. Uderzenie kulki z farbą zostawiło niewielkiego siniaka pod obojczykiem. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie jak przybyszowi z innej planety. - Serio nie wiesz? Vancouver 2010 się stało. Powiedzmy że wylądowałem trochę dalej od podium niż planowałem.
- Wybacz, nie chciałam cię urazić ale nie śledzę zbyt wnikliwie konkursów łyżwiarstwa figurowego. Chociaż czasem, jak już trafię pilotem na występ na lodzie to oglądam. Macie takie fikuśne... – Bethany wyszczerzyła białe ząbki i zamachała drewnianą łyżką od okolic dekoltu po biodra – cekiniasto falbaniaste stroje kąpielowe.
- Tego dnia miałem czarno-seledynowy, z rozcięciem o tu... - Patrick opisywał kreację dobre parę minut i żadne ze słów nijak nie pasowało do wypowiadającego je żylastego faceta siedzącego w samych spodniach i ciężkich wojskowych buciorach, z nieodłącznym petem w zębach. Znał nazwę każdego koloru, elementu garderoby, a nawet nazwisko projektanta, które Bethany mętnie kojarzyło się z pokazami mody dla snobów i dobrze oświetlonymi wystawami sklepów do których nawet nie było sensu wchodzić. - Gdzieś jeszcze go mam. - zakończył długo zaciągając się papierosem i spoglądając gdzieś w okno.
- To niesamowite, ja ubieram się głównie w Mark&Spencer. Do pracy nieciekawe garsonki, na co dzień chcę wyglądać po prostu prosto i schludnie. Prostota jest ponadczasowa, prawda? - spojrzała na niego by znaleźć potwierdzenie na jego twarzy. - Niestety nie odziedziczyłam ani wyjątkowych talentów ani fortuny. Gdyby było inaczej też bym się ubierała w Dolce&Gabanna albo u Prady – Bethany wyjęła talerze i zaczęła wykładać na nie jedzenie z chirurgiczną precyzją. Omlety miały idealnie okrągły kształt, trójkąty podpieczonych grzanek wzbogaconych kolorowymi akcentami warzyw wyglądały jak wzory z kalejdoskopu, wymierzone co do milimetra i symetryczne.
- Nic wyszukanego – postawiła przed Whitem posiłek i wyczyściła sztućce papierowym ręcznikiem.
- Prostota jest ponadczasowa. - zgodził się po pierwszym kęsie omleta. Komplement albo mętna ogólna refleksja, chyba komplement. - Poznałem Gabbanę. - Podjął. - Straszna pierdoła, niewiele straciłaś.
Jedli w milczeniu ale nie krępującym, po prostu chyba oboje nie byli miłośnikami paplania z pełnymi ustami. Gdy Bethany przełknęła ostatni kęs odsunęła talerz i zaczęła sączyć wino z pękatego kieliszka.
- Po co tu jesteś? - zapytała spokojnie. - Wydajesz się dorosłym i poukładanym facetem.
Wzruszył ramionami.
- W łyżwiarstwie nie ma rozgrywek dla kulawych oldboyów, a rachunki same się nie zapłacą. - White uzupełnił kieliszek, chyba drugi raz.
- Zrozumiałe – Bethany zdjęła okulary, przetarła szkła świeżym listkiem papierowego ręcznika i dopiła wino. Potem zebrała talerze do zmywarki i przetarła stół wilgotną szmatką.
- Będzie dziś lało jak sam skurwysyn. - Stwierdził White wgapiony w okno tym samym melancholijnym tonem jakim przed chwilą opisywał strój z dni swojej świetności.
Bethany przykryła dłonią usta.
- Czy my właśnie rozprawiamy o pogodzie? – stłumiła śmiech. - Kurwa, żadne z nas tego nie wygra.