Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-05-2018, 21:21   #106
Gryf
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
https://www.youtube.com/watch?v=04foIOLkDiY

Po przegranej walce Bethany postanowiła wszem i wobec, że "trzeba sobie jakoś upokorzenie przegranej odbić". Złapała kulejącego Patricka White'a pod ramię i dostosowując się do jego tempa powiodła ich spacerkiem niemal romantycznym w połać sterylnie czystej kuchni gdzie zrzuciła wierzchni ubłocony mundur, umyła ręce i otworzyła podwoje chromowanej dwuskrzydłowej lodówki.
- Co sobie pan życzy na kolację, panie White? - zapytała tonem kelnerki doradzającej stałym gościom w pięciogwiazdkowej restauracji z udawanym i żartobliwie przerysowanym francuskim akcentem. - Dzisiejsza specjalność zakładu to omlet z jednego jaja i chleb tostowy liźnięty świeżym masłem.

- Jako podkładka nie zaszkodzi. Muszę się napić. - mruknął ostentacyjnym gestem ścierając czerwoną farbę z ramienia, w efekcie rozmazując ją po uniformie jeszcze bardziej.

Behany opuściła okulary na nos i obrzuciła go spojrzeniem bibliotekarki upominającej, że obowiązuje cisza.

- Wino - poszła na ustępstwo i wyciągnęła karton z jajkami.

Dłuższą chwilę trzaskała szafkami i rondlami aż wreszcie znalazła wszystkie potrzebne jej pomoce i zabrała się za pichcenie. Znad patelni doleciał przyjemny zapach rozpuszczającego się masła.

- To jak to się stało? - Bethany wskazała nożem na kolano White'a.


- Wywaliłem się na wrotkach. - odparł zdejmując kamizelkę wraz z całą uwaloną farbą górę munduru i przepoconą koszulką. Uderzenie kulki z farbą zostawiło niewielkiego siniaka pod obojczykiem. Przez chwilę przyglądał się dziewczynie jak przybyszowi z innej planety. - Serio nie wiesz? Vancouver 2010 się stało. Powiedzmy że wylądowałem trochę dalej od podium niż planowałem.


- Wybacz, nie chciałam cię urazić ale nie śledzę zbyt wnikliwie konkursów łyżwiarstwa figurowego. Chociaż czasem, jak już trafię pilotem na występ na lodzie to oglądam. Macie takie fikuśne... – Bethany wyszczerzyła białe ząbki i zamachała drewnianą łyżką od okolic dekoltu po biodra – cekiniasto falbaniaste stroje kąpielowe.

- Tego dnia miałem czarno-seledynowy, z rozcięciem o tu... - Patrick opisywał kreację dobre parę minut i żadne ze słów nijak nie pasowało do wypowiadającego je żylastego faceta siedzącego w samych spodniach i ciężkich wojskowych buciorach, z nieodłącznym petem w zębach. Znał nazwę każdego koloru, elementu garderoby, a nawet nazwisko projektanta, które Bethany mętnie kojarzyło się z pokazami mody dla snobów i dobrze oświetlonymi wystawami sklepów do których nawet nie było sensu wchodzić. - Gdzieś jeszcze go mam. - zakończył długo zaciągając się papierosem i spoglądając gdzieś w okno.


- To niesamowite, ja ubieram się głównie w Mark&Spencer. Do pracy nieciekawe garsonki, na co dzień chcę wyglądać po prostu prosto i schludnie. Prostota jest ponadczasowa, prawda? - spojrzała na niego by znaleźć potwierdzenie na jego twarzy. - Niestety nie odziedziczyłam ani wyjątkowych talentów ani fortuny. Gdyby było inaczej też bym się ubierała w Dolce&Gabanna albo u Prady – Bethany wyjęła talerze i zaczęła wykładać na nie jedzenie z chirurgiczną precyzją. Omlety miały idealnie okrągły kształt, trójkąty podpieczonych grzanek wzbogaconych kolorowymi akcentami warzyw wyglądały jak wzory z kalejdoskopu, wymierzone co do milimetra i symetryczne.
- Nic wyszukanego – postawiła przed Whitem posiłek i wyczyściła sztućce papierowym ręcznikiem.


- Prostota jest ponadczasowa. - zgodził się po pierwszym kęsie omleta. Komplement albo mętna ogólna refleksja, chyba komplement. - Poznałem Gabbanę. - Podjął. - Straszna pierdoła, niewiele straciłaś.

Jedli w milczeniu ale nie krępującym, po prostu chyba oboje nie byli miłośnikami paplania z pełnymi ustami. Gdy Bethany przełknęła ostatni kęs odsunęła talerz i zaczęła sączyć wino z pękatego kieliszka.
- Po co tu jesteś? - zapytała spokojnie. - Wydajesz się dorosłym i poukładanym facetem.

Wzruszył ramionami.
- W łyżwiarstwie nie ma rozgrywek dla kulawych oldboyów, a rachunki same się nie zapłacą. - White uzupełnił kieliszek, chyba drugi raz.


- Zrozumiałe – Bethany zdjęła okulary, przetarła szkła świeżym listkiem papierowego ręcznika i dopiła wino. Potem zebrała talerze do zmywarki i przetarła stół wilgotną szmatką.


- Będzie dziś lało jak sam skurwysyn. - Stwierdził White wgapiony w okno tym samym melancholijnym tonem jakim przed chwilą opisywał strój z dni swojej świetności.


Bethany przykryła dłonią usta.
- Czy my właśnie rozprawiamy o pogodzie? – stłumiła śmiech. - Kurwa, żadne z nas tego nie wygra.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 15-05-2018 o 21:30.
Gryf jest offline