Las był cichy i spokojny. Jak zazwyczaj.
Wnet jednak okazało się, że nie tylko Oswald i Randulf są w tym lesie intruzami. Na dodatek żaden z zauważonych przez Randulfa mężczyzn jakoś z wyglądu nie kojarzył mu się z zielarzem.
Oczywiście do zielarza mogli przyjechać z wizytą krewni, mógł mieć klientów, ale mógł też, mniej czy bardziej dobrowolnie, gościć grupę bandytów.
Jako że nie wypadało najpierw strzelać, a potem pytać (i - w razie konieczności - przepraszać), trzeba się było zorientować, kim są ci ludzie.
Na dodatek nie byli sami - sądząc ze śladów chacie mogło być dużo więcej osób.
- Idziemy ich podsłuchać - Randulf spojrzał na Oswalda - czy poczekamy, aż ich się zrobi mniej i dopadniemy jakiegoś, by go przesłuchać?