Wąska jaskinia po kilkunastu krokach gwałtownie wznosiła się w górę, aby po jakimś czasie zamienić się w pionowy szyb, w ścianach które go wykuto spiralne stopnie. Wapienne ściany ociekały wodą, podobnie jak schody, które na szczęście były w dobrym stanie, co ułatwiało wspinanie się. Po pokonaniu naturalnej klatki schodowej, prowadzeni przez Astrid, objuczeni towarem awanturnicy dotarli na szczyt klifu. Wyszli na wąski pas trawy między lasem a przepaścią, skąd roztaczał się cudowny widok na wodospady i system śluz. W oddali po przeciwnej stronie otoczonego ścianami basenu widać było zabudowania przystani w górnej części Stiru.
Astrid skierowała swoje kroki ku stojącemu w cieniu drzew wózkowi zaprzęgniętemu do kudłatego konika. Bohaterowie złożyli w pojeździe swój bagaż i sami wcisnęli się na pakę. Kobiecina cmoknęła i zwierzę wolno ruszyło ścieżką w głąb lasu.
Po przejechaniu około dwóch mil, zaprzęg wyjechał z lasu na sporą, niemal idealnie okrągłą polanę. W jej centrum rósł potężny, rozłożysty dąb, wokół którego, za palisadą skupiło się kilkanaście drewnianych, podłużnych domów. Na zewnątrz palisady znajdowały się pola uprawne i pastwiska, na których gryzły trawę kozy i świnie.
- Oto Unterbaum – wyjaśniła Astrid, wjeżdżając przez bramę i pozdrawiając ziomków. Co ciekawe, wszyscy mijani mieszkańcy wykazywali podobieństwo do spotkanych już w przystani ludzi, tak jakby byli jedną wielką rodziną. Staruszka zatrzymała wóz przed jedną z chat, z której wyszedł jakiś mężczyzna w średnim wieku, odziany w prostą sukmanę. Tak jak w przypadku wszystkich unterbaumczyków, jego twarz była szczera i uśmiechnięta. – A oto Voigt, nasz przywódca.
- Witajcie podróżni – Starszy ukłonił się nisko i zaprosił gestem do środka. Astrid poszła po druida. Corrobreth zjawił się chwilę później. W przeciwieństwie do innych mieszkańców, był czarnowłosy, kościsty o pociągłej, surowej twarzy. Wbrew stereotypom nie miał brody, ale przy pasku dyndał mu mały sierp, a włosy miał przewiązane słomianą opaską.
Po wyjaśnieniu jaki jest cel podróży bohaterów, zapadła niezręczna cisza, tak jakby samo wspomnienie Jałowych Wzgórz powodowało lęk i niepokój.
- A po cóż mielibyście tam jechać? – spytał Voigt. – To niebezpieczne tereny, nikt o zdrowych zmysłach się tam nie zapuszcza… I nie bylibyście pierwszymi w ostatnim czasie, którzy tam się udają… Niedawno przejechała tędy ekspedycja pod wodzą jasnowłosej kobiety, która nawet się u nas nie zatrzymała. Pytali tylko o drogę do Diabelskiej Niecki, najbardziej…
- Pozwólcie, że wyjaśnię – milczący druid wszedł w słowo sołtysowi. Głos miał głęboki, mówił powoli, ważąc słowa. – Przed wiekami stworzenia Chaosu wychynęły ze swego leża na północy, aby niszczyć ziemię i zebrać plon z dusz dla swych mrocznych bogów. To były mroczne czasy, gdy nawet niebo sprzyjało Chaosowi. Przez wiele dni niebo krzyczało, a księżyc Chaosu wył i pluł złem na nasz świat.
-Aby nas chronić, starożytni Druidzi wznieśli kamienne kręgi wokół miejsc, gdzie upadły plwociny Chaosu. Jednak ziemia została zbezczeszczona i zniszczona, a miejsca owe same zaczęły tworzyć wynaturzenia Chaosu. Na Jałowych Wzgórzach, w Diabelskiej Niecce upadł największy odłamek… Obawiam się, że teraz, gdy świat zewnętrzny zainteresował się tą ziemią, znów coś się może wydarzyć…