Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 17-05-2018, 21:09   #116
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Na zewnątrz

Nad ich głowami niebo rozdzierały chaotyczne, przerażające wyładowania błyskawic. Lało, jakby ktoś rozpruł brzuszyska chmur wielkim nożem.
Huraganowy wiatr chłostał śmiałków po twarzach, wpychał wodę i powietrze do płuc, jakby chciał udusić, złamać i utopić jednocześnie.

Burza, której doświadczali była potwornym, dzikim, pierwotnym pokazem sił natury i jej drapieżności. Niczym uwertura wygrywana przed czymś potwornym straszliwym i nie do nazwania.

W szumie ulewy nadal słyszeli te dziwaczne zawodzenie. Kojarzyło się z jakimś instrumentem, który wydawał z siebie ostatnie tchnienie - długo i niechętnie żegnając się z tym światem.

Ale śmiałków na zewnątrz mniej interesowały zjawiska atmosferyczne a bardziej to, co działo się w basenie, do którego wpadła Irmina.

Dobiegli tam sporą gromadką. Pierwszy był na miejscu był Frank Moore. I to on pierwszy zrozumiał, że cokolwiek właśnie nie działo się z basenem, nie dało się tego wyjaśnić inaczej, niż zagrywką Mistrza Gry. Bo wszystko było tak nierealne, że aż prawdziwe. Zaraz za Moorem nad wodą pojawili się Mark Buffet oraz April Wednesday z rozbieganym wzrokiem próbowała znaleźć jakąś szansę na pomoc. Okazać się przydatną, ale nie za cenę zagrożenia swojego życia lub zdrowia. Podobnie zresztą myśleli Moore i Buffet.
I to ta trójka mogła podziwiać koszmar, jaki rozegrał się na ich oczach.

Z bliska unoszące się nad wodą opary, gęste i skłębione, niczym rzucona świeca dymna, oraz rozświetlona, bulgocząca woda wyglądały naprawdę przeraźliwie. Z bliska czuli bijący od wody żar. Nie było wątpliwości, że woda w basenie gotowała się, jak ukrop w kociołku. A w tym wrzątku pływało ciało Irminy. Poruszane przez bąble, wirowało, jak kawałek ugotowanego mięsa.
Trup, bo nie było wątpliwości, że dziewczyna nie żyje, wyglądał potwornie. Mięso odchodziło od ciała, a z oparzeń wylewała się krew, barwiąc wodę w basenie na czerwono. Nie było jej jednak tyle, aby szybko nie rozpłynęła się po całej powierzchni.

- O kurwa! Kurwa! - przeklinał Tornado, wyraźnie wytrącony z równowagi, na skraju histerii.

Pozostali przybiegli nad basen nieco później. David Hasselhoff, Faith J.Allen, Patrick White z latarką w ręku, złapaną w korytarzu, z półki przy drzwiach oraz Rhys O’Sullivan. Z Tornadem, ośmioro wspaniałych. Siedmioro bohaterów. Siedmioro głupców, jak za chwilę miało się okazać.
Spoglądali w basen, na unoszącą się w nim pośród bąbli makabrę oniemieli ze zgrozy i niedowierzania.

I wtedy Irmina poruszyła się gwałtownie. Wystrzeliła w górę, w gejzerze syczącej wody i w rozbryzgach pary wodnej. Ciało przeleciało kawałek w powietrzu i spadło obok Tornada, z paskudnym, mięsistym plaśnięciem. Jak połeć lepkiego mięsa ciśnięty na gładką, kamienną powierzchnię.

Tornado już nie krzyczał lecz wrzeszczał, jak popierdzielony. Przez krótką chwilę, bo nagle jego krzyk zamienił się w ni to skowyt, ni to jęk.

Przez chwilę zgromadzeni nad basenem niedoszli ratownicy nie mieli pojęcia co się stało, a potem zorientowali się, że Tornado ... unosi się w powietrzu.

Z gotującego się basenu wystawała teraz dziwaczna, niezbyt gruba, mięsista rura. Jak pępowina. Czy macka. Tylko, że ta "rura" zakończona była czymś ostrym, jakimś śpiczastym kolcem, który przebił ciało nieszczęśnika na wylot.

Zarówno ci nad basenem, jak i ci przy oknach wyraźnie widzieli, jak przez mięsistą mackę przepływają płyny, jakby zawartość ciała niedoszłego faworyta Domu Marzeń i Koszmarów była zasysana przez coś, co skrywało się pod gotującą, parującą powierzchnią wody.

Nim zdążyli chociażby drgnąć, niebo nad ich głowami z sykiem przecięło coś płonącego, huczącego i jaskrawozielonego, co uderzyło z potwornym hukiem tuż za murem odgradzającym Dom od reszty świata. A potem drugi meteoryt, czy cokolwiek było to, co spadało z nieba, wbił się w dach Domu, gdzieś w pobliżu sali spotkań drużyny Czerwonej.

W Domu

Przyklejeni do okien ludzie wyraźnie widzieli krwawy spektakl rozgrywający się nad basenem. Widzieli poparzone straszliwie ciało Irminy wyrzucone przez jakąś nienazwaną siłę z kłębiącej się wody i wężowatą mackę, która przebiła Tornada, zwisającego bezwładnie na szponiastym zakończeniu tej dziwnej rury, jak mały owad przeszyty szpilką przez bezdusznego entomologa.

Niektórzy mieli nieco więcej szczęścia i nie musieli oglądać makabry dziejącej się nad basenem. Nie tracili czasu tylko rozbiegli się po Domu w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. W ten sposób Dixie znalazła apteczkę i zestaw reanimacyjny, zawieszony w korytarzu, w specjalnej skrzynce. Kelly i Alicja znalazły latarkę i teraz trzymały ten przedmiot jako łącznik pomiędzy tym co bezpieczne i przyjazne, a tym co niepojęte i śmiertelnie groźne. Phil próbując, bezskutecznie, połączyć się kimś z obsługi przez znajdujący się w salonie interkom. Madueke, bezpieczna pod dachem, przez okno widząca to, co dzieje się na zewnątrz. Jack Sullivan, który nagle poczuł się tak, jak kiedyś, gdy na pustyni w Nowym Meksyku o mało nie zginął w pułapce zastawionej przez meksykański kartel narkotykowy. I Trpile Kay, szczęściarz, który nie musiał oglądać rzezi nad basenem.

A potem, nad ich głowami, coś rozpadło się z przeraźliwym hukiem.

Pył i kawałki tynku spadły na głowy Alicji i Kelly prósząc dziewczyny siwizną wapna. Okazało się szybko, że są jedynymi kobietami, jakie zostały w pokoju czerwonych. I to one pierwsze usłyszały, jak nad ich głowami coś poruszyło się dziko, rozrzucając meble, tłukąc się chaotycznie. A potem wydało z siebie nie to wrzask, ni to skrzek, ni to krzyk! Przeraźliwy, rozdzierający uszy dźwięk porażający system nerwowy. I chociaż inni ludzie w budynku również go słyszeli, to właśnie Alicja i Kelly miały wrażenie, że cokolwiek znajduje się na piętrze DOMU zaraz rozedrze sufit i spadnie na nie i na łóżko.

Wszyscy w domu zamarli. Słysząc hałasy i skrzek z góry wydawało im się jeszcze, ze poza wrzeszczącymi ludźmi nad basenem, słyszą jeszcze odległe, stłumione krzyki dobiegające jakby z daleka, chyba od strony kuchni.

Czuli też zapach spalenizny. Nie byli pewni, ale chyba na piętrze, tam gdzie uderzył meteoryt, wybuchł pożar.

W rozbłysku świateł błyskawic i huku piorunów przecinających nieboskłon wydarzenia sprzed ostatnich kilkunastu sekund wydawały się niczym obrazy żywcem wyjęte z koszmaru.

I jeszcze ten dziwny, odległy dźwięk – ni to mechaniczny, ni to organiczny. Dziwny, niepokojący, rozdzierający ostatnie bastiony odwagi na strzępy.
 
Armiel jest offline