Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-05-2018, 02:33   #111
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Cisza przed burzą: Frank, Alicia, Dixie, Jack

- No siema. Kupę lat nie? - Frank widząc średnie a po prawdzie zerową reakcję na swój toast potraktował towarzystwo podobnie jak ono potraktowało właśnie jego. Czyli wybrał sobie jeden z niskich stolików, postawił na nim przygotowany talerz z szamą a potem obrócił z powrotem do kuchni. Po chwili wrócił z puszkami, butelkami piwa i jedną wina. Jakoś dziwnym zbiegiem okoliczności na kanapie wylądowała blondi z Insta więc usiadł na kanapie nie do końca pewny czy ona się przysiadła do przygotowanego gniazda z karmnikiem i promilopojem czy on do jej towarzystwa. Ale przynajmniej miał teraz do kogo otworzyć pyska. Wskazał na przyniesiony zestaw puszkowo - butelkowy - To czym chcesz opić tę kupę radochy jaką mieliśmy dzisiaj? - zapytał sam otwierając sobie puszkę z piwem.

- Który konkretnie fragment masz na myśli? - Alicia bez najmniejszego skrępowania skorzystała z przygotowanych smakołyków w myśl zasady, że najlepiej smakuje to, czego samemu nie trzeba przygotowywać. Padło na kanapkę i choć białe pieczywo zwykle omijała, tym razem postanowiła dać na luz. Wszak każdy z czerwonych zasłużył dziś na odrobinę szaleństwa.
- Czołganie w błocie? Przedzieranie przez poligon? - zadawała pytanie po pytaniu, obracając prostokąt chleba w palcach i przypatrując się youtuberowi spod przymrużonych powiem - A może ten ze strzelaniem do siebie i zabawą w wojnę? Mamy pod domem złoża ropy i nikt nas o tym nie raczył poinformować?

- Całościowo.
- Moore wzruszył ramionami i też sięgnął po jedną z kanapek. Ugryzł ją i chwilę przeżuwał popijając na koniec łykiem z puszki. Rozejrzał się jak obydwie bandy porozdzielały się na mniejsze i większe grupki tam i tutaj. - Poza tym ciebie to akurat ten poligon ominął. - zwrócił się znowu do blond cwaniary z krzywym uśmiechem. - Ale i tak było zarypiaście. No i szacun za te łamigłówki. Bez tego nie byłoby tak lekko. - uniósł w jej stronę puszkę do toastu.

Kieliszek Winter powędrował do góry, zaś ona uśmiechnęła się czarująco. Korzystając z wolnej przestrzeni rozłożyła się wygodniej na kanapie, wyciągając nogi przed siebie i przy okazji opierając łydki o uda rozmówcy. Faktu o szczęściu głupich wolała nie przytaczać, przynajmniej jeśli chodziło o jej osobę.
- Dobrze, że mieliśmy Faith - odpowiedziała pogodnie, przepijając toast. Sok jabłkowy z niewielką domieszką alkoholu przyjemnie załaskotał w gardle, spływając prosto do żołądka aby tam zmienić się w przyjemne ciepło.
- Już chyba rozmawialiśmy o brudnej robocie, tak mi się wydaje - dodała, a uśmiech na jej twarzy nabrał drapieżniejszych tonów.

- Taa? - Frank spojrzał w dół na długie nogi złożone na swoich udach. Postanowił udać głupiego ale dłoń sama zawędrowała mu jakoś do tych łydek. Co miały leżeć takie biedne i samotne przecież to w ogóle nie wykorzystywało ich potencjału. - I z Faith taka spryciula? No popatrz, popatrz, kto by pomyślał. - youtuber odczuwał podwójną satysfakcję i przyjemność i z trzymania puszki chłodnego alkoholu i z dotyku ciepłych, gładkich, kobiecych kształtów. - Ale wiesz co? Jak Dixie zaczęła spieprzać z nasza flagą myślałem, że już po nas. Mało brakowało. - powiedział i roześmiał się kręcąc głową gdy znów przypomniał sobie jak właśnie niewiele brakowało by atak niebieskich się udał.

- Co znowu ja? - nagle pojawił się nowy głos, a wraz z nim ręka która zaraz sięgnęła do talerza z kanapkami. Panna Banks wybrała tą z najgrubszym kawałkiem sera i przeskoczyła przez oparcie kanapy, siadając po drugiej stronie survivalowca - Udałoby mi się, gdyby któremuś z was nie uwidziało się we mnie celować - dorzuciła z pretensją, zagryzając ją szybko jedzeniem. Co prawda nie była to pizza, ale za to darmowa i jeszcze bez żadnej robocizny. Dixie, jak każdy szanujący się student, potrafiła docenić magię sępionego jedzenia. Cudze zawsze smakowało najlepiej.

- Nie strzelalibyśmy do ciebie, gdybyś nie podprowadziła nam flagi - blondynka parsknęła pod nosem, przegryzając własną kanapkę - Papier się wam w niebieskim kiblu skończył, czy co? Było poprosić, coś byśmy wam dały… bo jak wiadomo ten program jest źle prowadzony - pokiwała głową i finalnie zawiesiła spojrzenie na brunecie między nimi.

- Jak to nie? - Frank udał, że się obrusza na pomysł drugiej czerwonej, że mogliby nie strzelać do kogoś z niebieskich jak była okazja. Upił łyk z puszki i też sięgnął po kolejną kanapkę. - Ja na pewno bym strzelał. - dodał tak poważnym tonem gdy wracał z powrotem by oprzeć się o oparcie kanapy, że aż trudno było uwierzyć, że tak po prostu mówi na poważnie i że to koniec. - No ale mnie zdjęliście na samym początku. - dodał z rozbrajającą szczerością rozkładając do tego ręce w geście absolutnej niewinności. - Na dachu byłem. Ktoś mnie z dołu zdzielił headshotem. Na pewno nie Triple Kay. Bo on duży jest to jego jednego wiedziałem który z was to jest. A też go zdjęliśmy gdzieś na początku. - pokiwał głową odgryzając kęs z kanapki gdy przypominał sobie emocje właśnie stoczonej bitwy. No z parę godzin temu ale w sumie i tak niedawno. - A z tobą ej. Nie wiedziałem, że to ty póki na koniec nie zdjęłaś maski. Ale no fakt, było groźnie, prawie ci się udało. Jeszcze trochę i sami byśmy musieli szturmować wasz domek by odbić nasza flagę i zdobyć waszą. - Frank uniósł do góry palec by podkreślić ten fakt jak jego zdaniem niewiele brakowało do tego przełomu w walce. - No ale… Właśnie za to wypiję. Za zwycięstwo moje panie. - roześmiał się i znowu uniósł puszkę w górę najpierw do dziewczyny po jednej potem po drugiej stronie.

Jack przerwał przyglądanie się łydkom Winter i prychnął na słowa Franka, dołączając do toastu. Był już lekko wstawiony Było co oblewać.
-No to za zwycięstwo…ja co najmniej trzech niebieskich zdjąłem, łącznie z Dixie, choć Phil ją chyba też trafił- jak dalej będą podobne zawody, to kurde nie macie ze mną szans, dzieciaki. W piciu ani w strzelaniu to na mnie nie będzie mocnych. Żadne fotki na Insta i inne pierdoły wam nie pomogą.- Skwitował bezczelnie.

Blondynka zaśmiała się w kieliszek, ściągając usta w twór dzióbkopodobny. Przekręciła głowę do gliniarza wciąż z tym samym uroczym wyrazem pyszczka.
- Leczysz kompleksy, Jack? - spytała z uprzejmym zainteresowaniem, nie zapominając powachlować rzęsami - Czy masz atak hemoroidów, hm? - zadała drugie pytanie, poprawiając ułożenie nóg na Franku - Próbujesz się dowartościować, pragniesz poklasku? A może - zrobiła krótką przerwę, przekrzywiając głowę lekko w lewo - To ostatnie podrygi podstarzałego gliniarza, któremu się spalił kabaret? Nie widziałam żeby Faith latała i krzyczała aby jej pucować pantofle za rozgryzienie części logicznej… chyba że to starcza podagra - przekręciła kark, przenosząc uwagę na ratowniczkę.

- Raczej atak zgorzknienia. Albo uwiąd. Też starczy - panna Banks jako ta medyczna strona dodała swoją wersję diagnozy. Po cholerę łazić i kozaczyć jakby się rozpaczliwie szukało uwagi i próbowało podnieść własne ego gdzieś powyżej codziennej, szarej normy.
- Pomaga intubacja - dodała nagle wyjątkowo wesoło i dokończyła kanapkę, mówiąc jednocześnie z pełną buzią - Intubacja jest dobra na wszystko. Miałam na roku pannę, dla której intubacja była uniwersalną metodą leczenia pacjentów. Czy to topielec, czy ktoś z pożaru… intubować! - parsknęła, przełykając szybko - Na egzaminie dali nam przytomnego kolesia po wypadku samochodowym… znaczy kumpla, który udawał, wiecie jak jest. A ta zamiast zacząć od standardowych procedur od razu wyleciała z rurą… i miała gdzieś, że typ jest przytomny. Egazminator wybałuszył gały i dwa razy się jej dopytywał, czy aby na pewno wie co chce zrobić, a ta twardo szła w zaparte. - westchnęła, humor też jej trochę się skwasił - Zaliczyła rok, pewnie komuś obciągnęła za pozytywny wpis do indeksu. Jak pomyślę że teraz gdzieś jeździ na karetce, albo pracuje na izbie przyjęć mam ochotę wyemigrować na drugą półkulę… lub zmienić fuchę i zatrudnić się w Mcdonald's.

- A tak z ciekawości Jack co zrobisz jak konkurencje przestaną obejmować strzelanie i picie?
- Frank był średnio zadowolony z uwag “Tankowca” i jakoś psuły mu ten pozytywny nastrój po tym całym dniu pełnym pozytywnych wrażeń i emocji. No dobra, czasem i jego trochę poniosło no ale jak się człowiek w coś zaangażuje no to się zdarza. Zasadniczo jednak miał żal do Sullivana za próbę rujnacji jego prób pojednania i pokojowej współegzystencji. Poza tym ciekaw był jak w Jack w tym chaosie rozbryzgujących kulek doliczył się trzech trafień w te ruchome, podobnie wyglądające sylwetki. Stał i liczył? Bo coś mu się z ruchem i chaosem kojarzyła ta walka o domek i flagę czerwonych. A w końcu właśnie z Jackiem stanowili w porannym strzelaniu parę najlepszych strzelców wśród czerwonych. Ot, ostatnio miał pecha i oberwał headshotem na samym początku. A tak, to kto wie. Losowa sprawa.

W miarę słuchania uszczypliwych uwag upadłemu gliniarzowi rzedła mina. Zaczął coraz szybciej pić, a jego twarz zaczęła czerwienieć.
- No proszę, wyszczekane z was suczki, prawie jakbym słyszał moją byłą żonę. Gówno wiecie, całe życie poświęciłem dla społeczeństwa, ścigałem tym wszystkich czarnuchów i meksykanców sprzedających prochy dzieciakom i co z tego mam? Nawet emerytury porządnej. Żebyście się nie zdziwili przy kolejnych konkurencjach, dopiero się rozkręcam. - odparł buńczucznie na pytanie Franka.

- No spoko Jack ale daj sobie na wstrzymanie z tym gliniarskim językiem co? Wolałbym byś tak nie mówił o moich koleżankach dobra? - Frank westchnął i trochę zacisnął szczęki gdy słuchał żali gliniarza albo byłego gliniarza. Może i przykra sprawa ale w sumie nie jego. I jakoś go nie korciło by to miała być jego sprawa czy kłopot. Miał własne. Jack się zaczynał pruć jakby za dużo dziabnął. ale co jak co to mógł sobie te fochy i pogróżki darować. A już tak fajnie się zaczynało robić z dziewczynami, wieczorkiem i w ogóle. To nie, musiał coś napyszczyć. Zupełnie jak ta pogoda za oknem. Zaczynało być trochę niesympatycznie. Dobrze, że nie musiał nocować na zewnątrz czy co. Ale tu i teraz właściwie wolał by Jack dał se siana. I jemu i dziewczynom.

Panna Winter wzruszyła niedbale ramionami, wychylając się do przodu aby zgarnąć nową kanapkę. Ta poprzednia została nadgryziona do połowy, lecz chyba jej nie posmakowała, bo wylądowała na powrót obok pozostałych przekąsek.
- Myślałeś że na nas nakrzyczysz, pogrozisz palcem albo sięgniesz po bloczek z mandatami i od razu zaczniemy płakać i jąkać się, jakbyśmy miały po pięć lat? Chyba cię pogięło na stare lata - zabrała dłoń znad talerza, chwytając za kieliszek do wina - Zluzuj pagony, bo od samego gadania nie wzrośnie ci ani szacunek, ani umiejętności. Ta… hm - skrzywiła się nieznacznie, odstawiając szkło i jednak biorąc kanapkę - Taktyka wzbudzania postrachu tutaj nie działa, albo miałeś kiepskich nauczycieli. Między gadaniem, a robieniem jest spora różnica. Jak między zrobieniem pizzy, a lizaniem ulotki z pizzerii. Poza tym nie wiem z której budy się wyczołgałeś, ale tam skąd ja pochodzę nazywanie kobiety suką jest obraźliwe, a tutaj nie jesteś krawężnikiem. - wreszcie zwróciła się do Jacka, uśmiechając się samymi ustami - Mój prawnik też ogląda nasze małe show.

- Wybrałeś trudny zawód. Ciężki i odpowiedzialny, ale to był twój wybór. Znałeś plusy i minusy tej roboty, więc nie ma co narzekać - Banks rozłożyła ręce i zmieniła pozycję na kanapie, zakładając nogi na Franku tyle że od drugiej strony niż Alicia - Tak samo jak ja nie narzekam na swoją, a też nie płacą mi dużo. Za mało w stosunku do odpowiedzialności i ryzyka. Krew, śmierć, ból i cierpienie. W tym siedzimy. Dzień po dniu - mina się jej skwasiła - Za każdym razem kiedy wyjeżdżamy do wezwania wiemy że może pójść źle. Coś wybuchnie, coś się na nas zawali. Ktoś nas pogryzie, jak Alexa w zeszłym roku. Pacjentka, ośmioletnia. Wezwanie do meliny ćpunów, do jej matki już sztywnej. Przedawkowanie. Małej nie dało się odciągnąć od ciała, gryzła i drapała. - przeniosła spojrzenie gdzieś pod sufit - Miała HIV, Alexowi zostało może pół roku… ryzyko zawodowe. - znowu wzruszyła ramionami i nagle się uśmiechnęła, wychylając się po butelkę - Nie ma co się zmieniać w koło zgorzkniałych marud, napijmy się.

***

Dixie słyszała kiedyś, że nawet gdy świat dookoła staje w ogniu, a życie przypomina serię niefortunnych zdarzeń, człowiek powinien umieć się cieszyć. N przykład z małych przyjemności i sukcesów - do nich bezapelacyjnie zaliczało się obudzenie we własnym łóżku i znowu bez obcych elementów.
Gorzej wyglądała cała reszta.

Obudził ją wybuch bomby, albo instalacji gazowej - tak Banks myślała w pierwszej jeszcze mało przytomnej chwili. Zerwała się z łóżka prawie wywracając na podłogę, bo złośliwa kołdra zaczepiła się jej o nogi. Niestety szybko okazało się, że krnąbrna narzuta to jej najmniejszy problem.

Nie mieli prądu, Irmina chyba się topiła, a w basenie… coś się działo. “Coś” było dobrym określeniem. Dixie stała oniemiała przez całe pół minuty, ogarniając co u licha właśnie widzi.
Bezskutecznie.

Wyglądało obco, przerażająco i ratowniczka nie czuła potrzeby aby udać się na miejsce zdarzenia… niestety musiała. Obowiązek zwyciężył, tak samo jak za każdym razem gdy w pracy pakowała się w kłopoty.
- Apteczka - wymamrotała i to ja obudziło, dając impuls do działania. rzuciła się pędem w kierunku basenu, krzycząc do mijanych sylwetek - Znajdźcie apteczkę!

Mogli potrzebować bandaży, albo i głupiej maski do RKO. Czegokolwiek co pozwoli ustabilizować tonącą kobietę, którą należało wyciągnąć na brzeg bosakiem, wiosłem, kawałkiem kija albo i parasolem pod którym siedziała zeszłego popołudnia razem z Alicią i Frankiem. Pierwsza i najważniejsza zasada niesienia pomocy głosiła w końcu, że przy ratowaniu życia, najważniejsze jest bezpieczeństwo ratownika.


 
Driada jest offline  
Stary 17-05-2018, 02:57   #112
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Kelly i Alicia nocną porą

Gdzieś w środku nocy(tak nieco po północy), w trakcie tej cholernej burzy, ktoś nagle zaczął delikatnie potrząsać ramieniem Alicii. Zaspana dziewczyna w końcu przy błyskach burzy, zauważyła klęczącą przy jej łóżku Kelly…
- Hej, hej, śpisz? - Szeptała Cheerleaderka z markotną miną, a za każdym razem, gdy błysnęło i grzmotnęło, odrobinkę jakby podskakując całym ciałem.

W pierwszej chwili blondynka pomyślała, że oto nadeszła wiekopomna pora pobudki, zapowiadana szumnie przez Mistrza Gry poprzedniego popołudnia. Nieludzka, wilcza godzina.. Albo jak się to tak poprawnie nazywało - za wcześnie aby myśleć, działać, a przede wszystkim żyć. Kto normalny podnosił się dobrowolni z ciepłego, wygodnego łóżka, gdy na zewnątrz panowały egipskie ciemności, rozświetlane jedynie dzięki mocy elektrycznego światła? Człowiek jako gatunek nie różnił się wiele od zwykłego zwierzęcia: funkcjonował za dnia, spał nocą… czemu więc uwielbiał komplikować sobie egzystencję, wymyślając równie durne godziny pobudki…
- Mmmm… hmmm? - odpowiedź na zadane pytanie w wykonaniu panny Winter ciężko szło nazwać werbalną. Ot mruknięcie, nie do końca przytomne, zwieńczone uniesieniem ciężkiej niczym spiżowe wrota powieki.
- Alice... - Kelly znowu ją lekko potrząsnęła za ramię - Bo… ten… burza… a ja się boję... - Wydukała w końcu z siebie blondyneczka.
- To tylko burza… wyładowania atmosferyczne… różnice ciśnień… - druga blondynka wymamrotała odrobinę bardziej trzeźwo. W ponownym zanurzeniu się w objęciach Morfeusza przeszkadzało szarpanie i napięcie słyszalne gdzieś nad głową.
- To tylko burza Kelly - powtórzyła sennie, unosząc zapraszająco połę kołdry - Nic się nam tu nie stanie, nie bój się. Chcesz możesz spać ze mną. Będzie ci raźniej… tylko ostrzegam… zimne stopy - końcówka znów się rozciągnęła, powieki opadły ku dołowi. Tam gdzie ich miejsce o tej nieludzkiej porze.

Leżąca na plecach Alicja jeszcze nie skończyła do końca ziewać, a Kelly już wślizgnęła się do jej łóżka… przytulając się do jej boku. Nawet objęła ją ręką w pasie, przez chwilkę się wiercąc i szukając odpowiedniego miejsca. Twarz miała gdzieś na jej prawym ramieniu, czy to i blisko ucha Alicji… na moment i spotkały się ich stopy, które miała równie chłodne co panna Winter.
- Szękujem - Powiedziała Kelly, chyba mając już swoją nakładkę na zębach.

Minęła sekunda, druga, trzecia…
- Ty jesześ nacha?? - Spytała nagle Cheerleaderka, po czym zachichotała.

Otumaniony zmęczeniem mózg Winter reagował powoli, jeszcze wolniej przyswajając zasłyszane słowa, więc tym razem minęło dobre ćwierć minuty, nim cichy szept zawisł między obiema kobietami.
- Mhm… nie lubię… jak coś pije - kołdra wróciła na pierwotne miejsce, ramię modelki przewiesiło się przez pas Kelly, dłonią spoczywajac na materacu - Śpij… rano pobudka.
- Ofej... - Szepnęła panienka McClendon, ustami… muskając skórę na ramieniu Alicji. Czy to było zamierzone, czy przypadkowe, trudno było powiedzieć, szczególnie o takiej porze, i w takich warunkach.

- To… dobranoc - Alicia wysiliła się na uśmiech, półprzytomnie reagując na dotyk drugiego ciała. Magnetyzm nagrzanego łóżka zaburzał jej percepcję i czasoprzestrzeń, a pomruki burzy działały równie skutecznie co kołysanka. W pewnym momencie westchnęła cicho - Tylko nie kop, ok? Nie lubię mieć siniaków.

- Ja jus mam, fielki na uzie... - Mruknęła Kelly - Ofej - Dodała po chwili, a przy kolejnym błysku i grzmocie przytuliła się mocniej do Alicji, przylegając do niej wyjątkowo ciasno całym ciałem, przy okazji napierając małymi piersiami na jej rękę.


***



Sen, mimo że przyjemny, nie trwał długo. Przebudzenie zaś należało do nieprzyjemnych… wprost proporcjonalnie do chwili ponownego zanurzenia się w błogiej nieświadomości. Parę krótkich godzin odpoczynku nie dało rady zniwelować zmęczenia ostatnich dwóch dób, choć akurat Winter ostatniego popołudnie niewiele robiła. Próbowała odpocząć, zregenerować baterie i wziąć się w garść… burza w tym nie pomagała, ledwo pozwalając na osuniecie się w błogą czerń, lecz to co piękne nie mogło trwać wiecznie.

Piekielne hałasy, światła… a jakby tego było mało, huragan wyłączył prąd. Niskie, basowe warczenie gromów stanowiło idealne tło dla tego, co działo się w domu.
- C… co to? - Alicia zdołała wydusić szeptem, stając obok Kelly. Zachowała na tyle przytomności, by wpierw ubrać na grzbiet szlafrok aby nie paradować nago podczas zawieruchy.
Chyba telewidzowie serio nienawidzili uczestników show… bo wciąż brali udział w teleturnieju, prawda?
Ludzie kochali silne emocje: złość, miłość, strach, radość.
Niestety jako gatunek pociągały ich zwykle te negatywne. Najlepiej oglądane u kogoś innego niż oni sami.

Blondynka przymknęła oczy, policzyła w myślach do dziesięciu i dopiero wtedy uchyliła powieki. Gdzieś obok mignęła jej rozmazana biegiem sylwetka medyczki, usłyszała jej krzyk.
Fakt, nie powinni stać i gapić się podobni stadu lemingów z durnej kreskówki.
- Kelly - zaczęła łagodnie, obejmując cheerleaderkę i odciągając od okna - Znajdź latarkę, dobrze? Musimy znaleźć latarkę, a potem apteczkę. Pomożesz mi? - mówiła pewnym siebie głosem, choć ni w ząb nie czuła się spokojna. Wiedziała jednak o brontofobii drugiej blondynki, więc póki co lepiej, aby trzymała się wewnątrz budynku i znalazła zajęcie.
Tak było łatwiej, higieniczniej. Mniej przerażająco.
Obie w tej chwili potrzebowały wsparcia.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 17-05-2018, 19:26   #113
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Wygrali.
Hoff nie bardzo się do tego zwycięstwa przyczynił, ale teraz to się nie liczyło.
Wygrali i to było ważne.
David cieszył się że ta wojna zakończyła mimo wszystko. Wojsko to nie był jego konik. A bitwa okazała się bardzo stresująca. Więc aktor cieszył się że zakończyła się dość szybko, a że przy okazji wygrali, to był dodatkowy bonus.
Oczywiście najbardziej cieszył się, gdy już zmył z siebie farbę i zmienił mundur na coś wygodnego.
Wtedy mógł wreszcie odpocząć i zrelaksować się. Wtedy dopiero mógł w pełni docenić zwycięstwo i spokój od wyborów w pokoju. Nie wspominając o wygodzie.
Co prawda ćwiczył regularnie by zachować kondycję, ale David miał już swoje lata. Nie mógł latać po poligonie jakby miał znów osiemnaście lat.
Nic dziwnego, że po zjedzeniu przede wszystkim miał ochotę odpoczywać. Odpowiedział na toast trzymaną w dłoni puszką coli, trochę niemrawo… bo w tej chwili nie miał ochoty na ostre świętowanie sukcesu.

***

Odpoczywający w fotelu Hoff spojrzał z rozbawieniem i jednocześnie lekkim zainteresowaniem na Kelly… domagającą się nauk. Bądź co bądź było na co popatrzeć, a i David, jak każdy stary kocur, miał jeszcze w sobie dość ikry, by czuć ekscytację takimi widokami. Co prawda minęły już lata od ostatniego autografu na gołych piersiach fanki, ale miło było… powspominać.
- Jasne… mogę cię nauczyć. - uśmiechnął się Hoff wstając z fotela.- Edward… Edward Mulhare mnie nauczył, w najlepszy możliwy sposób. Pokonywał mnie za każdym razem, gdy graliśmy partyjkę w przerwie między kręceniem kolejnych scen.-

- Hi! - Przywitała się z nim Kelly, machając dłonią na powitanie. Na jej ustach pojawił się słodki uśmieszek, choć ktoś nieco bystrzejszy, mógł zauważyć, iż był on jakby sztuczny.
- Aha… ciekawe... - Odpowiedziała blondyneczka, nawijając sobie na palec kosmyk włosów - To znasz jakieś triki taaak? - Wyciągnęła w stronę David’a trzymany kij bilardowy.
- Tak. Kilka…- uśmiechnął się Hoff i zakręcił kijem.-Taki jeden harleyowiec uczył nas barowej bójki i jak walić kijami. I przy okazji, jak nimi uderzać bile.
Ułożył kij na stole i wycelował w białą bilę nachylając się. -Technika tkwi w nadgarstku, ale mocne ostre pchnięcia na początek... też pomagają.
Biała bila popchnięta gwałtownie uderzyła w kolejną, a ta w dwie pozostałe. Jedna tylko wpadła do łuzy… druga minęła tą do której miała wpaść.

Cheerleaderka zachichotała na słowa o “mocnych ostrych pchnięciach”, obserwując pierwsze poczynania mężczyzny na stole bilardowym. Sama przy tym się na nim oparła łokciami, pochylając do przodu, i dając niezły wgląd w swój dekolt potencjalnemu obserwatorowi… widoki z tyłu też w sumie były niczego sobie.
- A to jak jakie wpadną, to się wybiera? Bo są przecież dwa rodzaje? - Kelly pokazała paluszkiem na jedną z łóz(choć w jej przypadku, pewnie byłaby mowa o “dziurkach”). Zamrugała niewinnie oczkami.
- Skarbie… nie ma co się wdawać w reguły sportowe. Gdy gra się dla zabawy liczy się ile bil… się wbije białą do łuz. Potem się je wyjmuje.- odparła ze śmiechem Hoff kuszony widokami które prezentowała Kelly. Nic dziwnego, że nie trafił białą w żadną inną bilę. Ciężko było w coś trafić zezując co chwila na jej dekolt.
-Twoja kolej.. ty spróbuj.- zaproponował.
- Ok! - Ucieszona Kelly wzięła nowy kij ze stojaka na ścianie… który wyleciał jej z rąk ze sporym rabanem trzaskając o podłogę.
- Ups... - Uśmiechnęła się rozbrajająco, po czym pochyliła, by go podnieść, przy okazji tym razem prezentując wgląd na białe stringi, wystające ponad jasne legginsy. Po chwili już była gotowa do gry. Przymierzyła… i wykonała za słabe pchnięcie, efektem czego biała bila ledwie stuknęła w kilka innych.
- Ups - Zachichotała ponownie.
- Pochyl się bardziej…- Hoff stanął za dziewczyną kładąc dłoń na jej potylicy i lekko dociskając głowę.- ..odrobinę.
Pochwycił za kij który trzymała. Pochwycił tuż własną dłonią, co okazało się trochę… kłopotliwą sytuacją, gdyż dziewczyna mogła się otrzeć pośladkami o to co wywołała ciągłymi “ups”.
- Teraz ramię powoli do tyłu… jak naciągana sprężyna.- mówił Dave starając się ignorować fakt, że prawie leżał na Kelly.
- Ok... - Powtórzyła panienka McClendon chyba z 5 razy, prowadzona ruchami aktora, nic sobie(chyba) nie robiąc z faktu, jak do niej przylegał. Tym razem strzał okazał się bardziej efektywny, a dziewczyna zaśmiała się uradowana.
- A teraz co? - Spytała, najwyraźniej nie wiedząc, czy teraz dalej ona, czy kto inny, czy co robić, czy jak… i w ogóle.
- Ale rękami kulek dotykać nie wolno tak? - Spytała, po czym.. pochwyciła jedną z bil w dłoń, przyglądając się chyba jej numerkowi.
- Generalnie najprostsza zasada rozgrywek polega na tym, że jak długo zbijasz kulki do dziurek… łuz… to… tak długo masz kij w dłoniach. Nie trafisz do łuzy, to drugi gracz zaczyna zbijać, aż i on nie trafi. Kto umieści najwięcej z nich, ten wygrywa.- wyjaśnił Hoff trzymając już dystans do swojej uczennicy. Co innego podziwiac widoki, co innego niemal je macać.

- Ok, to teraz ja sama! - Kelly przekonana o swoich możliwościach po poradach Hoffa, spróbowała już sama. Pochyliła się nad stołem w lekkim rozkroku, z pupcią opiętą ciasnym materiałem w jego stronę… kilka razy nawet nią poruszała na boki, celując kijem w białą bilę… i nagle odwróciła głowę w stronę David’a.
- Dobrze? - Spytała ze słodkim uśmiechem.
-Co?- zapytał zdziwiony Hoff przez chwilę hipnotyzowany ruchem jej pośladków. Przybliżył się do niej i rzekł.
- Postawa dobra, tylko pamiętaj o sprężynce, naciągnij a potem energicznie pchnij… lub lekko, gdy bile są blisko łuzy.
- Przypomnij mi co to jest ta “łuza”? - Kelly ze słodkim uśmieszkiem niewiniątka wypięła się jeszcze bardziej.
- Nooo… to te dziurki z siateczkami…- Hoff miał z jakiegoś powodu problemy ze skupieniem. Ale trzeba było przyznać Kelly, umiała dobrze zaprezentować atuty swej urody. Niemniej sytuacja, choć ciekawa, zakończyła się na rozgrywce bilardowej między Hoffem a Kelly. Kuszącej oko i pełnej podtekstów, ale niewinnej w sumie.

***

Burza. Odpoczywający w łóżku nie przejmował się piorunami. Nie był dzieckiem by bać się piorunów Zasnął bez problemu. Aż do czasu huku.
Co się tu zdarzyło? Hoff zerwał się z łóżka nieco przestraszony. Wszak w Kaliforni takie huki i wstrząsy mogły zapowiadać trzęsienie ziemi. A oni nie wiedzieli gdzie są. Mogli być w strefie takich wstrząsów. Jednakże nie było to to.

To było… coś innego. Coś co przypominało mu stare horrory… a może filmy scifi? Bulgoczący basen… niezła sztuczka. Może to MG robił ich w konia ku uciesze widowni?
Ale w takim razie co robiła Irmina na brzegu basenu ? Gdzie znikła?
-Ruszcie dupy!- krzyk Tornado był głośny. Rada właściwa. Nie było co czekać na rozwój wypadków.
David ruszył za nim. Może te całe bulgotanie było tylko efektami specjalnymi. Może po wojskowym dniu, producenci szykowali horrow show. Może…
Ale z efektami specjalnymi trzeba uważać, a i pijana kobieta mogła narobić sobie kłopotów przebywając tam gdzie nie powinna.
Mgła wydawała się niepokojąca, podobnie jak mrok. Może i użyli tylko suchego lodu, ale i jego wdychanie było niebezpieczne.
Hoff biegł za Tornadem, żałując że nie było czasu na zabranie latarek. Przydałyby się teraz.
Podążał za siłaczem z zamiarem pomocy mu. Nie pędził jednak na oślep, co by nie zostać kolejną ofiarą wypadku. Wystarczy, że Irmina mogła mieć kłopoty.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 17-05-2018 o 19:34.
abishai jest offline  
Stary 17-05-2018, 20:26   #114
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
<zostawiam deklarację za Faith i Rhysa. Biegną pod basen. Post uzupełnimy najpóźniej do piątku>
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 17-05-2018, 20:45   #115
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Triple Kay się bał. Cholera… naprawdę się bał! Nigdy nie lubił burzy i zawsze w ich trakcie czuł się nieswojo. Wielki jak ściana chłop, któremu żadna bitka, rana, czy złamanie nie były niestraszne… Wiadomo. Wstyd. Ale niby co z tego? Każdy przecież kurwa ma jakieś swoje słabości! A przecież to, że nie lubił burz nie znaczyło, że w ich trakcie lał po gaciach, chował gdzieś czy w ogóle jakoś dawał to po sobie znać. O co to to nie. Trzymał fason. Zawsze. Nawet gdy był sam. Pozostawiał ten strach w środku. Zabijał go wódą, lub prochami. Dalej jakoś szło. Ale to kurwa co się wyrabiało za oknem to nie miało zajekurwa nic wspólnego ze zwykłą burzą! To było coś nieludzkiego! Jak z jakiegoś kiepskiego filmu z badmovies.org. Niebo dosłownie nienawidziło ziemi teraz. I Triple Kay za nic w świecie by nie dał się wyciągnąć do wyjścia na zewnątrz. Był pewien, że deszcz zrobił się kwaśny i napewno by wypalił mu skórę, powietrze trujące, a szalejący wiatr gotów byłby go porwać w tę straszliwą otchłań paskudnej czerni, zieleni, huków i wrzasków. Nic teraz nie było niemożliwe. Nie istniały prawa fizyki. Nie istniał zdrowy rozsądek. Nie istnieli bliźni.

Wielki wrestler niebaczny na wydarzenia obok basenu cofnął się od okna wgłąb pokoju i wypadł na korytarz, a potem do kibla by już nie patrzeć na to straszne widowisko. W ciemności rozjaśnianej rozbłyskami dziwnych gromów zacisnął oczy i w milczeniu liczył do dziesięciu. Raz, drugi, trzeci...
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 17-05-2018, 21:09   #116
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Na zewnątrz

Nad ich głowami niebo rozdzierały chaotyczne, przerażające wyładowania błyskawic. Lało, jakby ktoś rozpruł brzuszyska chmur wielkim nożem.
Huraganowy wiatr chłostał śmiałków po twarzach, wpychał wodę i powietrze do płuc, jakby chciał udusić, złamać i utopić jednocześnie.

Burza, której doświadczali była potwornym, dzikim, pierwotnym pokazem sił natury i jej drapieżności. Niczym uwertura wygrywana przed czymś potwornym straszliwym i nie do nazwania.

W szumie ulewy nadal słyszeli te dziwaczne zawodzenie. Kojarzyło się z jakimś instrumentem, który wydawał z siebie ostatnie tchnienie - długo i niechętnie żegnając się z tym światem.

Ale śmiałków na zewnątrz mniej interesowały zjawiska atmosferyczne a bardziej to, co działo się w basenie, do którego wpadła Irmina.

Dobiegli tam sporą gromadką. Pierwszy był na miejscu był Frank Moore. I to on pierwszy zrozumiał, że cokolwiek właśnie nie działo się z basenem, nie dało się tego wyjaśnić inaczej, niż zagrywką Mistrza Gry. Bo wszystko było tak nierealne, że aż prawdziwe. Zaraz za Moorem nad wodą pojawili się Mark Buffet oraz April Wednesday z rozbieganym wzrokiem próbowała znaleźć jakąś szansę na pomoc. Okazać się przydatną, ale nie za cenę zagrożenia swojego życia lub zdrowia. Podobnie zresztą myśleli Moore i Buffet.
I to ta trójka mogła podziwiać koszmar, jaki rozegrał się na ich oczach.

Z bliska unoszące się nad wodą opary, gęste i skłębione, niczym rzucona świeca dymna, oraz rozświetlona, bulgocząca woda wyglądały naprawdę przeraźliwie. Z bliska czuli bijący od wody żar. Nie było wątpliwości, że woda w basenie gotowała się, jak ukrop w kociołku. A w tym wrzątku pływało ciało Irminy. Poruszane przez bąble, wirowało, jak kawałek ugotowanego mięsa.
Trup, bo nie było wątpliwości, że dziewczyna nie żyje, wyglądał potwornie. Mięso odchodziło od ciała, a z oparzeń wylewała się krew, barwiąc wodę w basenie na czerwono. Nie było jej jednak tyle, aby szybko nie rozpłynęła się po całej powierzchni.

- O kurwa! Kurwa! - przeklinał Tornado, wyraźnie wytrącony z równowagi, na skraju histerii.

Pozostali przybiegli nad basen nieco później. David Hasselhoff, Faith J.Allen, Patrick White z latarką w ręku, złapaną w korytarzu, z półki przy drzwiach oraz Rhys O’Sullivan. Z Tornadem, ośmioro wspaniałych. Siedmioro bohaterów. Siedmioro głupców, jak za chwilę miało się okazać.
Spoglądali w basen, na unoszącą się w nim pośród bąbli makabrę oniemieli ze zgrozy i niedowierzania.

I wtedy Irmina poruszyła się gwałtownie. Wystrzeliła w górę, w gejzerze syczącej wody i w rozbryzgach pary wodnej. Ciało przeleciało kawałek w powietrzu i spadło obok Tornada, z paskudnym, mięsistym plaśnięciem. Jak połeć lepkiego mięsa ciśnięty na gładką, kamienną powierzchnię.

Tornado już nie krzyczał lecz wrzeszczał, jak popierdzielony. Przez krótką chwilę, bo nagle jego krzyk zamienił się w ni to skowyt, ni to jęk.

Przez chwilę zgromadzeni nad basenem niedoszli ratownicy nie mieli pojęcia co się stało, a potem zorientowali się, że Tornado ... unosi się w powietrzu.

Z gotującego się basenu wystawała teraz dziwaczna, niezbyt gruba, mięsista rura. Jak pępowina. Czy macka. Tylko, że ta "rura" zakończona była czymś ostrym, jakimś śpiczastym kolcem, który przebił ciało nieszczęśnika na wylot.

Zarówno ci nad basenem, jak i ci przy oknach wyraźnie widzieli, jak przez mięsistą mackę przepływają płyny, jakby zawartość ciała niedoszłego faworyta Domu Marzeń i Koszmarów była zasysana przez coś, co skrywało się pod gotującą, parującą powierzchnią wody.

Nim zdążyli chociażby drgnąć, niebo nad ich głowami z sykiem przecięło coś płonącego, huczącego i jaskrawozielonego, co uderzyło z potwornym hukiem tuż za murem odgradzającym Dom od reszty świata. A potem drugi meteoryt, czy cokolwiek było to, co spadało z nieba, wbił się w dach Domu, gdzieś w pobliżu sali spotkań drużyny Czerwonej.

W Domu

Przyklejeni do okien ludzie wyraźnie widzieli krwawy spektakl rozgrywający się nad basenem. Widzieli poparzone straszliwie ciało Irminy wyrzucone przez jakąś nienazwaną siłę z kłębiącej się wody i wężowatą mackę, która przebiła Tornada, zwisającego bezwładnie na szponiastym zakończeniu tej dziwnej rury, jak mały owad przeszyty szpilką przez bezdusznego entomologa.

Niektórzy mieli nieco więcej szczęścia i nie musieli oglądać makabry dziejącej się nad basenem. Nie tracili czasu tylko rozbiegli się po Domu w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. W ten sposób Dixie znalazła apteczkę i zestaw reanimacyjny, zawieszony w korytarzu, w specjalnej skrzynce. Kelly i Alicja znalazły latarkę i teraz trzymały ten przedmiot jako łącznik pomiędzy tym co bezpieczne i przyjazne, a tym co niepojęte i śmiertelnie groźne. Phil próbując, bezskutecznie, połączyć się kimś z obsługi przez znajdujący się w salonie interkom. Madueke, bezpieczna pod dachem, przez okno widząca to, co dzieje się na zewnątrz. Jack Sullivan, który nagle poczuł się tak, jak kiedyś, gdy na pustyni w Nowym Meksyku o mało nie zginął w pułapce zastawionej przez meksykański kartel narkotykowy. I Trpile Kay, szczęściarz, który nie musiał oglądać rzezi nad basenem.

A potem, nad ich głowami, coś rozpadło się z przeraźliwym hukiem.

Pył i kawałki tynku spadły na głowy Alicji i Kelly prósząc dziewczyny siwizną wapna. Okazało się szybko, że są jedynymi kobietami, jakie zostały w pokoju czerwonych. I to one pierwsze usłyszały, jak nad ich głowami coś poruszyło się dziko, rozrzucając meble, tłukąc się chaotycznie. A potem wydało z siebie nie to wrzask, ni to skrzek, ni to krzyk! Przeraźliwy, rozdzierający uszy dźwięk porażający system nerwowy. I chociaż inni ludzie w budynku również go słyszeli, to właśnie Alicja i Kelly miały wrażenie, że cokolwiek znajduje się na piętrze DOMU zaraz rozedrze sufit i spadnie na nie i na łóżko.

Wszyscy w domu zamarli. Słysząc hałasy i skrzek z góry wydawało im się jeszcze, ze poza wrzeszczącymi ludźmi nad basenem, słyszą jeszcze odległe, stłumione krzyki dobiegające jakby z daleka, chyba od strony kuchni.

Czuli też zapach spalenizny. Nie byli pewni, ale chyba na piętrze, tam gdzie uderzył meteoryt, wybuchł pożar.

W rozbłysku świateł błyskawic i huku piorunów przecinających nieboskłon wydarzenia sprzed ostatnich kilkunastu sekund wydawały się niczym obrazy żywcem wyjęte z koszmaru.

I jeszcze ten dziwny, odległy dźwięk – ni to mechaniczny, ni to organiczny. Dziwny, niepokojący, rozdzierający ostatnie bastiony odwagi na strzępy.
 
Armiel jest offline  
Stary 17-05-2018, 22:40   #117
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Woda w niektórych basenach bywała podgrzewana i Mark to wiedział z własnego doświadczenia. Ale... to wyglądało raczej na kociołek pełen wrzącej wody. Z pewnością nie była to sztuczka zorganizowana przez gospodarzy Domu. Jakaś awaria instalacji?
Nieco naciągane rozwiązanie rozwiało się jak poranna mgła, gdy ciało Irminy, a raczej to, co z niego zostało, wylądowało na brzegu basenu.
A Mark nie zwymiotował tylko dlatego, że serce stanęło mu w gardle.
Chwilę później okazało się, że koszmar na tym się nie skończył.

MACKA?!
Mark zamknął oczy i ponownie je otworzył.
Macka nie zniknęła.
Inwazja z Marsa? Wojna światów w wydaniu lokalnym?
Nie zamierzał sprawdzać, czy śni, czy też dzieje się to na jawie. I nie zamierzał robić za herosa z komoksów Marwela, co to zawja takie macki w precelki, prowadząc równocześnie uprzejmą konwersację z ratowaną panienką.
Nie mówiąc już o tym, że tu nie było już kogo ratować, chyba że tych, co stali na brzegu basenu, stanowiąc idealny wprost łup dla mackowatej istoty.
Miała oczy? Reagowała na ciepło czy słyszała bicie ich serc? Tornada wszak dopadła bez pudła...

Huk, błysk, kolejny...
Trzask łamanego dachu wyrwał Marka z otępienia. Trzeba było brać nogi za pas i wynosić się z tego miejsca.
- Do domu. - Złapał za ramię stojącą obok niego April i pchnął ją we wskazanym kierunku, po czym sam biegiem ruszył w stronę domu. Miał zamiar zabrać swoje rzeczy, a potem uciec, chociażby do kręgielni, by tam spróbować przemyśleć to, co się działo dokoła.
 
Kerm jest offline  
Stary 18-05-2018, 02:07   #118
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Frank Moore - optymistyczny surwiwalowiec



Frank biegł na bosaka w samych bokserkach i podkoszulce. Trzymana latarka, kurtka i koc majtały to wlokły się po oranej tą dziwną, nienaturalną ulewą ziemi. A w końcu gdy dobiegł nad brzeg basenu i poczuł gorąc bijący od gotującej się wody od razu miał złe przeczucia co do losu dziewczyny która tam wpadła. Ale poświecił latarką. Ludzki kształt plama światła namacała prawie o razu. - O kurwa. - mruknął widząc bezwładnie unoszący się ludzki kształt. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę to się stało. Naprawdę mieli tu trupa, jedno z nich właśnie zginęło.

Ale skoro nie mogli pomóc Irminie trzeba było spadać. Doświadczenie surwiwalowca aż nadto mówiły mu, że znaleźli się w niebezpiecznej strefie działania żywiołu. I lepiej znaleźć czy raczej wracać do schronienia. I jeszcze te szarpiące nerwy wycie czy co to tam było. Też namawiało do ukrycia się. Ale nie zdążył. Nikt nie zdążył. Tornado z jakim prawie jednocześnie nadbiegli nad skraj basenu zaczął przeklinać a potem drzeć się jak opętany. To zaskoczyło Moora więc skierował na niego snop latarki a tam... Tornado unosł się?! A nie! Coś go przebiło?!!

- Cofnąć się! Do domu! - Frank wrzasnął cofając się w tył. Przez jeden moment wahał się. Tornado był na tyle nisko, że dałoby się go złapać... Ale... Tam coś było. W basenie. We wrzącej wodzie. Jakieś, coś... Co przebiło Tornado jednym uderzeniem... Przecież nie ma takich zwierząt! Co może przeżyć w gorących źródłach?! Jakieś bakterie? Glony? No nic tak dużego by sobie przebić na wylot takiego chłopa jak Tornado! Trzeba było spieprzać, złapać dystans, przemyśleć. Dom, schronienie, ogień, rozpalić ogień, zabezpieczyć przestrzeń i broń. Nóż, cokolwiek, w kuchni były noże i alk, tak da się zrobić ogień, może mołotowy i spalić to draństwo. Tak, ogień, musieli mieć ogień i schronienie. To podstawa. Złapał za ramię Faith i popchnął w stronę domu. Teraz trzeba było spieprzać. I próbować zagłuszyć wrzaski przebitego przez to coś mężczyzny przy basenie.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 18-05-2018, 12:18   #119
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Jeśli wrestler jeszcze sekundę temu myślał, że nic go z jego kiblowego schronienia na razie nie wykurzy, to się grubo mylił. Huku jaki dobiegł z góry nie dało się pomylić z grzmotem. Coś spadło na dom. Coś było w środku.
Triple Kay gorączkowo mordując się z zasuwą klopa, w końcu wyrwał drzwi z bara i wypadł na korytarz rozglądając się dookoła z miną szaleńca, któremu zaraz zacznie odwalać naprawdę na ostro.
- Pierdolę pierdolę pierdole pierdole... co tu się kurwa dzieje... Co tu się kurwa dzieje?!!!
Wrzasnął w stronę sufitu, nad którym cokolwiek się działo, nie wyglądało jakby miało zaraz przestać. W rogu mignął mu widok kamerki, która o dziwo chyba miała zasilanie, bo świeciła czerwoną dioda kontrolną. Serce waliło mu jak po strzale ze speeda.
- To show???! - wrzasnął na kamerkę - To ma być kurwa show???!
Chciał wierzyć, że tak było, ale wyobraźnia już wyrwała się z uwięzi rozsądku i gnała przed siebie poganiana koktajlem z dopaminy i adrenaliny.
Panicznie rozejrzał się raz w jedną raz w drugą stronę. Gdzieś ktoś biegł. Gdzieś ktoś krzyczał. Snop światła jakiejś latarki ześlizgnął mu się twarzy. A na dworze nadal waliło. Tylko, że Triple Kay przekroczył granicę strachu, za którą nie ma się już niczego do stracenia.
Pobiegł do pokoju gier, kilka razy wpadając po omacku na ścianę i raz na kogoś kogo nie rozpoznał, zerwał ze stojaka kij do bilarda i ustawił się przed zejściem ze schodów gotów zajebać, zatłuc, zmiażdżyć i zniszczyć kogokolwiek kto był przyczyną jego przerażania.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin

Ostatnio edytowane przez Marrrt : 18-05-2018 o 15:30.
Marrrt jest offline  
Stary 19-05-2018, 22:54   #120
 
GreK's Avatar
 
Reputacja: 1 GreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputacjęGreK ma wspaniałą reputację
April patrzyła na widowisko z zapartym tchem. Takich efektów specjalnych nie powstydziłby się żaden wysokobudżetowy horror. Ale wtedy wchodzili w grę spece od grafiki komputerowej. Czy takie FX są w ogóle możliwe do przeprowadzenia na żywo? Co za pieprzony prestidigitator mógł za tym stać? Gdy kawał mięsa, które wcześniej było Irminą mlasnęło kilka kroków od niej, tuż u stóp Tornada, w którego chwilę potem wbiło się coś... i zdawało się wysysać z niego życie, wtedy April Wednesday zrozumiała, że coś poszło nie tak. Coś kurewsko poszło nie tak. Spadający meteoryt, czy co to było, tylko utwierdził ją w tym przekonaniu. Jedna niedorzeczna myśl zaczęła tłuc się w głowie dziewczyny jak ćma zamknięta w słoiku. Coś przyleciało z kosmosu i chce cię zabić...

Ze stuporu wyrwał ją Mark, pchając w kierunku domu. Przed wejściem do środka zatrzymała się jeszcze na chwilę. Na moment. Spojrzała jeszcze raz za siebie na Tornado, który w tej chwili był już pewnie martwy, po czym wskoczyła z powrotem do sypialni.

- Spierdalać! - rzuciła do dziewczyn w biegu dopadając łóżka, zakładając w pośpiechu spodnie i buty, pas zapinając w pośpiechu przez ramię.

Spierdalać. Polecenie było oczywiste. Tylko gdzie? Gdzie mogła czuć się bezpieczna? Zatrzymała się na chwilę. Myśli przelatywały przez głowę z szybkością błyskawicy. Jedna goniła druga a ta najbardziej natrętna ciągle przypominała coś przyleciało z kosmosu i chce cię zabić... Zamknięty budynek mimo wszystko nie dawał jej poczucia bezpieczeństwa lecz nim go opuści... Wypadła na korytarz. Kilka chwil straconych w kuchni. Tasak. Latarka. A teraz na zewnątrz. Do plaży. Na otwartą przestrzeń. Opuścić to miejsce.

Przypomniała sobie meteor, który spadł w okolicach bramy. Zatem w przeciwną stronę. Do muru otaczającego posiadłość a później jeśli można - na zewnątrz. Dotrzeć do plaży a później się zobaczy. Schowała latarkę w kieszeń. Lepiej nie używać światła. W dłoni trzymała znalezioną broń.

Spierdalać.
 
__________________
LUBIĘ PBF
(miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną)
GreK jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:08.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172