|
| Narzędzia wątku | Wygląd |
17-05-2018, 02:33 | #111 |
Reputacja: 1 | Cisza przed burzą: Frank, Alicia, Dixie, Jack
|
17-05-2018, 02:57 | #112 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | Kelly i Alicia nocną porą
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
17-05-2018, 19:26 | #113 |
Reputacja: 1 | Wygrali. Hoff nie bardzo się do tego zwycięstwa przyczynił, ale teraz to się nie liczyło. Wygrali i to było ważne. David cieszył się że ta wojna zakończyła mimo wszystko. Wojsko to nie był jego konik. A bitwa okazała się bardzo stresująca. Więc aktor cieszył się że zakończyła się dość szybko, a że przy okazji wygrali, to był dodatkowy bonus. Oczywiście najbardziej cieszył się, gdy już zmył z siebie farbę i zmienił mundur na coś wygodnego. Wtedy mógł wreszcie odpocząć i zrelaksować się. Wtedy dopiero mógł w pełni docenić zwycięstwo i spokój od wyborów w pokoju. Nie wspominając o wygodzie. Co prawda ćwiczył regularnie by zachować kondycję, ale David miał już swoje lata. Nie mógł latać po poligonie jakby miał znów osiemnaście lat. Nic dziwnego, że po zjedzeniu przede wszystkim miał ochotę odpoczywać. Odpowiedział na toast trzymaną w dłoni puszką coli, trochę niemrawo… bo w tej chwili nie miał ochoty na ostre świętowanie sukcesu. *** Odpoczywający w fotelu Hoff spojrzał z rozbawieniem i jednocześnie lekkim zainteresowaniem na Kelly… domagającą się nauk. Bądź co bądź było na co popatrzeć, a i David, jak każdy stary kocur, miał jeszcze w sobie dość ikry, by czuć ekscytację takimi widokami. Co prawda minęły już lata od ostatniego autografu na gołych piersiach fanki, ale miło było… powspominać. - Jasne… mogę cię nauczyć. - uśmiechnął się Hoff wstając z fotela.- Edward… Edward Mulhare mnie nauczył, w najlepszy możliwy sposób. Pokonywał mnie za każdym razem, gdy graliśmy partyjkę w przerwie między kręceniem kolejnych scen.- - Hi! - Przywitała się z nim Kelly, machając dłonią na powitanie. Na jej ustach pojawił się słodki uśmieszek, choć ktoś nieco bystrzejszy, mógł zauważyć, iż był on jakby sztuczny. - Aha… ciekawe... - Odpowiedziała blondyneczka, nawijając sobie na palec kosmyk włosów - To znasz jakieś triki taaak? - Wyciągnęła w stronę David’a trzymany kij bilardowy. - Tak. Kilka…- uśmiechnął się Hoff i zakręcił kijem.-Taki jeden harleyowiec uczył nas barowej bójki i jak walić kijami. I przy okazji, jak nimi uderzać bile. Ułożył kij na stole i wycelował w białą bilę nachylając się. -Technika tkwi w nadgarstku, ale mocne ostre pchnięcia na początek... też pomagają. Biała bila popchnięta gwałtownie uderzyła w kolejną, a ta w dwie pozostałe. Jedna tylko wpadła do łuzy… druga minęła tą do której miała wpaść. Cheerleaderka zachichotała na słowa o “mocnych ostrych pchnięciach”, obserwując pierwsze poczynania mężczyzny na stole bilardowym. Sama przy tym się na nim oparła łokciami, pochylając do przodu, i dając niezły wgląd w swój dekolt potencjalnemu obserwatorowi… widoki z tyłu też w sumie były niczego sobie. - A to jak jakie wpadną, to się wybiera? Bo są przecież dwa rodzaje? - Kelly pokazała paluszkiem na jedną z łóz(choć w jej przypadku, pewnie byłaby mowa o “dziurkach”). Zamrugała niewinnie oczkami. - Skarbie… nie ma co się wdawać w reguły sportowe. Gdy gra się dla zabawy liczy się ile bil… się wbije białą do łuz. Potem się je wyjmuje.- odparła ze śmiechem Hoff kuszony widokami które prezentowała Kelly. Nic dziwnego, że nie trafił białą w żadną inną bilę. Ciężko było w coś trafić zezując co chwila na jej dekolt. -Twoja kolej.. ty spróbuj.- zaproponował. - Ok! - Ucieszona Kelly wzięła nowy kij ze stojaka na ścianie… który wyleciał jej z rąk ze sporym rabanem trzaskając o podłogę. - Ups... - Uśmiechnęła się rozbrajająco, po czym pochyliła, by go podnieść, przy okazji tym razem prezentując wgląd na białe stringi, wystające ponad jasne legginsy. Po chwili już była gotowa do gry. Przymierzyła… i wykonała za słabe pchnięcie, efektem czego biała bila ledwie stuknęła w kilka innych. - Ups - Zachichotała ponownie. - Pochyl się bardziej…- Hoff stanął za dziewczyną kładąc dłoń na jej potylicy i lekko dociskając głowę.- ..odrobinę. Pochwycił za kij który trzymała. Pochwycił tuż własną dłonią, co okazało się trochę… kłopotliwą sytuacją, gdyż dziewczyna mogła się otrzeć pośladkami o to co wywołała ciągłymi “ups”. - Teraz ramię powoli do tyłu… jak naciągana sprężyna.- mówił Dave starając się ignorować fakt, że prawie leżał na Kelly. - Ok... - Powtórzyła panienka McClendon chyba z 5 razy, prowadzona ruchami aktora, nic sobie(chyba) nie robiąc z faktu, jak do niej przylegał. Tym razem strzał okazał się bardziej efektywny, a dziewczyna zaśmiała się uradowana. - A teraz co? - Spytała, najwyraźniej nie wiedząc, czy teraz dalej ona, czy kto inny, czy co robić, czy jak… i w ogóle. - Ale rękami kulek dotykać nie wolno tak? - Spytała, po czym.. pochwyciła jedną z bil w dłoń, przyglądając się chyba jej numerkowi. - Generalnie najprostsza zasada rozgrywek polega na tym, że jak długo zbijasz kulki do dziurek… łuz… to… tak długo masz kij w dłoniach. Nie trafisz do łuzy, to drugi gracz zaczyna zbijać, aż i on nie trafi. Kto umieści najwięcej z nich, ten wygrywa.- wyjaśnił Hoff trzymając już dystans do swojej uczennicy. Co innego podziwiac widoki, co innego niemal je macać. - Ok, to teraz ja sama! - Kelly przekonana o swoich możliwościach po poradach Hoffa, spróbowała już sama. Pochyliła się nad stołem w lekkim rozkroku, z pupcią opiętą ciasnym materiałem w jego stronę… kilka razy nawet nią poruszała na boki, celując kijem w białą bilę… i nagle odwróciła głowę w stronę David’a. - Dobrze? - Spytała ze słodkim uśmiechem. -Co?- zapytał zdziwiony Hoff przez chwilę hipnotyzowany ruchem jej pośladków. Przybliżył się do niej i rzekł. - Postawa dobra, tylko pamiętaj o sprężynce, naciągnij a potem energicznie pchnij… lub lekko, gdy bile są blisko łuzy. - Przypomnij mi co to jest ta “łuza”? - Kelly ze słodkim uśmieszkiem niewiniątka wypięła się jeszcze bardziej. - Nooo… to te dziurki z siateczkami…- Hoff miał z jakiegoś powodu problemy ze skupieniem. Ale trzeba było przyznać Kelly, umiała dobrze zaprezentować atuty swej urody. Niemniej sytuacja, choć ciekawa, zakończyła się na rozgrywce bilardowej między Hoffem a Kelly. Kuszącej oko i pełnej podtekstów, ale niewinnej w sumie. *** Burza. Odpoczywający w łóżku nie przejmował się piorunami. Nie był dzieckiem by bać się piorunów Zasnął bez problemu. Aż do czasu huku. Co się tu zdarzyło? Hoff zerwał się z łóżka nieco przestraszony. Wszak w Kaliforni takie huki i wstrząsy mogły zapowiadać trzęsienie ziemi. A oni nie wiedzieli gdzie są. Mogli być w strefie takich wstrząsów. Jednakże nie było to to. To było… coś innego. Coś co przypominało mu stare horrory… a może filmy scifi? Bulgoczący basen… niezła sztuczka. Może to MG robił ich w konia ku uciesze widowni? Ale w takim razie co robiła Irmina na brzegu basenu ? Gdzie znikła? -Ruszcie dupy!- krzyk Tornado był głośny. Rada właściwa. Nie było co czekać na rozwój wypadków. David ruszył za nim. Może te całe bulgotanie było tylko efektami specjalnymi. Może po wojskowym dniu, producenci szykowali horrow show. Może… Ale z efektami specjalnymi trzeba uważać, a i pijana kobieta mogła narobić sobie kłopotów przebywając tam gdzie nie powinna. Mgła wydawała się niepokojąca, podobnie jak mrok. Może i użyli tylko suchego lodu, ale i jego wdychanie było niebezpieczne. Hoff biegł za Tornadem, żałując że nie było czasu na zabranie latarek. Przydałyby się teraz. Podążał za siłaczem z zamiarem pomocy mu. Nie pędził jednak na oślep, co by nie zostać kolejną ofiarą wypadku. Wystarczy, że Irmina mogła mieć kłopoty.
__________________ I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny. Ostatnio edytowane przez abishai : 17-05-2018 o 19:34. |
17-05-2018, 20:26 | #114 |
Reputacja: 1 | <zostawiam deklarację za Faith i Rhysa. Biegną pod basen. Post uzupełnimy najpóźniej do piątku>
__________________ A God Damn Rat Pack Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy... |
17-05-2018, 20:45 | #115 |
Reputacja: 1 | Triple Kay się bał. Cholera… naprawdę się bał! Nigdy nie lubił burzy i zawsze w ich trakcie czuł się nieswojo. Wielki jak ściana chłop, któremu żadna bitka, rana, czy złamanie nie były niestraszne… Wiadomo. Wstyd. Ale niby co z tego? Każdy przecież kurwa ma jakieś swoje słabości! A przecież to, że nie lubił burz nie znaczyło, że w ich trakcie lał po gaciach, chował gdzieś czy w ogóle jakoś dawał to po sobie znać. O co to to nie. Trzymał fason. Zawsze. Nawet gdy był sam. Pozostawiał ten strach w środku. Zabijał go wódą, lub prochami. Dalej jakoś szło. Ale to kurwa co się wyrabiało za oknem to nie miało zajekurwa nic wspólnego ze zwykłą burzą! To było coś nieludzkiego! Jak z jakiegoś kiepskiego filmu z badmovies.org. Niebo dosłownie nienawidziło ziemi teraz. I Triple Kay za nic w świecie by nie dał się wyciągnąć do wyjścia na zewnątrz. Był pewien, że deszcz zrobił się kwaśny i napewno by wypalił mu skórę, powietrze trujące, a szalejący wiatr gotów byłby go porwać w tę straszliwą otchłań paskudnej czerni, zieleni, huków i wrzasków. Nic teraz nie było niemożliwe. Nie istniały prawa fizyki. Nie istniał zdrowy rozsądek. Nie istnieli bliźni. Wielki wrestler niebaczny na wydarzenia obok basenu cofnął się od okna wgłąb pokoju i wypadł na korytarz, a potem do kibla by już nie patrzeć na to straszne widowisko. W ciemności rozjaśnianej rozbłyskami dziwnych gromów zacisnął oczy i w milczeniu liczył do dziesięciu. Raz, drugi, trzeci...
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin |
17-05-2018, 21:09 | #116 |
Reputacja: 1 | Na zewnątrz Nad ich głowami niebo rozdzierały chaotyczne, przerażające wyładowania błyskawic. Lało, jakby ktoś rozpruł brzuszyska chmur wielkim nożem. Huraganowy wiatr chłostał śmiałków po twarzach, wpychał wodę i powietrze do płuc, jakby chciał udusić, złamać i utopić jednocześnie. Burza, której doświadczali była potwornym, dzikim, pierwotnym pokazem sił natury i jej drapieżności. Niczym uwertura wygrywana przed czymś potwornym straszliwym i nie do nazwania. W szumie ulewy nadal słyszeli te dziwaczne zawodzenie. Kojarzyło się z jakimś instrumentem, który wydawał z siebie ostatnie tchnienie - długo i niechętnie żegnając się z tym światem. Ale śmiałków na zewnątrz mniej interesowały zjawiska atmosferyczne a bardziej to, co działo się w basenie, do którego wpadła Irmina. Dobiegli tam sporą gromadką. Pierwszy był na miejscu był Frank Moore. I to on pierwszy zrozumiał, że cokolwiek właśnie nie działo się z basenem, nie dało się tego wyjaśnić inaczej, niż zagrywką Mistrza Gry. Bo wszystko było tak nierealne, że aż prawdziwe. Zaraz za Moorem nad wodą pojawili się Mark Buffet oraz April Wednesday z rozbieganym wzrokiem próbowała znaleźć jakąś szansę na pomoc. Okazać się przydatną, ale nie za cenę zagrożenia swojego życia lub zdrowia. Podobnie zresztą myśleli Moore i Buffet. I to ta trójka mogła podziwiać koszmar, jaki rozegrał się na ich oczach. Z bliska unoszące się nad wodą opary, gęste i skłębione, niczym rzucona świeca dymna, oraz rozświetlona, bulgocząca woda wyglądały naprawdę przeraźliwie. Z bliska czuli bijący od wody żar. Nie było wątpliwości, że woda w basenie gotowała się, jak ukrop w kociołku. A w tym wrzątku pływało ciało Irminy. Poruszane przez bąble, wirowało, jak kawałek ugotowanego mięsa. Trup, bo nie było wątpliwości, że dziewczyna nie żyje, wyglądał potwornie. Mięso odchodziło od ciała, a z oparzeń wylewała się krew, barwiąc wodę w basenie na czerwono. Nie było jej jednak tyle, aby szybko nie rozpłynęła się po całej powierzchni. - O kurwa! Kurwa! - przeklinał Tornado, wyraźnie wytrącony z równowagi, na skraju histerii. Pozostali przybiegli nad basen nieco później. David Hasselhoff, Faith J.Allen, Patrick White z latarką w ręku, złapaną w korytarzu, z półki przy drzwiach oraz Rhys O’Sullivan. Z Tornadem, ośmioro wspaniałych. Siedmioro bohaterów. Siedmioro głupców, jak za chwilę miało się okazać. Spoglądali w basen, na unoszącą się w nim pośród bąbli makabrę oniemieli ze zgrozy i niedowierzania. I wtedy Irmina poruszyła się gwałtownie. Wystrzeliła w górę, w gejzerze syczącej wody i w rozbryzgach pary wodnej. Ciało przeleciało kawałek w powietrzu i spadło obok Tornada, z paskudnym, mięsistym plaśnięciem. Jak połeć lepkiego mięsa ciśnięty na gładką, kamienną powierzchnię. Tornado już nie krzyczał lecz wrzeszczał, jak popierdzielony. Przez krótką chwilę, bo nagle jego krzyk zamienił się w ni to skowyt, ni to jęk. Przez chwilę zgromadzeni nad basenem niedoszli ratownicy nie mieli pojęcia co się stało, a potem zorientowali się, że Tornado ... unosi się w powietrzu. Z gotującego się basenu wystawała teraz dziwaczna, niezbyt gruba, mięsista rura. Jak pępowina. Czy macka. Tylko, że ta "rura" zakończona była czymś ostrym, jakimś śpiczastym kolcem, który przebił ciało nieszczęśnika na wylot. Zarówno ci nad basenem, jak i ci przy oknach wyraźnie widzieli, jak przez mięsistą mackę przepływają płyny, jakby zawartość ciała niedoszłego faworyta Domu Marzeń i Koszmarów była zasysana przez coś, co skrywało się pod gotującą, parującą powierzchnią wody. Nim zdążyli chociażby drgnąć, niebo nad ich głowami z sykiem przecięło coś płonącego, huczącego i jaskrawozielonego, co uderzyło z potwornym hukiem tuż za murem odgradzającym Dom od reszty świata. A potem drugi meteoryt, czy cokolwiek było to, co spadało z nieba, wbił się w dach Domu, gdzieś w pobliżu sali spotkań drużyny Czerwonej. W Domu Przyklejeni do okien ludzie wyraźnie widzieli krwawy spektakl rozgrywający się nad basenem. Widzieli poparzone straszliwie ciało Irminy wyrzucone przez jakąś nienazwaną siłę z kłębiącej się wody i wężowatą mackę, która przebiła Tornada, zwisającego bezwładnie na szponiastym zakończeniu tej dziwnej rury, jak mały owad przeszyty szpilką przez bezdusznego entomologa. Niektórzy mieli nieco więcej szczęścia i nie musieli oglądać makabry dziejącej się nad basenem. Nie tracili czasu tylko rozbiegli się po Domu w poszukiwaniu przydatnych rzeczy. W ten sposób Dixie znalazła apteczkę i zestaw reanimacyjny, zawieszony w korytarzu, w specjalnej skrzynce. Kelly i Alicja znalazły latarkę i teraz trzymały ten przedmiot jako łącznik pomiędzy tym co bezpieczne i przyjazne, a tym co niepojęte i śmiertelnie groźne. Phil próbując, bezskutecznie, połączyć się kimś z obsługi przez znajdujący się w salonie interkom. Madueke, bezpieczna pod dachem, przez okno widząca to, co dzieje się na zewnątrz. Jack Sullivan, który nagle poczuł się tak, jak kiedyś, gdy na pustyni w Nowym Meksyku o mało nie zginął w pułapce zastawionej przez meksykański kartel narkotykowy. I Trpile Kay, szczęściarz, który nie musiał oglądać rzezi nad basenem. A potem, nad ich głowami, coś rozpadło się z przeraźliwym hukiem. Pył i kawałki tynku spadły na głowy Alicji i Kelly prósząc dziewczyny siwizną wapna. Okazało się szybko, że są jedynymi kobietami, jakie zostały w pokoju czerwonych. I to one pierwsze usłyszały, jak nad ich głowami coś poruszyło się dziko, rozrzucając meble, tłukąc się chaotycznie. A potem wydało z siebie nie to wrzask, ni to skrzek, ni to krzyk! Przeraźliwy, rozdzierający uszy dźwięk porażający system nerwowy. I chociaż inni ludzie w budynku również go słyszeli, to właśnie Alicja i Kelly miały wrażenie, że cokolwiek znajduje się na piętrze DOMU zaraz rozedrze sufit i spadnie na nie i na łóżko. Wszyscy w domu zamarli. Słysząc hałasy i skrzek z góry wydawało im się jeszcze, ze poza wrzeszczącymi ludźmi nad basenem, słyszą jeszcze odległe, stłumione krzyki dobiegające jakby z daleka, chyba od strony kuchni. Czuli też zapach spalenizny. Nie byli pewni, ale chyba na piętrze, tam gdzie uderzył meteoryt, wybuchł pożar. W rozbłysku świateł błyskawic i huku piorunów przecinających nieboskłon wydarzenia sprzed ostatnich kilkunastu sekund wydawały się niczym obrazy żywcem wyjęte z koszmaru. I jeszcze ten dziwny, odległy dźwięk – ni to mechaniczny, ni to organiczny. Dziwny, niepokojący, rozdzierający ostatnie bastiony odwagi na strzępy. |
17-05-2018, 22:40 | #117 |
Administrator Reputacja: 1 | Woda w niektórych basenach bywała podgrzewana i Mark to wiedział z własnego doświadczenia. Ale... to wyglądało raczej na kociołek pełen wrzącej wody. Z pewnością nie była to sztuczka zorganizowana przez gospodarzy Domu. Jakaś awaria instalacji? Nieco naciągane rozwiązanie rozwiało się jak poranna mgła, gdy ciało Irminy, a raczej to, co z niego zostało, wylądowało na brzegu basenu. A Mark nie zwymiotował tylko dlatego, że serce stanęło mu w gardle. Chwilę później okazało się, że koszmar na tym się nie skończył. MACKA?! Mark zamknął oczy i ponownie je otworzył. Macka nie zniknęła. Inwazja z Marsa? Wojna światów w wydaniu lokalnym? Nie zamierzał sprawdzać, czy śni, czy też dzieje się to na jawie. I nie zamierzał robić za herosa z komoksów Marwela, co to zawja takie macki w precelki, prowadząc równocześnie uprzejmą konwersację z ratowaną panienką. Nie mówiąc już o tym, że tu nie było już kogo ratować, chyba że tych, co stali na brzegu basenu, stanowiąc idealny wprost łup dla mackowatej istoty. Miała oczy? Reagowała na ciepło czy słyszała bicie ich serc? Tornada wszak dopadła bez pudła... Huk, błysk, kolejny... Trzask łamanego dachu wyrwał Marka z otępienia. Trzeba było brać nogi za pas i wynosić się z tego miejsca. - Do domu. - Złapał za ramię stojącą obok niego April i pchnął ją we wskazanym kierunku, po czym sam biegiem ruszył w stronę domu. Miał zamiar zabrać swoje rzeczy, a potem uciec, chociażby do kręgielni, by tam spróbować przemyśleć to, co się działo dokoła. |
18-05-2018, 02:07 | #118 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Frank Moore - optymistyczny surwiwalowiec Frank biegł na bosaka w samych bokserkach i podkoszulce. Trzymana latarka, kurtka i koc majtały to wlokły się po oranej tą dziwną, nienaturalną ulewą ziemi. A w końcu gdy dobiegł nad brzeg basenu i poczuł gorąc bijący od gotującej się wody od razu miał złe przeczucia co do losu dziewczyny która tam wpadła. Ale poświecił latarką. Ludzki kształt plama światła namacała prawie o razu. - O kurwa. - mruknął widząc bezwładnie unoszący się ludzki kształt. Nie mógł uwierzyć, że naprawdę to się stało. Naprawdę mieli tu trupa, jedno z nich właśnie zginęło. Ale skoro nie mogli pomóc Irminie trzeba było spadać. Doświadczenie surwiwalowca aż nadto mówiły mu, że znaleźli się w niebezpiecznej strefie działania żywiołu. I lepiej znaleźć czy raczej wracać do schronienia. I jeszcze te szarpiące nerwy wycie czy co to tam było. Też namawiało do ukrycia się. Ale nie zdążył. Nikt nie zdążył. Tornado z jakim prawie jednocześnie nadbiegli nad skraj basenu zaczął przeklinać a potem drzeć się jak opętany. To zaskoczyło Moora więc skierował na niego snop latarki a tam... Tornado unosł się?! A nie! Coś go przebiło?!! - Cofnąć się! Do domu! - Frank wrzasnął cofając się w tył. Przez jeden moment wahał się. Tornado był na tyle nisko, że dałoby się go złapać... Ale... Tam coś było. W basenie. We wrzącej wodzie. Jakieś, coś... Co przebiło Tornado jednym uderzeniem... Przecież nie ma takich zwierząt! Co może przeżyć w gorących źródłach?! Jakieś bakterie? Glony? No nic tak dużego by sobie przebić na wylot takiego chłopa jak Tornado! Trzeba było spieprzać, złapać dystans, przemyśleć. Dom, schronienie, ogień, rozpalić ogień, zabezpieczyć przestrzeń i broń. Nóż, cokolwiek, w kuchni były noże i alk, tak da się zrobić ogień, może mołotowy i spalić to draństwo. Tak, ogień, musieli mieć ogień i schronienie. To podstawa. Złapał za ramię Faith i popchnął w stronę domu. Teraz trzeba było spieprzać. I próbować zagłuszyć wrzaski przebitego przez to coś mężczyzny przy basenie.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
18-05-2018, 12:18 | #119 |
Reputacja: 1 | Jeśli wrestler jeszcze sekundę temu myślał, że nic go z jego kiblowego schronienia na razie nie wykurzy, to się grubo mylił. Huku jaki dobiegł z góry nie dało się pomylić z grzmotem. Coś spadło na dom. Coś było w środku. Triple Kay gorączkowo mordując się z zasuwą klopa, w końcu wyrwał drzwi z bara i wypadł na korytarz rozglądając się dookoła z miną szaleńca, któremu zaraz zacznie odwalać naprawdę na ostro. - Pierdolę pierdolę pierdole pierdole... co tu się kurwa dzieje... Co tu się kurwa dzieje?!!! Wrzasnął w stronę sufitu, nad którym cokolwiek się działo, nie wyglądało jakby miało zaraz przestać. W rogu mignął mu widok kamerki, która o dziwo chyba miała zasilanie, bo świeciła czerwoną dioda kontrolną. Serce waliło mu jak po strzale ze speeda. - To show???! - wrzasnął na kamerkę - To ma być kurwa show???! Chciał wierzyć, że tak było, ale wyobraźnia już wyrwała się z uwięzi rozsądku i gnała przed siebie poganiana koktajlem z dopaminy i adrenaliny. Panicznie rozejrzał się raz w jedną raz w drugą stronę. Gdzieś ktoś biegł. Gdzieś ktoś krzyczał. Snop światła jakiejś latarki ześlizgnął mu się twarzy. A na dworze nadal waliło. Tylko, że Triple Kay przekroczył granicę strachu, za którą nie ma się już niczego do stracenia. Pobiegł do pokoju gier, kilka razy wpadając po omacku na ścianę i raz na kogoś kogo nie rozpoznał, zerwał ze stojaka kij do bilarda i ustawił się przed zejściem ze schodów gotów zajebać, zatłuc, zmiażdżyć i zniszczyć kogokolwiek kto był przyczyną jego przerażania.
__________________ "Beer is proof that God loves us and wants us to be happy" Benjamin Franklin Ostatnio edytowane przez Marrrt : 18-05-2018 o 15:30. |
19-05-2018, 22:54 | #120 |
Reputacja: 1 | April patrzyła na widowisko z zapartym tchem. Takich efektów specjalnych nie powstydziłby się żaden wysokobudżetowy horror. Ale wtedy wchodzili w grę spece od grafiki komputerowej. Czy takie FX są w ogóle możliwe do przeprowadzenia na żywo? Co za pieprzony prestidigitator mógł za tym stać? Gdy kawał mięsa, które wcześniej było Irminą mlasnęło kilka kroków od niej, tuż u stóp Tornada, w którego chwilę potem wbiło się coś... i zdawało się wysysać z niego życie, wtedy April Wednesday zrozumiała, że coś poszło nie tak. Coś kurewsko poszło nie tak. Spadający meteoryt, czy co to było, tylko utwierdził ją w tym przekonaniu. Jedna niedorzeczna myśl zaczęła tłuc się w głowie dziewczyny jak ćma zamknięta w słoiku. Coś przyleciało z kosmosu i chce cię zabić... Ze stuporu wyrwał ją Mark, pchając w kierunku domu. Przed wejściem do środka zatrzymała się jeszcze na chwilę. Na moment. Spojrzała jeszcze raz za siebie na Tornado, który w tej chwili był już pewnie martwy, po czym wskoczyła z powrotem do sypialni. - Spierdalać! - rzuciła do dziewczyn w biegu dopadając łóżka, zakładając w pośpiechu spodnie i buty, pas zapinając w pośpiechu przez ramię. Spierdalać. Polecenie było oczywiste. Tylko gdzie? Gdzie mogła czuć się bezpieczna? Zatrzymała się na chwilę. Myśli przelatywały przez głowę z szybkością błyskawicy. Jedna goniła druga a ta najbardziej natrętna ciągle przypominała coś przyleciało z kosmosu i chce cię zabić... Zamknięty budynek mimo wszystko nie dawał jej poczucia bezpieczeństwa lecz nim go opuści... Wypadła na korytarz. Kilka chwil straconych w kuchni. Tasak. Latarka. A teraz na zewnątrz. Do plaży. Na otwartą przestrzeń. Opuścić to miejsce. Przypomniała sobie meteor, który spadł w okolicach bramy. Zatem w przeciwną stronę. Do muru otaczającego posiadłość a później jeśli można - na zewnątrz. Dotrzeć do plaży a później się zobaczy. Schowała latarkę w kieszeń. Lepiej nie używać światła. W dłoni trzymała znalezioną broń. Spierdalać.
__________________ LUBIĘ PBF (miałem to wygwiazdkowane ale ktoś uznał to za deklarację polityczną) |
| |