Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2018, 11:48   #11
abishai
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Patrick wzruszył ramionami, gdy drzwi za mistrzem Jonathanem się zamykały. Dla niego walka którą stoczyli w wieży była… ciekawa. Owszem polała się krew i ludzie ginęli. Ale takie rzeczy są normalne w bitwie. A Irlandczyk miał na karku doświadczania z kilkunastu takich bitew. Śmierć też go nie przerażała.
“Mistycy… za dużo filozofii… za mało konkretów. Gdybaniem nie zbuduje się nowego świata. Nie ulepszy tego. Dlatego Technokracja wygrywa… a oni lamentują.” - ocenił szorstko Mechanicles, samozwańcze wcielenie iskierki geniuszu.
Irlandczyk wzruszył ponownie ramionami.
- Idę się napić. I trzeba w końcu znaleźć jakiś porządny wodopój.- rzekł i do siebie i do awatara.
“I nowe lokum. Nie będzie nam Hermetyk patrzył przez ramię na palce. Nie zostaniemy w tym hoteliku, dłużej niż potrzeba.” - zgodził się z nim awatar.


Ciężko o dobry pub w Lillehammer. Było tu wiele miejscowych barów, ale te Irlandczyka nie interesowały. Podobnie jak miejscowe piwo. Niestety jego ulubionego “Kilkenny “ nie było, dobrze że chociaż “Guinness’a” zdarzało mu się znaleźć. Bowiem miejscowe piwo… nie budziło zaufania Patricka. Niemniej dość szybko udało mu się znaleźć przybytek, który pasował do jego gustów.


Nieduży pub, który miał bardziej światową niż norweską atmosferę. I Guinness’a. Lepsze to niż nic. Healy obszedł budynek z barem starając się otworzyć na to co nieludzkie i ukrywające się w mroku. By mieć pewność co do bezpieczeństwa owego miejsca.
Było tu pusto pod tym względem, Irlandczyk nie czuł żadnej nadnaturalnej obecności. Żadnego unoszenia się włosków na karku, żadnego uczucia gęstej atmosfery. Nic. Czystka.
Irlandczyk nie wnikał w to za bardzo. Choć taka sterylność była dla niego nieco… dziwna. Ale w tej chwili nie zastanawiał się nad jej powodami. Może zbyt długo przebywał w Belfaście, a może rzeczywiście coś tu było nie tak. Niemniej… na chwilę obecną, taka sterylność zwiastowała wieczór bez kłopotów. Coś idealnego po ostatniej jatce.


Po znalezieniu wodopoju, dla Patricka przyszedł czas na znalezienie towarzystwa. A że niewiele osób znał w tym mieście, to sięgnął po stylową komórkę i zadzwonił.
- Hej Mervi, nudzi ci się?- zapytał wesoło.
Do uszu Patricka doszedł głos Mervi poprzedzony krótką pauzą.
- Jestem zajęta. - ton technomantki brzmiał na mało rozradowany.
- Z pewnością. I potrzebujesz też upuszczenia pary, po tej całe nawalance w wieży i obsobaczeniu przez BIG J’a, po tym jak wyrwaliśmy się z tej matni.- odparł przyjaznym tonem Irlandczyk.- Znalazłem całkiem fajną knajpkę, by wypić dwa głębsze za poległych. Piszesz się na to?
- Nie brzmisz na poruszonego sprawą. - mruknęła kobieta.
- Nie pierwsza to taka akcja i nie pierwsi polegli kamraci w moim życiu.- wyjaśnił Patrick. - Gdybym miał się załamywać za każdym razem, gdy widziałem śmierć człowieka, to byłbym bardzo załamanym człowiekiem. Na polu bitewnym giną ludzie, to się nie zmienia od wieków. Jedyne co można zrobić, to uczcić ich pamięć.
- A tak to tylko jesteś samotny? - zapytała bez wahania.
- Samotny? Powiedzmy, że teraz… tak. A ty? - zapytał w odpowiedzi Patrick.- Siedzisz sama i rozpaczasz nad straconymi żywotami czy… robisz coś innego?
- Mam nadzieję, że nie uważasz, iż siedzę bezczynnie? Mam masę stuffu do digitalizacji, muszę zająć się swoim mieszkankiem, podłączyć sprzęt... J. szczególnie chce to pierwsze. I tak nie sądzę, aby mistycy pojęli jak się posługiwać tekstem przerzuconym na inny nośnik niż paper, ale co tam... Do tego mogę się zająć kwestiami matematycznymi, jakich jeszcze nie tknęłam. - urwała na moment - I czym chcesz to przebić?
- Dobrym piwem… w miarę dobrym w każdym razie, miłym towarzystwem i nawet niezłą atmosferą. I obietnicą pomocy jutro. - stwierdził wesoło Irlandczyk.- W tym całym digitalizowaniu. Fundacji i tak nie założymy w jeden dzień.
- Za pomoc w digitalizacji podziękuję, jak się Fireson tu zwali to szybciej pójdzie. A skąd ty weźmiesz to miłe towarzystwo, Patrick? - głos Mervi nawet nie zadrżał,gdy wypowiadała to zdanie.
- Ja się nie liczę jako miłe towarzystwo? Dzięki za informację.- odparł ironicznie Patrick i dodał po chwili.- I po co ja się narażałem więc zabierając staruszka z wieży, mimo że nasz J się temu opierał? Nie wiadomo zresztą, czy on przeżyje powrót do naszej sfery. Może czas go dogoni i… po prostu dosłownie się okaże, że śmierć tak czy siak na niego czekała.
Po dłuższej chwili ciszy przez telefon przeszło proste:
- Pierdol się.
- Dzięki za propozycję, ale nie skorzystam z niej.- odparł niezbyt przejęty jej słowami Haely. Przez chwilę sam milczał.
- Cóż… wolisz siedzieć i rozwiązywać matematyczne formułki? Twój wybór… Nie zamierzam cię zmuszać do niczego.
- Masz zamiar skontaktować się z Klausem? Czy może to już zrobiłeś? - zapytała beznamiętnie.
- Zamierzałem… a czemu pytasz? - zapytał w odpowiedzi Irlandczyk z nutką podejrzliwości.
- Bo jeżeli bym uznała, że chcę przyjść, aby ci ten ryj obić za przeszkadzanie mi... to chcę, aby był przy tym Klaus. - Patrickowi mogło się wydawać, iż Mervi była rozbawiona tym stwierdzeniem... chyba?
- Dwie sprawy które powinnaś wiedzieć. Po pierwsze jestem za równouprawnieniem, po drugie… próbowanie mi obicia ryja to wyjątkowo kiepski pomysł.- stwierdził obojętnym tonem Patrick. - Wierz mi… twardsi od ciebie próbowali.
- Ostrzegasz czy obiecujesz?
- Jedno i drugie…- odpowiedział Patrick.
- Jestem tak przerażona, że aż się skuszę. Dzwoń po Klausa i adres knajpy podaj.
Co też Irlandczyk zrobił.


Kolejny numer który wybrał Patrick należał do Klausa.
- Hej… nie nudzi ci się teraz? Znalazłem knajpkę, która nadaje się do obejrzenia i posmakowania.- zaczął przyjaźnie.
Klaus właśnie był w trakcie ustawiania kilku niezbędnych rzeczy w swoim domostwie kiedy zadzwonił telefon.
- Po dzisiejszym dniu… tak, przyda się osłabić na chwilę mój umysł… za dużo rzeczy mam obecnie na głowie. Gdzie ta knajpa?
Tu Patrick szybko podał mu adres owego przybytku.
- Ktoś jeszcze będzie? - Klaus odłożył jedno z wielu luster, które właśnie miał zacząć montować w piwnicy.
- Mervi… i może Hannah… nada się? Wyglądała na wstrząśniętą jak opuszczaliśmy wieżę. Ale może już jej przeszło.- zastanawiał się na głos.
- Wątpię, aby jej przeszło, ale może będzie na tyle spokojna, aby z nami porozmawiać. Na którą się umawiamy?
- Na teraz... ja tu na was poczekam.- odparł Healy.
- Gut, niedługo tam będę. - Po tym Klaus rozłączył się i ruszył na spotkanie
Po tej rozmowie Patrick wybrał kolejny numer i....
- Hannah? Jak się czujesz?- zapytał Irlandczyk po usłyszeniu, że odebrała.
- Na dzień dzisiejszy zakończyłam obowiązki służbowe. W razie pilnych wypadków proszę kontaktować się z Mistrzami - odparła chłodno i się wyłączyła.
- I to by było na tyle.- wzruszył ramionami Irlandczyk.


Healy czekał przed pubem, zerkając na co ładniejsze Norweżki mijające go i uśmiechając się do nich. Tych jednak o tej porze było niewiele i spieszyły się przemierzając miasto. Co jakiś czas Irlandczyk zerkał na zegarek kopertowy na łańcuszku, by upewnić się ile czasu zostało pozostałym Magom, zanim on stwierdzi że już nie warto czekać.
Niebawem przed pubem zatrzymała się taksówka, z której wysiadł Krugger. Był ubrany w podobne ciuchy co wcześniej, ale te były czyste. Podszedł do Patrika ściskając mu dłoń na przywitanie.
- To, to miejsce? Mam nadzieję, że masz co do niego rację. Czekamy jeszcze na kogoś?
- Na Mervi… Hannah chyba źle przeżyła tą awanturę w wieży. - ocenił Irlandczyk.
- Awanturę? Ciekawe określenie na absolutną klapę.
- Mieli przewagę liczebną i jakościową. Mieli umbralny okręt wojenny, ba mieli ich kilka. Przy takiej przewadze sił, wycofanie się w miarę żywym, można uznać za sukces. No chyba że uważasz, że lepiej zginąć z honorem niż zwiać z pola bitwy?- zapytał retorycznie Patrick przyglądając się drugiemu eterycie.
- Oczywiście, że nie. - Klaus bąknął - Wiesz co jeszcze mieli? Wiedzę, gdzie jesteśmy. To nie był losowy przypadek. Tylko strategiczne zagranie.
- Wieża wyglądała na cenną. To że uderzyli na nią, nie jest szczególnie podejrzane. To że uderzyli, gdy my tam byliśmy… to może być przypadek. Kim my bowiem jesteśmy. Kilkoma magami mającymi zakładać fundację w mieście na zimnej północy, gdzie Technokracja nawet nie próbowała zaznaczyć swojej obecności.- ocenił sytuację Irlandczyk.
- Wątpię, aby Technokracja potrzebowała szczególnego powodu, aby zaatakować bazę Rady. Obawiam się, że nie możemy ufać wszystkim w tym przedsięwzięciu.
- Nie nadajesz temu zimnemu zadupiu nadmiernego znaczenia? To nie Londyn, nie Kraków. Nie ma tu kamieni Shiwy, czy innych punktów mocy. Nie ma żadnego potężnego artefaktu ukrytego w piwnicach zamkowych. Nie ma nawet piwnic, o zamku nie mówiąc.- zaśmiał się Patrick przyglądając Klausowi.
- To czemu zakładamy tu fundację? - mruknął Niemiec.
- Bo nie ma tu Technokracji. Spokojny azyl dla magów, którzy sobie narobili kłopotów? - wzruszył ramionami Patrick.- Nie wiem po co zakładamy fundację, ale jest ona poskładana ze zbieraniny mniej lub bardziej doświadczonych magów, bez składu i ładu. Raczej kiepski materiał na siły inwazyjne na tereny Technokratów… nie uważasz?
- "Nigdy nie zakładaj, że wiesz wszystko. Inaczej staniesz w miejscu.". Jedna z pierwszych lekcji mojego mentora. - Klaus spojrzał w niego - Być może to nie miejsce jest tym co jest istotne, może nawet nie osoby.
- Nie zakładam. Ale też nie mam zamiaru dodawać sobie znaczenia…- wzruszył ramionami Healy dodajac żartobliwie. - Bo jeszcze zacznę głosić, że Technokracja mnie właśnie ściga.
- Wir können einen Spion haben, und er denkt, dass er uns "Bedeutung" hinzufügen möchte. Und wenn er jagt? - powiedział do siebie niemiec.
- Nie kummanem co ty mówinen… ewentualnie greki użyj. Nie żebym ja ją znał, ale Mechanikles zna… twierdzi że zna.- zaśmiał się Patrick.
- Was? Cholera, znowu… nieważne, myślałem na głos. Długo mamy zamiar podziwiać to cudowne półrocze norweskie, czy wchodzimy?
- Mervi pewnie stchórzyła, więc możemy wchodzić.- zgodził się z nim Irlandczyk zerkając jeszcze raz na swój kieszonkowy zegarek. Zamknął klapkę i ruszył pierwszy.
- Mam nadzieję, że lubisz dobre piwo… bo tu nie podają lokalnych sików.-
- Potrafię się poraczyć, ale na ogół stronie od osłabiania swego umysłu…. przed czym stchórzyła? - Klaus ruszył w stronę knajpy.
- Przed przyjściem tutaj. Chciała się bić?- zamyślił Irlandczyk dumając nad ich wcześniejszą rozmową. - Czy coś w tym rodzaju.
- Wirtualni…. jest piękno w ich chaosie. Dobra zacznijmy pić. bo poeta się we mnie budzi.
- Chaos to i moja domena. Nie mam… poukładanych rot. - wyjaśnił Patrick i ruszył wraz z nim do stolika. - Czaruję bardziej instynktownie, składając moje “czary” z przygotowanych wcześniej części.
- Ja tkam eter.. przynajmniej jego część. Kiedy odkryłem co naprawdę zrobiła technokracja, kiedy próbowała go zniszczyć, otworzyło to przede mną ocean możliwości. - Klaus usiadł przy stoliku rozglądając się za kelnerką.
- Nie mam pojęcia co zrobiła technokracja. To dyrdymały… jak określał mój mistrz. Historia i stare spory. Dyrdymały odciągające od wstąpienia.- rzekł w odpowiedzi Patrick, a gdy kelnerka podeszła, w imieniu obu mężczyzn zamówił po Guinessie.
- Nie tak dobre jak Kilkenny, ale nic lepszego nie dostaniesz w Lillehammer.- wyjaśnił.

Krugger zignorował opinię swego rozmówcy na temat alkoholu. Jego umysł był zbyt przejęty jego poprzednią wypowiedzią.
- Dyrdymały? Ty i twój mistrz tak określacie podstawę, esencję tego co oznacza bycie Synem Eteru? Unglaublich…
- Wiesz… my tam w Belfaście mniej czasu tracimy na naukowe dysputy, bo to Technokracja najeżdża nas dosłownie. W każdym razie najeżdżała, do czasu aż zrobił się tam prawdziwy magyiczny burdel… ale wcale to nie poprawiło sytuacji.- wyjaśnił Patrick z uśmiechem. - Tam była prawdziwa partyzancka wojenka. I ginęli ludzie... Śpiący, Przebudzeni. Dorzuć do tego zwabionych chaosem i paradoksem maruderów, infernalistów ciągnących do śmierci i przemocy jak muchy do gówna. I w takich to warunkach spróbuj pogrążać się w dysputach naukowych.
- Słyszałem o sytuacji tam, jednak podobne sytuacje są wszędzie gdzie Technokracja pójdzie na wojnę z nami. Po prostu nie pojmuję takiego braku szacunku, dla Dziesiątej Sfery… to powinno stanowić podstawę twego zrozumienia Magyi… inaczej nie jesteś Synem Eteru… jesteś po prostu technomantą.
- To nie brak szacunku.. bardziej… ani on jako mentor, ani ja jako uczeń nie mieliśmy głowy do historii naszej Tradycji. - westchnął w odpowiedzi Irlandczyk.- W normalnej szkole też byłem przeciętnym uczniem.
- Przeciętne oceny nie świadczą o przeciętnym umyśle. Historia to jedno, tu mowa o filozofii, gdybyśmy byli z Chóru to o religii… Więc… nie wiesz NIC o tym czemu nazywamy się "Synami Eteru"?
- Buduję etheroskop… duży.. mający pokazywać i dawać możliwość manipulowania eterem. Powinien działać już dawno, ale… na razie to buczy, bzyczy i syczy. Mechanicles mówi że coś pokręciłem, ale buduję wedle jego oświeconych wskazówek… ech te awatary.- zakończył ironicznym uśmieszkiem. - Nie jestem typem akademika Klaus. Niespecjalnie się przejmuję podziałami Tradycji. Czuję się Synem Etheru, ale nie dam wciskać w jakiś garniturek. Lubie swobodę.
- I słusznie, bycie Eterytą oznacza wolność od norm, sam powinieneś je ustalać. Jednak bez wiedzy CZYM jest eter, jak go definiujemy… będziesz miał trudności ze zbudowaniem czegokolwiek co go będzie manipulować. - Klaus upił łyk piwa - Co do awatarów… przynajmniej jesteś wstanie odróżnić swój od swoich myśli.
- Czyli twój awatar to Klaus bis?- zapytał zaciekawiony Patrick smakując piwa.
- Chciałbym… kiedy myślisz…. wiesz rozważasz… kiedy twój mózg mówi…. Robi to twoim głosem, w twoim języku… tak robi mój Awatar. Mogę rozważać co zjeść i nagle pojawi mi się myśl, o podgrzewaczu do jedzenia składający się z masy soczewek… i nie wiem czy to moja myśl, czy to mój Awatar coś wrzucił od siebie.
- Przecież awatary są częścią…- tu Patrick zamilkł bo jego własny awatar zaczął pyskować.- ...częścią nas. Więc czy to myśl awatara, czy twoja… to wszystko jedno. Skoro awatar i tak jest tobą.- zignorował głośne “Nie pochlebiaj sobie” Mechaniclesa.
- Wiem, ale kiedy słyszę jak inni magowie mają interakcje ze swoimi Awatarami… ty i twój.. Mechanicles? Ewidentnie jest spór, konflikt może doprowadzić do kompromisu, który będzie lepszy od oryginalnego planu. Ja jestem sam ze sobą, który mną jest i nie jest. Rozumiesz? Jestem jak cholerny schizofrenik, który słyszy głosy i wszystkie są jego.
- Acha.. jak…- zastanowił się Patrick, bo brzmiało to… niepokojąco. Czyżby jego teoria o zbiorowisku kłopotliwych jednostek, o miejscu zesłania była prawdziwa.

Nagle odezwała się jego komórka, co oderwało go od rozmowy.
- Słucham?- zapytał odbierając.
- Już jesteście pijani? - dość beznamiętny ton Mervi odezwał się przez komórkę.
- I zakochani. Leżymy w łóżku i mierzymy kto ma dłuższego. Chcesz sędziować?- zapytał ironicznie Patrick, dodając po chwili.- Co to właściwie za pytanie. Robisz za naszą matkę?
- Gdybym miała być waszą matką, to popełniłabym aborcję pourodzeniową na was. - mruknęła kobieta - A sędziować nie mogę. Nie mam niestety mikroskopu elektronowego. - w jej głosie brzmiała zimna nuta... niezbyt pasująca do rozbawienia.
- To Mervi… mówi że nas kocha.- rzekł z uśmiechem Patrick do Klausa.- Jak nasza wspólna matka której nie mieliśmy. Bo każdy z nas miał własną.-
Po czym zwrócił się do dziewczyny. - Jeśli pytasz czy jesteśmy na tyle pijani, by obmacać cię po pupie, to nie… musisz albo poczekać, albo sama nas rozpić. A piwo jest tu całkiem znośne… choć prawdziwy Guinness to to nie jest.
Klaus przyglądał się rozmowie Patricka unosząc bardziej brew z każdym wypowiedzianym słowem. Zastanawiał się, czy irlandczyk nie pomylił się z przeznaczeniem. Może powinien razem z Ekstatykami przedłużać sobie orgazm do godziny?
- Dorośnij. - parsknęła Mervi przez komórkę - Będąc miłą zadzwoniłam. Nie mogłam dołączyć, bo naprawdę mam co robić. Książkę czytam, kod piszę i przygotowuję się do instalacji Firewalla. To ważne sprawy.
- Naprawdę doceniam to że zadzwoniłaś. To miłe, że się o nas troszczysz. Aczkolwiek niepotrzebnie zajmujesz się robotą. Równie dobrze J może jutro zawieść i wywalą nas z tej fundacji na zbity pysk. - odparł Patrick wzruszając ramionami. - Z tego co do mnie dotarło, mamy dostać jutro burę. Nie wiem czy nie zakończy się to wezwaniem na dywanik u dyrektora i wydaleniem. Więc nie ma co się jeszcze rozpakowywać. I warto się cieszyć że Szpicbergen chyba należy do Techników. Tam nas nie poślą.
- Mówiłam ci już, abyś się pierdolił, jeżeli chcesz takimi tekstami rzucać? - mruknęła z tłumioną złością - Robotą bym się zajmowała tak czy inaczej, a ty sobie daruj takie gadanie.
- Nie wiem czemu chce ci się zajmować tą robotą. - odparł Patrick dopijając swoje piwo.- Ale skoro zadzwoniłaś, to… może jednak wpadniesz? I nie podsyłaj mi sugestii takich, bo uznam że mnie podrywasz na swój specyficzny sposób.
- Chrzań się, lamerze. - po tych słowach połączenie zostało przerwane.

- Zadzwoniła bo jest miła.- stwierdził Healy wzruszając ramionami. - I może, bo jest mimo wszystko ciężko ciągle siedzieć wśród cyfr i tylko nich.
- Nie znasz dużo Wirtualnych więc.- odparł Klaus - Jeżeli mamy założyć tą fundację, to pomoże jeżeli nie wkurzysz wszystkich jej członków przed pierwszym dniem.
- Gdyby naprawdę się na mnie wkurzyła, to nie dzwoniłaby.- stwierdził Patrick chowając komórkę.- Mam wrażenie, że ona po prostu ma taki sposób bycia.
- Dzwonić do ludzi, którzy ją wkurzają. Niezbyt zdrowe. Może po prostu dzwoniła, aby upewnić się, że mi nic nie jest. - zaśmiał się pod nosem eteryk.
- Więc dlaczego nie zadzwoniła do ciebie? - zapytał zamyślony Patrick.- Przecież twój numer też zna. I dlaczego miałaby pytać głównie o twoje zdrowie. Blisko ze sobą jesteście?
- Nie, jeżeli już to wydawała się na zaciekawiona Nauką. Czemu do ciebie a nie do mnie? No cóż, co jeżeli wbiłeś mi tulipana w gardło i właśnie wiozłeś, aby nakarmić mną Lupiny?
- Dlaczego niby miałbym to zrobić? I dlaczego właśnie lupiny? - zamyślił się Healy drapiąc za uchem.
- Bo wampiry nie jedzą mięsa, duchy nie jedzą w ogóle, a wróżki i mumie nie istnieją.- Klaus upił spokojnie kolejny łyk.
- Wróżki istnieją… są wredne i czasem strasznie dziecinne… ale istnieją.- stwierdził z przekonaniem w głosie Patrick.
- Słyszałem, że wymarły… czy coś takiego. Świat stał się zbyt nudny, aby w nim żyły.
- Powiedz to leprechaunom które truły mi dupę w dzieciństwie swoimi sporami.- zaśmiał się Healy. - Banda sknerusów w zielonych kubraczkach. Potrafiąca wycinać psikusy tym których nie lubili.
Wzruszył ramionami.- Mało ich już jest, ale nie wymarły do końca. Tylko trudno je znaleźć… lub.. trzeba się urodzić w miejscu, gdzie ukryły garniec złota. Nie żeby pamiętały, gdzie dokładnie go ukryły.
- Czytałem kilka ksiąg, mówiących o jakiejś formie "mieszańca". Śmiertelnicy z Awatarem, który jest wróżką. Ponoć mieli mieszkać na dziesiątej planecie Układu Słonecznego.
Patrik podjął ten temat dopiero po dostarczeniu przez kelnerkę kolejnych dwóch piw.
- One tak o sobie nie myślą. Zdecydowanie uważają się za prawowitych mieszkańców zielonej wyspy. A nas za niechcianych gości, których już nie da się wypędzić. I nie lubią świętego Patryka, który to wypędził nie tylko węże z wyspy.- zamyślił się Healy.- I tak.. moje imię nie bardzo przypadło im do gustu.
- Heh.. dowód, że jest na świecie jeszcze wiele… to dobrze. - Klaus spojrzał na piwo - Co sądzisz, że będzie z tym dzieciakiem? Tym uczniem, którego udało nam się zabrać?
- Jak się nie otrząśnie to… w najlepszym przypadku rzuci całą tą magię w pierony. W najgorszym… trauma zeżre mu psyche i albo zginie wywołanym przez siebie efekcie paradoksu, lub zatonie w Ciszy, albo skończy jako maruder.- ocenił Irlandczyk drapiąc się po policzku.- Takie zabawy z Technokracją, nie są dla uczniów. Musiałem być naprawdę twardy, zanim poszedłem na pierwszą akcję jako uczeń.
- A ja go poniżałem… Ich kann es nicht so lassen… Jutro zapytam Hannah, gdzie go trzymają. - Eteryta odstawił piwo, najwyraźniej mu wystarczyło na dziś.
- Wątpię by to teraz akurat zapamiętał. To całe poniżanie to pikuś w porównaniu z śmiercią jego kumpli na jego oczach.- Patrick zamyślił się nad tym popijając piwo.

- Mimo wszystko… trzeba mu pomóc.- Eteryta potrząsnął głową - Więc… jakie masz plany co do naszej fundacji? Jakieś projekty, które chcesz zaimplementować?
- Potrzebuję odpowiedniej… siedziby. Jutro się za nią rozejrzę, albo pojutrze.- zastanowił się Healy i podrapał się po karku.- Ja nie jestem typem… no… mentora. Ja wykonywałem polecenia, zadania, misje. Nie jestem mózgowcem. Raczej typem od brudnej roboty. Nie zdziwiło cię czemu rzucałem dynamitem na prawo i lewo?
- Zakładałem, że tak tworzysz Magye. Eter w czystym chaosie eksplozji i tak dalej. Nie byłaby to najdziwniejsza rzecz jaką widziałem.
- Nie… składam sprzęt z przygotowanych części. Jak klocki lego. Ale po co ryzykować paradoks, skoro laska dynamitu też zrobi odpowiednie kuku przeciwnikowi?- zapytał retorycznie Irlandczyk.
- Czasem odrobinę wulgarności tworzy piękno, ale masz rację. - Krugger oparł się wygodnie o fotel - Opowiedz mi więcej o tym Eteroskopie. Może uda mi się pomóc rozgryźć co idzie nie tak.
- To mechanizm Archimedesa, potem udoskonalany przez Leonardo da Vinci, a potem przez Newtona… każdy z tych magów dołożył cegiełkę, a Mechanicles twierdzi że teraz moja kolej.To bardziej jego projekt.. ja nie rozumiem nawet połowy z tego co dla niego buduję.- zaśmiał się Healy. Wzruszył ramionami.- A jak chcesz sobie ułożyć życie wśród Śpiących?
- Słyszałeś kiedyś o Czar Vargo?
- Nie bardzo.- zamyślił się Patrick.- Może i słyszałem, ale historia magiczna czy nie… to nie moja bajka.
- Jest jednym z nas, Gruzin. W wczesnych latach 20 wieku, stwierdził, że ma dość tego, że nasza tradycja przykłada się do śmierci Śpiących. Wiesz, tworzy bronie. Zrobił więc wielką flotę Zeppelinów i wysłał ją nad każdą stolice świata. Zażądał zakończenia I wojny światowej i oddania władzy mu. Najwyraźniej powiedział "Chrzanić paradoks, ja ustalę w co będą wierzyć Śpiący". Nie skończyło się to dobrze, jak sobie wyobrażasz. A paradoks i Technokracja zapewnili, że nikt nawet tego nie pamięta…. Ja mam zamiar zrobić podobnie. Tylko trochę subtelniej. Wprowadzić Eter z powrotem do konsensusu… chyba, że mówiłeś o naszej fundacji, to planuje generator świetlny.
- Szlachetny zamiar… pozbawić śmiertelników broni. Ale nie wiem czy dobry. Jest wiele koszmarów kryjących się w mroku. Wiele stworzeń… które mają w nosie w co wierzą Śpiący.- ocenił Patrick i podrapał się policzku.- Nie lubię Techników, są wrednymi dupkami którzy myślą że wszystko wiedzą najlepiej, ale obaj wiemy że chcą tego samego co Tradycje. Dobra Śpiących, na swój pokręcony sposób. Nie można tego powiedzieć o wampirach z którymi mamy się bratać ponoć.
- Ciekawe czy mają tam Tremere… Co do Technokracji… kiedyś może chcieli dobra Śpiących. Teraz… chcą nimi władać.Tradycje też nie są takie święte. Verbeny najchętniej wróciłyby do epoki kamienia łupanego, Mówcy też. Hermetycy już raz pokazali jak wygląda świat pod ich rządami. - Klaus przetarł oczy - Jedynymi, którzy naprawdę chcą dobra Śpiących to my i Wirtualni, ale Merwi i jej koledzy… oni chcą stworzyć utopię, a utopia jest dobra tylko na papierze.
- Technicy chcą dobra ludzi. Oczywiście pod ich oświeconą całkowitą kontrolą. Nikt nie lubi czuć się tym złym. No chyba że infernaliści, ale to czubki.- zaśmiał się Patrick i wypił trunku. - Niemniej…- uniósł kufelek z piwem. -Niech ci uda polepszyć świat. Wypiję za to.
I opróżnił kufel jednym haustem.
- Za lepszy świat… dla wszystkich.


Zdecydowanie za mało wypił i za dużo gadał. No, ale przecież rozmowa odbywała się pomiędzy dwoma Synami Eteru. Klaus znacząco różnił się od Patricka. Pochodzeniem, doświadczeniami, podejściem do wielu spraw. Ale dało się z nim dogadać, w przeciwieństwie do zadziornej i bojowo nastawionej Mervi i wyraźnie obrażonej na świat Hannah. Healy miał wrażenie że ciężko będzie się dogadać z nimi oboma, ale… teraz nie miało to znaczenia. Irlandczyk był zmęczony. Rozebrawszy się podszedł do łóżka planując jutrzejsze działania.
Oczywiście wpierw należało pójść na zebranie. Poranek zapoznawczy i przy okazji organizacyjny nowej fundacji. Przykry obowiązek, gdyż Healy nie czuł się człowiekiem stworzonym do spraw organizacyjnych. Wolał działać, szybko i skutecznie, z precyzyjnie wyznaczonym celem do osiągnięcia. Wolał wykonywać polecenia, niż je wydawać.
Przyjdzie mu więc siedzieć cichutko jak trusia i grzecznie potakiwać. Może nawet zdoła się zdrzemnąć. Bardziej interesowało go bowiem rozejrzenie się za budynkami do wynajęcia na nowe mieszkanie. Patrick nie lubił kupować kota w worku i osobiście sprawdzić miejsce w którym przyjdzie mu zamieszkać. Ogólnie Irlandczyk bardziej niż samym założeniem Fundacji, interesował sobie ułożeniem życia “na wygnaniu”. Bądź co bądź, nie ma co się spieszyć przy tak długofalowych projektach jak ten. No i należało zwiedzić samo Lillehammer. Poznać tętno miasta. Sama nazwa z czymś się kojarzyło Patrickowi. Nie odbyła się tu kiedyś jakaś ważna impreza sportowa?

Pokoje u Hermetyków były duże i wygodne. Po zdjęciu wierzchniej odzieży Healy przyjrzał się łóżku i ziewnął. To był wszak długi dzień.
3…
Zamiast się położyć, odwrócił się plecami do łóżka.
2…
Przymknął oczy i upadł… leciał w dół.
Pierwsze zderzenie z pościelą.
1…
Ciemność, opadanie, wrota...


Czas zwolnił… czas przyspieszył… czas stanął? Ciemność. Opadanie.
Otwarcie oczu. Leżał na wąskiej kanapie. W ubraniu. Niedbale zawiązany krawat zwisał mu z szyi.
Otworzył oczy szerzej, spojrzał dookoła.
Znane mu dobrze biurko, fotel, naleweczka już wlana do kieliszka. Wyciągnął paczkę papierosów i zobaczył ile jeszcze został. Nie palił ich co prawda tam, ale tu… konwencja zobowiązywała.
Wstał i podszedł do biurka. Wypił nalewkę jednym chaustem. Skrzywił się. Mocna była. Jak zwykle. Podszedł do wiszącego na wieszaku prochowca, najpierw założył szelki z tkwiącą w nich czarną jak noc czterdziestką piątką. Potem prochowiec. Kapelusz na końcu.
Ruszył do przeszklonych drzwi na których widniał napis.

 
ylaeH kcirtaP
ycąjukuzsoP


Uśmiechnął się do siebie, nim wyszedł na brudne uliczki pełne przesuwających się i kręcących zębatek.
Był… w domu
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.

Ostatnio edytowane przez abishai : 13-09-2019 o 10:36. Powód: byki i błędy, od groma jednych i drugich
abishai jest offline