Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2018, 18:52   #499
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Bobry z rodu Gafreynów

Harper rozejrzała się. Spojrzała pomiędzy wysokie sosny. Nie rosły aż tak bardzo gęsto, by między nimi wilczysko miało schować się tak umiejętnie, że nie widziałaby po nim ani śladu. Jedynie jakiś głośny owad przeleciał pomiędzy gałęzią i był jedynym przejawem życia, nie licząc roślin.
Śpiewaczka rozglądała się mocno skołowana. Przytknęła dłoń do karku i rozmasowała go. Naprawdę jej się zdawało
- Wydawało mi się… Dość realistycznie, że słyszałam wilka… Nieważne - westchnęła tylko i spuściła wzrok na trawę. Może jej po prostu odbijało przez to jak niewiele czasu jej zostało? Albo może te róże były jakieś podejrzane… Cokolwiek to było, wilk jej się… Nieprzyjemnie kojarzył, przez co zrobiła się mocno milcząca i zamyślona.
Mehiläinen nieco ożywiła się.
- Słyszałaś wilka? - zapytała. - To może oznaczać, że zostałaś oznaczona znakiem łowcy - wyjaśniła. - W takim razie musimy się spieszyć… - zawiesiła głos na moment. - Inaczej będziemy mieć kłopoty.
- Kłopoty - Emerens i Mary rzekli jednocześnie niczym bliźnięta. - Oczywiście.
- Znakiem łowcy? Co to oznacza? Poza kłopotami? - zapytała rudowłosa, spoglądając na pszczółkę i znów podchodząc nieco bliżej niej. Ten las był niesamowicie tajemniczy, przypominał jej puszczę bogów, w której spędzili czas z Terrym i Ismo.
- Łowca to dobry duch, który przemierza wzdłuż i wszerz te lasy - wyjaśniła pszczoła. - Wyczuwa umierającą istotę. Kiedy tylko to uczyni, chce uśmierzyć jej ból i obdarzyć ją łaską śmierci. Wpierw biedne zwierze usłyszy wycie wilka, które ma zapewnić ją, że nie została sama w swej malignie. Jest to zapowiedzią przybycia ducha i wyzwolenia z okowów ułomnego, śmiertelnego ciała oraz cierpienia. Nie rozumiem tylko, czemu uznał, że umierasz, przyjaciółko Otsa.
Następnie Mehiläinen podleciała do ukłuć po kolcach róży na przedramionach śpiewaczki.
- To nie był zatruty gatunek - pszczoła mruknęła w zastanowieniu.
Alice opuściła nieco ramiona
- Oh… Śmierć… Mhm… Tylko że nie słyszałam wycia. On warczał na mnie - zauważyła. Spojrzała po pozostałych
- Może… Może ruszmy dalej po prostu? - zaproponowała i spojrzała na pszczółkę
- Mam trochę na pieńku z bóstwami Tuoneli, to pewnie dlatego, proszę, prowadź dalej Mehiläinen - poprosiła małego owada. Nie chciała rozwijać tematu swojej śmierci, ani tego, że teraz będzie za nią latał duch tutejszego łowcy. Cóż za ironia, gdyż ona sama miała duszę Łowczyni.
- Dobrze, możemy ru… - Mehiläinen zaczęła, ale nagle przerwało jej przybycie innej pszczoły. Ruszyła w jej kierunku, po czym obydwie zaczęły latać wokoło siebie i brzęczeć. Trwało to dobrych kilkanaście sekund. Wnet owad odstąpił od swojej przyjaciółki i wzleciał tuż przed Alice.
- Przepraszam - rzekła Mehiläinen. - Poniosło mnie.

Kirill cicho westchnął w tym czasie i dotknął ramienia śpiewaczki.
- Nie martw się - rzekł cicho. - Tym co powiedziała pszczoła.
Spojrzał w jej oczy i zastygł w ten sposób na moment.
Alice uśmiechnęła się cierpko
- Nie… Nie martwię się - odpowiedziała, ale z jej spojrzenia wynikało co innego. Nie mogła patrzeć mu w oczy zbyt długo i mrugała dość szybko, co zwykle oznaczało, że albo coś wpadło człowiekowi do oka, albo takowy powstrzymywał się przed łzami. Wzięła głęboki wdech
- Chodźmy - zarządziła i zerknęła krótko na Kaverina, a potem spojrzała na pozostałych i w końcu na pszczółkę, by odwrócić się w stronę, w która powinni iść. Spojrzała pod nogi, by się nie potknąć.

Kontynuowali wędrówkę. Tym razem nie musieli przedzierać się przez nieprzystępny teren. Pod ich stopami rozpościerała się praktycznie wyłącznie trawa. Woda przyjemnie szumiała, prędko biegnąc po ich prawej stronie. W międzyczasie Mary cicho jęknęła.
- Pomóc ci z torbą? - zapytał Kirill. - Wygląda na ciężką.
Colberg spojrzała na niego, jak gdyby właśnie rzucił w nią ciężką obelgą.
- Na serio, dla mnie to też żaden problem - rzekł Emerens.
Alice zerknęła na Mary
- Myślę, że żaden nie wyrzuci ci jej do wody, więc możesz ich trochę wykorzystać - powiedziała zachęcając Colberg do polegania na nich bardziej. W końcu byli tu wspólnie, tworzyli grupę. Jeśli było jej za ciężko, mogła poprosić o pomoc.
Mary spojrzała na torbę. Chyba przez chwilę rzeczywiście zastanawiała się nad oddaniem jej któremuś z mężczyzn. Potem jedynie lekko skrzywiła się. Jakby obawiała się, że poleganie na płci przeciwnej uczyni z niej słabą damulkę z powieści Jane Austen.
- Jestem silna - rzekła, tym razem uprzejmiej. - W razie problemów dam znać. Obiecuję.
- Coś mi mówi, że prędzej będziemy cię z ziemi zbierać i nieść wyczerpaną… - Jenny mruknęła pod nosem.
- Mary, odsapnij trochę. Nie wiemy co nas czeka przy tym jeziorze. Lepiej, żebyś wykorzystała moment, kiedy możesz sobie na to pozwolić, niż później wkurzać się, że nie masz energii - jeśli do Mary nie docierało to pod kątem współpracy, to Alice spróbowała pod kątem analitycznego rozłożenia prawdopodobieństwa.
Colberg westchnęła cicho.
- Dobra. Ale tylko dlatego, bo nie chcę, żebyście wkurwiali mnie w dalszym ciągu - warknęła. Następnie podała Emerensowi torbę.
- Wow, rzeczywiście trochę waży - mruknął Duńczyk. - Co ty tam zabrałaś? - zmarszczył czoło.
- Jak mówiłam, sama mog…
- Nie, to w porządku - rzekł. - Nieważne.

Rzeka zakręcała przed nimi na zachód. Zebrani w dalszym ciągu podążali jej biegiem pod wodzą Mehiläinen.
Alice odrobinę zdążyła się uspokoić po tej wzmiance o Łowcy i po myśleniu o wilku… Kobieta wzięła głębszy wdech, napawając się wonią lasu. Próbowała pogodzić się z nadchodzącym końcem, z drugiej jednak strony, nie chciała uwierzyć w to, że zniknie. Że straci życie całkowicie… Co jakiś czas rozglądała się, wyszukując kształtów między drzewami i cały czas nasłuchiwała, czy gdzieś nie rozlegnie się wycie. Nie chciała pozwolić temu łowcy zabrać jej ostatnich godzin, które jej zostały. Jednak nie rozległo się ponownie ani wycie, ani warczenie. W zasięgu wzroku również nie było żadnego wilka, co jeśli nie napawało optymizmem, to przynajmniej chwilowo uspokajało.

- Cholera - mruknął Kirill.
Alice podniosła wzrok na niego, a potem podążyła za jego spojrzeniem. Tuż przed nimi drogę blokował szereg powalonych drzew. Tuż przy nich siedziały dwa bobry i spoglądały na nich w milczeniu. Harper nie była pewna dlaczego, jednak wydawało jej się, że są równie inteligentne co Mehiläinen i Otso. Coś w wyrazach ich pysków na to wskazywało.
Śpiewaczka podeszła do Kirilla i lekko go szturchnęła
- Cóż, no. Państwo najwyraźniej potrzebowali tych drzew. Nie przeszkadzajmy im i obejdźmy plac budowy - zaproponowała. Zerknęła na bobry i kiwnęła im głową w ramach powitania i przeprosin, że przeszkadzają im w budowie.
- Mehiläinen może omińmy te drzewa? Albo chociaż chodźmy do punktu, gdzie będzie nam łatwiej je przekroczyć? - zaproponowała.
Pszczoła przeleciała dwa okrążenia wokół jej głowy.
- Tyle że po lewej stronie roztaczają się krokodyle bagna - rzekła.
- Na pewno nie chcę być zjedzony przez kroko…
- To nie krokodyle są największym problemem - mruknęła Mehiläinen. - Lecz zapadające się piaski glebowe. Rosną na nich zielonkawe porosty wyglądające niczym zwykła trawa. To zdradliwy i niebezpieczny teren.
- Jednak będziemy musieli go przebyć, prawda? - zapytała Mary. - Chyba że… przepłyniemy rzekę?
- Co jest równie niebezpieczne - odparła Mehiläinen. - Prąd jest bardzo prędki. Jednak jeśli polegacie na swoich umiejętnościach pływackich, to nie będzie to zbyt nierozsądne.
- E tam… - Jenny machnęła ręką. Przepchnęła się do przodu przed Alice i Kirilla, po czym zakasała rękawy, spoglądając na stertę leżącego drewna.
Alice zerknęła na Jenny, po czym po pozostałych i w końcu na Mehiläinen. Po czym podeszła trochę bliżej Jennifer
- Poczekaj chwilkę… - poprosiła ją, a następnie zwróciła uwagę na bobry i podeszła odrobinę bliżej do dwóch siedzących zwierząt
- Przepraszam? Możemy tędy przejść? - zapytała, co musiało wyglądać… Szalenie, ale chciała się upewnić, czy jej wrażenie, że zwierzęta były rozumne, było właściwe, czy też się myliła.

Bobry potuptały w miejscu.
- To nasz teren od czasów schizmy w rodzie Gafreynów, kiedy prapradziadek Onuf pokłócił się z jego bratem Arefem - rzekł jeden z nich bardzo głębokim głosem. - Mamy prawo do tych ziem. Tak rzecze prawo.
- Prawo niepisane to wciąż prawo - włączył się drugi. - Jesteśmy warci jedynie tyle, co nasze słowa i zasady.
- A ile warta jesteś ty, ludzka kobieto?
Harper wyprostowała się, zaskoczona tym pytaniem. Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Ile była warta? Trudno jej było orzec.
- Nikt wam waszej ziemi odebrać nie chce. Rozumiem, że jest wasza, dlatego pytam, czy możemy przejść… Co do mojej wartości, mi samej nie proste jest to orzec, ale sądzę, że moje słowa wiele znaczą dla innych, bowiem ufają mi i pomagają. Oceniam swoją wartość w tym, ile mogę zdziałać i jak mogę i komu pomóc - odpowiedziała im szczerze. Choć było wiele momentów w tym tygodniu, gdy w siebie zwątpiła niemal całkowicie. Myślała o tym teraz, ale z drugiej strony, jakby to wyglądało, gdyby zaczęła się teraz użalać nad sobą.
- Mówisz, że ważne dla ciebie jest to, ile możesz zdziałać i jak pomóc… - mruknął jeden bóbr.
- Jeżeli mówisz te serio na serio, a nie są to tylko puste frazesy… może zechcesz je nam udowodnić?
- Pomóż nam, ludzka kobieto, a pozwolimy wam przejść - obiecał pierwszy.
Alice uniosła lekko brwi
- Jak mogłabym wam pomóc? - zapytała spokojnym tonem, podchodząc jeszcze odrobinkę bliżej
- Swoją droga, jestem Alice… Jak mogę się do was zwracać? - zapytała oba bobry.
- Ja jestem Cartyfeld z rodu Gafreynów, praprawnuk Onufa - przedstawił się pierwszy ssak. - A to mój kuzyn Mordicord.
- Ale też z linii Onufa - prędko zastrzegł drugi.
- Oczywiście - mruknął Cartyfeld. - Inaczej wgryzłbym się w ciebie, a nie w topolę - mruknął, spoglądając przeciągle po kuzynie.
- Mam nadzieję, że nie przesyłają cię Arefowie - zastrzegł Mordicord. - Jeżeli jesteś częścią jednej z ich przebiegłych intryg mających na celu zawłaszczyć nasze ziemie - ssak podniósł łapkę i zacisnął ją w pięść, grożąc śpiewaczce.
Harper przyłożyła dłoń do serca
- Ależ nie, skądże. Nie przybywamy od żadnych Arefów. Mehiläinen, przyjaciółka Otsa prowadzi nas nad jezioro Alue. Spacer wzdłuż rzeki zdaje się najprostszą drogą, dlatego podążamy tędy - wytłumaczyła spokojnie. Czekała teraz, aż bobry powiedzą jej jak może im dopomóc. Zerknęła też przelotnie na swoich towarzyszy. Zapowiadało się, że będą musieli dopomóc tym bobrom, chyba że chcą sprawdzić swoje siły w pływaniu.
- Dawno temu mój kuzyn…
- A mój brat…
- Dermidelf miał na imię.
- Ma - ostro przerwał mu drugi bóbr. - Nie miał. On wciąż żyje!
- No właśnie… nasz problem polega na tym, że nie jesteśmy wcale pewni tego.
- Ostatni raz, kiedy widzieliśmy, był ciężko chory na bobrzą pokrzywkę i udał się do Marietty.
- Tej, która z borówki zrodziła syna - wyjaśnił Cartyfeld.
- Gdyż wiadomo, że jeżeli ktoś potrafi z borówki zrodzić syna, to jest w stanie również uleczyć chorego bobra.
- Tak mówi porzekadło - Cartyfeld zgodził się.
- Jednak nikt go nie widział od tego czasu… nigdy nie powrócił… - Mordicord zawiesił głos.
Śpiewaczka spoglądała to na Mordicorda, to na Cartyfelda
- Chcecie w takim razie, bym poszła dowiedzieć się, czy wszystko już z nim w porządku? - zapytała, woląc się upewnić, czy tego właśnie bobry od niej oczekiwały. Martwiło ją to nieco, bo to oznaczało, że nadłożą drogi… I czasu.
- Dokładnie tak - zgodził się Cartyfeld. - Nie inaczej.
- My nie możemy opuścić posterunku, bo jak znikniemy tylko na kilka uderzeń siekaczy, już rozpanoszą się na naszych ziemiach Arefowie i zbudują fort wokół nich - Mordicord warknął z nienawiścią do złej gałęzi Gafreynów.
- Pozwolimy wam dotknąć stopami naszej miedzy, jeśli wrócicie z wieściami o Dermidelfie.

Jennifer odciągnąła Alice na bok.
- Wysadzę te pieprzone topole. Nie mamy na to czasu. Pozwól mi… - blondynka zawiesiła głos.
Harper uniosła brew
- To jest, jak już zauważyłaś, dość mistyczny las i rządzi się swoimi prawami. Chcesz zniszczyć pracę tych bobrów, tylko dlatego, bo nam się bardzo spieszy?
- Tak, właśnie. Od tych drzew ich życie nie zależy. Twoje tak.
- Ja rozumiem, że nam się spieszy, chyba czuję to najlepiej, choćby po sobie. Jednakże… Nie chcę wyjść na niewartą swego słowa, choćby i to miało być przed bobrami - powiedziała poważnym tonem. Zerknęła na pszczołę
- Daleko stąd do domu Mariatty? - zapytała Mehiläinen.
- Nie możemy wrócić tą drogą - pszczoła odparła. - Pewnie Łowca już nią podąża… Alice, nie możesz oglądać się za siebie. Jeżeli to zrobisz, umrzesz.
Harper skrzyżowała ręce
- Świetnie… Po prostu pięknie… - śpiewaczka była wkurzona. Z jednej strony, chciałaby pomóc tym bobrom, ale jeśli podążał za nią ów łowca… To oznaczało, że nie mogli im pomóc, tylko musieli czym prędzej udać się do jeziora Alue.
- To dogadujcie się z tymi bobrami… - mruknęła, po czym oparła się o jedno z drzew w pobliżu, krzyżując ręce i odmawiając współpracy.
Czwórka ich towarzyszy rozmawiała przez chwilę z sobą. Trwało to kilka długich minut, kiedy nikt do niej nie podchodził. Śpiewaczka poczuła się wyłączona z rozmowy, choć przecież to ona nieco oddaliła się od pozostałych, aby oprzeć o jedno z drzew. Wnet jednak Kirill podszedł do niej.
- Mamy na to rozwiązanie - rzekł. - Jest dość proste. Skoro ty nie możesz udać się do Marietty.. to będziesz musiała wysłać kogoś z nas.
- A żeby nie marnować tutaj czasu, ruszysz na zachód, aby zobaczyć, czy jest tam coś ciekawego. To znaczy, jeśli chcesz - dodał Emerens, podchodząc do niej. - Ciekawiła cię ta Horna, prawda? Według Mehiläinen można ruszyć w bok i dotrzeć tam, idąc południową granicą bagna.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Czyli, zamierzamy się rozdzielić. Trzy osoby poszłyby do Mariatty, a dwie do tej góry, albo odwrotnie? A potem co? Spotkalibyśmy się znów tu? Jak? - zapytała. Poza tym, jak mieliby się podzielić.
- Mary ma telefon. A w nim jest zegarek. Ma również swojego laptopa, który tak samo mierzy czas. Może pożyczyć drugiemu teamowi komórkę. Bo z laptopem raczej się nie rozstanie - rzekł Rens.
- To tylko pomysł… ale brzmi sensownie? Chyba? - Kirill spojrzał na Alice, w oczekiwaniu na jej opinię.
Rudowłosa milczała chwilę, po czym westchnęła
- No dobrze. Podzielmy się. Skoro ja idę na górę, to ktoś, kto potrafi mówić po fińsku powinien pójść do Mariatty - zauważyła po chwili. Zastanawiała się nad tym przez moment
- I będę odrobinę samolubna, ale wolałabym mieć Kirilla przy sobie… - dodała za moment, ale tylko on był w stanie postawić ją na nogi, gdyby znów ogarnęła ją słabość jak wcześniej.
- W porządku, my i tak nie możemy z nim wytrzymać - odpowiedział Fortuyn. Po chwili dodał. - Tylko żartuję.
- Idziemy tylko we dwoje? - zapytał Kaverin, mrużąc oczy wpatrzone w Duńczyka. - Czy z kimś jeszcze? Jest jeszcze jeden mały problem… - zawiesił głos.
- Jaki? - zapytała spokojnie Alice, zerkając na Kirilla. Miała nadzieję, że ograniczą ilość problemów do faktu, że już i tak muszą się podzielić.
- Drużyn byłoby dwie, a pszczoła jest jedna - mruknęła Mary, podchodząc do trójki. - Co znaczy, że Mehiläinen mogłaby podążyć tylko z jedną grupą, a druga musiałaby trzymać się jej wskazówek i liczyć na to, że wystarczą. Bo zgubić się tutaj… lepiej tego nie próbować.
Jennifer również podążyła za Colberg, nie chcąc zostać przy bobrach sama.
Alice kiwnęła głową
- W takim razie Mehiläinen poleci do Mariatty - śpiewaczka zwróciła uwagę na pszczółkę
- Czy mogłabyś mi szczegółowo wytłumaczyć drogę stąd do góry Horna? chciałabym, abyś poleciała z częścią moich przyjaciół do Mariatty, a ja w tym czasie odwiedzę ogniki. Może to odrobinę zwiedzie łowcę - zaproponowała śpiewaczka.
- Nie ma problemu - rzekła Mehiläinen. - Postaram się podać tak dokładne wskazówki, jak to tylko możliwe.
- A wracając do mojego poprzedniego pytania… - zaczął Kirill - ...idziemy tylko we dwoje?
- Nawet nie jestem pewna, czy powinniście iść razem - Mary zawiesiła głos na moment.
Harper zerknęła na Mary
- Jeśli znów mnie trafi to co na plaży, nikt inny nie zdoła mnie postawić na nogi, a nie sądzę, byś była chętna wlec mnie na plecach z góry, aż tutaj? - zapytała prosto stawiając sprawę
- Jednak myślę, że powinno być wszystko z tobą w porządku tak długo, jak nie będziesz masturbowała tego znaku - odparła Colberg. - Natomiast jeżeli któraś z dwóch drużyn się zgubi, to jedyna droga łączności, jaką posiadamy, to wasze gwiezdne spotkania.
- Co do tego, czy powinniśmy iść tylko we dwoje… Nie wiem. Z jednej strony, na tej górze będą ogniki, ale zabranie z nami Jenny pozostawi was bez osłony. A bogowie wiedzą co nas tu jeszcze czeka w tej puszczy. I fakt, masz rację. Choć nie wiem czy to taki świetny pomysł, bym znów faszerowała się lekami nasennymi… Eh… - Alice rozmasowała nasadę nosa
- Nie… No masz rację. Dobrze… Kirillu, pójdź z nimi do Mariatty. Jenny pójdzie ze mną na górę Horna? Może być tak? - zaproponowała.
- Jesteś pewna? - mruknął Kaverin. - Wolałbym nie spuszczać cię z oczu… Przecież wiesz, że jesteśmy silniejsi wtedy, kiedy jesteśmy razem… Tak działają gwiazdy, czy nie? - zawiesił głos. - Ta cała podróż dotyczy nie tylko pokonania Valkoinen, ale również odzyskania przez ciebie siły. Myślisz, że rozdzielenie się wzmocni cię?
- Tyle że ty, Kirillu, w przeciwieństwie do Alice, nie dbasz o nikogo z nas. Tylko o nią. Masz w dupie, co się z nami stanie, jeśli się zgubimy - skontrowała Mary.
Harper milczała chwilę. Głównie dlatego, że dosadne słowa Mary niosły w sobie możliwe, że sporo racji
- To… Dajmy na to tylko godzina… Może półtorej. Myślę, że tyle nic mi nie będzie Kirillu… A rzeczywiście, komunikować możemy się my najlepiej, skoro telefony tu nie działają. Damy sobie z Jenny radę - obiecała mu, spoglądając na niego poważnie, po czym zerknęła na Mary
- Tylko postarajcie się nie pozabijać po drodze - poprosiła krótko i spojrzała na Emerensa
- A ty gdzie chciałbyś iść Rens? - zapytała go, bo też nie chciała go całkowicie wyłączyć.
- Chcę pomóc - Duńczyk odpowiedział. - Tu nie chodzi o to, gdzie chciałbym iść, a gdzie nie - rzekł. - Postąpie zgodnie z twoją prośbą. Przydziel mnie tak, jak uważasz, że będzie najlepiej - rzekł. - Ja nie mam zielonego pojęcia, czy lepiej sprawdzę się na diabelskiej górze, czy przy kobiecie, która z borówki urodziła syna - jego mina wskazywała na to, że bardzo chciał przewrócić oczami, ale powstrzymywał się. Zapewne nie sądził, aby tak naprawdę nadawał się do któregokolwiek z obydwu zadań.
Harper kiwnęła lekko głową
- Hm, w takim razie, proszę, pomóż dalej Mary z tą torbą… I w takim razie mamy ustalone. Wy we troje pójdziecie do Mariatty. A my zrobimy sobie wycieczkę na górę - zarządziła Alice, po czym zwróciła się do pszczółki po wyjaśnienia w temacie trasy podróży.
 
Ombrose jest offline