Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-05-2018, 18:58   #491
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Makao!

Harper nagle popatrzyła po nich wszystkich bardziej przytomnie. To była najbardziej kolorowa i niezwykła grupa ludzi, jaką kiedykolwiek poznała, a to wiele znaczyło, bowiem była artystką, a wśród artystów już na ‘dzień dobry’ można było znaleźć naprawdę ekscentryczne ikony. Tutaj natomiast zebrała ludzi, których dopiero co tak naprawdę poznała, a nadal w sumie nie najlepiej. Każde z nich było zupełnie inne. Każde z zupełnie innych realiów. Wszystkich natomiast łączył wspólny cel.
To było coś… Wartościowego.
Mina śpiewaczki zmieniła się nieco. Wyglądało to tak, jakby nieco rozpromieniała przy takiej ciepłej myśli. Alice nie potrzebowała wiele by się podnieść na duchu choć trochę. Zerknęła na Jennifer uważnie, chciała z nią zamienić parę słów. Chciała jej zadać pytania, ale jeśli by to uczyniła, zdradziłaby za wiele Tuonetar. Uśmiechnęła się słabo, akceptując los nieświadomej co się działo poza tym statkiem i nie zaczepiała sama nikogo do rozmowy. Poki co, miała nadzieję, że Kirill jakimś sposobem podniesie nieco Emerensa na duchu.

Nagle rozbrzmiał dźwięk silnika, łodzią zatrzęsło na moment, po czym szum ucichł.
- Kurwa! - krzyknęła Mary bardzo agresywnym tonem, waląc w panel. Chyba nie wszystko szło po jej myśli. Emerens zwrócił na nią wzrok, na chwilę zatrzymał, po czym spojrzał przed siebie.
- Mam nadzieję, że uda nam się wypłynąć - rzekł bardzo cicho.
Jennifer spojrzała na niego, po czym podeszła z wahaniem do Mary.
- To ja ci może jednak pomogę… - zaproponowała po chwili wahania. Jeżeli Colberg zamierzała warknąć coś uszczypliwego w odpowiedzi, to pohamowała się. Zamiast tylko krótko powiedziała:
- Proszę.
Kirill uśmiechnął się na to magiczne słowo i spojrzał na Alice. W pierwszej jednak chwili zinterpretowała spojrzenie Kaverina nieco inaczej. Pomyślała o czymś i odwróciła wzrok na bok, na krótko.
- W pewien przewrotny sposób wszystko się układa - rzekł. - Przynajmniej pod względem nawiązania współpracy pomiędzy członkami zespołu.
- Myślę, że naprawdę powinniśmy już stąd wypłynąć - mruknął Rens, spogladając przez okno. Zupełnie tak, jakby spodziewał się lada chwila zobaczył agentów Valkoinen, tak jak w Aalborgu, gdzie znienacka porwano go i śpiewaczkę. Jego obawy zapewne nie były kompletnie bezpodstawne, jednak w tym akurat momencie wciąż byli bezpieczni.
- Myślę, że dziewczyny razem zaraz ogarną sterowanie i się stąd zabierzemy - odpowiedziała zapewniając Emerensa, że tak będzie. Jako, że nie miała co ze sobą zrobić, a nie chciała się plątać, to jednak wróciła i znów usiadła przy stole. Zerknęła na Kirilla
- Miałam przeczucie, że dogadanie się nam wyjdzie - przyznała szczerze.
- Naprawdę? - zapytał Emerens. Spojrzał na nią jakby nieco zdziwiony. - Ja w ogóle na to nie liczyłem.
Kirill spojrzał na niego ciężko, co nie umknęło uwadze Duńczyka.
- Ale cieszę się z tego powodu - Fortuyn dokończył, uśmiechając się krzywo. - Po prostu… martwię się przez tak wiele rzeczy, że mam wrażenie, że oszalałem, wybierając się na ten rejs z kompletnie obcymi ludźmi. Aż ciężko mi uwierzyć, że naprawdę tu jestem. I że mogę jakoś pomóc - dodał ciszej.
- A chciałbyś?
Rens spojrzał na Kirilla nierozumiejącymi oczami.
- Chciałbyś pomóc? - Kaverin sprecyzował.
Fortuyn powoli skinął głową.
- I to się liczy. Reszta już ułoży się sama - Rosjanin klepnął go po ramieniu. Zdawało się, że jak tak dalej pójdzie, zaraz nazwie go “synem”.

Tymczasem silnik zapalił się.
- To działa? - zdziwiła się Mary.
- Chyba działa - mruknęła Jenny.
- Oczywiście, że, działa - Colberg warknęła zniecierpliwionym głosem. - Teraz trzeba jeszcze poluzować sznur - mruknęła, wyglądając przez okno.

Alice zerknęła w stronę wyjścia
- Mogę zdjąć cumy… - zaproponowała, po czym wstała i wyszła na pokład. To nie było wymagające zadanie. Odwiązać liny, zabrać na pokład. Podeszła więc do tyłu łódki i przyjrzała się węzłom. Po czym pociągnęła za te, które zdawały się przytrzymywać całość. Najpierw jeden, potem drugi. Zwinęła je jako tako, by nie pałętały się po pokładzie.
- Odwiązane! - oznajmiła, wracając do wnętrza, bo na zewnątrz było dość głośno, gdy silnik pracował.
Nie odpowiedział jej żaden głos. Zamiast tego łódź wyskoczyła do przodu. Mary bez wątpienia nie chciała przebywać w porcie ani chwili dłużej. Lub, co było co najmniej równie prawdopodobne, nie potrafiła odpowiednio zapanować nad sterami. Zerwał się mocny wiatr, który rozrzucił włosy Alice do tyłu. W jej umyśle pojawiła się scena lotu nad morzem wraz z Noelem, gdzie czuła się bardzo podobnie. Rześkie, morskie powietrze orzeźwiało, choć było nieco zbyt zimne, aby przebywanie zbyt długo na zewnątrz sprawiało przyjemność. Alice wróciła do środka, uciekając również przed głośną pracą silnika.
- Potrzebuję kogoś do nawigacji - rzekła Mary. - W mojej torbie powinno być urządzenie GPS. Nieco lepsze od tego komórkowego.
Chłód na zewnątrz orzeźwił Alice, a wilgotne powietrze sprawiło, że jej idealnie ułożone włosy delikatnie zmierzwiły się i pofalowały. Słysząc, że Mary potrzebuje pomocy w nawigacji, najpierw od razu znowu chciała się zgłosić jako ochotnik, po czym skrzywiła się
- To chyba nienajlepszy pomysł, bym wiedziała dokładnie w jaki punkt płyniemy, tak mi się zdaje? Bo jak to już nie ma znaczenia, to mogę się i tym zająć - powiedziała spokojnym tonem, ale tak by Colberg usłyszała.
- Nie, może lepiej nie - mruknął Kirill. - Ja to…
- Ja zajmę się tym - Emerens wstał i podszedł do Mary. Patrzył jednak na Kirilla. - Tak jak wspominałem, chcę pomóc. - W której przegródce znaleźć to urzędzenie? - zapytał Colberg.
- Pierwszej, tej na zewnątrz. Nauczę cię obsługiwać to, powinieneś dać sobie z tym radę - mruknęła Mary. Rens skinął głową, po czym usiadł obok niej.

Jennifer spojrzała na nich przez chwilę.
- Zdaje się, że moja praca skończona - uśmiechnęła się lekko, po czym usiadła przy stole. - Jesteś cała blada, Alice. To znaczy… bardziej niż zwykle. Zmarzłaś?
Kirill rozejrzał się.
- Gdzieś powinny być koce. Mary, gdzie są koce?
Colberg obróciła się i spojrzała na niego wzrokiem Meduzy. Bez wątpienia nie zamierzała zajmować się takimi drobiazgami, kiedy siedziała za sterami, nie mając prawie żadnego doświadczenia.
Harper uniosła dłonie w międzynarodowym geście ‘Zwolnijcie’.
- Wszystko jest w porządku. Na zewnątrz jest chłodno, ale nic mi nie będzie. Przecież nie dostanę kataru, czy coś takiego… - zauważyła i uśmiechnęła się kwaśno. W końcu nie żyła. Przeziębienie było jej najmniejszym zmartwieniem.
- Ale dzięki za troskę - dodała i usiadła przy stole, obok Kaverina i potarła dłonie o siebie. Zerknęła na Jennifer, a potem na Rosjanina.
- To jest moment, w którym ktoś powinien zapytać, czy ktoś ma karty do gry… - znowu spróbowała zażartować, ale zerknęła na pusty stół jakby naprawdę żałowała, że nie mają się chwilowo czym zająć.
Kirill spojrzał na nią poważnie.
- Wydaje mi się, że ten pracownik coś mówił o schowku, w którym są przydatne rzeczy - poskrobał się po skroni, spoglądając na otoczenie. - Sztućce, talerze, tego typu obiekty. Może będą jakieś karty.
- Nie pamiętam, kiedy ostatni raz w coś grałam - odpowiedziała Jenny, zastanawiając się. - Tak właściwie… chyba nie znam żadnej gry. To pewnie jedna z tych rzeczy, które robią normalni ludzie, ale mnie jakby ominęły.
- Chyba nie ma czego żałować - rzekł Kaverin. - Mogę nauczyć cię grać w makao. Jeśli chcesz.
- Nawet nie wiemy, czy tu są jakieś karty - Jennifer przypomniała, po czym wstała i zaczęła rozglądać się po pomieszczeniu. Kirill zresztą tak samo. Sprawdzili dwie szafki, ale były puste.
- Tutaj - Emerens obrócił głowę w ich stronę. Kaverin i Jenny robili tyle hałasu poszukiwaniami, że pewnie sam chciał im dopomóc w jak najszybszym odnalezieniu wspomnianego schowka. - Są drzwiczki pod panelem. Śpiewaczka poszukiwania pozostawiła im, ale z punktu gdzie siedziała, rozglądała się, szukając przestrzeni, której nie sprawdzili. Kiedy Rens wskazał schowek, zwróciła uwagę w tamtą stronę, zaciekawiona. Sama dawno nie grała w karty, a makao? Tej gry nie znała, co innego poker, czy brydż.

Mary nieco przesunęła się, odblokowując dostęp, który wcześniej zasłaniały jej nogi. Jennifer schyliła się, otworzyła szafkę, po czym zaczęła szukać.
- Hmm… - mruknęła. - Mamy warcaby.
- Warcaby? - zapytała Harper zaskoczonym tonem
- W to to nie grałam od lat… Tylko to, czy coś jeszcze? - zapytała z cichą nadzieją, że szafka skrywała więcej skarbów. Inaczej pozostawało im granie w warcaby. Już widziała, te ekscytujące pojedynki, na czarno-białej planszy.
Jennifer mruknęła coś pod nosem.
- Wydaje mi się, że są tutaj też pionki do szachów. Ale ja nie będę grała w szachy - zastrzegła. - Nie zamierzam.
- To dobra gra - Kirill zawiesił głos.
- Na litość, kurwa, boską - Mary mruknęła pod nosem.
- O, jest też tarcza do rzutków. I są nawet rzutki - Jennifer zagłębiła się dalej w ogromną szafkę, przestawiając talerze, szklanki i inne rzeczy, na których im w tej chwili nie zależało.
Alice zerknęła na Kirilla
- W szachy pogramy sobie innym razem - obiecała mu. Też lubiła tę grę, domyślała się, że Terry musiał męczyć nią młoda Jennifer i dlatego tak od niej stroniła. To by do niego pasowało.
- Hmm, rzutki… - rozejrzała się, czy było tu jakieś miejsce, gdzie można było zawiesić tarczę.
Było. W łodzi znajdowało się tylko jedno pomieszczenie, było za to stosunkowo duże.
- Przysięgam, jak zaczniecie mi teraz rzucać nad głową rzutkami, to wsadzę je wam w… - Mary nie dokończyła.
- Spokojnie - Kirill podniósł ręce w geście poddania, przerywając kobiecie. - W takim razie żadnych rzutków.
- O, znalazłam karty - Jennifer ucieszyła się. Wzięła talię, po czym zamknęła szafkę i obróciła się na pięcie. Chwilę potem siadła przy stole. - W co umiesz grać? - zapytała Alice.
Harper uśmiechnęła się na słowa Mary i zmianę zdania w sprawie rzutek. Kiedy znalazły się karty, przesunęła się znów, robiąc miejsce dla Jenny i mruknęła
- Cóż… W brydża i w pokera, z czego w to drugie w wersję nieoficjalną i kasynową - przyznała niewinnie.
Siedzieli teraz we trójkę przy stole. Blondynka wyjęła karty i zaczęła je tasować. Wyglądała w tej chwili jak profesjonalna krupierka w kasynie, choć, jeśli wierzyć jej słowom, nie potrafiła grać w żadną grę.
- A czym one się różnią? - zapytała.
Alice mruknęła
- Głównie tym, że wersja nieoficjalna jest kompletnie uproszczona i bazuje na czystym farcie. Gdzie tymczasem wersja kasynowa to w głównej mierze matematyka przyprawiona szczęściem - wyjaśniła. Zerknęła na Kirilla
- A co to jest to makao?
- To całkiem prosta gra - rzekł Kaverin. - Rozdajesz po pięć kart. Choć jeżeli masz ochotę na dłuższą rozgrywkę, to może być ich więcej. Karty od piątki do dziesiątki, damy, oraz król karo i trefl nie mają szczególnego znaczenia. Natomiast karty bitne, bo tak się je nazywa, to dwójki i trójki. Można kumulować ilość kart “do brania” poprzez dokładanie bitnych do koloru lub wartości. Dwójki nakazują wzięcie dwóch kart, a trójki trzech.
- Przepraszam, chyba wyłączyłam się - mruknęła Jennifer.
- Bitnymi kartami - Kirill kontynuował niewzruszony - są też króle pik i kier. Król kier oznacza pięć kart do przodu, a król pik pięć kart w tył. Jeśli osoba, do której został rzucony król pik odbije inną kartą bitną, branie kart wraca do gracza, który rzucił króla pik…
- Ja nic nie rozumiem - Jennifer spojrzała na Alice, jakby poszukując w niej ratunku przed tłumaczeniem Kaverina.
Rudowłosa uważnie wysłuchała tłumaczenia Kirilla, po czym zerknęła na Jennifer i zaczęła tłumaczyć to troszkę prościej, tak jak zrozumiała, zerkając tylko na Rosjanina dla potwierdzenia, lub zaprzeczenia czy ma rację, kiedy nie była tego do końca pewna
- To wszystko jak na razie… - zakończyła tymi słowami, dając znać Kirillowi, że jeśli zamierzał kontynuować, to to jest pora.
- To gramy? - zapytał Kaverin.
- Ale jeżeli mi pomożecie - poprosiła Jennifer niepewnie. Chyba nie chciała wyjść na tą głupią, choć wciąż nie do końca rozumiała tę niby prostą grę.
- Pomożemy? - Kirill uśmiechnął się lekko, spoglądając na śpiewaczkę.
Alice zerknęła na niego
- Oczywiście, że pomożemy - zapewniła Jennifer. Ona na pewno zamierzała jej pomóc i ograć Kaverina. Miała to niemal wypisane na czole.
Wnet okazało się, że blondynka rzeczywiście nie była mistrzynią gry, choć nie poszło jej wcale tak źle. W każdym razie nie wyglądała wcale na zniechęconą, kiedy rozgrywka dobiegła końca. Przez długi czas wydawało się, że wygra Kirill, któremu szło rewelacyjnie. Wtem jednak losy odwróciły się i wynik Alice - do tej pory świetny - okazał się zdumiewający. Okazała się niekwestionowanym zwycięzcą.
- Oby szczęście cię nie opuszczało - Kirill mruknął pod nosem. - Gratulacje.
- Ha, myślałeś, że wygrasz, co nie? - Jennifer roześmiała się.
Kaverin tylko spojrzał na nią spode łba, na co blondynka parsknęła kolejną salwą śmiechu.
Harper choć bardzo chciała wygrać już od samego początku, w pewnym momencie gry wyciszyła się, obserwując jak grał Kirill. W głównej mierze wiele wywnioskowała z obserwacji jego zagrań, aż wreszcie sama opracowała swoją taktykę i wykiwała go pod sam koniec tak, że musiał być zaskoczony. Uśmiechnęła się z satysfakcją do niego. Wyraźnie sprawiło jej przyjemność pokonanie go na jakimś polu. Na tyle, że zapomniała o dręczących ją niepokojach.
Wyciągnęła do niego rękę, jak godnemu przeciwnikowi do uściśnięcia
- Masz ochotę na rewanż, czy poczekamy z tym, żeby nie wykończyć moich zapasów opatrzności losu na dziś i przyjmiesz porażkę na jakiś czas? - rzucała mu lekkie wyzwanie, ale po prostu rozbawiona tą małą próbą sił w kartach. Najwidoczniej panna Harper lubiła takie drobne przyjemności jak konkurowanie w grach towarzyskich.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 19:00   #492
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wyspa, której nie ma na mapie

- Pewnie - rzekł Kirill. - Przyjmę porażkę. Dobrze grałaś - uśmiechnął się do niej nieznacznie. - Myślę, że…

Przerwał mu hałas, który miał miejsce w sterowni.
- Ja pierdolę, miałeś jedno zadanie do wykonania - Mary warknęła. - Czy ty widzisz to, co ja wi…
- Ale ja nie pomyliłem się - Emerens zmarszczył brwi, patrząc na ekran urządzenia. - My… my na serio jesteśmy na miejscu… - mruknął, patrząc na szybę przed ich oczami.
Mary wyciągnęła w jej stronę dłoń. Spojrzała na przestrzeń przed nimi, potem na Fortuyna, a potem znów na szybę. Otworzyła usta, ale nie wydała żadnego odgłosu z powodu złości.
- Sama sprawdź - mruknął Emerens. Nagle na jego twarzy pojawiła się iskierka gniewu. - I nie wkurwiaj się tak na mnie.
Alice aż wzdrygnęła się, kiedy nastrój wewnątrz motorówki całkowicie uległ zmianie.
- Co się stało? - zapytała, zwracając się w tamtą stronę i rozglądając. Odłożyła potasowane ponownie karty na środek stołu i nawet wstała, by móc lepiej zobaczyć o co chodziło. Wolała, by Rens się nie denerwował, ale nerwy Mary również były niewskazane. Wyglądało jednak na to, że dotarli na miejsce, chciała się móc też rozejrzeć.
- Ale ja naprawdę chciałam zagrać raz jeszcze - Jenny cicho szepnęła. Rówenież wstała, w ślad za Alice. Kirill podszedł bliżej części pomieszczenia, w której znajdowała się pozostała dwójka załogi.
Emerens obejrzał się na Alice.
- Co się stało? Twoja przyjaciółka posądziła mnie o błąd, którego nie wykonałem.
Mina Mary rzeczywiście wydawała się niepewna.
- Rzeczywiście… powinniśmy być na miejscu - mruknęła. - Ale nie pasuje jeden szczegół - zawiesiła głos.
Alice zerknęła na Mary
- Jaki szczegół? - zapytała ostrożnie śpiewaczka, zwracając uwagę w jej stronę. Podeszła bliżej Mary, by zerknąć przez okno.
- O ten wielki szczegół - Colberg westchnęła, patrząc przed siebie. - Szczegół, którego nie ma na mapie.


- Co to znaczy, że go nie ma na mapie? - zapytała Jennifer, spoglądając na wyspę, która rysowała się na horyzoncie. Mary spojrzała na nią jak na idiotkę.
- To znaczy, że go nie ma na mapie? - odparła, podnosząc brwi do góry.
Blondynka żachnęła się.
- No tak, ale czy jesteśmy w dobrym miejscu?
- Może to urządzenie zepsuło się? - zapytał Emerens, wpatrując się w wyświetlacz.
- Jeżeli zepsuło się, to nasza droga powrotna będzie znacznie trudniejsza - Colberg mruknęła, wpatrując się w stale powiększającą się plamę zieleni. Masyw ziemi wyrastał z morza i bez wątpienia istniał.
- Na pustyni ludzie miewają zwidy. Fata-morgana, czyż nie tak? - zaproponował Kirill, choć sam raczej nie wierzył w to, co mówił.
- Na pustyni - Mary powtórzyła.
Przez chwilę zapadła cisza.
- Powinniśmy zawracać? - zapytała Colberg. - Przygotowałam sprzęt do nurkowania - mruknęła. - Butle tlenowe, wszystko. Nie pisałam się na… - zamilkła w pół słowa, starając się przewidzieć, co może czekać na nich na tej wyspie.
Harper zawiesiła się na krótki moment, po czym odwróciła się i ruszyła w stronę wyjścia na pokład motorówki. Trzymając się części, po której można było chodzić, wyszła nieco na przód i popatrzyła uważnie na wyspę, której nie było na żadnej mapie. Czemu wyspa? W jej śnie nie było żadnej wyspy, była woda wznosząca się do nieba… Może to była metafora? Wiatr rozwiewał jej włosy, więc odgarnęła je do tyłu, by nie wpadały jej w oczy. Rozglądała się po rosnącej powoli linii brzegowej. A jeśli to było miejsce, do którego powinni byli trafić? Jeśli całe zakończenie ma się rozegrać na tym niewielkim skrawku zieleni? Jeśli korona faktycznie była tam gdzieś skryta? Wątpliwości były jak szerząca się po krwioobiegu trucizna. A co jeśli się pomylili? Jeśli trafili w niewłaściwe miejsce? Zacisnęła dłonie w pięści obserwując ląd.

Ten przybliżał się.
Ziemia, która nie miała prawa istnieć, nabierała kształtów, powierzchni, wysokości i masy. Alice zamrugała oczami, odnosząc wrażenie, że ulega pewnej iluzji… Choć sama wyspa zdawała się jak najbardziej prawdziwa, to sposób, w jaki zachowywała się sprawiał, że poczuła gęsią skórkę na ramionach. Odniosła wrażenie, że ląd rzeczywiście powiększa się… i to nie tylko dlatego, po przybliżali się do niego. Zupełnie tak, jakby wyrastał spod morskich głębin, choć przecież… to nie mogło być prawdziwe… Czyż nie? Słyszała gwar dochodzący z wnętrza łodzi. Aż trudno było uwierzyć, że cztery osoby potrafiły dyskutować z taką pasją, choć aż trzy z nich sprawiały wrażenie introwertycznych, a przynajmniej wyciszonych… Rozległo się ciche skrzeczenie mew. Czy i one przybyły z głębin? Zamieniły łuski na pióra, po czym przebiły taflę spienionych fal i wzleciały? Czy właśnie to wydarzyło się?
Śpiewaczka odwróciła się i ruszyła w stronę zejścia na dół. Zajrzała do środka
- Czy wy to widzicie? Ten ląd rośnie! - rzuciła do nich, zagłuszając na moment ich dywagacje w środku
- Opcja pierwsza, albo nadeszła jakaś pora i to miało nastąpić tak czy inaczej, albo druga, Valkoinen już tam jest i to oni odsłonili teren dzięki, bodajże trzem mężom? - zaproponowała Alice, po czym znów spojrzała w stronę lądu. Jak duży miał być. Czy mieli ścigać się w poszukiwaniu korony? A może było już za późno. Była poważnie zaniepokojona.
- Ale że niby jak rośnie? Nie rozumiem - Jennifer spojrzała na Alice. - W sensie rośnie, bo się do niego przybliżamy? - zmarszczyła brwi.
- Myślisz, że Valkoinen ich utopiło? - Mary spojrzała na wyspę. - Choć to głupie spekulacje… niczym niepoparte…
- Nie, spokojnie - Kirill westchnął. - Trzech mężów potrzebnych jest do zadecydowania o losie korony. O ile ta wyspa nie jest koroną… - mężczyzna podniósł rękę po czym wskazał na piętrzący się przed nimi masyw - ...to znaczy, że nikt nie został utopiony do jej odkrycia.
- Ja sama wymyśliłam to utopienie, to nie…
- Chwila… - Emerens zmarszczył brwi. - Mam wrażenie, że jakby nieco przymrużyć oczy… - zastanowił się, zagryzając wargę. - To te góry chyba układają się w te szpikulce, które są na typowej koronie - podniósł palec, wskazując o co mu chodzi. - Możliwe, że wyspa ma kształt korony… ale musielibyśmy opłynąć ją dookoła.
Alice zbladla, po czym zaczęła się śmiać. Nagle, bez żadnego ostrzeżenia, pełną gębą. Jeśli wyspa była koroną… To to znaczyło, że rozbicie korony miałoby być jej zniszczeniem? A z innej strony. Czy ona miała skonsumować energię CAŁEJ WYSPY? Przecież chyba zrobi się radioaktywna po takim numerze! Pokręciła głową i dopiero po chwili uspokoiła się
- Przerąbane… Nie mogę… - skwitowała tylko, nie tłumacząc z czego się śmiała
- Zakładając, że wyspa jest koroną, opłynięcie jej to zły pomysł. Bo z którejś jej strony mimo wszystko jednak mogą być nasi wrogowie - zauważyła.
- To chyba dobrze, bo jeżeli ich zobaczymy, to będziemy wiedzieć na pewno, że są - Jenny oczywiście była odważna.
Mary natomiast zmarszczyła brwi.
- Może… to ma sens… przybić do wyspy i opłynąć jej brzeg. Ujrzeć, czy nie ma nigdzie jakichś łodzi. To chyba lepsze, niż postawić na niej nogę, a potem podskakiwać ze strachu na każdy najmniejszy hałas, że to snajperzy Valkoinen.
- Gorzej jeśli natkniemy się na tych snajperów tu i teraz, na morzu. Ta łódź jest stara i choć wciąż wytrzymała… to ma swoje granice. Nie nada się do walki, jeżeli Valkoinen posiada coś bardziej nowoczesnego.
- Jeżeli przybyli do brzegu, to mogli wyciągnąć łódź i ją zamaskować - mruknął Fortuyn. - I my powinniśmy tak uczynić.
- Nie sądzę, by tak zrobili… - Mary zmarszczyła czoło. - Jeżeli przybyli tu pierwsi, to na pewno spieszyło im się do celu. Maskowanie łodzi to czasochłonna praca i przez to nie możesz też potem szybko opuścić wyspy.
Harper zerknęła na Mary
- Zwłaszcza, że zamierzają ‘zniszczyć koronę’ - zauważyła
- Raczej będa się musieli szybko ewakuować - dodała.
- Ale faktycznie starcie z nimi na wodzie, to nienajlepszy pomysł. Ryzykujemy opłynięcie wyspy? - zapytała rozglądając się po reszcie.
Rozległo się milczenie.
- Zagłosujmy - zaproponowała Mary. - Ja jestem na tak.
- Ja też - mruknęła Jennifer.
- Sami tylko stracimy czas, robiąc kółka. Nie wiemy nawet jak wielka jest wyspa… - Emerens podniósł ręce do góry.
- Ćśś… - blondynka zasłoniła usta palcem wskazującym. - Cisza wyborcza!
- Obyśmy stracili tylko czas, bo możemy stracić też życia - Kirill zgodził się z Fortuynem. - Zdaje się, że mamy remis, Alice. Którą stronę wybierasz? Kobiet czy mężczyzn?
Mary zmarszczyła brwi.
- Czy ty właśnie zrobiłeś z tego spór płci?
Alice popatrzyła po nich wszystkich
- No serio. Zostawiliście na mnie ten ciężki, decydujący głos… - burknęła i skrzyżowała ręce, zastanawiając się. Jeśli opłyną wyspę, dowiedzą się, czy byli tu Valkoinen. z drugiej strony, Valkoinen również już zapewne się o nich dowiedziało, biorąc pod uwagę, że Tuonetar mogła przekazać wieści. Czyli będa mogli zastawić na nich pułapkę… Jednak, jeśli pójdą na wyspę na ślepo, to po pierwsze nie będa wiedzieli czy jest tu mafia i po drugie nadal przez jej oczy będą doskonałym celem na zasadzkę. Rudowłosa milczała, wyraźnie mieląc decyzję
- Jeśli Tuonetar może przekazywać informacje do swoich pachołków, to mogą zrobić na nas zasadzkę, czy wyjdziemy na wyspę, czy będziemy ją opływać… Proponuję, byśmy jednak wyłączyli mi teraz wzrok, zmienili nieco kurs podejścia do wyspy i nie pokazywali im się. Bo tak jak jestesmy teraz, to robimy za tę wiecie… Tarczę do rzutek. Z czego mnie potrzebują w jednym kawałku, więc na pewno będą na nas polować - zauważyła. Tym samym optowała za tym, by nie szukać Valkoinen, skoro to wcześniej czy później samo się do nich zgłosi.
- Na wyspie mogą być jakieś haltije, proponuję spróbować się z nimi porozumieć - dodała.
- Czyli przeciwko nam? - Jennifer chciała się upewnić. Zdawało się, że uważała, że głos Alice miały w kieszeni.
Harper uśmiechnęła się cierpko
- To tylko dlatego, że wolę nie zobaczyć jak źle może skończyć się taka opcja. Na wyspie wbrew pozorom, będziemy mieć więcej możliwości do przechytrzenia ich, niż pozostając tutaj. A jeśli ich tu nawet nie ma, tym lepiej dla nas. Wybacz - przeprosiła, bo czuła się winna zdrady stanu.
- Nie no, rozumiem - Jennifer odpowiedziała. - Może masz rację. Po prostu… nigdy nie byłam osobą, która uciekałaby od walki.
Zamilkła na chwilę.
- Ale po operze w Essen… chyba powinnam była się czegoś nauczyć. To może być niebezpieczne. Nie chcę, żeby ktoś zginął - zawiesiła na moment głos. Chciała dokończyć, wypowiadając “znowu”, ale chyba nie była w stanie. Jej wzrok skierował się na szybę. Wyraźnie posmutniała.
Śpiewaczka przyglądała jej się
- Ja też nie chcę więcej śmierci… Choć obawiam się, że jeśli nie od naszej strony, bez tego się nie obejdzie. Szkoda mi całego życia, jakie niszczą i wykorzystują dla siebie i swoich celów bogowie śmierci. Skupmy się teraz. Od tej pory znów zamykam oczy, a wy obierajcie kurs - poleciła, po czym usiadła w takim punkcie, z którego nie było widać okien w sterowni. Zamknęła oczy.
- Dobra - rzekła Mary. - Kaverin, bądź przy mnie i pomóż mi wybrać miejsce lądowania. Żeby potem, w razie czego, była to również twoja wina.
- Skoro w ten sposób to stawiasz… - mężczyzna zawiesił głos - ...nie mogę odmówić.
We dwójkę zostali przy kokpicie, natomiast Jenny i Emerens ruszyli do Alice.
- Co miałaś na myśli, mówiąc, że wyspa rośnie? - zapytała blondynka.
Alice zwróciła głowę w jej stronę, ale miała zamknięte oczy
- Dokładnie to co powiedziałam. Stojąc na zewnątrz widziałam, że dosłownie… Wznosiła się w górę z wody. Jakby z niej wyrastała - wyjaśniła najprościej jak mogła.
- Jak Atlantyda? - zapytała Jenny.
- Nie musisz mieć zamkniętych oczu, jak jesteś tyłem do okna - rzekł Rens. - Nie przesadzaj - mruknął.
- Mam nadzieję, że nie będzie rosnąć, kiedy my się na niej znajdziemy - blondynka była pochłonięta kompletnie innymi kwestiami. - To brzmi jak dużo trzęsień ziemi, ruchów tektonicznych, może nawet gejzerów… To znaczy, jeżeli rośnie w dosłownym znaczeniu.
- W sumie mam ochotę wyjść na zewnątrz i sam zobaczyć - mruknął Fortuyn.
Harper uchyliła jedno oko
- Zamknęłam je po to, by nie widzieć kursu obranego przez Mary, może i czuję skręty, ale wolę nie dawać zbyt wielu wskazówek Tuonetar. Możesz iść rzucić okiem. W sumie jestem ciekawa czy nadal to robi, czy może już przestała - dodała z zaciekawieniem.
- Zrobię tak i ci powiem - rzekł Rens. - Jak już mówiłem… chcę być przydatny! - zażartował.
Jennifer tymczasem usiadła obok Alice i spojrzała na nią z zainteresowaniem.
- Nie spodziewałam się wyspy - rzekła. - A ty? To mi przypomina… - zaczęła, ale machnęła ręką, jakby nie chcąc przywoływać wspomnień.
Alice zwróciła głowę w jej stronę
- Ja również nie spodziewałam się wyspy. Oczywiście gdzieś tam w którymś momencie pomyślałam o takiej ewentualności, ale tylko przez moment… - odpowiedziała jej szczerze. Była w kropce
- Jeśli to jest korona, to chyba będę się świecić jak lampka choinkowa przez dobę, jeśli ją skonsumuję - zażartowała ciszej.
Blondynka zaśmiała się.
- Wiesz, że mogę ci pomóc, prawda? - zapytała. - Chyba zapominasz, że nie jesteś jedynym Konsumentem na świecie. Myślę, że byłabyś w stanie przekazać tę zdolność również pozostałym, jeżeli się zgodzą. Skoro Joakim mógł, to ty powinnaś tym bardziej - rzekła, po czym zastanowiła się. - Zazwyczaj przekazanie tej zdolności wyglądało znacznie bardziej uroczyście. Trochę jak Mroczny Chrzest lub Pierwsza Komunia Śmierci - zażartowała. - Jednak w razie potrzeby… - wzruszyła ramionami - ...obrządki nie będą konieczne. Tak myślę. Co nie zmienia sprawy, że nawet dla piątki osób wyspa to dużo.
Śpiewaczka zerknęła na nią
- Wiem. Wiem, że nie tylko ja mogę konsumować. Swoją drogą, to zabawne, Terrence powiedział dokładnie to samo. Nie mam pojęcia jak wygląda takie przekazanie tej zdolności, mam jednak szczerą nadzieję, że okaże się, że jednak nie jest tak jak myślę i korona jest gdzieś na niej. A my pobawimy się w dobrych piratów i znajdziemy ją - powiedziała i uśmiechnęła się cierpko.
- Jak byłam dzieckiem… dużo bawiliśmy się w piratów - Jenny lekko uśmiechnęła się, dając się ponieść wspomnieniom. - To znaczy, kiedy jeszcze mieszkałam w sierocińcu. Potem, gdy już zamieszkałam z Terrym… - westchnęła - ...musiałam zmienić piracką banderę właśnie na szachownicę - spojrzała na szafkę pod kokpitem. Tym samym potwierdziła wcześniejsze podejrzenia Alice, co do tego, że w młodości de Trafford katował tą grą dziewczynę. - Natomiast teraz mam wrażenie, jakbym grała zarazem w szachy i bawiła się w piratów - mruknęła. - Chociażby ta kwestia, czy szukać Valkoinen i opływać wyspę dookoła. Gierki umysłowe na każdym kroku.
Alice oparła się o nią ramieniem
- Ja nie miałam z kim bawić się w piratów. Dzieci bały się przychodzić do mnie w odwiedziny i tylko nieliczne osoby mnie zapraszały. Miałam jedną przyjaciółkę, z nią zwykle się bawiłam… - westchnęła cicho, myśląc o Max
- Źle się stało, że włoska mafia, wykorzystała ją przeciwko mnie, a to wszystko dlatego, że Kościół próbował się do mnie dostać. To było… bolesne - powiedziała znów ciszej.
- Tak więc, Jenny zostaniesz ze mną dziś jeszcze raz piratem? W sumie patrz, nawet mamy statek, kamratów… I skarb ukryty pod iksem - zażartowała śpiewaczka, zachęcającym tonem.
Blondynka zaśmiała się.
- Tylko mapy brak! A wiesz, mapa byłaby przydatna - uśmiechnęła się lekko. - Jak już wylądujemy… co dalej? - zapytała.
- To dobre pytanie, bo skończyliśmy opływać i zmierzamy do brzegu - rzucił Kirill za siebie. - Dwie, trzy minuty i zaczynamy eksplorację.
- Świetnie - Mary mruknęła z kwaśną miną.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 08-05-2018, 19:01   #493
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wspólne zdjęcie

Harper uśmiechnęła się lekko
- Może nie będzie nam potrzeba mapy - odpowiedziała do Jennifer
- Chciałabym poszukać jakichś haltii. Jeśli tu są, może zdołają nam pomóc? O ile oczywiście tu są… - dodała jeszcze, marszcząc lekko brwi. Pozostało im na razie poczekać, aż dopłyną i się zatrzymają. Potem zejdą na brzeg. Wtedy będą myśleć co dalej.
Rozległ się trzask. Alice drgnęła, ale Jenny szybko ją uspokoiła.
- To tylko Emerens. Zamknął drzwi.
Śpiewaczka usłyszała jego kroki aż do momentu, gdy usiadł na krześle obok niej.
- Ciężko powiedzieć z tej odległości. W jednej chwili rzeczywiście odniosłem takie wrażenie, jak mówisz… a potem zdawało mi się, że to tylko dlatego, bo przybliżamy się - wydawał się mocno skonfundowany. - Ale zdaje mi się, że coś jest w tym, co mówisz. Tylko nie wiem co.
Blondynce chyba nie spodobała się taka niekonkretna wypowiedź, bo skrzywiła się lekko.
- Zrobimy zdjęcia brzegu. Albo teraz, albo po przybyciu - zaproponowała. - A kiedy będziemy wracać… to znaczy, zwycięsko wracać… porównany te zdjęcia z rzeczywistością. Brzmi rozsądnie?
Alice uniosła brew
- Pamiątkowe selfie z wyspą? - zasugerowała. Pomysł brzmiał jednak sensownie i kiwnęła na to głową. Zawsze dzięki temu może dowiedzą się czegoś. No i jeśli się nie powiedzie, to zostaną chociaż zdjęcia z wyspy… Zamyśliła się poważniejąc. Czekała teraz, nasłuchując jak dotrą do brzegu.
- Beze mnie - mruknęła Mary. - Nienawidzę, kiedy ludzie robią mi zdjęcia. Raz nawet zwymiotowałam, kiedy…
- Nie przesadzaj - odpowiedział Kirill. - To tylko zdjęcie.
Colberg wzruszyła ramionami.
- Jeżeli chcecie, to mogę zrobić wam zdjęcie, ale mnie w nie nie mieszajcie.
Emerens jęknął.
- Przecież Alice tylko żartowała.
- Trochę tak, ale trochę też nie… w sumie co nam szkodzi takie zdjęcie - walnęła, po czym zamilkła, myśląc o tym, co ‘takie zdjęcie’ i komu w ich grupie już kiedyś zaszkodziło. Śpiewaczka milczała chwilę
- W sumie to tak… Żartowałam - zmieniła nutę i pogrążyła w posępnych myślach.
- Naprawdę powinniśmy zrobić zdjęcie - Jennifer założyła ręce o siebie. - I nie wiem, jak ty, Alice, ale ja wcale nie żartuję. Myślę, że będziemy żałować w innym razie.
- Mi wszystko jedno - mruknął Emerens, machając na to ręką.
- Mi też - Kirill zgodził się. - Ale nie mam nic przeciwko.
- W porządku, czyli zrobię wam zdjęcie - Mary rzekła tonem tak bardzo cierpliwym, jak cierpiętniczym.
Jennifer spojrzała na Alice, jakby wahając się, czy powinna naciskać na Colberg, aby również pojawiła się w kadrze. Zapewne te rzeczy wydawały się drobne i nieważne… ale lepiej było myśleć o nich, niż o tych poważnych. Rozładowywało to napięcie, jakby znajdowali się na zwykłej wycieczce. Może tak właśnie uważała Jennifer. Lub też rzeczywiście bardzo zależało jej na tym zdjęciu.
Harper kiwnęła głową
- W porządku. W końcu w pewnym sensie fotograf również jest obecny na wykonywanym zdjęciu, czy stoi przed, czy za obiektywem - zauważyła, tłumacząc Jenny swój punkt widzenia. Skoro Mary czuła się lepiej po tamtej stronie to w porządku. Alice nie miała zamiaru jej zmuszać.
Rozległ się głuchy łoskot.
- Coś mi mówi… - mruknął Emerens - ...że już jesteśmy na miejscu.
- Rzeczywiście - Kirill zgodził się. - Chodźmy.
Jennifer wstała i przeciągła się.
- Powinniśmy wziąć dużo wody mineralnej. Ile wzięliście butelek? - spojrzała na Alice.
Alice zajrzała do swojej torby
- Ja mam jedną, ale w pokoju hotelowym były jeszcze jakieś, zabraliśmy je? - zerknęła na Kirilla mając nadzieję, że je wzięli. Założyła torebkę na ramię. Nie wiadomo bowiem było, kiedy coś ze środka będzie jej potrzebne.
- Zabraliśmy - Kirill skinął głową. - Ale nie oszukujmy się, nie jesteśmy przygotowani na zbyt długie przebywanie na wyspie.
- Ale to bez znaczenia - mruknęła Mary. - To nie jest wcale tropikalna wyspa, a my mamy już tylko kilka godzin do północy… bo to termin ostateczny, czyż nie?
Wszyscy zaczęli zbierać się i rozglądać w poszukiwaniu ważnych przedmiotów, które mogą im się przydać na lądzie.
Śpiewaczka tymczasem patrząc początkowo wyłącznie pod nogi ruszyła w stronę wyjścia na zewnątrz. W końcu skoro nie zobaczy nic charakterystycznego, patrząc tylko w dół, nic się nie stanie. A zejść i tak musiała jakoś sama. Rozejrzała się więc jakby to zrobić, bez podnoszenia wzroku wyżej niż do linii brzegu motorówki.
- Pomogę ci - rzekł Kirill.
Następnie złapał ręką burtę i dość sprawnie zeskoczył do wody. W tym miejscu sięgała mu do kolan. Wyciągnął ręce tak, jakby chciał, aby Alice znalazła się w jego ramionach. Tymczasem Jennifer również sprawnie wysunęła się do wody.
- Podam ci moją torbę - rzekła do niej Mary. - Tylko nie upuść, bo cię zamorduję.
Emerens również stanął przy burcie, ale chyba chciał opuścić łódkę jako ostatni.
Alice spojrzała na Kirilla czekającego na nią. Przechyliła głowę i spojrzała na jego spodnie od garnituru
- Oh nie… Twój garnitur… - zauważyła, krzywiąc się lekko. Następnie jednak ostrożnie zeszła na sam brzeg rufy i po prostu pozwoliła sobie wpaść mu w ramiona, trzymając mocno torbę, by jej nie wypadła do wody. Więc wyszło na to, że on trzymał ją, a ona cenny przedmiot. Śpiewaczka starała się nie gapić na Kaverina i nie koncentrować na fakcie, że ją trzymał i to dość blisko.
- Wyniosę cię na brzeg - rzekł do niej.
- Chwila, nie powinniśmy tego jakoś zacumować? - zapytał Emerens. - Alice?
Harper zerknęła na Rensa
- Póki co skoro stoi, sądzę, że nieco osiadła choćby dziobem na mieliźnie… Proponuję zabrać jedną z lin, tę z przodu i przeprowadzić aż do drzewa na brzegu, tak na wszelki wypadek - zasugerowała, mając nadzieję, że to rozwieje wątpliwości Emerensa, a Kirill wreszcie zaniesie ją na brzeg i postawi. Zerknęła na niego oceniając jego minę, choć spodziewała się, że jak zwykle nie okazywał emocji. O dziwo lekko uśmiechał się. Nieznacznie. Jego mimika znienacka nie wybuchnęła wachlarzem intensywnych uczuć. Jedynie kąciki warg trzymał uniesione lekko góry. U każdego innego, normalnego człowieka nawet nie zwróciłaby na to uwagi… jednak Kirill był inny.
- Nie szczególnie kryjesz się z tym, że dobrze ci się mnie niesie - powiedziała maksymalnie cicho Alice, wiedząc, że Rosjanin ją usłyszy.
Mężczyzna zmarszczył brwi.
- Jeżeli coś czujesz… to to nie jest to, o czym myślisz - spojrzał na nią zaskoczony.
Alice zerknęła na niego z niedowierzaniem
- Ehm… Miałam na myśli… Że się uśmiechasz… - powiedziała, po czym odwróciła wzrok na bok.
- Ach, rozumiem - mruknął Kirill. - Przepraszam.
- Nie mamy tu zasięgu - krzyknął Rens. - Jeżeli stracimy tę łódź, to po nas - zastrzegł. - Jenny, czekaj, rzucę ci tę linę.
- Tylko nie puść mojej torby - warknęła Mary. Następnie i ona zeskoczyła do wody i odebrała od Jenny swoją własność.
- Rzucaj i sam też schodź! - Jennifer krzyknęła.
Kirill tymczasem szedł w stronę brzegu, nie zwracając uwagi na ruch i harmider panujący wokoło.
Alice chwilę milczała, słuchając rozmów pozostałych, a gdy Kaverin ruszył wreszcie w stronę brzegu znów na niego zerknęła
- Przecież nic się nie stało… To ja przepraszam, za niejasne sprecyzowanie myśli - dodała w odpowiedzi.
- To w porządku… może źle o mnie świadczy to, że pomyślałem właśnie o tym - zastanowił się. - Ale ja nie jestem taki spontaniczny. Tak tylko… mówię… - spojrzał na nią ukradkiem, co Alice jak najbardziej dostrzegła.
Harper zmrużyła oczy
- Musiałbyś mi zapłacić, a i tak bym nie uwierzyła, że nie jesteś TAKI spontaniczny Kirill… - powiedziała drażniąc się z nim, po czym zerknęła na brzeg i piasek, w stronę którego się zbliżali. Wolała, by nie zauważył, jak się znowu zastanawiała nad kwestiami z nim związanymi. Wystarczyło już, że na pewno poczuł, że lekko cała się spięła.
- Jeszcze chwilę, zaraz będziemy na brzegu - zapowiedział Kirill. - Ale jeśli chcesz, to mogę nieść cię tak przez cały czas. Chociażby dlatego, aby zobaczyć minę Mary.
Spojrzał na nią z lekkim uśmiechem. Następnie skrzywił się i spoważniał.
- Przepraszam… znowu to zrobiłem. Nie jestem zboczeńcem… - zawiesił głos.
Alice zerknęła na niego
- Wiem, że nie jesteś… Spokojnie… Trochę mnie stresujesz, ale w zaistniałych między nami okolicznościach, to nie jest nic niezwykłego. Jednak… Mogę cierpieć na jakąś pokrętną odmianę syndromu sztokholmskiego - spróbowała rozluźnić atmosferę żartem, na bardzo niewygodny temat.
- Choć sądzę, że nie tylko Mary mogłaby mieć kwaśną minę. Będę jednak pamiętać, że jak się zmęczę chodzeniem, to mogę się do ciebie zgłosić - dodała jeszcze.
- Będę czekał - rzekł. Następnie spojrzał w bok i lekko zadrżał, ale tylko pokręcił głową i szedł dalej.
- O czym pomyślałeś? - zapytała natychmiast, ciekawsko.
- O niczym, nieważne… Niektóre myśli czasami przychodzą do głowy i jedyne, co należy z nimi zrobić, to pozwolić im jak najszybciej odejść. Uwierz mi, że to nic wartego powiedzenia - mruknął.
Wnet Alice usłyszała, że chlupoczący odgłos zniknął.
- Postawię cię - ostrzegł zanim to zrobił.
- W porządku. Dziękuję - śpiewaczka odrzekła, gdy tylko to uczynił. Wyprostowała zaraz sukienkę i poprawiła torbę, znów zakładając ją na ramię. Zerknęła na niego i uśmiechnęła się lekko, po czym zerknęła na piasek i odrobinę zieleni troszkę dalej. Przytknęła palce do symbolu Sarteja. Była ciekawa, czy poczuje tu cokolwiek.


Nagle Alice krzyknęła i zgięła się w pół. Poczuła przenikliwą, intensywną siłę płynącą z symbolu. Nie bolało, jednak do najprzyjemniejszych również nie należało. Usłyszała, że Kirill pytał ją, co się stało i jak jej może pomóc, lecz nie była w stanie odpowiedzieć. Jeszcze nie teraz. Wsparła się na ramionach Kaverina, próbując złapać oddech. Miała wrażenie, że świat wiruje jej przed oczami, a szum fal zalewa jej umysł.
- Spokojnie, Alice - szepnął mężczyzna. - Wszystko dobrze.
Harper usłyszała, że Emerens, Jennifer i Mary dogonili ich. Jakiś kobiecy głos - Alice nie była w stanie powiedzieć, do której z dwóch towarzyszek należał - zapytał, czy wszystko w porządku.
- Nie wiem… - mruknął Kirill, spoglądając na Alice. Teraz jego twarz znów była niczym maska.
Nie wiedziała skąd to nieprzyjemne odczucie i czemu było tak silne. Wcześniej nie odczuwała niczego takiego, przy korzystaniu z symbolu Sarteja. Ręce jej drżały, jednak zmusiła jedną do złapania za nadgarstek tej, która tak ją bolała. Alice próbowała złapać wdech i odzyskać kontrolę nad zmysłami.
- Boli…? - jęknęła krótko i cicho, żaląc się między rwanymi oddechami.
- To pytanie? - usłyszała gdzieś z boku głos Mary. - Powinnaś chyba wiedzieć, czy cię boli, czy cię nie boli - mruknęła zrzędliwie, ale ktoś ją uciszył i poprowadził na bok.
- Czy to przeze mnie? - zapytał Kirill. - Źle cię niosłem?
Alice uświadomiła sobie, że porywająca siła, która sparaliżowała ją, musiała wynikać z tego, że wokoło znajdowało się tak dużo duchowej energii. Zupełnie tak, jak gdyby włożyła termometr do płonącego wulkanu. Nie dość, że nie zmierzyła temperatury, to jeszcze poparzyła się.
- Wzięliście coś przeciwbólowego? - zapytał Emerens.
- Alice, masz jakieś tabletki? - zapytał Kirill. - Może pomogą ci te, którymi się usypiasz?
Śpiewaczka sapnęła
- Bo to jest dziwne… Niby ból, ale tak przytłaczająco… Chciałam sprawdzić czy są tu jakieś haltije, ale całe to miejsce jest tak przesycone energią… Przesycone energią… - otworzyła szerzej oczy. Rozejrzała się pół obecnie. Jeśli próba polegania na symbolu haltii była nieudaną, to jak odczuwała to miejsce Dubhe? Co o nim sądziła, albo jak dobrze się tu czuła. Harper wyprostowała się i zamknęła oczy, biorąc wdech i chcąc to sprawdzić.

Poczuła, że dusi się. Jak gdyby znalazła się w pułapce i wszystkie ściany klatki zmniejszały się, aby wreszcie zmiażdżyć ją i zabić. Wszechogarniająca słabość sprawiła, że wszystkie kończyny rozluźniły się bezwładnie i teraz przed upadkiem chronił ją tylko i wyłącznie uścisk Kirilla. Dubhe słabła, a energia świetlików kończyła się. Zagłębianie się w psychikę gwiazdy było bardzo niewskazane. Czy to dlatego Tuonetar milczała ostatnio? Była tak bardzo skoncentrowana na pokonaniu ostatnich barier i zawładnięciu Alice, że odpuściła sobie irytujące przytyki?
Rudowłosa wystraszyła się na to obce, nieprzyjemne i przytłaczające doznanie. Nie zdołała jednak krzyknąć po raz drugi, gdy jej ciało osłabło, a ona na moment zawisła w ramionach Kaverina. Wycofała się z tego co chciała uczynić, ponownie zaciskając powieki, z których aż pociekły jej łzy. Poczuła swój koniec tak dosadnie. Tak dojmująco. Spróbowała się wyprostować, walcząc ze słabością.
Poczuła, że została położona pod jakimś drzewem, a jej plecy oparto o pień. Oddychała głęboko i szybko. Jennifer wyjęła z jej torebki butelkę wody, odkręciła i podsunęła pod usta.
- Pij - zachęcił Kirill. - Woda ci pomoże.
Rzecz jasna nie mógł mieć takiej wiedzy, jednak wypowiedział te słowa z taką pewnością, że ciężko było w nie nie uwierzyć. Emerens spoglądał na nią ze strachem, natomiast Mary rozglądała się po otoczeniu, chyba poszukując pułapek Valkoinen.
Śpiewaczka nie stawiała się. Napiła się wody, której jej podali. Dłonie jej się trzęsły i nie mogła jej utrzymać
- Słabnę… Dubhe… Słabnie - powiedziała cicho, między oddechami. Spróbowała się uspokoić. Mieli zadanie do wykonania, potrzebowała wziąć się w garść. Podziękowała za wodę i spróbowała wyciszyć
- Musimy iść - powiedziała jakby przekonywała siebie, nie ich. Czekała jednak, aż okropne odczucia od niej odejdą.

Kirill spojrzał na nią chwilę dłużej. Zamyślił się, zastanowił… wreszcie zamknął oczy i zastygł w bezruchu. Alice poczuła dziwne drżenie koniuszków palców. Przyjemny dreszcz przeszedł po jej palcach, jednak w niczym nie przypominał tego, czego doznała, gdy Kaverin dotknął wargami jej czoła. Z jego ust rozlała się fala spokoju, która przeszła po całym ciele śpiewaczki. Ukoiła podrażnione nerwy, wyrównała oddech. Dubhe w Alice nieco rozluźniła się dzięki bliskiej obecności Megreza. Dzięki temu siły powróciły i Harper wnet poczuła się w porządku. Miała jednak pełną świadomość, że choć Kaverin uśmierzył chorobę, to jej nie wyleczył. Tuonetar - pasożyt wewnątrz - wciąż wydzierał duszę Alice kawałek po kawałku. I był już bardzo blisko dopełnienia swojego dzieła.
Harper westchnęła z ulgą. Czując jak przynajmniej to nieprzyjemne osłabienie minęło siedziała jeszcze chwilę
- Dziękuję… Już jest lepiej… - jej ciało było zdecydowanie bardziej odprężone. Obecność Megreza dobrze wpływała na Dubhe i ona doskonale o tym wiedziała. Zamknęła na chwilę oczy, zbierając się w sobie. Za moment jednak spróbowała się podnieść. Nie mogli dłużej pozostawać na brzegu. Trzeba było iść… Tylko dokąd. Ani haltiie, ani jej wewnętrzna Gwiazda zdawały się nie móc jej pomóc. Spojrzała po wszystkich
- Nie będę kłamać, nie jest najlepiej… - odpowiedziała tylko krótko, uśmiechając się cierpko. Zatrzymała też uwagę chwilę dłużej na Kirillu, z nieco zagadkową miną. Myślała o tym jaka łączyła ich więź. Czy on odczuwał jak osłabła? Czy jemu to też sprawiło taką przyjemność jak jej? Co myślał… Czy bał się o nią? Martwiła się o to. Najgorsze, że na powrót jego mimika osłabła i ciężko było wyczytać z niej cokolwiek.
- To w porządku - rzekła Jennifer. - Najpierw możemy przespacerować się - zaproponowała. - Może zobaczymy coś ciekawego.
- Nie mamy czasu na spacerowanie - Kaverin mruknął pod nosem. - Ale obawiam się, że to nasza jedyna opcja - zawiesił głos.
- Widziałaś coś ciekawego? - Emerens zapytał Mary, która wróciła z krótkiego obchodu.
- Nie - odpowiedziała. - Przynajmniej nie w pobliżu. Głównie drzewa i krzaki. Nic ciekawego. Chociaż… otoczenie na swój sposób wydaje się dziwne. Ciężko powiedzieć o co chodzi. Jakby wisiało coś w powietrzu.
- Chwila, mieliśmy zrobić zdjęcie - przypomniała Jenny.
Alice przyglądała się dalej Kirillowi w milczeniu. Czuła się nadal nieswojo, ale już nie tak źle jak przed momentem. Zerknęła na Jenny
- Tak… Faktycznie. Zdjęcie. Zróbmy je i chodźmy - zaproponowała śpiewaczka. Miała dziwne wrażenie, że jeśli się nie uda, to to będzie przykra pamiątka po niej dla tego, kto ją zachowa… Złapała Kaverina za łokieć i przyciągnęła do siebie i w stronę Rensa, jakby już chcąc ich i siebie ustawić. Jenny nie napadała, bo ta musiała wygrzebać aparat, w końcu ona żadnego sama nie miała. Pozostawiła to więc jej i Mary.
 
Ombrose jest offline  
Stary 08-05-2018, 19:03   #494
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Otso, Miodowy Niedźwiadek

- Zrobię moją komórką - zaproponowała Colberg. - A potem roześlę wam, kiedy wrócimy. Bo tutaj, jak już kolega wspomniał - chyba nie pamiętała imienia Duńczyka - nie ma zasięgu.
- Przejdźmy nieco dalej, żeby było widać brzeg - mruknęła blondynka. - To nie tylko pamiątka, chcemy zobaczyć, czy ta wyspa rzeczywiście rośnie.
Ustawili się tak, że w oddali widoczne było skały, o które rozbijało się morze. W pewnym momencie linia biegnąca po kamieniu układała się w charakterystyczny kształt litery S. Jeżeli wrócą tutaj - oby zwycięsko - to zobaczą, czy pęknięcie znajdowało się na tym samym poziomie, czy też powędrowało wyżej.
- Na pewno nie chcesz być w kadrze? - Jenny zapytała Mary.
Alice zerknęła na Jennifer
- Jenny, odpuść jej. Skoro chce być naszym fotografem - skwitowała tylko. Następnie zerknęła na Emerensa, a potem na Kirilla. Nie przypuszczała, że będzie miała okazję być na zdjęciu z takimi ciekawymi osobami.
Wnet Colberg zrobiła trzy zdjęcia, po czym schowała telefon do kieszeni.
- Czy to znaczy, że możemy kontynuować? - zapytała. - Mamy ochotę na jeszcze jakąś grupową aktywność zanim odejdziemy z miejsca lądowania?
Alice puściła łokieć Kirilla i zerknęła w stronę lasu
- Ruszmy się. Musimy znaleźć… Cokolwiek musimy znaleźć… - powiedziała poważnym tonem, ale tak naprawdę nie miała bladego pojęcia czego szukali. Zerknęła na symbol na swej dłoni. Nie będzie zbyt pomocny w tak potwornie naenergetyzowanym miejscu… A jeśli cała ta wyspa była przesycona energią, to jaki będzie to miało na nią wpływ, skoro sama obecność Tuoniego w Helsinkach starczyła, by na nią wpłynąć? Śpiewaczka trochę się tym niepokoiła, ale miała nadzieję, że jej zdolności nie przeszkodzą im w poszukiwaniach.

Jennifer przeciągła się i uśmiechnęła, dość zadowolona, że dopięła swego i fotografie zostały zrobione. Emerens spojrzał niepewnie na las, który wznosił przed nimi. Jego drzewa wpierw rosły rzadko, lecz kilkanaście metrów zdawało się tak gęsto, że aż ciemno. Wysokie korony drzew gęsto obrośnięte liśćmi tworzyły szczelny parawan chroniący od słońca. Kirill natomiast rozglądał się po skałach i wąskim pasku kamienistej plaży przy brzegu.
- Możemy iść na północ i zagłębić się pomiędzy drzewa, lub brzegiem na zachód lub północ… - zaczęła Colberg.
Harper zerknęła na las
- Czy chodzenie brzegiem nie będzie wyśmienitą okazją do zostania znalezionymi? Z drugiej strony, zagłębienie się w las to wyprawa w kompletne nieznane i niewiadomo na co trafimy tam. Zawsze jednak będzie trochę łatwiej zareagować, no i możemy dojść do czegoś, konkretnego? - zaproponowała. Las zdawał jej się strasznie zagadkowym. Z jednej strony ciekawość ją do niego ciągnęła, a z drugiej najchętniej usiadłaby i odpoczęła, nigdzie stąd nie idąc. Ruszyć się jednak musieli.
- A więc las - Mary zgodziła się.
- Masz rację z tym byciem znalezionym - włączyła się Jennifer. - Przecież dlatego nie chcieliśmy opływać wyspy dookoła, prawda? Natomiast zrobilibyśmy właśnie coś takiego, tyle że pieszo.
- Nie wziąłem odpowiednich butów do chodzenia po lesie - Emerens mruknął cicho, bardziej do siebie, spoglądając na swoje stopy. Miał na nich zwykłe tenisówki o cienkiej podeszwie. Odsłaniały kostki i nie wydawały się zbyt dobrze przystosowane do bujnej roślinności. - Ale dam radę.
- Co ja mam powiedzieć - Kirill spojrzał na swoje eleganckie buty, stanowiące komplet do garnituru. - Jestem najmniej przystosowany. Szkoda, że nie przebrałem się przed wyruszaniem w trasę - spojrzał jakby tęsknie na Mary, która nosiła biały podkoszulek i ciemne spodnie od dresu.
Harper popatrzyła na nich ponuro
- Bardzo zabawne panowie. Bardzo… - pokręciła głową i skrzyżowała ręce. Oni chociaż mieli buty na płaskiej podeszwie, a ona? Chodzenie w obcasach, chociaż nie takich wysokich, ale jednak, po lesie to dopiero będzie dla niej wyzwanie.
- Skończmy marudzić i po prostu chodźmy - zasugerowała i ruszyła przodem w stronę zieleni.

Okazało się, że w lesie wcale nie było aż tak ciemno, jak się z początku wydawało. Miejscami drzewa zagęszczały się, gdzie indziej zdarzały się powierzchnie prawie kompletnie pozbawione roślinności, choć nie zajmowały zbyt dużo miejsca. Alice rozpoznała wszystkie zwyczajne gatunki drzew. Dęby, kasztany, topole, lipy, sosny, modrzewie… nie brakowało ani liściastych, ani iglastych. Gęste runo leśne skrywało nieskończone połacie trawy, koniczyny, pokrzyw, a niektórych momentach borówek, poziomek i grzybów. Mary miała rację… z jednej strony las zdawał się kompletnie zwyczajny, natomiast z drugiej… roztaczał tak silną aurę, że znamię na ręce Alice aż mrowiło. Rudowłosa starała się nie zwracać na to uwagi, ale co jakiś czas pocierała je nerwowo, jakby rozmasowywanie miało zapobiec mrowieniu.

Stopniowo do ich uszu zaczął dobiegać coraz głośniejszy szum.
- Może zakręciliśmy i zaraz wyjdziemy na brzeg? - zapytał Emerens.
- Nie… nie tak brzmi morze - mruknęła blondynka.
I rzeczywiście, wnet napotkali strumyk.
- Zdaje się, że problem ewentualnego braku słodkiej wody rozwiązał się sam - ucieszyła się Jenny.
Alice zerknęła na rzeczkę, a potem na resztę
- Proponuję iść w jej górę - miała pewien pomysł i miała nadzieję, że nie był zły. Potrzebowali jakiejś wskazówki którędy iść, a jeśli hipotetycznie, na wyspie mogła się znajdować druga rzeka, to punkt iksa, czy też krzyża byłby u ich zbiegu.

Nagle nad nimi rozległ się obcy głos.
- Co to znaczy iść w górę rzeki? - zapytał. - Tak właściwie iść w górę rzeki powinno oznaczać wynurzanie się. Skoro góra jest na górze. I lepszym czasownikiem byłoby płynąć, w moim skromnym mniemaniu. Wtedy płynąć w dół rzeki miałoby sens jako opadanie na dno. Ty, moja droga niewiasto, miałaś na myśli, jak rozumiem podążanie przed siebie zgodnie z biegiem rzeki. Choć z drugiej strony… rzeka wcale nie biega, tylko płynie. To takie skomplikowane. Chyba najlepiej będzie pozostać w jednym miejscu. Aby uniknąć tych lingwistycznych niezrozumiałości.
- Kto to powie… - oznajmiła Alice i nagle spojrzała w górę.

Tuż nad nimi siedział na gałęzi bardzo rozgadany niedźwiadek. Miał co najwyżej metr długości, ale ważył chyba kilkaset kilogramów. Z jego pyska skapywała żółta, ciągnąca się wydzielina… najprawdopodobniej miód. Brunatna sierść przykrywała ogromną objętość zwierzęcia i jasno błyszczała w skąpym oświetleniu. Wyglądała na bardzo zadbaną.
Śpiewaczka otworzyła szerzej oczy
- Oh... ! Dzień dobry - przywitała niedźwiedzia i skłoniła głowę
- Jesteś jak mniemam mieszkańcem tego lasu. Czy zechcesz nam coś o tym miejscu opowiedzieć? - zapytała stworzenie. Zerknęła też na pozostałych, czy również go widzieli.
Widzieli. Zastygli w bezruchu jak jeden mąż. Mary zmarszczyła brwi i mrugała, Emerens patrzył z rozwartymi ustami, Jennifer uśmiechała się w zdziwieniu, a Kirill… Kirill rzecz jasna nie miał żadnego wyrazu twarzy.
- Opowiedzieć ma w sobie cząstkę “wiedzieć” - zaczął niedźwiadek. - Czy wyglądam na rozumnego stwora? Tak właściwie jestem rozumny, skoro posiadam umysł i potrafię tworzyć poprawne gramatycznie zdania. Tyle że wtedy można byłoby moją wiedzę sprawdzić jedynie zmysłem słuchu, a nie wzrokiem. Dlatego nie mogę wyglądać na rozumnego. Bo zapewne wyglądam, ale na spasionego, czyż nie? - to brzmiało jak pytanie pułapka. A z drugiej strony… może cenił sobie szczerość?
Alice uniosła brew
- Według mnie wyglądasz na istotę bardzo zadbaną. Twoja sierść błyszczy i nie wygląda na to, byś cierpiał na niedostatek - oznajmiła taktycznie. Całe życie oscylowała w krainie wyimaginowanych scen rozmów z bytami i istotami. Kiedy więc przyszło jej rozmawiać z niedźwiedziem, nie traktowała go jak zwierzęcia, które nagle zaczęło mówić, a jakby był na równi z nią. Niedźwiadek uśmiechnął się szeroko, tym samym pozwalając większej ilości miodu wydostać się na zewnątrz poprzez szczeliny i nierówności w zębach.
- Masz na pewno świetne zmysły, więc pewnie dobrze znasz miejsce, w którym jesteśmy. Też chcielibyśmy je poznać. Czy musimy zwiedzić je sami, czy chociaż powiesz nam w jakim kierunku znajdziemy coś ciekawego? - zaczęła z nieco innej strony. Nie wiedziała jak podejść tego niedźwiedzia, by wyjawił im to, czego na pewno wszyscy dowiedzieć się chcieli. Obawiała się, że proste pytanie ‘Przepraszam, gdzie jest Korona Nieba’ było zbyt prostym.
- Nie jestem przewodnikiem - mruknął niedźwiadek. - Jestem Otso. Tak brzmi moje imię. Z chęcią poznałbym również wasze. Ale wracając do twojej prośby, niewiasto… jeżeli poprawnie odpowiesz na moją zagadkę, zapoznam cię z kimś, kto poprowadzi was do celu. Niekoniecznie waszego, ale jakiegoś na pewno.
Znowu uśmiechnął się, wylewając kolejną strużkę miodu z paszczy. Towarzysze Alice spojrzeli po sobie, ale żaden specjalnie nie palił się do wyjawienia swojego imienia w pierwszej kolejności.
- Jestem Kirill - wreszcie przemówił Kaverin. - A to Jennifer, Emerens, Mary… oraz Alice. Miło mi cię poznać!
Mary szturchnęła Rosjanina w bok.
- Imiona czasami mają wielką moc… - mruknęła złowieszczo.
- A ja mam wielki brzuch - rzekł Otso. - Wielkości się przyciągają w tym miejscu bardziej niż przeciwieństwa.
Alice uśmiechnęła się do niedźwiedzia
- Bardzo miło mi cię poznać Otso. O jakiej zagadce mówisz? - zapytała. Niedźwiedź zdawał jej się naprawdę pociesznym stworzeniem. Miała nadzieję, że jego zagadka nie była zbyt trudna, bo jeśli dobrze na nią odpowie, to może znajdą kogoś kto będzie mógł im pomóc.
- Dobrze - rzekł Otso. - Co to jest. Złote niczym pszenica, ale nie wyrasta z ziemi. Tworzone przez wspólny wysiłek, przypomina ułamek raju. Daje szczęście, radość i stanowi treść życia każdego szanującego się obywatela. Cóż to jest. Mogę dać wskazówkę… nie mam na myśli gramatyki!
Harper zastanawiała się chwilę.
- Hmm… - mruknęła tylko. Miała pewien pomysł co złotego mogłoby przyjść do głowy niedźwiedziowi.
- Muszę zgadywać całkowicie sama, czy mogę ze wszystkimi? - zapytała zerkając na Otso, a potem na swoich towarzyszy.
- Jedna zagadka dla jednej osoby. Możecie naradzać się, ale wtedy usłyszycie cztery zagadki więcej - duch zawiesił głos, spoglądając na Alice przeciągle.
- No dobrze… To chwilkę… - śpiewaczka odpowiedziała, po czym zaczęła krążyć. Zmarszczyła brwi. Z jednej strony odpowiedź już jej przyszła do głowy, ale potem zaczęła mieć wątpliwości i sama się zakopała we własnych myślach.
- Dobra… Idąc zasadą, że pierwsze skojarzenie jest właściwe… Czy masz na myśli miód? - zapytała zatrzymując się w końcu i spoglądając na misia. Nic się przecież nie stanie, jeśli nie zgadnie. Zawsze były jeszcze zagadki dla pozostałych, a oni i tak pomóc jej w tym nie mogli.
Niedźwiadek spojrzał na nią raz jeszcze i zmarszczył brwi. Otworzył szerzej usta, dzięki czemu potoczyło się z nich więcej wspomnianego przez śpiewaczkę smakołyku.
- Czy to twoja ostateczna odpowiedź? - zapytał. Zupełnie tak, jak gdyby był prowadzącym szczególnie irytującego programu telewizyjnego. - Pamiętajcie, nie możecie podpowiadać - spojrzał na towarzyszy Alice, choć ci wcale nie palili się do pomocy śpiewaczce.
Harper sama na nich zerknęła, po czym przeniosła wzrok na Otsa
- No cóż, jest złoty, ale nie wyrasta z ziemi. Jest tworzony przez wspólny wysiłek pszczół. Co do raju to wiąże się również z symboliką życia. Do tego uważam, że niedźwiedzie to szanujący się obywatele i nie jest gramatyką. Tak. To moja ostateczna odpowiedź - powiedziała, mając nadzieję, że się nie pomyliła tak analizując jego zagadkę. Nie zaskoczyłoby jej jednak, gdyby była dużo bardziej skomplikowaną. Wtedy przynajmniej pozostali będa wiedzieli, czego spodziewać się po misiu.
- Gratulacje - odpowiedział Otso. - To właściwa odpowiedź.
Rozległo się głośne westchnięcie Emerensa, który przez ten czas musiał mieć wstrzymany oddech z powodu suspensu.
- Powitajcie moją drogą przyjaciółkę, pszczołę Mehiläinen - rzekł. Następnie beknął a z pomiędzy jego kłów wyfrunął drobny owad. - Jest jedną z moich najsłodszych towarzyszek pracujących w ulach zlokalizowanych w moich żołądkach - wyjaśnił.
Pszczółka przyfrunęła wprost do Alice i zawisła tuż przed jej oczami.
- Dzień dobry - rzekła bardzo wysokim głosem. - Będę waszą przewodniczką. To dla mnie ogromna…
- Ja pierdolę… - szepnęła Mary, wybałuszając oczy.
- ...przyjemność - dokończyła Mehiläinen.
Śpiewaczka kiwnęła lekko głową przed pszczółką
- Witaj Mehiläinen, miło mi cię poznać jestem Alice. Twój przyjaciel Otso powiedział nam, że możesz zaprowadzić nas w ciekawe miejsce. Skoro więc już chcesz być naszą przewodniczką, bylibyśmy zaszczyceni, gdybyś nas pokierowała. Czyż nie? - rzuciła spoglądając na pozostałych. Zachowywała się w pełni normalnie, jakby gadające zwierzęta nie były dla niej niczym nadzwyczajnym. Paradoksalnie, po prostu już jej nie dziwiły, w końcu sam Kirill polecił jej przechodzić z wydarzeniami do porządku dziennego, czyż nie? Zerknęła na niego.
- Oczywiście, że tak - rzekł Kirill bezbarwnym tonem. - Jesteśmy dumni z tego, że zechciałaś nam pomóc - dodał kompletnie nieprzekonująco. Chyba nie był najlepszą osobą do kontaktów interpersonalnych, choć wcześniej tego dnia miewał przebłyski charyzmy.
- To będzie wyjątkowe doświadczenie - rzekł Emerens. - Dziękujemy, Otso - spojrzał na niedźwiedzia, który na to machnął łapą, jakby nie było to dla niego nic wielkiego.
- Czy mamy cię nieść? - zapytała Jenny. - Będziesz w stanie sama utrzymać się w powietrzu?
- Jestem bardzo dobra w lataniu - odparła Mehiläinen. - Dlatego, bo latanie jest tym, co robię - wytłumaczyła nieomylnie.
- Ciężko sprzeczać się z tym - mruknęła Colberg.
Alice tymczasem spojrzała na Otsa
- W takim razie, ruszylibyśmy już w dalszą drogę. Dziękujemy za użyczenie nam towarzystwa swojej przyjaciółki Otso. Bardzo miło było mi móc cię poznać - kiwnęła głową niedźwiedziowi w geście uprzejmości. Ciekawiło ją dokąd zawiedzie ich ta mała pszczółka.
- To ja wrócę do snu - niedźwiadek mruknął leniwie. - Najadłem się, nagadałem, pomogłem… czas na słodkie sny - rzekł. Kiedy tylko wypowiedział ostatnie słowo, padł jakby bez życia na gałąź całym ciężarem i zaczął głośno pochrapywać.

Mehiläinen zabrzęczała.
- Powiedzcie, gdzie chcecie, abym was zaprowadziła - rzekła. - Jeżeli podążymy dalej tą rzeką, natrafimy na jezioro Alue, o których mistycznych i legendarnych właściwościach zapewne słyszeliście - wyjaśniała. Jej głos był tak wysoki, że Alice z trudem rozróżniała słowa. Musiała bardzo skoncentrować się na tym. - Idąc na zachód trafimy w końcu na diabelską górę Hornę, gdzie mieszkają mądre, pradawne, ale złośliwe ogniki - wyjaśniała. - A może wolelibyście spotkać się z Mariattą, kobietą, która z borówki zrodziła syna? To przyjaciółka Otsa. Mieszka na wschodzie. Aby do niej dotrzeć, musielibyście wpierw przekroczyć rzekę - spojrzała na bystrą wodę.
Śpiewaczka zerknęła na pozostałych
- Tak więc? Dokąd zmierzamy? - zapytała ich o zdanie. Ona zadecydowała, by ruszyli w las, teraz postanowiła wysłuchać ich zdania w tym temacie.
Rozległa się chwila ciszy.
- Wcześniej robiłem dobrą minę do złej gry i domyślałem się, o co chodzi… - zaczął Rens. - Ale ja wciąż nie znam fińskiego. Nie rozumiem brzęczenia tej pszczoły.
- Ja daję sobie radę - rzekł Kirill i spojrzał na Mary, która również pokiwała głową.
Jennifer natomiast nie odezwała, tylko patrzyła na śpiącego niedźwiadka.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 15-05-2018, 07:57   #495
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Komnata tajemnic - część pierwsza

~ Czemu cuda nie działają? ~ pomyślała ze smutkiem, nie pierwszy i zapewne nie ostatni raz. Kompletnie nie wiedziała co ma zrobić, choć wypadałoby cokolwiek. Visser analizowała sytuację i choć wydawało się to trwać wieczność, to nie upłynęło wiele czasu. Założyła, że Ismo nie pokona bestii, ponieważ nie wie jak używać w pełni swoich zdolności. Na dodatek raczej nie bez powodu lewitował i wysyłał te dziwne fale, musiał być w tym sens, którego ona nie w pełni dostrzegała. Lotte nie była zadowolona z tego żeby nie podjąć jakiegokolwiek działania, ale zdawało się jej, że to jest właściwsze od ściągnięcia chłopca na ziemię. Nie miała pojęcia co Valkoinen namieszało tutaj dokładnie, w co i jak zaingerowano. Widząc efekt nie mogła być niczego pewna. Rozejrzała się po krypcie szukając przedmiotu, który mógłby jej coś zdradzić i szybko jej wzrok powędrował na obelisk. Obawiała się jednak, że moc płynąca w tym obiekcie może być dla niej niebezpieczna. Wyciągnęła rękę, ale zawahała się przez chwilę. Przezwyciężyła jednak strach wypływający z niewiadomej i dotknęła obelisku.

Obiekt był wysoki i przypominał wąski prostopadłościan zakończony na górze smukłym stożkiem. Wykonany z kamienia, pokrywały go wyciosane głęboko runy, których znaczenia Lotte nie znała. Wydawał się stary i miał bez wątpienia głęboko mistyczny charakter. Był jedynym obiektem znajdującym się w pomieszczeniu - jednak roztaczał tak silną, zapierającą dech w piersiach aurę, że krypta wcale nie sprawiała wrażenie pustej. Kiedy Lotte dotknęła go, odniosła wrażenie, że był w jakiś sposób… aktywowany. Przypominał żywą, rozumną istotę. Dlaczego? Nie posiadał inteligencji, a jednak… zapisane było w nim tak wiele wspomnień i informacji, których nie potrafiła odczytać… Słyszała słowa i widziała obrazy, lecz nie miały najmniejszego sensu. Nie posiadała klucza, dzięki któremu mogłaby je odcyfrować. Instynktownie zrozumiała jednak, że Ismo go posiadał. Chłonął wiedzę przodków, której nie mógł mu przekazać żaden z żyjących szamanów. Visser zrozumiała, że chłopiec zestroił się z obeliskiem i zawartą w nim mocą. Próbował ją wykorzystać, a może to moc próbowała wykorzystać jego. Do jakiego celu? Wnet rozległa się kolejna fala psychiczna. Lotte w dalszym ciągu dotykała obiektu i odniosła wrażenie, że to właśnie on ją wysłał. On albo Ismo, ale w tej chwili nie było różnicy, bo chłopiec i mistyczny artefakt zlali się w jedną całość.

Nagle na górze rozległ się krzyk.
Był słaby, bo tłumiony przez warstwę sufitu, jednak brzmiał wyraźnie.
Ktoś zbudził się z sennego odrętwienia i Lotte odniosła wrażenie, że to dzięki psychicznej fali. Czy właśnie taki był jej cel? Miał zbudzić wszystkich przeklętych głębokim, nienaturalnym snem? Poczuła pewność, że tak.
Dalej nie dawało to odpowiedzi Lotte czy zostawić Ismo, bo potrzebuje on, albo obelisk więcej czasu czy ściągnąć go, bo nie radzi sobie. Słysząc ruch u góry doszła do wniosku, że musi działać to co robi artefakt, więc bardziej prawdopodobna była opcja pierwsza, która przyszła jej na myśl. Pytanie tylko czy Lotte, Domenico i Marika mieli tyle czasu żeby czekać? Visser postanowiła zaryzykować. Nawet jeśli zły duch pochłonie stojącą mu naprzeciw ofiarę, to teoretycznie powinien nasycić się i da to im chwilę czasu. Okrutne, ale praktyczne, niestety pójdzie to na marne jeśli myli się. Cokolwiek zrobili Valkoinen, tyczyło się obelisku i prawdopodobnie Ismo miał szansę to naprawić, ale z racji, że nie był wprawny w sztuce szamańskiej, to nie umiał zrobić tego szybko. Ani Dora, ani Lotte nie używali mocy opartej na duchach, brak wiedzy też nie pomagał, a niepokój potęgował fakt, że zamierzała nic nie robić.

Marika drżała, patrząc na piekielną bestię. Zdawało się, że jej obecność można było wyczuć nawet w powietrzu. Wokół nich unosiła się woń zgnilizny, rozkładu, a także… pewna chemiczna i nieprzyjemna, kojarząca się z wizytą u dentysty.
- Czekamy? - zapytał Domenico, spoglądając na Lotte. - Czekamy - powtórzył ciszej, jakby nie do końca był pewny, jak się z tym czuje.
Szatan Mariki przybliżył się. O ile wcześniej stał zafascynowany nią, niczym widz na spektaklu w szczególnie egzotycznym zoo, to teraz wydawał się jakby znudzony. Rozległ się cichy odgłos łap uderzających w podłogę piwnicy. Choć intensywność dźwięku była znikoma, to wbijała się w umysł niczym rozżarzone szpilki. Wszelkie instynkty podpowiadały Lotte, że należy uciekać.
Ismo tymczasem wydawał się nieco słabnąć. Zwiesił głowę, a światło płynące z jego oczu zostało nieznacznie przyćmione. Obniżył się, w tej chwili wisząc jedynie kilkanaście centymetrów nad obeliskiem. Zamrugał i rozejrzał się nieznacznie, jak gdyby każdy najmniejszy ruch szyją sprawiał mu ból.
- Ja chyba… - szepnął cicho - ...nie dam rady.
Ciężko było stwierdzić, czy mówił do Visser i Dory, czy też do siebie samego.
- Jak ci pomóc? – Zapytała tak gwałtownie, że sama zlękła się własnego głosu. – Czy my możemy coś zrobić?
Chłopiec wzdrygnął się, jak gdyby dźwięk słów kobiety przestraszył go. Zapewne nie spodziewał się go, choć wydawało się to raczej dziwne, bo przecież spojrzał na nich. Być może nie do końca znajdował się w tym miejscu lub rozpraszały go najróżniejsze rzeczy, o których nie miał pojęcia.
- Tu jest… drugie pomieszczenie - szepnął cicho.

Visser otworzyła szerzej oczy, zastanawiając się czy chłopiec jest gdzieś indziej i widzi pomieszczenie czy może chodzi o to, w którym są. Sięgnęła po latarkę w telefonie i ignorując zbliżające się niebezpieczeństwo zaczęła rozglądać się. Ciężko było jej jednak skupić się. Wzięła głębszy wdech i postanowiła spróbować, było to lepsze od stanie i nic nie robienia. Obawiała się tylko, że nawet jeśli istnieje jakieś jeszcze pomieszczenie, to może być ukryte lub nawet zamurowane jak to. Najpierw szybko ruszyła się i omiotła spojrzeniem ściany miejsca, w którym znajdowali się obecnie, omijając zdecydowanie wejście. Widziała jedynie mury. Chyba niestety miała rację. O ile chłopiec nie pomylił się, do sąsiedni pokój musiał zostać zamurowany. W jaki sposób mogli dowiedzieć się, w którym miejscu znajdował się? A nawet jeśli posiądą taką wiedzę… nie posiadali młota, czy kilofa, którym mogliby wybić cegły.

- Lotte - szepnął Domenico. - Poświeć tutaj - poprosił.
Kiedy Visser skierowała światło latarki na ścianę wskazaną przez mężczyznę, wpierw nie dostrzegła nic ciekawego. Jednak po chwili zrozumiała, o co mogło chodzić Włochowi. Zaprawa w tym miejscu wydawała się inna. Nieco jaśniejsza i chyba mniej wytrzymała, gdyż kruszyła się i sypała. Kobieta oceniła swoim fachowym, inżynierskim okiem jak trwała była ściana. Najzwyczajniej w świecie uderzyła kilkukrotnie bokiem dłoni w nią i patrzyła czy był jakiś efekt. Usłyszała głuchy odgłos, jak gdyby po drugiej stronie znajdowało się powietrze, a sam mur nie był zbyt gruby. Spostrzegła również, że tymi kilkoma uderzeniami wsunęła cegłę głębiej w ścianę. Zaprawa nieprzyjemnie zarzęziła, rozpadając się pod naciskiem Lotte. Ktokolwiek stworzył ten mur, bez wątpienia nie znał się na swojej pracy. Być może problemem było również spieszenie się lub skorzystanie z materiałów kiepskiej jakości.

Tymczasem gdzieś za plecami rozległo się kwilenie Mariki.
- Proszę… nie dotykaj mnie - załkała cichutko.
Domenico odwrócił głowę, by spojrzeć w jej kierunku. Zmarszczył brwi, po czym odwrócił się z powrotem ku Lotte.
- Nie oglądaj się za siebie - szepnął do niej.
- Nie mam na to czasu – rzuciła oschle i postanowiła przyspieszyć swoje prace remontowe i zamiast ręką, to barkiem i ciężarem ciała wybić dziurę do środka, nawet jeśli miałaby się wywrócić. Przed tym manewrem postanowiła jednak oddać telefon Domenicowi, bo to było ich jedyne źródło światła.
- Trzymaj – rzuciła pospiesznie.
- Ty trzymaj - odpowiedział mężczyzna. - Ja to zrobię prędzej.
Uderzył barkiem w ścianę raz, potem drugi i trzeci… O ile Lotte wydawała się bardziej wytrzymała pod względem biegu i tego typu wysiłku, to Domenico był cięższy i silniejszy. Wnet rozległ się głuchy huk, od którego zadudniło w uszach detektyw. Cegły zwaliły się do przestrzeni znajdującej się przed nimi, odsłaniając ukryte pomieszczenie.
- Dzięki – odetchnęła trochę z ulgą patrząc na szybki efekt, który uzyskał kolega. Chciała znaleźć się już w środku, więc gdy tylko było to możliwe, weszła tam rzucając światło.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 15-05-2018, 12:46   #496
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Komnata tajemnic - część druga

Światło latarki z trudem przedzierało się przez obłoki kurzu, prochu i pyłu, które wzniecił Domenico. Lotte zmrużyła oczy, wchodząc do środka. Najbardziej przydatne byłyby gogle płetwonurka. I rzeczywiście, otoczenie przypominało gęstą zupę lub głębiny oceanu. Visser płynęła do przodu pomiędzy falami sadzy, piasku i pozostałości zaprawy.
- Nie da się oddychać - mruknął Dora. - Ani mówić - szepnął nieco ciszej.
Kiedy kurz nieco opadł. Lotte spostrzegła dość duży pokój, który chyba pełnił funkcję magazynu. Znajdowały się w nim półki i otwarte szafy. Spostrzegła w nich szaty, które niegdyś były zapewne piękne i błękitne, lecz czas sprawił, że zszarzały i utraciły blask. Oprócz nich znajdowały się pojemniki z ziołami, kadzidłem, drewnem - wszystko opisane, jednak Lotte nie znała fińskiego. W rogu spostrzegła duży kocioł wypełniony ziemią. Na ścianie wisiały pochodnie - rzecz jasna niezapalone, a pod nimi zapałki oraz piękne, choć brudne dzbany z oliwą. Poza tym Visser spostrzegła półkę, na której leżały księgi - ułożone jedna na drugą. Były grube i wydawały się bardziej pisane ręką niż drukiem.
- To magazyn - szepnął Dora.
- Tak na komponenty i rekwizyty kultu Boga Ukko… chyba. – Odparła oszczędzając dech, podchodząc do ksiąg. – Rzucisz okiem?

Mężczyzna skinął głową.
Wziął jeden z tomów i wytarł jego okładkę rękawem.
- Kalevala - przeczytał.
Następnie spojrzał na drugi.
- To rejestr wydatków.
Popatrzył na trzeci tom
- Księga rytuałów - mruknął. Kiedy przepatrzył dwie kolejne księgi, okazało się, że to były następne tomy prawiące o obrządkach.
- Czemu ratunek nie może być na wyciągnięcie ręki? Nie mamy czasu na studiowanie tego. – Wskazała ręką na księgi i rozejrzała się dokoła czy jeszcze jest coś przydatnego, może nie do czytania, co mogłoby pomóc im teraz, albo raczej Ismo.
- Dlaczego chciał, żebyśmy znaleźli to pomieszczenie? - zapytał Dora, rozglądając się dookoła. Krążył wokoło, patrząc uważnie na wszystkie zebrane obiekty. Lotte zrobiła tak samo. Uklękła przy jednej szafce i wyciągnęła szufladę. W środku znalazła drewniany, strunowy instrument muzyczny.
- To kantele - mruknął Dora. - A tam widziałem perkusyjne i flety - rzekł, wskazując inną półkę.
Lotte spojrzała na zawartość innej szafy. Znalazła w nim okrągłą, drewnianą obręcz, w której znajdowała się cienka linka, biegnąca dookoła i tworząca geometryczne kształty. Skojarzyło jej się to z łapaczem snów.
- Nie wymyślimy, co z tego jest nam potrzebne - rzekł Dora. - Nie mamy wiedzy.
- Od Isma raczej nie dowiemy się – odparła. Mimo że ton jej głosu i zachowanie zdawało się być beztroskie, to w środku była kłębkiem nerwów. Spojrzała przez łapacz snów w zamyśleniu, po czym zapytała – myślisz, że to jest poświęcone, w sensie ma jakąś duchową moc?
Domenico spojrzał na obiekt. Następnie zaśmiał się nerwowo.
- Ekspertem od tego nie jestem - mruknął. - Ale skoro tu jest… to możemy liczyć na to, że… tak? - brzmiał bardzo niepewnie. - Mamy trzy możliwości. Albo zaczniemy przeszukiwać te księgi, albo jednak spróbujemy z Ismem… co oznacza powrót do tamtego pomieszczenia - mruknął tak, jakby wcale nie miał na to ochoty. Choć wcale nie znajdowali się daleko od zagrożenia, to jednak co z oczu, to z serca. To przynajmniej wydawał się czuć Włoch. - Lub też bierzemy to wszystko i próbujemy jedno po drugim. Rzucamy w potwora łapaczem snów, zapalamy kadzidła, gramy na kantele - znowu się zaśmiał. Chyba nie potrafił tak dobrze ukrywać zdenerwowania, jak Lotte. Przynajmniej w jego przypadku objawiało się ono wesołością, a nie płaczem i bezsilnością.
- Łapacz snów to raczej nie jest przydatny, te piszczałki może. Kadzidła, świece… Boje się, że jak ściągniemy chłopca, to on zemdleje i nie będziemy mieli szybko możliwości powtórzyć tego co właśnie robi. – Kichnęła cicho, robiąc zabawne „ciu”. – Co tu jeszcze jest? A może coś niedawno było ruszane?
Rozejrzeli się dookoła. Jeżeli na podłodze w kurzu znajdowały się jakieś ślady, to już dawno temu zdołali je zatrzeć.
- Nie sądzę - odpowiedział mężczyzna. - Ostatecznie zamurowano to pomieszczenie. Myślisz, że Valkoinen to zrobiło, żebyśmy go nie znaleźli? Bo z jakiegoś powodu założyłem, że ten mur został postawiony dawno temu i od tego czasu nikogo w środku nie było.
- Nie wiem już sama. Może i masz racje… - Rozejrzała się bezradnie, w ręce bezwiednie trzymając łapacz snów. – Chyba musimy zapytać Ismo co mu potrzebne, może nawet go wziąć… Zostań tu, pójdę.
- Ja w tym czasie przejrzę księgi - rzekł mężczyzna. - Liczę na to, że w środku będzie dużo ilustracji - mruknął wesoło. - Jeżeli boisz się wracać, to nie mu…
Przerwał mu krzyk. Marika wydała z siebie najbardziej mrożący krew w żyłach odgłos, jaki tylko można sobie wyobrazić.
- To bestia chyba się nakarmiła… - rzuciła przytłumionym głosem, mimo to pewnym krokiem ruszyła z powrotem do pomieszczenia z obeliskiem.

Spostrzegła, że wiele zmieniło się od czasu, kiedy była tu po raz ostatni.
Po pierwsze, Ismo już nie lewitował nad obeliskiem. Jedynie siedział oparty o niego i oddychał ciężko. Wyglądał tak, jak gdyby właśnie ukończył niezwykle długi maraton, albo okropnie chorował. Jego głowa była zwieszona i opierała się czołem o kolano, jakby była zbyt ciężka, aby chłopiec mógł ją utrzymać w odpowiedniej pozycji.
Po drugie… Marika leżała w kałuży krwi. Jej kończyny były rozłożone jak u człowieka witruwiańskiego z ryciny Leonarda da Vinci. Pochylała się nad nią olbrzymia postać. Mrok zamazywał jej kształty. Od kiedy oczy chłopca przestały świecić, jedynym źródłem światła była komórka w ręce Lotte oraz zapalona przez Dorę pochodnia, tyle że on znajdował się w pomieszczeniu obok i czytał manuskrypty. Visser spostrzegła cztery potężne łapy, które łączyły się w korpusie i ciągnęły dalej w górę, kończąc łbem. Sowim. Ptak powoli chłeptał krew Mariki, jak gdyby była to dla niego największa przyjemność. Nie spieszył się. Pewnie nie sądził, że musiał.
Podeszła do chłopca, najpierw powoli, ale po chwili stwierdziła, że ma dosyć tego zakradania i na dwa ostatnie kroki zrobiła normalne. Złapała chłopca za ramię i lekko nim potrząsnęła, sprawdzając czy jest przytomny.
Był, choć ledwo co. Spojrzał na Lotte tak, jakby dopiero co go obudziła i tak właściwie nawet jej nie znał.
- Co się… dzieje? - zapytał. Światło latarki kobiety było w tej chwili tak skoncentrowane, że nie mógł zobaczyć Mariki i potwora, co nie znaczyło, że nie słyszał dźwięków, jakie wydawało monstrum.
- Chodź – rzuciła tylko i nie pytając chłopca o zgodę wzięła go na ręce i cofnęła się do Domenico, stawiając kroki ostrożnie żeby nie wywrócić się.

Ciężko było go przenieść, bo chłopiec nie był wcale aż taki młody. Za to wydawał się bardzo szczupły, wręcz wychudzony, dzięki czemu Lotte udało się.
- Czy ona…? - zapytał Domenico, patrząc na Visser, kiedy weszła do środka. Spojrzał również na Isma i wydawało się, że jego kolejne pytania będą dotyczyć młodego szamana.
- Pomożesz mi, jak go niosłam na plecach było łatwiej… - rzuciła do kolegi zbywając jego pytanie.
- Tak, oczywiście - Dora podszedł i przejął chłopca od kobiety. - Jak się czujesz? - zapytał go spokojnym, cichym i łagodnym tonem.
Ismo spojrzał na niego półprzytomnie. Poruszył wargami, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie wydał z siebie ani słowa.
- Jesteś w stanie usiąść? Pewnie, że jesteś. Taki duży, silny mężczyzna - mówił, kładąc go na jednej szafce, która akurat w tej chwili pełniła rolę krzesła. Chłopiec, choć z trudem, utrzymał się na niej.
- Przytrzymasz go? - Włoch zapytał, patrząc na otwarty manuskrypt i zapaloną przy nim pochodnię.
 
Ombrose jest offline  
Stary 15-05-2018, 12:50   #497
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Komnata tajemnic - część trzecia

Lotte skinęła głową i pomogła chłopcu utrzymać pozycję.
- Nie wiem czy uda nam się coś z niego wyciągnąć – westchnęła patrząc na dziecko. Z jednej strony chciała potraktować go bezdusznie, próbując na siłę wyciągnąć informacje, ale z drugiej zaś posiadała w sobie współczucie i empatię. Martwiła się, że chłopcu stanie się krzywda, o ile już tak nie było i nie chciała go męczyć.
Domenico skinął głową, po czym wrócił do kartkowania księgi.
- Niestety nie ma spisu treści, ani indeksu. Ktokolwiek spisał to wszystko, liczył na to, że wiedza będzie przyswajana stopniowo i krok po kroku. Natomiast my nie mamy czasu… - mruknął. I rzeczywiście… po jakim okresie potwór znudzi się Mariką i ruszy na poszukiwanie kolejnych łakomych celów? - Mam coś - mruknął mężczyzna. - Coś o hybrydach haltii - wodził palcem po pergaminie. Złapał pochodnie i przybliżył ją do zapisków. - Wspominają o tym, że niekiedy słabsza haltija… słabsza rangą? Nie jest sprecyzowane. Jeżeli znajdzie się w sąsiedztwie drugiej, dużo potężniejszej, część esencji tej mocniejszej może zabarwić tę słabszą. Skazić ją swoją energią. Z czego wynika, że sowa, powierniczka wersetu, uległa transformacji z powodu Surmy… tak myślę… to by tłumaczyło tę jej wilczą część - Domenico mimowolnie podrapał się po skroni. - Tak myślę. Dobrze myślę? - z każdą upływającą minutą denerwował się coraz bardziej.
- Tak, dobrze myślisz Dom – próbowała uspokoić kolegę swoim łagodnym i opanowanym tonem głosu. – Chociaż zastanawiam się czemu Ismo mówił, że Surma nie jest już zagrożeniem. To by oznaczało, że wrócił jakoś… Nieistotne teraz. A jest coś jak to naprawić? – Przez myśl przeszło jej pytanie czy możliwym było, że kobieta na wózku to Mikaela?
- Nie wiem, jak rysuje się to pod względem czasu - rzekł mężczyzna. - Surma może nie być już zagrożeniem, ale jeszcze wczoraj, kiedy tu nabroiła, była. Ale też nie możemy wykluczyć tego, że wróciła. Jeżeli raz zamieszkała w ludzkim naczyniu, to może Valkoinen potrafi sprawić, żeby nawiedziła kogoś po raz kolejny. Ale wracając do czytania… - mruknął. - Oczyścić haltiję może albo szaman, albo haltija z vaki wody… choć nie sprecyzowano, dlaczego akurat wody, albo dowolne bóstwo. Niżej są zapisane wskazówki dla szamana… - mruknął, marszcząc brwi.

Lotte przyjrzała się chłopcu, który miał niby być ich szamanem. Marnie widziała to odprawianie czarów, ale czekała aż Domenico powie coś ciekawego i da jakieś wskazówki.
- To wygląda na skomplikowany rytuał - wodził wzrokiem i palcem po tekście. - Najpierw trzeba uśpić daną haltiję. Jeżeli ma groźny charakter, to powinna być uspokojona lub nasycona. Do czego można posłużyć się grą na kantele. Następnie należy związać ją z fińską ziemią, do czego potrzebny jest szaman. Do rytuału natomiast będzie kadzidło z drzewa różanego, a więc również ogień. Drewno dębowe ma wzmocnić siłę więzi. W przypadku szczególnie paskudnego nacieczenia esencji haltii, należy skorzystać z rytualnego sita. Ale nie ukazano go na rycinie…
- Z tego co widzieliśmy, to chyba faktycznie wszystkie rzeczy znajdziemy tutaj… Umiesz grać na kantele? – Zapytała, po czym dodała jeszcze – może zbierzmy najpierw to co mamy wokół i zobaczymy czego brakuje.
Wnet okazało się, że w schowku znajdują się wszystkie niezbędne składniki. Zebranie ich zajęło co najwyżej minutę, gdyż obydwoje już wcześniej byli w miarę rozeznani w zawartości szafek i półek.
- Nie potrafię grać na kantele - mruknął Domenico tonem sugerującym, że nikt normalny nie potrafi grać na kantele. - A ty? Jedynie przypadkiem wiem, jak ten instrument nazywa się, na lotnisku widziałem plakat z zespołem folkowym.
- Hm… Tam nie jest napisane, że coś konkretnego trzeba grać? Może wystarczy tylko brzdąkać? – Zrobiła minę, która sugerowała, że Lotte zdawała sobie sprawę jak idiotycznie to zabrzmiało. - A na gitarze umiesz? Ja kiedyś próbowałam, ale jakoś szybko mnie to znudziło.
Lotte znała odpowiedź na to pytanie zanim tak właściwie nadeszła. Mina Domenico jasno wskazywała, że nie był z niego wirtuoz ani kantele, ani gitary, ani żadnego innego przedmiotu.
- Jest napisane, żeby “grą ukołysać do snu” - mruknął pod nosem. - Co zapewne znaczy, że należałoby zagrać kołysankę… Czego nie zrobimy…
Rozległo się odchrząknięcie. Cichutkie, bardzo słabe.
- Ja umiem… - Ismo szepnął, poruszając się niemrawo. Spojrzał na nich spod przymrużonych powiek stosunkowo przytomnie. - Uczyli nas w sz-szkole - zająkał się zdławiony nagłą niemocą.
- Naprawdę – kobieta nie kryła zdziwienia. – No to mamy wszystko. Ismo, ale ty nie wyglądasz jakbyś miał siły zagrać cokolwiek.
Chłopiec uśmiechnął się niemrawo. Jego mina miała pokazać, że jest silny i odważny, jednak wypadło to mało przekonywująco.
- Może uda ci się? - zapytał Domenico. - Jeżeli cię przeniesiemy?
Spojrzał na Lotte. Nie było innego wyjścia, Ismo musiał im pomóc. Musieli go dopingować, inaczej… wszyscy umrą.
- Dobrze, a to związanie z ziemią, które ma zrobić szaman. Ismo wiesz jak to wykonać?
- Jakby co… tutaj masz wskazówki - dodał Dora, wskazując ręcznie pisane księgi.
Ismo pokręcił głową.
- Nie trzeba… ja wiem… i nie wiem… jak to uczynić - zastanowił się na moment. - Ciężko to wytłumaczyć… zupełnie tak, jakby ktoś zaszczepił mi w pamięci tomy informacji, ale wszystkie były zamknięte i dopiero czekały na otworzenie.
Lotte wiedziała, dlaczego chłopiec uważał takie rzeczy. To obelisk przekazał mu takie informacje, choć zdawał się tego nieświadomy.
- Dobrze – pokiwała głową ze zrozumieniem. – Ismo możemy zacząć, dasz radę? Wiem, że o wiele proszę, ale obawiam się, że niewiele czasu mamy.
Przypomniała sobie kałużę krwi, która pozostała po Marice. Nie chciała żeby jej śmierć poszła na marne.
Chłopiec po chwili wahania skinął głową.
- Dam - obiecał. - Ale chyba nie będę w stanie o własnych chwilach tam przejść… - spojrzał na otwór w ścianie, który powstał dzięki uderzeniom Dory. Włoch drgnął, również spoglądając w tym samym kierunku. Następnie podszedł do chłopca i wziął go na ręce.
- Lotte, weźmiesz rekwizyty? - zapytał spoglądając na detektyw.
- Tak – odparła krótko, chcąc mieć już wszystko jak najszybciej za sobą.

Zebrała pospieszne zestaw przedmiotów, który był im potrzebny do rytuału. Domenico skinął głową, po czym przeżegnał się. Choć, jeśli Lotte dobrze pamiętała, wspominał, że nie był zbyt religijny. Jednak takie sytuacje potrafiły wywrócić światopogląd człowieka do góry nogami. Ciężko było nie prosić o pomoc Boga w obliczu tak wielkiego zagrożenia, choć z drugiej strony… Bóg wcale nie stawił się na wezwanie Mariki. Nic nie wskazywało na to, aby miał wyjść na przeciw im.
- Idziemy - Dora nagle szepnął zdecydowanie, po czym przeszedł przez wyrwę w murze. Lotte pospieszyła za nim.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 18-05-2018, 18:50   #498
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Plan podróży

Alice wyjaśniła więc Emerensowi po duńsku o czym właśnie powiedziała im pszczoła.
- Ja wybrałam, by ruszyć w las, dlatego proponuję, byśmy teraz wspólnie zdecydowali w którą stronę się udamy - wyjaśniła
co miała na myśli.
- Myślę, że jezioro Alue brzmi najrozsądniej - Kirill mruknął po chwili wahania. - Wspomniałaś, że krzyż może znajdować się w dwóch przecinających się rzekach? A może druga również wpada do Alue i to Alue jest tym epicentrum, gdzie znajdziemy koronę boga?
- Ale myślicie, że ta korona będzie sobie leżeć na aksamitnej poduszce na środku jeziora? - Mary sceptycznie zmrużyła oczy. - Nawet jak zobaczycie te dwie rzeki… co dalej? Myślę, że gdybyśmy udali się na górę Hornę, to udałoby nam się zasięgnąć radę ogników. Podobno są mądre, a ty posiadasz błogosławieństwo Akki, Alice.
- Czy nie słyszałaś, jak wspomniała również o tym, że są złośliwe? - Fortuyn spojrzał na Colberg. - To brzmi na kolejne cholernie niebezpieczne miejsce. I rezultaty są niepewne. Ja bym udał się do Mariatty. Pomijając ten nonsens o borówce i synu… może jest prawdziwym człowiekiem i pomoże nam bardziej, niż misie z bajki Disneya. Bez zbędnych zagadek, domniemywań i niepewności. Jest przyjaciółką Otsa, więc powinna przywitać nas miło…

Rozległa się cisza, w trakcie której wszyscy spoglądali na Jenny. Czekali aż zajmie głos w tej sprawie. Blondynka wreszcie drgnęła.
- Ale że co? - zapytała niczym uczennica wyrwana z drzemki w środku lekcji.
Harper uśmiechnęła się rozbawiona miną Jennifer. Za moment wyjaśniła jej całą sprawę i powtórzyła propozycje pozostałych w jakim kierunku powinni się udać.
- Co ty myślisz Jenny? - zapytała przyglądając się blondynce. Sama wahała się. Każda z opcji zdawała jej się dobrą.
- Co ja bym zrobiła? - kobieta zastanowiła się. - Daj mi chwilę pomyśleć… Chciałabym zobaczyć to jezioro, skoro jest takie mistyczne. Musi być piękne. Ciekawi mnie o co chodzi z tym synem zrodzonym z borówki, więc wypytałabym o to Mariannę. Natomiast te ogniki… jeżeli są złośliwe, to mogłoby być nawet ciekawe - uśmiechnęła się tak, jak gdyby była gotowa do rozróby.
- Pamiętasz, po co znaleźliśmy się tutaj, prawda? - zapytała Mary, spoglądając na Jennifer. - Z twoich słów wcale nie wynika, że kierujesz się dobrem Alice i chęcią pokonania Valkoinen…
Blondynka spojrzała na nią z obrażoną miną.
Rudowłosa zerknęła najpierw na Mary, potem znów na Jennifer
- Dobra, to może inaczej… - śpiewaczka przeniosła spojrzenie na pszczółkę
- Droga Mehiläinen, a jak daleko do jeziora jest od domku Marianny? - zapytała, bo może mogli najpierw udać się do niej, a potem nad owe jezioro.
- To zależy od tego, skąd wieje wiatr i czy zależy ci na zebraniu pyłków kokorycza, przylaszczki i bodziszka, bo wtedy droga będzie zakręcona - Mehiläinen najwyraźniej pojmowała odległości w sposób bardzo funkcjonalny.
Alice aż zamrugała
- No… No dobrze, to zakładając, że wieje tak jak dzisiaj? - zapytała.
- I może niekoniecznie mamy zamiar zbierać pyłki? - dodała jeszcze, żeby pszczółce łatwiej było odpowiedzieć na jej pytanie.
Mehiläinen milczała, unosząc się w powietrzu. Kirill posłał Alice porozumiewawcze spojrzenie, a Mary cicho westchnęła.
- To będzie… - ich przewodniczka zastanowiła się. - Może… trzy plastry miodu? - zapytała chyba samą siebie. - A może cztery. To zależy jak szybko tężeje.
Śpiewaczka otworzyła usta biorąc wdech, po czym je zamknęła, a kąciki jej ust zadrżały, jakby powstrzymywała się od wybuchu śmiechu. Odchrząknęła cichutko
- No tak. Trzy plastry miodu… Może cztery… To, co powiecie na spacer najpierw do Marianny, a potem nad jezioro? Nie jestem pewna czy… Chociaż, kurczę. Ogniki też zdają się dobrym pomysłem - Alice milczała chwilę
- Mary… Wybierz liczbę od jednego do sześciu - powiedziała nagle.
- Mariatta - szepnęła cicho pszczoła. - Ona nazywa się Mariatta.
- Ty bawisz się w wyliczanki zamiast zadecydować - Colberg powiedziała ostro do Alice. - A zostały już tylko trzy godziny do północy.
Trzymała w ręku urządzenie GPS i rysik. Chyba rysowała mapę wyspy biorąc pod uwagę dystans, który przeszli.
- Chcesz swoją przyszłość zostawić przypadkowej liczbie wygenerowanej przeze mnie?
Alice zmarszczyła lekko brwi
- Uważam, że w każdym miejscu możemy się czegoś dowiedzieć, lub też nie dowiedzieć. Każda opcja jest równie dobra, dlatego proponuje zostawić to losowi. Jeśli jednak wolisz, byśmy pozostali tu dłużej… - powiedziała, po czym zmarszczyła lekko brwi
- Przypomnij mi, Mehiläinen jakie są te mistyczne właściwości jeziora? - zapytała, bo coś przyszło jej do głowy. Przecież żadne z nich nie wiedziało na czym polegają, bo nie byli stąd.
- To święta woda, w której powstało pierwsze życie - wyjaśniła pszczoła. - Ja tylko latam nad polami znajdującymi się wokoło jeziora, zbierając nektar. To bardzo przyjemne miejsce. Nie żeby żołądkom Otsa czegoś brakowało.
- O co zapytałaś? - zapytał Rens. - Co odpowiedziała?
Alice otworzyła oczy nieco szerzej
- Jeden z wersetów mówi o czymś takim… - przetłumaczyła Rensowi.
- Nad jezioro? - zapytała, spoglądając na Mary i Kirilla
- To może jakaś wskazówka… - zaproponowała co sama myśli na ten temat.
- Który werset masz na myśli? - zapytała Colberg, odkładając na moment urządzenie. - Możemy pójść nad jezioro - zgodziła się. Chyba również uważała, że wszystkie trzy opcje wydawały się ciekawe.
- Wskazówka? Możesz nie mówić zagadkami? - zapytał Emerens.
Harper wyjaśniła więc, że myśli o wersecie, który wspominał o życiu z głębin i choć wspomniano w nim o morzu, to jednak oto właśnie pszczoła wskazała im to jezioro, jako źródło życia. Alice chciała się przekonać jak podobne do wody w Suomenlinnie była woda w owym jeziorze.
- A, rzeczywiście - Kirill skinął głową. - Ale wydało mi się, że ten werset jest bardziej o sposobie na pokonaniu Surmę, a nie na znalezienie korony… chociaż nikt nie powiedział, że te dwie rzeczy nie są z sobą powiązane - uśmiechnął się lekko.
- Czy chcecie, abym zaprowadziła was nad Alue? - zapytała Mehiläinen. - To będzie dla mnie przyjemność - pisnęła wysoko.
Alice zerknęła zaraz na pszczółkę
- Tak, prosimy. Prowadź Mehiläinen… - odrzekła. Zawsze mogli wybrać inną drogę, jeśli się pomylili. Śpiewaczka czuła zbyt dojmująco, że zostały jej już tylko trzy godziny życia i chciała wreszcie coś osiągnąć. Albo chociaż zrozumieć gdzie dokładnie są…
- Najlepiej będzie, jak ustawicie się gęsiego, a ja będę lecieć tuż przed pierwszą osobą - zaproponowała pszczoła. - Tak, aby mógł mieć mnie cały czas na oku. Nie jestem zbyt pokaźna i nie chciałabym, abyśmy się zgubili.

Tak właściwie nie zdawało się, aby naprawdę potrzebowali pomocy Mehiläinen. Szli zgodnie z biegiem rzeki, cały czas do przodu. Niestety nie było tu udeptanych ścieżek, ani szlaków i z tego powodu niekiedy musieli przeprawiać się przez bardzo wysokie trawy, czy gęste krzaki. Alice słyszała śpiew ptaków i wydawało jej się, że gdzieś w oddali spostrzegła dzika, lecz ten prędko skrył się przed jej spojrzeniem. Napotkała również jabłoń pełną dzikich, czerwonych jabłek, które wyglądały niesamowicie smakowicie… Na szczęście nikt nie był głodny. Owoce, choć najprawdopodobniej nie były zatruty, mogły mieć szczególne magiczne właściwości… kto wie jakie?
- Cicho - Jennifer przystanęła w pół kroku, tym samym sprawiając, że Emerens i Mary, zamykający pochód, wpadli na nią. - Słyszę głosy…
Rzeczywiście, gdzieś przed nimi miały miejsce szmery.
Śpiewaczka przestała się na moment rozglądać, po czym sama również zaczęła uważniej nasłuchiwać. Jeśli wyłapywali czyjeś głosy ponad szumem strumyka, to jednak lepiej byłoby najpierw usłyszeć kto i o czym rozmawia. Zwolniła kroku niemal do bezruchu, by nie robić więcej hałasu i nasłuchiwała uważnie, czy wyłapie coś więcej, niż same szmery.
- Poczekaj… - Kirill złapał ją za rękę. - To może być niebezpieczne - szepnął. - Ja pójdę.
Rzeczywiście, musieli przybliżyć się, aby usłyszeć coś więcej. Teraz mogli dosłyszeć samo istnienie głosów, jednak ciężko było określić nawet język, jakim posługiwali się rozmówcy.
- Nie, ja pójdę - Jenny była najodważniejsza.
Obydwoje spojrzeli na Alice, czekając, aż ta zadecyduje, kto z nich spróbuje zakraść się niepostrzeżenie i zdobyć jakiekolwiek informacje.
Alice popatrzyła na nich oboje
- Jeśli mówią po fińsku, to nie za wiele załapiesz Jenny… - zauważyła cicho śpiewaczka. To jednak oznaczało, że iść miałby Kirill, ale nie chciała żeby się od niej oddalał, więc była zmartwiona. Nie powiedziała tego jednak na głos, jedynie o tym pomyślała.

Kirill zniknął między krzakami. Alice wzdrygnęła się, słysząc odgłos, jaki to wywołało. W jej uszach brzmiał bardzo głośno. Czy istoty… osoby? ...znajdujące się tam dalej również go zauważyły? Cała czwórka zastygła w bezruchu. Natomiast Mehiläinen, jakby nieco znudzona, zaczęła wywijać w powietrzu ósemki.
Po kilku bardzo długich minutach zza krzaków wynurzył się Kaverin. Jak oceniła Alice… cały i zdrowy! Jednak mocno zdezorientowany.
- To są ludzie - szepnął. - Ale… myślę, że nie Valkoinen.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Nie Valkoinen, a więc… Kto? O czym rozmawiali? - zapytała cicho. Czy przypłynęli w to miejsce, a może byli tu jacyś mieszkańcy? W sumie była tu owa Mariatta, tak więc może żył tu ktoś jeszcze?
- Myślę, że nie Valkoinen dlatego, bo nie mówili po fińsku. Nie korzystali również z angielskiego i rosyjskiego. Czterech mężczyzn ubranych w wojskowe mundury. Nie wiemy zbyt wiele o tej wyspie, ale nie sądzę, żeby znajdowała się tu baza wojskowa…
- Co znaczy… - Mary włączyła się.
Alice zmarszczyła brwi
- Że pewnie znaleźli tę wyspę i chcieli ją sprawdzić? Gdybym mogła posłuchać, może dowiedzielibyśmy się o czym mówią. Chociaż może lepiej poczekajmy. Szli w jakąś stronę? - zapytała Kirilla. Może mogli się z nimi po prostu ominąć.
- Siedzieli na zwalonym pniu drzewa i jedli - wyjaśnił Kirill. - Śmiali się i żartowali, choć wydawali się również nieco… zdenerwowani. Ale to akurat nic dziwnego. Wystarczy wejść do tego lasu, aby wyczuć, że nie jest zwyczajny.
- Ciekawe które państwo ich wysłało - Colberg mruknęła. - Mamy tutaj wojskowe siły najprawdopodobniej niezwiązane ani z IBPI, ani z Kościołem Konsumentów, ani z Valkoinen. Co to zmienia? Czy to w ogóle coś zmienia? Faktem jest, że ta zaczarowana wyspa widoczna jest również dla radarów. Zdaje się, że pojawienie się lądu znikąd nie może tak kompletnie umknąć uwadze w dwudziestym pierwszym wieku…
Harper zmarszczyła brwi
- To nadłóżmy odrobinę drogi i obejdźmy ich - zasugerowała. Nie miała ochoty natknąć się na wojsko. Zaczną zadawać za dużo niepotrzebnych pytań. Wymyślanie kłamstwa, co tu robili dziś nie leżało w jej naturze, zwłaszcza, że mieli zadanie do wykonania.
- Dużym, małym łukiem? - zapytał Emerens.
- Wystarczającym - odpowiedział Kirill.
- Ale co to znaczy? - Jenny wtrąciła się. - Jak przejdziemy zbyt blisko, to mogą nas spostrzec. Natomiast jak zbyt daleko… nadłożymy drogi… - zawahała się, spoglądając na Alice.
Śpiewaczka mruknęła i zerknęła na Kirilla
- Dasz radę oszacować odpowiedni moment, byśmy wrócili z powrotem na wcześniejszy tor? - zapytała go wprost.
- Chwilka, ja was poprowadzę - włączyła się Mehiläinen. - Przecież od tego jestem, czyż nie? Poczekajcie chwilę, zrobię rekonesans.
Następnie odleciała w stronę żołnierzy, tym samym znikając im z oczu.
- Nie mogła tego wcześniej zrobić? - zapytała Jenny, spoglądając na dwie gałązki jesionu, pomiędzy którymi przemknęła.
- Nie - Kirill mruknął ponuro. - Inaczej ja nie musiałbym się narażać.
Alice westchnęła
- No nie zapytaliśmy jej o to… Cóż. Poczekajmy chwileczkę i zaraz ruszymy dalej… - stwierdziła tylko i skrzyżowała ręce przed sobą, obserwując gałązki za którymi zniknęła Mehiläinen.
Wnet pszczółka wróciła.
- Za mną - rzuciła krótko.
- Za tobą - cicho przyznała Mary.
Droga, która wybrała dla nich Mehiläinen była odpowiednia dla insekta niewielkich rozmiarów, ale zdecydowanie gorsza dla pięciu dorosłych ludzi. Musieli przedzierać się przez gęstwiny, zgięci w pas. Pokrzywa paliła ich w kostki, choć nikt nie skarżył się. Jednak najgorszy okazał się przesmyk pomiędzy kępą dzikich róż, których ostre kolce wryły się w przedramiona i nogi Alice, uszkadzając naskórek. Śpiewaczka jedynie cicho posykiwała, przy każdym, kolejnym zadraśnięciu. Droga sukienka o dziwo nie zniszczyła się w trakcie, choć materiał został w jednym miejscu zadarty. Jednak można było z tym żyć. Oby dłużej, niż trzy godziny.

Alice usłyszała w pewnym momencie szmer rozmów żołnierzy. Musieli ich mijać. Przeszli obok, kierując się dalej za Mehiläinen. Ich przewodniczka leciała stosunkowo wolno. Albo dbała o to, aby jej nie zgubili, albo sama potrzebowała trochę czasu, żeby zorientować się w topografii.
- Jeszcze daleko? - Jennifer zapytała Alice, jak gdyby śpiewaczka wiedziała.
Harper zerknęła na nią. Wzruszyła ramionami, sama nie znając odpowiedzi. Musieli podążać za przewodnictwem pszczółki. Alice tymczasem wyciągnęła mały kolec z ramienia i otarła drobną strużkę krwi, która niemal zdążyła zaschnąć na jej skórze. Nawet jej wcześniej nie zauważyła. Sama nie zatrzymywała się idąc powolutku za Mehiläinen. Nasłuchiwała też, czy stracili całkiem z zasięgu tamtych żołnierzy. Alice miała zaplątany w pasma włosów liść i sama kompletnie o tym nie wiedziała. Była tak skupiona na otoczeniu, że swoim wyglądem w tej chwili przejmowała się najmniej.
Nikt jej nawet o tym liściu nie wspomniał. Nie było sensu tak długo, jak Mehiläinen nie wyprowadzi ich na nieco łagodniejsze tereny. Najrozsądniej będzie dopiero wtedy oczyścić się ze wszystkich leśnych skarbów, jakie zdążyły ich po drodze znaleźć.
Minęło jeszcze trochę czasu, zanim wreszcie trafili na rzekę. Roślinność wokół niej wydawała się znacznie spokojniejsza i bardziej cywilizowana.
- Dzięki bogu - szepnęła Jennifer.
Emerens natomiast przykucnął i spojrzał na swoją prawą kostkę, w którą wbił się maleńkich rozmiarów kleszcz. Duńczyk wydawał się niepewny, czy wydrzeć go palcami, czy też na moment zapomnieć o pasożycie.
Śpiewaczka odetchnęła, po czym zaczęła powolutku oceniać stan swoich nóg i ramion, a także spróbowała palcami zgarnąć z włosów liście i drobne gałązki, które się w nie wplątały. Kiedy po jej dłoni przebiegł mały pająk, po prostu ostrożnie strząsnęła go na pobliski krzak. Nie bała się owadów, w młodości w końcu często biegała po lesie. zerknęła natomiast na Emerensa
- Przydałaby się… - skwitowała, po czym przerwała wypowiedź w pół zdania. Zaczęła grzebać w torbie, bo pamiętała, że w kosmetyczce była pęseta… Zamierzała podać ją Duńczykowi.
- Dziękuję - Fortuyn uśmiechnął się do niej blado. Chwycił narzędzie kosmetyczne, po czym z miną chirurga przed trudną operacją przykucnął. Wnet ekstrakcja kleszcza zakończyła się pełnym powodzeniem, a Emerens oddał pęsetę kobiecie.
Kiedy ta chwyciła metalowe szczypczyki… zamarła. Usłyszała za swoimi plecami niepokojący odgłos. Wilcze warczenie dobiegało z odległości co najwyżej kilkunastu metrów.
Alice schowała pęsetę do torby. Kiedy usłyszała warczenie wilka, zamarła i spojrzała w stronę, z której nadchodziło
- Mehiläinen, proszę powiedz mi, że to jakiś wasz kolega… - poprosiła cicho, zwracając się ze słowami do pszczółki.
Pszczółka zawisła nad jej głową. Jednocześnie warczenie ucichło, a Alice nie spostrzegła nic niepokojącego, gdy spojrzała w odpowiednim kierunku.
- Jaki nasz kolega? - zapytała Mehiläinen. - Co masz na myśli?
Kirill i Rens spojrzeli na nią z zaciekawieniem, natomiast Jenny była zajęta podziwianiem rozczochranej fryzury Mary.
- Nie słyszeliście tego? - zapytała zdumionym tonem, spoglądając na resztę, jakby to nie ona oszalała, tylko oni. Alice zamrugała kilka razy, po czym zrobiła parę kroków w stronę, skąd usłyszała warczenie wilka. Czyżby jej się uroiło?
- Ale czego? - Mary warknęła zniecierpliwiona. Spojrzała na Alice, jak gdyby ta od początku eksploracji starała się zwrócić na siebie uwagę wszelkimi możliwymi sposobami. Czy to popisowym mdleniem w objęciach Kaverina, czy też słyszeniem głosów niedostępnych dla uszu zwykłych śmiertelników.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 18-05-2018, 18:52   #499
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Bobry z rodu Gafreynów

Harper rozejrzała się. Spojrzała pomiędzy wysokie sosny. Nie rosły aż tak bardzo gęsto, by między nimi wilczysko miało schować się tak umiejętnie, że nie widziałaby po nim ani śladu. Jedynie jakiś głośny owad przeleciał pomiędzy gałęzią i był jedynym przejawem życia, nie licząc roślin.
Śpiewaczka rozglądała się mocno skołowana. Przytknęła dłoń do karku i rozmasowała go. Naprawdę jej się zdawało
- Wydawało mi się… Dość realistycznie, że słyszałam wilka… Nieważne - westchnęła tylko i spuściła wzrok na trawę. Może jej po prostu odbijało przez to jak niewiele czasu jej zostało? Albo może te róże były jakieś podejrzane… Cokolwiek to było, wilk jej się… Nieprzyjemnie kojarzył, przez co zrobiła się mocno milcząca i zamyślona.
Mehiläinen nieco ożywiła się.
- Słyszałaś wilka? - zapytała. - To może oznaczać, że zostałaś oznaczona znakiem łowcy - wyjaśniła. - W takim razie musimy się spieszyć… - zawiesiła głos na moment. - Inaczej będziemy mieć kłopoty.
- Kłopoty - Emerens i Mary rzekli jednocześnie niczym bliźnięta. - Oczywiście.
- Znakiem łowcy? Co to oznacza? Poza kłopotami? - zapytała rudowłosa, spoglądając na pszczółkę i znów podchodząc nieco bliżej niej. Ten las był niesamowicie tajemniczy, przypominał jej puszczę bogów, w której spędzili czas z Terrym i Ismo.
- Łowca to dobry duch, który przemierza wzdłuż i wszerz te lasy - wyjaśniła pszczoła. - Wyczuwa umierającą istotę. Kiedy tylko to uczyni, chce uśmierzyć jej ból i obdarzyć ją łaską śmierci. Wpierw biedne zwierze usłyszy wycie wilka, które ma zapewnić ją, że nie została sama w swej malignie. Jest to zapowiedzią przybycia ducha i wyzwolenia z okowów ułomnego, śmiertelnego ciała oraz cierpienia. Nie rozumiem tylko, czemu uznał, że umierasz, przyjaciółko Otsa.
Następnie Mehiläinen podleciała do ukłuć po kolcach róży na przedramionach śpiewaczki.
- To nie był zatruty gatunek - pszczoła mruknęła w zastanowieniu.
Alice opuściła nieco ramiona
- Oh… Śmierć… Mhm… Tylko że nie słyszałam wycia. On warczał na mnie - zauważyła. Spojrzała po pozostałych
- Może… Może ruszmy dalej po prostu? - zaproponowała i spojrzała na pszczółkę
- Mam trochę na pieńku z bóstwami Tuoneli, to pewnie dlatego, proszę, prowadź dalej Mehiläinen - poprosiła małego owada. Nie chciała rozwijać tematu swojej śmierci, ani tego, że teraz będzie za nią latał duch tutejszego łowcy. Cóż za ironia, gdyż ona sama miała duszę Łowczyni.
- Dobrze, możemy ru… - Mehiläinen zaczęła, ale nagle przerwało jej przybycie innej pszczoły. Ruszyła w jej kierunku, po czym obydwie zaczęły latać wokoło siebie i brzęczeć. Trwało to dobrych kilkanaście sekund. Wnet owad odstąpił od swojej przyjaciółki i wzleciał tuż przed Alice.
- Przepraszam - rzekła Mehiläinen. - Poniosło mnie.

Kirill cicho westchnął w tym czasie i dotknął ramienia śpiewaczki.
- Nie martw się - rzekł cicho. - Tym co powiedziała pszczoła.
Spojrzał w jej oczy i zastygł w ten sposób na moment.
Alice uśmiechnęła się cierpko
- Nie… Nie martwię się - odpowiedziała, ale z jej spojrzenia wynikało co innego. Nie mogła patrzeć mu w oczy zbyt długo i mrugała dość szybko, co zwykle oznaczało, że albo coś wpadło człowiekowi do oka, albo takowy powstrzymywał się przed łzami. Wzięła głęboki wdech
- Chodźmy - zarządziła i zerknęła krótko na Kaverina, a potem spojrzała na pozostałych i w końcu na pszczółkę, by odwrócić się w stronę, w która powinni iść. Spojrzała pod nogi, by się nie potknąć.

Kontynuowali wędrówkę. Tym razem nie musieli przedzierać się przez nieprzystępny teren. Pod ich stopami rozpościerała się praktycznie wyłącznie trawa. Woda przyjemnie szumiała, prędko biegnąc po ich prawej stronie. W międzyczasie Mary cicho jęknęła.
- Pomóc ci z torbą? - zapytał Kirill. - Wygląda na ciężką.
Colberg spojrzała na niego, jak gdyby właśnie rzucił w nią ciężką obelgą.
- Na serio, dla mnie to też żaden problem - rzekł Emerens.
Alice zerknęła na Mary
- Myślę, że żaden nie wyrzuci ci jej do wody, więc możesz ich trochę wykorzystać - powiedziała zachęcając Colberg do polegania na nich bardziej. W końcu byli tu wspólnie, tworzyli grupę. Jeśli było jej za ciężko, mogła poprosić o pomoc.
Mary spojrzała na torbę. Chyba przez chwilę rzeczywiście zastanawiała się nad oddaniem jej któremuś z mężczyzn. Potem jedynie lekko skrzywiła się. Jakby obawiała się, że poleganie na płci przeciwnej uczyni z niej słabą damulkę z powieści Jane Austen.
- Jestem silna - rzekła, tym razem uprzejmiej. - W razie problemów dam znać. Obiecuję.
- Coś mi mówi, że prędzej będziemy cię z ziemi zbierać i nieść wyczerpaną… - Jenny mruknęła pod nosem.
- Mary, odsapnij trochę. Nie wiemy co nas czeka przy tym jeziorze. Lepiej, żebyś wykorzystała moment, kiedy możesz sobie na to pozwolić, niż później wkurzać się, że nie masz energii - jeśli do Mary nie docierało to pod kątem współpracy, to Alice spróbowała pod kątem analitycznego rozłożenia prawdopodobieństwa.
Colberg westchnęła cicho.
- Dobra. Ale tylko dlatego, bo nie chcę, żebyście wkurwiali mnie w dalszym ciągu - warknęła. Następnie podała Emerensowi torbę.
- Wow, rzeczywiście trochę waży - mruknął Duńczyk. - Co ty tam zabrałaś? - zmarszczył czoło.
- Jak mówiłam, sama mog…
- Nie, to w porządku - rzekł. - Nieważne.

Rzeka zakręcała przed nimi na zachód. Zebrani w dalszym ciągu podążali jej biegiem pod wodzą Mehiläinen.
Alice odrobinę zdążyła się uspokoić po tej wzmiance o Łowcy i po myśleniu o wilku… Kobieta wzięła głębszy wdech, napawając się wonią lasu. Próbowała pogodzić się z nadchodzącym końcem, z drugiej jednak strony, nie chciała uwierzyć w to, że zniknie. Że straci życie całkowicie… Co jakiś czas rozglądała się, wyszukując kształtów między drzewami i cały czas nasłuchiwała, czy gdzieś nie rozlegnie się wycie. Nie chciała pozwolić temu łowcy zabrać jej ostatnich godzin, które jej zostały. Jednak nie rozległo się ponownie ani wycie, ani warczenie. W zasięgu wzroku również nie było żadnego wilka, co jeśli nie napawało optymizmem, to przynajmniej chwilowo uspokajało.

- Cholera - mruknął Kirill.
Alice podniosła wzrok na niego, a potem podążyła za jego spojrzeniem. Tuż przed nimi drogę blokował szereg powalonych drzew. Tuż przy nich siedziały dwa bobry i spoglądały na nich w milczeniu. Harper nie była pewna dlaczego, jednak wydawało jej się, że są równie inteligentne co Mehiläinen i Otso. Coś w wyrazach ich pysków na to wskazywało.
Śpiewaczka podeszła do Kirilla i lekko go szturchnęła
- Cóż, no. Państwo najwyraźniej potrzebowali tych drzew. Nie przeszkadzajmy im i obejdźmy plac budowy - zaproponowała. Zerknęła na bobry i kiwnęła im głową w ramach powitania i przeprosin, że przeszkadzają im w budowie.
- Mehiläinen może omińmy te drzewa? Albo chociaż chodźmy do punktu, gdzie będzie nam łatwiej je przekroczyć? - zaproponowała.
Pszczoła przeleciała dwa okrążenia wokół jej głowy.
- Tyle że po lewej stronie roztaczają się krokodyle bagna - rzekła.
- Na pewno nie chcę być zjedzony przez kroko…
- To nie krokodyle są największym problemem - mruknęła Mehiläinen. - Lecz zapadające się piaski glebowe. Rosną na nich zielonkawe porosty wyglądające niczym zwykła trawa. To zdradliwy i niebezpieczny teren.
- Jednak będziemy musieli go przebyć, prawda? - zapytała Mary. - Chyba że… przepłyniemy rzekę?
- Co jest równie niebezpieczne - odparła Mehiläinen. - Prąd jest bardzo prędki. Jednak jeśli polegacie na swoich umiejętnościach pływackich, to nie będzie to zbyt nierozsądne.
- E tam… - Jenny machnęła ręką. Przepchnęła się do przodu przed Alice i Kirilla, po czym zakasała rękawy, spoglądając na stertę leżącego drewna.
Alice zerknęła na Jenny, po czym po pozostałych i w końcu na Mehiläinen. Po czym podeszła trochę bliżej Jennifer
- Poczekaj chwilkę… - poprosiła ją, a następnie zwróciła uwagę na bobry i podeszła odrobinę bliżej do dwóch siedzących zwierząt
- Przepraszam? Możemy tędy przejść? - zapytała, co musiało wyglądać… Szalenie, ale chciała się upewnić, czy jej wrażenie, że zwierzęta były rozumne, było właściwe, czy też się myliła.

Bobry potuptały w miejscu.
- To nasz teren od czasów schizmy w rodzie Gafreynów, kiedy prapradziadek Onuf pokłócił się z jego bratem Arefem - rzekł jeden z nich bardzo głębokim głosem. - Mamy prawo do tych ziem. Tak rzecze prawo.
- Prawo niepisane to wciąż prawo - włączył się drugi. - Jesteśmy warci jedynie tyle, co nasze słowa i zasady.
- A ile warta jesteś ty, ludzka kobieto?
Harper wyprostowała się, zaskoczona tym pytaniem. Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Ile była warta? Trudno jej było orzec.
- Nikt wam waszej ziemi odebrać nie chce. Rozumiem, że jest wasza, dlatego pytam, czy możemy przejść… Co do mojej wartości, mi samej nie proste jest to orzec, ale sądzę, że moje słowa wiele znaczą dla innych, bowiem ufają mi i pomagają. Oceniam swoją wartość w tym, ile mogę zdziałać i jak mogę i komu pomóc - odpowiedziała im szczerze. Choć było wiele momentów w tym tygodniu, gdy w siebie zwątpiła niemal całkowicie. Myślała o tym teraz, ale z drugiej strony, jakby to wyglądało, gdyby zaczęła się teraz użalać nad sobą.
- Mówisz, że ważne dla ciebie jest to, ile możesz zdziałać i jak pomóc… - mruknął jeden bóbr.
- Jeżeli mówisz te serio na serio, a nie są to tylko puste frazesy… może zechcesz je nam udowodnić?
- Pomóż nam, ludzka kobieto, a pozwolimy wam przejść - obiecał pierwszy.
Alice uniosła lekko brwi
- Jak mogłabym wam pomóc? - zapytała spokojnym tonem, podchodząc jeszcze odrobinkę bliżej
- Swoją droga, jestem Alice… Jak mogę się do was zwracać? - zapytała oba bobry.
- Ja jestem Cartyfeld z rodu Gafreynów, praprawnuk Onufa - przedstawił się pierwszy ssak. - A to mój kuzyn Mordicord.
- Ale też z linii Onufa - prędko zastrzegł drugi.
- Oczywiście - mruknął Cartyfeld. - Inaczej wgryzłbym się w ciebie, a nie w topolę - mruknął, spoglądając przeciągle po kuzynie.
- Mam nadzieję, że nie przesyłają cię Arefowie - zastrzegł Mordicord. - Jeżeli jesteś częścią jednej z ich przebiegłych intryg mających na celu zawłaszczyć nasze ziemie - ssak podniósł łapkę i zacisnął ją w pięść, grożąc śpiewaczce.
Harper przyłożyła dłoń do serca
- Ależ nie, skądże. Nie przybywamy od żadnych Arefów. Mehiläinen, przyjaciółka Otsa prowadzi nas nad jezioro Alue. Spacer wzdłuż rzeki zdaje się najprostszą drogą, dlatego podążamy tędy - wytłumaczyła spokojnie. Czekała teraz, aż bobry powiedzą jej jak może im dopomóc. Zerknęła też przelotnie na swoich towarzyszy. Zapowiadało się, że będą musieli dopomóc tym bobrom, chyba że chcą sprawdzić swoje siły w pływaniu.
- Dawno temu mój kuzyn…
- A mój brat…
- Dermidelf miał na imię.
- Ma - ostro przerwał mu drugi bóbr. - Nie miał. On wciąż żyje!
- No właśnie… nasz problem polega na tym, że nie jesteśmy wcale pewni tego.
- Ostatni raz, kiedy widzieliśmy, był ciężko chory na bobrzą pokrzywkę i udał się do Marietty.
- Tej, która z borówki zrodziła syna - wyjaśnił Cartyfeld.
- Gdyż wiadomo, że jeżeli ktoś potrafi z borówki zrodzić syna, to jest w stanie również uleczyć chorego bobra.
- Tak mówi porzekadło - Cartyfeld zgodził się.
- Jednak nikt go nie widział od tego czasu… nigdy nie powrócił… - Mordicord zawiesił głos.
Śpiewaczka spoglądała to na Mordicorda, to na Cartyfelda
- Chcecie w takim razie, bym poszła dowiedzieć się, czy wszystko już z nim w porządku? - zapytała, woląc się upewnić, czy tego właśnie bobry od niej oczekiwały. Martwiło ją to nieco, bo to oznaczało, że nadłożą drogi… I czasu.
- Dokładnie tak - zgodził się Cartyfeld. - Nie inaczej.
- My nie możemy opuścić posterunku, bo jak znikniemy tylko na kilka uderzeń siekaczy, już rozpanoszą się na naszych ziemiach Arefowie i zbudują fort wokół nich - Mordicord warknął z nienawiścią do złej gałęzi Gafreynów.
- Pozwolimy wam dotknąć stopami naszej miedzy, jeśli wrócicie z wieściami o Dermidelfie.

Jennifer odciągnąła Alice na bok.
- Wysadzę te pieprzone topole. Nie mamy na to czasu. Pozwól mi… - blondynka zawiesiła głos.
Harper uniosła brew
- To jest, jak już zauważyłaś, dość mistyczny las i rządzi się swoimi prawami. Chcesz zniszczyć pracę tych bobrów, tylko dlatego, bo nam się bardzo spieszy?
- Tak, właśnie. Od tych drzew ich życie nie zależy. Twoje tak.
- Ja rozumiem, że nam się spieszy, chyba czuję to najlepiej, choćby po sobie. Jednakże… Nie chcę wyjść na niewartą swego słowa, choćby i to miało być przed bobrami - powiedziała poważnym tonem. Zerknęła na pszczołę
- Daleko stąd do domu Mariatty? - zapytała Mehiläinen.
- Nie możemy wrócić tą drogą - pszczoła odparła. - Pewnie Łowca już nią podąża… Alice, nie możesz oglądać się za siebie. Jeżeli to zrobisz, umrzesz.
Harper skrzyżowała ręce
- Świetnie… Po prostu pięknie… - śpiewaczka była wkurzona. Z jednej strony, chciałaby pomóc tym bobrom, ale jeśli podążał za nią ów łowca… To oznaczało, że nie mogli im pomóc, tylko musieli czym prędzej udać się do jeziora Alue.
- To dogadujcie się z tymi bobrami… - mruknęła, po czym oparła się o jedno z drzew w pobliżu, krzyżując ręce i odmawiając współpracy.
Czwórka ich towarzyszy rozmawiała przez chwilę z sobą. Trwało to kilka długich minut, kiedy nikt do niej nie podchodził. Śpiewaczka poczuła się wyłączona z rozmowy, choć przecież to ona nieco oddaliła się od pozostałych, aby oprzeć o jedno z drzew. Wnet jednak Kirill podszedł do niej.
- Mamy na to rozwiązanie - rzekł. - Jest dość proste. Skoro ty nie możesz udać się do Marietty.. to będziesz musiała wysłać kogoś z nas.
- A żeby nie marnować tutaj czasu, ruszysz na zachód, aby zobaczyć, czy jest tam coś ciekawego. To znaczy, jeśli chcesz - dodał Emerens, podchodząc do niej. - Ciekawiła cię ta Horna, prawda? Według Mehiläinen można ruszyć w bok i dotrzeć tam, idąc południową granicą bagna.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Czyli, zamierzamy się rozdzielić. Trzy osoby poszłyby do Mariatty, a dwie do tej góry, albo odwrotnie? A potem co? Spotkalibyśmy się znów tu? Jak? - zapytała. Poza tym, jak mieliby się podzielić.
- Mary ma telefon. A w nim jest zegarek. Ma również swojego laptopa, który tak samo mierzy czas. Może pożyczyć drugiemu teamowi komórkę. Bo z laptopem raczej się nie rozstanie - rzekł Rens.
- To tylko pomysł… ale brzmi sensownie? Chyba? - Kirill spojrzał na Alice, w oczekiwaniu na jej opinię.
Rudowłosa milczała chwilę, po czym westchnęła
- No dobrze. Podzielmy się. Skoro ja idę na górę, to ktoś, kto potrafi mówić po fińsku powinien pójść do Mariatty - zauważyła po chwili. Zastanawiała się nad tym przez moment
- I będę odrobinę samolubna, ale wolałabym mieć Kirilla przy sobie… - dodała za moment, ale tylko on był w stanie postawić ją na nogi, gdyby znów ogarnęła ją słabość jak wcześniej.
- W porządku, my i tak nie możemy z nim wytrzymać - odpowiedział Fortuyn. Po chwili dodał. - Tylko żartuję.
- Idziemy tylko we dwoje? - zapytał Kaverin, mrużąc oczy wpatrzone w Duńczyka. - Czy z kimś jeszcze? Jest jeszcze jeden mały problem… - zawiesił głos.
- Jaki? - zapytała spokojnie Alice, zerkając na Kirilla. Miała nadzieję, że ograniczą ilość problemów do faktu, że już i tak muszą się podzielić.
- Drużyn byłoby dwie, a pszczoła jest jedna - mruknęła Mary, podchodząc do trójki. - Co znaczy, że Mehiläinen mogłaby podążyć tylko z jedną grupą, a druga musiałaby trzymać się jej wskazówek i liczyć na to, że wystarczą. Bo zgubić się tutaj… lepiej tego nie próbować.
Jennifer również podążyła za Colberg, nie chcąc zostać przy bobrach sama.
Alice kiwnęła głową
- W takim razie Mehiläinen poleci do Mariatty - śpiewaczka zwróciła uwagę na pszczółkę
- Czy mogłabyś mi szczegółowo wytłumaczyć drogę stąd do góry Horna? chciałabym, abyś poleciała z częścią moich przyjaciół do Mariatty, a ja w tym czasie odwiedzę ogniki. Może to odrobinę zwiedzie łowcę - zaproponowała śpiewaczka.
- Nie ma problemu - rzekła Mehiläinen. - Postaram się podać tak dokładne wskazówki, jak to tylko możliwe.
- A wracając do mojego poprzedniego pytania… - zaczął Kirill - ...idziemy tylko we dwoje?
- Nawet nie jestem pewna, czy powinniście iść razem - Mary zawiesiła głos na moment.
Harper zerknęła na Mary
- Jeśli znów mnie trafi to co na plaży, nikt inny nie zdoła mnie postawić na nogi, a nie sądzę, byś była chętna wlec mnie na plecach z góry, aż tutaj? - zapytała prosto stawiając sprawę
- Jednak myślę, że powinno być wszystko z tobą w porządku tak długo, jak nie będziesz masturbowała tego znaku - odparła Colberg. - Natomiast jeżeli któraś z dwóch drużyn się zgubi, to jedyna droga łączności, jaką posiadamy, to wasze gwiezdne spotkania.
- Co do tego, czy powinniśmy iść tylko we dwoje… Nie wiem. Z jednej strony, na tej górze będą ogniki, ale zabranie z nami Jenny pozostawi was bez osłony. A bogowie wiedzą co nas tu jeszcze czeka w tej puszczy. I fakt, masz rację. Choć nie wiem czy to taki świetny pomysł, bym znów faszerowała się lekami nasennymi… Eh… - Alice rozmasowała nasadę nosa
- Nie… No masz rację. Dobrze… Kirillu, pójdź z nimi do Mariatty. Jenny pójdzie ze mną na górę Horna? Może być tak? - zaproponowała.
- Jesteś pewna? - mruknął Kaverin. - Wolałbym nie spuszczać cię z oczu… Przecież wiesz, że jesteśmy silniejsi wtedy, kiedy jesteśmy razem… Tak działają gwiazdy, czy nie? - zawiesił głos. - Ta cała podróż dotyczy nie tylko pokonania Valkoinen, ale również odzyskania przez ciebie siły. Myślisz, że rozdzielenie się wzmocni cię?
- Tyle że ty, Kirillu, w przeciwieństwie do Alice, nie dbasz o nikogo z nas. Tylko o nią. Masz w dupie, co się z nami stanie, jeśli się zgubimy - skontrowała Mary.
Harper milczała chwilę. Głównie dlatego, że dosadne słowa Mary niosły w sobie możliwe, że sporo racji
- To… Dajmy na to tylko godzina… Może półtorej. Myślę, że tyle nic mi nie będzie Kirillu… A rzeczywiście, komunikować możemy się my najlepiej, skoro telefony tu nie działają. Damy sobie z Jenny radę - obiecała mu, spoglądając na niego poważnie, po czym zerknęła na Mary
- Tylko postarajcie się nie pozabijać po drodze - poprosiła krótko i spojrzała na Emerensa
- A ty gdzie chciałbyś iść Rens? - zapytała go, bo też nie chciała go całkowicie wyłączyć.
- Chcę pomóc - Duńczyk odpowiedział. - Tu nie chodzi o to, gdzie chciałbym iść, a gdzie nie - rzekł. - Postąpie zgodnie z twoją prośbą. Przydziel mnie tak, jak uważasz, że będzie najlepiej - rzekł. - Ja nie mam zielonego pojęcia, czy lepiej sprawdzę się na diabelskiej górze, czy przy kobiecie, która z borówki urodziła syna - jego mina wskazywała na to, że bardzo chciał przewrócić oczami, ale powstrzymywał się. Zapewne nie sądził, aby tak naprawdę nadawał się do któregokolwiek z obydwu zadań.
Harper kiwnęła lekko głową
- Hm, w takim razie, proszę, pomóż dalej Mary z tą torbą… I w takim razie mamy ustalone. Wy we troje pójdziecie do Mariatty. A my zrobimy sobie wycieczkę na górę - zarządziła Alice, po czym zwróciła się do pszczółki po wyjaśnienia w temacie trasy podróży.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-05-2018, 18:53   #500
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wędrówka z Jennifer

Rens skinął głową, choć jego mina wskazywała na pewną gorzkość, którą odczuwał z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu. Może jednak chciał iść z Harper? Śpiewaczka jednak nie miała czasu zastanawiać się nad tym, gdyż Mehiläinen pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Idźcie południowym brzegiem bagna. Jego linia będzie kręto zawijać się, aż wreszcie prawie pod kątem prostym zakręci na południe. Idźcie wzdłuż niej. Kiedy spostrzeżecie sad jabłkowy, zapukajcie do drzwi chatki znajdującej się na jego obrzeżach. Mieszka w niej kowal Ilmarinen. Poproście go o dalsze wskazówki. Horna to góra, ale nie jest jedyna. Ilmarinen wydobywa z niektórych surowce i najlepiej orientuje się w skalistym otoczeniu. Da wam dokładniejsze wskazówki ode mnie - Mehiläinen obiecała. - A jakbyście go nie znaleźli, to omińcie sad jabłkowy i idźcie dalej na wschód. Horna kształtem przypomina pięść. Powinniście ją prędzej czy później znaleźć.
Alice bardzo uważnie wysłuchała tłumaczenia Mehiläinen, po czym zerknęła na resztę.
- Dobrze… Na którą godzinę umawiamy się tutaj z powrotem? - zapytała spoglądając na Mary i Kirilla.
- Półtorej godziny maksymalnie? - zaproponowała.
- Maksymalnie - odpowiedziała Mary. - Po prostu zróbmy to tak prędko, jak to tylko możliwe. Jak znajdziecie obydwie ten jabłkowy sad, to nie tańczcie w nim tylko dlatego, bo świerszcze tam ładnie grają. Bezpośrednio, prosto do celu, bez zbędnych przestojów.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Dobrze, no to w drogę. W końcu im szybciej ruszymy, tym szybciej wrócimy. Mam swój telefon, ładowaliśmy go, więc powinien starczyć na pokazywanie czasu - zauważyła i teraz już tylko spojrzała na Jennifer, kiedy ta była gotowa do drogi w stronę bagna, sadu jabłkowego i góry ogników.

Blondynka wyprostowała się, przeciągła i spojrzała na Alice z uśmiechem.
- Jestem gotowa - rzekła. - Jak zawsze zresztą.
Kirill spojrzał jeszcze raz na śpiewaczkę ze śladem pewnego żalu lub tęsknoty na twarzy. Następnie obrócił się w stronę Emerensa.
- Czyli jednak będziesz musiał ze mną wytrzymać.
Duńczyk mruknął coś pod nosem.
- Przecież tylko żartowałem - dodał jeszcze. - Ja też jestem gotowy. Będę nosił twoją torbę tak dobrze, jak tylko potrafię - mruknął, spoglądając na Mary.
- Oby wystarczająco dobrze - Colberg odpowiedziała, mierząc go wzrokiem.
Fortuyn odwrócił się, skrzywił się i przeklął szpetnie po duńsku.
Tymczasem Jennifer spojrzała na Alice.
- Idziemy?
Śpiewaczka popatrzyła jeszcze chwilę na pozostałych
- Uważajcie na siebie - poprosiła, po czym kiwnęła głową Jennifer i wskazała jej kierunek, rozpoczynając ich małą, dwuosobową wędrówkę. Start był bardzo dobry, omijanie gałęzi, które pospadały z powalonych przez bobry drzew wyszło jej zaskakująco dobrze. Nawet zdołała nie potknąć się, choć musiała uważnie patrzeć pod nogi.
- Przydałby nam się jakiś kij… - zauważyła do Jennifer, gdy już odrobinę się oddaliły
- Tak na wszelki wypadek, jak będziemy szły przy brzegu terenów bagna. Dzięki temu będziemy mogły ocenić, czy ziemia przed nami nie robi nas w… No wiesz - skwitowała.
- W konia, wiem - odparła blondynka. Następnie rozejrzała się po otoczeniu. Szły zdawałoby się kompletnie zwyczajnym lasem. Słońce, już nieco mniej intensywne, świeciło w oddali pomiędzy gałęziami, napełniając ich wędrówkę ciepłym blaskiem. Gdyby nie presja czasu… zapewne Alice poczułaby się w dobrym nastroju. Las zdawał się naprawdę urokliwy i ciężko było uwierzyć, że niedaleko mogły znajdować się zdradliwe piaski pokryte imitującymi trawę porostami.

Tak się zdarzyło, że nie znalazły na swojej drodze żadnej uschniętej gałęzi. Jennifer uścisnęła więc nasadę jednej z żywych. Rozległ się cichy odgłos małego wybuchu. Wnet podała śpiewaczce zdobycz z osmalonym końcem.
- Usuń liście i drobne gałązki - blondynka poradziła jej, po czym zajęła się tworzeniem drugiego kija, tym razem dla siebie.

Harper bardzo chciałaby mieć czas, który mogłaby poświęcić na zwiedzanie tej wyspy. Na poznanie wszystkich historyjek, które kryła. Na odprężenie tutaj. Jednak, nie miała go. Czas był dla niej złodziejem, każda kolejna minuta, to były kolejne stracone bicia serca. Kolejne oddechy, czy mrugnięcia. Kto ją potem z nich podsumuje i rozliczy? Tuonetar? Łowca? W praktyce przecież już nie żyła… I to od dwóch dób. Czy nie powinna być w takim razie pogodzona? Dostała czterdzieści osiem godzin na zaakceptowanie tego, że jest skończona, a ona co? Próbuje walczyć. Idzie. Zapiera się…

Alice spojrzała na gałąź, która podała jej Jenny i kiwnęła głową. Zaraz oskubała ją z liści i małych gałązek, aż w jej dłoniach nie pozostał gładki kij nadający się do sprawdzania gruntu. Teraz były niejako przygotowane na dotarcie do granicy bagna i wędrówki dalej. W sumie, jakby na to nie patrzeć, kij mógł również posłużyć za broń, o ile zdolności Jennifer okazałyby się bezużyteczne względem czegokolwiek, choć śpiewaczka myślała, że to raczej mało prawdopodobne, żeby cokolwiek zdołało się oprzeć dotykowi Jenny.

- Dlaczego nie chciałaś, żebym rozwaliła tych drzew? Z szacunku do tych bobrów? - zapytała blondynka. - Nie sądzisz, że to mógł być błąd? Tyle straconego czasu… choć z drugiej strony… dzięki temu dostaniemy się na Hornę. Mam nadzieję, że to będzie opłacało się - dodała. - Szkoda tylko, że musieliśmy się podzielić. Ale myślę, że więcej jesteśmy w stanie zrobić osobno - uśmiechnęła się delikatnie.
Alice zerknęła na blondynkę
- Tak, nie chciałam urazić tych bobrów. Zdają się bardzo dumne i cenią sobie swoje terytorium. Zwierzęta w tym lesie są jak ludzie. Dość już osób skrzywdzono w tym tygodniu. Mogę poświęcić ten czas, który mi pozostał, po to by upewnić się, że chociaż zdołam komuś pomóc. A jak sama zauważyłaś, dzięki temu podziałowi rozwiązała się nasza wątpliwość co do tego, gdzie mamy iść. Bo w efekcie trafimy we wszystkie trzy miejsca, które nas interesowały - odpowiedziała jej rudowłosa i westchnęła.
- Martwię się tylko, by nic nikomu złego się nie przytrafiło - dodała. Zapadła chwila ciszy
- Przepraszam, za ten tekst w Helsinkach - powiedziała nagle Harper.
Jennifer spojrzała na nią błyskawicznie. Alice nie musiała tłumaczyć, co ma na myśli.
- To w porządku - rzekła. - Byłaś zdesperowana - dodała neutralnym tonem, jak gdyby po prostu stwierdzała fakt, a nie chciała jej urazić. - Nawet jeśli nic się za tym nie kryło i Fabien nic ci nie powiedział… to rozumiem, dlaczego powiedziałaś mi coś takiego. Inaczej by mnie tu nie było - mruknęła. Mocniej chwyciła kij, waląc nim o podłoże być może nieco zbyt energicznie. Zupełnie jak gdyby chciała przebić się na drugą stronę ziemi do Chin, a nie próbować dostrzec niebezpieczny teren.
Śpiewaczka zerknęła na nią
- Tak naprawdę, to przekazał… Tylko, że to może być trochę ciężkie i nie chcę cię zdołować Jenny - powiedziała, zerkając na blondynkę po raz kolejny, nim znów odwróciła wzrok i skupiła się na nie potknięciu o korzenie, które co rusz zmuszone były przekraczać i omijać.
Blondynka potknęła się o konar drzewa. Kompletnie przypadkiem, czy też może tak bardzo zaskoczyły ją słowa śpiewaczki?
- Myślałam, że blefowałaś… - mruknęła cicho. Zdawało się, że oczekiwała, aż Alice będzie kontynuować, choć tak właściwie nie poprosiła jej o to.
Harper przesunęła się, by asekuracyjnie użyczyć jej swojego ramienia, nim Jenny upadłaby. Pomogła jej wrócić do pionu i znów mogły ruszyć dalej. Zapanowała nieco niezręczna chwila milczenia, po czym Alice westchnęła
- Jesteś pewna? - zapytała cicho.
- Jeżeli zdarzyłoby się tak, że nie uda nam się dzisiaj… choć kompletnie w to nie wierzę. Pokonamy zarówno Tuonetar, jak i zmartwychwstaniemy cię jakoś… ale jeżeli jednak nie doszłoby do tego… To nie chcę, żeby te słowa umarły wraz z tobą - mruknęła po chwili. - Pewnie brzmi to nieprzyjemnie. Przykro mi w takim razie. Alice, nie przestawaj walić tym kijem - napomniała ją.
Śpiewaczka pokiwała głową i znów zaczęła uderzać kijem w ziemię.
- Nie szkodzi Jennifer. Ja doskonale wiem ile spraw ze mną umrze, jeśli nam się nie powiedzie. Ciężar tego wszystkiego, jest naprawdę… cóż, ciężki. W Essen… - Alice zaczęła, nie patrząc na Jenny
- … gdy to się stało. Fabien pomylił mnie z tobą. Więc to co powiedział, mówił do ciebie, ale do moich uszu. Wołałam cię, ale byłaś zajęta na balkonach. Powiedział, że… Że cię lubi… Potem zmienił zdanie. Powiedział, że cię kocha, nawet jeśli ty nic do niego nie czułaś. I że zawsze będzie to robił - skończyła i zapanowała cisza. Alice zwolniła uderzanie w ziemię, by zerknąć na Jennifer.
Blondynka, w przeciwieństwie do Alice, zaczęła uderzać szybciej, choć jej mina pozostała taka sama, jak wcześniej.
- Skoro zawsze będzie mnie kochał, to długo to nie trwało - zaśmiała się gorzko. - Powiem ci, że życie ciekawie układa się… - zaczęła tajemniczo. Zamyśliła się, idąc dalej brzegiem lasu i bagna.
Śpiewaczka zerkała na nią, ale zaraz wróciła do machinalnego obijania ziemi przed nimi
- Życie… Tak… Zdecydowanie… Ostatnio cholernie pokrętnie i to dla wszystkich - zauważyła w swoim zamyśleniu. Zrobiła to. Przekazała Jenny słowa Fabiena. Przymrużyła oczy, widząc jak jego martwe ciało wstało i wycelowało w nia z broni. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na to wspomnienie. Zamilkła na dłuższy czas, odpychając od siebie niemiłe rzeczy.
- Zaczęło mi na nim zależeć na nim dopiero wtedy, kiedy umarł. Nie wiem, czy czułam coś za jego życia i jego śmierć mi to uświadomiła, czy też może samą śmiercią przykuł moją uwagę - Jenny zaśmiała się głosem pozbawionym wesołości. - Do niedawna nie znałam nawet jego imienia. Wołałam na niego Felix - przymrużyła oczy. - Chyba Felix. On nie miał przypadkiem takiej ksywy? - spojrzała dociekliwie na Alice.
Harper zerknęła na nią
- Nie mam bladego pojęcia Jenny. Nie przedstawił mi się nią. Jest mi tak potwornie przykro. Wcześniej, zauważyłam, że chyba mu sie podobasz, dlatego posłałam was razem na tamto zadanie… A potem… To moja wina… - choć Alice bardzo usilnie starała się unikać ponurego myślenia i emocjonalnego podrzynania sobie żył, chcąc nie chcąc, gdy Jenny kontynuowała temat, śpiewaczka popadła w tę nieprzyjemną formę samopognębienia.
- To nigdy nie była i nigdy nie będzie twoja wina - Jennifer odpowiedziała. - Nie ty pociągnęłaś za spust, nie ty chciałaś jego śmierci, nie mogłaś temu zapobiec. Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu i czasie. On też, nawet bardziej od ciebie.

Nagle kij Alice zagłębił się w przestrzeń przed nim. Trawa wyglądała kompletnie zwyczajnie, jednak grunt pod nią był miałki niczym chmury na niebie. I dawał podobną ilość podparcia.
Pewnie gdyby nie to, Harper zagnębiałaby się dalej. Zapadała we własne, wewnętrzne bagno, wyglądało jednak na to, że to prawdziwe zamierzało zastawić na nie pułapkę i to na trasie, którą podążały
- Stop! Bo za moment wleziemy w bagno. Dobra… Musimy obrać inną trasę, albo to już ten skręt? - zauważyła, bo tak opowiadała pszczółka, że w pewnym momencie bagno zakręcało…
- Tak, to chyba skręt - rzekła Jennifer. - Radziła nam iść w jakim kierunku w następnej kolejności? - zapytała, drapiąc się po skroni.
Lekko ugięła kolana, po czym sama zaczęła wtykać kij w niebezpieczny teren, aby przekonać się, jak szybko piaski mogłyby je pochłonąć.
Alice zmarszczyła brwi, przypominając sobie słowa pszczółki
- Pod kątem prostym na południe, aż dojdziemy do jabłkowego sadu… - przypomniała zaraz rudowłosa i sama również zaczęła opukiwać ziemię, by wybrać dla nich nową, bezpieczną ścieżkę. Wnet podążyły nią.

- Myślisz, że znowu napotkamy jakiegoś gadającego zwierzaka? - zapytała blondynka. - Choć w sumie… skąd możesz to wiedzieć. Ja zarówno jestem nieco podekscytowana nimi, jak i obawiam się ich. Ale w taki dziwny sposób… bo nie wiem, czego się po nich spodziewać. Czy na przykład zamienią mnie w żabę, lub coś w tym stylu.
Teren pod ich stopami zdawał się znacznie bardziej bezpieczny niż jeszcze przed chwilą. Tym razem kij natrafiał jedynie na pewną ziemię. Ptaki cudownie ćwierkały im nad głowami, a owady nie doskwierały. Gdzieniegdzie dostrzegały kuszące kępy borówek, które mogłyby pomóc zaspokoić im głód.
Harper zerknęła na Jenny
- Ja to się czuję tu jak w jakiejś bajce Disney’a… Z drugiej strony, w dzieciństwie zawsze chciałam umieć rozmawiać ze zwierzętami, więc może to dlatego tak łatwo przeszłam do normalności z faktem, że należy im się szacunek jak drugiemu człowiekowi i idzie mi dogadywanie się z nimi? Albo jestem troszkę szalona, chociaż na tym polu - stwierdziła śpiewaczka.
Kiedy podążały dalej, mijając borówki, czy też agrest, poziomki i maliny, Alice aż przełknęła ślinę
- Jak byłam mała, strasznie lubiłam znajdować i zjadać owoce leśne. Myślę jednak, że choć te wyglądają tak dobrze, nie powinnyśmy ich jeść. Skoro tu zwierzęta mówią, niewiadomo jaki efekt mają tutejsze jadalne rośliny i grzyby - zauważyła i choć aż ją w środku bolało, odmówiła sobie i uparcie opukiwała ziemię, podążając dalej na południe.
- Może dałyby nam supermoce. To znaczy kolejne. Widzisz, to jest różnica pomiędzy optymistycznym i pesymistycznym podejściem - Jenny zażartowała, kontynuując wędrówkę. Na dłuższy moment zapadła cisza, którą przerywały jedynie kowaliki, wilgi, kosy i dzięcioły. Dźwięk uderzania dziobem w pni drzew przypominał nieco odgłos karabinu maszynowego. Jeżeli Alice chciała, mogła rozpocząć kolejny temat… lub też iść dalej w milczeniu.

Śpiewaczka nie wiedziała jednak jaki temat poruszyć. Zatopiła się w myślach i koncentracji na zadaniu zabezpieczenia ich drogi. Przez co na dłuższy czas otaczały je jedynie dźwięki natury, nie przerywane ich głosami. Ze względu na to, Alice ponownie zaczęła nasłuchiwać, czy nie usłyszy gdzieś wycia wilka. Rozglądała się też, czy linia drzew dalej przed nimi nie zmieniała kształtu, to by bowiem znaczyło, że zbliżały się do skupiska innego rodzaju drzew, a w końcu sad jabłoni to nie topole…
- Jestem ciekawa, co oznacza fakt, że nie widzieliśmy jeszcze Valkoinen. Denerwuje mnie to - rzekła Jenny. - Nie wiem, czy jesteśmy bardzo do przodu i oni jeszcze tu nie dotarli… czy też może raczej plączemy się po kompletnie złych miejscach, a oni są w tych właściwych - zawiesiła głos. - Myślę że - nagle w oddali rozbrzmiało wilcze wycie, czego blondynka jakby nie usłyszała - prędzej czy później dowiemy się tak czy inaczej. Choć wolałabym prędzej. Nie boję z nimi walczyć.
Harper przestała momentalnie uderzać kijem o ziemię i nasłuchiwała. Cała zesztywniała i spojrzała w stronę, skąd je usłyszała.
- Oh nie… - jęknęła tylko i złapała za kij dużo mocniej, aż jej kostki zbielały
- Nie.. Nie, to za wcześnie - jęknęła znów, kręcąc głową. Spojrzała na Jennifer
- Wycie wilka. Słyszałam wycie wilka - oznajmiła zduszonym tonem. Temat Valkoinen utonął w jej myślach i obecnych obawach. Jeśli to był Łowca, był na ich tropie i to na tyle blisko, że go słyszała. Co powinna robić? Uciekać, czy biec czym prędzej do sadu? Czy na tej wyspie cokolwiek mogło ją przed nim uchronić? Może skonsumowanie go, ale nie chciała zabijać ducha, którego Mehiläinen określiła mianem ‘dobrego’.
Jenny skinęła głową, po czym uśmiechnęła się. Z tego wynikało, że obecność przeciwnika wydała się dla niej czymś pozytywnym. Nawet jeżeli przyszedł po Alice, to miała teraz okazję, aby wykazać się i ją obronić.
- Niczym się nie martw - rzekła spokojnie. - Chodźmy dalej i nie zapominajmy o piaskach. Nie chcę w nich utonąć. A właśnie tego obawiam się bardziej.
Rudowłosa kiwnęła głową. Miała nadzieję, że zdołają uchować się przed Łowcą. Wróciła więc do stukania w ziemię, choć teraz to jej wychodziło to zadanie nieco nerwowo. Znowu zamilkła, nasłuchując bardzo uważnie otoczenia i idąc dalej w stronę, w którą iść powinny. Miała nadzieję, że to nie będzie już za daleko, w końcu potem będą musiały jeszcze wrócić.
Wtem usłyszała wycie po raz drugi. Zdawało się znacznie głośniejsze, niż poprzednim razem, jak gdyby istota, która je wydała, znajdowała się bliżej. O dziwo nie było przepełnione agresją, czy złością. Na swój sposób Alice mogłaby odebrać je jako kojące… gdyby nie wiedziała, na czym to ukojenie miało polegać. Łowca chciał wykraść jej nie tylko ból i cierpienie, ale także wszystko inne. Nawet ją samą.
Śpiewaczkę znów przeszedł dreszcz i wolną ręka złapała za nadgarstek Jennifer
- Gdy się pojawi, chce spróbować z nim najpierw porozmawiać. To ma być dobry duch, nie chcę go wysadzać, czy konsumować na wstępie - wyjaśniła, choć widać było, że nieco się obawia. Dalej jednak opukiwała ziemię i szła blisko Jenny.
- Jesteś pewna, że będzie chciał rozmawiać…? - blondynka zawiesiła głos. Zdawało się, że nie do końca chciała aby doszło do pertraktacji, choć nie przyznałaby się do tego. Chyba nawet przed samą sobą. Z jednej strony Essen nauczyło ją, że podążanie w paszcze lwa może kończyć się zgonem. Jednak z drugiej… ciężko było walczyć z własnymi przyzwyczajeniami i naturą.|
Alice kiwnęła głową
- Tak. Zwłaszcza, że słyszę, że nie jest pełen agresji… Może zdołam z nim dojść do porozumienia. Mam też nadzieję, że nie okaże się, że jest widoczny tylko dla mnie… - wyraziła na głos swoją obawę. Dalej nasłuchiwała i rozglądała się, gdy tylko była pewna, że może postawić bezpiecznie kolejny krok.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 12:39.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172