Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2018, 18:53   #500
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Wędrówka z Jennifer

Rens skinął głową, choć jego mina wskazywała na pewną gorzkość, którą odczuwał z jakiegoś bliżej niesprecyzowanego powodu. Może jednak chciał iść z Harper? Śpiewaczka jednak nie miała czasu zastanawiać się nad tym, gdyż Mehiläinen pospieszyła z wyjaśnieniami.
- Idźcie południowym brzegiem bagna. Jego linia będzie kręto zawijać się, aż wreszcie prawie pod kątem prostym zakręci na południe. Idźcie wzdłuż niej. Kiedy spostrzeżecie sad jabłkowy, zapukajcie do drzwi chatki znajdującej się na jego obrzeżach. Mieszka w niej kowal Ilmarinen. Poproście go o dalsze wskazówki. Horna to góra, ale nie jest jedyna. Ilmarinen wydobywa z niektórych surowce i najlepiej orientuje się w skalistym otoczeniu. Da wam dokładniejsze wskazówki ode mnie - Mehiläinen obiecała. - A jakbyście go nie znaleźli, to omińcie sad jabłkowy i idźcie dalej na wschód. Horna kształtem przypomina pięść. Powinniście ją prędzej czy później znaleźć.
Alice bardzo uważnie wysłuchała tłumaczenia Mehiläinen, po czym zerknęła na resztę.
- Dobrze… Na którą godzinę umawiamy się tutaj z powrotem? - zapytała spoglądając na Mary i Kirilla.
- Półtorej godziny maksymalnie? - zaproponowała.
- Maksymalnie - odpowiedziała Mary. - Po prostu zróbmy to tak prędko, jak to tylko możliwe. Jak znajdziecie obydwie ten jabłkowy sad, to nie tańczcie w nim tylko dlatego, bo świerszcze tam ładnie grają. Bezpośrednio, prosto do celu, bez zbędnych przestojów.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Dobrze, no to w drogę. W końcu im szybciej ruszymy, tym szybciej wrócimy. Mam swój telefon, ładowaliśmy go, więc powinien starczyć na pokazywanie czasu - zauważyła i teraz już tylko spojrzała na Jennifer, kiedy ta była gotowa do drogi w stronę bagna, sadu jabłkowego i góry ogników.

Blondynka wyprostowała się, przeciągła i spojrzała na Alice z uśmiechem.
- Jestem gotowa - rzekła. - Jak zawsze zresztą.
Kirill spojrzał jeszcze raz na śpiewaczkę ze śladem pewnego żalu lub tęsknoty na twarzy. Następnie obrócił się w stronę Emerensa.
- Czyli jednak będziesz musiał ze mną wytrzymać.
Duńczyk mruknął coś pod nosem.
- Przecież tylko żartowałem - dodał jeszcze. - Ja też jestem gotowy. Będę nosił twoją torbę tak dobrze, jak tylko potrafię - mruknął, spoglądając na Mary.
- Oby wystarczająco dobrze - Colberg odpowiedziała, mierząc go wzrokiem.
Fortuyn odwrócił się, skrzywił się i przeklął szpetnie po duńsku.
Tymczasem Jennifer spojrzała na Alice.
- Idziemy?
Śpiewaczka popatrzyła jeszcze chwilę na pozostałych
- Uważajcie na siebie - poprosiła, po czym kiwnęła głową Jennifer i wskazała jej kierunek, rozpoczynając ich małą, dwuosobową wędrówkę. Start był bardzo dobry, omijanie gałęzi, które pospadały z powalonych przez bobry drzew wyszło jej zaskakująco dobrze. Nawet zdołała nie potknąć się, choć musiała uważnie patrzeć pod nogi.
- Przydałby nam się jakiś kij… - zauważyła do Jennifer, gdy już odrobinę się oddaliły
- Tak na wszelki wypadek, jak będziemy szły przy brzegu terenów bagna. Dzięki temu będziemy mogły ocenić, czy ziemia przed nami nie robi nas w… No wiesz - skwitowała.
- W konia, wiem - odparła blondynka. Następnie rozejrzała się po otoczeniu. Szły zdawałoby się kompletnie zwyczajnym lasem. Słońce, już nieco mniej intensywne, świeciło w oddali pomiędzy gałęziami, napełniając ich wędrówkę ciepłym blaskiem. Gdyby nie presja czasu… zapewne Alice poczułaby się w dobrym nastroju. Las zdawał się naprawdę urokliwy i ciężko było uwierzyć, że niedaleko mogły znajdować się zdradliwe piaski pokryte imitującymi trawę porostami.

Tak się zdarzyło, że nie znalazły na swojej drodze żadnej uschniętej gałęzi. Jennifer uścisnęła więc nasadę jednej z żywych. Rozległ się cichy odgłos małego wybuchu. Wnet podała śpiewaczce zdobycz z osmalonym końcem.
- Usuń liście i drobne gałązki - blondynka poradziła jej, po czym zajęła się tworzeniem drugiego kija, tym razem dla siebie.

Harper bardzo chciałaby mieć czas, który mogłaby poświęcić na zwiedzanie tej wyspy. Na poznanie wszystkich historyjek, które kryła. Na odprężenie tutaj. Jednak, nie miała go. Czas był dla niej złodziejem, każda kolejna minuta, to były kolejne stracone bicia serca. Kolejne oddechy, czy mrugnięcia. Kto ją potem z nich podsumuje i rozliczy? Tuonetar? Łowca? W praktyce przecież już nie żyła… I to od dwóch dób. Czy nie powinna być w takim razie pogodzona? Dostała czterdzieści osiem godzin na zaakceptowanie tego, że jest skończona, a ona co? Próbuje walczyć. Idzie. Zapiera się…

Alice spojrzała na gałąź, która podała jej Jenny i kiwnęła głową. Zaraz oskubała ją z liści i małych gałązek, aż w jej dłoniach nie pozostał gładki kij nadający się do sprawdzania gruntu. Teraz były niejako przygotowane na dotarcie do granicy bagna i wędrówki dalej. W sumie, jakby na to nie patrzeć, kij mógł również posłużyć za broń, o ile zdolności Jennifer okazałyby się bezużyteczne względem czegokolwiek, choć śpiewaczka myślała, że to raczej mało prawdopodobne, żeby cokolwiek zdołało się oprzeć dotykowi Jenny.

- Dlaczego nie chciałaś, żebym rozwaliła tych drzew? Z szacunku do tych bobrów? - zapytała blondynka. - Nie sądzisz, że to mógł być błąd? Tyle straconego czasu… choć z drugiej strony… dzięki temu dostaniemy się na Hornę. Mam nadzieję, że to będzie opłacało się - dodała. - Szkoda tylko, że musieliśmy się podzielić. Ale myślę, że więcej jesteśmy w stanie zrobić osobno - uśmiechnęła się delikatnie.
Alice zerknęła na blondynkę
- Tak, nie chciałam urazić tych bobrów. Zdają się bardzo dumne i cenią sobie swoje terytorium. Zwierzęta w tym lesie są jak ludzie. Dość już osób skrzywdzono w tym tygodniu. Mogę poświęcić ten czas, który mi pozostał, po to by upewnić się, że chociaż zdołam komuś pomóc. A jak sama zauważyłaś, dzięki temu podziałowi rozwiązała się nasza wątpliwość co do tego, gdzie mamy iść. Bo w efekcie trafimy we wszystkie trzy miejsca, które nas interesowały - odpowiedziała jej rudowłosa i westchnęła.
- Martwię się tylko, by nic nikomu złego się nie przytrafiło - dodała. Zapadła chwila ciszy
- Przepraszam, za ten tekst w Helsinkach - powiedziała nagle Harper.
Jennifer spojrzała na nią błyskawicznie. Alice nie musiała tłumaczyć, co ma na myśli.
- To w porządku - rzekła. - Byłaś zdesperowana - dodała neutralnym tonem, jak gdyby po prostu stwierdzała fakt, a nie chciała jej urazić. - Nawet jeśli nic się za tym nie kryło i Fabien nic ci nie powiedział… to rozumiem, dlaczego powiedziałaś mi coś takiego. Inaczej by mnie tu nie było - mruknęła. Mocniej chwyciła kij, waląc nim o podłoże być może nieco zbyt energicznie. Zupełnie jak gdyby chciała przebić się na drugą stronę ziemi do Chin, a nie próbować dostrzec niebezpieczny teren.
Śpiewaczka zerknęła na nią
- Tak naprawdę, to przekazał… Tylko, że to może być trochę ciężkie i nie chcę cię zdołować Jenny - powiedziała, zerkając na blondynkę po raz kolejny, nim znów odwróciła wzrok i skupiła się na nie potknięciu o korzenie, które co rusz zmuszone były przekraczać i omijać.
Blondynka potknęła się o konar drzewa. Kompletnie przypadkiem, czy też może tak bardzo zaskoczyły ją słowa śpiewaczki?
- Myślałam, że blefowałaś… - mruknęła cicho. Zdawało się, że oczekiwała, aż Alice będzie kontynuować, choć tak właściwie nie poprosiła jej o to.
Harper przesunęła się, by asekuracyjnie użyczyć jej swojego ramienia, nim Jenny upadłaby. Pomogła jej wrócić do pionu i znów mogły ruszyć dalej. Zapanowała nieco niezręczna chwila milczenia, po czym Alice westchnęła
- Jesteś pewna? - zapytała cicho.
- Jeżeli zdarzyłoby się tak, że nie uda nam się dzisiaj… choć kompletnie w to nie wierzę. Pokonamy zarówno Tuonetar, jak i zmartwychwstaniemy cię jakoś… ale jeżeli jednak nie doszłoby do tego… To nie chcę, żeby te słowa umarły wraz z tobą - mruknęła po chwili. - Pewnie brzmi to nieprzyjemnie. Przykro mi w takim razie. Alice, nie przestawaj walić tym kijem - napomniała ją.
Śpiewaczka pokiwała głową i znów zaczęła uderzać kijem w ziemię.
- Nie szkodzi Jennifer. Ja doskonale wiem ile spraw ze mną umrze, jeśli nam się nie powiedzie. Ciężar tego wszystkiego, jest naprawdę… cóż, ciężki. W Essen… - Alice zaczęła, nie patrząc na Jenny
- … gdy to się stało. Fabien pomylił mnie z tobą. Więc to co powiedział, mówił do ciebie, ale do moich uszu. Wołałam cię, ale byłaś zajęta na balkonach. Powiedział, że… Że cię lubi… Potem zmienił zdanie. Powiedział, że cię kocha, nawet jeśli ty nic do niego nie czułaś. I że zawsze będzie to robił - skończyła i zapanowała cisza. Alice zwolniła uderzanie w ziemię, by zerknąć na Jennifer.
Blondynka, w przeciwieństwie do Alice, zaczęła uderzać szybciej, choć jej mina pozostała taka sama, jak wcześniej.
- Skoro zawsze będzie mnie kochał, to długo to nie trwało - zaśmiała się gorzko. - Powiem ci, że życie ciekawie układa się… - zaczęła tajemniczo. Zamyśliła się, idąc dalej brzegiem lasu i bagna.
Śpiewaczka zerkała na nią, ale zaraz wróciła do machinalnego obijania ziemi przed nimi
- Życie… Tak… Zdecydowanie… Ostatnio cholernie pokrętnie i to dla wszystkich - zauważyła w swoim zamyśleniu. Zrobiła to. Przekazała Jenny słowa Fabiena. Przymrużyła oczy, widząc jak jego martwe ciało wstało i wycelowało w nia z broni. Przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz na to wspomnienie. Zamilkła na dłuższy czas, odpychając od siebie niemiłe rzeczy.
- Zaczęło mi na nim zależeć na nim dopiero wtedy, kiedy umarł. Nie wiem, czy czułam coś za jego życia i jego śmierć mi to uświadomiła, czy też może samą śmiercią przykuł moją uwagę - Jenny zaśmiała się głosem pozbawionym wesołości. - Do niedawna nie znałam nawet jego imienia. Wołałam na niego Felix - przymrużyła oczy. - Chyba Felix. On nie miał przypadkiem takiej ksywy? - spojrzała dociekliwie na Alice.
Harper zerknęła na nią
- Nie mam bladego pojęcia Jenny. Nie przedstawił mi się nią. Jest mi tak potwornie przykro. Wcześniej, zauważyłam, że chyba mu sie podobasz, dlatego posłałam was razem na tamto zadanie… A potem… To moja wina… - choć Alice bardzo usilnie starała się unikać ponurego myślenia i emocjonalnego podrzynania sobie żył, chcąc nie chcąc, gdy Jenny kontynuowała temat, śpiewaczka popadła w tę nieprzyjemną formę samopognębienia.
- To nigdy nie była i nigdy nie będzie twoja wina - Jennifer odpowiedziała. - Nie ty pociągnęłaś za spust, nie ty chciałaś jego śmierci, nie mogłaś temu zapobiec. Znalazłaś się w nieodpowiednim miejscu i czasie. On też, nawet bardziej od ciebie.

Nagle kij Alice zagłębił się w przestrzeń przed nim. Trawa wyglądała kompletnie zwyczajnie, jednak grunt pod nią był miałki niczym chmury na niebie. I dawał podobną ilość podparcia.
Pewnie gdyby nie to, Harper zagnębiałaby się dalej. Zapadała we własne, wewnętrzne bagno, wyglądało jednak na to, że to prawdziwe zamierzało zastawić na nie pułapkę i to na trasie, którą podążały
- Stop! Bo za moment wleziemy w bagno. Dobra… Musimy obrać inną trasę, albo to już ten skręt? - zauważyła, bo tak opowiadała pszczółka, że w pewnym momencie bagno zakręcało…
- Tak, to chyba skręt - rzekła Jennifer. - Radziła nam iść w jakim kierunku w następnej kolejności? - zapytała, drapiąc się po skroni.
Lekko ugięła kolana, po czym sama zaczęła wtykać kij w niebezpieczny teren, aby przekonać się, jak szybko piaski mogłyby je pochłonąć.
Alice zmarszczyła brwi, przypominając sobie słowa pszczółki
- Pod kątem prostym na południe, aż dojdziemy do jabłkowego sadu… - przypomniała zaraz rudowłosa i sama również zaczęła opukiwać ziemię, by wybrać dla nich nową, bezpieczną ścieżkę. Wnet podążyły nią.

- Myślisz, że znowu napotkamy jakiegoś gadającego zwierzaka? - zapytała blondynka. - Choć w sumie… skąd możesz to wiedzieć. Ja zarówno jestem nieco podekscytowana nimi, jak i obawiam się ich. Ale w taki dziwny sposób… bo nie wiem, czego się po nich spodziewać. Czy na przykład zamienią mnie w żabę, lub coś w tym stylu.
Teren pod ich stopami zdawał się znacznie bardziej bezpieczny niż jeszcze przed chwilą. Tym razem kij natrafiał jedynie na pewną ziemię. Ptaki cudownie ćwierkały im nad głowami, a owady nie doskwierały. Gdzieniegdzie dostrzegały kuszące kępy borówek, które mogłyby pomóc zaspokoić im głód.
Harper zerknęła na Jenny
- Ja to się czuję tu jak w jakiejś bajce Disney’a… Z drugiej strony, w dzieciństwie zawsze chciałam umieć rozmawiać ze zwierzętami, więc może to dlatego tak łatwo przeszłam do normalności z faktem, że należy im się szacunek jak drugiemu człowiekowi i idzie mi dogadywanie się z nimi? Albo jestem troszkę szalona, chociaż na tym polu - stwierdziła śpiewaczka.
Kiedy podążały dalej, mijając borówki, czy też agrest, poziomki i maliny, Alice aż przełknęła ślinę
- Jak byłam mała, strasznie lubiłam znajdować i zjadać owoce leśne. Myślę jednak, że choć te wyglądają tak dobrze, nie powinnyśmy ich jeść. Skoro tu zwierzęta mówią, niewiadomo jaki efekt mają tutejsze jadalne rośliny i grzyby - zauważyła i choć aż ją w środku bolało, odmówiła sobie i uparcie opukiwała ziemię, podążając dalej na południe.
- Może dałyby nam supermoce. To znaczy kolejne. Widzisz, to jest różnica pomiędzy optymistycznym i pesymistycznym podejściem - Jenny zażartowała, kontynuując wędrówkę. Na dłuższy moment zapadła cisza, którą przerywały jedynie kowaliki, wilgi, kosy i dzięcioły. Dźwięk uderzania dziobem w pni drzew przypominał nieco odgłos karabinu maszynowego. Jeżeli Alice chciała, mogła rozpocząć kolejny temat… lub też iść dalej w milczeniu.

Śpiewaczka nie wiedziała jednak jaki temat poruszyć. Zatopiła się w myślach i koncentracji na zadaniu zabezpieczenia ich drogi. Przez co na dłuższy czas otaczały je jedynie dźwięki natury, nie przerywane ich głosami. Ze względu na to, Alice ponownie zaczęła nasłuchiwać, czy nie usłyszy gdzieś wycia wilka. Rozglądała się też, czy linia drzew dalej przed nimi nie zmieniała kształtu, to by bowiem znaczyło, że zbliżały się do skupiska innego rodzaju drzew, a w końcu sad jabłoni to nie topole…
- Jestem ciekawa, co oznacza fakt, że nie widzieliśmy jeszcze Valkoinen. Denerwuje mnie to - rzekła Jenny. - Nie wiem, czy jesteśmy bardzo do przodu i oni jeszcze tu nie dotarli… czy też może raczej plączemy się po kompletnie złych miejscach, a oni są w tych właściwych - zawiesiła głos. - Myślę że - nagle w oddali rozbrzmiało wilcze wycie, czego blondynka jakby nie usłyszała - prędzej czy później dowiemy się tak czy inaczej. Choć wolałabym prędzej. Nie boję z nimi walczyć.
Harper przestała momentalnie uderzać kijem o ziemię i nasłuchiwała. Cała zesztywniała i spojrzała w stronę, skąd je usłyszała.
- Oh nie… - jęknęła tylko i złapała za kij dużo mocniej, aż jej kostki zbielały
- Nie.. Nie, to za wcześnie - jęknęła znów, kręcąc głową. Spojrzała na Jennifer
- Wycie wilka. Słyszałam wycie wilka - oznajmiła zduszonym tonem. Temat Valkoinen utonął w jej myślach i obecnych obawach. Jeśli to był Łowca, był na ich tropie i to na tyle blisko, że go słyszała. Co powinna robić? Uciekać, czy biec czym prędzej do sadu? Czy na tej wyspie cokolwiek mogło ją przed nim uchronić? Może skonsumowanie go, ale nie chciała zabijać ducha, którego Mehiläinen określiła mianem ‘dobrego’.
Jenny skinęła głową, po czym uśmiechnęła się. Z tego wynikało, że obecność przeciwnika wydała się dla niej czymś pozytywnym. Nawet jeżeli przyszedł po Alice, to miała teraz okazję, aby wykazać się i ją obronić.
- Niczym się nie martw - rzekła spokojnie. - Chodźmy dalej i nie zapominajmy o piaskach. Nie chcę w nich utonąć. A właśnie tego obawiam się bardziej.
Rudowłosa kiwnęła głową. Miała nadzieję, że zdołają uchować się przed Łowcą. Wróciła więc do stukania w ziemię, choć teraz to jej wychodziło to zadanie nieco nerwowo. Znowu zamilkła, nasłuchując bardzo uważnie otoczenia i idąc dalej w stronę, w którą iść powinny. Miała nadzieję, że to nie będzie już za daleko, w końcu potem będą musiały jeszcze wrócić.
Wtem usłyszała wycie po raz drugi. Zdawało się znacznie głośniejsze, niż poprzednim razem, jak gdyby istota, która je wydała, znajdowała się bliżej. O dziwo nie było przepełnione agresją, czy złością. Na swój sposób Alice mogłaby odebrać je jako kojące… gdyby nie wiedziała, na czym to ukojenie miało polegać. Łowca chciał wykraść jej nie tylko ból i cierpienie, ale także wszystko inne. Nawet ją samą.
Śpiewaczkę znów przeszedł dreszcz i wolną ręka złapała za nadgarstek Jennifer
- Gdy się pojawi, chce spróbować z nim najpierw porozmawiać. To ma być dobry duch, nie chcę go wysadzać, czy konsumować na wstępie - wyjaśniła, choć widać było, że nieco się obawia. Dalej jednak opukiwała ziemię i szła blisko Jenny.
- Jesteś pewna, że będzie chciał rozmawiać…? - blondynka zawiesiła głos. Zdawało się, że nie do końca chciała aby doszło do pertraktacji, choć nie przyznałaby się do tego. Chyba nawet przed samą sobą. Z jednej strony Essen nauczyło ją, że podążanie w paszcze lwa może kończyć się zgonem. Jednak z drugiej… ciężko było walczyć z własnymi przyzwyczajeniami i naturą.|
Alice kiwnęła głową
- Tak. Zwłaszcza, że słyszę, że nie jest pełen agresji… Może zdołam z nim dojść do porozumienia. Mam też nadzieję, że nie okaże się, że jest widoczny tylko dla mnie… - wyraziła na głos swoją obawę. Dalej nasłuchiwała i rozglądała się, gdy tylko była pewna, że może postawić bezpiecznie kolejny krok.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline