Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2018, 18:55   #501
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Łowca

Kiedy usłyszała wycie po raz trzeci, ukazała jej się zjawa.
Wilk był piękny. Dumny, dostojny, silny. Jego czarnobiała sierść gęsta i puszysta. Bez wątpienia kryło się pod nią dużo mięśni. Spoglądał na nią w oddali. Ślepia wydawały się inteligentne i widzące znacznie więcej, niż kiedykolwiek mógłby dostrzec zwykły wilk, czy jakiekolwiek inne zwierzę lub człowiek. Jednak nie to było najdziwniejsze w Łowcy. Sama jego obecność sprawiała, że barwy i światło zakrzywiały się wokół niego. W pewnych miejscach brunatne pnie nabierały granatowego odcienia, niektóre krzaki skrzyły się intensywną, zieloną barwą, a gdzie indziej powstawały plamy żółci, pomarańczy i granatu. Miało to miejsce jedynie w bezpośrednim otoczeniu Łowcy. Kiedy Alice przesunęła wzrok dalej, las wyglądał kompletnie zwyczajne. Przez to obszar wokół wilka zdawał się tylko bardziej mistyczny i niepewny.


Śpiewaczka zerknęła na Jennifer
- Widzisz go? - zapytała trochę niepewnie. Sama zatrzymała się i obserwowała wilka z uwagą. Przełknęła ślinę
- Możemy porozmawiać Łowco? - zapytała głośno, aby upewnić się, że zwierze na pewno ją usłyszy. Był niesamowity i zachwycający. Nie chciała robić mu krzywdy, ani aby on jej takową uczynił.
Zjawa odpowiedziała jej, jednak nie słowem, lecz czynem. Zerwała się do biegu. Mogła znajdować się co najwyżej trzysta metrów od niej, natomiast poruszała się bardzo szybko i bez chwili zwłoki. Cały świat wirował, jakby akompaniując Łowcy w jego biegu. Kolory zlewały się z sobą, tworząc przyciemniony, tęczowy szlak za obszarem, po którym przebiegł stwór. Ten widok napełniał dziwnym spokojem… który był niezwykle niebezpieczny, gdyż trudno było zmobilizować się przez to do walki. Choć w zamierzeniu pewnie miał łagodzić ból konającej istoty… czy nie tak?
- Gdzie? - zapytała Jennifer, delikatnie burząc hipnozę, w jakiej znalazła się Alice. - On jest w twoim umyśle? Możesz z nim rozmawiać? - zapytała.
Śmierć przybliżała się w możliwie najpiękniejszym jej wydaniu.
Alice oglądała jego bieg w zachwyceniu. Rzeczywiście, był tak przyjemnie uspokajający. Słysząc słowa Jennifer drgnęła lekko, i zerknęła na nią
- Co? Ah… Łowca… Biegnie tutaj… - odpowiedziała półobecnie i ponownie zwróciła wzrok w stronę zwierzęcia. Była urzeczona jego niesamowitym pięknem. Strach? Zapomniała o nim. Czekała aż zwierze się zbliży. W końcu przyszedł specjalnie dla niej, prawda? Nie miała czasem jakichś planów? Obowiązków? Obietnic do spełnienia? Wszystko zdawało jej się jakieś mniej ważne w tej chwili.
Z każdą kolejną sekundą znajdował się coraz bliżej.
- Alice… gdzie go widzisz? - zapytała. - Możesz wskazać go palcem? - dodała bardzo szybko. - Zrób to, proszę.
Ukojenie zbliżało się do niej. Nie tylko zapomniała o planach, obowiązkach i obietnicach… ale również o smutkach, troskach, żalach, tęsknotach… Wszystko, czym tylko mogłaby się gryźć, zniknęło. Jak gdyby ktoś nacisnął odpowiedni przełącznik znajdujący się na panelu sterowania w jej umyśle.
Harper uśmiechnęła się
- Oh tak widzę… Jest piękny… Szkoda, że go nie widzisz - powiedziała spokojnym tonem. Brzmiała tak pogodnie, tak melodyjnie. Jennifer nie słyszała jej takiej. Gdy poznały się lata temu, Alice była zaniepokojona okolicznościami, a gdy poznały się teraz kobieta już była zestresowana tym tygodniem. Teraz cały ten stres odpłynął od rudowłosej. Puściła kij, który upadł na poszycie leśne i wręcz zrobiła krok do przodu, wychodząc naprzeciw Łowcy.
- Tam jest… Może jak będzie już blisko, to go dostrzeżesz? - zaproponowała, zerkając pogodnie na Jennifer. Posłała jej wspaniały, promienny uśmiech, po czym znów zwróciła wzrok na wilka, którego widziała sama.
Nie rozumiała, dlaczego mina Jennifer również nie wskazywała na rozluźnienie i szczęście. Czyżby ona nie odczuwała tego samego, co ona? Jak to możliwe? Rozmyślała nad tym przez ułamek sekundy, po czym kompletnie zapomniała o tej kwestii i ponownie zwróciła wzrok na wspaniełego wilka.
- Wskaż go palcem - blondynka warknęła. - Wskaż go, kurwa, palcem - jej głos był przepełniony stresem i nerwowością. Uczuciami, których Harper nie mogła pojąć. Zresztą nawet nie próbowała. Dlaczego miałaby?
Alice mruknęła
- No tam… O… - podniosła obie ręce, jakby chciała przytulić nadciągającego Łowcę. Opadła na kolana, żeby mieć głowę na wysokości jego łba, gdy już do niej przyjdzie. Chciała wczepić palce w to piękne futro. Emocje Jennifer były dla niej dziwne, ale może miała zły nastrój? Albo zły dzień? Albo kamień w bucie?
- Wszystko jest dobrze Jenny… Czuję się wspaniale - przyrzekła jej, zapewniając blondynkę.
Jennifer westchnęła, kompletnie nieświadoma wilka, którego dzieliły od nich co najwyżej trzy prędkie susy.

Skoczył po raz pierwszy.
Serce Alice mocniej zabiło z ekscytacji. Poczuła się jak dziecko w kolejce do najpiękniejszej i najciekawszej karuzeli w Disneylandzie. Tak blisko! Zaraz będzie mogła wtulić się w jego piękną sierść. Jennifer tymczasem spięła się i ugięła kolana.
- Nie cierpię tego robić...

Skoczył po raz drugi.
Alice poczuła łzy zbierające się w kącikach jej oczu. Czy kiedykolwiek wcześniej odczuwała szczęście pełniejsze i doskonalsze? Nie wydawało jej się, że to, co w tej chwili przeżywała, mogło być takie piękne. Ludzie nie doświadczali rozkoszy tak perfekcyjnej i bezkresnej…
- … w taki sposób… - blondynka obok dokończyła wypowiedź, wzdychając okropnie.

Skoczył po raz trzeci i ostatni.
Kiedy wilk przybliżał się w locie z rozwartą paszczą, śpiewaczka po raz pierwszy poczuła ukłucie niepokoju. Jednakże… dodawało ono jedynie swoistej, ekscytującej przyprawy do ekstazy. Chciała połączyć się z Łowcą w jedno, aby tkwić w tym uczuciu już na zawsze. A jak mogłaby uczynić to inaczej, jeśli nie będąc przez niego pożartą? Cieszyła się z tego powodu i kompletnie nie przewidziała tego, co wydarzyło się chwilę później.
Jennifer zamachnęła się z półobrotu niczym lekkoatletka na igrzyskach olimpijskich. Jej ręka układała się w nadgarstku pod kątem prostym. Uderzyła jej podstawą o ziemię znajdującą się przed Alice i pchnęła do przodu. Rozległ się ogłuszający hałas. Harper podniosła ręce i zatkała nimi uszy. Przymrużyła oczy, widząc kaskadę ziemi, która wyfrunęła z podłoża w stronę jej wybawiciela. Przypominała bardziej wodę wystrzeloną z gejzera, niż twardy i solidny surowiec. Jęk bólu Jennifer kompletnie zginął w hałasie. Łowca został przygnieciony wybuchem tektonicznym i odleciał do tyłu. Blondynka trafiła, choć celowała na ślepo. Wtem rozległ się dziwny świst oraz kolejny huk, kiedy drzewo rosnące tuż obok zaczęło przewracać się, tracąc swoją podporę. Alice musiała wyzwolić się z wilczego czaru, jeżeli chciała w porę przed nim uskoczyć…
Alice nie rozumiała czemu Jennifer zaatakowała Łowcę, przecież niósł dla niej ukojenie i wyzwolenie. Kiedy więc wilk upadł, a ona na moment zasłoniła uszy dłońmi przez cały ten huk, pokręciła głową. Nie dosłyszała jęku Jennifer, ale za to doskonale dotarł do niej dźwięk walącego się drzewa. Spojrzała w jego stronę. Przypomniała sobie o takim uczuciu jak strach, a może to jej czysty instynkt kazał podnieść się z kolan i rzucić w stronę gdzie była Jennifer, by uniknąć spadającego w tym kierunku drzewa. Choć nogi nie chciały jej do końca słuchać, udało jej się podnieść i skoczyć. Chciała pomóc również blondynce, jeśli ta pozostawała na trasie upadku drzewa.
Huk był ogromny, kiedy ogromny kolos zwalił się na glebę, podskoczył nieznacznie, po czym spoczął na niej na dłużej. Śpiewaczka zamykała mocno oczy i dociskała dłonie do uszu, będąc obok Jennifer. Wnet harmider nieco zelżał, jednak to nie był koniec zmartwień.
- Alice, to ty? - zapytała blondynka nieco zbolałym tonem. - To naprawdę ty?
Harper powoli opuściła dłonie i otworzyła oczy. Najpierw zerknęła na powalone drzewo
- No ja, przecież siedzę obok… - powiedziała, obracając głowę w stronę Jennifer
- … Trochę przesadziłaś z tym drzewem, co nie? - dodała jeszcze i zamilkła, zawieszając spojrzenie na Jenny. Coś w tonie jej głosu kompletnie rudowłosej nie pasowało, miała jeszcze kłopoty z poprawnością odczuwanych emocji, ale miała takie dojmujące, drażniące odczucie, że coś jest nie tak.
- Musimy uciekać - kobieta mruknęła. - Obawiam się… że on wcale nie zginął. Choć co ja mogę wiedzieć - warknęła, irytując się na niewidzialność Łowcy. Wstała ociężale i rozejrzała się dookoła. Wtem Alice spostrzegła, że ręka, którą blondynka dotknęła podłoża, była wykręcona pod dziwnym kątem w nadgarstku. Co więcej, palce tkwiły w dziwnym przykurczu, który chyba pogłębiał się.
Alice pokręciła głową
- Biega za szybko… Nie dam rady uciec. I nie idę bez ciebie Jenny - powiedziała poważnym tonem. Obserwując jej dłoń, zasłoniła usta na moment
- Mój Boże… - sapnęła cichutko.
- To musi cholernie boleć. Musimy stąd iść, może ten kowal jakoś ci pomoże, albo chociaż ta coś, czym to usztywnimy… Ale Łowca… - Harper podniosła się na równe nogi i rozejrzała, szukając wilka wzrokiem.
Nie znalazła go. Istniała szansa, że tkwił przykryty pod kaskadą ziemi, którą przykryła go Jennifer. Jednak… ta zaczęła poruszać się.
- Teraz go widzę - mruknęła blondynka, kompletnie pomijając fragment o bólu i leczeniu ręki. - Biegnijmy. Ale… w którym kierunku? - rozejrzała się dookoła, szukając drogi, którą kroczyły.
Śpiewaczka przyglądała się poruszającej ziemi. Zmarszczyła brwi
- Jeśli go widzisz… To znaczy, że i po ciebie chcę teraz ruszyć. Chyba, że to dlatego, że jest w ziemi i widzisz ruch.
Blondynka skinęła głową na tę drugą alternatywę. Słuchałą kolejnych słów Alice.
- Wydaje mi się, że nie zdołamy mu uciec na pieszo Jennifer. Nie chciał rozmawiać… Nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji, musimy go skonsumować - powiedziała poważnym tonem i wyciągnęła z torebki nóż, który zabrała ze sobą z domu porwanego przez Jaspera chłopca. Po czym zacięła się nim w dłoń. Odwróciła się przodem do wilka. Był źródłem energii. Alice skoncentrowała się na odczuwanym bólu i na celu, żeby znowu nie wpaść w jego dziwne sidła przytłumienia emocji, którymi owinął ją wcześniej. Ruszyła w jego stronę, chcąc skorzystać z okazji, że jeszcze się nie wygrzebał spod ziemi.
Blondynka ruszyła za nią.
- Chcesz upuścić krew na ziemię? Czy poczekać, aż wygrzebie się z ziemi? - zapytała, spoglądając niepewnie na ogromną stertę gruzu, którą wydobyła. Poruszała się. Łowca z każdą kolejną sekundą znajdował się coraz bliżej powierzchni.
- Poczekam aż odsypie łeb. Tyle mi potrzeba - odpowiedziała krótko do Janny i jak Alice zamierzała, tak też uczyniła. Zatrzymała się blisko sterty ziemi, tak by być w najlepszej pozycji, by złapać bestię za pysk, gdy tylko go pokaże. Teraz jego piękna sierść się dla niej nie liczyła. Stał na drodze i choć bardzo chciała się z nim dogadać, nie chciał. Nie mogła pozwolić mu na próbę pozbawienia jej życia po raz drugi w ciągu kilkunastu minut. Najwyraźniej w pewnym sensie ten tydzień odbił się brutalnie na jej psychice i to w tym miejscu.

Wnet rozległ ostatni, finalny trzask i powierzchowna warstwa gruzu rozsypała się, ukazując długą łapę zwieńczoną szeregiem ostrych, opalizujących pazurów. Każdy z nich z osobna wyglądał niczym piękny, błyszczący diament wprawiony z największym kunsztem. Mimo to Alice nie odczuwała trwogi. Powoli w jej umyśle zaczynała pojawiać się ta sama, znajoma iluzja uwielbienia i spokoju… jednak wciąż nie przejęła nad nią kontroli. Choć to była jedynie kwestia sekund. W następnej kolejności na powierzchnię wyskoczył ogromny pysk Łowcy. Jego świdrujące oczy wpatrywały się w Alice, jak gdyby chcąc jak najszybciej nałożyć na nią czar. Czy była w stanie oprzeć mu się i skonsumować ducha?

Śpiewaczka poczuła powoli ogarniające ją spokój i radość, że widzi pysk stworzenia. Zmrużyła oczy, jeszcze świadoma tego jaki miała zamiar i chwyciła go jedną dłonią za grubą warstwę futra na boku jego masywnej szyi. Zakrwawioną dłonią złapała go tymczasem za pysk mocno, nie tak by zadać mu ból, ale tak by spora ilość jej krwi dostała się w jego nozdrza i do wnętrza za zęby
- Przykro mi. Jesteś piękny i ponoć dobry. Nie mogę ci jednak pozwolić na to, co chcesz zrobić… Wybacz, przyjacielu - powiedziała poważnym tonem. Jej włosy zaczęły nabierać dziwnej, mieszanej barwy… Część była złota, w złocie jednak pojawiło się sporo czarnych pasem. Mieszały się w pięknej, nietuzinkowej kompozycji, ale nie oznaczały niczego dobrego. Pozostało mało czasu, energia Dubhe powoli była zatruwana i choć nadal mogła konsumować, to wygląd Imago został nieco spaczony.
Alice czuła moc przepływającą do niej. Było jej tak dużo… zbyt dużo… Nie potrafiła tego wszystkiego pomieścić. Dubhe była chora i miała trudności z asymilacją esencji. Śpiewaczka czuła się jak osoba, która spożyła niezwykle kaloryczny posiłek, choć cierpiała na raka żołądka. Nie wiedziała, czy będzie w stanie przetrwać elektryczny szok, który przemknął po jej kręgosłupie…
- Alice… - szepnęła Jennifer, patrząc na nią ze strachem. Była kompletnie zaalarmowana. Nie bacząc na nic, podniosła chorą rękę i rozdarła swoją skórę jednym pociągnięciem o szpony Łowcy. Szkarłatna krew zaczęła obficie sączyć się i skapywać na wilka, który jednocześnie wydał z siebie okropny skowyt bólu. Wnet blondynka zamknęła oczy. Jej skóra zaczęła promieniować. Światło bijące z Konsumentki było tego samego odcienia, co złote włosy Alice. Bo to od Dubhe Jennifer zyskała tę moc, choć pośrednio przez Joakima.

Nagle Harper odniosła wrażenie, że część ogromnego ciężaru zniknęła z jej barków. Ponownie mogła łatwiej oddychać. Blondynka pomogła jej pochłonąć Łowcę, który pełen był życiowej i duchowej energii. Kiedy to dopełniło się, wizerunek wilka zszarzał i zmarszczył się. Wielki myśliwy opadł bez życia na fałdy ziemi, które przesądziły o jego klęsce.
Rudowłosa opuściła zakrwawioną dłoń i puściła sierść wilka. Jej włosy opadły, powoli tracąc złoto-czarną barwę. Jej oczy wróciły do przygnębiającego, pięknego fioletu. Zdrową dłonią zgarnęła nieco ziemi i zaczęła przysypywać łeb wilka, by sprawić mu chociaż częściowy pochówek. Nie chciała tego robić, ale nie dał im wyboru. Nie chciał rozmawiać. Było jej przykro i milczała. Czuła jak krew dalej ciekła z jej dłoni i jak jej ciało nadal było nieprzyjemnie obolałe i odrętwiałe po tej próbie skonsumowania bestii.

- Chodźmy… - odezwała się, dopiero gdy skończyła grzebać stworzenie. Podniosła się sztywno i rozejrzała za kijem, który wcześniej gdzieś porzuciła.
Podniosła go i kiedy schyliła się, kaskada jej włosów pofrunęła do przodu. Wciąż były piękne, lśniące i zadbane dzięki magicznym kosmetykom Sonii. Jednak zmieniły się. Alice spostrzegła, że znalazły się w nich dość liczne, czarne pasemka. Zupełnie tak, jak gdyby zaczęła siwieć, tylko na opak. Dążąc nie do bieli, lecz w stronę mroku.
- Alice, jesteś cała? - usłyszała zdyszany głos Jennifer. Kobieta była silna, lecz mimo to nie zniosła tak dobrze konfrontacji z Łowcą, jak Alice. Kiedy śpiewaczka poruszała się, grzebiąc ducha, blondynka usiadła na trawie, rozmasowując skronie zdrową ręką.
Harper drgnęła widząc czarne pasma wmieszane między swoje rude. Nic jednak nie powiedziała, choć były bardzo wyraźne i chyba tylko ślepy nie zauważyłby tej diametralnej zmiany. Złapała mocniej kij zdrową ręką. Lewa, ta która zraniła nadal ja bolała i krwawiła. Musiała zaciąć się troszkę zbyt głęboko
- Tak… Jakoś… A ty? Chcesz iść dalej, czy wracamy Jenny? Powinnam mieć coś przeciwbólowego w torbie… Chyba - powiedziała i zaraz otworzyła torbę, trzymając ostrożnie kij w zranionej ręce. Kupowała parę leków, będąc w aptece. Nie była jednak pewna czy zwykłe leki przeciwbólowe pomogą Jennifer. Miała połamaną rękę. Zdecydowanie potrzebowała szpitala, nie tabletek na ból głowy…
- Nie możemy wrócić. Jeszcze nie teraz - blondynka pokiwała głową. - Czuję się w porządku, nie martw się mną. Daj mi jedynie chwilę na dojście do siebie… - mruknęła. Zdawało się jednak, że ten dystans, o którym pokonaniu mówiła, wciąż był duży.
Alice wyjęła tabletki z torby i kiedy tylko to uczyniła, zachwiała się niespodziewanie. Poczuła, że krew uderzyła jej do głowy. Nagle zaczęła wszystko widzieć znacznie wyraźniej i w bardziej intensywnych barwach. Jej zmysły wyostrzyły się. Słuch był tak czuły, że słyszała oddechy blondynki tak głośno, jak gdyby były uderzeniami młota. Dotyk przekazywał jej tyle informacji… chropowatość tekturowego pudełka z lekami, jego temperatura, sprężystość i wytrzymałość materiału… Nawet równowaga i smak uległy polepszeniu, choć na razie nie musiała wypróbowywać tych zmysłów. Została nieoczekiwanie zbombardowana ilością bodźców i nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Kobieta zacisnęła mocniej palce na pudełku, gdy upadła na prawy bok, ale zaskakująco umiejętnie wsparła się na kolanach i łokciu. Czuła palcami lewej ręki strukturę drewna. Każdy jego zadzior i jej własna krew zdawała się łaskotać ją w dłoń, kiedy ściekała jej w dół do nadgarstka. Miała szeroko otwarte oczy i próbowała opanować doznania, których doświadczała. Wszystko w takim natłoku było mocno niepokojące. Jej organizm automatycznie zareagował spłoszeniem. Czuła wyraźnie różne wonie dochodzące z poszycia leśnego. Które było świeżym mchem, które trawą, a które wilgotną ziemią? Piasek też miał inną woń. Czuła też kwiaty. Czuła delikatny wietrzyk na skórze policzków, choć wcześniej nawet go nie widziała. Słyszała dokładnie skąd śpiewał i który ptak, jak grały świerszcze i jak gdzieś niedaleko wśród roślinności przemknęło jakieś nieduże stworzenie… Może jaszczurka? Błądziła wzrokiem po okolicy, nie wiedząc na czym ma go zatrzymać. Jej własne serce niemal ją ogłuszało, a co dopiero do pary z oddechami Jennifer. Alice znajdowała się jakiś metr od kobiety, a jednak czuła na wyciągniętej ręce ciepło ciała blondynki. Było wyraźne, jak i zapach jej skóry i ubrań, które miała na sobie. Czuła nawet woń soli morskiej, po tym jak Jenny wskoczyła do wody przy schodzeniu z łódki
- OBożeoboże… - szepnęła cicho śpiewaczka, choć nadal zdawało jej się to bardzo wyraźna wypowiedzią.
- Alice? Co się dzieje? - zapytała Jennifer. Alice teraz potrafiła dostrzec ze wszystkimi szczegółami wszystkie pory jej cery, każdą rzęsę okalającą wyraziste oczy i każdy włos, który wzrastał na jej głowie. - On ci coś zrobił?
Z trudem podźwignęła się na nogi i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę śpiewaczki.
- Jestem otępiała… nie wiem, co przytrafiło ci się - mruknęła. Wszystko wskazywało na to, że ona, w przeciwieństwie do Harper, nie doświadczała tak intensywnej eksplozji zmysłów. Tymczasem rudowłosa wsłuchiwała się w jej słowa, smakując drżenie strun głosowych Jennifer, która składały się na dźwięczny, przyjemny dla ucha głos.
- Poczekaj, nie podchodź Jenny, proszę - powiedziała dalej ściśniętym tonem. Zostawiła pudełko z lekami pomiędzy nią a Jennifer, po czym spróbowała usiąść. Alice ostrożnie wyprostowała się i dalej walczyła, by opanować bombardę nowych doświadczeń
- Moje wszystkie zmysły są niesamowicie wyostrzone. Widzę i słyszę i czuję wszystko… Bardzo mocno - wyjaśniła blondynce, by ta się nie martwiła, że coś z Harper działo się złego. Po prostu nie mogła się pozbierać do kupy po tym co ją spotkało. Z jednej strony, dzięki tym zmianom będzie doskonałym detektorem, z drugiej strony las nie był sterylną przestrzenią w której mogłaby się oswoić z nowymi zdolnościami i bardzo się męczyła
- Wszystko takie nowe… To szaleństwo - powiedziała cicho.
Blondynka z wahaniem skinęła głową.
- Koniec końców - mruknęła szeptem - ten atak łowcy wyszedł nam na dobre… tak z tego wynika - uśmiechnęła się niepewnie, jakby nie do końca wierząc swoim słowom. Zapewne ból w nadgarstku nie pozwalał jej na to. - Jednak musimy iść dalej, inaczej koniec końców to Tuonetar zdobędzie tę zdolność - westchnęła. - Jesteś w stanie chodzić? - zapytała.
 
Ombrose jest offline