Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 18-05-2018, 18:55   #501
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Łowca

Kiedy usłyszała wycie po raz trzeci, ukazała jej się zjawa.
Wilk był piękny. Dumny, dostojny, silny. Jego czarnobiała sierść gęsta i puszysta. Bez wątpienia kryło się pod nią dużo mięśni. Spoglądał na nią w oddali. Ślepia wydawały się inteligentne i widzące znacznie więcej, niż kiedykolwiek mógłby dostrzec zwykły wilk, czy jakiekolwiek inne zwierzę lub człowiek. Jednak nie to było najdziwniejsze w Łowcy. Sama jego obecność sprawiała, że barwy i światło zakrzywiały się wokół niego. W pewnych miejscach brunatne pnie nabierały granatowego odcienia, niektóre krzaki skrzyły się intensywną, zieloną barwą, a gdzie indziej powstawały plamy żółci, pomarańczy i granatu. Miało to miejsce jedynie w bezpośrednim otoczeniu Łowcy. Kiedy Alice przesunęła wzrok dalej, las wyglądał kompletnie zwyczajne. Przez to obszar wokół wilka zdawał się tylko bardziej mistyczny i niepewny.


Śpiewaczka zerknęła na Jennifer
- Widzisz go? - zapytała trochę niepewnie. Sama zatrzymała się i obserwowała wilka z uwagą. Przełknęła ślinę
- Możemy porozmawiać Łowco? - zapytała głośno, aby upewnić się, że zwierze na pewno ją usłyszy. Był niesamowity i zachwycający. Nie chciała robić mu krzywdy, ani aby on jej takową uczynił.
Zjawa odpowiedziała jej, jednak nie słowem, lecz czynem. Zerwała się do biegu. Mogła znajdować się co najwyżej trzysta metrów od niej, natomiast poruszała się bardzo szybko i bez chwili zwłoki. Cały świat wirował, jakby akompaniując Łowcy w jego biegu. Kolory zlewały się z sobą, tworząc przyciemniony, tęczowy szlak za obszarem, po którym przebiegł stwór. Ten widok napełniał dziwnym spokojem… który był niezwykle niebezpieczny, gdyż trudno było zmobilizować się przez to do walki. Choć w zamierzeniu pewnie miał łagodzić ból konającej istoty… czy nie tak?
- Gdzie? - zapytała Jennifer, delikatnie burząc hipnozę, w jakiej znalazła się Alice. - On jest w twoim umyśle? Możesz z nim rozmawiać? - zapytała.
Śmierć przybliżała się w możliwie najpiękniejszym jej wydaniu.
Alice oglądała jego bieg w zachwyceniu. Rzeczywiście, był tak przyjemnie uspokajający. Słysząc słowa Jennifer drgnęła lekko, i zerknęła na nią
- Co? Ah… Łowca… Biegnie tutaj… - odpowiedziała półobecnie i ponownie zwróciła wzrok w stronę zwierzęcia. Była urzeczona jego niesamowitym pięknem. Strach? Zapomniała o nim. Czekała aż zwierze się zbliży. W końcu przyszedł specjalnie dla niej, prawda? Nie miała czasem jakichś planów? Obowiązków? Obietnic do spełnienia? Wszystko zdawało jej się jakieś mniej ważne w tej chwili.
Z każdą kolejną sekundą znajdował się coraz bliżej.
- Alice… gdzie go widzisz? - zapytała. - Możesz wskazać go palcem? - dodała bardzo szybko. - Zrób to, proszę.
Ukojenie zbliżało się do niej. Nie tylko zapomniała o planach, obowiązkach i obietnicach… ale również o smutkach, troskach, żalach, tęsknotach… Wszystko, czym tylko mogłaby się gryźć, zniknęło. Jak gdyby ktoś nacisnął odpowiedni przełącznik znajdujący się na panelu sterowania w jej umyśle.
Harper uśmiechnęła się
- Oh tak widzę… Jest piękny… Szkoda, że go nie widzisz - powiedziała spokojnym tonem. Brzmiała tak pogodnie, tak melodyjnie. Jennifer nie słyszała jej takiej. Gdy poznały się lata temu, Alice była zaniepokojona okolicznościami, a gdy poznały się teraz kobieta już była zestresowana tym tygodniem. Teraz cały ten stres odpłynął od rudowłosej. Puściła kij, który upadł na poszycie leśne i wręcz zrobiła krok do przodu, wychodząc naprzeciw Łowcy.
- Tam jest… Może jak będzie już blisko, to go dostrzeżesz? - zaproponowała, zerkając pogodnie na Jennifer. Posłała jej wspaniały, promienny uśmiech, po czym znów zwróciła wzrok na wilka, którego widziała sama.
Nie rozumiała, dlaczego mina Jennifer również nie wskazywała na rozluźnienie i szczęście. Czyżby ona nie odczuwała tego samego, co ona? Jak to możliwe? Rozmyślała nad tym przez ułamek sekundy, po czym kompletnie zapomniała o tej kwestii i ponownie zwróciła wzrok na wspaniełego wilka.
- Wskaż go palcem - blondynka warknęła. - Wskaż go, kurwa, palcem - jej głos był przepełniony stresem i nerwowością. Uczuciami, których Harper nie mogła pojąć. Zresztą nawet nie próbowała. Dlaczego miałaby?
Alice mruknęła
- No tam… O… - podniosła obie ręce, jakby chciała przytulić nadciągającego Łowcę. Opadła na kolana, żeby mieć głowę na wysokości jego łba, gdy już do niej przyjdzie. Chciała wczepić palce w to piękne futro. Emocje Jennifer były dla niej dziwne, ale może miała zły nastrój? Albo zły dzień? Albo kamień w bucie?
- Wszystko jest dobrze Jenny… Czuję się wspaniale - przyrzekła jej, zapewniając blondynkę.
Jennifer westchnęła, kompletnie nieświadoma wilka, którego dzieliły od nich co najwyżej trzy prędkie susy.

Skoczył po raz pierwszy.
Serce Alice mocniej zabiło z ekscytacji. Poczuła się jak dziecko w kolejce do najpiękniejszej i najciekawszej karuzeli w Disneylandzie. Tak blisko! Zaraz będzie mogła wtulić się w jego piękną sierść. Jennifer tymczasem spięła się i ugięła kolana.
- Nie cierpię tego robić...

Skoczył po raz drugi.
Alice poczuła łzy zbierające się w kącikach jej oczu. Czy kiedykolwiek wcześniej odczuwała szczęście pełniejsze i doskonalsze? Nie wydawało jej się, że to, co w tej chwili przeżywała, mogło być takie piękne. Ludzie nie doświadczali rozkoszy tak perfekcyjnej i bezkresnej…
- … w taki sposób… - blondynka obok dokończyła wypowiedź, wzdychając okropnie.

Skoczył po raz trzeci i ostatni.
Kiedy wilk przybliżał się w locie z rozwartą paszczą, śpiewaczka po raz pierwszy poczuła ukłucie niepokoju. Jednakże… dodawało ono jedynie swoistej, ekscytującej przyprawy do ekstazy. Chciała połączyć się z Łowcą w jedno, aby tkwić w tym uczuciu już na zawsze. A jak mogłaby uczynić to inaczej, jeśli nie będąc przez niego pożartą? Cieszyła się z tego powodu i kompletnie nie przewidziała tego, co wydarzyło się chwilę później.
Jennifer zamachnęła się z półobrotu niczym lekkoatletka na igrzyskach olimpijskich. Jej ręka układała się w nadgarstku pod kątem prostym. Uderzyła jej podstawą o ziemię znajdującą się przed Alice i pchnęła do przodu. Rozległ się ogłuszający hałas. Harper podniosła ręce i zatkała nimi uszy. Przymrużyła oczy, widząc kaskadę ziemi, która wyfrunęła z podłoża w stronę jej wybawiciela. Przypominała bardziej wodę wystrzeloną z gejzera, niż twardy i solidny surowiec. Jęk bólu Jennifer kompletnie zginął w hałasie. Łowca został przygnieciony wybuchem tektonicznym i odleciał do tyłu. Blondynka trafiła, choć celowała na ślepo. Wtem rozległ się dziwny świst oraz kolejny huk, kiedy drzewo rosnące tuż obok zaczęło przewracać się, tracąc swoją podporę. Alice musiała wyzwolić się z wilczego czaru, jeżeli chciała w porę przed nim uskoczyć…
Alice nie rozumiała czemu Jennifer zaatakowała Łowcę, przecież niósł dla niej ukojenie i wyzwolenie. Kiedy więc wilk upadł, a ona na moment zasłoniła uszy dłońmi przez cały ten huk, pokręciła głową. Nie dosłyszała jęku Jennifer, ale za to doskonale dotarł do niej dźwięk walącego się drzewa. Spojrzała w jego stronę. Przypomniała sobie o takim uczuciu jak strach, a może to jej czysty instynkt kazał podnieść się z kolan i rzucić w stronę gdzie była Jennifer, by uniknąć spadającego w tym kierunku drzewa. Choć nogi nie chciały jej do końca słuchać, udało jej się podnieść i skoczyć. Chciała pomóc również blondynce, jeśli ta pozostawała na trasie upadku drzewa.
Huk był ogromny, kiedy ogromny kolos zwalił się na glebę, podskoczył nieznacznie, po czym spoczął na niej na dłużej. Śpiewaczka zamykała mocno oczy i dociskała dłonie do uszu, będąc obok Jennifer. Wnet harmider nieco zelżał, jednak to nie był koniec zmartwień.
- Alice, to ty? - zapytała blondynka nieco zbolałym tonem. - To naprawdę ty?
Harper powoli opuściła dłonie i otworzyła oczy. Najpierw zerknęła na powalone drzewo
- No ja, przecież siedzę obok… - powiedziała, obracając głowę w stronę Jennifer
- … Trochę przesadziłaś z tym drzewem, co nie? - dodała jeszcze i zamilkła, zawieszając spojrzenie na Jenny. Coś w tonie jej głosu kompletnie rudowłosej nie pasowało, miała jeszcze kłopoty z poprawnością odczuwanych emocji, ale miała takie dojmujące, drażniące odczucie, że coś jest nie tak.
- Musimy uciekać - kobieta mruknęła. - Obawiam się… że on wcale nie zginął. Choć co ja mogę wiedzieć - warknęła, irytując się na niewidzialność Łowcy. Wstała ociężale i rozejrzała się dookoła. Wtem Alice spostrzegła, że ręka, którą blondynka dotknęła podłoża, była wykręcona pod dziwnym kątem w nadgarstku. Co więcej, palce tkwiły w dziwnym przykurczu, który chyba pogłębiał się.
Alice pokręciła głową
- Biega za szybko… Nie dam rady uciec. I nie idę bez ciebie Jenny - powiedziała poważnym tonem. Obserwując jej dłoń, zasłoniła usta na moment
- Mój Boże… - sapnęła cichutko.
- To musi cholernie boleć. Musimy stąd iść, może ten kowal jakoś ci pomoże, albo chociaż ta coś, czym to usztywnimy… Ale Łowca… - Harper podniosła się na równe nogi i rozejrzała, szukając wilka wzrokiem.
Nie znalazła go. Istniała szansa, że tkwił przykryty pod kaskadą ziemi, którą przykryła go Jennifer. Jednak… ta zaczęła poruszać się.
- Teraz go widzę - mruknęła blondynka, kompletnie pomijając fragment o bólu i leczeniu ręki. - Biegnijmy. Ale… w którym kierunku? - rozejrzała się dookoła, szukając drogi, którą kroczyły.
Śpiewaczka przyglądała się poruszającej ziemi. Zmarszczyła brwi
- Jeśli go widzisz… To znaczy, że i po ciebie chcę teraz ruszyć. Chyba, że to dlatego, że jest w ziemi i widzisz ruch.
Blondynka skinęła głową na tę drugą alternatywę. Słuchałą kolejnych słów Alice.
- Wydaje mi się, że nie zdołamy mu uciec na pieszo Jennifer. Nie chciał rozmawiać… Nie widzę innego wyjścia z tej sytuacji, musimy go skonsumować - powiedziała poważnym tonem i wyciągnęła z torebki nóż, który zabrała ze sobą z domu porwanego przez Jaspera chłopca. Po czym zacięła się nim w dłoń. Odwróciła się przodem do wilka. Był źródłem energii. Alice skoncentrowała się na odczuwanym bólu i na celu, żeby znowu nie wpaść w jego dziwne sidła przytłumienia emocji, którymi owinął ją wcześniej. Ruszyła w jego stronę, chcąc skorzystać z okazji, że jeszcze się nie wygrzebał spod ziemi.
Blondynka ruszyła za nią.
- Chcesz upuścić krew na ziemię? Czy poczekać, aż wygrzebie się z ziemi? - zapytała, spoglądając niepewnie na ogromną stertę gruzu, którą wydobyła. Poruszała się. Łowca z każdą kolejną sekundą znajdował się coraz bliżej powierzchni.
- Poczekam aż odsypie łeb. Tyle mi potrzeba - odpowiedziała krótko do Janny i jak Alice zamierzała, tak też uczyniła. Zatrzymała się blisko sterty ziemi, tak by być w najlepszej pozycji, by złapać bestię za pysk, gdy tylko go pokaże. Teraz jego piękna sierść się dla niej nie liczyła. Stał na drodze i choć bardzo chciała się z nim dogadać, nie chciał. Nie mogła pozwolić mu na próbę pozbawienia jej życia po raz drugi w ciągu kilkunastu minut. Najwyraźniej w pewnym sensie ten tydzień odbił się brutalnie na jej psychice i to w tym miejscu.

Wnet rozległ ostatni, finalny trzask i powierzchowna warstwa gruzu rozsypała się, ukazując długą łapę zwieńczoną szeregiem ostrych, opalizujących pazurów. Każdy z nich z osobna wyglądał niczym piękny, błyszczący diament wprawiony z największym kunsztem. Mimo to Alice nie odczuwała trwogi. Powoli w jej umyśle zaczynała pojawiać się ta sama, znajoma iluzja uwielbienia i spokoju… jednak wciąż nie przejęła nad nią kontroli. Choć to była jedynie kwestia sekund. W następnej kolejności na powierzchnię wyskoczył ogromny pysk Łowcy. Jego świdrujące oczy wpatrywały się w Alice, jak gdyby chcąc jak najszybciej nałożyć na nią czar. Czy była w stanie oprzeć mu się i skonsumować ducha?

Śpiewaczka poczuła powoli ogarniające ją spokój i radość, że widzi pysk stworzenia. Zmrużyła oczy, jeszcze świadoma tego jaki miała zamiar i chwyciła go jedną dłonią za grubą warstwę futra na boku jego masywnej szyi. Zakrwawioną dłonią złapała go tymczasem za pysk mocno, nie tak by zadać mu ból, ale tak by spora ilość jej krwi dostała się w jego nozdrza i do wnętrza za zęby
- Przykro mi. Jesteś piękny i ponoć dobry. Nie mogę ci jednak pozwolić na to, co chcesz zrobić… Wybacz, przyjacielu - powiedziała poważnym tonem. Jej włosy zaczęły nabierać dziwnej, mieszanej barwy… Część była złota, w złocie jednak pojawiło się sporo czarnych pasem. Mieszały się w pięknej, nietuzinkowej kompozycji, ale nie oznaczały niczego dobrego. Pozostało mało czasu, energia Dubhe powoli była zatruwana i choć nadal mogła konsumować, to wygląd Imago został nieco spaczony.
Alice czuła moc przepływającą do niej. Było jej tak dużo… zbyt dużo… Nie potrafiła tego wszystkiego pomieścić. Dubhe była chora i miała trudności z asymilacją esencji. Śpiewaczka czuła się jak osoba, która spożyła niezwykle kaloryczny posiłek, choć cierpiała na raka żołądka. Nie wiedziała, czy będzie w stanie przetrwać elektryczny szok, który przemknął po jej kręgosłupie…
- Alice… - szepnęła Jennifer, patrząc na nią ze strachem. Była kompletnie zaalarmowana. Nie bacząc na nic, podniosła chorą rękę i rozdarła swoją skórę jednym pociągnięciem o szpony Łowcy. Szkarłatna krew zaczęła obficie sączyć się i skapywać na wilka, który jednocześnie wydał z siebie okropny skowyt bólu. Wnet blondynka zamknęła oczy. Jej skóra zaczęła promieniować. Światło bijące z Konsumentki było tego samego odcienia, co złote włosy Alice. Bo to od Dubhe Jennifer zyskała tę moc, choć pośrednio przez Joakima.

Nagle Harper odniosła wrażenie, że część ogromnego ciężaru zniknęła z jej barków. Ponownie mogła łatwiej oddychać. Blondynka pomogła jej pochłonąć Łowcę, który pełen był życiowej i duchowej energii. Kiedy to dopełniło się, wizerunek wilka zszarzał i zmarszczył się. Wielki myśliwy opadł bez życia na fałdy ziemi, które przesądziły o jego klęsce.
Rudowłosa opuściła zakrwawioną dłoń i puściła sierść wilka. Jej włosy opadły, powoli tracąc złoto-czarną barwę. Jej oczy wróciły do przygnębiającego, pięknego fioletu. Zdrową dłonią zgarnęła nieco ziemi i zaczęła przysypywać łeb wilka, by sprawić mu chociaż częściowy pochówek. Nie chciała tego robić, ale nie dał im wyboru. Nie chciał rozmawiać. Było jej przykro i milczała. Czuła jak krew dalej ciekła z jej dłoni i jak jej ciało nadal było nieprzyjemnie obolałe i odrętwiałe po tej próbie skonsumowania bestii.

- Chodźmy… - odezwała się, dopiero gdy skończyła grzebać stworzenie. Podniosła się sztywno i rozejrzała za kijem, który wcześniej gdzieś porzuciła.
Podniosła go i kiedy schyliła się, kaskada jej włosów pofrunęła do przodu. Wciąż były piękne, lśniące i zadbane dzięki magicznym kosmetykom Sonii. Jednak zmieniły się. Alice spostrzegła, że znalazły się w nich dość liczne, czarne pasemka. Zupełnie tak, jak gdyby zaczęła siwieć, tylko na opak. Dążąc nie do bieli, lecz w stronę mroku.
- Alice, jesteś cała? - usłyszała zdyszany głos Jennifer. Kobieta była silna, lecz mimo to nie zniosła tak dobrze konfrontacji z Łowcą, jak Alice. Kiedy śpiewaczka poruszała się, grzebiąc ducha, blondynka usiadła na trawie, rozmasowując skronie zdrową ręką.
Harper drgnęła widząc czarne pasma wmieszane między swoje rude. Nic jednak nie powiedziała, choć były bardzo wyraźne i chyba tylko ślepy nie zauważyłby tej diametralnej zmiany. Złapała mocniej kij zdrową ręką. Lewa, ta która zraniła nadal ja bolała i krwawiła. Musiała zaciąć się troszkę zbyt głęboko
- Tak… Jakoś… A ty? Chcesz iść dalej, czy wracamy Jenny? Powinnam mieć coś przeciwbólowego w torbie… Chyba - powiedziała i zaraz otworzyła torbę, trzymając ostrożnie kij w zranionej ręce. Kupowała parę leków, będąc w aptece. Nie była jednak pewna czy zwykłe leki przeciwbólowe pomogą Jennifer. Miała połamaną rękę. Zdecydowanie potrzebowała szpitala, nie tabletek na ból głowy…
- Nie możemy wrócić. Jeszcze nie teraz - blondynka pokiwała głową. - Czuję się w porządku, nie martw się mną. Daj mi jedynie chwilę na dojście do siebie… - mruknęła. Zdawało się jednak, że ten dystans, o którym pokonaniu mówiła, wciąż był duży.
Alice wyjęła tabletki z torby i kiedy tylko to uczyniła, zachwiała się niespodziewanie. Poczuła, że krew uderzyła jej do głowy. Nagle zaczęła wszystko widzieć znacznie wyraźniej i w bardziej intensywnych barwach. Jej zmysły wyostrzyły się. Słuch był tak czuły, że słyszała oddechy blondynki tak głośno, jak gdyby były uderzeniami młota. Dotyk przekazywał jej tyle informacji… chropowatość tekturowego pudełka z lekami, jego temperatura, sprężystość i wytrzymałość materiału… Nawet równowaga i smak uległy polepszeniu, choć na razie nie musiała wypróbowywać tych zmysłów. Została nieoczekiwanie zbombardowana ilością bodźców i nie potrafiła sobie z tym poradzić.
Kobieta zacisnęła mocniej palce na pudełku, gdy upadła na prawy bok, ale zaskakująco umiejętnie wsparła się na kolanach i łokciu. Czuła palcami lewej ręki strukturę drewna. Każdy jego zadzior i jej własna krew zdawała się łaskotać ją w dłoń, kiedy ściekała jej w dół do nadgarstka. Miała szeroko otwarte oczy i próbowała opanować doznania, których doświadczała. Wszystko w takim natłoku było mocno niepokojące. Jej organizm automatycznie zareagował spłoszeniem. Czuła wyraźnie różne wonie dochodzące z poszycia leśnego. Które było świeżym mchem, które trawą, a które wilgotną ziemią? Piasek też miał inną woń. Czuła też kwiaty. Czuła delikatny wietrzyk na skórze policzków, choć wcześniej nawet go nie widziała. Słyszała dokładnie skąd śpiewał i który ptak, jak grały świerszcze i jak gdzieś niedaleko wśród roślinności przemknęło jakieś nieduże stworzenie… Może jaszczurka? Błądziła wzrokiem po okolicy, nie wiedząc na czym ma go zatrzymać. Jej własne serce niemal ją ogłuszało, a co dopiero do pary z oddechami Jennifer. Alice znajdowała się jakiś metr od kobiety, a jednak czuła na wyciągniętej ręce ciepło ciała blondynki. Było wyraźne, jak i zapach jej skóry i ubrań, które miała na sobie. Czuła nawet woń soli morskiej, po tym jak Jenny wskoczyła do wody przy schodzeniu z łódki
- OBożeoboże… - szepnęła cicho śpiewaczka, choć nadal zdawało jej się to bardzo wyraźna wypowiedzią.
- Alice? Co się dzieje? - zapytała Jennifer. Alice teraz potrafiła dostrzec ze wszystkimi szczegółami wszystkie pory jej cery, każdą rzęsę okalającą wyraziste oczy i każdy włos, który wzrastał na jej głowie. - On ci coś zrobił?
Z trudem podźwignęła się na nogi i chwiejnym krokiem ruszyła w stronę śpiewaczki.
- Jestem otępiała… nie wiem, co przytrafiło ci się - mruknęła. Wszystko wskazywało na to, że ona, w przeciwieństwie do Harper, nie doświadczała tak intensywnej eksplozji zmysłów. Tymczasem rudowłosa wsłuchiwała się w jej słowa, smakując drżenie strun głosowych Jennifer, która składały się na dźwięczny, przyjemny dla ucha głos.
- Poczekaj, nie podchodź Jenny, proszę - powiedziała dalej ściśniętym tonem. Zostawiła pudełko z lekami pomiędzy nią a Jennifer, po czym spróbowała usiąść. Alice ostrożnie wyprostowała się i dalej walczyła, by opanować bombardę nowych doświadczeń
- Moje wszystkie zmysły są niesamowicie wyostrzone. Widzę i słyszę i czuję wszystko… Bardzo mocno - wyjaśniła blondynce, by ta się nie martwiła, że coś z Harper działo się złego. Po prostu nie mogła się pozbierać do kupy po tym co ją spotkało. Z jednej strony, dzięki tym zmianom będzie doskonałym detektorem, z drugiej strony las nie był sterylną przestrzenią w której mogłaby się oswoić z nowymi zdolnościami i bardzo się męczyła
- Wszystko takie nowe… To szaleństwo - powiedziała cicho.
Blondynka z wahaniem skinęła głową.
- Koniec końców - mruknęła szeptem - ten atak łowcy wyszedł nam na dobre… tak z tego wynika - uśmiechnęła się niepewnie, jakby nie do końca wierząc swoim słowom. Zapewne ból w nadgarstku nie pozwalał jej na to. - Jednak musimy iść dalej, inaczej koniec końców to Tuonetar zdobędzie tę zdolność - westchnęła. - Jesteś w stanie chodzić? - zapytała.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-05-2018, 18:57   #502
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Nuria i Ilmarinen

Kiedy blondynka wspomniała o bogini śmierci, Alice poczuła ją w sobie. Ona również była sparaliżowana i zaskoczona przytłaczającym ogromem drażniących impulsów. Nic nie powiedziała, ale nie musiała, aby śpiewaczka była tego świadoma.
Harper bez dalszego zbędnego mówienia, znów chwyciła pudełko leków, po czym spróbowała się podnieść. Przyszło jej to z dziwna łatwością. Faktycznie równowaga i wyczucie jej własnego ciała stały się łatwiejsze… Jakby bardziej intuicyjne. Nie musiała się nad tym zastanawiać, jej ciało w lot łapało to, czego chciała, a nawet ruchy Alice stały się płynniejsze i bardziej zmysłowe. Przywodziła na myśl w tym elegancję zwierzęcia, które wychowało się od zawsze w leśnej głuszy i mogłoby upominać się o koronę jej władcy, gdyby tylko jej na tym zależało.
Podała Jennifer pudełko i wyciągnęła z torebki butelkę wody do picia. Odkręciła korek i podała Jenny
- Połknij, to niewiele, ale może pomoże - powiedziała spokojnym tonem. Tuonetar nie była tematem, którym teraz chciała zaprzątać sobie myśli.
- Chodźmy dalej… Potrzebujesz pomocy? - zapytała. Wyglądało na to, że nawet obcasy przestały być dla niej problemem w tej chwili.
- Nie, spokojnie - blondynka mruknęła. - Chodźmy.

Kontynuowały podróż na południe wyspy, choć ta wydawała się teraz kompletnie inna. Alice odniosła wrażenie, jak gdyby wcześniej oglądała świat poprzez niedostrojony, przestarzały odbiornik. Natomiast teraz rzeczywistość rysowała się kompletnie inaczej. Te same drzewa, skały, krzaki… a jednak kompletnie nowe. W pewnym sensie Harper czuła się, jak gdyby narodziła się ponownie. Lecz jak długo było jej dane poznawać świat nowymi zmysłami, zanim zostanie jej to odebrane?
- Mogę do ciebie mówić? - Jenny zapytała szeptem. - Czy uszy cię bolą od dźwięków?
Alice czuła przytłoczenie i łatwo traciła koncentrację, jednak nie odczuwała z tego powodu cierpienia. Co najwyżej dyskomfort. Zdała sobie również sprawę z tego, że choć jej zmysł równowagi uległ znacznemu polepszeniu, to ciało jednak nie do końca reagowało zgodnie z nim. Nie było przyzwyczajone. Choć posiadała lepsze wyczucie i było to widoczne, Harper odczuwała również pełną świadomość, że jej kończyny nie układają się do końca tak, jak nakazywał im umysł.
- Em? Hm? Ah… Możesz… Tylko nie podnoś głosu, bo może wysadzisz mi bębenek uszny - poprosiła ją również cicho. Alice czuła się dziwnie, z jednej strony swobodnie, a z drugiej niezgrabnie. Próbowała opanowywać i na nowo katalogować które dźwięki pochodzą od czego, a które zapachy od czego. Lekko bolała ją głowa od tego wszystkiego, ale uparcie kontynuowała ten protokół, bo tylko to pomagało jej jakoś skoncentrować się na marszu. Stukała w ziemię kijem jak wcześniej, robiła to jednak nieco lżej, bo wibracje kawałka drewna o gunt dostarczały jej dość informacji, a do tego jeszcze dziwnych doznań na poziomie łokcia i ramienia.
- W porządku - Jennifer odpowiedziała spokojnie. Dobrze panowała nad mimiką, lecz wciąż Alice była w stanie dostrzec, że pod tym pozornym rozluźnieniem blondynka odczuwała ból. - Nie wiem, czy będę w stanie nas obronić drugim razem. I choć nic nie wskazuje na to, żeby polował na nas ktoś jeszcze… bądź ostrożna. Wykorzystaj swoje zmysły, skoro są takie wyostrzone… - poprosiła. - Musimy w porę zacząć uciekać. A może i jeszcze wcześniej.
Śpiewaczka zerkała na Jennifer co kilka metrów. Dalej prowadziła je przez las dalej
- Dobrze. Będziemy bardziej ostrożne. Ewentualnie zadźgam kogoś kijem… To mało prawdopodobne, ale zawsze lepsze niż nic, albo się poddać. Mam nadzieję, że ten kowal będzie pomocny… - westchnęła cicho i wydychane powietrze załaskotało ją w wargi, więc oblizała je i przygryzła, chcąc pozbyć się natrętnego odczucia. Koncentrowała się na zmysłach wzroku i powonienia, zgadywała bowiem, że jeśli będą zbliżać się do sadu jabłoni, poczuje bardzo wyraźny, charakterystyczny zapach.

Przeszły może kilometr, kiedy Alice zaczęła go odczuwać. Wpierw niezbyt mocno, delikatny posmak owoców unoszący się wraz z wiatrem. Po stu metrach zobaczyła pierwszą jabłonkę, potem następną i jeszcze jedną. Nic nie odgradzało je od lasu. Rosły pośród niego, stanowiąc wysepkę drzew sadu wokół liściastych i iglastych stanowiących główną część terenu. To nie ulegało wątpliwości - Mehiläinen opowiadała właśnie o tym miejscu. Gdzieś w okolicy musiała znajdować się chatka, a w niej ich kolejny przewodnik.
Śpiewaczka dała znać Jenny o tym, że zbliżają się do sadu, gdy tylko pierwszy raz poczuła woń owoców. Szły więc dalej, nie przestając sprawdzać terenu przed sobą, czy grunt był bezpieczny. Alice nasłuchiwała, szukała wzrokiem i węchem czy rzeczywiście ktoś gdzieś tu w pobliżu mieszkał. Jej zmysły, choć rozpraszały jej uwagę od normalnej rozmowy, to teraz czyniły z niej swoistego rodzaju radar.
- Pełno jabłek - Jenny spojrzała na soczyste, czerwone owoce, które wisiały pośród liści. Wydawały się niezwykle kuszące. Jaka w dotyku byłaby ich skórka? Jaki smak miałby słodki sok, który krył się w środku? Jak bardzo chrupiący okazałby się miąższ, gdyby Alice wgryzła się w niego? Harper odczuła wielką ochotę może nie tyle na jabłko samo w sobie, co na wypróbowanie nowych zmysłów, którymi dysponowała.
- Słyszysz kogoś? Albo coś? Jak nazywał się ten mężczyzna, którego mamy znaleźć? Zawołamy go? - blondynka miała pełno pytań.
Rudowłosa drgnęła wytrącona z zamyślenia słowami Jenny
- Co? A… Ilmarinen… Jeszcze nie słyszę i nie czuję. Zobaczymy jak wejdziemy głębiej w sad i dostrzegę chatkę - powiedziała spokojnie, zerkając na Jennifer i powstrzymując się od chęci zjedzenia jabłek. Mimo, że wszystko byłoby teraz takie intensywne, powstrzymała się. W końcu to ona wyznaczyła zasadę, by nie jeść nic z tego lasu.

Nagle ktoś zaczął śpiewać. Alice ciężko było określić, jak daleko. Nie do końca potrafiła powiedzieć, czy odgłos rzeczywiście był głośny, czy może prawie niedosłyszalny, a tylko jej podkręcone zmysły wyolbrzymiły go do tego stopnia. W zasadzie było to jedynie nucenie. Przypadkowe nuty, które nie składały się na żadną konkretną melodię. Wydawała je z siebie kobieta skryta gdzieś pomiędzy drzewami, choć na razie Alice jej nie dostrzegała. Czy powinny jej poszukać? A może stanowiła ich kolejnego wroga, którego powinny uniknąć i nie zaprzestawać poszukiwań Ilmarinena?
- Słyszę jakąś kobietę - powiedziała Harper, od razu sprzedając informację Jenny
- Nuci - dodała jeszcze, by nie było wątpliwości co dokładnie słyszała. Nasłuchiwała jeszcze chwilę, po czym ręką określiła kierunek z którego do jej uszu docierały nuty melodii.
- W tamtą stronę - dodała i zerknęła na Jennifer
- Omijamy ją, czy idziemy zapytać o drogę? - zapytała.
Jennifer zastanowiła się.
- A nuci łagodnie, czy agresywnie? - zapytała, zadowolona ze swojego pytania. Zwróciła zaciekawione spojrzenie na piękne jabłonie, jakby starając się dostrzec obcą śpiewaczkę pośród roślinności. Kiedy nie była w stanie, przesunęła wzrok na tę znajomą, która stała obok niej.
Alice zmarszczyła brwi i zamknęła oczy by lepiej skoncentrować się na słuchu, czy była w stanie określić coś takiego z tej odległości, czy musiała odrobinę zbliżyć się w stronę, skąd docierał do niej głos tamtej kobiety. Nie musiała poruszać się. Nucenie brzmiało jak zwykłe… nucenie. Właścicielka głosu mogła być znudzona, lub zajmowała się jakąś nieszczególnie zajmującą i żmudną aktywnością.
- No? - blondynka ponagliła.
Harper otworzyła oczy i zerknęła na Jenny
- Brzmi jak zwyczajne nucenie, towarzyszące nudzie przy wykonywaniu monotonnej czynności - wyjaśniła jakie odniosła wrażenie
- Myślę, że może jednak zwrócenie się o wskazanie kierunku nie byłoby złym pomysłem - dodała.
- To chodźmy.

Kilkanaście metrów dalej pośród drzew znajdował się duży, solidny głaz. Siedziała na nim piękna kobieta. Miała niezbyt długie, brązowe włosy związane różową wstążką. Jej ciało nie przykrywało nic prócz promieni słonecznych oraz drobnej warstewki tiulu w kolorze flamingów. Było jędrne i kuszące. Zdawała się cudowną nimfą lub też wodzącym na pokuszenie sukubem. Kompletnie nie spostrzegła obecności Jenny i Alice. Relaksowała się, nucąc cicho. U jej stóp znajdował się kosz pełen czerwonych jabłek.

[media][/media]

Rudowłosa przez kilka chwil przyglądała się kobiecie bardzo uważnie, bowiem z nowymi zmysłami ta wydawała jej się bardzo urokliwą w swoim naturalnym pięknie. Zaraz jednak otrząsnęła się i pokręciła głową
- Ym… Przepraszam? - odezwała się odrobinę głośniej, co w jej własnej głowie brzmiało za głośno, ale musiała się do tego przyzwyczaić.
Kobieta przestała śpiewać, jednak w ogóle nie przelękła się. Nawet nie wzdrygnęła. Nie próbowała też zakryć swojego ciała przed obcymi oczami, jakby kompletnie nie przejmowała się tym. Spojrzała na Alice zupełnie tak, jakby spodziewała się jej.
- Słucham? - w ten sposób przywitała się nieznajoma. Miała przyjemny głos kojarzący się ze świeżo ściętymi kwiatami.
Alice nabrała więcej powietrza do płuc, razem z cudowną wonią jabłek i parującej po ciepłym słońcu zieleni sadu
- Przyszłyśmy znaleźć kowala Ilmarinena… Drogę tutaj wskazała nam pszczoła Mehiläinen, przyjaciółka niedźwiedzia Otso… Ja jestem Alice, a to Jennifer… Czy mogłabyś wskazać nam do niego drogę? - poprosiła śpiewaczka uprzejmie, próbując znieść brzęk własnego głosu w swojej czaszce. Był również bardzo ładny, ale słyszany z wewnątrz, nie z zewnątrz, sprawiał jej odrobinę bólu.
Kobieta uśmiechnęła się, ukazując rząd równych, śnieżnobiałych zębów.
- Mogłabym - odpowiedziała, co zabrzmiało jak obietnica. Patrzyła prosto w oczy Alice w ten sposób, że Harper zaczęła zastanawiać się, na co dokładnie zgadza się nieznajoma.
Harper uśmiechnęła się lekko
- Oh, w takim razie byłabym bardzo wdzięczna - zgodziła się Alice, teraz czekając aż niemal całkowicie naga kobieta wskaże im owy właściwy kierunek. Uprzejmie starała się nie wodzić po niej wzrokiem, więc jej spojrzenie również było skoncentrowane na oczach niewiasty.
Nieznajoma pochyliła się, aby podnieść koszyk jabłek. Kiedy wyprostowała się z powrotem, ciężko było odmówić jej piersiom sprężystości. Obróciła się tyłem do kobiet i ruszyła w wybranym kierunku pośród drzew. Poruszała kusząco biodrami i wydawała się zupełnie nie przejmować ciężarem owoców. Albo były bardzo lekkie, albo ona bardzo silna.
- Zapraszam was - rzekła, tym samym prosząc kobiety o dołączenie do niej.
Tak bardzo jak Alice starała się nie przykuwać uwagi to każdego najdrobniejszego ruchu ciała kobiety, tak bardzo jej to nie wychodziło. Świat stał się naprawde potężnie pełen wszystkiego dla panny Harper. Zerknęła na Jenny
- No to idziemy… Zaraz może uda nam się coś zrobić z twoją dłonią, żeby chociaż… No wiesz, ją unieruchomić - powiedziała cicho, ale ruszyła za odzianą w tiul kobietą.
- Też byś chciała ją unieruchomić? - blondynka mruknęła półprzytomnie, idąc za nimfą.

Szły jeszcze przez kilkanaście, może kilkadziesiąt metrów, kiedy ujrzały drobną chatkę. Alice skojarzyła się z domkiem Mielikki i Tapiego, tyle że ta nie była porośnięta i sprawiała wrażenie nieco nowszej. Nieznajoma przystanąła przy drzwiach, po czym obróciła się nieznacznie i spojrzała z uśmiechem na Harper i Jenny.
- Gotowe? - uśmiechnęła się.
Alice popatrzyła na kobietę, a potem na domek. Nasłuchiwała chwilę, czy słyszy kogoś wewnątrz. Wydawało jej się, że tak. Czy to było chrapanie? Mimo wszystko nie była pewna, czy nie należało na przykład do zwierzęcia.
- Hmm, no tak, dziękujemy… - Harper była trochę skołowana. Kobieta wskazała im chatkę, ale nie kowala, a przez to jak wyglądała i swoje nowe zdolności percepcji czuła, że zachowuje się conajmniej jak Kirill, kiedy myślami jest w innej galaktyce… No może tylko bardziej ekspresyjnie.
Nimfa otworzyła drzwi, zapraszając je do środka gestem.
- Ilmarinen jest w środku - zapowiedziała. - Dawno nie przyjmował gości. Jednak jeżeli zdołałyście przedostać się na teren sadu, to znaczy, że nie możecie mieć złych intencji - powiedziała tak, jak gdyby okoliczną ziemię otaczało zaklęcie blokujące dostęp nieprzyjaciołom. - Wejdźcie - ustawiła się bokiem robiąc kobietom miejsce.
Alice podeszła w takim razie przodem i pierwsze co zrobiła, to spojrzała na drzwi, podniosła wolną dłoń, bo w zranionej postanowiła trzymać swój kij i zapukała do drzwi, nie chcąc tak komuś wchodzić do domku bez ostrzeżenia. W końcu grzeczność jej to nakazywała. Uderzanie kostkami w drzwi sprawiło znowu sporo hałasu, na który postarała się nie skrzywić. Nasłuchiwała reakcji ze środka i starała się oddychać płytko, bo wolała się nie przekonać czy ta tajemnicza kobieta pachnie kwiatkami, jabłkami czy czymkolwiek innym mogła pachnieć, jeśli była równie magiczna co ten cały las.

Alice zauważyła, że powoli już zaczyna panować nad swoimi nowymi zmysłami. Potrafiła wytępić je do zwykłego stanu sprzed skonsumowania Łowcy. Kiedy zachodziła taka potrzeba, mogła je błyskawicznie wyostrzyć. Wciąż nie opanowała tej sztuki kompletnie, jednak zaczynała rozumieć, jak postępować, aby dostrzec więcej niż zwykły śmiertelnik i nie wyć z bólu chwilę później, gdy ktoś przejedzie jej po oczach światłem latarki.
- Czy to ty, Nurio? - z wnętrza rozległ się niski, tubalny głos. Wydawał się nieznacznie tylko zirytowany, jakby jego właściciel obudził się właśnie z długiej i smacznej drzemki.
Harper poczuła ulgę, że mogła już panować nad siłą doznań, jakie dostarczały jej nowe zdolności. kiedy ze środka chatki rozległ się głos mężczyzny, śpiewaczka najpierw zerknęła na odzianą we flamingowy róż kobietę, a potem znów spojrzała na drzwi
- Cóż, nie… Przepraszam, że przeszkadzam… Mamy do pana pytanie i prośbę, jeśli to nie będzie problem - odezwała się, trochę zmieszana, że jednak najwyraźniej mężczyzna spał.
- Najdroższy, dwie piękne kobiety przyszły do ciebie z wizytą - Nuria, bo nimfa najwyraźniej tak miała na imię, szepnęła czule do kołatki. Będącą zapewne najszczęśliwszą kołatką na świecie. - Pamiętam twoje słowa… kiedy szeptałeś mi, że tylko mojego towarzystwa pragniesz… - zawiesiła głos, uśmiechając się figlarnie. - Czyżby moja uroda przeminęła?
Nuria teatralnie westchnęła i oparła się o drzwi plecami. Wnet poleciała do tyłu, gdy te otworzyły się. Została złapana w locie przez mężczyznę, który odruchowo zacisnął dłonie na jej nagich ramionach. Ciężko był pozbyć się wrażenia, że Nuria wszystko zaplanowała. Jako jedna z nielicznych posiadała wystarczającą grację, by wyglądać przy tym tak dystyngowanie, kusząco i urokliwie.

Ilmarinen był mężczyzną średniego wzrostu. Odznaczał się dużą nadwagą. Wciąż nie mógł równać się z Otsem, jednak tak naprawdę to nic jeszcze nie znaczyło. Miał kędzierzawe, czarne włosy, które w dół przechodziły w gęstą, długą brodę. Wyglądał na pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, mimo że tak naprawdę liczył sobie zapewne zupełnie inną ich ilość. Nie był przystojnym mężczyzną, choć wydawał się za to bardzo silny i pewny siebie.
- Jeden, dwa, trzy… - liczył na głos. - Widzę trzy piękne kobiety, nie dwie. Komu uczyniłaś taką krzywdę, moja miła?
- Obawiam się, że sobie, mój drogi - Nuria zamknęła oczy, wtulając się plecami w swojego kochanka. - Skoro spraszasz inne…

Alice poczuła się nieco nie na miejscu słuchając rozmowy, która zaistniała między Nurią, a Ilmarinenem. Czekała chwilę i uśmiechnęła się przepraszająco, kiedy mężczyzna wreszcie zwrócił na nią i na Jennifer uwagę
- Nie chcemy zajmować wam zbyt wiele czasu… Przysyła nas Mehiläinen, przyjaciółka Otsa. Poszukujemy góry Horny i ponoć ty mógłbyś nam coś o tym powiedzieć… Nazywam się Alice, a to Jennifer… Po drodze Jenny miała mały wypadek, czy jest jakaś opcja, byście zechcieli pomóc nam choć usztywnić jej rękę, by nie zrobiła sobie w nią więcej szkód? - wyjaśniła śpiewaczka, chcąc przejść od razu do sedna i nie musząc wykręcać się z tłumaczenia, czemu kowal je tu ‘sprosił’ jak zasugerowała niemal naga kobieta… Alice musiała przyznać, że razem tworzyli niezwykłą parę do oglądania.
Kochankowie spojrzeli po sobie.
- Słodziutka, czy zajęłabyś się tą biedną panią? - zapytał kowal, wpierw patrząc na Nurię, a potem na Jennifer.
Nimfa położyła dłoń na klatce piersiowej mężczyzny i zaczęła bawić się kręconymi włosami pokrywającymi go.
- A nie będziesz zazdrosny? Myślałam, że lubisz, kiedy zajmuję się tylko tobą… - zawiesiła głos, patrząc mu w oczy.
Ilmarinen kompletnie zapomniał o słowach Alice i spojrzał na swoją towarzyszkę w nagłym przypływie palącego pożądania. Zdawało się, że zaraz weźmie ją, położy na barku i przeniesie na łóżko w sypialni.
Śpiewaczka nie zamierzała im przerywać, obiecała sobie, że poczeka trzydzieści sekund, jeśli w tym czasie nie nastąpi żadna zmiana, dopiero zacznie myśleć o tym, by zwrócić uwagę na to, że czas nie jest dziś po ich stronie. Zerknęła w międzyczasie na Jennifer, oceniając to jak blondynka się miała, po pierwsze ze względu na rękę, a po drugie przez nastrój panujący między tą dwójką. Wolała, by Jenny nie pogrążyła się w przygnębieniu.
Blondynka wyglądała bardziej na zirytowaną, choć całkiem dobrze kontrolowała się pomimo niesprzyjających ku temu okoliczności.
- Jeżeli to byłoby możliwe - chwyciła zdrową ręką dłoń Nurii i położyła ją na swojej drugiej, chorej. - To chciałabym, abyś mi pomogła - powiedziała bardzo poważnym tonem, tym samym burząc nastrój pomiędzy kochankami. Nuria spłoszyła się i spojrzała na blondynkę niczym obrażona kotka, jednak jej mina zmieniła się, gdy Ilmarinen zwrócił na nią wzrok i pocałował w policzek.
- Zobaczę - szatynka obiecała niechętnie, po czym nagle zmieniła kompletnie nastawienie. Uśmiechnęła się do Jenny szeroko i jakby nawet… szczerze. - Potrzeby naszych gości powinny być zaspokojone. Inaczej… następni nie będą przychodzić.
Pociągnęła Konsumentkę do wnętrza chaty. Ilmarinen następnie wyszedł dalej na zewnątrz i skierował się w stronę ławeczki. Usiadł na niej, mówiąc do Alice.
- Czego szukałaś? - poprosił o przypomnienie. - I dlaczego tego szukasz? To pośrednie pytanie o to, kim jesteś. O to, kim obydwie jesteście - poprawił się.
Alice popatrzyła za wciągniętą do chatki Jennifer i wyostrzyła nieco zmysł słuchu, by wiedzieć o czym będzie rozmowa mająca miejsce w środku. Skoncentrowała jednak większość swej uwagi na kowalu
- Szukamy góry Horny. A dlaczego jej szukamy, ponieważ… Próbujemy znaleźć na tej wyspie coś ważnego dla uratowania świata jakim znamy i nie mamy pewności, gdzie tego czegoś szukać. A pszczółka powiedziała nam, że jest to interesujące miejsce. Choć osobiście uważam, że cała ta wyspa jest fascynująca… - rozgadała się odrobinę, zaraz jednak zamilkła i zerknęła uważnie na mężczyznę.
- Cała wyspa i wszyscy jej mieszkańcy? - mężczyzna uśmiechnął się do Alice. - Cóż, mała pszczółka dobrze szepnęła ci do uszka. Mogę ci pomóc dojść na górę Hornę. Ale najpierw chcę z tobą porozmawiać i przekonać się, czy jesteś człowiekiem, któremu warto pomóc. Nie jestem dobrotliwym, pomocnym duszkiem. Jestem kowalem - powiedział głosem przepełnionym dumą. - Czy wiesz, kim jestem? Z czego Ilmarinen zasłynął? O czym ułożono pieśni? - zawiesił głos. - I powiem ci, że ciesz się, że przynajmniej nie każę ci ich śpiewać - podniósł do góry palec wskazujący.
Harper uniosła brew i uśmiechnęła się na jego ostatnie słowa
- No z tym ostatnim, to tak się akurat składa… Że jestem śpiewaczką… Co do reszty, może nie być już tak kolorowo. Jestem tutaj, ponieważ przyrzekłam Acce i vaki mądrości i prawdy ubiec bóstwa Tuoneli… - spoważniała znowu, obserwując uważnie kowala
- Obcowanie z bóstwami, czy legendarnymi postaciami jak ty nie jest czymś dla mnie codziennym, sprecyzujmy to… W ciągu tego tygodnia dopiero zaczęłam poznawać fiński panteon - uśmiechnęła się przepraszająco.
Ilmarinen warknął coś pod nosem.
- Czyli mnie nie znasz? Nie powinnaś tak lekko opowiadać o swojej niewiedzy, jakby tłumaczyła cię. Wręcz przeciwnie. Należą mi się wyjaśnienia, dlaczego jesteś nieobeznana. Dzieci powinny wzrastać w tradycji. Słuchać opowieści o mężnych fińskich bohaterach i heroinach - wyprostował się, eksponując wielkie brzuszysko. W jego mniemaniu bez wątpienia zaliczał się do tego chwalebnego towarzystwa.
Śpiewaczka wzięła głęboki wdech
- Bardzo cię przepraszam, ależ oczywiście, gdybym tylko miała możliwość, słuchałabym z zafascynowaniem takich opowieści, ale… Nie jestem finką. Pochodzę z kraju zza oceanu. Poza tym… Świat w tych czasach wygląda zupełnie inaczej… Bogowie i herosi… To tylko opowieści i nie są przekazywane… Można o nich przeczytać, ale to niestety nie jest już wiedza, którą obowiązkowo każdy posiada. Uważam, że przez to te czasy są bardzo ubogie… Opowiadałam o tym Tapiowi, był przygnębiony - zamyśliła się, wspominając rozmowę o metalowych ptakach.
Kowal parsknął śmiechem.
- Niby nie znasz opowieści, ale imionami potrafisz rzucać niczym wymieszaną w samą towarzyską śmietankę.
Następnie zamilkł na moment.
- Czyli jesteś obca… to jak Nuria. Ona też nie należy do tego miejsca… i czasu… - szepnął cicho do siebie, zamyślając się.
Alice przechyliła głowę
- Bowiem szybko się uczę, więc gdy poznaję czyjeś imię, oczywiście że chcę poznać i tę osobę. A jak mówiłam, w tym tygodniu poznaję wiele znamienitych person fińskiej kultury - wyjaśniła płynnie. Gdy Ilmarinen wspomniał o tym, że Nuria nie jest stąd, rudowłosa mruknęła delikatnie
- Zdaje się jednak, że doskonale się wpasowała - zasugerowała, obserwując mężczyznę. W końcu byli w zażyłej relacji, trudno by temu teraz zaprzeczył.
- Z czego zasłynąłeś Ilmarinenie, jeśli rzecz jasna zechcesz mi opowiedzieć? - zapytała ze szczerym zaciekawieniem.
Kowal poklepał się po brzuszysku.
- Niczym wielkim - powiedział skromnie. - Stworzyłem sklepienie niebieskie. A także młot Sampo, które je podtrzymuje, ten jednak został zniszczony. Uległ rozproszeniu na trzy odłamki, które zamieszkały w świecie żywych - westchnął z pewnym smutkiem.
Alice uniosła brwi
- Uważam, że stworzenie sklepienia niebieskiego to już niesamowity, nie lada wyczyn… Co do młota Sampo, cóż… Może ktoś go kiedyś znajdzie i ci odda? - zaproponowała optymistyczną opcję. Zerknęła w stronę chatki, a potem znów na kowala.
- Muszę dla ciebie wyglądać, na straszną ignorantkę… Przykro mi, staram się dlatego zapamiętać wszystko najlepiej jak mogę - obiecała.
Jednocześnie słyszała głosy dochodzące z chatki. Nuria szukała bandaży w szafce i kazała czekać Jenny na krześle, na co blondynka zgodziła się. Zresztą nie miała wielu możliwości.
- Mam nadzieję. I, szczerze mówiąc, działam w tym kierunku - Ilmarinen mruknął po dłuższej chwili zastanowienia. - To moje największe dzieło, może nie licząc sklepienia niebieskiego - wzruszył ramionami. - Jednak myślę, że wkrótce znów je posiądę - uśmiechnął się do siebie.
Harper kiwnęła głową
- Mam nadzieję, że twój plan się powiedzie w takim razie - powiedziała spokojnym tonem. Następnie zamilkła, nie będąc pewną, co w tym momencie ma powiedzieć. Kowal nieco zbił ją z torów myślenia o celu podróży i śpiewaczka po prostu na chwilę zadumała się.
Alice usłyszała zamieszenie, które miało miejsce w chatce. Zdawało się, że kobiety o coś spierały się szeptem tak cichym, że śpiewaczka nie mogła go dosłyszeć. Co, mając pod uwagę jej wyczulone zmysły, o czymś świadczyło.
- Stworzyłem Sampo dla wiedźmy w Tuoneli w zamian za rękę jej córki. Kiedy ona zginęła, wykułem jej posąg ze złota i prosiłem Väinämöinena o to, żeby pomógł mi ożywić go. Jednak nie zgodził się, a mi zostało jedynie zwrócić z pomocą do wiedźmy Louhi. Mimo że wcześniej wykradliśmy jej Sampo. Ja i Väinämöinen. Koniec końców okazało się, że nie mogłem liczyć na mojego przyjaciela i brata, lecz na tę wstrętną czarownicę, z którą wojowaliśmy. Jednak zgodziła mi się pomóc, sama również tęskniła za swoim dzieckiem. I tylko dzięki temu Nuria wciąż jest ze mną… - zawiesił głos, rozpamiętując minione wydarzenia.
Alice uniosła lekko brwi
- Cóż… Mimo tego, że twoja opowieść miała tyle zwrotów, koniec końców wyszło na to, że czasem i wróg, stanie się pomocnym, gdy dążysz do jakiegoś celu, czyż nie? To ciekawe… - nie zdziwiło jej to, że kobieta była, jak wynikało z opowieści, ożywionym posągiem ze złota. Zadumała się nad faktem, że podobnie jak w tym przypadku, był moment kiedy i jej to sama Tuonetar musiała pomóc i to dokładnie dzisiejszego dnia… Śpiewaczka zerknęła znów w stronę drzwi chatki. Słysząc szeptany spór, nawet przy swoich czułych zmysłach, zdziwiła się odrobinę, ale postanowiła na razie na to nie reagować.
- Tak więc… Mówiłeś, że pomożesz nam dojść do tamtej góry… - rudowłosa wykonała płynny nawrót do tematu, który powinien ją interesować. Mogłaby zapewne spędzić na rozmowie z kowalem i wiele godzin, ale nie mieli aż tyle czasu…
- Tak, bo dzięki temu zdobędę to, czego tak bardzo pragnę. Pomogę wam dostać się na Hornę - obiecał. - A dzięki temu Sampo znowu będzie moje - uśmiechnął się lekko, patrząc w dal. Wydawał się rozmarzony i nie do końca skoncentrowany na rozmowie.
Wtem Alice usłyszała krzyk. Był przytłumiony, jakby przez rękę kneblującą usta, jestem dla nowych uszu śpiewaczki układał się w wyraźne słowa. “To pułapka! Uciekaj!” Zwykłe, trzy proste słowa, które znaczyły tak wiele.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 18-05-2018 o 19:00.
Vesca jest offline  
Stary 18-05-2018, 19:01   #503
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Nieoczekiwani wrogowie

Harper milczała przez krótką sekundę, by zaraz zacisnąć na moment mocniej dłoń na kiju, którym wcześniej sprawdzała ziemię w lesie. Westchnęła i tym razem spojrzała w stronę chatki już na tyle wyraźnie, że nie było to niezauważalne zerknięcie
- No to pięknie… W takim razie, zobaczę co z Jennifer, bo nieco zależy nam na czasie? - zapytała spoglądając na Ilmarinena uważnie. Tymczasem spięła mięśnie, gotowa do reakcji, wiedząc już, że jeśli ona usłyszała wyraźnie słowa wypowiedziane przez Jenny, to samo też doszło do Tuonetar.
- Czemu by nie - odpowiedział kowal. - Mi też zależy na pośpiechu - przyznał. - Sama wiesz dlaczego.
Wyglądało na to, że chciał pozwolić Alice odejść, samemu czekając w tym samym miejscu. Nic nie wskazywało na to, że miałby brutalnie powstrzymać ją czynem lub słowem.
Alice zerknęła po nim uważnie, po czym wstała.
- Jenny? - zawołała w stronę otwartych drzwi chatki, tonem który wskazywał na to, że oczekiwała by blondynka do nich przyszła. Alice tymczasem znów pozwoliła zmysłom na wyczulenie, nasłuchując teraz otoczenia bardzo uważnie.
W chatce rozległo się ciche poruszenie. Harper spostrzegła kątem oka, że Ilmarinen wstał i zwrócił się w stronę własnego domostwa, nie przybliżając się przy tym.
- Twoja przyjaciółka zasnęła - usłyszała głos Nurii. - Dałam jej ziółka lecznicze, dzięki którym będzie regenerować się - wyjaśniła pogodnie.
“A-alice”, jednocześnie rozległ się zduszony szept. Cichy niczym szelest opadającego, więdnącego liścia.
Harper uśmiechnęła się, zaciskając dłoń mocno na kiju
- Nurio… Moja droga… To bardzo miłe z twojej strony i gościnne. Chciałyśmy jednak tylko opatrunku na jej rękę. Zbudź ją, nie mogę jej pozostawić z wami. Nie pochodzi z tej wyspy jak i ja, zdecydowanie chcę z nią ruszyć dalej i wrócić - oznajmiła tonem jakby mówiła do bardzo nierozumnego dziecka, któremu musiała coś cierpliwie wyjaśniać.
Nuria wyjrzała na zewnątrz. Oszałamiająco piękna, urokliwa i naga… niczym wyjęta spod dłuta wielkiego artysty.
- “Chcę z nią ruszyć dalej”? - powtórzyła. - A nie z nami? My również wybieramy się do Horny i chcielibyśmy was eskortować.
Ilmarinen przybliżył się.
- To nie jest bezpieczne miejsce. Przypomnij sobie waszą ostatnią walkę z Łowcą i jak niewiele brakowało… - zawiesił głos.
- A zresztą my i tak zmierzamy w tamtą stronę - Nuria wzruszyła ramionami, jak gdyby to nie było nic wielkiego.
Rudowłosa kiwnęła głową, udając że nie dostała właśnie potwierdzenia na temat tego jak bardzo zła była ta sytuacja. Postanowiła sprawdzić jeszcze jedną rzecz
- Ależ nie trzeba. I tak chciałam się jedynie zapytać o drogę. Najpierw musimy wrócić po resztę naszych znajomych. Jeśli wam się spieszy na górę, w takim razie nie chciałabym zabierać wam za dużo czasu i po prostu powiedzcie mi jak tam dojść. Zabiorę Jenny i jak przedyskutuję to z resztą, to wtedy się tam wybierzemy - uśmiechnęła się i stanęła tak, by dobrze widzieć, jedno i drugie z dwojga mieszkańców tej chatki.
Nuria i Ilmarinen spojrzeli po sobie nieco dłużej. Obydwoje skinęli głową w tym samym momencie, jakby tocząc w myślach rozmowę, której Alice nie mogła dosłyszeć.
- Niestety nie tak to będzie wyglądać - kowal westchnął. - Jeżeli nie dostarczę cię na górę Hornę, to Tuonetar nie przekaże mi wszystkich trzech odłamków Sampa. Jak to sama powiedziałaś? - zastanowił się, próbując wywołać z pamięci słowa śpiewaczki. - “Mimo tego, że twoja opowieść miała tyle zwrotów, koniec końców wyszło na to, że czasem i wróg, stanie się pomocnym, gdy dążysz do jakiegoś celu, czyż nie?”
Ilmarinen westchnął i założył ręce o siebie.
- Tuonetar, podobnie jak Louhi, nie jest moją przyjaciółką. Już prędzej nazwałbym ją wrogiem z wielu powodów. Jednakże, jeśli jest pomocna w dążeniu do mojego celu… - zawiesił głos, wpatrując się smutno w Alice.
Śpiewaczka kiwnęła głową
- Ironicznie… Oh. Nawet zabolało - westchnęła
- A co jest na górze Hornie, że właśnie tam chce mnie jaśnie wredna jędza? - zapytała poważnym tonem Alice.
- Ktoś, kto odbierze cię - rzekł kowal. - A mi odda tych trzech młodzieńców.
Nuria zmarszczyła czoło i wydęła usta.
- Pragniesz wszystkich, prócz mnie - mruknęła niby zazdrośnie.
Ilmarinen spojrzał na nią z miłością i rozbawieniem.
- Jesteście niezwykle miłymi osobami. Szkoda tylko, że tak ładne jabłka, mają tak zepsute wnętrze… Dobra… To co zrobiłaś z Jenny? - zapytała. Nie była w nastroju do uprzejmości i cierpliwości. Alice przeszła na maksymalnie rzeczowy i poważny ton. Ktoś miał ją odebrać z góry i oddać trzech mężczyzn…
- Poza tym, co planujesz potem zrobić z tymi ludźmi? Dodatkowo, skąd wiesz, czy bogini cię po prostu nie wykorzystuje dla własnego celu. Czemu niby miałaby oddawać ci młot, który ponoć jest tak wspaniały jak niebo, które zrobiłeś. Miałam okazję poznać bardzo paskudną stronę bogów Tuoneli i zdecydowanie nie należą do przyjaznych osób, które dla swojej korzyści nie zabiją każdego, kto im się sprzeciwi - zmarszczyła brwi i przełożyła kij do drugiej dłoni. Był znów zakrwawiony świeżą cieczą. Alice skaleczyła się w ledwo zasklepioną ranę.
- Wypij to - Nuria podała jej flakonik wypełniony bezbarwną cieczą. Samo naczynie było śliczne i kształtem przypominało iść winogron.
- Odpowiem ci na te pytania i wszystkiego dowiesz się, jeżeli będziesz współpracować - obiecał mężczyzna. - Ładne jabłka wciąż mogą przydać się. Nawet jeśli w środku zgniły, to z zewnątrz wciąż potrafią być smaczne. O ile nie chcesz od nich zbyt wiele i nie zagłębisz się niebezpiecznie… - zawiesił głos w groźbie.
Harper zerknęła na flakon, ale nie przyjęła go, tylko cofnęła się o krok
- Co mi stoi na drodze, bym was po prostu nie skonsumowała. Dlaczego miałabym tego nie zrobić. Po prostu to zrobię, a potem choćby wyniosę Jennifer z waszej przeklętej chatki - warknęła. Nieważne jak zagadkowo mówił kowal, Alice była teraz mocno wstrząśnięta, a to była taka ludzka emocja, która zaślepiała gniewem.
- Nie możesz nas skonsumować - rzekł Ilmarinen. - Dawno temu spotkałem osobę, która posiadała taką umiejętność. Miało to miejsce przed czasami twoimi, twojej matki, babki, prababki… i tak dalej w dół drzewa genealogicznego. Jeżeli rządzicie się tymi samymi zasadami… - zawiesił głos - ...najpierw musisz nas pokonać. Zanim pożresz. A ja… - mężczyzna wyprostował się, prezentując olbrzymią masę zarówno tłuszczu, jak i mięśni - ...nie zamierzam pokonać się słabej kobiecie.
Harper wyostrzyła zmysły jeszcze bardziej
- Czyli jeśli odmówię współpracy, będę musiała się liczyć z tym, że za chwilę się na mnie rzucicie? Złota gościnność - mruknęła, robiąc teraz drugi krok do tyłu.
- Przykro mi - odparła Nuria. - Nie chcę, żebyś myślała o nas źle, jednak… Nie traktujemy cię jak wroga, lecz bardziej… jak kogoś, kto znalazł się w nieodpowiednim miejscu i czasie, będąc nieodpowiednią osobą, mającą nieodpowiednie znaczenie dla potężnych ludzi. I nie mam teraz na myśli nas.
Ilmarinen westchnął.
- Niestety jeżeli nie będziesz współpracować po dobroci, to zrobi się nieprzyjemnie. To nie jest groźba. To obietnica - skrzywił się.
Alice zacisnęła mocno dłonie i spojrzała na Nurię
- Nie odpowiedziałaś mi co zrobiłaś z Jennifer. Jest przytomna? Jeśli tak, to nie chcę, żeby była w to zamieszana - oznajmiła poważnym tonem. Kalkulowała, ale na razie wahała się pomiędzy odmową, a wykorzystaniem faktu, że nie będzie miała wyboru.
- Jest nieprzytomna - odpowiedziała Nuria. - I wolelibyśmy, abyś ty też utraciła świadomość.
- Tak byłoby łatwiej - szybko dodał Ilmarinen, unikając wzroku Harper.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Pod jednym warunkiem. Jennifer tu zostaje i rozwiążesz ją, czy cokolwiek, o ile ją unieruchomiłaś - oznajmiła Alice poważnym tonem. Zacisnęła dłoń na kiju, po czym puściła go na ziemię.
- Pod jednym? - powtórzył Ilmarinen. - Niech tak będzie. Nikt nic nie wspominał o blondynce i nie obchodzi nas, co się z nią stanie.
- Zostanie w chacie - Nuria wtrąciła się. - Nie jest związana, jednak w najbliższym czasie nie wybudzi się. Specyfik powinien przestać działać za godzinę lub dwie… - zmarszczyła czoło, próbując przywołać szczegóły wiedzy z zakamarków pamięci.
Alice zerknęła na buteleczkę
- Ile ja będę po tym spać? - zapytała trochę nieufnie. Jeśli miałaby spać dwie godziny… To naprawdę dużo czasu.
- Nie jestem przekonana - odpowiedziała Nuria. - Podobno… nie jesteś zwykłym człowiekiem, czyż nie? Tak przynajmniej usłyszałam, kiedy poproszono mnie o podanie takiej dawki, abyś zamknęła oczy, jednak otworzyła je po przybyciu na Hornę - wyjaśniła. - Dostaniesz nieco mniej od twojej przyjaciółki.
- Chyba, że masz ochotę na nieco mocniejszy sen. Wtedy moglibyśmy go zapewnić.
Nuria spojrzała pytająco na swojego kochanka.
- Nie miałem na myśli śmierci, na litość bogów wszelakich!
Harper zsunęła torbę z ramienia. Zrobiła dwa kroki do Nurii i podała jej ją
- Zostaw to proszę przy Jennifer - wzięła od niej buteleczkę i odkorkowała. Z czystej ciekawości, powąchała substancję. Chwilę później zerknęła na oboje mieszkających tu ludzi
- Jeśli z tego wyjdę… Zdecydowanie dopiszę co nieco o was do Wikipedii… - burknęła, po czym napiła się z buteleczki, niczym Alicja w Krainie Czarów. Tylko, że ona nie miała od tego urosnąć, a zapaść w sen…
Jednak… kiedy przełknęła ostatni łyk, wcale nie poczuła się śpiąca. Być może specyfik działał z opóźnieniem.
- A co jest w tej torbie? - zapytała kochanka kowala, nieufnie podnosząc ją z ziemi. Ilmarinen wykonał przy tym taki ruch, jakby chciał ją powstrzymać i pasek na ramię miał zaraz okazać się kobrą o trującym ugryzieniu.
Alice zakorkowała buteleczkę
- Nic nadzwyczajnego. Rzeczy do upiększania wyglądu, woda do picia. Woda morska. Lekarstwa. Zwykłe rzeczy, z których teraz korzystają śmiertelnicy. Po prostu wolę, by zostały z nią… - powiedziała spokojnym tonem. Nie chciała, by zdjęcie Mary trafiło w niepowołane ręce.
- Mam nadzieję, że nie będziemy tego żałować - Ilmarinen powiedział chyba do Nurii, jednak patrzył prosto w oczy Alice. Kobieta natomiast poczuła, że leci z nóg i to bynajmniej nie z powodu uroku osobistego kowala. Trwało to co najwyżej ułamek sekundy zanim odzyskała równowagę. Zamrugała dwa razy oczami, aby usunąć zakradającą się mgłę.
Śpiewaczka walczyła z dziwnym odczuciem. Potrząsnęła nawet głową, by pozostać dłużej przytomną
- To już wasza i Tuonetar sprawa, czy pożałujecie, czy też nie. Ja tu robię za towar przechodni najwyraźniej… - mruknęła zerkając na kowala z ponurą miną. Jak będzie wyglądać za godzinę?
- Ile czasu idzie się stąd do góry? - zapytała
- W jakim to jest dokładnie kierunku? - dodała jeszcze.
Ilmarinen obrócił się do niej bokiem i wskazał na wschód. Wyciągnął rękę.
- Tam - wyjaśnił. - Nie będziemy tam iść - jeszcze dodał.
Kiedy Alice nagle obróciła głowę, aby spojrzeć w kierunku, w którym znajdowała się Horna, poczuła znacznie mocniejsze zawroty głowy, niż jeszcze przed chwilą. Jej oczy same zamknęły się. Poczuła, że upada, jednak kowal w porę ją złapał i przetrzymał.
- Nie powinieneś jej w ten sposób dotykać - Nuria mruknęła urażona i zazdrosna, choć Ilmarinen dotykał jedynie ramion śpiewaczki.
Alice wciąż mogła odzywać się, jednak już niedługo miało to trwać. Czuła, że ogarniająca ją słabość wzmacnia się z każdą sekundą.
Rudowłosa znów spróbowała zwalczyć ciężkość powiek
- Nie idziemy do Horny, czy nie idziemy na pieszo? - zapytała bardzo powoli, ważąc każde słowo i wyduszając je z siebie.
- Nie idziemy pieszo, słodziutka - Nuria rzekła takim tonem, jak gdyby słowem, które chciała wypowiedzieć, było “głupiutka”. - Nie spostrzegłaś, że już wielokrotnie wspomnieliśmy o udaniu się na Hornę?
- Nuria, bądź uprzejma - kowal upomniał ją. - Przecież ją otrułaś. Jestem ciekawy, jak ty zachowywałabyś się po wypiciu tej butelki.
Alice w pierwszej chwili zmarszczyła brwi, po czym zaczęła się śmiać. A potem się rozpłakała, dalej śmiejąc
- Znowu otruta? Znowu? To już nie jest nawet zabawne. To cholerna kpina. Pieprzeni kłamcy - odezwała się do dwójki legendarnych postaci
- Przeklinam was… Na to niebo, któreś własnoręcznie stworzył - powiedziała, przestając się wreszcie śmiać. Czuła się bardzo słabo. Co więcej, świadomość tego, że wypiła truciznę dusiła ją teraz w gardle.
Rozległo się głośne westchnięcie Nurii.
- Nie otrułam cię, nie dosłownie. Ilmarinen tylko tak powiedział…
- Otrułaś ją, tylko nie na śmierć. W ogóle czym tak naprawdę jest otrucie? - kowal bronił się. - Sparaliżowanie kogoś nie zalicza się do niego?
Nuria zagryzła wargę i skrzywiła się nieco. Bez wątpienia nie miała ochoty na dysputy filozoficzne. Nachyliła się w stronę śpiewaczki i podniosła rękę. Opuściła jej dolną powiekę prawego oka i spojrzała na nie.
- Jesteś jeszcze z nami? - zapytała.
Alice bardzo słabo już kontaktowała słowa, które wypowiadali. Kiedy jednak poczuła dotyk na powiece i zrobiło się jasno, zmarszczyła lekko brwi
- Tak… - powiedziała, po czym… Już za sekundę nie była. Osunęła się w ciemność i brak świadomości otoczenia, w którym jeszcze chwilę temu była.
Ostatnim, co później zapamiętała, były słowa wypowiedziane przez Nurię.
- Nawet w tym się mylisz… - szepnęła cichutko, patrząc jej prosto w rozwarte oko.

Alice nic się nie śniło. Nikt do niej nie przyszedł. Żaden koszmar, żadne marzenie, żadna profetyczna wizja… Kirill też się nie pojawił. Harper znajdowała się sama pośród mroku i płynęła w nim, otumaniona eliksirem Nurii. Czy to jej matka, wiedźma Louhi, nauczyła jej takiej magii? A może w fiolce nie zaklęto żadnego czaru i sztuczka polegała na zwykłych ziołowych wywarach? Śpiewaczka mogłaby zastanawiać się nad takimi rzeczami, jednak nie mogła, bo była nieprzytomna. Śpiewaczka chciała się skupić by ściągnąć do siebie uwagę Kirilla. Niestety, tym razem nie do końca w spokoju zapadła w sen, więc stworzenie miejsca do spotkania nie było już takim łatwym do zrobienia. Mimo wszystko, cały czas próbowała skupić myśli i stworzyć w ciemności drzewo, które już kiedyś zrobiła. Niestety nie powstał nawet najmniejszy listek. Choć tak bardzo się starała, a kiedyś już przecież udało się...

Pierwszą rzeczą, jaką poczuła, był ból głowy. Następną rytm, w którym poruszało się jej ciało. Miarowy, jednostajny, pasujący tak dobrze do słyszanych dźwięków - tętentu końskich kopyt. Alice znajdowała się na czymś twardym, kanciastym, nieprzyjemnym dla ciała… które wciąż pozostawało bezwładne. Nie mogła ruszyć nawet najmniejszym palcem.
Harper nie czuła się najlepiej. Nadal nieco kręciło jej się w głowie, a że była osowiała, nie panowała nad odczuwaniem zmysłów jak należy. Próbowała za to spiąć mięśnie i poruszyć się. To było najgorsze odczucie na świecie, mieć świadomośc ciała, a nie móc drgnąć żadnym mięśniem. Jak paraliż senny, z tym że teraz nie była we własnym łóżku i zdecydowanie nie były to sprzyjające warunki do ukojenia, bo to było najlepszym środkiem na pozbycie się paraliżu. Próbowała też otworzyć oczy. Ile spała. Dalej jechali na Hornę, czy może już ktoś inny był w jej posiadaniu? Chciała się tego wszystkiego natychmiast dowiedzieć.
Alice miała wrażenie, że jest Atlasem, który próbuje podtrzymać niebo. Tak ciężkie były jej wysiłki podniesienia powiek. Skąd takie porównanie przyszło jej na myśl? Czy to z powodu Ilmarinena, który podobno wykuł sklepienie niebieskie, a także młot podtrzymujący je?
Ilmarinen… Harper chciała wiedzieć, czy kowal znajduje się przy niej. Bo to znaczyłoby, że jeszcze nie przekazał jej siłom Tuoneli. Dzięki temu wiedziałaby, jak wiele czasu jej pozostało na ucieczkę…
Wnet otworzyła oczy, co okazało się wielkim zwycięstwem. Ujrzała stertę polan, na których leżała. Chropowata kora nieprzyjemnie kłuła w policzek, podobnie jak ścięte kikuty gałęzi drażniące inne części jej ciała.
- Jak jeszcze daleko, mój kochany? - usłyszała głos Nurii.
- Do Gafreynów praprawnuków Arefa? - zapytał kowal. - Jesteśmy już blisko.
Alice przymknęła jeszcze ostrożnie powieki, nie chcąc od razu zdradzić się, że już zdołała wybudzić się ze snu. Choć jej umysł jeszcze był nieco ospały, skojarzyła nazwy, których użył Ilmarinen. Mówiły o nich bobry… Czy ten cały Aref to nie był ten brat przodka tamtych dwóch budowniczych? Czy zbliżali się do Horny? Czy byli po drodze? Rudowłosa ostrożnie spróbowała, czy może już poruszyć palcami i nadgarstkami, a także stopami. Czy powinna uciekać? Spróbowała się rozejrzeć po otoczeniu. Jechali poprzez leśną ścieżkę. Alice znajdowała się na wozie wypełnionym drewnem. Sama została ułożona na wierzchu, jakby była kolejną kłodą. Nuria i Ilmarinen natomiast siedzieli przy sobie przed nią. Mężczyzna trzymał lejce i sterował dwójką wspaniałych, umięśnionych koni.

Śpiewaczka spostrzegła, że jej ciało zaczęło drżeć za każdym razem, kiedy próbowała nim poruszyć. Było coraz lepiej! Wcześniej w ogóle jej nie słuchało. Zmiana być może nie zdawała się ogromnym polepszeniem, jednak w rzeczywistości stanowiła podwaliny dalszych sukcesów. Tylko… jak wiele czasu miała, aby je osiągnąć?
Nie mając nic innego do roboty, zaczęła starać się zmusić swoje mięśnie do współpracy. Rudowłosa zamierzała spróbować im umknąć, skoro oboje byli skoncentrowani na drodze przed nimi. Zeskakiwanie z jadącego wozu zdawało się nieprzyjemne, ale było dla niej jedyną opcją, by się wykręcić. Zamierzała więc to uczynić, gdy tylko zdoła zmusić swe ciało do pełnego posłuszeństwa na czas. Była bardzo uparta… Czuła się jak główna bohaterka KillBill w początkowych scenach pierwszego filmu.
Nagle wóz skręcił w prawo i zatrzymał się. Zdawałoby się w środku totalnej głuszy. Ilmarinen obejrzał się do tyłu, więc Alice zmuszona była chwilowo zaprzestać wysiłku i przymknąć mocniej oczy. Przecież nie chciała, aby widzieli, że wybudziła się ze snu. Wnet kowal zeskoczył i ruszył w stronę dość pokaźnego wybrzuszenia w glebie. Schylił się, po czym zastukał w prostokątną deseczkę.
- Kto tam? - rozległ się z drugiej strony głos przypominający bobry z północnej tamy. - Czyżby to ci przeklęci Onufowie?
Ilmarinen pokręcił głową, po czym kopnął deskę mocniej.
- Otwierać, to ja! - zagrzmiał tubalnym głosem.
Nuria poruszyła się, nie schodząc z wozu.
- Pospiesz się kochany, bo mikstura zaraz przestanie działać!
Słysząc słowa Nurii spięła wszelkie mięśnie i zmusiła to, co już zdołała opanować do ruchu, by teraz dokładnie, właśnie w tej chwili zaskoczyć ich i zacząć im wiać, póki oboje byli jeszcze zajęci. Śpiewaczka była niezwykle mocno zdeterminowana do tego aktu i miała nadzieję, że jej ciało zechce mimo wszystko współpracować. Wyostrzyła nawet zmysł poczucia równowagi.
Adrenalina sprawiła, że udało jej się zmobilizować mięśnie do ruchu. Z trudem, lecz mimo wszystko, przeczołgała się do końca ułożonego drewna. Spojrzała w dół. Mogła zeskoczyć, jednak był to dystans około półtora metra. Czy potrafiłaby uczynić to, nie robiąc sobie krzywdy? Choć jeszcze przed chwilą była całkowicie sparaliżowana.
- Przynoszę drewno na wymianę - usłyszała w oddali głos Ilmarinena. - Mały handel, jak zazwyczaj.
- A już - odpowiedział bóbr. - Azali pokaż mi najpierw, co przewiozłżeś - poprosił.
Mimo wysokości, Alice postanowiła zaryzykować i spróbować zsunąć się ze sterty na ziemię. Półtora metra to jeszcze nie było tak znowu przeraźliwie zbyt dużo. Najwyżej trochę się poobija o ziemię. Nie miała czasu, postanowiła uczynić jak postanowiła. Chciała im uciec. Jeszcze nie zauważono jej nieobecności, a Harper udało się wylądować sprawnie, na cztery kończyny. Bóbr i Ilmarinen sprzeczali się co do jakichś mniej istotnych szczegółow, a Nuria przyglądała im się. Patrzyła nie w tym kierunku, co powinna. Alice mogła swobodnie uciekać… tylko w którą stronę? Mniej więcej orientowała się w topografii wyspy i potrafiła określić, co znajdowało się na południu, wschodzie i zachodzie… tyle że nie znała swojego położenia względem tych wszystkich, znanych punktów. Wrócić na zachód szlakiem, którym jechali? A może podążać, w przeciwną stronę, na wschód? Północ była zajęta, jednak mogła również uciekać w stronę południa…
Śpiewaczka postanowiła czmychnąć między roślinność i udać się w stronę z której przybywali, czyli na zachód. W końcu dokądś musiała dojść, a jeśli dostanie się z powrotem do sadu, to tym lepiej. Pytanie brzmiało jednak ile czasu jej to zajmie? Spinała jednak jeszcze odrobinę ociężałe mięśnie i uciekała. Póki nie odnotowano jej nieobecności, była bezpieczna.
Czmychnęła między drzewa, natomiast Ilmarinen nadal kłócił się z bobrem co do ceny, jaka miała być zapłacona za przywiezione drewno. Wyglądało na to, że to drobne zboczenie z głównej trasy w celach biznesowych miało mieć dla kowala fatalne skutki… choć Alice wolała jeszcze nie zapeszać. Zniknęła między drzewami… lecz jak powinna poruszać się od tej pory? Powoli, ale w miarę bezszelestnie? A może szybko, lecz ryzykując hałas?
Harper zdecydowała postawić na ciszę. W duchu tymczasem modliła się, by nie stracić kontroli nad ciałem i by Tuonetar nie miała jakiegoś sposobu, by zawiadomić kowala o jego poważnej gafie. Skradała się, uważając na gałęzie. Na szczęście jej sukienka była z niezbyt szeleszczącego materiału, więc to było na jej korzyść. Co jakiś czas zerkała, czy już za nią nie ruszono. Niestety… zdawało się, że nieuwaga tej dwójki miała jednak swoje granice. Alice spostrzegła dwie sylwetki, które pojawiły się w lesie, rozglądając się wokoło. Śpiewaczka skryła się prędko za szerokim pniem jesionu, po części przysłaniała ją również dzika lipa. Raczej jej tutaj nie spostrzegą, choć ona widziała ich. Czy powinna zostać i liczyć na to, że ruszą w inną stronę? Czy też może nie czekać, tylko dalej uciekać, choć jej ruch mógł zwrócić na nią uwagę?
Kobieta postanowiła pozostać w swojej kryjówce, uważnie śledząc wzrokiem parę, która ją poszukiwała. Jej serce biło jak oszalałe. Była nieco zmęczona tym wysiłkiem zmuszania ledwo rozbudzonych mięśni. Czekała. Miała nadzieję, że nie zbliżą się w tę stronę. Dawała też sobie chwilę do odpoczynku. Wyostrzyła słuch, by wiedzieć o czym rozmawiają. Ilmarinen milczał, natomiast Nuria denerwowała się na cały świat, że Alice im uciekła. Była zła zarówno na siebie, na swojego kochanka, jak i na same bobry. Zdawało się, że jedynie nie przyszło jej do głowy winić śpiewaczki.
Wnet naga nimfa zrobiła zdecydowany krok w jej kierunku, a serce podeszło do gardła Harper. Podniosła rękę… była przekonana, że zaraz palec wskazujący kobiety wskaże jej kryjówkę. Tymczasem został zwrócony w zupełnie inną stronę. Nuria usłyszała hałas, który wydała młoda sarenka i wzięła ją za czmychającą śpiewaczkę. Obydwoje odeszli w tamtą stronę.
 
Ombrose jest offline  
Stary 18-05-2018, 19:02   #504
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pihlajatar, bogini jarzębiny i niefortunny powrót do sadu

Natomiast Alice została sama.
Wolna. Nie była już niczyim więźniem, jednakże… czy jej sytuacja poprawiła się aż tak bardzo?
Harper odczekała jeszcze kilka chwil, aż oboje zniknęli jej z oczu, po czym wreszcie ruszyła dalej ze swojej kryjówki, teraz poruszając się odrobinę szybciej. Uśmiechnęła się lekko pod nosem
- Jeden jeden - szepnęła do uszu, które słuchały. Musiała się jednak spieszyć. Potrzebowała dostać się z powrotem do sadu i wyciągnąć stamtąd Jennifer nim ktoś inny to uczyni.

Tuonetar westchnęła. Ten obcy dźwięk wydawał się tak nagły i niespodziewany… Kiedy ostatni raz odezwała się tak po prostu, bez wyraźnego powodu?

Biedna kruszyno… jesteś jak króliczek, który wyskoczył z klatki i teraz hasa po zamkniętym korytarzu zamkniętego mieszkania, ciesząc się, że znów odzyskał kontrolę nad swoim życiem…

Alice drgnęła w pierwszej chwili na jej głos. Zbyt długo go nie słyszała
- Nie powiesz mi chyba, że przekupiłaś wszystkie istoty i stworzenia, które żyją na tej wyspie. Poza tym, co słychać? Jak tam mąż… - burknęła do bogini śmierci, nie zaprzestając jednak swej ucieczki. Co rusz nasłuchiwała i rozglądała się, czy coś się do niej nie zbliża.

Dobrze, dziękuję, że pytasz. Zmierza na wyspę, aby dokończyć i zapieczętować transfer. Uczynić go wiecznym. Pyta mnie, kiedy ja zdyscyplinuję ciebie. Niecierpliwi się, podobnie jak i ja, bogini westchnęła.
Jesteś świadoma tego, że widzę twoimi oczami? Takimi bystrymi od niedawna. Nie muszę mieć w swoim władaniu całej wyspy. Wystarczy że poślę kogokolwiek, choć jedną osobę twoim szlakiem. I jeśli sądzisz, że skonsumujesz go tak łatwo, jak tego żałosnego ducha… to powinnaś porozmawiać z Dubhe. Czy raczej z tym, co z niej robię… w tej właśnie chwili...

Rudowłosa milczała chwilę
- Jeśli tak ci się spieszy, trzeba było mnie po prostu zabić. Nie tak to działa? I kogo niby zamierzasz za mną posłać tym razem? - zapytała trochę zmieniając ton. Nie chciała wiedzieć, co działo się teraz z Dubhe, a Tuonetar zdecydowanie mogła odczuć, że mięśnie Alice przy tym temacie napięły się mocniej, w stresie.

A co da ci ta informacja? Myślisz, że będziesz w stanie odpowiednio przygotować się, jeśli poznasz tożsamość twojej zguby? Ostatecznej zguby, mam na myśli. Bo drobnych zgub doświadczasz codziennie, na każdym kroku. To piękne, że jeszcze się nie poddałaś. Czy może raczej… poddałaś się tylko jeden raz..., bogini zawiesiła głos, wspominając scenę w Essen.

Rudowłosa zmrużyła oczy
- Skoro to nic nie zmieni, możesz mi równie dobrze powiedzieć - pociągnęła temat w tę stronę. Nie chciała myśleć o Essen. Rozmowa z Tuonetar sprawiała, że Alice zaczynała myśleć o przykrych sprawach. Chciała na przykład zapytać ją o Joakima, ale tak mocno się bała, że nawet się potknęła. Nie upadła jednak, pokręciła głową i truchtała dalej.

Skoro jestem złą, psychopatyczną, okrutną i bezduszną królową świata umarłych, to pozwolisz, że nie odpowiem ci na to pytanie. Biegnij dalej, Alice. Uciekaj, bo to ostatnia rzecz, jakiej posmakujesz przed śmiercią. Bądź tym pospiesznie kicającym po korytarzu króliczkiem. Nie zatrzymuj się ani na moment. Zmęcz się tak bardzo, że serce wyskoczy ci z piersi. Złamane na tak wiele drobnych kawałeczków… nigdy już go nie znajdziesz i nie złożysz do kupy. Bez względu na to, jak szybko, czy wytrwale nie uciekałabyś.

Harper milczała. Zmrużyła tylko oczy i skoncentrowała się na swoim ciele. Nie chciała do tego dopuścić. Zaczęła odczuwać strach, skradał się po jej kręgosłupie jak pająk, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Wraz z nim ciągnęła desperacja, ale Alice nie chciała jej pozwolić nadejść. Łapała się kurczowo wizji, że skoro póki co dopisywało jej szczęście, może nadal tak będzie. Może zdoła dostać się do sadu. Może zdoła uratować Jenny… Nie chciała być sama, a słowa Tuonetar sprawiały, że zaczynała odrobinę powątpiewać. Milczała więc, licząc na to, że bogini znudzi się i zamilknie w diabły.

Słodkie dziecko… nawet nie znasz kierunku. A co, jeśli uciekłaś z rąk cywilizowanych porywaczy i zmierzasz prosto w paszczę prawdziwego potwora? Czy słyszałaś kiedyś o koncepcie większego i mniejszego zła? Myślę, że tym niklejszym byłoby, gdybyś pozostała na miejscu. Czasami brak akcji jest najpiękniejszą akcją, jaką można wykonać. A ty pozbyłaś się dwóch osób, które mogłyby cię ochronić przed krzywdą, po czym zabłądziłaś w lesie. Czy moje objęcia są aż tak obrzydliwe, że wolisz zginąć z rąk kogokolwiek innego? Jeżeli tak jest… to dlaczego nie zostałaś w pożarze kasyna? Nie musiałabyś tak długo męczyć się, a jednocześnie odmówiłabyś mi naczynia. Być może miałaś wtedy jedyną szansę na pokrzyżowanie moich planów i godne odejście. Jednak nie byłaś w stanie zdecydować się na podobny akt odwagi...

Śpiewaczka w końcu zatrzymała się
- Nie masz nic lepszego do roboty? Będziesz mnie teraz torturować swoim gadaniem? - zapytała sztywno patrząc pusto przed siebie. Nie miała osoby na którą mogłaby patrzeć, mówiąc do Tuonetar w swym umyśle.

Droga Alice… powinnaś do tej pory nauczyć się, że cisza potrafi być straszniejsza niż nawet najokropliwsze słowa wroga. To był akt łaski. Lecz teraz zamilknę, uprzejmie poinformowała.

Alice wydawało się, że wcale nie poruszyła się do przodu, choć cały czas uciekała. Otoczenie wokół niej wyglądało dokładnie tak samo. Być może nie w sensie dosłownym… jednak te same gatunki drzew, krzewów, kwiatów, poszycia leśnego… Jak wielki znajdował się areał, który przemierzała? Czy zboczyła z kierunku i już wcale nie kierowała się na zachód? A może powinna chwilę odpocząć? Najgorsze było pragnienie, które zaczęła odczuwać kilka minut temu. Zdawało się, że usunięcie toksyny z jej ciała sprawiło, że spore rezerwy wody zniknęły z jej organizmu. Pęcherz również dawał o sobie znać.
Harper wkurzyła się na słowa bogini
- Ciekawe ile łaski okazałaś Dahlowi po tym, jak już twój mąż przejął jego ciało - warknęła tylko, ale nie chciała kontynuować tego tematu. Miała inne sprawy na głowie. Była spragniona, ale nie miała nic do picia. Postanowiła zrobić krótka pauzę, aby odsapnąć. Musiała też załatwić potrzebę, która jej doskwierała. Czuła się jakby wróciła znów do czasów biwaków pod namiotem… Cieszyło ją, że miała sukienkę, bo nie musiała się martwić o spodnie i walczenie z nimi. Zlokalizowała sobie przysłonięte krzewami miejsce i ulżyła pęcherzowi. Żałowała mocno, że nie miała żadnych chusteczek, ale musiał jej wystarczyć liść…
Po chwili skoncentrowała się i spróbowała ocenić w jakim u licha w ogóle porusza się kierunku. Drzewa miały mech na północnej stronie, no i gdzieś tam jeszcze było blednące słońce, oczywiście na zachodzie, więc to w jego stronę powinna się poruszać, czy nie tak? Uparcie zamierzała iść przed siebie. Najbardziej ją denerwowało, że nie mogła skontaktować się z Kirillem. Potrzebowała pomocy. Mimo, że zgrywała, że nie przejmowała się słowami bogini Tuoneli, to jednak brała je na poważnie. Cokolwiek, lub kogokolwiek Tuonetar teraz za nią posłała, na pewno będzie dla rudowłosej zagrożeniem. Starała się nie myśleć o sobie, jak o zagubionym zwierzątku futerkowym w zamkniętym mieszkaniu. Musiała się dostać w jakieś miejsce, które znała.

Wnet drzewa zaczęły rozrzedzać się. Czyżby skończył się las? Alice nie do końca odpowiadało to. Wolałaby ujrzeć znajome jabłonie, a nie kraniec gęstwiny. Jednak okazało się, że wcale nie znalazła się poza obszarem puszczy, lecz trafiła na małą, leśną polankę znajdującą się wewnątrz niej. Alice wyszła na nią. Spojrzała na piękną, zieloną trawę oraz miriady polnych kwiatków. Rumianek, chaber, mak, złocień, kąkol, wyka… rozpoznawała wiele różnych gatunków, choć przed uzyskaniem znaku haltii nie posiadała żadnej wiedzy botanicznej. Na samym środku okrągłego placu znajdowało się dość niskie, lecz za to bardzo rozłożyste drzewo. Było pełne zielonych listków oraz czerwonych, małych owoców. Alice nigdy nie widziała piękniejszej jarzębiny. Nagle poczuła wielką ochotę sfotografowania lub namalowania rośliny. Chciała ją w jakiś sposób uwiecznić, zanim trafi ją piorun lub pożar. Bo śpiewaczka nauczyła się, że wszystkie rzeczy się kończą…
A zwłaszcza te dobre.


Pod ciężkimi gałęziami siedziała kobieta. Na oko była w wieku śpiewaczki. Miała długie, falujące, czerwone włosy. Wyglądały na nieco wilgotne. Jej twarz była usiana piegami, które nakrapiały zarówno kształtny, mały nos, jak i pełne, różowe policzki. Wyglądała bardzo naturalnie i choć na pierwszy rzut oka nie była bardzo ładna, to posiadała swój czar, który mógł podobać się wielu osobom. Nieznajoma spoczywała na skale i trzymała w rękach gałązkę jarzębiny. Obracała ją, spoglądając na małe listki i czerwone kuleczki. Wnet jednak podniosła wzrok i skoncentrowała go na Alice. Zmrużyła oczy, jakby próbując ją poznać. Nie poruszyła się i czekała, czy Harper podejdzie do niej.

Nie wyglądało na to, żeby kobieta goniła śpiewaczkę… Lecz Ilmarinen i Nuria również nie przyszli po nią; to ona sama wpadła w ich sidła. Czy możliwe, że Tuonetar przekupiła i ją? To ona była zapowiadanym łowcą?
Harper czuła się niespokojnie. Zastanawiała się czy kobieta również zamierzała jej zagrozić. Nie była jednak pewna w którą stronę ma zmierzać i czy nie zboczyła z trasy. Skoro więc mogła, chciała zapytać o drogę… Ruszyła w stronę niewiasty, ale zatrzymała bezpieczny odstęp
- Witaj… Chciałabym się dowiedzieć w która stronę znajduje się sad jabłoni, w którym mieszka Ilmarinen. Jeśli to nie kłopot powiedz mi proszę - odezwała się z prośbą do kobiety. Zgadywała iż ta również była jakąś legendarną, zamieszkującą tę wyspę postacią.
Kobieta odchyliła się nieco do tyłu, zdecydowanym ruchem odgarniając do tyłu czerwone włosy. Spojrzała z zainteresowaniem na Alice, po czym roześmiała się. Z jednej strony był to bardzo przyjemny dźwięk, gdyż nieznajoma posiadała mesmeryczny głos. Natomiast z drugiej… w jej wesołości tkwiła gorzka nuta.
- Cóż za ironia - odpowiedziała, wzdychając. - Udać się w długą drogę do mnie i pytać o obce drzewa - pokręciła głową, spoglądając w górę na gałęzie pokryte czerwonymi owocami.
Alice uśmiechnęła się cierpko
- Bardzo przepraszam. Pewnie gdyby nie okoliczności, które mi nie sprzyjają, zostałabym tu na dłużej. Twoja jarzębina wygląda wspaniale. Żałuję, że nie mam przy sobie nic, czym mogłabym ją uwiecznić - przyznała szczerze i zerknęła na około. Obawiała się, że zaraz ktoś nadejdzie, by ją pojmać.
- Wystarczy, że ją doceniłaś. Czy przedstawisz mi się? - poprosiła, patrząc z uwagą na śpiewaczkę. Była ubrana w płócienną, lnianą sukienkę, której beżowy kolor zlewał się z barwą skóry kobiety. W tej chwili nieznajoma odłożyła gałązkę i wzięła do dłoni brzeg swojego ubrania, bawiąc się nim.
Alice kiwnęła głową
- To wspaniałe drzewo - potwierdziła jeszcze. Zapytana o to, czy się przedstawi ponownie przytaknęła
- Jestem Alice Harper. A ciebie jak zwać? - zapytała zaciekawiona.
- Nazywam się Pihlajatar. Jestem boginią jarzębiny - przedstawiła się kobieta. - Powiedz mi proszę, dlaczego szukasz jabłoni Ilmarinena? Czy ich owoce są tak słodkie i soczyste, że ludzie z całego świata wybierają się na ich poszukiwania? Nikt wcześniej nie wspominał mi o takim celu swojej wędrówki. Choć z drugiej strony niewiele osób znajduje to miejsce - rozejrzała się po pięknej polanie. - Być może to jest przyczyną mojej niewiedzy.
Harper pokręciła głową
- Jest tam ktoś, kogo muszę odnaleźć i zaprowadzić w bezpieczne miejsce… Jestem w tarapatach i muszę podróżować szybko, choć mam tylko parę swoich nóg. Czas mnie goni i nie tylko on. Zdajesz mi się niezwykle uprzejmą osobą, jednak o ile nie chcesz ruszyć ze mną, będę musiała za moment cię opuścić i ruszyć dalej… - wyjaśniła częściowo dziewczynie. Nie mogła zapominać o tym, że czas nie był po jej stronie. Musiała szybko iść dalej.
- Nie podążę za tobą, jestem związana z tym miejscem - odpowiedziała bogini. - Jednak mogę wskazać ci kierunek. Jarzębiny… To piękne drzewa o potężnych właściwościach magicznych. I wszystkie należą do mnie. Niektóre rosną w pobliżu domu kowala. Wyczuwam je - zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Kiedy je otworzyła, spojrzała na Alice. - Jednak jestem samotna i znudzona. Opowiedz mi kogo musisz odnaleźć i czy ten ktoś również jest w tarapatach. To twój kochanek? - Pihlajatar zmrużyła oczy w zastanowieniu. - Potem wskażę ci drogę.
Harper milczała chwilę, nim odpowiedziała
- Wszyscy moi towarzysze są w tarapatach. Ścigamy się bowiem z bóstwami Tuoneli. Tuonetar pragnie przejąć me ciało i posyła za mna kolejne osoby. W sadzie muszę znaleźć przyjaciółkę, którą tam uśpiono i zostawiono. Inni moi towarzysze byli u niejakiej Mariatty. Nie wiem co się z nimi teraz dzieje, ale mam nadzieję, że wszystko w porządku - powiedziała i pomyślała o Kirillu. Zacisnęła mocniej pięści
- To bardzo długa historia… Próbujemy powstrzymać dwoje bóstw przed zmianą świata, jaki znamy - wyjaśniła o co mniej więcej chodziło w tym wyścigu.
Pihlajatar pilnie przysłuchiwała się słowom śpiewaczki.
- Wygląda na to, że niesiesz ciężkie brzemię - rzekła. - Człowiek wojujący z bogami… ciekawi mnie, jak zakończy się ta historia - zamyśliła się, po czym podniosła z ziemi gałązkę jarzębiny, którą bawiła się, kiedy Alice zobaczyła ją po raz pierwszy. - Jak zamierzasz obudzić swoją przyjaciółkę, gdy już na nią natrafisz? Bo rozumiem, że śpi snem magicznym, czyż nie tak?
Alice zastanawiała się chwilę
- Cóż… Tego jeszcze nie przemyślałam… - powiedziała, marszcząc brwi, gdy zorientowała się o tym małym niedopatrzeniu.
Pihlajatar roześmiała się.
- No cóż, młodość. Bohatersko biec przez las na ratunek przyjaciółce, nie poświęcając nawet jednej myśli na to, w jaki sposób to uczynić - popatrzyła na Alice z sympatią. Jednak brzmiało to okropnie protekcjonalnie, choć raczej nie było to intencją bogini. - Szkoda mi ciebie. Walczyć z Tuonelą… nie podjęłabym się tego w żadnym wypadku. Na szczęście jestem tylko skromną, poślednią boginią, o której nikt nie pamięta. Włącznie z władcami umarłych. Nie chciałabym angażować się w twój konflikt… inaczej czekałaby mnie z ich strony okropna zemsta - pokręciła głową. - Dlatego na pewno nie dam ci ani jednego z owoców mojego drzewa. W końcu potrafią zerwać złe uroki… a tego Tuonetar by mi nie wybaczyła, czyż nie?
Mówiąc te słowa, grzebała przy gałązce. Zerwała z niej pojedynczy czerwony koralik i jakby niechcący podrzuciła go pod stopy Alice, uśmiechając się do niej niewinnie.
Harper uniosła brwi, a potem uśmiechnęła się wdzięcznie. Pochyliła się po koralik jarzębiny
- Tak… To mogłoby być problematyczne… Gdybyś to uczyniła, byłabym jednak niezwykle wdzięczna. Nie zapomnę takiej uprzejmej bogini… Powiedz mi, to w którą stronę muszę biec dalej? - zapytała przechodząc do kolejnej ważnej sprawy. Wszystko zdawało się jak na razie działać na jej korzyść, ale nie wiedziała gdzie był już kolejny posłany za nią łowczy.
- Tam - Pihlajatar wskazała za siebie. - Tyle mogę ci powiedzieć, czyż nie? Choć pewnie nawet najmniejsza pomoc tobie rozsierdza Tuoniego - westchnęła. - Skończy się tak, że zawisnę na moim pięknym drzewku - pogłaskała jeden z korzeni czule, jakby jarzębina była jej dzieckiem.
Alice posmutniała
- Mam nadzieję, że jednak to nie nastąpi. Dziękuję ci za wskazanie drogi i możliwość spędzenia z kimś, choć kilka miłych chwil - śpiewaczka skłoniła jej głowę
- Nie będę igrać dalej z czasem, odejdę już. Wszystkiego dobrego, Pihlajatar - tymi słowami pożegnała boginię i ruszyła dalej w drogę, jaką jej wskazano. Uważała teraz na owoc jarzębiny, który był jej nadzieją dla Jennifer.
Obejrzała się jeszcze, zanim Pihlajatar zniknęła z jej oczu. Bogini dalej siedziała pod swoim drzewem i spoglądała z zaciekawieniem na śpiewaczkę. Delikatnie, prawie niedostrzegalnie, skinęła jej głową na pożegnanie.

Alice przemierzała las, dbając o to, aby nie zabłądzić. Wcześniej kierowała się tylko na zachód. Teraz zmierzała prosto do sadu jabłkowego Ilmarinena. Wiele zawdzięczała bogini jarzębiny, choć rozmawiała z nią krótko i ta nie żądała niczego w zamian. Być może pomocność była wspólną cechą wszystkich rudowłosych kobiet w panteonie fińskim. Mielikki również okazała się niezwykle gościnna i przydatna. Harper miała dużo szczęścia, że wpadła na Pihlajatar, inaczej mogłaby liczyć jedynie na to, że czas zmyje sen z powiek Jennifer.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=lmc21V-zBq0[/media]

Śpiewaczka nie zwalniała teraz. Musiała szybko dostać się do sadu, zanim ktoś ją ubiegnie. Robiła tylko bardzo krótkie pauzy, aby złapać oddech. Rozglądała się i nasłuchiwała, otoczenie. Spieszyła się jak mogła. Uważała, by nie potknąć się, czy nie zranić o kolce mijanych krzewów. Raz było ciemniej, a raz jaśniej, więc miała czas, by ćwiczyć władzę nad wyostrzonymi zmysłami. Pozostała całkowicie sama ze sobą. Starała się jednak nie myśleć za wiele o czymkolwiek poza tym, że musi dostać się do Jenny i iść we właściwym kierunku. Powtarzała to jak mantrę. Nie była zajączkiem, króliczkiem, czy innym długouchym gryzoniem. Była człowiekiem. Uporczywie odepchnęła to skojarzenie podsunięte wcześniej przez boginię Tuoneli.

Wpierw odniosła wrażenie, że to jakieś złudzenie… Lecz miała przed sobą cel swojej podróży, jabłkowy sad. Owocowe drzewa nieśmiało rosły za przytłaczającą, leśną głuszą. Drobne drzewka były w większości karłowate i oblepione czerwonymi smakołykami. Ten teren tak bardzo wyróżniał się od obszaru, po którym Alice biegła, że aż nie mogła uwierzyć, że to miejsce naprawdę istnieje. Kompletnie nie pasowało, zgrzytało z otaczającą rzeczywistością. A jednak… postawiła na nim stopę. Zrobiła pierwszy krok, potem następny, aż wreszcie niepewność opuściła ją. Ruszyła szybko między jabłoniami. Wnet ujrzała rysujące się w oddali kontury chatki kowala i jej ożywionej ze złotego posągu żony.
Gdy tylko Alice wyzbyła się wątpliwości, ucieszyła się. Przyspieszyła, ruszając do chatki. Nadal jednak pozostawała czują i uważnie nasłuchiwała otoczenia. To jednak nie powstrzymywało jej przed przyspieszeniem teraz do biegu, by jak najszybciej dostać się do Jennifer. Musiała ją zbudzić. Musiały się stąd razem wynosić. Jak najszybciej. Wnet znalazła się przed drzwiami. Wciąż pamiętała, jak nie tak dawno temu stały tu we trójkę z Nurią i rozmawiały z kowalem znajdującym się we wnętrzu swojej siedziby. Teraz Alice wróciła tu w zupełnie innych okolicznościach. Czuła się zmordowana i potrzebowała odpoczynku. Jak długi dystans przebyła? Ciężko jej było stwierdzić, jednakże… mięśnie zaczynały ją palić. Niestety przed wyruszeniem do Helsinek ćwiczyła jedynie występy na scenie, choć przydałoby się również na siłowni. Lekcje tańca nie wyrobiły wystarczająco jej kondycji.

Czy powinna po prostu otworzyć drzwi i wejść do środka?
Zastanawianiu nad tym rudowłosa poświęciła bardzo krótką, jedną myśl, gdy już za moment spróbowała otworzyć drzwi z lekkim rozmachem. Musiała jak najszybciej zbudzić Jenny. Póki miała jeszcze siłę na ruszanie się. A potem obie się stąd wyniosą. Wrócą do bobrów… do pozostałych. Łapała się tych myśli jak tonący brzytwy.
Weszła do środka. Pierwszy raz była w domu Ilmarinena. Wyglądał jak jedna, wielka pracownia hutnicza. Młoty, kowadła, piece, przyrządy do rozniecania ognia i podtrzymywania go, sztaby najróżniejszych metali, łańcuchy, szczypce, pogrzebacze, kłody drewna… Ciężko było uwierzyć, że to wszystko mieściło się w środku. Główna izba wyglądała jak główne miejsce pracy Ilmarinena. Z tyłu znajdowała się część, która chyba pełniła funkcję kuchni, gdyż stały tam półmiski z przykrytym ścierkami jedzeniem. Poza tym śpiewaczka dostrzega dwoje drzwi, symetrycznie położone z prawej i lewej strony pokoju.
Alice nie zamierzała zbyt długo poświęcać czasu na rozglądanie się. Szukała Jennifer. Nie widząc jej w głównym pomieszczeni, najpierw wybrała drzwi po lewej stronie, zaglądając do środka, czy to właśnie tam znajdowała się blondynka. Jeśli nie, zaraz ruszyła do tych drugich.
Trafiła już za pierwszym razem.
To pomieszczenie było niewielkie. Znajdowała się tutaj otwarta szafa bez drzwi, w której znajdowało się niewiele męskich ubrań. Na jej dnie leżała natomiast sterta czarnych buciorów o wysokich cholewach. Zdawało się, że właśnie tutaj Ilmarinen odpoczywał. Brakowało w tym miejscu jakichkolwiek osobistych akcentów prócz ogromnego płótna wiszącego na ścianie. Przedstawiało Nurię. Alice rozpoznała jej twarz, chociaż malarz uwiecznił ją jako znacznie brzydszą, niż w rzeczywistości była. A może śpiewaczka spoglądała właśnie na oryginalną posiadaczkę tego imienia? Czy to możliwe, by Ilmarinen wyrzeźbił ją piękniejszą, niż była za życia? Jednak nie to liczyło się. Harper z ulgą dostrzegła kobiecą postać leżącą na posłaniu. Była owinięta materiałem od stóp do głów, jak gdyby na zewnątrz szalała zima, jednak śpiewaczka nie dostrzegła żadnych krępujących lin i więzów.
Alice w pierwszej kolejności rozejrzała się za swoją torba, która poleciła zostawić tu Nurii. Potrzebowała w końcu wyciągnąć z niej butelkę z wodą pitną. Nie chciała podawać Jenny jarzębiny tak zupełnie na sucho, bez popicia.

Śpiewaczka wyciągnęła ze swojej torebki wodę mineralną, po czym odwinęła Jenny z materiału i usiadła obok niej, nachylając się nad nią.
- Dobra Jenny… Budzimy się… - powiedziała cicho.
Wtedy ujrzała, że kobieca postać wcale nie miała blond włosów, lecz brązowe. Kolor jej skóry nie zgadzał się. Jej otwarte oczy jasno zdradzały, że ich posiadaczka wcale nie spała. Nuria spojrzała na nią złośliwie i odgięła głowę do tyłu. Wybuchnęła mrożącym krew w żyłach śmiechem, patrząc diabolicznie na śpiewaczkę.
Alice była tak zaskoczona, że bez ostrzeżenia, spłoszona, przywaliła jej butelką w głowę. Był to gest czysto spłoszony. Odskoczyła też do tyłu i zmarszczyła brwi. Byli tu szybciej… Oczywiście, że byli tu szybciej, skoro mieli wóz i konie, nie sądziła jednak, że umknęłoby to jej słuchowi. Czy aż tak zboczyła z trasy? Rudowłosa momentalnie wypadła z pomieszczenia łapiąc swoją torbę po drodze, rozglądając się. Gdzie była Jennifer?!
Ujrzała cień stojący w drzwiach, którymi przed chwilą weszła do chaty. Męski kształt, bardziej szeroki, niż wysoki… emanował siłą. A także cichym, milczącym gniewem.
- Ten krzyk… zrobiłaś coś Nurii? - Ilmarinen zapytał ze złością. - Wtargnąć do mojego domu… zaatakować moją śpiącą kobietę… Czy masz sumienie?
Harper popatrzyła na niego uważnie i cofnęła się w głąb pomieszczenia, oddalając też od drzwi, gdzie była sypialnia
- Możliwe, że wystraszyła mnie i grzmotnęłam ją w głowę niezbyt niebezpiecznym przedmiotem. Nie będzie miała nawet siniaka. Moje sumienie ma się dobrze, ale pytanie, czy ty swoje masz? Gdzie jest Jenny? - zapytała. Nawet nie zauważyła, że trzymała butelkę wody mineralnej wymierzoną w Ilmarinena, jakby ta była szablą.
- Jest tam, gdzie powinna być - odpowiedział kowal. - Tuonetar wysłała do nas posłańca z wieścią, że kierujesz się nigdzie indziej, lecz do mojego własnego domu…! Oboje nie mogliśmy uwierzyć w to z Nurią. Odpięliśmy wóz, osiodłaliśmy konie i pogalopowaliśmy drogą. Oczywiście przybyliśmy znacznie szybciej, niż ty biegnąc przez las, choć w kilometrach przebyłaś znacznie krótszą drogę…
Kowal westchnął.
- Po co to zrobiłaś? Ze wszystkich miejsc, gdzie mogłaś znaleźć bezpieczeństwo… wybrałaś to jedno ci znane, które powinnaś uważać za najgroźniejsze. Wpadłaś w paszczę lwa, zamiast trzymać się od niej z daleka… A już myślałem, że wszystko przepadło, kiedy uciekłaś nam - pokręcił głową. - Natomiast… ty sama siebie pokonałaś.
Harper zmarszczyła brwi
- Nie znam tej wyspy. Poza tym, nie chciałam zostawić tu Jenny na pastwę twoją, albo kogokolwiek innego - powiedziała poważnym tonem
- Powtórka z rozrywki? Znów zamierzacie podać mi coś nasennego? - zapytała ponuro. Rozejrzała się też błyskawicznie za jakąś droga by wydostać z chatki. Potrzebowała znowu uciec. Czy mogła to uczynić i pozostawić Jennifer samą? Naprawdę nie chciała, ale obawiała się, że chwilowo nie miała lepszych opcji…
- Zamierzamy. I podamy - Ilmarinen westchnął, po czym powoli ruszył w jej stronę.
Rudowłosa spróbowała zmusić zmęczone ciało do kolejnego wysiłku. Była spragniona, zestresowana, a jednak nadal chciała wykrzesać z siebie siły, by wyczekać odpowiedni moment i spróbować uciec kowalowi. Na początku pilnowała, by dzieliło ich spore kowadło. A potem po prostu spróbowała zaskoczyć go i wyminąć, by dopaść do drzwi i uciec. Nie miała z nim szans w walce, obolałe mięśnie dawały jej o sobie znać, ale uporczywie to ignorowała.
Śpiewaczka prędko skoczyła. Tak, aby Ilmarinen nie spodziewał się. Kowal jednak zareagował błyskawicznie. Pozwolił sobie na nieuwagę raz, handlując z bobrami. Teraz był jak najbardziej skoncentrowany. Alice już przemykała obok niego… jednak jej ruchy były powolne. Może gdyby nie była zmęczona tak długim biegiem… choć z drugiej strony reakcja Ilmarinena sama w sobie wydawała się błyskawiczna. Kto pomyślałby, że taki duży mężczyzna mógł poruszać się tak szybko? Złapał ją za długie włosy, po czym pociągnął szybko w dół. Harper straciła równowagę i poleciała głową prosto na kowadło. Poczuła niewyobrażalny ból skroni… a także lepką, ciepłą krew…

Po czym straciła przytomność.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 18-05-2018 o 19:05.
Vesca jest offline  
Stary 19-05-2018, 17:39   #505
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Lotte Visser


Kiedy znaleźli się w środku, okazało się, że bestia skończyła z Mariką.
Pochodnia płonęła jasno, trzymana w ręku Lotte. Była jedynym źródłem światła od czasu, kiedy oczy Isma przestały się świecić. Znacznie lepiej rozpraszała mrok, co rzecz jasna było nieocenione i niezwykle pomocne… jednak z drugiej strony w pełni pokazywała okropnego potwora. Czarnego wilka, który wciąż przeżuwał ostatni kęs. A także wspartą na nim sowią kreaturę. Jej ogromny łeb powoli przekrzywił się i czerwone ślepia skoncentrowały się na trójce ludzi. Wilk zrobił pierwszy niespieszny krok w ich stronę.

- Szybko – Ismo zachrypiał. – Postaw mnie na ziemi. Mamy niewiele czasu.
Chłopiec nie musiał przekonywać o tym ostatnim. Domenico pospiesznie położył go na zimnej, brudnej podłodze, a Lotte wyciągnęła rękę ze światłem, aby rozjaśnić przestrzeń wokół młodego szamana. Następnie położyła instrument na jego udach. Pajari z trudem podniósł ręce i pozwolił im spocząć na strunach. Spojrzał na nie tak, jak gdyby widział je na oczy pierwszy raz w życiu.
- Demon – Domenico szepnął grobowym tonem, spoglądając na potwora, który teraz stał jedynie dwa metry przed nimi. Lotte poczuła mimowolne drżenie mięśni, choć bynajmniej nie należała do strachliwych osób. Jej instynkty wariowały. Musiała korzystać z całej siły woli, jaką posiadała, aby nie uciec z krzykiem.

Wilk zaczął rozwierać paszczę, ukazując rząd długich, ostrych, straszliwych kłów. Cienka strużka krwi spłynęła z jego pyska. Sowi łeb natomiast w dalszym ciągu wpatrywał się w nich martwymi, straszliwymi oczami.
- Ismo… - szepnął Dora.
- Wiem – odpowiedział szaman.

Zamknął oczy, po czym przesunął palcami po strunach zakurzonego instrumentu.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=hFCixLn9qRw[/media]

W zakurzonym pomieszczeniu rozbrzmiała piękna, stara melodia. Kantele, choć antyczne, wciąż wydawało słodki, czysty dźwięk. Palce Isma szybko tańczyły, snując mesmeryzujące nuty. Lotte poczuła, że jej ciało przestało drżeć, a w umyśle pojawił się spokój. Choć nieco dziwny… jak gdyby w międzyczasie spożyła nieco alkoholu. Sama bestia zastygła w bezruchu, słuchając. Wnet zaczęła nieznacznie kołysać się w takt melodii. Wilk zamknął pysk, a ślepia sowy wydały się teraz jakby zamglone.
- Nuku, nuku nurmilintu – chłopiec zaśpiewał krystalicznie czystym głosem. - Väsy, väsy, västäräkki.

Łapy wilka zdawały się mięknąć. Jak gdyby kość znajdująca się w nich zamieniała się w gumę, a mięśnie w watę cukrową. Zrobił jeszcze jeden krok w ich stronę, jednak był niespieszny, powolny i jakby… wahający się.
- Nuku nurmelle hyvälle – Ismo kontynuował. - Vaivu maalle valkialle
Wnet rozległ się głośny łupot. Potwór upadł na ziemię. Para oczu pozostawała otwarta, jednak ciało zdawało się kompletnie bezwładne. Chłopiec jednak nie przestawał grać i śpiewać.
- Lintu tuopi liinahapaijan – zaczął kolejną zwrotkę. - Haapana hyvän hamehen.
Ślepia zamknęły się.

Ismo zwrócił oczy na Lotte. Zdawał się chcieć jej przekazać, że nie może przerwać gry i śpiewu, inaczej stwór obudzi się. A wtedy zabije ich wszystkich. Na jego twarzy malowało się zmęczenie i niepewność. Wiedział, że Dora i Visser będą musieli sami przeprowadzić rytuał. Czy uda się, skoro nie byli szamanami? Czy będą w stanie wykonać odpowiednie czynności, choć Domenico przeczytał tak niewiele? Przecież nie mogli wrócić, aby doczytać. Nie było na to czasu. Ismo słabł. Magiczna kołysanka pożerała ostatnie siły, jakie posiadał. Lotte przeczuwała również, że nie mogli porozumiewać się i zaburzać swoim głosem tak kruchego snu potwora.

Spojrzała na płócienny worek z fińską ziemią, kadzidłem z drzewa różanego, łapaczem snów i kłodą dębowego drewna. Trzymała go w jednej ręce, a w drugiej pochodnię.

Od jej pomysłowości, instynktu i wyczucia zależało to, czy wyjdą z tego cali i zdrowi… czy może umrą we trójkę. I nic ani nikt nie będzie mogło powstrzymać potwora.
Natomiast Ismo dalej śpiewał:
- Kaskeloinen korvatyynyn – jego głos był taki piękny, że z ust ciągnęła się widmowa strużka mgły. Tańczyła wokół potwora niczym niespieszny, leniwy wąż. Ślicznie migotała jasnym blaskiem. Wydawała się utkana z żywego srebra. - Pääskynen peäalusen.
Chłopiec zaczął śpiewać od początku.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 18:56   #506
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pobudka w Hornie

Alice czuła, że spada. Pod nią kryła się ogromna, niewyobrażalna ciemność. Mrok, którego obawiała się i którego nie chciała doświadczyć. A jednak czaił się tam… i zmierzała właśnie w jego objęcia. Kompletnie sama, zagubiona i bezsilna. W pewnym sensie przyzwyczajona do tego stanu. W końcu już od pewnego czasu była zdana na łaskę losu. Jak wiele zmieniały jej działania? Czasami zdawało się, że bardzo dużo. Czasami… że nic.

Świat wokół niej wirował. Spadała coraz prędzej. Kiedy roztrzaska się? Czy w ogóle to zdarzy się? Może pozostanie w tym stanie już do końca? Nie miała pojęcia. Dziwna rzeczywistość snu pochłaniała ją kompletnie i nie pozostawiała ani trochę swobody.

- Alice - usłyszała. - Proszę… zobacz mnie… - do jej jaźni dobiegł nieznany odgłos. Skąd płynął? Od kogo? Może byłaby w stanie stwierdzić… gdyby zatrzymała się choćby na chwilę. Wtedy mogłaby pomyśleć i zastanowić się. Jak mogła dojść do jakiegokolwiek wniosku w takich warunkach?
Mimo że śpiewaczka wiedziała, że zatrzymanie się nie będzie zbyt łatwe, słysząc coś innego poza własnymi myślami, postanowiła że mimo wszystko spróbuje zwolnić. Chciała powstrzymać upadek i dowiedzieć się kto mówił, bo rozpoznała dźwięk jako mowę. Była jej znajoma, czy też nieznana? Z którego wymiaru pochodziła - jej snów, czy rzeczywistości? Ktoś mówił jej po imieniu, była bowiem świadoma tego, że to właśnie jej własne imię brzmiało Alice. Rudowłosa spróbowała znaleźć źródło dźwięku. Zatrzymanie się i jednoczesne słuchanie były trudne, ale spróbowała. A może mogła się nawet rozejrzeć? Chciała, choć co mogłaby dostrzec w mroku…
Starała się dostrzec i zrozumieć jak najwięcej… a jednak wciąż czuła się ślepa i głucha. Jej od niedawna wyostrzone zmysły kompletnie zanikły. Jak gdyby opatrzność, która je zesłała, postanowiła sobie z niej zadrwić. Wciąż sama pośród cieni i mgły… koncentrowała się tylko na jednym. Głosie. I choć wymykał się jej… to wnet uznała go za coraz bardziej znajomy.
- Nie słyszysz mnie? - słowa brzmiały męsko. Czy wypowiedział je Kirill? Dlaczego nie zaprosił jej do białego, okrągłego pokoju, skoro to był on? A może pytanie wypowiedziała kompletnie inna osoba?
Alice nie mogła zdecydować od kogo pochodził ten głos. Zdecydowanie jednak oceniła go jako męski…
- Sły… Słyszę? - spróbowała odpowiedzieć, ale nie wiedziała, czy jej głos nie opuścił jej tak jak zmysły. Cały czas starała się dosięgnąć głosu, może skoro nie mogła się sama zatrzymać, to choć on zdoła ją jakoś ściągnąć w jeden punkt. Choćby poprzez zatrzymanie jej myśli na sobie.
- Nie wiem ile mamy czasu… - usłyszała. Rozumienie każdego słowa przychodziło jej z trudem. Przypominało chodzenie po rozwieszonej linie w cyrku. Chwila nieuwagi i spadnie w przepaść. Tak samo w tym przypadku… jeżeli rozproszy się choć na sekundę… połączenie zostanie przerwane. - Coś nas blokuje… - udało jej się zrozumieć następne zdanie. - Mamy tutaj problem - jeszcze kolejne brzmiało niezbyt optymistycznie.
Harper słuchała uważnie
- To tak jak ja… Gdziekolwiek teraz jestem - odpowiedziała i westchnęła.
- Bardzo osłabłam i jestem w rękach Valkoinen… Tak myślę - powiedziała jeszcze
- Jaki problem? - zapytała. Zaskakująco, mówiła bardzo powoli i spokojnie, jakby ciężar tej sytuacji w ogóle do niej nie docierał. Jakby nie mogła załapać, że powinna się martwić, czy wpaść w panikę, tak bardzo koncentrowała się na rozmowie.
- Była sytuacja… - słowa zostały wypowiedziane niepewnie. - Straciliśmy Emerensa - następnie zabrzmiało westchnięcie. - Musisz uciekać… znajdź łódź, którą przybyliśmy do brzegu i znikaj z tej przeklętej wyspy. Znajdę jakieś rozwiązanie sam…
To musiał być Kirill. Nie było innej możliwości. Z jakiegoś powodu nie mógł spotkać się z Alice w Iterze w standardowy sposób. Czy to dlatego, bo Dubhe tak cierpiała? A może to jemu działa się krzywda? Ciężko było określić, z jakiego powodu… jednak możliwości nie brakowało.
Alice mruknęła
- Ja nie wiem… Czy dam radę. Już raz uciekłam i znów mnie złapano, drugi raz to może nie wypalić… Kirill, jest ze mną źle. Chyba się boję, ale teraz tego nie czuję. Teraz nic nie czuję… Może to przez to, że spadam i łapię się tej rozmowy… Obawiam się otworzyć oczy po raz kolejny, ale to nastąpi… I jeśli coś nam przerywa, to na pewno Tuonetar… Ja przestaję już wyglądać jak ja… Chciałabym, żebyś na siebie uważał, dobrze? Proszę - powiedziała i dalej starała się nie dać dojść emocjom do głosu, bo czuła, że to zerwie jej ‘połączenie, jeśli da się ponieść, zgubi kontakt, choć czuła się dziwnie, to na razie jakoś dawała radę. Teraz jednak miała wrażenie, że odczuwa coś. Czy to był ból?
Następne słowa były już przerywane. Musiała szacować ich znaczenie.
- ...choć Emerens… pewnie ona… cała nadzieja… Mary powinna… nie martw się, spróbuję… jestem i znajdę cię… chociaż bobry i przeklęta tama… gdybyś tylko mogła… gdzie jesteś…
Śpiewaczka wzięła wdech, albo może tylko jej się tak wydawało?
- Przestaję cię słyszeć. Proszę, uważaj na siebie. Nie wiem czy szukanie i próba ratowania mnie to dobry pomysł… Nie wiem gdzie jestem, kto mnie pilnuje i co będzie dalej… Przepraszam - odpowiedziała jeszcze, wiedząc, że za chwilę ta rozmowa się skończy, a ona zapewne znów wróci do spadania. Bardzo chciałaby, żeby tak się nie stało, a jednak wiedziała, że Kirill znów ją opuści. Najwidoczniej tak musiało zawsze być.
- W razie problemów… pamiętaj, że…
I wtedy zgłoski kompletnie rozsypały się, a Alice zaczęła spadać coraz prędzej. Zobaczyła pod sobą przepaść, o którą miała roztrzaskać się. Zmierzała na jej spotkanie. Szybciej i szybciej… aż wreszcie dotknęła dna. To roztrzaskało się i pękło na tysiące kawałków. Przefrunęła na drugą stronę. Otworzyła oczy. kobieta nie była pewna, czy obawiała się bardziej upadku, czy tego co będzie teraz.

Znajdowała się w kompletnie ciemnym miejscu. Było tutaj ciepło i nieco wilgotno. W powietrzu wisiał nieprzyjemny zaduch, przywołujący na myśl rozrastający się grzyb. Dotknęła podłoża, na którym leżała… to była skała. Jej ręka powędrowała w bok i odnalazła ścianę wykonaną z tego samego surowca. Czyżby to była jaskinia? Takie wrażenie odniosła.
Alice przesunęła dłonią po ścianie, po czym ostrożnie dotknęła pulsującej bólem skroni. Spróbowała podnieść się do siadu, wyostrzyć wzrok i rozejrzeć się. Czy mogła coś zobaczyć w takiej ciemności, dzięki swoim nowym zmysłom? Była skołowana. Nadal nie doszła do siebie po tym jak dopiero co spadała, a teraz musiała zmierzyć się z nieprzyjemną rzeczywistością. Nasłuchiwała też, czy był tu ktoś poza nią.
Tak. Słyszała wyraźnie oddech co najmniej dwóch osób. Kiedy skoncentrowała się, jej wyostrzony zmysł słuchu poinformował ją, że to była dokładnie para istot znajdujących się niedaleko niej. Może w odległości dwóch metrów, na pewno nie więcej. Wzrok natomiast wydawał się kompletnie bezużyteczny. Nieprzenikniona ciemność właśnie taką pozostawała - kompletnie niedostępną. Przypominała jej o mroku ze snu, w którym spadała. Tyle że wtedy nie było tak duszno, gorąco i nieprzyjemnie.
Alice nie była pewna, czy powinna się odezwać do osób, które również tu z nią były. Podjęła decyzję, że w pierwszej kolejności spróbuje wstać, ostrożnie. Ile czasu była nieprzytomna? Gdzie była? Czy naprawdę mogłaby stąd uciec? Nasłuchiwała też oddechów istot przebywających tu z nią, w końcu po tym mogła ocenić czy są przytomne, czy nie, a przynajmniej spróbować to zrobić. Chciała się jednak odrobinę odsunąć, by póki co ocenić sytuację. Spróbowała przemieścić się wzdłuż ściany.
Ruszyła w bok, próbując dowiedzieć się jak najwięcej o swoich towarzyszach. Słuch informował ją, że obydwoje oddychali bardzo spokojnie. Czy śnili lub byli nieprzytomni? Możliwe. Czy posiadali kompletną świadomość i bez śladu najmniejszego zdenerwowania obserwowali ją? Również prawdopodobne. Nie potrafiła tego rozróżnić. Po co wyostrzone zmysły, skoro wcale nie pomagały wtedy, kiedy były potrzebne? Poruszała się wzdłuż ściany i nikt nie zareagował. Przemieszczała się coraz dalej i dalej… aż wnet poczuła, że kamień za nią zakręca. Rzeczywiście znajdowała się w jakiejś jamie lub pieczarze, która zdawała się zaokrąglona. Przynajmniej na tym obszarze, który przemierzała.
Harper zmarszczyła brwi i mimo tego, że ściana zakręcała, postanowiła, że dalej będzie za nią podążać. Starała się zapamiętać ile wykonała kroków, gdzie pozostały dwie osoby i w którą stronę dokładnie skręciła, by w razie czego wiedzieć jak wracać. Szła powolutku dalej. Zastanawiało ją, czemu nikt jej nie pilnował, albo czemu zostawiono ją w żaden sposób nieskrępowaną. Ta zagadka nie dawała jej teraz mentalnie spokoju.
Wnet odkryła, że pomieszczenie stanowiło okrąg stworzony z kamienia, w którym znajdował się pojedynczy otwór. Mógł przejść przez niego co najwyżej pochylony człowiek. Nie był zbyt duży, lecz bez wątpienia wystarczający, aby wnieść przez niego jeńców. Takich jak Alice.
Nagle usłyszała zmianę. W pierwszym ułamku sekundy nie mogła zrozumieć, na czym polegała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to częstotliwość oddechów. Ktoś obudził się i próbował to zatuszować. Jak najbardziej byłby w stanie, gdyby śpiewaczka nie posiadała wyostrzonych zmysłów. Nieznajomy nie mógł spodziewać się, że zostanie zdradzony przez coś tak podstawowego i cichego, jak wentylacja.
W pierwszym momencie kobieta zamarła w bezruchu i nasłuchiwała. Po czym powoli obróciła się przodem do kierunku, gdzie przebywały pozostałe dwie osoby i ta, która najwyraźniej się ocknęła
- Słyszę, że nie śpisz - powiedziała cicho, nie musiała głośniej, wiedziała że w tak niewielkiej przestrzeni nawet ściszony ton wystarczy by dobrze się rozejść. Miała nadzieję, że kimkolwiek był ten ktoś, nie zrobi jej krzywdy. Dłonią dalej trzymała krawędź otworu wylotowego z komnaty. W razie gdyby musiała szybko się ewakuować.
Usłyszała, że ten ktoś wstrzymał kompletnie oddech, co znaczyło, że zrozumiał jej słowa. Druga osoba natomiast oddychała spokojnie, dokładnie tak samo, jak przedtem. Nie wyglądało na to, aby ktokolwiek miał przemówić.
Harper westchnęła cicho
- Długo bez oddechu nie wytrzymasz, a ja bym się chciała dowiedzieć kim jesteś - przemówiła znowu, łamiąc ciszę w niewielkiej, dusznej komnacie, w której przebywali. Nie poruszała się, jedynie odzywała, nasłuchiwała jednak cały czas otoczenia.
Usłyszała niepewne westchnięcie. Ktoś nagle zaczerpnął powietrza.
- Nie - rzekł. - Powiedz mi, kim ty jesteś - warknął. - Jakim prawem mnie tu więzisz. Kiedy będę mógł wrócić do domu? Ile mam zapłacić? Podaj każdą cenę… naprawdę… już wystarczająco zniosłem ostatnio. Jeżeli to tylko sprawa pieniędzy… - nieznajomy zawiesił głos.
Alice wydawało się, że go rozpoznaje, choć nie był jej dobrze znany. Mogła usłyszeć co najwyżej kilka słów lub zdań wypowiedzanych przez niego. Chyba że wciąż nie do końca rozbudziła się i to wszystko stanowiło jedynie iluzję wytworzoną przez jej własny umysł.
Śpiewaczka westchnęła
- Jestem Alice Harper… I nikogo tu nie przetrzymuję, sama jestem tu przetrzymywana. Miałam jednak szczęście, lub nieszczęście ocknąć się przed tobą i tym kimś kto jeszcze śpi - odpowiedziała spokojnym tonem, próbując skojarzyć sobie do kogo ten głos należy. Znała go to pewne, miała przypuszczenia, ale nadal wolała nie wysnuwać pochopnych ocen.
- Alice Harper - głos zastanowił się. - To ty jesteś tą złodziejką?
Ogromne zaskoczenie wisiało w powietrzu wraz z wilgocią, duchotą, gorącem i grzybem. Śpiewaczka usłyszała delikatny szelest - jej rozmówca poruszył się niespokojnie.
Alice mruknęła
- Nie jestem złodziejką… W sumie to tym przeklętym jachtem to mnie porwano, o czym w tamtym czasie nie miałam bladego pojęcia… Nieważne. Byłeś w rezydencji premiera… Czyli… domyślam się kim jesteś - podsumowała tylko i zwróciła na chwilę głowę w stronę wyjścia. Nasłuchiwała, czy docierało coś do niej z tamtej strony, wolała nie zostać zaskoczona przez kogoś, kto ich tu trzymał. Na razie nic nie słyszała. Powinno ją to uspokoić, czy może raczej zaniepokoić?
- A… to ty, pamiętam już! - mężczyzna prawie że krzyknął. Zdawało się, że kojarzył nazwisko i to, co ludzie mówili w związku z nim… ale dopiero teraz w jego umyśle pojawiła się twarz śpiewaczki. - Skoro domyślasz się… to powiedz - mruknął. - Pewnie sam powinienem się przedstawić… ale coś mi mówi, że to miejsce, w którym przebywamy, nie jest dla dżentelmenów…
Harper znów zwróciła głowę w jego stronę
- Szkoda, bo dżentelmenów się ceni, nawet jak zostali porwani - powiedziała tylko, najwyraźniej nie mając zamiaru wchodzić w gierkę
- Nie będę zgadywać, wybacz, ale nie mam wystrzałowej pamięci i tak już w tym tygodniu ją nadwyrężyłam. Jak się nie przedstawisz, będę ci mówić Bob i też będzie to dla mnie jak najbardziej ok - oznajmiła mu stawiając sprawę prosto.
- Miło mi cię poznać, Alice - odrzekł mężczyzna. - Mów mi Bob, bo tak właśnie mam na imię.
Jej rozmówca nie miał powodu, by śpiewaczka poznała jego prawdziwe nazwisko. I tak już się go domyślała zresztą.
- Powiedz mi, jak wydostaniemy się stąd. I kim jest ta trzecia osoba. To twój przyjaciel?
Alice prychnęła cicho
- Dowcipniś - skwitowała tylko tekst o Bobie, po czym na pytania skrzyżowała ręce pod biustem
- Kim jest ta trzecia osoba, nie wiem. Nie widzę w ciemności, a po oddechu nie poznaję. Podejrzewałam, że możecie być kimś niebezpiecznym, więc was nie obmacywałam celem kontroli, przepraszam. A co do wydostania, tu gdzie stoję, jest szczelina. Jedyna w tym pomieszczeniu. Sądze, że to może być wyjście, choć to podejrzane, że nikt nas tu nie pilnuje - odpowiedziała wyczerpująco.
- Ale co to w ogóle za miejsce? - usłyszała gorączkowe pytanie. - Ostatnia rzecz, jaką pamiętam… spałem bezpiecznie w łóżku. Nie było moje, jednak wciąż bardzo wygodne. W wielkiej posiadłości. Ktoś uderzył mnie w głowę i obudził… ale potem szybko ponownie pozbawił przytomności. I odzyskałem ją dopiero teraz… Czy to jakiś magazyn? Tak ciepło… - głos zastanowił się. - Może to jakaś huta? - mężczyzna bez wątpienia gubił się. - Nie wiem…
Harper słuchała go uważnie
- Jesteśmy na wyspie, której nie ma na żadnej mapie. Oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów od Helsinek… Tak mi się zdaje. Gdzie dokładnie, sądząc po zapachu i strukturze, to jakaś jaskinia. Może wewnątrz góry? Nie wiem, bo ostatnie co pamiętam nim ja straciłam przytomność, to uderzenie skronią w kowadło legendarnego kowala… i wcale nie żartuję - odpowiedziała.
- Podejrzewam, że dobrze by było obudzić tę trzecią osobę i spróbować się stąd wydostać. Obawiam się, że zaraz ktoś może tu do nas przyjść, a ja nie mam ochoty dowiedzieć się, czego ode mnie chce - wyraziła jasno jaki ma plan na obecną sytuację. To jednak znaczyło, że znała go już też Tuonetar. Alice cały czas słuchała otoczenia, próbując ignorować gorąco.
- Dobrze… - rzekł “Bob”. - Skoro ten ktoś był przetrzymywany z nami… to najpewniej jest naszym sprzymierzeńcem. Wiesz, co mówią o wrogach naszych wrogów, co nie? - mężczyzna posłał w przestrzeń retoryczne pytanie.
Następnie rozległ się szelest, kiedy przysunął się do wciąż nieprzytomnego człowieka.
- Hej, zbudź się - szepnął. - Musimy stąd uciekać.
Ich towarzysz niestety nie zareagował.


Alice milczała, czekając na reakcję. Gdy ta jednak nie nastąpiła, mruknęła cicho
- Cóż… Mocno śpi… - zauważyła coś oczywistego.
- Nie chciałabym być potworem, który kogoś by tu zostawił. Jednak wynoszenie kogoś stąd, mogłoby być kłopotliwe… Czujesz się na siłach? - zapytała, nie żartując. Jeśli było w porządku, mogła spróbować pomóc mu wynieść, albo chociaż wyciągnąć stąd tę osobę.
- Jestem słaby… - odpowiedział “Bob”. - Ale… myślę, że dam radę. Chociaż nie wiem, czy nie byłby bezpieczniejszy tu… Albo bezpieczniejsza, bo nie widzę w mroku twarzy tej osoby… - lekko pytająco zawiesił głos, jakby chcąc dowiedzieć się, czy śpiewaczka dostrzegała rysy nieprzytomnego. Niestety nie. Choć jej zmysły były wyostrzone, to nie potrafiły penetrować kompletnego mroku.
Alice zastanawiała się nad jedną sprawą… miała w kieszeni owoc jarzębiny, który przynajmniej w teorii mógł przerwać zaklęcie snu. Tyle że był przeznaczony dla Jennifer… której tu jednak nie było. Chyba że to ona stanowiła trzeciego lokatora jaskini? W każdym razie… czy powinna wykorzystać prezent od bogini jarzębiny w tym momencie? Czy może raczej lepiej byłoby poczekać z tym?
Śpiewaczka mruknęła, po czym ostrożnie zaczęła iść w stronę gdzie słyszała oddech śpiącej osoby. Pamiętała w co Jenny była ubrana, spodziewała się więc że choćby po dotyku rozpozna czy to ona, czy też nie. Będąc już przy tej osobie uklęknęła i ostrożnie wyszukała dłonią ramienia, lub ręki, by przesunąć po nim swoją, chciała sprawdzić, czy rozpozna w tym kimś Jenny.
Kształt okazał się męski. Bardzo szczupły mężczyzna, choć nie zdawał się wcale aż taki mały. Były granice tego, jak bardzo Alice mogła dotykać w ciemności nieprzytomnego ciała nieznajomej osoby, toteż nie uzyskała wiele więcej informacji.
- To ja za nogi, a ty za ręce? - zapytał “Bob”.
Alice powoli przesunęła się tak, by faktycznie móc złapać tego kogoś za ręce. Na razie nie chciała używać jarzębiny, może potem okaże się jeszcze bardziej potrzebna
- Dobra Bob… Tylko ostrożnie. To wyjście jest dość niskie i nie wiem jak długi jest korytarz dalej - uprzedziła go od razu i teraz czekała, aż przytomny jegomość przemieści się w mroku i będzie gotów, by mogli wspólnie wynieść nieprzytomną osobę ze sobą.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 18:57   #507
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Więźniowie Horny

Na szczęście nie było to zbyt trudne, gdyż mężczyzna był stosunkowo lekki. Nie znaczyło to jednak, że przeniesienie go nie stanowiło dla Alice żadnej trudności. Nie dość, że musieli poruszać się w mroku, to jeszcze czuła się dość osłabiona. Po czym? Rozsądniejszym pytaniem było, co takiego wydarzyło się po drodze, co by jej nie osłabiło. Nie tylko przyjmowała najróżniejsze mieszanki leków, wielokrotnie gryzła się, przecinała i kłuła, aby upuścić z siebie krew, to jeszcze ostatnio biegła przez las bardzo długo, a nawet dostała w głowę kowadłem. Krew na jej twarzy zdążyła skrzepnąć. Rana nie tylko bolała ją, ale także… swędziała.
- Gdzie jest to przejście? - zapytał “Bob”.
Harper mruknęła i poprowadziła ich w mroku do punktu, w którym wcześniej znalazła otwór wyjściowy. Postanowiła póki co zignorować swędzenie i ból rany, którą najpewniej zrobiło jej na skroni kowadło. Miała ważniejsze rzeczy na głowie, jak choćby by stąd uciec, czy to gdzie był Emerens, albo co stało się z Jenny i jej torbą… Albo ile zostało jej jeszcze rudych włosów na głowie, bo nie wiedziała nawet ile czasu upłynęło
- W tę stronę, ale dokąd wyjdziemy, nie mam pojęcia, więc trochę musimy zdać się na szczęście - powiedziała do “Boba”, starając się brzmieć w miarę spokojnie.

Przeszli przez otwór w ścianie. Pierwszy ruszył mężczyzna, Alice jako druga. Jakby nie dość odniosła obrażeń, uderzyła się w czoło przy przechodzeniu. Jednak to stanowiło najmniejsze z jej zmartwień. Kiedy znaleźli się po drugiej stronie, rozejrzała się. Było tu znacznie jaśniej. A to za sprawą źródła światła, jakim był otwór nad ich głowami. Znajdował się bardzo wysoko. Słoneczny blask przenikał przez powietrze ogromnej jaskini, barwiąc jej skalne ściany na pomarańcz, brąz, szarość i czerń.
- Cholera - przeklął “Bob”, kiedy potknął się o kamień, rozproszony przez ogrom obszaru wokół nich. Jego słowo potoczyło się echem, podkreślając wielkość pieczary. - Dlaczego tu jest tak gorąco? - dodał ciszej.


Zaraz po tym, jak rozejrzała się na około, Alice zerknęła na “Boba”, a potem na trzymaną przez nich oboje osobę. Teraz rozpoznała ich. Jej przytomny towarzysz był znanym aktorem Kallem, a nieprzytomny szoferem premiera Holkeriego, którego imienia nie pamiętała.
- Nie wiem, niestety nie najlepiej znam się na górach i ich wnętrzu. Mam nadzieję, że to nie jakiś wulkan, może jest tu jakieś źródło geotermalne? - zaproponowała odpowiedź. Tymczasem rozejrzała się ponownie uważnie, szukając czy było tu gdzieś dalej kolejne przejście. Domyślała się gdzie mogą być, w końcu mieli ją zabrać na Hornę. Czy to było jej wnętrze? A może plany się zmieniły, a ona o tym nie wie? Tak czy inaczej, chciała się stąd wydostać, było zdecydowanie za ciepło.

Pieczara miała mniej więcej okrągły kształt, choć jej ściany miejscami zakręcały w taki sposób, że nie była pewna, czy gdzieś nie znajdowało się przejście do kolejnej części. Widziała natomiast wiele otworów podobnych do tego, przez którego dopiero co przeszli. Jeżeli Valkoinen lub Ilmarinen schowali tutaj Jenny, to zajmie wieki, zanim ją znajdą. Alice przesunęła wzrok na środek jaskini. Ziała tam wielka dziura, jednak musiałaby podejść, aby ujrzeć, co znajdowało się w środku.
- Chyba wykrakałaś - szepnął Kalle. - To musi być wulkan. Co za kurwa zesłała mnie wgłąb wulkanu? - jego głos zadrżał. - To pewnie tylko sen - nagle westchnął z ulgą. Rzeczywiście, taki wniosek zdawał się najbardziej prawdopodobny. Tyle że był kompletnie nieprawdziwy.
Śpiewaczka ostrożnie położyła szofera pana premiera i chciała podejść do ziejącej na środku jaskini dziury. Czy naprawdę znajdowali się w wulkanie?
- Przykro mi. Tu nie będzie tak jak w tym śnie, gdzie widzieliśmy się w tłumie ludzi… To się dzieje zupełnie na serio - powiedziała tylko zerkając znów na Kalle “Boba”. Ruszyła w stronę dziury, ostrożnie, by czasem tam nie wpaść.
Aktor spojrzał na nią dziwnie.
- Tobie też to się śniło? - zapytał, marszcząc brwi. - Przecież… przecież to był tylko sen! Ale z drugiej strony tu i teraz również mi się śni… więc to chyba ma sens? Chyba?
Mężczyzna również pozostawił kierowcę na skalnej powierzchni, po czym ruszył za Alice. Znajdowali się już w połowie drogi. Przed nimi pozostawało jeszcze dobrych dwadzieścia metrów, zanim dojdą do ziejącej pustki. Ta z kolei miała co najmniej sto metrów średnicy.
Śpiewaczka zerknęła na niego znowu
- Ty naprawdę próbujesz to wszystko racjonalizować… Chociaż… Może w sumie lepiej. Raczej też wolałabym tak o tym wszystkim myśleć - westchnęła i zamilkła. Resztę drogi do dziury przebyła w ciszy. W końcu zatrzymała się i spojrzała ostrożnie w dół. Czy naprawdę to był wulkan?

Wychyliła się zarówno odważnie, jak i ostrożnie. Czuła nawiew ciepłego powietrza, który ział z dołu prosto do góry i wylatywał przez szczelinę w sklepieniu. Ujrzała morze falującej, rozgrzanej do czerwoności lawy. Kotłowała się w ogromnym zbiorniku. Było jej tak dużo… Gdyby wulkan wybuchł, zalałoby co najmniej pół wyspy. A oni obydwoje umarliby w oka mgnieniu. Na środku tego jaśniejącego piekła znajdowała się wysoka, skalna kolumna, która rozszerzała się na samym końcu. Prowadził do niej wiszący most, który kończył się na poziomie Alice, tyle że po przeciwnej stronie. Na kamiennej wysepce znajdowało się kilka osób. Śpiewaczka dostrzegła Nurię, Ilmarinena… a także jakieś dwie związane postaci. Kiedy wytężyła wzrok, ujrzała poparzonego mężczyznę, który w pierwszej kolejności skojarzył jej się z Andreasem, którego widziała na Wyspie Zoo. Jednak ten człowiek nie był w aż tak złym stanie. Tuż obok niego leżała kobieca sylwetka… Tak, to była Jennifer!

Harper przesunęła wzrok dalej i zaniemówiła. Otworzyła szeroko usta i zamrugała oczami. Czyżby zwariowała? A może wulkaniczne opary miały w sobie domieszkę halucynogenną? Poczuła mrowienie całego ciała. Nie mogła uwierzyć w to, co widzi… lecz też nie mogła temu zaprzeczać. Jej wzrok przesunął się po jego dobrze znanej sylwetce, czarnych, falujących włosach… po czym spoczął na jasnobłękitnych oczach. Wpatrywały się w nią. Tak dobrze znane, a jednak… obce.
- Witaj, Alice! - krzyknął Joakim. Na jego twarzy wykwitł pogardliwy uśmieszek.
Gdy tylko się do niej odezwał, w pierwszym momencie oczy kobiety zaszkliły się od łez. Zaraz jednak otrząsnęła się, wiedząc doskonale kto to, oraz co tu robi. Zacisnęła mocno pięści i cofnęła się. Spojrzała w stronę mostu, potem w stronę wyjść z tej komnaty, a na koniec znów w dół, na bazującą tam lawę. Poczuła wielka pokusę by tam skoczyć. Zacisnęła mocno zęby. Ewentualność. nie zamierzała skorzystać z niej od razu, ale skoro podawali jej takie narzędzie do samozniszczenia już na wstępie…
- Tuoni… - mruknęła z wystarczającą dawką pogardy, by zakwasić jezioro.
Najgorsze było to, że ciało Joakima wciąż pozostawało znajome. Poruszało się tak, jak wtedy, kiedy gościł w nim jego pierwotny właściciel. Alice poczuła w sobie zalążek pragnienia, by zapomnieć o tym, że Dahl zginął, a w środku znajdował się ktoś inny. Gdyby spróbowała… mogłaby w to uwierzyć. Czy wtedy choć część bólu zniknęłoby? Mogłaby łatwiej oddychać, działać… żyć?
- Czekaliśmy na was - Tuoni uśmiechnął się. - Proszę, przyjdźcie do nas. W trójkę.
Kalle poruszył się za plecami Alice.
- Kim są ci ludzie? - zapytał ją szeptem.
Śpiewaczka usłyszała również poruszenie gdzieś za nimi. Chyba kierowca premiera Holkeriego budził się.
Rudowłosa zerknęła na Jennifer, ale zaraz zmrużyła oczy i znów ostroznie przesunęła wzrok na ciało Joakima. To było takie bolesne. Tak potwornie okrutne uczucie, patrzeć na niego. Chciało jej się tak strasznie pić i to jeszcze przed tym jak straciła przytomność, w wulkanie efekt pogłębił się, ale teraz… Teraz miała wrażenie, że powietrze jest jak piasek…
- To nie są dobrzy ludzie Kalle - powiedziała tylko cicho
- Czemu sądzisz, że grzecznie wejdę na most… - zapytała Tuoniego, marszcząc brwi. Obawiała się jednak, że bóg śmierci miał pewnego asa przetargowego, który zapewne zmusi ją do wszystkiego, czego sobie zażyczy. Miała jednak nadzieję, że jeśli istnieje w nim choćby odrobina litości, to ujawni się teraz i nie zrobi tego, co przyszło jej do głowy, że mógłby.
Tuoni bezceremonialnie złapał Jennifer za blond włosy i pociągnął do siebie. W ten sposób Alice mogła ujrzeć poobijaną twarz kobiety. Następnie bóg umarłych złapał ją za kark i zaczął ciągnąć ku brzegu skalnej wyspy. Przy tym cały czas spoglądał w oczy Harper. Jego własne mówiły jasno: “zrobię to”. Tylko ona mogła zatrzymać jego wędrówkę i uratować życie Konsumentki. Jak straszna musiała być śmierć w morzu lawy?
- To twoja znajoma? - aktor strzelił, nie mając pojęcia, że zgadł.
Alice mierzyła się kilka sekund ze wzrokiem błękitnych oczu i nie wytrzymała. Odwróciła spojrzenie i zerknęła na Kallego
- Tak… To moja znajoma… - odpowiedziała mu, po czym obróciła się, by zerknąć na szofera. Miała wrażenie, że jej serce zaraz jej wypadnie, każde uderzenie bolało bardzo mocno. Tymczasem kierowca w pełni rozbudził się, siedział na podłożu skalnym i skonfundowany rozglądał się po jaskini.
- Możesz pomóc mu się ogarnąć… Ja chyba muszę tam pójść i zatrzymać tego maniaka… - Alice powiedziała prosząc aktora.
- Nie chciałabym, by skończyła w lawie - dodała. Było bardzo źle. Tuoni zrobił dokładnie to, czego obawiała się najmocniej. Wykorzystywał Jennifer przeciw niej. Harper wyprostowała się
- Zostaw ją w bezpiecznym miejscu. Przyjdę - rzuciła do boga śmierci. Jej głos był gdzieś na pograniczu załamania i zmęczenia. Ruszyła się w stronę mostu dopiero, gdy upewniła się, że Tuoni wykona jej prośbę.
Władca Tuoneli jednak wciąż był na skraju przepaści.
- Nie sama - odpowiedział. - Chcemy całej waszej trójki.
Puścił Jennifer, a serce stanęło w piersi śpiewaczki. Jednak wnet zrozumiała, że na szczęście Tuoni trzymał blondynkę też drugą ręką z tyłu, o czym wcześniej nie wiedziała. Tylko dzięki temu Konsumentka nie pofrunęła na spotkanie z morzem lawy.
Harper przytknęła dłoń do klatki piersiowej święcie przekonana, że dostała zawału i umarła. A jednak nie. Ulga rozeszła się po jej ciele nieprzyjemną, drażniącą falą, kiedy odkryła, że Jennifer jednak jest ‘bezpieczna’. Spojrzała na Kalle
- Musisz tam iść ze mną i ty i szofer premiera… - powiedziała sucho i zaczęła iść w stronę blondyna, by go uświadomić w zaistniałej sytuacji. Była mocno wstrząśnięta całą sytuacją i naprawdę poważnie nie wiedziała co ma zrobić by wyratować siebie, lub kogokolwiek z tego co się działo.
- Co? - Kalle wydusił z siebie. - Ale to… chyba niebezpieczne? - rozdziawił usta niczym głupek.
- Mam na imię Gabriel - wydusił z siebie kierowca, patrząc na kobietę, która przybliżała się do niego. - Co się z tobą stało? - patrzył na skrzepłą krew na jej głowie. - Wyglądasz… - zaczął, ale nie dokończył.
Alice zatrzymała się przed nim
- Przepraszam, że nie zapamiętałam… Potrzebuję twojej i jego pomocy… Jeśli nie pójdziecie ze mną przez most do tamtych ludzi, jeden wariat wyrzuci moją przyjaciółke do lawy… - przedstawiła mu sytuację, po czym uśmiechnęła się bezradnie. Zerknęła też na Kallego
- Wybaczcie, że nie mam przygotowanego planu na zaistniałe okoliczności, ale wolałabym, żeby ona nie zginęła - dodała zwracając się teraz do nich obu, dość bezradnie. W międzyczasie lekko potarła obolałą skroń, chcąc ulżyć chociaż temu bólowi… Tak jakby to coś dało.
- A jaki mamy wybór? - zapytał Gabriel. - Albo pójdziemy w sam środek piekła, albo… - zawiesił głos.
- No tak… - wtrącił Kalle. - A co, jeżeli udamy się do tych złych ludzi? Co się wtedy stanie?
Obydwoje spoglądali na Alice, jak gdyby posiadała wszystkie odpowiedzi.
- Czas tyka! - rozległ się przeciągły krzyk i śmiech Joakima. Być może to nie Dahl wydał go z siebie… jednak brzmiał identycznie. Kierowca Holkeriego miał rację. Naprawdę znaleźli się w piekle.
Alice cała się zjeżyła słysząc głos i śmiech Joakima. Gdy stała do niego tyłem, było to jeszcze gorsze niż jak patrzyła wprost i widziała, że to nie on. Oczy znowu jej się zaszkliły, ale potrząsnęła głową
- Nnie wiem… Nie… wiem… Myślę jednak, że raczej nas nie zabiją… Mam nadzieję… Opcjonalnie możecie mi po prostu nie pomóc, pozwalając mojej przyjaciółce umrzeć - powiedziała stawiając sprawę jasno. Nie zachęcała, nie chciała ich okłamywać, nie wiedziała co Tuoni zamierza z nimi zrobić. Miała wrażenie, że robi jej się duszniej niż wcześniej. Czekała co obaj zdecydują i miała wrażenie, że jest kompletnie odrealniona. Jakby była tu, a jednak nagle nie…
- Nie chcemy ich denerwować, prawda? - mruknął Gabriel. - To szaleńcy?
Kalle natomiast wpatrywał się w Alice ze współczuciem.
- Skoro to tylko sen… i mówisz, że nas nie zabiją… - zawiesił głos. - To mogę pomóc. Ale sam tam nie pójdę. Nie odważę się - głośno przełknął ślinę, patrząc ukradkiem na skalną wyspę wspartą na wysokiej kolumnie.
Alice zerknęła na Kallego i zawiesiła na nim wzrok przez kilka chwil
- Mamy tam iść we troje… Decyzja należy więc do ciebie Gabrielu.. Nie mamy wiele czasu jak słyszałeś - powiedziała spoglądając teraz znów na blondyna. Modliła się, by Tuoni milczał i już ich nie pospieszał, czuła się wystarczająco przyciśnięta tym jak brzmiał i wyglądał. Zastanawiało ją gdzie tymczasem był Terrence.
- Dobrze, pójdę - Gabriel wydał się przytłoczony tym, jak wielką wagę miało to dla Alice. A także nie chciał być tym, który jako jedyny odmówi jej pomocy. Choć śpiewaczka odniosła wrażenie, że gdyby Kalle nie zgodził się na pójście do Tuoniego, to szofer również nie zrobiłby ani jednego kroku w tym kierunku. - Pomożecie mi wstać? - poprosił. Wyciągnął rękę w stronę Alice, jednak szybciej zareagował Kalle, chwytając ją. Wnet byli już we trójkę gotowi do drogi. A była dość duża, gdyż musieli przemierzyć całą połowę obwodu czeluści, aby dojść do wiszącego mostu.
Śpiewaczka miała wrażenie, że gdy wreszcie się ruszyli to szła niczym na ścięcie. Starała się nie spoglądać na Tuoniego, jeśli już to zerkała na Jennifer, która trzymał. Przyglądała się mostowi, do którego zmierzali i miała wrażenie, że ciężko jej się idzie, jednak mimo wszystko szła. Wiedziała, że kazanoby jej to rzucić i uciekać, jednak miała już dość śmierci bliskich, a Jenny uważała za ważną… Kiedy więc zbliżyli się do wejścia na most, zrobiła na niego krok jako pierwsza.
- Alice! - usłyszała cichy, kobiecy głos. To była Jennifer. - Uciekaj! Zostaw mnie…!
Z trudem wypowiadała zgłoski. Jej ton nie przypominał dawnej Konsumentki, był bardziej charczący, zgrzytający i nieprzyjemny… Jak u kogoś, kto odczuwa dużo bólu. A w następnej chwili jeszcze więcej, gdyż Tuoni uderzył ją w policzek, chcąc wybić z głowy chęć tego typu wrzasków.
- Zapraszamy - podniósł do góry rękę w powitalnym geście, choć Alice i pozostała dwójka mężczyzn byli dopiero w połowie drogi do mostu.
- Uderz ją jeszcze raz, a to ja wpadnę w tą lawę. Słyszysz mnie? - ostrzegła go. Zaciskała tak mocno pięści, że poczuła, jak rana na wnętrzu lewej dłoni zaczyna ją piec na nowo. Widziała już wcześniej, że Jennifer została pobita. O tym też sobie porozmawia z bogiem śmierci, ale dopiero za chwilę. Słowa Jenny zignorowała. Nie zamierzała jej porzucić. Nie zamierzała już dziś nikogo porzucić. Miała dość. Zadrżała, ale szła dalej, spuszczając wzrok na ziemię.
- Masz rację, Alice - Tuoni bezczelnie korzystał z głosu Joakima. Czy to celowo miało wyprowadzić ją z równowagi? - To niehonorowo bić związaną kobietę. Nawet kiedy zachowuje się tak nieuprzejmie - spojrzał na Konsumentkę, kręcąc głową.
- Alice! - ta krzyknęła. - Prowadzisz wszystkich na…
Nie dokończyła, gdyż Tuoni zakrył jej usta dłonią. Jenny odruchowo wgryzła się w niego, ale na twarzy Joakima nie pojawił się nawet ułamek bólu.
- Widzicie? - zapytał władca Tuoneli. - Czysty, prawdziwy dżentelmen. Nawet w obliczu takiego niesfornego, wściekłego zwierzęcia - spojrzał na Jenny z niesmakiem.
Śpiewaczka domyślała się na co prowadziła wszystkich. Podniosła wzrok i spojrzała na Jennifer przepraszająco. Nie chciała jej śmierci. Bardzo. Jak potem spojrzałaby w oczy Terrence’owi. Albo jak mogłaby spojrzeć samej sobie? Mimo więc, że Jenny starała się, to nie powstrzymywało rudowłosej. Głos Joakima doprowadzał ją do szału. Wywoływał nieprzyjemne odczucia. Drażnił i przygnębiał. Starała się więc go nie słuchać.
Wnet doszli do mostu. Wyglądał na niezwykle niebezpieczny. Co prawda sam w sobie zdawał się w dobrym stanie - nie miał połamanych desek i nie wyglądał na antyczny i rozpadający się. A jednak… przytrzymywały go jedynie dwie rozwieszone liny. Bez wątpienia iść po nim… i patrzeć na morze lawy pod nimi… przy kołysaniu się podłoża… To wymagało ogromnej odwagi.
- Jezu… - Kalle mruknął gdzieś za nią. - Ja chyba nie dam rady…
Alice zerknęła na niego
- Nie patrz bezpośrednio w dół. Skoncentruj się na deskach, po których idziesz i na swoich krokach. Dzięki temu można oszukać lęk wysokości - wyjaśniła mu. Sama tymczasem, jak wcześniej zamierzała, złapała się barierki z liny i zrobiła ten pierwszy krok na deski. Wstrzymała oddech. Zwolniła teraz zdecydowanie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 18:58   #508
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Trzy części młota

Ruszyli we trójkę. Pierwsza śpiewaczka, za nią Kalle, a pochód zamykał Gabriel.
- To tylko sen, jak spadnę, to się obudzę. Choć wolałbym obudzić się, zanim spadnę. Na przykład teraz. Ciekawe, czy można wyśnić sobie ból. Mam na myśli… ból bycia pochłoniętym przez lawę. To okropna śmierć, już wolałbym utonąć. Choć tego też chciałbym uniknąć. W ogóle… po co każę sobie wybierać, to głupie, przecież… - Kalle mamrotał cicho do siebie. W ten sposób radził sobie ze stresem. Milczenie byłoby dla niego zbyt ciężkie, więc wypowiadał wszystko, co leży mu na sercu. W końcu… jeżeli koncentrował się na wypowiadaniu myśli, to nie na otoczeniu, prawda? Gabriel nic nie mówił, a jedynie głośno oddychał przez usta. Trudno było rzec, czy z powodu lęku - jak najbardziej uzasadnionego, czy może raczej gorąca. Ciepłe wyziewy płynęły z dołu. Już tutaj wysuszały skórę Alice. Jak przeraźliwy żar musiał znajdować się tam na dole?
Kobieta również starała się nie patrzeć na lawę. Koncentrowała się na swoich krokach i uważnie słuchała też tego, czy na wysepce odbywały się jakiekolwiek rozmowy podczas czekania na to, aż tam dojdą. Serce biło jej szybko. Co powinna zrobić. Czy mogła zrobić cokolwiek? Nie chciała wybierać kogo uratuje…
Wnet dotarli na sam koniec. Teraz Alice stała naprzeciwko ciała Joakima. Tuoni - celowo albo mimowolnie - podniósł rękę i podrapał nią strupa na szyi, który zostawił korkociąg śpiewaczki.
- Wreszcie - rzekł, kiedy śpiewaczka postawiła stopę na kamiennej platformie. Weszła na nią, a za nią dwójka jej towarzyszy. - Tak długo czekałem na to… - uśmiechnął się. - A to dopiero początek dnia, w którym spełnią się marzenia.
Zagryzł wargę, zastanawiając się.
- Moje. Nie twoje.
Harper spojrzała na niego i poczuła się słabo. A może to przez to gorąco. Zerknęła na ślad po korkociągu i przełknęła ciężko ślinę, następnie spojrzała na Jennifer
- Wypuść Jennifer wolno, by mogła stąd wyjść - powiedziała poważnym tonem, zmuszając się by spojrzeć w błękitne oczy, które nie należały do Tuoniego. A jednak słuchały się go.
- Mam ją wypuścić? Ale jeżeli to zrobię, to nie będzie mogła stąd wyjść. Chyba, że masz na myśli jej duszę? Wtedy na pewno uleciałaby - mruknął, spoglądając w górę, na drobny otwór, przez który wciąż prześlizgiwały się drobne promyki światła.
- Alice… to błąd… trzeba było mnie zostawić - Jennifer zwiesiła głowę. Spojrzała na nią tak, że śpiewaczka aż zaniemówiła.
Kobieta zerknęła na Jennifer i milczała widząc jej minę. Trwało to chwilę
- Nie chcę cię zostawić. Przepraszam - powiedziała poważnym tonem. Teraz już celowo ignorowała osobę Tuoniego. Spojrzała na Nurię i Ilmarinena z niechęcią i zniesmaczeniem, a następnie przesunęła wzrok na poparzonego człowieka. Zgadywała, że możliwe iż był to Lumi, ale chciała się upewnić.
- Tak, to moje byłe naczy… - zaczął Tuoni, kiedy przerwał mu Ilmarinen.
Kowal był niezwykle radosny. Uśmiechnięty od ucha do ucha i szczęśliwy. Wydawało się to kompletnie do niego nie pasować. Zdawało się, że tkwił w jakimś amoku, czy ataku wyżu emocjonalnego.
- Wreszcie! Tak długo na to czekałem! - krzyknął.
Nuria przytuliła się do niego od tyłu i pogładziła go po włochatym ramieniu.
- A nie mówiłam, że wystarczy czekać? - zapytała zmysłowo.
Kobieta skrzyżowała dłonie pod biustem i odsunęła się od Tuoniego tyle ile była w stanie. Rozejrzała się teraz też uważnie po całej wysepce, co dokładnie się na niej znajdowało. Czy mogła cokolwiek wykorzystać by pomóc komukolwiek, albo sobie… Pilnowała też, by Tuoni trzymał się od niej z daleka.
- Przepraszam… - Kalle odezwał się i wystąpił naprzód. - Czego od nas chcecie? - zapytał uprzejmie i pokornie.
Ilmarinen wyskoczył do przodu. Miał w ręku młot, którym szybko i sprawnie uderzył mężczyznę w czoło. Ten padł na skalne podłoże z szeroko rozwartymi oczami i wydał z siebie jakiś dziwny, nieprzyjemny pisk.
- Chole… - zaczął Gabriel, ale on również został zaatakowany młotem, tym razem ociekającym krwią. Oboje padli na ziemię i chyba tylko sekundy dzieliły ich od śmierci.
Alice zamknęła oczy, zaciskając je mocno na to co właśnie miało miejsce. Nie chciała tego widzieć. Obawiała się, że coś takiego będzie ich czekało. Zacisnęła mocno dłonie na swoich ramionach i słuchała. Milczała, nie odzywając się. Póki Tuoni miał przeciw niej Jenny, póty nie mogła zrobić nic. Czuła się bezradna.
Kalle zdołał wykręcić się w ten sposób, by spojrzeć na jej twarz.
- D-dlaczego? - zapytał.
Dlaczego mam umrzeć? Dlaczego mnie tu zaprowadziłaś? Dlaczego odczuwam ból? Dlaczego jeszcze nie obudziłem się? Dlaczego cierpię ja, a nie ty? Alice nie dysponowała telepatią. A jednak potrafiła usłyszeć wszystkie te myśli.
Harper zmarszczyła brwi. Gdyby mogła, odpowiedziałaby mu w myślach, że ją boli to dużo bardziej. Poza tym, ona już nie żyła. Odwróciła się plecami do całej sceny. Otworzyła oczy i spojrzała w dół. Na lawę. Była taka kusząca i przerażająca jednocześnie. Wzięła głębszy wdech. Nasłuchiwała jednak cały czas, czy Tuoni się do niej nie zbliża. On, albo ktokolwiek inny. Przyszła, zrobiła to czego chciał. Teraz chciała mieć spokój, choć przez sekundę.
- Kontynuuj kowalu - Tuoni w ogóle nie spoglądał na nią. Wpatrywał się w Ilmarinena, a potem przesunął wzrok na Lumiego.
- Z przyjemnością.
Kowal wziął poparzone ciało dawnego przywódcy Valkoinen i rzucił je w otchłań, jak gdyby było lekkie niczym piórko. Następnie podszedł do Kallego i pogłaskał go po czole. Wnet i on wylądował w lawie. Na samym końcu Ilmarinen podszedł do Gabriela.
- Odejdź, skurwysynie - mężczyzna starał się walczyć… wywijał rękami i zapierał się… ale młot kowala znokautował go tak skutecznie, że przypominał co najwyżej rybę wyrzuconą na brzeg i próbującą trafić z powrotem do jeziora. Ilmarinen postarał się o to, by wylądował co prawda nie w jeziorze, ale w oceanie czerwieni, który falował pod ich stopami.
Kiedy trzy osoby wpadły do lawy, Alice znów zamknęła oczy. To było straszne, nie chciała nawet o tym myśleć. Teraz kowal dostanie swój młot, ale jakim kosztem. Czy życie w ogóle nie miało dla nich znaczenia? Harper zerknęła na Nurię. Czy powinna wepchnąć ją do lawy, żeby Ilmarinen zrozumiał jak ważne było wszelkie życie? Kusiło ją.
- A co będzie teraz? Co teraz? - ożywiony posąg zaszczebiotał, co sprawiło, że Alice odczuła jeszcze większą ochotę, aby uczynić to samo, co przed chwilą kowal.
- Czekaj. I spoglądaj - Ilmarinen uśmiechnął się.
Tuoni zwrócił wzrok na Alice.
- Ty również patrz - rzekł do niej.
Jenny natomiast kręciła głową. Czy płakała? A może to był pot?
- Mówiłam ci, żebyś uciekała - rzekła z żalem.
Alice spojrzała na Tuoniego
- Odwal się - powiedziała tylko, po czym zerknęła na Jenny. Podeszła do niej i przykucnęła
- Wybacz mi Jenny. Nie chciałam twojej śmierci. Nie chciałam już niczyjej śmierci. To jest dla mnie za dużo... - powiedziała cicho, choć przestrzeń była niewielka i Tuoni raczej to słyszał. Z premedytacją śpiewaczka jednak nie patrzyła na to co się niby działo. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie nie tak i szlag trafi kowala i jego żonę.
- Zaczyna się - szepnął Ilmarinen.

Z lawy wytrysnął pierwszy strumień światła. Potem drugi i na samym końcu trzeci. Były tak intensywne, że skruszyły sklepienie jaskini. Potężne okruchy skalne runęły w dół, po czym utonęły w morzu czerwieni. Blask nie słabł.
- Wreszcie! - Nuria roześmiała się.
- Co się dzieje? - Jenny szepnęła. - Co dokładnie się dzieje? - zapytała, rozglądając się dookoła. Bo wyglądało to na koniec świata.
Harper zmarszczyła brwi
- Sądzę, że kowal odzyskuje swój młot… - odpowiedziała na pytanie Jenny i choć nie chciała, z niepokojem zerknęła na słupy światła, które zniszczyły sklepienie skalne. Zerknęła na Tuoniego nerwowo, ale zaraz odwróciła wzrok.
- Pobili cię… - szepnęła do Jenny, przyglądając jej się uważnie…
- Nie do końca. Transportowali mnie tu wozem i próbowałam uciekać, ale zareagowali bardzo szybko. Spanikowałam i wypadłam z nieco mniejszą gracją, niż zazwyczaj - mruknęła. - Chyba powinnam siebie winić. Choć wolałabym ich.
Słupy światła zaczęły się niespiesznie zaginać w swoim kierunku. Jak gdyby chciały połączyć się końcami, jednak to wymagało czasu.
- Jakie piękne… - mruknął Tuoni. - Ludzie zachwycają się zorzami polarnymi, natomiast tutaj doświadczamy prawdziwego cudu! Jaka szkoda, że nie mamy szampana.
Nuria odwróciła się do niego i uśmiechnęła z sympatią.
- Wzięłam wiosenne wino, ale zostało w wozie - mruknęła. Zachowywała się tak, jak gdyby Tuoni podobał jej się fizycznie. Z drugiej strony podobnie było w jej kontaktach z Ilmarinenem. Być może Nuria lubiła wszystkich mężczyzn.
Alice oparła ostrożnie dłoń na ramieniu Jenny
- Coś… coś wymyślę Jenny - powiedziała do niej cicho, chcąc dodać otuchy, gdy w międzyczasie odbywała się sielska pogadanka Nurii i Tuoniego. Rudowłosa chciała wziąć i udusić tę głupią, gołą flądrę. Była w poważnym szoku. Jak dla jednego czyjaś śmierć mogła być powodem dla takiego szczęścia i zadowolenia. Aż jej się oczy zaszkliły ze złości i poczucia niesprawiedliwości. Złościła się i gotowała w środku. Nie mogła jednak teraz uczynić nic, poza zerknięciem na to czym związana była blondynka. Może mogła ją chociaż rozwiązać, by ulżyć nieco.
- Nawet nie próbuj - Tuoni uśmiechnął się do niej. Już drugi raz zachował się tak, jak gdyby potrafił czytać w jej myślach. To zapewne było jedynie zbiegiem okoliczności, jednak ciężko było wyzbyć się tego nieprzyjemnego odczucia bycia podsłuchiwaną w swoim własnym umyśle. Śpiewaczka wzdrygnęła się lekko na to nieprzyjemne wrażenie. Zgadywała, że może mieć to związek z jego połączeniem z Tuonetar. Może to ona przekazywała mu to co widziała oczami Alice i wnioskowała jakie były jej zamiary… Jak na zawołanie, ta przemówiła.

Mój mąż… Jest taki piękny. Czy możesz na niego cały czas spoglądać? Co prawda czeka nas wspólna wieczność… ale chciałabym, aby zaczęła się już teraz… Choć tak właściwie… ona właśnie teraz rozpoczyna się. Na naszych oczach. Na twoich oczach. Na..., wtem zaśmiała się. Na moich oczach.

Kowal wciąż uśmiechał się od ucha do ucha.
- To już - cieszył się.
Podniósł do góry zakrwawiony młot. Wtem trzy strumienie światła zniżyły się na tyle, by skoncentrować się na sobie. Potem obniżały punkt styczności, podążając w stronę wyciągniętego narzędzia zbrodni.
Alice zmarszczyła brwi
- Nie zrobię dla ciebie nic. Szczególnie nie to, o co teraz prosisz - odpowiedziała do bogini sztywno. Czuła się kompletnie wstrząśnięta. Ledwo panowała nad łzami, ale dzielnie dawała radę je wstrzymywać. Cały czas miała nadzieję, że coś się zdarzy i zdoła uratować siebie, Jenny i wszystkich… A może to był jakiś potworny, koszmarny sen wywołany przez środki, które podała jej Maxinne w drinku… Teraz to ona miała nadzieję, że to wszystko to jedna wielka nieprawda.
- Ale ja cię o nic nie proszę - odpowiedziała Jenny, zaskoczona wyznaniem śpiewaczki.
Potrójny blask obniżył się i wnet dotknął młota. Ten wyfrunął z ręki Ilmarinena. Stal stawała się coraz jaśniejsza, aż wnet zaczęła świecić równie jasno, co promienie światła. Kiedy te zgasły, broń wciąż błyszczała. Dopiero po dłuższej chwili zgasła. Okazało się, że metal zmienił kolor. Teraz był złoty. Sampo upadł wprost w wyciągniętą dłoń kowala.
- Teraz jesteś mój - szepnął Ilmarinen. - Tylko mój.
Harper westchnęła
- Mówiłam do innej słuchaczki Jenny… Tej, która czasem do mnie gada - wyjaśniła jej z ponurą miną, po czym przyglądała się Sampo w rękach kowala. Mogłaby go skonsumować, ale to na pewno znów osłabiłoby ją… Wyprostowała się, spoglądając na broń. Rozważała to. Cały czas, celowo omijała wzrokiem Tuoniego. Nie chciała na niego patrzeć nawet kątem oka.
- A jak działa? - Tuoni zapytał niewinnie. - W jaki sposób podpora niebios wskaże niebiosa? - zapytał.
Ilmarinen głaskał złotą głowicę czule, jakby była czerepem dziecka.
- Wystarczy go podrzucić - odpowiedział. Chyba nie do końca był świadomy tego, że wypowiada słowa. - Wtedy ustawi się niczym…
Alice krzyknęła nagle, przerywając kowalowi
- NIE MÓW TEGO! Bo zabierze ci go. Ostrzegałam cię idioto - huknęła na Ilmarinena, przypominając mu o tym, o czym mówiła mu jeszcze w sadzie. Teraz rozumiała czemu bogowie Tuoneli zgodzili się na tę wymianę. Młot, który wskazałby niebiosa, zapewne pokazałby też gdzie jest korona niebios, czyż nie? Harper stała teraz, wyprostowana i gotowa do kłótni, jeśli kowal znów zaczął by gadać o swoim młocie.
- Co? Ale czemu? To jest mój młot - Ilmarinen wydawał się kompletnie splątany.
- Stworzyłeś go - odpowiedział Tuoni. - Podobnie jak sklepienie niebieskie, czyli koronę niebios.
- Dlaczego to zrobiłeś? - zapytała Jennifer.
Kowal w ogóle nie wydawał się zauważać do tej pory jej obecności. Spojrzał na nią tak, jakby pierwszy raz ujrzał ją na oczy. Tuoni milczał, wpatrując się w niego. Chyba sam również chciał znać odpowiedź na to pytanie.
- Bo mnie o to poprosił - Ilmarinen odparł wreszcie.
Alice również chciała poznać odpowiedź na to pytanie. Słysząc ją, zmarszczyła brwi, ale była w stanie wyobrazić sobie Ukka proszącego o to kowala.
- Nie dawaj im tej korony, gdziekolwiek jest. Zaklinam cię - odezwała się śpiewaczka obserwując uważnie Ilmarinena. Czy on w ogóle miał świadomość, o jaką stawkę rozchodziła się tu gra? Dłonie Harper zadrżały.
- Nie zamierzam - odpowiedział. - Ukko poprosił mnie o stworzenie czegoś, co mogłoby spętać jego niepowstrzymaną, boską moc. Obawiał się jej. Z tego też powodu nie zamierzam sprawić, aby jakakolwiek krzywda przytrafiła się koronie - odpowiedział.
Tuoni tylko spoglądał na niego z uśmiechem przez ten cały czas i nic nie mówił.
Harper zmarszczyła brwi
- Rozumiem, że nie wspomnieli ci, że pragną ją roztrzaskać… A ty pokazałeś im narzędzie? - zauważyła wskazując skinieniem młot kowala.
- Co? Dlaczego mielibyście chcieć ją roztrzaskać?
- A dlaczego ty miałbyś nam w tym nie pomóc? - Tuoni uśmiechnął się niebezpiecznie słodkim uśmiechem Joakima. - Nie zrobiłbyś tego w imię dobrych relacji pomiędzy nami? Czyż nie jesteśmy przyjaciółmi? - zapytał. - Zawsze uważałem cię za przyjaciela - mruczał kompletnie rozluźniony.
Jenny spojrzała na Alice. O co w tym chodziło? Dlaczego władca Tuoneli w ogóle nie spinał się perspektywą braku współpracy ze strony kowala? Czyżby tylko blefował?
Mimo, że śpiewaczka nie chciała, spojrzała uważnie na Tuoniego. Zmuszała się do tego, oceniając jego postawę. Czemu się nie spinał. Miał plan awaryjny? Spojrzała na Ilmarinena
- Dokonałeś swojej części umowy między tobą, a nimi. Prosze cię, zabieraj żonę i idźcie stąd. Obawiam się, że bogowie podziemia coś knują i chcą cię wykorzystać bardziej, niż tylko poprzez dostarczenie mnie tutaj… Gdziekolwiek to tutaj jest… Jak zgaduję do góry Horny… - odezwała się przesuwając bardziej w stronę Ilmarinena. Choć nie darzyła ich ciepłymi uczuciami, to teraz miała wrażenie, że są w równie gównianej sytuacji co ona i Jenny.
Kowal skinął głową, kiedy wypowiedziała nazwę góry. Tym samym poświadczył, że właśnie w jej środku znajdowali się. Alice co prawda nie wiedziała złośliwych ogników, o których mówili pszczoła i niedźwiedź, ale może pochowały się na widok tylu gości.
- Zabieraj żonę… - mruknęła Nuria. - To jest właśnie haczyk, czyż nie? - powiedziała ostrożnie. Smutno zwiesiła głowę, rozumiejąc najwyraźniej więcej, niż pozostali.
Tuoni tylko uśmiechnął się. Po raz kolejny.
- O co, kurwa, chodzi? - Ilmarinen zaczynał denerwować się, rozglądając po zebranych osobach.
Alice przyglądała jej się uważnie
- Czy to jest coś na zasadzie “Albo powiesz nam gdzie jest korona, albo wychodzisz bez żony’? Ty chory, niegodziwy dupku - tym razem mówiła prosto do Tuoniego. Nie wierzyła, że tak doskonale zaplanował sobie wraz z Tuonetar taki plan. Przecież to nie mogło im się udać. Porostu się na to nie godziła. Musiał być sposób, by ich powstrzymać.
- Za kogo wy mnie bierzecie? Jestem bogiem umarłych, a nie zabijania - rzekł.
Nuria poruszyła się.
- A to znaczy, że jesteś również moim bogiem, czyż nie? - zapytała smutno. Jej wzrok tkwił wbity w stopy.
Tuoni uśmiechnął się i wzruszył ramionami.
- Ja… zauważyłam - spojrzała na Ilmarinena - że zmieniam się, ukochany. Moje włosy wypadają, skóra łuszczy się, a… Tak, to prawda - rzekła. - Jestem w stanie to wszystko ukryć tylko dlatego, bo matka nauczyła mnie tak wiele na temat sztuki tworzenia eliksirów. Kiedy budzę się, czuję się zesztywniała, jak gdybym była bardziej… posągiem, niż człowiekiem. I z każdym dniem jest coraz gorzej. Czar rzucony przez moją matkę…
- Swoją drogą, czarownicę Tuoneli - wtrącił Tuoni.
- ...wyczerpuje się. Kończy. Przestaje działać. I nie jestem w stanie nic na to zaradzić.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:00   #509
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Dama z kamienia

Kowal mrugał oczami niczym idiota. Albo nie rozumiał słów ukochanej z powodu ograniczeń umysłowych, albo tak sobie wybrał. I chyba druga opcja zdawała się bardziej prawdopodobna.
- Nie ma żadnego ratunku? - w końcu zapytał.
Alice zamknęła oczy rozumiejąc, że za moment zapewne Tuoni przyjdzie z cudownym rozwiązaniem zmartwienia Ilmarinena, w zamian za tę specyficzną, jedną, malutką informację… Gdzie była korona i pomoc w jej rozwaleniu. Śpiewaczka chciała móc cofać czas… O zdecydowanie więcej, niż mógł to robić Kirill.
- Nie ma - odpowiedział mu Tuoni. - Nuria w końcu powróci do swojego oryginalnego, kamiennego stanu. Co za szkoda.
Ilmarinen wyglądał tak, jakby całe życie mu się rozpadło. Co najbardziej przybijało… miało to miejsce w chwili jego największego triumfu, kiedy wreszcie odzyskał tak bardzo pożądany i ukochany artefakt.
- Jednak to może nie takie złe? Nuria jako posąg? - Tuoni zamyślił się.
Ilmarinen nagle poczerwieniał i zrobił krok w jego stronę.
- Ty pieprzony… - zaczął.
Harper była zaskoczona. To nie to było powodem spokoju Tuoniego? Nie zamierzał zmusić go do układu? Gdy Ilmarinen zrobił krok w stronę Tuoniego, Alice zareagowała dosłownie odruchowo. Wskoczyła między kowala, a boga świata umarłych, zasłaniając jednego przed drugim. Może i był kim był, ale ciało które zajmował… To ciało nie należało do niego. Kowal gdyby go zaatakował, zrobił by krzywdę ciału, Tuoni znalazłby sobie nowe… Świadomość tego uderzyła ją bardzo mocno. Zaniemówiła.
- Chwila, chwila, kawalerze - Tuoni podniósł ręce do góry. - Uspokój się. Źle się czuję z perspektywą bycia bronionym przez Harper. Swoją drogą, to miłe z twojej strony - uśmiechnął się do niej, choć tego nie zobaczyła, gdyż stała do niego plecami.
- Ty chuju… - zaczął kowal.
- Spokojnie, bez wyzwisk. Nuria jako posąg to nie jest wcale zła rzecz. Już raz była posągiem, czyż nie? Dlaczego nie powtórzyć tego raz jeszcze?
Kobieta poruszyła się.
- Czy to znaczy, że…
- ...jest dla ciebie nadzieja? - zapytał Tuoni. - Oczywiście. Wystarczy, że Ilmarinen ponownie zejdzie do Tuoneli i poprosi twoją matkę o przysługę. Nie widzę powodu, dlaczego miałaby się nie zgodzić.
- Tylko… - Nuria zaczęła rozumieć.
- Tuonela to moja ziemia, której bronię równie zawzięcie, co tutejsze bobry swoich posiadłości. Technicznie Ilmarinen nie jest umarłym, więc nie będę mógł mu pozwolić pojawić się w mojej krainie. Przykro mi - westchnął.
Alice opuściła ręce, które przez moment trzymała rozchylone, dla lepszego efektu obrony
- Dlatego nie jesteś spięty… Od początku sobie wszystko zaplanowałeś… Gdybym tylko mogła, własnoręcznie upchnęłabym cię w tą lawę Tuoni - powiedziała zerkając na niego przez ramię. Z jednej strony patrzyła na Joakima, a z drugiej wiedziała, że to nie on na nią patrzy i dostawała szału z nerwów. Odsunęła się sprzed niego. Znów skrzyżowała ręce.
- Ale nie możesz. I tym właśnie różnią się osoby potężna od osób zwyczajnych. Pierwsi robią, drudzy wypowiadają słowa - Tuoni zaczął przechadzać się. - “Gdybym”, “jeżeli”, “chciałabym” - wyliczał. - Wyobraź sobie, że nic nie zaplanowałem nic. Jednak wszystko w ten sposób ułożyło się. Czyżby z powodu przeznaczenia? - zastanowił się, marszcząc brwi. - Nie… - machnął rękę. - Po prostu jestem potężny. I kiedy widzę szansę i okoliczności, potrafię zacisnąć dłoń - zademonstrował to na powietrzu przed sobą.
- Kochany… - Nuria spojrzała na Ilmarinena. - Nie chcę umierać i cię opuszczać - zaczęła płakać. - Jednak też nie chcę, żebyś musiał przed nim się upadlać ciszej.
Harper myślała gorączkowo
- A co jeśli… A co jeśli jest inne rozwiązanie, niż układać się z bogiem Tuoneli? - zaproponowała. Teoretycznie…. Teoretycznie może jeśli Tuoni i Tuonetar zostaliby ukarani za to, co zrobili łamiąc zasady Ukka, może dzięki temu Ilmarinen mógłby uratować Nurię bez potrzeby sprzedawania informacji o koronie Tuoniemu. Alice gorączkowo wymyślała plan
- Oni złamali zasady ustalone przez Ukka, a ja widziałam się z Akką i nie była tym zachwycona. Co jeśli dałoby się uratować Nurię, w zamian za pomoc mi… Z tym że… To będzie nieco bardziej skomplikowane, niż sprzedanie informacji jemu - skinęła głową na Tuoniego.
- Nie bardziej skomplikowane, tylko kompletnie szalone i niepewne - odpowiedział Tuoni. - Ukko nawet w szczycie swojej potęgi nie potrafił wskrzeszać. To nigdy nie była jego domena. Liczyć na Akkę, to jak liczyć na zapomnianą królową na wygnaniu. Gdzie ona jest? - bóg rozejrzał się dookoła. Nawet przystawił rękę w daszek, chroniąc oczy przed wyimaginowanym słońcem. Rozejrzał się teatralnie, po czym westchnął i machnął ręką. - Jej chyba tu nie ma. Jeżeli mam służyć dobrą radą… To módl się do boga, który słucha - władca umarłych skoncentrował przeszywające spojrzenie Joakima na Ilmarinenie. Dahl władał za jego pomocą całą organizacją pełną wyrzutków i kompletnie niesłuchających się nikogo osób. I żadna z nich nie miała ukochanej, umierającej osoby, której dobrobyt zależał od niego. A kowal znajdował się w takiej właśnie sytuacji.

Ilmarinen westchnął i spojrzał na Alice. Ból promieniował z jego oczu.
- Przykro mi - szepnął cichym, zbolałym tonem.
Harper miała nadzieję, że mimo wszystko, kowal spróbuje z nią współpracować. Ta nadzieja niestety bardzo boleśnie została zamordowana. Śpiewaczka poczuła się, jakby to jej przywalono właśnie młotem w czaszkę. Spróbowała ukryć rozczarowanie za uśmiechem, jednak nie wyszło i tylko skrzywiła się boleśnie.
- To mów… Daj mu to czego chce - machnęła ręką i odchrząknęła, bo potwornie ciężko jej się mówiło z tak zaschniętym gardłem. A teraz jeszcze nie wiedziała co ma sama ze sobą zrobić. Czuła się boleśnie. Czy to był koniec? Kręciło jej się w głowie. Co się stanie ze wszystkimi cennymi dla niej osobami? Co się stanie z jej obietnicą złożoną Acce? Czemu musiało do tego wszystkiego dojść… Poczuła się, jakby coś w niej znów pękło. Zamilkła, zawieszając się we własnych myślach, a jednak uważnie słuchając. Patrzyła pusto gdzieś w przestrzeń.
- Ale jak to zrobię… to wypuścisz te trzy kobiety wolno - Ilmarinen postanowił bohaterskim żądaniem złagodzić wyrzuty sumienia.
- Jedną - Tuoni odparł twardo.
- Trzy - powtórzył kowal.
- To może tak, abyśmy byli oboje zadowoleni… dwie? - zaproponował Tuoni.
- Dobrze - Ilmarinen zgodził się zadowolony. - Pierwszą będzie Nuria, a drugą… - spojrzał na Alice i Jenny.
Harper drgnęła i spojrzała na Jenny, a potem na kowala
- Ona… Niech puści ją… - poprosiła poważnym tonem, łapiąc się tego, że chociaż dla Jennifer będzie jakiś ratunek z tej sytuacji. Alice i tak była już martwa, a jej krzywdy nie zrobią, w końcu jej ciało było im potrzebne…
- Nie! - krzyknęła blondynka. - Słuchaj… musisz się stąd wydostać - rzekła, łapiąc Alice za przedramię. - Ja nie mam żadnego znaczenia. Może dla niektórych osób - dodała ciszej. - Ale nie dla świata. Nie dla sprawy. Nie dla tego, co ma znaczenie.
Jej palce wbiły się tak boleśnie w Alice, że śpiewaczka podświadomie podejrzewała, że zaraz wybuchnie.
Rudowłosa spojrzała na Jenny
- Jennifer… Ja i tak już nie żyję, a oni poczekają… Nie chcę cię zostawiać w ich rękach, bo bóg wie co z tobą zrobią.
- Prawda - Tuoni skinął głową.
- Zresztą co za sens, żebym stąd wyszła, skoro przez to, że dzielę zmysły z Tuonetar za moment znów mnie złapią? - zauważyła.
- Dlatego ty masz większe szanse zdziałać teraz cokolwiek, niż ja. Rozumiesz? - nacisnęła kobieta i zamilkła, choć skrzywiła się nieco na ból uścisku Jenny. Ta ją puściła.
- Nie chcę, żeby stała ci się krzywda - rzekła blondynka. - Kiedy ostatni raz was opuściłam, zginął Fabien… - zawiesiła głos. - Boję się… że jak teraz odejdę… to już więcej cię nie zobaczę… i nie chcę żyć ze świadomością, że w tym momencie mogłam jednak bardziej naciskać… i sprawić jakoś, że to ty stąd wyszłaś, a ja…
- Nudzi mi się - Tuoni przerwał im. - Decydujcie, proszę.
Alice oparła dłoń na zdrowej dłoni Jennifer
- Zobaczymy się Jenny. Po prostu wyjdź stąd bezpiecznie. Ja już nie wytrzymam kolejnego zmartwienia o to, że ktoś dla mnie bliski cierpi. Znajdź resztę. Dasz radę. Zrób to - poleciła jej śpiewaczka i zerknęła na Tuoniego z niechęcią i zirytowaniem.
- Wyjdź stąd z Nurią, Jenny - nakazała, jednocześnie prosząc blondynkę o to.
- Chodź, głupia - Nuria podeszła do blondynki, wczepiła się w nią i pociągnęła w stronę wiszącego mostu. - O ile masz za grosz instynktu samozachowawczego.
Jenny wydawała się rozbita, ale poszła za ukochaną kowala. Niepewnie stępała po kolejnych stopniach.
- Jaka szkoda byłaby… gdyby przez swoje roztrzepanie poślizgnęła się i spadła w dół - Tuoni roześmiał się i spojrzał na Alice oraz Ilmarinena, aby przekonać się, czy oni też załapali żart.
Śpiewaczka powstrzymała się, by nie uderzyć go w twarz. Miała na to ogromną ochotę. Odwróciła od niego wzrok i uważnie obserwowała jak obie kobiety przemierzają most, by udać się w stronę wolności. Poczuła namiastkę ulgi, że zdołała chociaż ocalić Jennifer z tej podłej sytuacji.
- To teraz została nasza trójka…

Czwórka. Proszę, powiedz mu, że też tutaj jestem. Chcę, żeby czuł, że jestem przy nim zawsze, kiedy i ty jesteś obok niego. Poczuje się lepiej.

Alice syknęła na głos Tuonetar w swojej głowie, powstrzymując się przed odpowiedzeniem jej, bo tym samym również poinformowałaby Tuoniego o tym, że jego żona czegoś chciała. Spojrzała w bok i znów skrzyżowała ręce.

- ...czy nie powinniśmy więc zbierać się do drogi? Ale może poczekamy na ten rozkoszny moment, kiedy te dwie urocze damy powrócą do nas, bo uzmysłowią sobie, że nie wiedzą, jak stąd wyjść - Tuoni wyglądał tak, jak gdyby miał popłakać się ze śmiechu. Nagle syknął z bólu i złapał się za szyję w miejscu, gdzie Alice niegdyś wkręciła korkociąg. - Mam nadzieję, że to wreszcie zelży - wyrwało mu się szeptem.
- Nie, póki się nie wyleczysz. Żywe ciała tak działają - odpowiedziała ponuro, po czym ruszyła sama w stronę mostu, by zejść z tej wysepki i wydostać się stąd. Gdziekolwiek Tuoni zamierzał ich zabrać…
Śpiewaczka szła przodem, a za nią podążało ciało Joakima. Pochód zamykał kowal, który mamrotał pod nosem przekleństwa. Cały most napiął się niebezpiecznie z powodu jego masy i Alice poczuła ukłucie strachu, że za chwilę liny nie wytrzymają i wszyscy polecą w otchłań lawy. Choć tak właściwie… czy to było najgorsze, co mogłoby się wydarzyć? Dwie minuty później byli już na drugim brzegu. Nikomu nic nie przydarzyło się.
- Czy obiecujesz? - zapytał Ilmarinen. - Że pomożesz Nurii? Bo nie słyszałem takiego zapewnienia, o ile się nie mylę… - mruknął groźnie, wskakując na kamienne podłoże.
Tuoni westchnął i posłał kowali zmęczony uśmiech.
- Oczywiście, że obiecuję - rzekł. - Gdybym cię po tym wszystkim zostawił z niczym… to byłoby nieuprzejme z mojej strony, czyż nie? Uważasz mnie za nieuprzejmego człowieka? - jakby posmutniał.
Alice spięła się cała idąc mostem. Mimo, że z jednej strony wiedziała, że upadek do lawy nie byłby taki zły, to jej ludzki odruch chwytania się życia był silniejszy. Zwolniła, ale nie zatrzymała się. Kobieta zerknęła na Tuoniego uważnie. Obserwowanie go sprawiało jej mnóstwo przykrości. Jakim sposobem tak dobrze wyuczył się zachowań Joakima. To było bolesne. Nie skomentowała jego słów, zostawiając rozmowę jemu i kowalowi. Obserwowała ziemię, po której stąpała. Zamyśliła się, próbując nie dumać nad nieprzyjemnymi sprawami, na przykład nad swoim ostatnim spotkaniem z Joakimem na Wzgórzu w Tuoneli… A jednak im bardziej próbowała, tym bardziej o tym myślała… Ironia.

Tuoni i Ilmarinen szli pierwsi, a ona za nimi. Nie spoglądali na nią i w teorii mogłaby spróbować ucieczki… ale problem był taki, że nie miała dokąd biec. Wnętrze Horny było jedną wielką pułapką. Ktoś, kto nie znał odpowiedniej drogi, mógł zginąć, błąkając się po licznych dziurach i korytarzach, które je ze sobą łączyły. Szli dalej, aż natrafili na siedzące na kamieniu Nurię i Jennifer. Kobiety wydawały się przygaszone.
- Chyba nie uważałam, kiedy tutaj wchodziliśmy - rzekła kochanka kowala. Wydawała się zawstydzona.
- A nie mówiłem? - Tuoni zaśmiał się, obracając się do tyłu. Spojrzała na Alice, jak gdyby było to kolejnym żartem.
Harper przez kilka sekund patrzyła mu w oczy, po czym wcale nie zaczynając się śmiać znów spojrzała w inną stronę. Obserwowanie go było dla niej problematycznym. Tym razem ją zaskoczył i sam na nią spojrzał. Postanowiła jednak unikać kolejnych takich sytuacji jak ognia. Zamartwiała się w duchu. Nie miała jednak wyboru i szła za nim i Ilmarinenem. Starała się wyglądać jednak obojętnie, nie chciała by Tuoni zauważył ile sprawiał jej udręki, albo by dostrzegła to Jennifer.
Wnet ruszyli w piątkę, w milczeniu. Ilmarinen bezwiednie zaczął przybliżać się do Nurii. Alice dostrzegła, że rzucał jej ukradkowe spojrzenia. Nie chciał, aby dostrzegła je ona, a może Tuoni… bez wątpienia bardzo martwił się o żonę. Nuria natomiast przypominała posąg, w który zmieniała się i z którego powstała. Szła przed siebie nieco mozolnymi, ociążałymi ruchami. Alice nie widziała jej twarzy, ale była przekonana, że nie wykazywała żadnej mimiki. Odniosła wrażenie, że jej stan wynikał bardziej z emocji, jakie odczuwała, a nie kończącego się uroku, rzuconego niegdyś przez jej matkę.
Jennifer natomiast zrównała się z Alice na samym końcu.
- Mam nadzieję, że ta umowa o uwolnieniu naszej dwójki nie skończyła się wraz z ponownym spotkaniem - mruknęła cicho, tak aby Tuoni nie usłyszał.
Ruszyli w stronę jednego z przejść wykutych w skale. A może stworzonych naturalnie. Na pierwszy rzut oka niczym nie różniło się od pozostałych… dopiero po chwili śpiewaczka dostrzegła drobne pęknięcie w kształcie półksiężyca, które było zlokalizowane bezpośrednio nad nim. Wyglądało na bardzo równe… musiało zostać stworzone przez człowieka. Lub też inną istotę rozumną, bo nie tylko śmiertelnicy znajdowali się w okolicy. Tak właściwie zapewne stanowili mniejszość lokalnej populacji.
Rudowłosa zerknęła na Jenny i uśmiechnęła się słabo
- Myślę, że nie… Że pozwoli wam iść - powiedziała cicho w odpowiedzi. Nadal starała się nie patrzeć na Tuoniego. Obserwowała za to bardzo uważnie otoczenie, drogę którą obierali i wygląd przejść. Zgadywała, że nie będzie jej to do niczego potrzebne, ale musiała się czymś zająć, by nie pogrążyć w przygnębieniu.
- Już i tak nas wystarczająco osaczają. A najbardziej ciebie - Jenny westchnęła. - Tuonetar w twojej głowie, Tuoni u twojego boku. Będziemy potrzebowali boskiej interwencji, żeby wyjść z tego zwycięsko - mruknęła. - Nie wiem tylko jeszcze, którego boga. Zastanawia mnie kilka kwestii i nawet nie mogą o nich z tobą porozmawiać… z oczywistych powodów - mruknęła.
Alice kiwnęła głową
- Dlatego właśnie to ty musisz stąd wyjść wolna. Będziesz mogła wtedy z kimś o tym porozmawiać - powiedziała spokojnie, przyciszonym tonem śpiewaczka, zerkając przelotnie na Konsumentkę.
Jenny odwróciła się w jej stronę tak nagle i niespodziewanie, że Alice aż przestraszyła się, czy coś nie wydarzyło się. Blondynka spojrzała prosto w jej oczy.
- Znajdziemy wyjście, obiecuję - powiedziała. - Nie wiem jeszcze jakie, ale pomożemy ci. Pomożemy nam. Musisz tylko to wytrzymać… tak długo, jak będziesz w stanie… - mruknęła, po czym pokręciła głową. - Nie, jeszcze dłużej. Dasz radę? Będziemy potrzebować czasu… bo czas jest naszym największym wrogiem… - mruknęła, po czym spojrzała na Tuoniego. - A w każdym razie kolejnym.
- Nie mam innego wyjścia Jenny. Cokolwiek się będzie działo, po prostu muszę wytrzymać - odpowiedziała jej i westchnęła. Rozmowa z Jennifer lekko ukoiła jej nerwy i powoli pomogła jej się przygotować. Dała jej nową nadzieję, o której przez moment zapomniała, gdy byli na wyspie nad basenem lawy wewnątrz góry. Alice zdołała uspokoić się, jej serce spowolniło chyba pierwszy raz odkąd się ocknęła w jaskini.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:01   #510
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Opuszczenie Horny

- Mam pomysł… w sensie, pomysł na ratunek. Ale do tego będę potrzebowała czasu. Solidnego zapieprzania po całej tej cholernej wyspie, bo będę musiała odwiedzić wiele strategicznych miejsc. Ale chcę mieć pewność, że nie zginiesz mi w tym czasie - spojrzała na śpiewaczkę. - I chyba nie możesz mi jej zapewnić, bo to nie zależy tylko od ciebie - warknęła i spojrzała na Tuoniego.
Mężczyzna odwrócił się i podniósł rękę, aby odgarnąć czarne włosy Joakima za jego lewe ucho. Spojrzał na nie jasnobłękitnymi oczami, które miały stanowczo zbyt dużą intensywność.
- Czyżbym słyszał spiskowanie? Negatywne emocje? Przecież mi zależy tylko na współpracy…
Jenny przeklęła szpetnie pod nosem.
- A najgorsze jest to, że zachowuje się jak on… Przeklęty oszust.
Alice nic nie powiedziała, gdy tylko dostrzegła, że Tuoni na nie spogląda, automatycznie spojrzała w innym kierunku
- Spokojnie - odezwała się do Jennifer. Chciała ją zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Że śpiewaczka się tym nie przejmuje. Jednak kłamała, miała nadzieję, że Jenny zdoła osiągnąć to, co potrzebuje do swojego planu i nie chciała, by myślała cały czas o tym jak mocno stłamszona jest Harper. Robiła dobrą minę do złej gry.

Szli długim korytarzem. W środku znajdowało się bardzo niewiele światła. Pewien dystans przeszli w całkowitym mroku. Nikt nie odzywał się, chyba nawet nie miał ochoty. Może prócz Tuoniego, który cicho nucił pod nosem jakąś melodię, której Alice nie znała. Wnet wyszli na zewnątrz. Słońce chyliło się ku zachodowi. Mimo to ptaki wciąż pięknie ćwierkały. Ich słodkie trele przywodziły na myśl rajską wyspę, a nie to miejsce, w którym obecnie znajdowali się. Wiał lekki wiaterek. Był chłodny, ale nie zbyt zimny. Orzeźwiał, co było niezwykle przyjemne po parnym wnętrzu Horny. Alice poczuła się lepiej, choć jej sytuacja nie uległa poprawie aż tak bardzo. Jedynie okoliczności zdawały się przyjemniejsze. Zieleń wysokich drzew uspokajała po wędrówce nad rozgrzaną lawą.
- A teraz pozwolisz im odejść - Ilmarinen rzekł, spoglądając na Tuoniego, choć po części to wydawało się pytaniem.
- Pożegnania nadszedł czas - bóg umarłych skinął głową. - Piękna Nurio, pobita Jennifer… czy możecie mi coś obiec…
- Technicznie nie zostałam pobita - blondnka przerwała mu, patrząc na niego wilkiem.
- Czy możecie mi obiecać, że nie będziecie psocić? - Tuoni dokończył pytanie. - Jak to mówią… gdy kota nie ma, to myszy harcują. Czy te myszki będą grzeczne? - podszedł do Jennifer, aby spojrzeć jej prosto w oczy.
- Daj im spokój. Dostałeś czego chciałeś. Łakomstwo jest niezdrowe - mruknęła Alice nie chcąc, by Tuoni zrobił coś Jenny. Śpiewaczka zerknęła na blondynkę
- Jennifer, po prostu idź. I uważaj na siebie. Proszę - odezwała się do niej poważnym tonem.
Blondynka miała inne plany.
Zrobiła pierwszy krok w stronę Tuoniego, potem następny. Teraz znajdowała się przy nim tak blisko, że ich ciała stykały się. Joakim nie był niskim mężczyzną, ale za to Jenny cieszyła się wysokim wzrostem, przynajmniej jak na kobietę. Przez to ona i bóg śmierci mogli spojrzeć sobie prosto w oczy. Co też zrobili. Blondynka przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy. Wyglądało to niczym niewypowiedziana groźba lub rzucenie wyznania. Alice była przekonana, że zaraz kobieta odepchnie Tuoniego lub rzuci się na niego z pięściami, lecz zamiast tego zrobiła krok do tyłu i obróciła się nagle, zarzucając włosami.
- Do zobaczenia - powiedziała groźnym tonem.
Tuoni roześmiał się, kiedy odeszła wraz z Nurią. Lekko ugiął kolana, po czym wysunął dłonie przed siebie i wskazał Jennifer palcami wskazującymi obu dłoni.
- Ta kobieta! - pokręcił głową. - Tak właściwie mam nadzieję, że czegoś spróbuje. Oby tylko nie uświadomiła sobie bezsilności zbyt prędko… - mruknął po chwili zbolałym głosem. Jakby obawiał się, że to wydarzy się i odbierze mu całą przyjemność.


Alice już wcześniej widziała, że Tuoni zachowywał się dokładnie jak Joakim, ale teraz była tego całkowicie pewna. Co więcej… odniosła wrażenie, że bóg umarłych był tego kompletnie nieświadomy. Czy to była ogromna, kryjąca się za tym wszystkim ironia? Tuoni zamierzał skorzystać z ciała Joakima, a Tuonetar z powłoki Alice. Jednak… czy przy tym nie staną się nimi bardziej, niż ktokolwiek spodziewał się tego? Ostatecznie umysł zamykał się w mózgu, a ten funkcjonował tak samo nawet po przejęciu przez bogów. Narzucał charakter? Czy tak rzeczywiście było?
Jeśli było tak, jak przypuszczała, na pewno nie tylko ona zauważała, że Tuoni zachowywał się jak Joakim, musiała widzieć to także Tuonetar. Alice nie znała boga umarłych zbyt dobrze wcześniej, ale nie podejrzewałaby go o identyczny do Dahla sposób bycia. Ciekawiło ją co na ten temat sądziła małżonka zamkniętego w żywym ciele boga. Zaczynała się niepokoić, czy może jednak miała to gdzieś? Śpiewaczka milczała. Nie wiedziała dokąd teraz zaprowadzi ich Tuoni, szczerze to miała nadzieję, że był tak zakręcony, że o niej zapomni.

Tuonetar odezwała się, jakby na życzenie Alice.

Tuoni… nie opuszczaj go, proszę, mówiła niczym fanka gwiazdora rocka, który akurat zapuścił się w okolicę. Mój mąż zmienił się, jest bardziej ekspresyjny. Musi cieszyć się tym, że wnet będziemy razem… nigdy nie kochałam go bardziej. Jeżeli ty też coś czujesz względem niego… nawet nie obrażę się. W końcu wnet twoje ciało i tak będzie moje.

Tuonetar widziała różnicę, ale nie rozumiała jej. Tak właściwie, na dłuższą metę… jak wiele ona zmieniała? Można było mieć do tego różne podejście. Albo cieszyć się, że Alice i Joakim nie zginą kompletnie, kiedy ich ciała zostaną przejęte, gdyż charakter przetrwa. Z drugiej strony… można też kompletnie załamać się. Bo wyglądało na to, że nie tylko ich ciała zostaną im skradzione. Zanosiło się, że zostaną ograbieni również z tego… kim są.
Śpiewaczka wzdrygnęła się, odczuwając nieprzyjemny dreszcz na słowa Tuonetar.
- Okłamujesz się… On zachowuje się identycznie jak Dahl, nie jak ekspresyjny mąż bogini Tuoneli… Zdaje mi się, że wraz z ciałami, zabieracie nam też charaktery. Co znaczy, że staniesz się bardziej mną, niż sobą, kiedy wreszcie tu zamieszkasz, Tuonetar - odezwała się do niej ściszonym tonem, by nie przykuć do tej rozmowy uwagi Tuoniego.

Tak uważasz… a nawet jeśli… jeżeli dzięki temu będziemy mogli czuć się bardziej żywi… Czy to nie powód, aby się cieszyć?

Psychologia Tuonetar wydawała się bardzo ciekawa. Czy bogini naprawdę była gotowa pozbyć się własnej tożsamości, jak i swojego ukochanego, byleby tylko podążyć ku śmiertelności, o której nic tak naprawdę nie wiedziała?

To, co widzę, cieszy mnie. Dlaczego miałabym się smucić?

Wyglądało na to, że Tuonetar równie dobrze mogła zakochać się w Joakimie. O ile już tego nie zrobiła. Co miało miejsce na wzgórzu cierpień w Tuoneli? Czy bogini rozwinęła jakieś zbyt pozytywne uczucia względem Dahla? To wydawało się nieprawdopodobne… Joakim posiadał swoją własną, pokrętną charyzmę… ale czy była aż tak potężna, by wpłynąć na antyczne bóstwo?
Alice westchnęła odrobinę zbyt głośno
- Nie chce mi się już z tobą rozmawiać. Możesz wrócić do milczenia, dobrze ci wcześniej wychodziło - powiedziała do Tuonetar ponuro. Skrzyżowała ręce. Nie miała najlepszego nastroju. Przypomniała sobie jednak o Tuonim i kowalu i zerknęła ostrożnie w stronę Ilmarinena, chcąc nadal omijać wzrokiem ciało Joakima.
- Dobrze, miejmy to już za sobą - rzekł kowal. - Nie spieszy mi się do tego… jednak… - zwiesił głowę, spoglądając na trawę przed nimi. - Dla Nurii… - szepnął cicho.
Tuoni pstryknął palcami.
- Właśnie tak! Dla Nurii. I dla mnie, dla mojej małżonki, dla świata całego… Wszyscy zyskają. Przynajmniej ci, którzy się liczą. Reszta… - zagryzł wargę, wzruszając ramionami. - Reszta pewnie utraci - westchnął, po czym uśmiechnął się niezręcznie.
Ilmarinen spojrzał na niego spode łba.
- Dobrze, wesołku… - warknął, po czym wyrzucił złoty młot w powietrze. Ten wzleciał w górę… po czym zawisł, jakby kompletnie zapominając o grawitacji. Zaczął obracać się wokoło własnej osi, niczym igła w niedostrojonym kompasie.
Alice zawiesiła wzrok na młocie, obserwując go uważnie. Mogła robić to, albo patrzeć na Tuoniego. Z dwojga opcji, wolała młot. Przynajmniej wtedy i ona dowie się w jakim kierunku będą się udawać. Czuła się bardzo dziwnie, znów próbowała odsunąć od siebie wszystkie emocje.
Sampo wnet wskazał swoją głowicą kierunek. Nie mówił Alice nic, bo nie była kompletnie zorientowana w otoczeniu. Jednakże, biorąc pod uwagę zachodzące słońce… wskazywał na północ. Czy rzeczywiście koniec tej opowieści znajdowała się nad jeziorem Alue?
- To chyba ten kierunek - Tuoni uśmiechnął się, patrząc na młot. - Czuję łzy - rzeczywiście, Alice dostrzegła wilgoć zbierającą się w kącikach jego oczu. - Tak cholernie długo na to czekałem! Nigdy nie udałoby mi się bez ciebie, drogi Ilmarinenie - Tuoni spojrzał na kowala z sympatią. - Po tym wszystkim każę wyrzeźbić dla ciebie posąg. Bo słyszałem, że lubisz posągi - uśmiechnął się zaczepnie.
Ciężko było, kiedy bóg Tuoneli wyglądał jak Joakim. Teraz jednak… był nim. To wydawało się kompletnym brakiem szacunku oraz pogwałceniem pierwszego prawa, jakie każdy miał do swojej osobowości i bycia sobą. Prawdziwy Dahl nie mógł nic zrobić. Przecież nie żył. Natomiast jego idealna kopia panoszyła się na tym świecie i miała pozostać na zawsze.
Śpiewaczka, mimo że próbowała, nie wytrzymała w końcu. Spojrzała prosto na Tuoniego i zmarszczyła brwi
- Przestań - powiedziała krótko. Jej głos był gdzieś pomiędzy bólem, a brakiem emocji
- Po prostu przestań - dodała nie tłumacząc o co jej chodziło. Sama była w szoku swojej własnej reakcji, serce jej pękało, kiedy słyszała i widziała jak Tuoni folgował sobie ze skradzioną osobowością Joakima. Ręce jej zadrżały.
- Przestań co? - Tuoni odwrócił się, po czym wyprostowany ruszył w jej stronę. Nawet poruszał się zmysłowo. Jak Joakim.
Alice… nie mogła tego wytrzymać. Joakim… nie, Tuoni, nie mogła o tym zapomnieć... Przybliżał się do niej. Stanowił tak doskonałą kopię… i tym wdzierał się w jej intymność. A także w intymność Joakima. Jak wiele bogowie Tuoneli chcieli im zabrać? Czy ta historia miała zakończyć się happy endem? Harper i Dahlem wpatrzonymi w siebie, kompletnie zakochanymi i mającymi przed sobą wieczność? Tyle że… nie będącymi nimi? Nie tak naprawdę? Jeżeli bogowie Tuoneli rzeczywiście staną się nimi… nie tylko ciałem… Co Alice mogła odczuwać z tego powodu? Jak się zachować?
Wystraszyła się, przez jej ładną, nieco zakrwawioną od obitej skroni buzię przebiegł lęk. Cofnęła się
- Nie podchodź do mnie. Przestań zachowywać się jak on. Nie jesteś nim - nakazała, starając się opanować napięcie we własnym ciele. Widziała i słyszała Joakima, wiedziała, że to Tuoni, ale jej wzrok i słuch ją okłamywały. To było tak bolesne, świadomość tego, że to nie Dahl, że ciężko jej było utrzymać nerwy na wodzy. Joakim wywoływał w niej wcześniej fascynację, teraz w jej umyśle panował kocioł.
Tuoni stanął tuż przed nią.
- Kim nie jestem? Tuonim? - zaśmiał się. - Przyrzekam ci, jestem Tuonim. Jestem tego pewien.
Nagle obrócił się w stronę kowala.
- Powiedz, kogo widzisz? - zapytał.
Ilmarinen nie chciał być częścią gierek Jo… Tuoniego, więc skrzywił się. Ale z drugiej strony czuł się zobligowany powiedzieć cokolwiek. Bo od boga Tuoneli zależało życie osoby, którą kochał najbardziej na świecie.
- Tuoniego? - mruknął.
Władca umarłych strzelił palcami.
- Właśnie. Tuoniego. Więc… co masz na myśli, Tuonetar? - zapytał, spoglądając na Alice… a może tylko na ciało Alice.
Harper prychnęła
- Zachowujesz się jak Dahl, nie bóg podziemi. Więc przestań. Denerwujesz mnie. I nie jestem Tuonetar. Nawet nie próbuj mnie tak nazywać - spięła się cała na taką możliwość. Nie da mu się już ograbić z osobowości.
Tuoni zmarszczył brwi.
- Ale jak możesz nie być Tuonetar… skoro wyglądasz jak Tuonetar… - zastanowił się.
Ilmarinen westchnął.
- Sampo wskazał już kierunek. Czy możemy iść? - poprosił, zmęczony gierkami władcy umarłych.
Alice pokręciła głową.
- Nie wyglądam… - powiedziała poważnym tonem. Spojrzała na kowala
- Chodźmy… - dodała, odwracając wreszcie wzrok od Tuoniego. Ominęła go i ruszyła w stronę Ilmarinena.
Kowal spojrzał na nią w pewien szczególny sposób… Jakby byli wspólnikami w tej ogromnej niedoli. Choć chwilę temu gonił ją po lesie i uderzył ją kowadłem. Jednak wyglądało na to, że zdążył już o tym zapomnieć. Teraz Alice była dla niego towarzyszką cierpień przyszykowanych przez Tuoniego.

Ruszyli w stronę lasu. Tam, gdzie wskazywał Sampo. Ścieżka wyglądała na nieuczęszczaną. Była kompletnie zarośnięta i bardzo wąska. Musieli iść gęsiego. Przewodził Tuoni, Harper znajdował się w środku, a pochód zamykał Ilmarinen. Sampo znajdował się przed nimi, lewitując w stronę korony nieba. W stronę Ukka. W stronę końca tego wszystkiego. Śpiewaczka musiała pochylać się, aby uniknąć licznych gałęzi. Z każdym kolejnym rokiem zieleń zagęszczała się. Wnet gęstwina zaczęła przypominać prawdziwą puszczę. Jak tę, w której mieszkała Mielikki z Tapiem. Tyle że wtedy Harper znajdowała się wśród przyjaciół. Czy doceniała to wtedy? W obliczu obecnej chwili spoglądała w przeszłość z jeszcze większą nostalgią.
Śpiewaczka starała się nie potknąć. Choć czuła odrobinę więcej sympatii do kowala, nadal miała mu za złe to co zrobił. Milczała więc, niechętna do rozmowy z nim. Tym bardziej nie zamierzała gawędzić z Tuonim. Starała się więc nie potknąć i uważać na gałęzie i krzewy, by znów się nie poranić. Myślenie o przeszłości sprawiało jej ból, więc próbowała skupić się na jakiejkolwiek melodii i nucić ją w głowie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:02.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172