Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-05-2018, 19:02   #504
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pihlajatar, bogini jarzębiny i niefortunny powrót do sadu

Natomiast Alice została sama.
Wolna. Nie była już niczyim więźniem, jednakże… czy jej sytuacja poprawiła się aż tak bardzo?
Harper odczekała jeszcze kilka chwil, aż oboje zniknęli jej z oczu, po czym wreszcie ruszyła dalej ze swojej kryjówki, teraz poruszając się odrobinę szybciej. Uśmiechnęła się lekko pod nosem
- Jeden jeden - szepnęła do uszu, które słuchały. Musiała się jednak spieszyć. Potrzebowała dostać się z powrotem do sadu i wyciągnąć stamtąd Jennifer nim ktoś inny to uczyni.

Tuonetar westchnęła. Ten obcy dźwięk wydawał się tak nagły i niespodziewany… Kiedy ostatni raz odezwała się tak po prostu, bez wyraźnego powodu?

Biedna kruszyno… jesteś jak króliczek, który wyskoczył z klatki i teraz hasa po zamkniętym korytarzu zamkniętego mieszkania, ciesząc się, że znów odzyskał kontrolę nad swoim życiem…

Alice drgnęła w pierwszej chwili na jej głos. Zbyt długo go nie słyszała
- Nie powiesz mi chyba, że przekupiłaś wszystkie istoty i stworzenia, które żyją na tej wyspie. Poza tym, co słychać? Jak tam mąż… - burknęła do bogini śmierci, nie zaprzestając jednak swej ucieczki. Co rusz nasłuchiwała i rozglądała się, czy coś się do niej nie zbliża.

Dobrze, dziękuję, że pytasz. Zmierza na wyspę, aby dokończyć i zapieczętować transfer. Uczynić go wiecznym. Pyta mnie, kiedy ja zdyscyplinuję ciebie. Niecierpliwi się, podobnie jak i ja, bogini westchnęła.
Jesteś świadoma tego, że widzę twoimi oczami? Takimi bystrymi od niedawna. Nie muszę mieć w swoim władaniu całej wyspy. Wystarczy że poślę kogokolwiek, choć jedną osobę twoim szlakiem. I jeśli sądzisz, że skonsumujesz go tak łatwo, jak tego żałosnego ducha… to powinnaś porozmawiać z Dubhe. Czy raczej z tym, co z niej robię… w tej właśnie chwili...

Rudowłosa milczała chwilę
- Jeśli tak ci się spieszy, trzeba było mnie po prostu zabić. Nie tak to działa? I kogo niby zamierzasz za mną posłać tym razem? - zapytała trochę zmieniając ton. Nie chciała wiedzieć, co działo się teraz z Dubhe, a Tuonetar zdecydowanie mogła odczuć, że mięśnie Alice przy tym temacie napięły się mocniej, w stresie.

A co da ci ta informacja? Myślisz, że będziesz w stanie odpowiednio przygotować się, jeśli poznasz tożsamość twojej zguby? Ostatecznej zguby, mam na myśli. Bo drobnych zgub doświadczasz codziennie, na każdym kroku. To piękne, że jeszcze się nie poddałaś. Czy może raczej… poddałaś się tylko jeden raz..., bogini zawiesiła głos, wspominając scenę w Essen.

Rudowłosa zmrużyła oczy
- Skoro to nic nie zmieni, możesz mi równie dobrze powiedzieć - pociągnęła temat w tę stronę. Nie chciała myśleć o Essen. Rozmowa z Tuonetar sprawiała, że Alice zaczynała myśleć o przykrych sprawach. Chciała na przykład zapytać ją o Joakima, ale tak mocno się bała, że nawet się potknęła. Nie upadła jednak, pokręciła głową i truchtała dalej.

Skoro jestem złą, psychopatyczną, okrutną i bezduszną królową świata umarłych, to pozwolisz, że nie odpowiem ci na to pytanie. Biegnij dalej, Alice. Uciekaj, bo to ostatnia rzecz, jakiej posmakujesz przed śmiercią. Bądź tym pospiesznie kicającym po korytarzu króliczkiem. Nie zatrzymuj się ani na moment. Zmęcz się tak bardzo, że serce wyskoczy ci z piersi. Złamane na tak wiele drobnych kawałeczków… nigdy już go nie znajdziesz i nie złożysz do kupy. Bez względu na to, jak szybko, czy wytrwale nie uciekałabyś.

Harper milczała. Zmrużyła tylko oczy i skoncentrowała się na swoim ciele. Nie chciała do tego dopuścić. Zaczęła odczuwać strach, skradał się po jej kręgosłupie jak pająk, wywołując nieprzyjemny dreszcz. Wraz z nim ciągnęła desperacja, ale Alice nie chciała jej pozwolić nadejść. Łapała się kurczowo wizji, że skoro póki co dopisywało jej szczęście, może nadal tak będzie. Może zdoła dostać się do sadu. Może zdoła uratować Jenny… Nie chciała być sama, a słowa Tuonetar sprawiały, że zaczynała odrobinę powątpiewać. Milczała więc, licząc na to, że bogini znudzi się i zamilknie w diabły.

Słodkie dziecko… nawet nie znasz kierunku. A co, jeśli uciekłaś z rąk cywilizowanych porywaczy i zmierzasz prosto w paszczę prawdziwego potwora? Czy słyszałaś kiedyś o koncepcie większego i mniejszego zła? Myślę, że tym niklejszym byłoby, gdybyś pozostała na miejscu. Czasami brak akcji jest najpiękniejszą akcją, jaką można wykonać. A ty pozbyłaś się dwóch osób, które mogłyby cię ochronić przed krzywdą, po czym zabłądziłaś w lesie. Czy moje objęcia są aż tak obrzydliwe, że wolisz zginąć z rąk kogokolwiek innego? Jeżeli tak jest… to dlaczego nie zostałaś w pożarze kasyna? Nie musiałabyś tak długo męczyć się, a jednocześnie odmówiłabyś mi naczynia. Być może miałaś wtedy jedyną szansę na pokrzyżowanie moich planów i godne odejście. Jednak nie byłaś w stanie zdecydować się na podobny akt odwagi...

Śpiewaczka w końcu zatrzymała się
- Nie masz nic lepszego do roboty? Będziesz mnie teraz torturować swoim gadaniem? - zapytała sztywno patrząc pusto przed siebie. Nie miała osoby na którą mogłaby patrzeć, mówiąc do Tuonetar w swym umyśle.

Droga Alice… powinnaś do tej pory nauczyć się, że cisza potrafi być straszniejsza niż nawet najokropliwsze słowa wroga. To był akt łaski. Lecz teraz zamilknę, uprzejmie poinformowała.

Alice wydawało się, że wcale nie poruszyła się do przodu, choć cały czas uciekała. Otoczenie wokół niej wyglądało dokładnie tak samo. Być może nie w sensie dosłownym… jednak te same gatunki drzew, krzewów, kwiatów, poszycia leśnego… Jak wielki znajdował się areał, który przemierzała? Czy zboczyła z kierunku i już wcale nie kierowała się na zachód? A może powinna chwilę odpocząć? Najgorsze było pragnienie, które zaczęła odczuwać kilka minut temu. Zdawało się, że usunięcie toksyny z jej ciała sprawiło, że spore rezerwy wody zniknęły z jej organizmu. Pęcherz również dawał o sobie znać.
Harper wkurzyła się na słowa bogini
- Ciekawe ile łaski okazałaś Dahlowi po tym, jak już twój mąż przejął jego ciało - warknęła tylko, ale nie chciała kontynuować tego tematu. Miała inne sprawy na głowie. Była spragniona, ale nie miała nic do picia. Postanowiła zrobić krótka pauzę, aby odsapnąć. Musiała też załatwić potrzebę, która jej doskwierała. Czuła się jakby wróciła znów do czasów biwaków pod namiotem… Cieszyło ją, że miała sukienkę, bo nie musiała się martwić o spodnie i walczenie z nimi. Zlokalizowała sobie przysłonięte krzewami miejsce i ulżyła pęcherzowi. Żałowała mocno, że nie miała żadnych chusteczek, ale musiał jej wystarczyć liść…
Po chwili skoncentrowała się i spróbowała ocenić w jakim u licha w ogóle porusza się kierunku. Drzewa miały mech na północnej stronie, no i gdzieś tam jeszcze było blednące słońce, oczywiście na zachodzie, więc to w jego stronę powinna się poruszać, czy nie tak? Uparcie zamierzała iść przed siebie. Najbardziej ją denerwowało, że nie mogła skontaktować się z Kirillem. Potrzebowała pomocy. Mimo, że zgrywała, że nie przejmowała się słowami bogini Tuoneli, to jednak brała je na poważnie. Cokolwiek, lub kogokolwiek Tuonetar teraz za nią posłała, na pewno będzie dla rudowłosej zagrożeniem. Starała się nie myśleć o sobie, jak o zagubionym zwierzątku futerkowym w zamkniętym mieszkaniu. Musiała się dostać w jakieś miejsce, które znała.

Wnet drzewa zaczęły rozrzedzać się. Czyżby skończył się las? Alice nie do końca odpowiadało to. Wolałaby ujrzeć znajome jabłonie, a nie kraniec gęstwiny. Jednak okazało się, że wcale nie znalazła się poza obszarem puszczy, lecz trafiła na małą, leśną polankę znajdującą się wewnątrz niej. Alice wyszła na nią. Spojrzała na piękną, zieloną trawę oraz miriady polnych kwiatków. Rumianek, chaber, mak, złocień, kąkol, wyka… rozpoznawała wiele różnych gatunków, choć przed uzyskaniem znaku haltii nie posiadała żadnej wiedzy botanicznej. Na samym środku okrągłego placu znajdowało się dość niskie, lecz za to bardzo rozłożyste drzewo. Było pełne zielonych listków oraz czerwonych, małych owoców. Alice nigdy nie widziała piękniejszej jarzębiny. Nagle poczuła wielką ochotę sfotografowania lub namalowania rośliny. Chciała ją w jakiś sposób uwiecznić, zanim trafi ją piorun lub pożar. Bo śpiewaczka nauczyła się, że wszystkie rzeczy się kończą…
A zwłaszcza te dobre.


Pod ciężkimi gałęziami siedziała kobieta. Na oko była w wieku śpiewaczki. Miała długie, falujące, czerwone włosy. Wyglądały na nieco wilgotne. Jej twarz była usiana piegami, które nakrapiały zarówno kształtny, mały nos, jak i pełne, różowe policzki. Wyglądała bardzo naturalnie i choć na pierwszy rzut oka nie była bardzo ładna, to posiadała swój czar, który mógł podobać się wielu osobom. Nieznajoma spoczywała na skale i trzymała w rękach gałązkę jarzębiny. Obracała ją, spoglądając na małe listki i czerwone kuleczki. Wnet jednak podniosła wzrok i skoncentrowała go na Alice. Zmrużyła oczy, jakby próbując ją poznać. Nie poruszyła się i czekała, czy Harper podejdzie do niej.

Nie wyglądało na to, żeby kobieta goniła śpiewaczkę… Lecz Ilmarinen i Nuria również nie przyszli po nią; to ona sama wpadła w ich sidła. Czy możliwe, że Tuonetar przekupiła i ją? To ona była zapowiadanym łowcą?
Harper czuła się niespokojnie. Zastanawiała się czy kobieta również zamierzała jej zagrozić. Nie była jednak pewna w którą stronę ma zmierzać i czy nie zboczyła z trasy. Skoro więc mogła, chciała zapytać o drogę… Ruszyła w stronę niewiasty, ale zatrzymała bezpieczny odstęp
- Witaj… Chciałabym się dowiedzieć w która stronę znajduje się sad jabłoni, w którym mieszka Ilmarinen. Jeśli to nie kłopot powiedz mi proszę - odezwała się z prośbą do kobiety. Zgadywała iż ta również była jakąś legendarną, zamieszkującą tę wyspę postacią.
Kobieta odchyliła się nieco do tyłu, zdecydowanym ruchem odgarniając do tyłu czerwone włosy. Spojrzała z zainteresowaniem na Alice, po czym roześmiała się. Z jednej strony był to bardzo przyjemny dźwięk, gdyż nieznajoma posiadała mesmeryczny głos. Natomiast z drugiej… w jej wesołości tkwiła gorzka nuta.
- Cóż za ironia - odpowiedziała, wzdychając. - Udać się w długą drogę do mnie i pytać o obce drzewa - pokręciła głową, spoglądając w górę na gałęzie pokryte czerwonymi owocami.
Alice uśmiechnęła się cierpko
- Bardzo przepraszam. Pewnie gdyby nie okoliczności, które mi nie sprzyjają, zostałabym tu na dłużej. Twoja jarzębina wygląda wspaniale. Żałuję, że nie mam przy sobie nic, czym mogłabym ją uwiecznić - przyznała szczerze i zerknęła na około. Obawiała się, że zaraz ktoś nadejdzie, by ją pojmać.
- Wystarczy, że ją doceniłaś. Czy przedstawisz mi się? - poprosiła, patrząc z uwagą na śpiewaczkę. Była ubrana w płócienną, lnianą sukienkę, której beżowy kolor zlewał się z barwą skóry kobiety. W tej chwili nieznajoma odłożyła gałązkę i wzięła do dłoni brzeg swojego ubrania, bawiąc się nim.
Alice kiwnęła głową
- To wspaniałe drzewo - potwierdziła jeszcze. Zapytana o to, czy się przedstawi ponownie przytaknęła
- Jestem Alice Harper. A ciebie jak zwać? - zapytała zaciekawiona.
- Nazywam się Pihlajatar. Jestem boginią jarzębiny - przedstawiła się kobieta. - Powiedz mi proszę, dlaczego szukasz jabłoni Ilmarinena? Czy ich owoce są tak słodkie i soczyste, że ludzie z całego świata wybierają się na ich poszukiwania? Nikt wcześniej nie wspominał mi o takim celu swojej wędrówki. Choć z drugiej strony niewiele osób znajduje to miejsce - rozejrzała się po pięknej polanie. - Być może to jest przyczyną mojej niewiedzy.
Harper pokręciła głową
- Jest tam ktoś, kogo muszę odnaleźć i zaprowadzić w bezpieczne miejsce… Jestem w tarapatach i muszę podróżować szybko, choć mam tylko parę swoich nóg. Czas mnie goni i nie tylko on. Zdajesz mi się niezwykle uprzejmą osobą, jednak o ile nie chcesz ruszyć ze mną, będę musiała za moment cię opuścić i ruszyć dalej… - wyjaśniła częściowo dziewczynie. Nie mogła zapominać o tym, że czas nie był po jej stronie. Musiała szybko iść dalej.
- Nie podążę za tobą, jestem związana z tym miejscem - odpowiedziała bogini. - Jednak mogę wskazać ci kierunek. Jarzębiny… To piękne drzewa o potężnych właściwościach magicznych. I wszystkie należą do mnie. Niektóre rosną w pobliżu domu kowala. Wyczuwam je - zamknęła oczy i uśmiechnęła się. Kiedy je otworzyła, spojrzała na Alice. - Jednak jestem samotna i znudzona. Opowiedz mi kogo musisz odnaleźć i czy ten ktoś również jest w tarapatach. To twój kochanek? - Pihlajatar zmrużyła oczy w zastanowieniu. - Potem wskażę ci drogę.
Harper milczała chwilę, nim odpowiedziała
- Wszyscy moi towarzysze są w tarapatach. Ścigamy się bowiem z bóstwami Tuoneli. Tuonetar pragnie przejąć me ciało i posyła za mna kolejne osoby. W sadzie muszę znaleźć przyjaciółkę, którą tam uśpiono i zostawiono. Inni moi towarzysze byli u niejakiej Mariatty. Nie wiem co się z nimi teraz dzieje, ale mam nadzieję, że wszystko w porządku - powiedziała i pomyślała o Kirillu. Zacisnęła mocniej pięści
- To bardzo długa historia… Próbujemy powstrzymać dwoje bóstw przed zmianą świata, jaki znamy - wyjaśniła o co mniej więcej chodziło w tym wyścigu.
Pihlajatar pilnie przysłuchiwała się słowom śpiewaczki.
- Wygląda na to, że niesiesz ciężkie brzemię - rzekła. - Człowiek wojujący z bogami… ciekawi mnie, jak zakończy się ta historia - zamyśliła się, po czym podniosła z ziemi gałązkę jarzębiny, którą bawiła się, kiedy Alice zobaczyła ją po raz pierwszy. - Jak zamierzasz obudzić swoją przyjaciółkę, gdy już na nią natrafisz? Bo rozumiem, że śpi snem magicznym, czyż nie tak?
Alice zastanawiała się chwilę
- Cóż… Tego jeszcze nie przemyślałam… - powiedziała, marszcząc brwi, gdy zorientowała się o tym małym niedopatrzeniu.
Pihlajatar roześmiała się.
- No cóż, młodość. Bohatersko biec przez las na ratunek przyjaciółce, nie poświęcając nawet jednej myśli na to, w jaki sposób to uczynić - popatrzyła na Alice z sympatią. Jednak brzmiało to okropnie protekcjonalnie, choć raczej nie było to intencją bogini. - Szkoda mi ciebie. Walczyć z Tuonelą… nie podjęłabym się tego w żadnym wypadku. Na szczęście jestem tylko skromną, poślednią boginią, o której nikt nie pamięta. Włącznie z władcami umarłych. Nie chciałabym angażować się w twój konflikt… inaczej czekałaby mnie z ich strony okropna zemsta - pokręciła głową. - Dlatego na pewno nie dam ci ani jednego z owoców mojego drzewa. W końcu potrafią zerwać złe uroki… a tego Tuonetar by mi nie wybaczyła, czyż nie?
Mówiąc te słowa, grzebała przy gałązce. Zerwała z niej pojedynczy czerwony koralik i jakby niechcący podrzuciła go pod stopy Alice, uśmiechając się do niej niewinnie.
Harper uniosła brwi, a potem uśmiechnęła się wdzięcznie. Pochyliła się po koralik jarzębiny
- Tak… To mogłoby być problematyczne… Gdybyś to uczyniła, byłabym jednak niezwykle wdzięczna. Nie zapomnę takiej uprzejmej bogini… Powiedz mi, to w którą stronę muszę biec dalej? - zapytała przechodząc do kolejnej ważnej sprawy. Wszystko zdawało się jak na razie działać na jej korzyść, ale nie wiedziała gdzie był już kolejny posłany za nią łowczy.
- Tam - Pihlajatar wskazała za siebie. - Tyle mogę ci powiedzieć, czyż nie? Choć pewnie nawet najmniejsza pomoc tobie rozsierdza Tuoniego - westchnęła. - Skończy się tak, że zawisnę na moim pięknym drzewku - pogłaskała jeden z korzeni czule, jakby jarzębina była jej dzieckiem.
Alice posmutniała
- Mam nadzieję, że jednak to nie nastąpi. Dziękuję ci za wskazanie drogi i możliwość spędzenia z kimś, choć kilka miłych chwil - śpiewaczka skłoniła jej głowę
- Nie będę igrać dalej z czasem, odejdę już. Wszystkiego dobrego, Pihlajatar - tymi słowami pożegnała boginię i ruszyła dalej w drogę, jaką jej wskazano. Uważała teraz na owoc jarzębiny, który był jej nadzieją dla Jennifer.
Obejrzała się jeszcze, zanim Pihlajatar zniknęła z jej oczu. Bogini dalej siedziała pod swoim drzewem i spoglądała z zaciekawieniem na śpiewaczkę. Delikatnie, prawie niedostrzegalnie, skinęła jej głową na pożegnanie.

Alice przemierzała las, dbając o to, aby nie zabłądzić. Wcześniej kierowała się tylko na zachód. Teraz zmierzała prosto do sadu jabłkowego Ilmarinena. Wiele zawdzięczała bogini jarzębiny, choć rozmawiała z nią krótko i ta nie żądała niczego w zamian. Być może pomocność była wspólną cechą wszystkich rudowłosych kobiet w panteonie fińskim. Mielikki również okazała się niezwykle gościnna i przydatna. Harper miała dużo szczęścia, że wpadła na Pihlajatar, inaczej mogłaby liczyć jedynie na to, że czas zmyje sen z powiek Jennifer.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=lmc21V-zBq0[/media]

Śpiewaczka nie zwalniała teraz. Musiała szybko dostać się do sadu, zanim ktoś ją ubiegnie. Robiła tylko bardzo krótkie pauzy, aby złapać oddech. Rozglądała się i nasłuchiwała, otoczenie. Spieszyła się jak mogła. Uważała, by nie potknąć się, czy nie zranić o kolce mijanych krzewów. Raz było ciemniej, a raz jaśniej, więc miała czas, by ćwiczyć władzę nad wyostrzonymi zmysłami. Pozostała całkowicie sama ze sobą. Starała się jednak nie myśleć za wiele o czymkolwiek poza tym, że musi dostać się do Jenny i iść we właściwym kierunku. Powtarzała to jak mantrę. Nie była zajączkiem, króliczkiem, czy innym długouchym gryzoniem. Była człowiekiem. Uporczywie odepchnęła to skojarzenie podsunięte wcześniej przez boginię Tuoneli.

Wpierw odniosła wrażenie, że to jakieś złudzenie… Lecz miała przed sobą cel swojej podróży, jabłkowy sad. Owocowe drzewa nieśmiało rosły za przytłaczającą, leśną głuszą. Drobne drzewka były w większości karłowate i oblepione czerwonymi smakołykami. Ten teren tak bardzo wyróżniał się od obszaru, po którym Alice biegła, że aż nie mogła uwierzyć, że to miejsce naprawdę istnieje. Kompletnie nie pasowało, zgrzytało z otaczającą rzeczywistością. A jednak… postawiła na nim stopę. Zrobiła pierwszy krok, potem następny, aż wreszcie niepewność opuściła ją. Ruszyła szybko między jabłoniami. Wnet ujrzała rysujące się w oddali kontury chatki kowala i jej ożywionej ze złotego posągu żony.
Gdy tylko Alice wyzbyła się wątpliwości, ucieszyła się. Przyspieszyła, ruszając do chatki. Nadal jednak pozostawała czują i uważnie nasłuchiwała otoczenia. To jednak nie powstrzymywało jej przed przyspieszeniem teraz do biegu, by jak najszybciej dostać się do Jennifer. Musiała ją zbudzić. Musiały się stąd razem wynosić. Jak najszybciej. Wnet znalazła się przed drzwiami. Wciąż pamiętała, jak nie tak dawno temu stały tu we trójkę z Nurią i rozmawiały z kowalem znajdującym się we wnętrzu swojej siedziby. Teraz Alice wróciła tu w zupełnie innych okolicznościach. Czuła się zmordowana i potrzebowała odpoczynku. Jak długi dystans przebyła? Ciężko jej było stwierdzić, jednakże… mięśnie zaczynały ją palić. Niestety przed wyruszeniem do Helsinek ćwiczyła jedynie występy na scenie, choć przydałoby się również na siłowni. Lekcje tańca nie wyrobiły wystarczająco jej kondycji.

Czy powinna po prostu otworzyć drzwi i wejść do środka?
Zastanawianiu nad tym rudowłosa poświęciła bardzo krótką, jedną myśl, gdy już za moment spróbowała otworzyć drzwi z lekkim rozmachem. Musiała jak najszybciej zbudzić Jenny. Póki miała jeszcze siłę na ruszanie się. A potem obie się stąd wyniosą. Wrócą do bobrów… do pozostałych. Łapała się tych myśli jak tonący brzytwy.
Weszła do środka. Pierwszy raz była w domu Ilmarinena. Wyglądał jak jedna, wielka pracownia hutnicza. Młoty, kowadła, piece, przyrządy do rozniecania ognia i podtrzymywania go, sztaby najróżniejszych metali, łańcuchy, szczypce, pogrzebacze, kłody drewna… Ciężko było uwierzyć, że to wszystko mieściło się w środku. Główna izba wyglądała jak główne miejsce pracy Ilmarinena. Z tyłu znajdowała się część, która chyba pełniła funkcję kuchni, gdyż stały tam półmiski z przykrytym ścierkami jedzeniem. Poza tym śpiewaczka dostrzega dwoje drzwi, symetrycznie położone z prawej i lewej strony pokoju.
Alice nie zamierzała zbyt długo poświęcać czasu na rozglądanie się. Szukała Jennifer. Nie widząc jej w głównym pomieszczeni, najpierw wybrała drzwi po lewej stronie, zaglądając do środka, czy to właśnie tam znajdowała się blondynka. Jeśli nie, zaraz ruszyła do tych drugich.
Trafiła już za pierwszym razem.
To pomieszczenie było niewielkie. Znajdowała się tutaj otwarta szafa bez drzwi, w której znajdowało się niewiele męskich ubrań. Na jej dnie leżała natomiast sterta czarnych buciorów o wysokich cholewach. Zdawało się, że właśnie tutaj Ilmarinen odpoczywał. Brakowało w tym miejscu jakichkolwiek osobistych akcentów prócz ogromnego płótna wiszącego na ścianie. Przedstawiało Nurię. Alice rozpoznała jej twarz, chociaż malarz uwiecznił ją jako znacznie brzydszą, niż w rzeczywistości była. A może śpiewaczka spoglądała właśnie na oryginalną posiadaczkę tego imienia? Czy to możliwe, by Ilmarinen wyrzeźbił ją piękniejszą, niż była za życia? Jednak nie to liczyło się. Harper z ulgą dostrzegła kobiecą postać leżącą na posłaniu. Była owinięta materiałem od stóp do głów, jak gdyby na zewnątrz szalała zima, jednak śpiewaczka nie dostrzegła żadnych krępujących lin i więzów.
Alice w pierwszej kolejności rozejrzała się za swoją torba, która poleciła zostawić tu Nurii. Potrzebowała w końcu wyciągnąć z niej butelkę z wodą pitną. Nie chciała podawać Jenny jarzębiny tak zupełnie na sucho, bez popicia.

Śpiewaczka wyciągnęła ze swojej torebki wodę mineralną, po czym odwinęła Jenny z materiału i usiadła obok niej, nachylając się nad nią.
- Dobra Jenny… Budzimy się… - powiedziała cicho.
Wtedy ujrzała, że kobieca postać wcale nie miała blond włosów, lecz brązowe. Kolor jej skóry nie zgadzał się. Jej otwarte oczy jasno zdradzały, że ich posiadaczka wcale nie spała. Nuria spojrzała na nią złośliwie i odgięła głowę do tyłu. Wybuchnęła mrożącym krew w żyłach śmiechem, patrząc diabolicznie na śpiewaczkę.
Alice była tak zaskoczona, że bez ostrzeżenia, spłoszona, przywaliła jej butelką w głowę. Był to gest czysto spłoszony. Odskoczyła też do tyłu i zmarszczyła brwi. Byli tu szybciej… Oczywiście, że byli tu szybciej, skoro mieli wóz i konie, nie sądziła jednak, że umknęłoby to jej słuchowi. Czy aż tak zboczyła z trasy? Rudowłosa momentalnie wypadła z pomieszczenia łapiąc swoją torbę po drodze, rozglądając się. Gdzie była Jennifer?!
Ujrzała cień stojący w drzwiach, którymi przed chwilą weszła do chaty. Męski kształt, bardziej szeroki, niż wysoki… emanował siłą. A także cichym, milczącym gniewem.
- Ten krzyk… zrobiłaś coś Nurii? - Ilmarinen zapytał ze złością. - Wtargnąć do mojego domu… zaatakować moją śpiącą kobietę… Czy masz sumienie?
Harper popatrzyła na niego uważnie i cofnęła się w głąb pomieszczenia, oddalając też od drzwi, gdzie była sypialnia
- Możliwe, że wystraszyła mnie i grzmotnęłam ją w głowę niezbyt niebezpiecznym przedmiotem. Nie będzie miała nawet siniaka. Moje sumienie ma się dobrze, ale pytanie, czy ty swoje masz? Gdzie jest Jenny? - zapytała. Nawet nie zauważyła, że trzymała butelkę wody mineralnej wymierzoną w Ilmarinena, jakby ta była szablą.
- Jest tam, gdzie powinna być - odpowiedział kowal. - Tuonetar wysłała do nas posłańca z wieścią, że kierujesz się nigdzie indziej, lecz do mojego własnego domu…! Oboje nie mogliśmy uwierzyć w to z Nurią. Odpięliśmy wóz, osiodłaliśmy konie i pogalopowaliśmy drogą. Oczywiście przybyliśmy znacznie szybciej, niż ty biegnąc przez las, choć w kilometrach przebyłaś znacznie krótszą drogę…
Kowal westchnął.
- Po co to zrobiłaś? Ze wszystkich miejsc, gdzie mogłaś znaleźć bezpieczeństwo… wybrałaś to jedno ci znane, które powinnaś uważać za najgroźniejsze. Wpadłaś w paszczę lwa, zamiast trzymać się od niej z daleka… A już myślałem, że wszystko przepadło, kiedy uciekłaś nam - pokręcił głową. - Natomiast… ty sama siebie pokonałaś.
Harper zmarszczyła brwi
- Nie znam tej wyspy. Poza tym, nie chciałam zostawić tu Jenny na pastwę twoją, albo kogokolwiek innego - powiedziała poważnym tonem
- Powtórka z rozrywki? Znów zamierzacie podać mi coś nasennego? - zapytała ponuro. Rozejrzała się też błyskawicznie za jakąś droga by wydostać z chatki. Potrzebowała znowu uciec. Czy mogła to uczynić i pozostawić Jennifer samą? Naprawdę nie chciała, ale obawiała się, że chwilowo nie miała lepszych opcji…
- Zamierzamy. I podamy - Ilmarinen westchnął, po czym powoli ruszył w jej stronę.
Rudowłosa spróbowała zmusić zmęczone ciało do kolejnego wysiłku. Była spragniona, zestresowana, a jednak nadal chciała wykrzesać z siebie siły, by wyczekać odpowiedni moment i spróbować uciec kowalowi. Na początku pilnowała, by dzieliło ich spore kowadło. A potem po prostu spróbowała zaskoczyć go i wyminąć, by dopaść do drzwi i uciec. Nie miała z nim szans w walce, obolałe mięśnie dawały jej o sobie znać, ale uporczywie to ignorowała.
Śpiewaczka prędko skoczyła. Tak, aby Ilmarinen nie spodziewał się. Kowal jednak zareagował błyskawicznie. Pozwolił sobie na nieuwagę raz, handlując z bobrami. Teraz był jak najbardziej skoncentrowany. Alice już przemykała obok niego… jednak jej ruchy były powolne. Może gdyby nie była zmęczona tak długim biegiem… choć z drugiej strony reakcja Ilmarinena sama w sobie wydawała się błyskawiczna. Kto pomyślałby, że taki duży mężczyzna mógł poruszać się tak szybko? Złapał ją za długie włosy, po czym pociągnął szybko w dół. Harper straciła równowagę i poleciała głową prosto na kowadło. Poczuła niewyobrażalny ból skroni… a także lepką, ciepłą krew…

Po czym straciła przytomność.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 18-05-2018 o 19:05.
Vesca jest offline