Mag już czekał na nową parę homoseksualną w ich szeregach. W przeciwieństwie do tych kretynów, którzy nie potrafią nawet znaleźć sobie siedzisk dla dupy, on usiadł na jedynym krześle w pomieszczeniu, które nie wyglądało na spróchniałe. Perfidnie wepchnął się na nie przed pancernikiem, jednak domyślał się, że długo go nie utrzyma. Wszystko w tej chacie mogło za chwilę runąć, w tym jego krzesełko, którego dzwięki już zwiastowały samodestrukcje.
Gdy Wirkupałek turlał się po podłodze, mag zaczął zastanawiać się, czy nie przechodzi właśnie szeroko rozwiniętej terapii w psychiatryku. Jeżeli wyśle się grupę kretynów na przygodę, to albo zginą, albo uwierzą, że ich debilizm jest przydatny. Z kolei siedzący na garnku Patryś zaczął mówić jakieś swoje mokre marzenia. Zbysław nie zamierzał się poddać, nie teraz, gdy dowiedział się, jak palić kurwy.
- Spokojnie elfig, nie potrzebujemy broni. - Powiedział z miną, jakby właśnie się dowiedział, gdzie czarnoksiężnik trzyma swoje jajca. - Poznałem zatajune sztuki magikowskie i nauczyłem się zaawansowanego przyswajania informacji.
Patridge chyba mu nie wierzył, dlatego Zbysiu postanowił, że zaprezentuje mu co potrafi. Miał z tym poczekać do postoju w lesie, ale ten chyba nigdy nie nastąpi. Na lasy państwowe przyjdzie jeszcze czas.
Mag zerwał się dramatycznie ze swojego zdobycznego siedziska i podniósł ręce przed siebie. Wycelował najpierw w elfa, ale potem stwierdził, że przyda mu się jeszcze i przerzucił celownik na ścianę (drewnianą, jak mniemam). Zbysław nie uważał zbytnio na zbiórkach hałcełskich, więc nie zorientował się, że drewno płonie. W zamian za to stanął w rozkroku i zaczął gotować swoją wątrobę do wydalenia zaklęcia, ignorując przy tym jego sine, poharatane oraz dyndające jajca.
- Płoń, kurwo, płoń! - Wykrzyczał, jakby zamierzał się dobierać do elfa.