Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-05-2018, 03:26   #319
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Tura 52 - Sygnał (37:35) 1/2

“Znowu uczysz nowych jak przeżyć, Keyana? Jak prawdziwy Samarytanin… Jeśli masz takie predyspozycje na dobrego pasterza, to pewnie zgłosisz się na ochotnika na małą misyjkę? Prosty rachunek wskazuje, że po drodze zgubiliśmy cztery, małe owieczki. Tannhauser kazał nam wrócić i ich poszukać więc rusz tyłek i idź.“ - “Szczury Blasku” s.23




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; poziom Hell; 4 670 m do CH Black 3; 4 230 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:35; 35 + 60 min do CH Black 3




Black 8



Według słów Amandy sytuacja w schronie, przynajmniej w prywatnych kwaterach Morvinovicza nie była wcale taka tragiczna. Właściwie odkąd grupka skazańców opuściła lokal ostatnim razem to wewnątrz zmiany wydawały się niewielkie. Nadal było światło, woda, żywność i całościowo wszystko wbrew temu co się działo kilka poziomów wyżej, działało tak jak powinno. A jednak nie do końca było tak jak poprzednio. Widać i czuć było zmianę wśród ludzi.

Amanda wydawała się wręcz desperacko lgnąć do Diaz jakby Latynoska była jakąś ostoją bezpieczeństwa i stabilności. Chociaż w rozmowie z ochroniarzami tak przy negocjacjach by wpuścili ich do środka jak i tego by nie wyprosili z powrotem na zewnątrz po “incydencie na korytarzu” z Leemanem w roli głównej blondynka okazała się całkiem zaangażowana, pomysłowa i przekonywująca. Ale też i ochroniarze klubu wydawali się niezbyt pewni co powinni robić i jak się zachować. Oni i blondynka byli co prawda zgodni do tego, że grupka Parchów była gośćmi “szefa” i Nash wyczuwała, że nawet pod jego nieobecność jego imię jest całkiem mocną marką wśród jego pracowników. Obydwie strony się na niego powoływały. Ochroniarze twierdzili, że gościna się skończyła gdy Parchy poprzednio opuściły lokal a teraz są jak wszyscy czyli właściwie tutaj nie powinno ich tu być. A już na pewno nie po “incydencie na korytarzu” gdy Leeman jakby uparł się dać żywy przykład słuszności wszelkich wątpliwości i podejrzeń pod adresem czwórki skazańców.

Blondynka jednak z trudem przekonała ich, że czwórka skazańców są jej gośćmi i w końcu jak zaczną bruździć no to jak właśnie było widać są Obroże no i zawsze będzie można ich wyrzucić. Poza tym przed odejściem szef nic nie mówił, że cofa zakaz ich gościny. Ochroniarze przy tak niejasnej sytuacji, woleli się chyba nie narażać pomysłowej gwieździe estradowej i ulubienicy szefa więc w końcu dali spokój. Black 8 jednak widziała, że podczas wcześniejszej wizyty wszyscy ludzie Morvinovicza wydawali się wiedzieć co mają w danym momencie robić i działali jak sprawnie naoliwiony mechanizm. Teraz zaś wydawało się, że każdy czeka aż decyzję i odpowiedzialność podejmie ten drugi obok.

Podobnie było ze spotykanymi ludźmi. Dziewczynki, ludzie w garniturach, kombinezonach, ochroniarze bez broni. Idąc przez kolejne korytarze i czasem mijając otwarte czy niedomknięte drzwi widać było kolejne objawy demoralizacji. Przez mijane drzwi do jakiejś toalety widziała plecy jakiejś klęczącej dziewczyny i charakterystyczne ruchy jej dłoni i głowy przed kroczem jakiegoś faceta. Nieco dalej w jakiejś chyba garderobie widziała hostessy. Jedna leżała nieruchomo z twarzą obsypaną białym pyłem i oczami tępo wbitymi w punkt na suficie. Druga siedziała na jakimś krześle, coś mówiła, śmiała i płakała jednocześnie. Nagle bez ostrzeżenia puściła pawia zarzygując sobie uda i kusą sukienkę. Otarła niedbale usta ręką i dalej wróciła do swojego bełkotu właściwie nawet nie było wiadomo do kogo tak nawija.

Jakiś facet w samej koszuli i skarpetkach wybiegł na oślep jakby go stado xenos goniły. Zderzył się równie na oślep z operatorem miotacza ognia a ten niedbale odtrącił go. Facet stracił równowagę i wpadł na ścianę. Zaraz pozbierał się i ruszył dalej przed siebie a zaraz zza tego samego rogu wypadło dwóch kolejnych. Z rewolwerami i maczetami w rękach. Widząc gdzie pobiegł ten bez spodni skręcili w ten sam kierunek i po chwili doszły z tego zaułka krzyki, ludzkie przerażone skomlenie a potem tępe uderzenia maczet. Po chwili słychać było już tylko te uderzenia maczet.

Amanda mimo wszystko miała jednak sporo racji. Kozlova nie widziała. Ale pewnie był przy medlabie w swojej kanciapie bo gdzie indziej mógł być? A jak tam jest to pewnie pije. Green 4. Ten doktorek z Obrożą. Nie była pewna ale chyba jeszcze żył. Nie była do końca pewna co się stało ale chyba namówił jedną z dziewczyn by pocięła drugą. Czy jakoś tak. Strasznie ją pocięli. Ochroniarze wkurzyli się na nich oboje. Nie chcieli o tym gadać ale chyba ich oboje skopali i zamknęli. Ale to już było jakiś czas temu więc blondynka nie była pewna jak jest teraz. Pewnie z chłopakami z ochrony trzeba by rozmawiać. O gliniarzach i ich więźniu też wiedziała tyle co o Kozlovie. No chyba byli w medlabie ale nie chodziła tam. Właściwie to prawie nigdzie nie chodziła. Z zapasami też to była sprawa ochrony. Ona była artystką estradową więc nie zajmowała się tym. I nie umiała strzelać ani nic takiego. Podobnie z monitoringiem. To znowu była sprawa ochrony. Albo samego Kozlova. I Amy też było miło widzieć Nash. Zobrazowała to ciepłym uściskiem, przyjacielskim całusem w policzek i promiennym uśmiechem.

Może i od Amandy dałoby się dowiedzieć coś więcej gdyby pogadały jeszcze trochę bo wyglądało na to, że jak nie autorytet to gadane ma na tych ochroniarzy no i wie co i jak się dzieje w tym prywatnym schronie. Ale właśnie wtedy sieknął ją w tyłek swoją wielką łapą Leeman i nastąpił “incydent na korytarzu”. Blondi co prawda przekonała ich w końcu by ich nie wywalali do ogólnej części schronu ale wolała się ulotnić z korytarza razem z Diaz zanim Leeman dojdzie do siebie. A Grey 27 podreptała za nimi skuszona wizją prysznica i jacuzzi. Więc w końcu Black 8 została sama z najstraszniejszą istotą znanej ludziom części galaktyki: mężczyźnie z fochem. Bo w końcu strażnicy też wrócili o swojego posterunku przy wejściu, dziewczyn już nie było więc Nash została sama z wściekającym się na wszystko i wszystkich olbrzymem. Ale z braku chyba lepszego pomysłu na życie poszedł z nią.

Ale nie była to przyjemna podróż. Facet lazł, złorzecząc na podstępne świnie, bandę tchórzliwych świniopasów, i tą jebaną, zasraną Obrożę, bez której już dawno by tu zaprowadził swój porządek. Do tego trzaskał drzwiami, czasem w mijane szafki, albo kopał śmietniki by dać upust swojej wściekłości. Tak na wypadek gdyby świat nie dostrzegł jak bardzo Grey 20 jest na niego zły i obrażony.

W końcu jednak we dwójkę zawędrowali w rejon medlabu. I tutaj pierwszy raz dostrzec się dało jakieś usterki. Światło migało na korytarzu nieregularnym rytmem. Co więcej mrugał też HUD oraz trzeszczał zakłóceniami komunikator. Sytuacja była na tyle dziwna i niepokojąca, że nawet operator miotacza chyba na chwilę zapomniał, że miał się obrażać i w ogóle mieć focha. Zerknął w dół na stojącą obok i niższą od niego Black 8 jakby sprawdzał czy też uważa to za podejrzane. I złapał swój miotacz bardziej profesjonalnym uchwytem. Byli już na tyle blisko, medlaba, że widać było drzwi do niego. Otwarte. I tam też mrugało światło.

Gdy doszli do tego korytarza znowu stało się kilka rzeczy na raz. Po pierwsze z progu medlaba widać było i salę operacyjną która chyba wciąż była zachlapana krwią xenos po tym jak wybudzony po operacji i wściekły Hollyard rozstrzelał stwory z rewolweru. Tam przynajmniej stojąc w progu i w tym zmiennym świetle rudowłosa saper miała wrażenie, że chyba nic się nie zmieniło. Chociaż musiałaby tam podejść bliżej by to sprawdzić. Z tego kierunku słychać było też podniecone albo zaniepokojone, męskie głosy.

Za to drugie drzwi, te prowadzące do izolatki w której gdy odchodzili z tego miejsca była zamknięta terrorystka z Dzieci Gaii zmiana była od razu widoczna. Po pierwsze przed drzwiami nie było żadnego gliniarza ani w ogóle nikogo. Za to przez drzwi izolatki, widać było twarze które coś krzyczały i uderzały w szybę i drzwi pewnie by zwrócić na siebie uwagę. I widoczność nie była perfekcyjna ale nash była prawie pewna, że to właśnie ta para gliniarzy co powinna stać na straży.

Z drugiej strony korytarza też był ciekawy obrazek. Jakoś w lot dało się wyczuć, że to jest właśnie “kanciapa Kozlova” o jakiej mówiła Amanda. No i rzeczywiście był i sam Kozlov, no i rzeczywiście pił. A przynajmniej butelka wódki i kieliszki stały na stole a miejscowy lekarz siedział na krześle obok. Siedział i trochę się śmiał a trochę kręcił głową już chyba nieźle wstawiony. A chyba bawiła go reakcja dwóch innych mężczyzn i akurat ich złotooka saper też rozpoznawała.

- Nie, nie, to naukowo niemożliwe. - mówił nerwowym nawet trochę przestraszonym tonem brodacz z Seres. Opierał się tyłkiem o jakieś szafki i wpatrywał się w przedmiot nad stołem. Wyglądał jakby uciekł od stołu jak najdalej póki nie trafił tyłkiem na mur z szafek a jednocześnie zjawisko nad stołem jednak mamiło go i ciekawiło.

- Po pijaku? Nie możliwe? No chyba, że z babą. A jak coś innego to widać za mało wypiłeś. - roześmiał się niefrasobliwie Kozlov oświetlany upiornym blaskiem znad stołu.

- To musi być celowe działania. Na pewno. Musi mieć jakiś wpływ elektromagnetyczny. To tylko hipoteza ale myślę, że to jakiś nadajnik. Brakuje mi jednak instrumentów pomiarowych by to potwierdzić. - trzecim z mężczyzn, doktor astroarcheologii Saul Jenkins stał o krok od stołu i wpatrywał się w to coś nad stołem. Bo to coś było nad stołem. Unosiła się nad nim nieforemna bryła zupełnie jak jakiś kamień. Tylko taki podświetlany od środka. Promieniował na całą kanciapę żółto - zielonym, dość mocnym, choć nie oślepiającym światłem. Snop tego światła jak promień uderzał w sufit a chyba właśnie z tego przedmiotu dobiegało ciche trzeszczenie podobne trochę do zakłóceń w radio albo trzeszczenia klasycznego licznika Geigera. Chociaż kompletnie nie wyglądał jak jakikolwiek licznik. Właściwie wyglądał jak kawałek skały o nieco dziwnym kształcie. Tylko ta dziwna poświata i lewitacja z pół metra nad stołem nie pasowała do zwykłej ściany.

- O, wóda! - Grey 20 też podążył wzrokiem za Black 8 i dostrzegł w niej coś interesującego. Bez wahania wszedł do kanciapy i sięgnął po stojącą na stole butelkę z przezroczystym płynem.

- Ejj noo… - zaprotestował Kozlov widząc jak butelkę przejmuje obcy brutal.

- No co kurwa? Wyjebać ci? - zapytał zaczepnie Leeman sapiąc wściekle na siedzącego lekarza w poplamionym fartuchu. Ten oszacował chwilę dysproporcję sił i niewielką ilość cieczy w butelce i w końcu wzruszył ramionami. Więc łysy olbrzym dossał się wreszcie do upragnionych promili nie kłopotając się sięganiem po kieliszki albo zważaniem na dryfujący okruch skalny który był gdzieś na wysokości jego głowy.

- Bierz se. I tak mam jeszcze całą butelkę Wyborowej. Zaraz pójdę. - lekarz też machnął ręką i zaczął chwiać się próbując się podnieść jednocześnie od krzesła i stołu ale etap “zaraz pójdę” jednak w tej chwili był chyba ponad jego siły.

- Hej. - Black 8 usłyszała za sobą niepewny, kobiecy głos. W migającym świetle okazało się, że sądząc po ubraniu to chyba jedna z hostess lokalu. Patrzyła się niepewnie na nią przygryzając nieco nerwowo wargi. - To ty jesteś kumpelą Amandy? - zapytała mrużąc oczy ale pytanie jakby pozwoliło jej przełamać tą niepewność. - Macie miejsce? By się stąd wydostać? Proszę, zabierzcie mnie! Zapłacę! Ma kredyty! Koks, i brylanty! Możecie to opchnąć albo zabrać! Zrobię wszystko co zechcesz! Lubisz z dziewczynami tak? No to będzie jak zechcesz! Zrobię co zechcesz! Ja zawsze byłam najlepszą kumpelą Amy! Zawsze jej pomagałam! Wam też mogę tylko mnie tu nie zostawajcie! Szef wyjechał i wszystkich ważniaków zabrał ze sobą! Wszystko się sypie! Zostawił nas na pewną śmierć a ja nie chcę tu umierać! - dziewczyna na zmianę balansowała na granicy, płaczu, prośby i histerii ale determinacja i wola przeżycia wciąż zwyciężały choć z wyraźnym trudem i jakoś jeszcze trzymała się w garści. Dopóki nie usłyszał czy nie dostrzegł jej Leeman.

- O. Wreszcie jakaś świnia. Chodź tu świnko. - olbrzymowi chyba znudziło się szukanie albo czekanie na nową wódkę więc cisnął pustą butelkę w kąt a ta roztrzaskała się o ścianę obsypując odłamkami Roy’a i plecy Jenkinsa. A potem ruszył z powrotem na korytarz z takim impetem jakby obydwie albo chociaż jedną z rozmawiających kobiet zamierzał staranować od ręki. Dziewczyna wytrzeszczyła oczy w wyraźnym strachu zerkając szybko to na zbliżającego się olbrzyma to na Nash z którą właśnie rozmawiała.



Black 2



Trzy nagie, mokre kobiety w jednym jacuzzi. Wreszcie można było odsapnąć. Zrzucić z siebie pancerz, oporządzenie, broń, przemoczone, przepocone i pokrwawione ubranie. Wziąć ożywczy prysznic i wreszcie wyłożyć się wygodnie w jacuzzi które balansowało rozmiarami do miana małego basenu więc trzy osoby mieściły się ze sporym zapasem. Można tak było leżeć, siedzieć, dać się unosić czystej, przyjemnie pachnącej wodzie, dać się omiatać wesołym, ożywczym bąbelkom no i po pańsku obsługiwać koleżankom Amandy. A koleżanki Amandy też widać jak nie sam Morvinovicz to jakiś manager od personelu wiedział co robi bo dziewczyny były chętne, giętkie, zalotnie uśmiechnięte zupełnie jakby pochodziły z epoki świetności klubu a nie z tym całym syfem jaki był ledwo kilka pięter nad nimi.

Można było poczuć się po królewsku gdy się tak siedziało w tym luksusowym przybytku wyciętym żywcem z pięciogwiazkowych hoteli więc w tej cudownej wodzie, gdzie hostessy wydawały się tylko czekać by mogły spełnić kolejne życzenie gości łatwo było zapomnieć, że jest się w podziemnym schronie a nie w tym luksusowym hotelu. Leticia zażyczyła sobie niebieskie avocado z żółtą, soczystą brzoskwinią i czerwoną parasolką no i obowiązkowymi kostkami lodu. I po paru chwilach ku jej szczeremu zaskoczeniu któraś z dziewczyn z sympatycznym uśmiechem wręczyła jej tak ozdobioną, i oszronioną szklankę. Od tej pory Leticia przestała się właściwie udzielać towarzysko zadowalając się leniwym nicnierobieniem w jacuzzi i równie leniwym popijaniem kolejnych drinków. Wszelkie podejrzenia, niepewności ci węszenie podstępu chyba ta gorąca kąpiel i zimne drinki wybiły jej to z głowy. Ale niewiele brakowało by z powrotem wylądowali w publicznej, szarej i markotnej części bunkra. Wszystko przez “incydent na korytarzu”. Dlatego nie było z nimi Leemana.

Blondynka szła wciąż chętnie i wdzięcznie przyklejona do swojej wybawicielki a przy przywitaniu też umiała odznaczyć swoją obecność, wdzięczność i radość ściskając ją za pośladki tak mocno jakby próbowała ją podnieść. Do hermetycznych pancerzy bowiem należało wiele zalet ale na pewno nie sprzyjały delikatnemu dotykowi i pieszczotom. Ale już takie mocniejsze, nieco chuligańskie zagranie uszczęśliwionej blondyneczki przez pancerz przeszło wystarczająco mocno by mieć z tego radochę i ubaw. I pewnie było też na co popatrzeć. Czy Leemana jakoś ten manewr natchnął czy nie trudno było orzec. Ale właśnie gdy Amanda już szła obok Diaz i odpowiadała na jej i Nash pytania koncentrując się przy tym a miała nad czym. Wydawała się w klasycznej rozterce. Bała się i zostać w tym miejscu i je opuścić. W jednym i drugim wypadku ryzyko było ogromne jedynie w perspektywie czasu i rodzaju zagrożenia trochę inaczej rozłożone. Gdy tak artystka estradowa w swojej małej, czarnej próbowała się skoncentrować i wyjaśnić obydwu Blackom co tylko mogła właśnie wtedy bez ostrzeżenia operator miotacza trzasnął ją w jej zgrabny i opięty sukieneczką tyłek. Tak nagle i mocno, że dziewczyna wyskoczyła do przodu i do góry jak poparzona tak pewnie ze strachu jak i z zaskoczenia. I wtedy stało się kilka rzeczy prawie jednocześnie.

Najszybsza chyba była Obroża. Ledwo blondynka krzyknęła przestraszona z zaskoczenia podskakując do tego a osobisty strażnik skazańca zareagował parząc go wyładowaniem elektrycznym od którego z kolei on zaczął się wić i wrzeszczeć. - Spadaj chamie! - krzyknęła zbulwersowana blondynka odreagowując złością na ten podstepny atak i stając tak by przynajmniej Diaz znalazła się na osi ewentualnego natarcia olbrzyma. To zgrało się tak szybko i płynnie, że ciężko było rozróżnić czy Obroża zareagowała od razu na “atak” Grey 20 czy na skargę obywatelki Federacji.

Zaraz potem do akcji włączyli się ochroniarze od których jeszcze porządnie nie zdążyli odejść więc jak nie całe zajście to prawie musieli widzieć na własne oczy. - Co jest Amanda? - zapytał któryś z nich ale już trójka z nich szła do sprawców całego zamieszania.

- On mnie uderzył! Jak rozmawiałam! Nie czuję się przy nim bezpiecznie. - pod wpływem złości blondynka poskarżyła się ochroniarzom na natręta. Sprawy zaczęły się robić nieciekawie bowiem kara dyscyplinarna I stopnia właśnie przestała działać i olbrzym doszedł do siebie dość szybko ale ochroniarze już mieli widoczną chrapkę potraktować go jak zwykle pewnie traktowali nie umiejących się zachować gości w klubie. Było ich trzech a on jeden ale Grey 20 wpadł w jakąś furię. Może nawet rzuciłby się na nich z gołymi rękami albo oni na niego ale bo widać było, że obie strony nie pałają do siebie miłością. Ale Obroża znowu była szybsza. W sumie olbrzym pogrążony w amoku wydawał się niereformowalny aż wreszcie Obroża powaliła go na dłuższą chwilę karą dyscyplinarną II stopnia gdy trzy kolejne I-go nie przyniosły stałego rezultatu. Udało się jednak wystarczająco wkurzyć strażników a jednemu zdołał mimo wszystko rozwalić nos i nie wiadomo co jeszcze, że ci mieli chyba dość wszystkich “gości” i mieli zamiar z powrotem odstawić z tej elitarnej części klubu całą czwórkę. Na to zaczęła reagować nerwowo dotąd spokojnie się zachowująca Grey 27 która chyba już napaliła się na całego na te jacuzzi które miało być tuż, tuż.

Sytuacja unormowała się dopiero przy kolejnej interwencji Promyczka. Trochę uprosiła a trochę przekonała ochroniarzy, żeby pozwolili zostać jej gościom. Ale dość sporo zgody było z tym, że Leeman jako karniaka do sekcji z jacuzzi i dziewczynkami wstępnie dostanie skoro nie umie docenić i się zachować jak należy. Dlatego w końću gdy już się nakurwił i naślinił gdy doszedł do siebie, widząc, że z konglomeratem Obroży i trójki ochroniarzy nie wygra w końcu poszedł z Black 8 która miała własne sprawy do załatwienia w innej części bunkra. A Chelsey, Leticia i Amanda mogły już w spokoju udać się do jacuzzi, drinków i przemiłych hostess.

Potem był właśnie prysznic, skok do jacuzzi i Amanda która wydawała się w tej chwili najszczęśliwszą, długonogą blondynką na świecie. I całkiem nieźle zorganizowaną jak się okazało bo zanim Black i Grey wzięły prysznic blondi zorganizowała właśnie swoje koleżanki a te zaczęły kursować z kolejnymi dostawami do jacuzzi i gości je zajmujących.

Opowieść Amandy o tym co się działo w schronie od odejścia była dość krótka i w porównaniu do tego co działo się na powierzchni wyglądało na ciszę, spokój, nudę nawet. Nie było żadnych gnid, z żadnego kąta nie czaiło się żadne cholerstwo by rzucić się znienacka na człowieka, nikt jej nie dokuczał ani nie robił problemów. Tylko martwiła się o Chelsey. No i jej kolegów oczywiście. Zapytała nawet o Ortegę choć Black 2 znowu wyczuła, że dziewczyna chyba nie przepada za wielkimi facetami.

- Tu sobie nadwyrężyłaś? - zapytała Amanda troskliwym szeptem siedząc tuż za swoim Płomyczkiem. Dzięki czemu Latynoska miała za plecami jej jędrny przód zamiast twardej ścianki jacuzzi. Zaś swoimi udami obejmowała uda siedzącej przed nią kobiety. Gdy wreszcie obydwie mogły usiąść i się rozkoszować przyjemnościami ze wspólnego jacuzzi i przystąpić do zaleczenia dolegliwości jakie przy wejściu poskarżyła się Płomyczek Promyczkowi. Teraz jej palce przynosiły troskliwą ulgę na mokrej skórze barku, łopatki i mięśniom pod spodem. - Słyszałam kiedyś, że jak się pocałuje to mniej boli. - szepnęła blondynka jeszcze ciszej i powoli zbliżyła twarz do łopatki Chelsey aż ta poczuła najpierw jej oddech, potem usta, jeszcze raz usta a potem z wolna przesuwający się po mokrej skórze język Promyczka. Leticia siedziała zanurzona w bąblującej się wodzie gdzieś po swoje piersi. Siedziała naprzeciw ale trochę z boku, z leniwie położoną głową na krawędzi basenu, zamkniętymi oczami i szeroko rozłożonymi wzdłuż krawędzi ramionami wciąż trzymając w jednym ręku szklankę z kolorowym trunkiem.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; “The Haven”; 4 220 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 37:35; 145 + 60 min do CH Grey 301




Grey



To koniec. Kończył się tlen, kończyło się czucie w wymrożonym ciele, wzrok słabł albo to gazmaska zamarzała coraz bardziej. Każdy krok był robiony jak w coraz gęstszą i mroczniejszą wodę. Grey 39 nie był nawet pewny kiedy upadł i powaliła go ta cholerna krioburza. Gdy otworzył oczy leżał na podłodze transportowca. Grey 33 za to była doskonale świadoma kiedy padł kowboj. Kilkanaście kroków przed sylwetkami otaczającymi, nieruchome latadełko. Była świadoma bo udało jej się jeszcze resztką sił podnieść bezwładnego Safforda ale tylko na kilka kolejnych kroków. Upadła zaledwie ze dwa czy trzy ostatnie kroki przed już ledwie majaczącymi sylwetkami. Potem była ciemność. I też obudziła się leżąc na zabłoconej podłodze transportera powietrznego pełnej tającego syfu jaki nadal szalał na zewnątrz.

Grey 32 została sama w leju bez przytomnego wsparcia. Z trudem dała radę wyciągnąć bezwładną Grey 31 ponad skraj leja. Potem z jeszcze większym trudem robiła krok za kolejnym krokiem w stronę już tylko majaczących sylwetek i opętańczym wichru szarpiącym jej ciałem jakby nic nie ważyła. Nie pamiętała co było dalej. Obudziła się jak i pozostała dwójka, leżąc po sąsiedzku z Noyką i Staffordem. Niedaleko leżało jakieś ciało, też na podłodze. Przykryte jakąś płachtą. HUD pokazywał aktualny status Grey 31 jako KIA.

Za to Grey 35 miał całkiem niezłą świadomość wydarzeń z ostatnich chwi. - Ta, właśnie widać jak jesteś obwieszony tymi samoznajującymi się dupami. - obywaj skazańcy z 800-ki roześmiali się ze swojego żartu. Nie śmiali się zbyt długo. I xenos i ten cały Mahler, dali im zajęcie. Ostatnie resztki z mieszanych grup 200 i 300 treptały w ich stronę. Truchtali, kalecząc ten sport niemiłosiernie ale nie dobiegli. Pierwsza para, Grey 33 targająca z trudem Grey 39 prawie dobiegła. Ale prawie nie oznaczało ratunku, życiodajnego tlenu w ładowni transportowca i ożywczego ciepła grzejników. Prawie oznaczało utratę przytomności i śmierć z zamarznięcia i/lub uduszenia w ciągu minuty czy dwóch. Pierwsza dwójka nie dobiegła więc nie mogła się uratować sama. Druga dwójka też nie. Grey 32 dźwigając Grey 31 nie dobiegła nawet tam gdzie upadła pierwsza dwójka też skazując się tym na śmierć w ciągu kilkudziesięciu nadchodzących sekund. I wtedy właśnie wtrącili się i xenos i kapral.

Kordon Parchów wsparty wozem wsparcia w postaci przerobionego wozu strażackiego huknął ogniem i ołowiem dokładając trochę granatów by odeprzeć kolejny szturm xenos. Ledwo to się udało włączył się kapral marine który chyba miał już zamiar wracać do ładowni i chyba zorientował się w leżących bezwładnie, nadprogramowych czterech ciałach ludzi. A przez HUD pewnie wiedział z kim ma do czynienia. - Do cholery nie stójcie tak! Zanieście ich do środka! - zawołał wkurzonym tonem i sam też ruszył by pomóc zanieść cztery ciała do wnętrza “Eagle 1”. Umundurowanemu oficerowi żaden skazaniec otwarcie nie odważył się przeciwstawić więc po chwili cztery ciała zostały ułożone na podłodze ładowni. Dla Grey 31, Imogen Hawthorn było już jednak za późno i nie udało jej się uratować. Kapral Mason klęknęła przy poległej Grey i zebrała jej ekwipunek rozdając go następnie wedle uznania. Po Hawthorn blondasowi przypadło trochę stymulantów jednak na tyle osób w ładowni zasoby z jednej osoby nie oznaczały dla nikogo zbyt obfitych łupów.

Potem nastąpiła wreszcie próba silników. Dla odmiany tym razem zakończona sukcesem. Silniki ożyły i uniosły maszynę w górę. Choć sama maszyna chwiała się szarpana albo wichrem na zewnątrz albo nie do końca sprawnymi silnikami. Maszyna wzniosła się i zatoczyła kilka kręgów a w komunikatorach doszły zaniepokojone krzyki 800-ki gdy widocznie bali się, że pojazd który dotąd tak skutecznie osłaniali, że żaden xenos nie przekroczył ich kordonu teraz ich zostawił. “Eagle 1” rzeczywiście ich zostawił. Ale po paru kontrolnych kręgach wrócił z powrotem na miejsce.

Do ładowni wszedł kpt. Hassel a w kabinie pilotów, kompletnie zdehermetyzowanej, zastąpił go właściciel klubu. Oficer Raptorów ogrzewał ręce i zaciskał z zimna szczęki tak samo jak wszyscy co wrócili ze świata zewnętrznego. I jak zwykle zaczął ustawiać życie innym. Gdzieś w tym momencie oznaki życia zaczęli zdradzać trójka ostatnich ocalałych ze zrujnowanego suva więc chociaż ominął ich lot próbny załapali się na odprawę przeprowadzoną przez szczekającego z zimna zębami gliniarza. Może dlatego nie była ona długa.

- Parchy bierzecie wóz BBR. Jedziecie do klubu. Tam spotykamy się przed zejściem do “The Hell”. My polecimy górą i wejdziemy od góry. Po koncentracji sił razem przebijamy się do schronu. Gnidy lubią podziemia. Więc na pewno nie będzie nudno. Przygotujcie się do walki na krótki dystans. - powiedział krótko oficer patrząc po tak samo zmarzniętych i poważnych twarzach jak jego. Do klubu pojazdem nie było tak daleko. Minuta czy dwie drogi. No i dopancerzony wóz strażacki to nie był jakiś suv. Tak samo jak mógł pomieścić na krótką trasę trochę ponad tuzin ocalałych Parchów. A potem towarzystwo zaczęło się rozchodzić. Znaczy mundurowa obsada wozu strażackiego przeszła do ładowni “Eagle 1” a Parchom zostawało obsadzić wóz albo zasuwać te ostatnie kilkaset metrów z buta.

Maszyna powietrzna wzniosła się do nieba a naziemna ruszyła po zmrożonej drodze usłanej lejami. Wozem kierowała Grey 86 która okazała się być jedynym zawodowym kierowcą w bandzie skazańców i mogła sobie śmiało pozwolić na wyłączenie autopilota i bardziej dynamiczną jazdę. Plan okazał się być przynajmniej w początkowym etapie dość prosty. Dynamicznie jadąca ciężarówka gdy już nabrała prędkości albo miażdżyła te xenos które napotkała na drodze, albo zalewała je natychmiast zamarzającą mieszanką gaszącą z armatek jakie miała zamontowane z przodu i z tyłu, albo były szatkowane ogniem broni ręcznej, granatami i w razie potrzeby wręcz przez skazańców. Przez takie sito mało który stwór potrafił się przebić by uczynić komuś jakąś poważniejszą szkodę.

Wóz zajechał w końcu do klubu. Dosłownie. Douglas wyhamowała celowo a może przez przypadek gdzieś w środku pustych parkietów. No prawie pustych. Bo widać było sporo spalonych i postrzelanych a obecnie już na kość zamrożonych ciał xenos. Ślady pożaru też było widać nawet w taką niepogodę. Wewnątrz pomieszczeń poza uprzykrzając wszystko i wszystkim krioburzą było jeszcze ciemniej niż na powierzchni. Obowiązkowo trzeba było włączyć latarki w broni by coś było widać. Znowu przydała się przewaga liczebna. Nawet po opuszczeniu wozu i jego uzbrojenia te xenos jakie rzucały się na ludzi z ponad tuzinem luf miały mizerne szanse kogoś dorwać na dobre chociaż zdarzało się, że zraniły jakiegoś pechowca.

Przy zejściu na niższy poziom klubu rzeczywiście spotkali się z mundurowymi. A dokładniej najpierw dostrzegli światła ich latarek przebijający się przez mroczną zawieję, potem sylwetki ludzi a w końcu z paru kroków detale postaci. Wojskowi mieli co prawda szybszy transport niż naziemny ale lądując na dachu mieli widocznie dłuższą trasę do pokonania. Teraz razem było ich chyba ze dwa tuziny.

- Kto do chuja zjarał mój klub?! - wydarł się nagle wściekły właściciel rzeczonego lokalu. - No i gdzie wtedy była Policja?! - odwrócił się w swojej gazmasce od razu znajdując winnego w postaci oficera dowodzącego całą ich zbieraniną a przy okazji oficera Policji.

- Na dole będzie ciekawiej. Parchy przodem. Nie zatrzymywać się, cały czas naprzód. Idźcie po strzałkach prowadzących do schronu. Dopiero w schronie jest tlen. Naprzód! - rzeczony oficer policyjnej jednostki antyterrorystycznej zignorował te roszczenia i wrócił do grupki w Obrożach jaka właśnie przeprawiła się przez parter klubu. Mundurowi rozstawili się wokół wejścia osłaniając uzbrojonych skazańców i czekając aż ci zejdą po schodach na niższy poziom. Na wejściem dało się wciąż rozczytać na tablicy “The Hell”. I mundurowi i skazańcy musieli się śpieszyć z tego samego powodu co do tej pory. Większość z nich nie miała hermetyków i zestawów tlenowych więc od zimna chroniły same pancerze a od uduszenia resztki tlenu w gazmaskach. W sprzęcie trójka Parchów z suva zanotowała straty. Grey 32 straciła swoją tarczę która została gdzieś na dnie leja, w rozbitym suvie albo i wypadła gdzieś po drodze przy zderzeniu. Grey 33 podobnie straciła swój pistolet i teraz właściwie do walki na krótki dystans miała wybór albo nóż albo niewygodny karabin snajperski. Grey 39 jakby dla równowagi ocalił kapelusz i swoją broń ale zgubił nóż. Z małym plusem wyszedł tylko Grey 35 któremu w spadku po Grey 31 dostało się 3 stimpaki i 1 medpak. Ale bez straconego przy lądowaniu plecaka i tak miał ograniczoną ładowność w porównaniu do innych. Parchy miały iść przodem. Choć w CQB jaka się im szykowała to front, tył czy flanki były w gruncie rzeczy podobnie wystawione na atak zwłaszcza przy tak skocznym i mobilnym przeciwniku z jakim mieli do czynienia.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline