Coś w przemowie Zbyszka poruszyło elfa. Chociaż Silverballs średnio widział się w roli bohatera, to zrozumiał, że los właśnie dawał mu szansę to odmienić. Być może ten pokręcony gość w sukience miał rację. Trzeba było choć raz w życiu wypełznąć spod swojego kamienia i skopać parę tyłków. Kto wie, może po drodze czekała jakaś niewiasta w opałach, która jakimś trafem nie była akurat owcą.
Pamiętał przecież jakie towarzyszyło mu uczucie, kiedy zebrał się na odwagę i przygrzmocił demonowi krzesłem. Pierwszy raz od dawna czuł wtedy, że żyje, choć równie dobrze mogły to być wzdęcia. W każdym razie uznał, że czas postawić wszystko na jedną kartę. Nawet jeśli była to dwójka trefl.
Żywiołak zniknął tak szybko, jak się pojawił. Szczęściem, nie pozbawiło to nikogo z obecnych w chatce życia. Partridge wygrzebał się spod kilku zwęglonych desek i podszedł do Zbyszka, mając nadzieję że na razie dał sobie spokój z miotaniem zaklęć.
- Myślałem o tym, co mówiłeś. Być może rzeczywiście mamy jakieś szanse. Co jak co, ale nasze umiejętności w destrukcji są trudne do podważenia. Mroczni czarodzieje mają zawsze jakieś skarby, a zabicie takiego gagatka wiąże się z pewną famą. Już nikt w wiosce nie nazwałby mnie trzęsidupą. Co najwyżej zwykłą dupą wołową, a to już progres. Ruszajmy więc!