Bosch przystanął na krótką chwilę, kiedy dwójka osiłków wyszła z chaty i przysłuchał się o czym gadali. Z tonu wypowiedzi i wyraźnej obawy o kogoś, kto mógłby ich podejść, odniósł wrażenie, że nie są przyjaźnie nastawieni.
Oswald mając jedynie ogólne pojecie gdzie ukrył się Randulf, lekko uniósł rękę z otwartą dłonią trzymając jej wewnętrzna stronę do dołu. Następnie parę razy opuścił ją i podniósł utrzymując w takiej pozycji. Liczył na to, że kompan dostrzeże i zrozumie sygnał.
Teraz wydawało się, że i tak minęli punkt bez odwrotu. Nie żeby chciał się wycofywać. Miał tylko nadzieję, że nie będzie ich tam zbyt wielu. ~ Choć właściwie ilu to było "zbyt wielu"? ~ Przeszło mu przez myśl.
Jak gdyby nigdy nic ruszył przed siebie, dalej podchodząc w stronę chaty. Teraz jednak przyjął inną strategię. Zaczął udawać, że lekko kuleje. Kiedy go zobaczą, miał zamiar zawołać pomocy. Chciał zacząć wyjaśniać, że jego kompan spadł z konia i leży niedaleko nieprzytomny, a on przyszedł tu w poszukiwaniu medyka. Nie chciał z miejsca wyglądać wrogo. Może złapią się na potencjalną słabość samotnego wędrowca i opuszcza gardę. Podejdą bliżej, dadzą jakieś oznaki wrogości, bądź nie. Choć mogło zdarzyć się i tak, że z miejsca go zaatakują. Wtedy przynajmniej skupią się na nim i może nie dostrzegą ukrytego łucznika.