Otto był zasmucony. Tyle czasu strzępił język i nic nie wskórał. Obietnice, że z rana się czymś zajmą i ruszą były dobrymi, ale to teraz trzeba było działać.
- Ci więźniowie nie są powiązani z plagą. Sam wiesz Panie Kapitanie. Czy słusznie, czy też nie są podejrzani o inne rzeczy. Skoro macie nadmiar broni a ci ludzie są zdrowi i sprawni daj im broń i daj im udowodnić swoją niewinność. I tak Kapitanie nie macie czym ryzykować. Jeśli pójdą za mną i za tym o to szlachcicem to postaramy się zrobić co się da. Uda się lub polegniemy. W sumie i tak ich na stracenie oddaliście. Niech chociaż mogą walczyć o swoje życie. Byśmy wszyscy mieli taką możliwość by walczyć o życie swoje i braci.- Spróbował mag z innej strony.
- Pan Kapitan może ruszyć z nami by ratować Kapłana do świątyni i ściągnąć tu do koszar więcej ostatnich zdrowych. Ja muszę walczyć. Siostra Erna nie jest powiązana z kultystami. Jestem tego pewien, ale to później osądzimy Teraz trzeba ratować miasto, mieszkańców i siebie przed zgubą a nie patrzeć jak przez noc zginie więcej obywateli lub przejdzie na stronę kultystów.- Przedstawił swój osąd mag.
- Żołnierze prędzej spalą to miasto niż pomogą. Wiecie Kapitanie o tym dobrze, ale macie rację. Trzeba poinformować ich co się dzieje. Jak uda nam się samemu uporać z kultem to może łatwiej będzie przeżyć później.- Widdenstein już miał dość gadania.
- Proszę decydować. Ja ruszam by ratować to co zostało i mam nadzieję, że tych co przeszli na ich stronę da się ocalić.- Dodał i chwilę czekał by zabrać się za działanie.