Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-05-2018, 20:31   #13
Mi Raaz
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Nocne spotkanie.

Waleria cały czas miała zamknięte oczy, oddychała powoli głęboko tak jak zwykła to robić w trakcie medytacji. Skupiała się na informacjach płynących z innych zmysłów. Samochód stał, powietrze było zimne, a nawet mroźne a głosy otaczających ją mężczyzn był przepełnione skrywanymi emocjami. Słuchała i zapisywała sobie w pamięci Robert - czarownik czyżby brat krwi Dzika tyle było pustych pól w tej zagadce, a ona była tu sama, samotna, samiuteńka. Wprawdzie miała nadzieję, że uda jej się we właściwej chwili uciec ale nie była tego pewna … ale wiedziała co może jej to ułatwić. Z głębokich zakamarków jej umysłu wypłynęła zaklinanka, stanowiąca część ostatniego z rytuałów którego uczyła jej babka. W myślach kolejne słowa umykały, jedna po drugiej, jak krople wody sprowadzające ulewę kierowanego w stronę trzech mężczyzn fatum. Waleria wiedziała już co zrobić. Jej myśl bez najmniejszego problemu odnalazła porywaczy, przez krótką chwilę wiążąc ich ze sobą. Niektórzy mówil, że korespondencja jest niepraktyczną dziedziną, Waleria nie podzielała jednak ich opinii w tym temacie. Gdy miała już ich na widelcu, zaczęła tkać zgubę. Umiejętnie łączyła ze sobą nici entropii, tworząc sieć, którą planowała zarzucić na porywaczy. Na jej usta wypełzł uśmiech. Niektórzy powiadali, iż skrzywdzenie wiedźmy przynosi pecha. Jeszcze inni ostrzegali, iż wiedźmy nie odczyniają wzajemnie swych uroków. Nieważne jak było, trójka wampirów była prędzej czy później zgubiona. Powietrze stężało jak przed bitwą. Kierowca zaczął chodzić niespokojnie wokół wozu. Czarownik chyba coś konował gdyż nerwowo stukał palcami w karoserię auta.
Muzyka sfer?
Muzyka sfer pękła. Los zaciążył. Zrobiło się ciemno, jak ciemne będzie życie przeklętych.
Walerię przeszedł dreszcz, gdy poczuła jak wielką moc udało jej się uwolnić. Była z siebie dumna. Ten dzień był dla niej jak jeden wielki egzamin, który póki co zdawała etap po etapie. Gdzieś jednak w głębi zaczęła czuć obawę co będzie, jeśli egzamin będzie trwać o wiele dłużej. Niezależnie jednak od wszystkiego, pewną pociechę niosła jej myśl, że Ci którzy podnieśli rękę na Verbenę już zgubieni, nawet jeśli jeszcze o tym nie wiedzieli.

***

Gerard prowadził wsłuchując się w komendy Tomasa. Pożałował, że zaufał aniołom, zamiast udać się po wskazówki do Pająka Wzorca. Teraz w milczeniu zagryzał zęby. Miał ochotę komuś przywalić. Bardzo mocno. Kątem oka zerkał na stringi owinięte wokół rytualnego noża i dzierżone z niejaką czcią przez Tomasa. Nie zmienił swego zdania na temat magii umysłu. Czyniła mniej lub bardziej szalonym.

- Za kwadrans zjedź w polną drogę. Za zakrętem na niej stoi auto, w środku jest Waleria. I trzech nieumarłych. Normalnie optowałbym przy rozwiązaniu pokojowym, ale biorąc pod uwagę okoliczności, prowadź Inkwizytorze – stwierdził Tomas.

Prowadził. Cały czas prowadził. W głowie rozmyślał o tym co zrobić, gdy już będzie na miejscu. Piętnaście minut ciągnęło się w nieskończoność. Gdy zjeżdżał z drogi ekspresowej szybko zwolnił i wymusił napęd elektryczny w Toyocie. Zgasił też światła. Był niczym drapieżnik ruszający na polowanie. Pod tylnym siedzeniem, na którym z walizki nadal wystawał wygnieciony przez Tomasa stanik spoczywał potężny kondensator. Naładowany do pełna dzięki szybkiej jeździe po drodze ekspresowej i ostremu hamowaniu przed zjazdem. To mogło się przydać.

Świat stracił jakiekolwiek kolory, gdy sięgnął po magyę. Za to droga stała się wyraźniejsza mimo zgaszonych świateł. Był jak kot. Przytłumione światło gwiazd rozświetlało cały świat.

I tak oto niczym drapieżnik zbliżał się do swej ofiary. Czy miał ich pozbawić ich żałosnej egzystencji tej nocy? Nie. Celem było wydostanie Walerii. Oni nie mieli znaczenia. Tak jak fakt, czy przetrwają, czy też nie. Choć Gerarda wyjątkowo świerzbiły palce. Tomas nie usłyszał żadnych komentarzy, czy rozkazów. Powinien być dość rozgarnięty, żeby szykować się na ewentualną walkę.
W miarę zbliżania się do pozycji Walerii, poczuli ciężar powietrza. Tomas zrobił się żywszy i podenerwowany. Inkwizytor nie czuł wprost, lecz podejrzewał, iż kilka chwil temu miała miejsce jakaś magya. Silna i przerażająca. Eutnatos zdawał się wiedzieć wiedzieć więcej w tej materii. Jego wzrok był zbyt badawczy.

Hybrydowy Auris stanął za busem. Gerard zamrugał oczami, chcąc się upewnić, że nie zaszła pomyłka.

Był na miejscu. Nie potrzebował już noktowizji. A przynajmniej nie jako głównego zmysłu. Teraz potrzebował widzieć magyę. Widzieć wzorce. Znalazł je szybko. Silne wzorce z wolną kwintesencją.

Mag włączył długie światła i uchylił drzwi po swojej stronie. Nie powinni wiedzieć czy wysiadł, czy jest za kierownicą. To mogło się przydać, jeśli mieliby otworzyć do niego ogień. Zapalił długie światła oślepiając wszystkich którzy znajdowali się przed ich samochodem.
Jego oczom ukazali się porywacze. Najbliżej wozu stał ten, którego Waleria określała jako Czarownik. Szpakowaty, wytatuowany jegomość przypominał bardziej strach na wróble w zbyt dużej, workowatej koszuli. Jednocześnie było w nim coś niepokojącego. Ten spokój. Gdy rozbłysły reflektory przyglądał się sytuacji badawczo błądząc dłonią po kieszeni spodni.
Zupełnie inaczej wyglądali pozostali goście. Pasażer, wielki bydlak przypominał stereotypowego bywalca podłych spelun pomieszanego z punkiem. Tłuste, postawione na sztorc włosy, ziemista cera, zadarty niczym u orła nos oraz szpiczaste uszy czyniły zeń dziwadło z pokazów modyfikacji ciała udekorowane setkami kolczyków. Wielki bebech wystający skórzanej skórki oraz pokryte tłuszczem mięśnie jednak budziły respekt.
Najbardziej niepozorny wydał się Kierowca i nikt nań nie zwrócił uwagi.
Tomas również otworzył drzwi. Miał zmrużone oczy. Chyba medytował.
Powietrze wydawało się niezmiernie ciężkie.
I wtedy właśnie charyzmatyczny inkwizytor sięgnął po cały swój dar przekonywania i mistrzostwo w wystąpieniach publicznych w celu pokojowego rozwiązania sytuacji:

- Liczę do trzech. Oddacie nam dziewczynę, albo nie doczekacie jutra. Raz.

- Co to za pojeb? Bawi się w Strażnika Teksasu czy inne FBI?
Warknął Pasażer bez zbędnych ceregieli ruszając ku bagażnikowi. Czarownik wyglądał na skupionego. Lekko gwizdał acz mu nie wychodziło zbyt dobrze.
Waleria, słysząc odsiecz pomyślała, że po tak udanej klątwie szkoda będzie od razu zabijać Wampiry, Niby więc niechcący przez sen przyjęła pozycję wygodną do nagłej ucieczki w stronę zbliżających się w mechanicznych wehikule rycerzy. Skupiła umysł na zamku w tylnych drzwiach samochodu, upewniając się, że w razie konieczności łatwo się podda.

Gerard najpierw poczuł przyjemny dreszcz przepływu kwintesencji. Był on niczym pieśń Pana, która wprawiała w ruch cały kosmos. Jego oczy, które nadal dostrojone były do obserwowania zmian wzorca widziały jak delikatne białe światło rozjaśniło tatuaż na prawej dłoni. Światło przelało się się do różańca, który był ściskany przez inkwizytora. I stamtąd zawijając się w niemożliwą z punktu widzenia fizyki spiralę wsączyło się w deskę rozdzielczą samochodu. Gerard powiedział:
- Dixitque Deus: „Fiat lux!” Et facta est lux*

Mimo, iż nic oczywistego nie stało się, a świat pozostał takim jak przed kilkoma chwilami, rzeczywistość drgnęła. Światło reflektorów auta przeobrażone w prawdziwe promienie słońca dosłownie przypiekły krwiopijców. Wszyscy poczuli specyficzny zapach przypalonego mięsa, gotowanej posoki oraz… bólu. Tak, ból czuło się w powietrzu jako mdłą, niezdrową woń soków ciała. Powietrze przecięły wiązanki przekleństw tak wulgarnych, iż człowiek nawet minimalnej ogłady natychmiast wyrzucał je z pamięci. Pasażer klnąc i kuląc się za samochodem zaklął gdy bagażnik się zaciął. Spanikowany kierowca pobiegł pod drzewa i upadł smażąc się na leśnej ściółce i drąc się niczym zranione zwierze.
Twarz czarnoksiężnika pokryły bąble. Skóra z czoła zaczęła mu spadać.
Gwizdnął. Uderzył poczerniałym od słonecznego żaru palcem w dach.

Inkwizytor poczuł, iż Tomas pozostający w pełnym skupieniu, próbował odeprzeć udar kinetyczny. I chyba mu się udało, bo nie zginęli. Samochód poderwał się maską do góry i wystrzelony jak z procy przekoziołkował do góry nogami. Silnik zgasł. Eutanatos wyczołgał się z miejsca odcinając pasy sobie i Chórzyście, a następnie wyczołgał się z auta i wbił sztylet w ziemię. Waleria przysięgłaby, iż to las zaczął się poruszać, pod nią - korzenie i ściółka, jak zwierzę do ataku. Grunt falował. Poparzony kierowca ledwo wyskoczył z ruchomych piasków. Koła samochodu powoli zapadały się w upłynnionym gruncie. Kierowca niemal całkowicie już utonął. Eutanatos wyglądał jakby lepiej zniósł wypadek.
Czarnoksiężnik krzyknął.
- Pax Hermeticum!

Gerard otrząsnął się. Czuł ból w udzie i lewym ramieniu. Musiał przyznać, że miał sporo szczęścia unikając otwarcia poduszek powietrznych. Wtedy mogło skończyć się dużo gorzej. Tylko gdzieś w okolicy potylicy krążyło zabawne przeświadczenie, że nikt nie przejmie się rozrzuconą na tylnym siedzeniu bielizną po dachowaniu. Wyciągnął pistolet i poczuł mrowienie w tatuażu. Na szczęście różaniec nadal oplatał jego dłoń. Tym razem wolał być gotowy na działania czarownika. Zwłaszcza, że byli już po pierwszej prezentacji siły.
- Oddasz dziewczynę i każdy pójdzie w swoją stronę - powiedział inkwizytor.

Waleria nagłym, sprawnym zrywem poderwała się z siedzenia i wyskoczyła z samochodu okropnie przy tym trzaskając drzwiami. Stanęła nogami na mokrej ziemi lecz nie zapadała się w nią. Czego nie mógł powiedzieć kierowca, który szamotał się kilka metrów dalej tonąc w wodno-roślinno-błotnistej mazi gleby. Pasażer klął na czym świat stoi. Jego ruchy przyspieszyły, nie zwracał uwagi na Walerię. Wyrwał klapę bagażnika i dobył strzelby ku kolejnemu zawodowi. Gdy wycelował w auto, strzelba nie wypaliła.
-Kuuuuuuuuuurrrrrwwwwaaaa!
Doniosły okrzyk rozległ się echem po lesie, aż uciekającej Walerii zabrzęczało w uszach. Wampir odwrócił się, spostrzegł, iż ucieka, ciągle z tą samą, nadludzką prędkością i rzucił w nią strzelbą. Broń jeszcze leciała gdy grunt pod jego nogami zabulgotał, korzenie przebiły nogi, tors i zaczęły go wciągać pod ziemię. Zadowolony z siebie Tomas (najprawdopodobniej musiał być, był to dobry pokaz sztuki, Inkwizytor widział tylko ślady pierwszej siły, oblicze Eutanatos ciągle pozostawało śmiertelnie poważne) bez ogródek kroczył w kierunku Czarownika ze swym ostrzem w dłoni.
Strzelba doleciała do Walerii boleśnie uderzając ją w plecy. Verbena upadła twarzą w błoto. Czarnoksiężnik stukał palcami w maskę, stojąc jak stał. Spokojnie obserwował Tomasa.

Waleria zaklęła pod nosem żałując, że nie ma swojej parasolki, ale ten skurwiel zaczął ją irytować. Zaczęła więc szybko mamrotać pod nosem. Życie zemściło się w okrutny sposób. Do tej pory wampir tylko szarpał się z korzeniami, teraz już tylko w potoku bluzgów walczył o swe życie. W momencie gdy korzenie drzew wystrzeliły z gruntu z pełnym impetem, dotarły do trzewi i gardła, jego krzyk przerodził się tylko w bulgot. Nie było nawet potrzeby ściągać go pod ziemię, w toń ruchomych piasków. Zwłoki zastygły bezwiednie, zmasakrowane jak nabity na gałęzie owad. Lewa ręka zwisała bezwiednie trzymając się na resztce ścięgien oraz plątaninie drewna. Z lewego oka kierowcy wyrastał pąk liścia.
Gerard musiał zacząć oddychać spokojnie aby nie zwymiotować. Chyba zbytnio stłukł sobie żołądek, skoro tak to nań podziałało.
Czarownik milczał. Płat spalonej skóry zszedł mu z twarzy i opadł na ziemię, odsłaniając zakrwawione, poparzone ścięgna. Teraz ujrzeli, iż chyba nie widzi na prawe oko, wskutek ataku słońcem. Jego poczerniała skóra ciągle parowała. Mimo to, zachowywał spokój i jakiś upiorny majestat.
- Pax, jak mówiłem - powiedział pewnie, acz głos mu lekko drżał gdy kątem oka widział towarzyszy swej niedoli.

Gerard wyprostował się. Świat przed nim pulsował. Życie przeplatało się z magią rozświetlając wszystko wokół. Nie specjalnie zachęcało go wejście na obszar jaki nadal brał za ruchome piaski. Ostentacyjnie schował broń pod marynarkę. Czarownik miał to zobaczyć. Inkwizytor nie zakładał, że wampir mógł stracić oko, czy wzrok. Cały czas pozostawał czujny zerkając na dogorywające wampiry.

Waleria spojrzała na nowoprzybyłych magów przelotnie.
- Warto rozmawiać - następnie odpowiedziała ocalałemu - jeśli chodzi o mnie pax, mówię jednak tylko w swoim imieniu i nie gwarantuje, że inni podzielają me zapatrywania… - zawiesiła głos - proponuje abyśmy się zebrali, zanim wpadnie tu twój kolega i przeszkodzi nam w rozmowie.
Tomas zatrzymał się kilka kroków od wampira, lecz nie schował broni, a tylko przybrał bardziej pokojową pozycje. Na tyle pokojową, iż nie wyglądał jak seryjny morderca, a po prostu facet który miał zły dzień. I chyba za zepsucie tego dnia winił wampira.

- Jestem Adam, Adam Klaus z domu Tremere. I muszę przyznać, iż nie tak miało wyglądać to spotkanie… - wampirzy czarownik westchnął spoglądając raz jeszcze na swych towarzyszy. Pasażer został doszczętnie zmasakrowany, a kierowca w bezruchu spoczywał niemal po tors w ziemi, mocno spalony. Sam Adam nie wyglądał jak okaz zdrowia. Gdy mieli okazję się mu lepiej przyjrzeć, wprost dostrzegli, iż przypomina bardziej spaloną kukłę, trzymaną na nogach jakąś nieziemską siłą oraz wysiłkiem woli. Waleria wprost dostrzegała, iż mimo ciężaru klątwy, ten jegomość mógłby przyjąć na swe barki los straszniejszy. A następnie uśmiechnąć się i wyjść naprzeciw zagładzie. Wszyscy magowie czuli, iż jest stary. Może to tylko ciężar doświadczeń go postarzał, może lata - trudno było powiedzieć. W dzisiejszych czasach jest niewielu ludzi z takiej gliny jak on. I chyba wampirów też.
- ...wybaczcie zarówno porwanie jak i samochód. Możemy się rozmówić?
Inkwizytor wyprostował rękę, a wokół dłoni pojawiła się mgła, z której zaczęła się formować broń. Minęła mniej niż sekunda i dzierżył wielki miecz. Nie odzywał się. On już raz stawiał warunki. Dziewczyna miała zostać uwolniona. Oni tego nie zrobili. Teraz nadchodził czas na konsekwencje. Być może dziewczyna będzie chciała rozmawiać. Być może Eutanatos zechce użyć “starej roty Eutanatosów, z której nie jest dumny”. Tymczasem Gerard musiał dokończyć to co zaczął. Ruszył powoli przez "ruchome piaski". Pierwszy krok był niepewny. Jednak gdy ziemia się pod nim nie zapadła, to później szedł już bez strachu. Niczym egzekutor podążający do swej ofiary. Gdy dotarł do potłuczonego wampira ostrze spoczęło czubkiem oparte o jego klatkę piersiową. Było tak zimne, że zaczynało pokrywać się szronem. Gerard spojrzał na dwójkę swych towarzyszy, a potem na czarownika-wampira.

C.D.N

--------------------------------------------------------------------------------
*Wtedy Bóg rzekł: „Niechaj się stanie światłość!” I stała się światłość

Całość posta popełniona z udziałem Wisienki w roli Verbeny i Johana Wathermana jako wszystkich innych od wampirów, przez światło słoneczne, furię lasu, aż po Tomas.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline