Podróż powrotna z Sapporo, wieczór, noc. To wszystko zlewało się Jonathanowi w jedno. Przez cały ten czas miał przed oczami obraz wydarzeń z Placu Przyjaźni. Wysokiego Japończyka, jego siostrę, szczelinę, akcję ratunkową, no i staruszka... Przytłaczało go to, a przecież zrobił co mógł. Pomógł uratować się dwóm osobom. Wydawać by się mogło że to całkiem sporo... A jednak za mało. Starszego mężczyzny nie zdążyli już wyciągnąć. Pozostał w szczelinie kiedy ta się zamykała i nie miał szans aby to przeżyć. Jonathan nigdy wcześniej nie był przy śmierci drugiej osoby, a teraz widział kogoś w ostatnich chwilach jego życia - możliwe, że jako jedyny.
Następny dzień wcale nie przyniósł mu ulgi. Cały ranek w głowie Jonathana były te same myśli co poprzedniej nocy. A przecież zbliżał się mecz. I to całkiem istotny, bo otwierający sezon. Co prawda jak to mawiał klasyk "prawdziwych mężczyzn poznaje się nie po tym jak zaczynają, ale jak kończą", niemniej dobre wejście w rozgrywki mogło zadecydować o dostaniu się do play-offów, a tego pragnął każdy w zespole.
Koniec końców Garrett zdecydował się porozmawiać o tym wszystkim z ojcem. Obawiał się tej rozmowy. Widział ile jego tata ma pracy w związku z wydarzeniami z Sapporo. Telefony dosłownie się urywały. Do tego nie chciał wyjść przy ojcu na słabego, nie potrafiącego poradzić sobie z czymś tak naturalnym jak śmierć, a przecież właśnie tak było.
Gdy jednak Jonathan opowiedział o wszystkim rodzicowi, wcale nie wyczuł w jego spojrzeniu i głosie zawiedzenia czy złości. Wręcz przeciwnie, dostrzegł dokładnie to samo co widział patrząc w lustro - poczucie przytłoczenia. Dopiero teraz zrozumiał, jak bardzo musiał przeżyć to jego ojciec, który przecież zorganizował bankiet na Placu Przyjaźni i prowadził ewakuację, gdy doszło do trzęsienia ziemi. Obaj potrzebowali tej rozmowy i wraz z jej końcem Jonathan miał wrażenie, że obu pomogła. Na pewno zaś młodszemu z Garrettów, który opuszczając dom skoncentrowany był wyłącznie na jednym - nadchodzącym meczu. |