Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2018, 09:12   #143
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
April Wednesday

April pozostawiła ludzi z Domu i popędziła ile sił w nogach do Bramy Raju, czy jakoś tak idiotycznie nazywanej przez debili reżyserujących to całe, gówniane show.

Rozświetlone niebo wypluwało z siebie deszcz i jękliwe dźwięki, jakby gdzieś w chmurach zdychało gigantyczne zwierzę.

Do bramy dobiegła szybko ale tutaj zaczęły się schody. Przewidziano, że niektórzy uczestnicy show mogą chcieć po kryjomu opuścić teren teleturnieju, podobnie jak ktoś, kto namierzy DOM będzie chciał się do niego dostać. I postarano się, aby ani wejście ani wyjście nie było łatwe. Bariera była gładka i wysoka, dobre ponad trzy metry, bez żadnych krawędzi czy uchwytów. Nie do przebycia bez drabiny, liny czy czegoś podobnego. I zbyt wysoko, by doskoczyć do krawędzi muru i podciągnąć się na jego szczyt.

April zdusiła przekleństwo wstrząsając przemoczoną grzywą włosów. Była w potrzasku i musiała szybko wymyślić jakiś sposób na sforsowanie tego cholerstwa. Stół i ustawione na nim krzesło wystarczyłyby na jej potrzeby. Idealna była drabina i chyba widziała taką na terenie „POLIGONU” położoną, jako jedna z przeszkód na oponach – ciężkie i duże cholerstwo, ale idealnie nadające się do zadania, jakie na nią czekało.

Jedno było pewne. Jakby nie była wysportowana i zwinna, nie pokona przeszkody chociażby bez podrzutki. Nie dało się i już.


Patrick White i David Hasselhoff

Uciekli do budynku. Patrick pomagał iść Davidovi, który chyba tego nawet nie zauważył. Podobnie jak nie słyszał krzyku Kelly z Domu. W wejściu minęli Marka Buffet’a który opatulony kocem popędził gdzieś w ulewę.

Chaos. Bieganina. Szok.

To udzieliło się wszystkim uczestnikom. Wiedzieli, instynktownie czuli, że grozi im śmiertelne niebezpieczeństwo i że muszą uciec, obronić się lub schronić. Tylko nie wiedzieli, jak. A to budziło zagubienie i frustrację.

David ocknął się, gdy znaleźli się w holu – teraz zadymionym i zapylonym. Jak ćmy, obaj mężczyźni – Patrick i David – powędrowali w stronę kuchni, gdzie słyszeli innych. Instynkt stadny – uśpiony atawizm z czasów, gdy ludzkość była tylko mięsem, na które polowały drapieżniki.

Po drodze Patrick zauważył leżące na ziemi okulary Bethany. Te z dużymi szkłami, bez których dziewczyna nie poradziłaby sobie w świecie. Puścił Davida, który ruszył w stronę kuchni, przez jadalnię i pochylił się, by podnieść zgubę z zamiarem oddania jej dziewczynie, gdy tylko ją zobaczy.

I stało się to szybciej, niż sądził.

Gwałtowny powiew wiatru, jakiś przeciąg, rozgonił nieco dym wypełniający jeden z pokój dziewczyn, a w tym dymie Patrick ujrzał Bethany.

Wisiała, podobnie jak wcześniej Tornado, trzymana jakieś pół metra nad ziemią, przez coś co wyglądało jak maca. Ciało urzędniczki pęczniało, drgało, z ust wylewała się jej ta sama breja, którą to COŚ z basenu napełniło Tornada.

Tym razem jednak to COŚ nie kryło się w basenie, lecz majaczyło – niewyraźne przez pył, ciemność i dym – w zrujnowanym pokoju dziewczyn.

Frank Moore

Frank wbiegł do domu, szybko chwycił swoje rzeczy z opuszczonego już pokoju, wybiegł na korytarz i zobaczył znikającego w korytarzu Davida Hasslehoffa i pochylającego się po coś Patricka. White podniósł jakiś przedmiot i nagle spojrzał w stronę sypialni czerwonych dziewczyn. Tej sypialni, od której tylko jedna ściana odgradzała Franka, gdy odzyskiwał swoje rzeczy. Fakt, że słyszy tam jakieś gwałtowne ruchy jakoś wcześniej umknął survivaliście, może z powodu lekkiego szoku, w jakim zapewne się znajdował. Cokolwiek tak zaabsorbowało uwagę Patricka musiało być w pokoju dziewczyn czerwonych.

Mark Bufett

Popędził przez deszcz i tereny okalające DOM w stronę kręgielni. Trzymał się drogi, bo tak było najszybciej. Widział całkiem dobrze bo niebo nad jego głową dosłownie płonęło od jakiejś żrącej, zielonkawej poświaty. Jakby ktoś zapalił chmury.

Na jego oczach coś przecięło powietrze z przeraźliwym wizgiem i z hukiem rąbnęło o ziemię, gdzieś w okolicach bramy wjazdowej, po ich stronie ogrodzenia. Ziemia zatrzęsła się pod jego nogami, poruszona bliską kolizją.
Mark widział, jak meteoryt rozrywa ziemię, rozrzucając wokół rozgrzane błocko, a z leju wydobywa się dziwna, fosforyzująca poświata, bardzo podobna do tej, która rozświetlała niebo.

Nie tracił czasu. Dobiegł do Kręgielni, gdzie jeszcze nie tak dawno toczyli zaciekłą potyczkę. Nikt nie zamknął drzwi, nie usunął barykady, nie zmył farby. Składzik, w którym przetrzymywano sprzęt sportowy, był jednak zamknięty na kłódkę. Niezbyt solidną czy pancerną, niemniej jednak potrzebował sposobu na to, aby ją sforsować.

Gdy tak po rozgorączkowanej głowie Marka przebiegały chaotyczne pomysły i myśli ujrzał, że niebo przecięły dwie lub trzy kolejne smugi po meteorach i poczuł kolejne, tym razem dużo dalsze, wstrząsy spowodowane uderzeniami w ziemię.

Phil, Triple Kay, Kelly, Alicja, Kenneth

Zadrapanie zabolało,. Cholernie zabolało, ale Triple był przyzwyczajony do bólu. Wierzgająca Kelly dawała jednak wyraźny sygnał, że nadal histeryzuje, a ostatnim czego chciał teraz zapaśnik były jej wrzaski. Już i bez tego wokół panowała nielicha kakofonia dźwięków – te uporczywe, cholerne zawodzenie, huki, wycie wiatru i grzmoty piorunów wystarczyły aż nadto. Więc trzymał Kelly w zawodowym chwycie zapaśnika, skupiony tylko i wyłącznie na tym zadaniu, by utrzymać tę zwinną, smukłą istotkę, której włosy pachniały czystą esencją kobiecości, w uścisku i nie pozwolić jej wrzeszczeć. Trzymał więc skupiając się na tym zadaniu, jak podczas zawodów ignorując spływającą krwią dłoń i coraz bardziej wiotczejącą w jego uścisku kobietę.

Kelly powoli traciła siły i Alicja widziała to, była jednak zbyt oszołomiona i przerażona, aby zareagować, powstrzymać Triple Kaya. Na szczęście obok nich, na korytarzu pojawili się inni: Phil i Kenneth, którzy naskoczyli na zapaśnika, krzycząc i próbując wyrwać go z jakiegoś dziwnego amoku, w którym się ten znalazł.

I ich krzyki dotarły w końcu do zapaśnika.

Zorientował się, że Kelly już tylko drży w jego uścisku. Bezwładna i prawie nieprzytomna. A reszta patrzy na niego zastanawiając się chyba, czy nie użyć noży, tasaków i innych narzędzi kuchennej zagłady.

I nie wiadomo, jakby to się zakończyło, gdyby nie David Hasselhoff który pojawił się, ociekając krwią, na korytarzu. Wyraźnie było widać że gwiazdor potrzebuje pomocy.


Reszta – w kuchni


Część osób w kuchni po prostu cieszyła się chwilą oddechu, nie bardzo wiedząc, co mają dalej zrobić. Uzbrojeni w noże i kuchenne utensylia może i poczuli się lepiej, ale niektórzy wiedzieli, że broń ta jest dość marna.

Szczególnie Jack Sullivan, który w dziwny sposób poczuł się … potrzebny i odpowiedzialny za tą grupę. Być może, jako jedyny miał jakiekolwiek przeszkolenie militarne. Najlepiej nadawał się do roli … stróża bezpieczeństwa. Gdyby tylko miał coś, czym można było powstrzymać napastnika z odpowiedniej odległości.

Uderzenie meteorytu, które mógł obserwować Mark Buffet, ludzie w kuchni usłyszeli ale zignorowali.

Co innego przykuło ich uwagę.

Nad drzwiami prowadzącymi do łącznika zapaliło się nagle zielone, do tej pory zgaszone światełko, i drzwi te zaczęły rozsuwać się na jakimś mechanizmie.
Ludzie w kuchni ujrzeli w nich „Generała”. Tym razem mężczyzna ubrany był w kolorową pidżamę w kwiaty. Gdzieś zgubił jednak od niej spodnie i stał teraz przed nimi, z wiszącą, skuloną, niezbyt imponującą męskością. Ale to nie ten element fizjologii przykuł ich uwagę, lecz krew, którą zabryzgany był „Generał” i wyraz zwierzęcego wręcz przerażenia na jego twarzy.

Nim drzwi otworzyły się na dobrze, niczym w kultowym filmie „Obcy”, z klatki piersiowej „Generała”, pomiędzy wzorzystymi kwiatami, wykwitła krwawa plama i w rozbryzgu krwi wyłoniło się to ociekające krwią coś, co ludzie nad basenem mieli okazję widzieć już u Tornado.

„Generał” nie krzyknął, tylko uniósł się w powietrze, a po nogach popłynął mu żółty płyn i brązowa ciecz. Powietrze wypełnił fetor ludzkich wydzielin: krwi, moczu i gówna, uderzając w nozdrza tych, co stali najbliżej, czyli uzbrojonej w siekierę Faith.

Z rąk nieszczęsnego „fałszywego żołnierza” wypadła okrwawiona karta dostępowa, taka, jakiej używało się w większość biur korporacyjnych.
Zapewne to ona otworzyła przejście.

Za plecami konającego na ich oczach „Generała” zobaczyli słynny łącznik. Prosty korytarz pozbawiony okien i świateł. I widzieli też coś, co znajdowało się kilka kroków za „Generałem”. Jakąś masywną bryłę – wielkości małego głazu narzutowego, okoloną czymś, co wygadało jak dym, w którym poruszały się macki lub jakieś wici.

- Uciekajcie, głupcy! – Wrzasnął rozpaczliwie „Generał”, a potem z jego ust wylała się dziwna, gęsta breja, która zamiast spływać, zaczęła formować się wokół jego twarzy, w coś, co wyglądało jak plątanina robactwa lub węży.

Poglądowo - faza końcowa - na razie jest tylko początek, te rurki)

Oczy „Generała” straciły blask życia, a jedno z nich, ku przerażeniu sparaliżowanych strachem ludzi, wystrzeliło z oczodołu, a z krwistej dziury w czaszce „oficera” też zaczęła wypływać ta dziwna, gęsta maź.

Krzyk i widok eksplodującego oka „Generała” było tym, co zwolniło sprężynę i ludzie w kuchni mogli zacząć działać.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 31-05-2018 o 09:14.
Armiel jest offline