~***~
-
Venora! Venora! Venora!- rytmiczne krzyki niosły się echem, jakby wydobywały się z tysiąca gardeł. Świat zawirował, a Venora otworzyła oczy oślepiona blaskiem popołudniowego słońca. W pomieszczeniu panował półmrok i straszna duchota, a wpadające przez pustą framugę promienie słońca lekko oślepiały. Venora zasłoniła oczy ręką. Miała na sobie ciężką zbroję, ale nie czuła się słaba.
Przez chwilę zakręciło ją w żołądku. Przecież, była uwięziona zaklęciem Arla, w ogrodzie swojego dworku.
-
Venora! Venora! Venora!- skandował tłum na zewnątrz, a czarnowłosa słyszała to coraz wyraźniej. Nagle zapanowała cisza.
-
Uciśniony ludu! Od lat przelewamy razem krew! Od lat walczymy ramię w ramię!- krzyczał ktoś zza ściany.
-
Od lat głodujemy i próbujemy przetrwać! Za każdym razem kiedy uda nam się zaleczyć rany smoki znów atakują! Za każdym razem kiedy udało nam się zbudować nowe osiedla, smoki przylatywały i zanim padają trupem niszczą cały nasz dobytek!- krzyczała kobieta.
Venora powoli skierowała kroki w kierunku wyjścia. Niebo było karmazynowo czerwone, a w oddali na powierzchni szarych chmur błyszczały pioruny jeden po drugim.
-
Ale koniec tego! Jutro udamy się po raz ostatni na krucjatę przeciwko tej, która winna naszym cierpieniom! Jutro udamy się do jaskini pradawnych, gdzie staniemy do ostatniej walki z matką smoków! Jutro ruszymy na ostatnią bitwę, by odzyskać wolność i życie!- krzyknęła.
Na balkonie, przy poręczy stała młoda dziewczyna w elfiej zbroi płytowej. Czarne włosy spięte w koński ogon nerwowo skakały po naramiennikach, gdy żywiołowo gestykulowała. Kobieta w lewej ręce trzymała tarczę, a na jej powierzchni znajdowało się malowidło byka z dwoma ogonami.
-
Venora! Venora! Venora! Venora!- tłum znów zaczął skandować imię wojowniczki. Rycerka wyłoniła się z pomieszczenia, które okazało się być szczytem potężnej wieży, a u jej podnóża zebrały się ogromne tłumy ludzi.
Tuż za plecami dziewczyny w elfiej zbroi stał Balthazaar, a obok niego błękitnołuski Xalaz’sir. Kiedy ludzie tylko ujrzeli czarnowłosą od razu zawiwatowali radosnymi okrzykami i oklaskami.
-
Matko…- dziewczę odwróciło się do Venory i pokłoniło przed nią. To była Kalasir, lecz nie miała już kilku lat. Była kobietą, a w zasadzie dorastającą dziewczyną. Twarz miała urodziwą, a błękit jej oczu przypominał morską toń.
Venora niewiele pamiętała z ostatnich kilku lat. Smród siarki i pyłu truł jej płuca, lecz wiedziała, że da się do tego przywyknąć. Nawet smoczydła przyklękły na jedno kolano, gdy ujrzały Venorę.
A ta choć miała wyraźne luki we wspomnieniach to... Pamiętała.
~
Zielona Korona... Spadłam... Arlo uwięził mnie swoim czarem... Jak... Się tu znalazłam?~ czarnowłosej serce waliło jak oszalałe. Wspomnienia uderzyły ją, przyprawiając o ból głowy i z całych sił starała się nad tym zapanować, ułożyć odpowiednio w głowie. A w rytm skandowania jej imienia, czarnowłosa przypomniała sobie, że już wcześniej czegoś podobnego doświadczyła. Nie raz.
~
Sny... One mi przynoszą przepowiednie...~ przeszło jej przez myśl i rozejrzała się. Jej spojrzenie na dłuższą chwilę spoczęło na Balthazaarze.
-
Nie powinno ciebie tu być, łupieżcy ciebie mają... - szepnęła cicho tak, że przez okrzyki nie dało się dosłyszeć co mówi. -
A ja spadłam... Czy teraz jestem nieprzytomna? Konam na dnie komnaty serca zamku? - zapytała samą siebie. Ale przełknęła ślinę i wyprostowała się z dumą.
-
Będę walczyć i nigdy się nie poddam - powiedziała już głośniej, do samej siebie. Spojrzała na swoją córkę i uśmiechnęła się do niej. -
Będę zawsze stać na straży - z tymi słowami na ustach ruszyła żołnierskim krokiem do balustrady, by spojrzeć na tych, którzy ją wywoływali i zagrzać ich serca do boju.
Ludzie wiwatowali wymachując triumfalnie mieczami i toporami. Mężczyźni, kobiety, dzieci i starcy. Każdy chciał walczyć, każdy chciał pomóc i każdy chciał zmienić parszywy los ludzi. Smoczydła zerkały na Venorę, a Kal skinęła jej głową i z uśmiechem na ustach weszła do komnaty na szczycie wieży.
~
Teraz chyba czas na przemowę ~ Venora uśmiechnęła się pod nosem. Cokolwiek było to z czym się właśnie zmagała, mimo ciążącego jej zmęczenia nie zamierzała odpuszczać. Jej duch był nieugięty i każdej przeciwności losu zawsze stawiała czoło, aż do samego końca. Dosłownie, bo teraz pamiętała jak umierała i jak wracała. Ale nie było to tak jak twierdził mag z koszmaru. Jej na ratunek przybywał nawet sam Helm.
-
Towarzysze broni! Przyjaciele! - natchniona zakrzyknęła do tłumu. Jej głos poniósł się echem, a wszelki szmer zamarł, gdy zebrani zamilkli by dać jej mówić. -
Dziś tworzymy początek końca tyranii smoków! Wspólnymi siłami pokonamy je, odbierając nasz świat z ich łap! Zadamy ostateczny cios demonicznej Tiamat! Sprawimy, że ten świat odrodzi się na nowo i będzie jeszcze piękniejszy niż go pamiętamy! - po tych słowach uniosła miecz w górę. -
Dokonamy tego razem, ramię w ramię! Bo każdy poczyniony przez nas wysiłek ma znaczenie w tej wojnie!!!
-
Jeeeee!- tłum znów eksplodował optymistycznymi okrzykami, które po kilku chwilach przerodziła się w rytmiczne
-
Venora! Venora! Venora!- krzyczała gawiedź. Xalaz’sir i Balthazaar stanęli po obu bokach Venory.
Paladynka stała jeszcze chwilę i machała mieczem zagrzewając serca ludu, aż w końcu popatrzyła po smoczydłach. Za jednym szczerze tęskniła i cały czas czuła winę za to co z nim się stało, a drugiego tak naprawdę nie poznała, bo dał bardzo prędko nogę gdy go uchroniła przed tym co szykował na niego Krew na Śniegu.
-
Dobrze was widzieć panowie - powiedziała do nich i westchnęła. -
Muszę się jakoś pozbierać i wrócić... - mruknęła już do siebie i odstąpiła w końcu od balustrady. Skierowała kroki w ślad za Kalasir.