Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-05-2018, 22:10   #72
Mira
Konto usunięte
 
Reputacja: 1 Mira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputacjęMira ma wspaniałą reputację
Kontrast pomiędzy domostwem Liddellów, a siedzibą spółki handlowej tym razem już nie dziwił Alicji, ale wciąż był duży. Pan Liddell w gruncie rzeczy nie szczędził grosza na swoją rodzinę, choć lubił pozrzędzić na niektóre zbędne wydatki, w porcie jednak wyraźnie liczył każdy grosz. A może to pozostali wspólnicy nie chcieli przeznaczać środków na zbytki, woląc każdego szylinga inwestować i rozmnażać? Tak czy siak biuro było trochę zakurzone i duszne, ale tętniło życiem. Pracownicy albo gorączkowo coś notowali, albo szybkim krokiem przechodzili z jednego końca sali na drugi aby coś ustalić, albo dopytać. Cały harmider umilkł jednak, gdy Henry Liddell wszedł do środku. Pracownicy zastygli w miejscu i jeden przez drugiego zaczęli się kłaniać i witać szefa.

Zaraz za ojcem weszła też Alicja, delikatnym skinieniem głowy w prawo i lewo witając napotkane osoby. Ze wszech miar starała się trzymać prosto i wyglądać na pewną siebie. I właściwie jej się udawało, gdyby nie jej wielkie, błękitne, wystraszone oczęta. Pracownicy, zarówno mężczyźni jak i kobiety, zdawali się tego nie zauważać... a może po prostu przez grzeczność ignorowali? Powitali uprzejmie córkę szefa, gdy szła za ojcem do gabinetu, a kiedy zniknęła im z oczu wrócili do swoich zajęć.
- Przyznam się, że nie wiem co zrobić - szepnął nagle Henry. - Niby wszyscy wiedza kim jesteś, ale skoro tutaj będziesz pracować, to może wypada cię jakoś oficjalnie przedstawić?
Alicja zdziwiła się, że ojciec pytał ją o zdanie. Jednak nie dała tego po sobie poznać.
- Może... warto chociaż powiedzieć czym będę się zajmować, żeby wszyscy mieli jasność jak mnie traktować.
- To chyba faktycznie dobre podejście
- zgodził się. - Możesz zdjąć płaszcz i powiesić go na wieszaku - samemu zrobił to samo i zaraz wyprowadził córkę z powrotem na główną salę biura.
- Panie i panowie - odchrząknął, bo jego głos nie zabrzmiał tak donośnie jakby chciał, ale i tak wszyscy zwrócili na niego uwagę. - Jak część z państwa wie, od jakiegoś czasu moja córka Alicja wspiera nas w księgowości. Głównym księgowym pozostaje pan Charlston, ale w związku z planowanym wzrostem zbyt towaru uznałem, że może potrzebować pomocy.

Liddellówna nigdy nie miała okazji poznać owego Charlstona, który okazał się być starzejącym się mężczyzną w okrągłych okularkach i z przerzedzającymi się włosami. Miał swój własny, mniejszy gabinecik w którym jakiś czas temu Alicja pracowała, gdy był chory.
Dziewczyna ukłoniła się lekko.
- Postaram się być przydatna i nie przynieść nikomu wstydu. - Powiedziała nieco zachrypniętym głosem. Nie nastąpiły żadne oklaski, ani nic z tego rodzaju. Ludzie tylko nerwowo chrząkali i kiwali głowami. Na powitania było trochę za późno, skoro już raz przywitali Alicję po wejściu. W końcu Henry postanowił uciąć krępującą sytuację.
- To by było na tyle. Owocnej pracy - życzył i wrócił z córką do gabinetu.
- To mogło pójść... zgrabniej - przyznał.
Jego córka też tak uważała i w głębi duszy poczuła nawet ukłucie żalu z powodu tego, że nikt nie wyraził choć odrobiny radości na myśl o jej pracy. W końcu naprawdę się starała być pomocna.
- Bierzmy się do pracy, papo. - Powiedziała jednak dzielnie.
Księgowości było sporo, choć Alicja nie mogła oprzeć się wrażeniu, że zajmuje się mniej istotnymi sprawami. Dokładnie tak, jak w domu.
Najwyraźniej te naprawdę ważne rachunki pozostawały w obowiązkach pana Charlstona, z wyjątkiem tego pamiętnego tygodnia gdy go zastępowała. W końcu wszystkie rubryczki zostały podliczone a sumy się zgadzały. Było jednak ledwie po południu, a ojciec nie zwykł opuszczać biura przed czwartą. Zresztą siedział właśnie pochylony nad stertą papierów.

Niemal bezwiednie więc Alicja zaczęła szkicować na pustej kartce sylwetkę ojca, skupionego przy pracy nad swoim biurkiem. Henry zorientował się dopiero, gdy Liddellówna była połowie swojego rysunku. W swoim skupieniu przypominał postać antycznego filozofa, myślącego nad wielkim problemem.
- Czyżbyś skończyła? - zapytał powoli, jakby w trakcie mówienia wciąż zastanawiał się co powiedzieć.
Dziewczyna odruchowo ręką zakryła rysunek, choć przecież nie było szans, by ze swojej perspektywy ojciec widział, co naszkicowała.
- Tt... tak. Nie chciałam ci przeszkadzać, papo.
- Młoda damo
- ojciec przybrał protekcjonalny ton. - W pracy należy pracować, a nie kończyć. Kończyć można na cmentarzu. - Mrugnął jednak po chwili okiem, dając znać że tylko udaje oburzenie. - Idź do pana Charlstona, może przydałaby się mu pomóc?
- Dobrze.
- Dziewczyna wstała pospiesznie i ruszyła w kierunku biura starszego księgowego.
W kantorku było trochę ciemno, zatem aby wpuścić do wnętrza światła, księgowy otworzył na oścież okno. To sprawiało, że było wietrznie i musiał swoje papiery poprzyciskać różnymi bibelotami. Efektem był nieporządek zupełnie do księgowego nie przystający. Charlston podniósł wzrok i poprawił okulary na czubku nosa.
- Panna Liddell - ni to stwierdził, ni to się przywitał. - W czym mogę pomóc?
Dziewczyna uśmiechnęła się lekko, wyraźnie skrępowana.
- To w sumie ja... chciałam zapytać czy mogę pomóc. Skończyłam podliczać tamtą księgę. - Powiedziała.
Starszy mężczyzna popatrzył na nią krytycznie i milczał jakiś czas. Alicja zaczynała już sie spodziewać, że ją po prostu odeśle, ale zamiast tego postukał palcem w stosik papierów na krawędzi swego biurka.
- To wszystko, to pokwitowane odbiory pensji. Trzeba wszystko podsumować - stwierdził. - Słyszałem o pannie dużo dobrego. U kogo pobierała panna nauki?
Alicja podała nazwisko swojego nauczyciela matematyki, niepewna czy to coś powie panu Charlstonowi. Nieśmiało też sięgnęła po kwity i zabrała je z biurka. Księgowy o nim nie słyszał, za to o Alicji wypowiedział się z pewnym uznaniem.
- Słyszałem od panny ojca, że bardzo dobrze pannie idzie z matematyką. Zawsze twierdziłem, że kobiety mają do tego naturalny talent.
- Dlaczego akurat kobiety?
- zapytała Alicja zdziwiona i dopiero po chwili uzmysłowiła sobie, że raczej należało za komplement podziękować i wyjść niż zadawać pytania.
- Bo widzi panna, to naturalne u ludzi. Mężczyzna zawsze pracował, albo polował żeby zdobyć dobra, ale dystrybuowała je kobieta. Matka, żona - wyjaśniał. - Bo już kobieta lepiej wiedziała, kto więcej je, albo kto się gorzej czuje. I takie dbanie o, jakby to powiedzieć, zasoby i panowanie nad tym czego jest dość, a czego mało, przychodzi kobietom naturalnie. No a do matematyki od tego to tylko krok - skończył z miną, która emanowała przekonaniem o własnych racjach.
Alicja chwilę ważyła jego słowa.
- Idąc tym tropem można powiedzieć też o pasterzach, którzy musieli liczyć trzodę i rolnikach, którzy dzielili ziarno, co na sprzedaż a co na zimę. Ale ma pan rację. Niewielu mężczyzn docenia tę stronę kobiecych obowiązków, więc... dziękuję za miłe słowa. - Dygnęła uprzejmie, po czym zaczęła zbierać się do wyjścia.
- Ależ... bardzo proszę - mina trochę mu zrzedła, kiedy usłyszał kontrargument na swoją teorię, ale nie był małostkowy i nie kontynuował tematu.

Praca nad podsumowaniem wypłat nie była trudna, ale zanim Alicja zdążyła skończyć jej ojciec wstał od biurka i odezwał się.
- Pora coś zjeść, córko. Nie samą pracą żyje człowiek.
Jak się okazało była to pora lunchu dla wszystkich pracowników. Ci biedniejsi wyjmowali po prostu własny prowiant i spożywali go na wolnych skrawkach biurek. Większość jednak stołowała się w okolicy. Port rzeczny nie słynął z żadnych drogich restauracji, ciekawe zatem było gdzie jadał Henry? Panna Liddell prowadzona była przez tłoczne uliczki blisko rzeki. Okoliczni mieszkańcy nie przypominali eleganckich dam i dżentelmenów. To byli prości ludzie, z rodzaju tych z pubu, do którego zaprowadził ją Reginald. Wśród tego tłumu uwagę Alicji przykuła młoda dziewczyna, może z rok albo dwa starsza. Wyzywający ubiór nie pozostawiał wielu złudzeń co do tego czym się parała, ale nie dlatego wzbudziła zainteresowanie blondwłosej. Chodziło o to, jak prostytutka przyglądała się jej. Odprowadzała ją wzrokiem, marszcząc czoło.
- Frykasów się nie spodziewaj córko, ale w lokalnej jadłodajni karmią całkiem nieźle - Henry zwrócił się na siebie uwagę.
- To najważniejsze. - Odparła Alicja, rzucając niepewne, ukradkowe spojrzenia kurtyzanie. Zastanawiała się o co mogło tej dziew... kobiecie chodzić. A i sama była jej ciekawa. Nieznajoma wciąż patrzyła w jej kierunku, ale przecież Liddellówna nie mogła do niej podejść i zapytać o co jej chodzi. To byłoby skandaliczne! Dama z dobrego domu rozmawiająca z nierządnicą? Wykluczone. Wkrótce więc prostytutka została z tyłu, a Alicja z ojcem dotarli do miejsca, w którym Henry zwykł się stołować. Nie robiło ani dobrego, ani złego wrażenia. Było niegorsze od typowego pubu, a pracownicy portu byli po prostu głodni, a nie skorzy to awantur czy pijatyk. Właściciel musiał już zdążyć dobrze poznać pana Liddella, bowiem wyszedł zza lady i podprowadził dwójkę gości do wolnego stolika zbierając przy okazji zamówienie.
- Tylko cicho sza przed matką - poprosił, gdy pozostali sami. - Od razu załamywałaby ręce.
- To co w pracy, zostaje w pracy. -
Odparła dziewczyna z uśmiechem, rozglądając się ciekawsko. Dla niej to przeciętne zgoła miejsce było fascynujące! Klientami byli w przeważającej większości mężczyźni. Prości robotnicy w prostych ubraniach, które w żadnym wypadku nie były ubrane specjalnie na okazję lunchu. Pogniecione, zabrudzone, tak jak i ręce, którymi często posługiwano się zamiast sztućców. Te zresztą były cynowe, odlane najtaniej jak się dało - takie, których nie żal było stracić, gdyby ktoś "zapomniał" je zostawić po jedzeniu.
Nie znaczyło to jednak, że jadalnia była brudna. Co to, to nie. Stoły były dokładnie wycierane, a talerze jeszcze ciepłe po myciu. Było skromnie, ale bardzo schludnie.
- Zuch dziewczyna - pochwalił ojciec z lekkim przekąsem. - Biznes to nie tylko zbieranie owoców pracy. Trzeba też czasem zakasać rękawy i trochę się ubrudzić. No, w naszym przypadku głównie tuszem.
Alicja skinęła głową, lecz po chwili spytała cicho.
- A co z... podróżami?
- Nie będę kłamał -
także ściszył głos. W takim towarzystwie okazywanie zamożności po prostu nie uchodziło. - To bardzo przyjemny element pracy, ale wiążą się z nim pewne uciążliwości. A tak naprawdę, to całkiem sporo uciążliwości. Ale poznawanie zakątków świata jest tego warte.
To był jej moment. Mogła stracić lub zyskać, ale przynajmniej miała wyjść ze stanu zawieszania.
- Chciałabym się o tym przekonać. - Powiedziała, patrząc swoimi wielkimi, błękitnymi oczętami na ojca.
- I wyruszyć ze swoim ojczulkiem na wyprawę do ciepłych krajów? - uśmiechnął się. - Odchodząc od zmysłów w kajucie statku, znosząc niewygody konnej jazdy, znosząc uporczywe owady i tanie zajazdy?
- Tak. -
Odpowiedziała po prostu dziewczyna, niezrażona.
Henry nie odpowiedział, skupiając się na jedzeniu. Marszczył jednak czoło, jak to miał w zwyczaju gdy się nad czymś intensywnie zastanawiał. Cisza przeciągała się nieprzyjemnie, ale w końcu dziewczyna doczekała się kontynuacji.
- Jesteś w końcu moją córką, krew z krwi. Matka absolutnie nie zgodzi się na żadne egzotyczne wyprawy, ale to cię przecież nie zniechęci. Umówmy się tak - przeszedł do sedna. - Zabiorę cię w przyszłym roku do Francji. Nie jest to Afryka, ale od czegoś trzeba zacząć. Pod dwoma warunkami jednak. Musisz się nauczyć francuskiego. Musisz więcej przebywać wśród ludzi.
Było to coś, a jednak takie małe coś w stosunku do historii, które słyszała o Afryce. Alicja wiedziała, że nie powinna grymasić, bo wtedy straci i tę okazję do podróżowania, nie mogła jednak powstrzymać się od nieco gorzkiego komentarza:
- Dobrze, że nie kazałeś mi do tego czasu znaleźć sobie męża. Myślę, że... podołam.
- Od czegoś trzeba zacząć, córko. A jeżeli kiedyś przejmiesz po mnie interesy, to nie będziesz nikogo pytać gdzie możesz jechać, a gdzie nie
- na wszelki wypadek ojciec postanowił nie dać się wciągnąć w matrymonialne wyrzuty.
- Ale... przecież ja jestem młodsza niż Liz. No i nie byłabym w stanie cię zastąpić, papo. To co robię, to przecież drobiazg…
- Życie to taka suma drobiazgów -
odpowiedział sentencjonalnie. - I jasne, William przejmie po mnie część udziałów, ale Elisabeth mimo swych zalet, smykałki do interesów nie ma. Za to ty? Pozwoliłabyś mężowi przejąć kontrolę nad spółką, zamiast sama o nią walczyć? - spytał szczerze.
- To twoja firma, papo. Ja... to nie chodzi o to, że chciałabym ją dla siebie, ale nie dałabym jej zrobić krzywdy, gdyby ten mąż... okazał się pacanem. - Powiedziała poważnym tonem.
Na to Henry się zaśmiał. Nie potrafił się opanować.
- A wyszłabyś za pacana?
- Gdybyś mi kazał, papo... cóż mogłabym zrobić?
- Zakładam, że tupnąć nóżką i zrobić mi awanturę?
- Obawiam się, papo, że od tego tupania musiałbyś poprawiać strop na parterze.
- Teraz to Alicja się zaśmiała.
- Otóż to - pokiwał głową. Lunch dobiegał końca i właściciel znowu pojawił się przy stoliku. Henry wymienił z nim parę kurtuazyjnych zdań i zapłacił, na oko Alicji, wyraźnie więcej niż musiał.

W drodze powrotnej do biura, pod obskurną ścianą taniej kamienicy, stała wciąż ta sama prostytutka i znowu wyłowiła Liddellównę z tłumu swoim wzrokiem. Dziewczyna starała się nie zwracać na nią uwagę, lecz kątem oka raz po raz zerkała na jej sylwetkę, zastanawiając się o czym tamta może myśleć. Czy o niesprawiedliwości, jaka umieściła je w tych życiowych rolach? Czy może Alicja kogoś jej przypominała? Z każdą chwilą jednak, to prostytutka zaczęła jej kogoś przypominać. Ciemne loki, piegi i trochę za duży nos. Jakby już kiedyś ją gdzieś widziała, ale nie potrafiła dociec gdzie. Czy ona myślała to samo? Że gdzieś spotkała Alicję? Nagle dziewczyna zmyliła krok. Zaraz potem jednak szybko przyspieszyła, by nadążyć za ojcem. Nie patrzyła już w kierunku ladacznicy, której twarz wydawała się teraz niemal identyczna z twarzą Księżnej.
Reszta dnia była pracowita, choć monotonna. Urozmaiceniem były tylko przekąski, które Lorina przygotowała rano. No i, dla Alicji, obserwowanie otoczenia. Okazało się, że pracownicy Henry'ego co chwilę gdzieś wychodzili. Trzeba było coś uzgodnić z kapitanem barki, albo przekazać zarządcy magazynu. Przepływ informacji był ciągły, w tym kwitów potwierdzających różne transakcje. Ilość księgowości zdawała się nigdy nie maleć, bo kiedy coś już zostało podsumowane, to pojawiały się nowe wydatki które trzeba było odjąć, albo jakieś zwroty, które trzeba było dodać. Poza Liddellówną, w biurze pracowały jeszcze trzy kobiety. Panią Smith już znała, była to asystentka Charlstona. Były jeszcze panie Coburn i Neville, zajmujące się profesjonalnie spisywaniem dyktowanych im tekstów.
Dzień pracy skończył się dopiero po czwartej. Czy też raczej praca Liddellów się skończyła, inni pracownicy najwyraźniej wciąż zostawali w biurze. W drodze powrotnej, ojciec zaczął snuć na głos plany wobec zagospodarowania czasu córki.
- Chyba będziemy musieli zrezygnować z usług pani Proppery. Już więcej się przecież nie nauczysz o sztućcach i dyganiu. No i do tańca potrzeba ci nauczyciela, nie nauczycielki - zauważył.
- To mężczyźni też uczą tańczyć? - zainteresowała się Alicja, którą perspektywa rozstania z panią Proppery jakoś specjalnie nie zmartwiła. Podobnie jak z koleżankami, z którymi pobierała nauki. Żadnej z nich nie mogła wszak nazwać dobrą znajomą, a co dopiero przyjaciółką - tej nie miała nigdy.
- I mama na to pozwoli? - nie mogła uwierzyć.
- Tancerz wie jak prowadzić i jak pomagać partnerce w tańcu. Nie nauczysz się za wiele z kobietą, potrzebujesz praktyki jeśli wierzyć słowom twej siostry - czyli to Lizzie rozpuszczała w rodzinie plotki o tanecznych potknięciach Alicji! - Matka z pewnością się zgodzi.
- Mogę spróbować...
- powiedziała dziewczyna bez entuzjazmu, planując już zemstę na siostrze... która pewnie nigdy nie dojdzie do skutku, bo zbyt mocno kochała Liz.
- I będziesz też musiała znaleźć czas na lekcje francuskiego - kontynuował.
- To chyba nie będzie problemem. Słyszałam, że Liz, czy raczej jej mąż ma znajomą, która daje lekcje francuskiego, bo mieszkała w Paryżu dopóki sama nie wyszła za mąż.
- Czyli ma referencje z zaufanego źródła -
Henry pokiwał głową. - Tak, to wydaje się być dobrym rozwiązaniem.
Tego ostatniego Alicja nie wiedziała. Spotkała panią de Fou raz na herbatce u siostry. Kobieta o filigranowej budowie i twarzy porcelanowej lalki była bardzo miła, ale wydawała się mało zainteresowana rozmową, która wówczas toczyła się w salonie. Podobnie zresztą jak Alicja. Może dlatego poczuła w niej bratnią duszę i teraz sobie o niej przypomniała?

Więcej planów wobec córki Henry już nie miał, przez co reszta przejażdżki upłynęła na typowych rozmowach o wszystkim i niczym. Za to w domu czekała na Alicję potencjalna pułapka. Chwilę po tym, gdy zdjęła płaszcz, a ojciec zdjął buty, do hallu weszła Lorina z kilkoma listami w dłoni.
- Skoro już skazałeś naszą córkę na przebywanie w tym strasznym biurze, to chociaż oszczędź mi odbierania twojej służbowej korespondencji, Henry.
- Przecież pojechaliśmy do portu pierwszy raz. Chwilę zajmie, nim kontrahenci zaczną na nowo adresować pocztę -
odparł obronnie i wstał, by zabrać koperty. Tylko co, jeśli wśród tych listów znajdował się jakiś od Reginalda? W końcu mógł przysłać coś w każdej chwili po ich spotkaniu w muzeum!
- Może ja się tym zajmę, papo? - zapytała szybko i od razu podeszła do ojca - To pewnie i tak rachunki. Mogę je posortować i jutro przekazać część panu Charlstonowi, a część zostawić sobie. Będę miała od czego zacząć dzień. - Powiedziała z uśmiechem, starając się ukryć nerwowość. Była też zła na siebie, że nie potrafiła zapomnieć o Reginaldzie i wciąż liczyła na jakiś kontakt z jego strony.
- Skoro tak twierdzisz, to nie będę gasił twojego entuzjazmu. Śmiało - zaoferował ojciec. Matka tylko przewróciła oczami i wręczyła córce korespondencję. Już pobieżne jej przejrzenie zdradziło list Hargreavesa. Omal nie podskoczyła z wrażenia.
- To ja zaniosę je na górę i... pójdę się odświeżyć. - Ze wszystkich sił starała się zachowywać normalnie. Nikt nie protestował, dzięki czemu gdy tylko znalazła się na osobności, Liddellówna dobrała się do koperty. Było w niej coś oprócz samego listu, wyraźnie czuła pod palcami jakiś twardy przedmiot. Okazało się, że była to metalowa spinka do włosów. Wytłumaczenie dla nietypowej zawartości musiało się znajdować w samej wiadomości.

Cytat:
Wasza Wysokość Alicjo, Chlubo Rodu Liddell, Profesorze Sztuki i Pani Kustosz Muzeum

Muszę wyznać, że ci wszyscy malarze wciąż nie mogą mi się pomieścić w głowie. Nie miałem świadomości, że można tworzyć obrazy na tyle różnych sposobów. I na tyle tematów. Portrety i pejzaże jeszcze rozumiałem, ale te wszystkie senne mary, które mi pokazałaś, były dla mnie niesamowite. Pomyślałem sobie jednak, że chciałbym zobaczyć co tobie się śni. Mówiłaś, że twoje sny są bardziej realistyczne. Może z takimi bym sobie poradził lepiej?
Muszę Cię też przeprosić. Za przykrość, jaką ci wyrządziłem moją zbędną opiekuńczością. Tyle mówiłem i pisałem o odwadze, a kiedy tylko się na nią zebrałaś, ja jak głupiec zacząłem się martwić. Nie będę tego więcej robił. Obiecuję. A ponieważ obiecałem, że będę Ci zawsze mówić prawdę, to i to jest prawdą.
Za pocałunek jednak nie przepraszam. Skazany nie wykazuje żadnej skruchy. Masz bardzo słodkie usta, wiesz?
Ostatnie zdanie było wykreślone, ale dało się spod atramentu wyczytać słowa. Alicja uśmiechnęła się do siebie. I to tyle w kwestii mówienia prawdy.

Cytat:
Żałuję, że nie umiałem ci niczego opowiedzieć o sztuce metalurgicznej. To chyba było tak, jakby malarz ścian opowiadał o pejzażach. Żeby ci to wynagrodzić, do listu dołączam metalową spinkę. Bardzo chciałbym powiedzieć, że to ja ją wykonałem, lecz prawda jest taka, że poprosiłem o to kolegę. Mam nadzieję, że chociaż intencja zostanie mi poczytana na plus.

Zawsze szczery,
Reginald Hargreaves
Gdy dotarła do końca listu, Alicja przysiadła na skraju łóżka, zupełnie nie dbając o to, że miała na sobie wyjściowe odzienie i nie powinna “brudzić” pościeli. Raz jeszcze prześledziła treść listu, po czym odłożyła go i zaczęła przyglądać się spince. Im dłużej na nią patrzyła, tym bardziej czuła się winna względem Reginalda i pana McIvory’ego. Nie powinna dawać im obu nadziei... Zmarszczyła brwi.
- Przecież nic im nie obiecywałam. - burknęła sama do siebie. Szybko jednak kontr-głos w jej głowie przypomniał jej, że gesty też mogą być odczytane jako swojego rodzaju obietnice. I pocałunki... jak najbardziej mogłyby nimi być.

Nie mogąc znieść emocji, które gromadziły się w jej głowie, Alicja wstała i zaczęła spacerować po pokoju, rozmyślając o całej sytuacji. Nic wzniosłego nie przychodziło jednak do głowy. Jako panna na wydaniu przecież powinna być adorowana przez kawalerów, prawda? Matka najwyraźniej tego oczekiwała. A jednak coś ją gryzło.
I nawet wiedziała co - sumienie. Czuła, że powinna się zdecydować i odtrącić jednego z mężczyzn, by dać mu do zrozumienia, że nie ma na co liczyć. Tylko którego? Żaden nie był lepszy, za to byli kompletnie różni. Reginald był młody, piękny niczym bóg, był podobnie jak ona trochę “nieopierzony”, przez co popełniał błędy i... nie miał zbyt wiele dziedzin, w których mógłby zaimponować Alicji, a które ją samą by interesowały. Zupełnie inaczej było z Angusem, z którym mogła porozmawiać o każdej chyba książce i który sam był w stanie podsunąć jej pozycje, które rozszerzały jej horyzonty. Był jednak typem ponuraka, doświadczonym przez los, który w dodatku pewnie non stop porównywałby Alicję ze swoją zmarłą żoną, gdyby... Nie, no też o czym ona myślała?
Dziewczyna mruknęła coś gniewnie pod nosem i podeszła do nocnej szafki, by wrzucić do szuflady podarowaną przez Reginalda spinkę. Ozdoba jakby specjalnie upadła na grzbiet książki, którą ostatnio sprezentował Alicji Szkot. Widząc to, panna Liddell ze złością zasunęła szufladę i szybkim krokiem wyszła z pokoju, by dołączyć do rodziców przy posiłku. Jej myśli jednak do końca dnia miały już zostać w szufladzie szafki nocnej.
 
__________________
Konto zawieszone.
Mira jest offline