Adril patrzył w ognisko. Iskry skakały tak ładnie... Ale nie radośnie, jak zwykle. Może nie emanował z nich smutek, ale... Pewnego rodzaju tajemnicze zamyślenie. Głupie? Nie - to ta noc była bardzo dziwna... Elf wrzucił delikatnie do torby harmonijkę i obrócił się. Jakiś cień majaczył między drzewami.
"Nie, to pewnie przez światło ogniska. Prawda?" - zastanawiał się w myślach.
Po drugiej z kolei stronie stał Ent. Tak, to na pewno był Ent - zbyt dobrze pamiętał Tana, by tego nie poznać. Ale czy to był Tanuandenbaum?
"Chyba nie..."
Nagle coś, co wcześniej było 'dziwnym cieniem' wyleciało z krzykiem zza krzaków. Nawet gdyby krzyk nie był słowem 'przyjaciele', Adril wiedziałby na pewno, że to Birtimor. Przemawiały za tym dwa argumenty:
- Po pierwsze, wleciał nagle, z hukiem i... swego rodzaju klasą - dokładnie tak, jak to zawsze Hrabia robił.
- Po drugie... Ten głos... Ten ton... Mógł należeć tylko do niego.
- Cóż... Biorąc pod uwagę okoliczności, myślę, że to jak najbardziej przypadek. Przynajmniej po części. - odezwał się wreszcie swoim dźwięcznym głosem. - Niezależnie od tego, odpowiem na to drugie pytanie: Tak, ja robię coś konkretnego... W pewnym stopniu. Jestem w drodze do Tarantu, stolicy Kambrii. To jakiś dzień drogi stąd. |