DeDeczki i PFy | Kharrick, Jace i Yastra
Jace i Tezerret z niecierpliwością przyglądali się wymianie zdań między Kharrickiem i Yastrą. Dla nich najważniejszym było teraz znaleźć sposób na zabezpieczenie ucieczki z miasteczka. To, że mijali świątynię po drodze do faktorii, nie powinno ich aż tak spowalniać. Nie tylko Yastra straciła swoich bliskich - obaj Belereni wciąż nie wiedzieli, co mogło stać się z ich całą rodziną - czy jeszcze żyli, czy zostali zakuci w kajdany, a może bezlitośnie zarżnięci?
Kharrick podszedł do niewielkiej chatki przy świątyni, w której mieszkał Noelan, jej opiekun. Budynek był skromny, ale bardzo zadbany, widać było, że przyłożono się do tego, by mimo wieku pozostał w dobrym stanie. Wyglądało też, jakby najeźdźcy nie byli nim specjalnie zainteresowani - nie wydawał się w jakikolwiek sposób uszkodzony czy zniszczony. Na porządnych drewnianych drzwiach od strony świątyni zawieszono święty symbol Erastila - Kharrick ostrożnie je zbadał, ale nie znalazł żadnych pułapek czy zabezpieczeń. Usłyszał za to głosy wewnątrz - zdesperowane, zrozpaczone, ale i dodające otuchy i energiczne. Wolał nie ryzykować wejścia od razu, dlatego upewnił się, zerkając przez niewielkie okienko do środka. Wnętrze chatki było urządzone z przepychem godnym pustelnika - poza łóżkiem i biurkiem z dwoma krzesłami nie było tu niczego. Obecnie jednak było ono pełne - siedem osób sprawiało, że zrobiło się tam całkiem tłoczno. Troje z nich, niziołek i obejmująca się ludzka para, siedziało na łóżku i drżało ze strach, rozpaczy albo bólu. Mieli na sobie bandaże, których doglądał czarnoskóry mężczyzna w podróżnych szatach. Pozostała trójka, młoda kobieta w świątynnych szatach i dwóch uzbrojonych mężczyzn, krasnolud i półork, stało bliżej drzwi - wyglądali, jakby o czymś energicznie dyskutowali.
Żadna z tych osób nie wyglądała na hobgoblina, więc Kharrick postanowił zaryzykować i dał znać swojej grupie, że droga jest wolna. Yastra popędziła do drzwi i otworzyła je szybko, mając nadzieję, że tutaj odnajdzie przyjaciółkę. Rhyna, jak i wszyscy wewnątrz podskoczyli ze strachu na to nagłe wtargnięcie, ale kiedy dotarło do nich, że to nie najeźdźcy, od razu się uspokoili. Poza Rhyną, która z radosnym okrzykiem - Yastra! Żyjesz! - rzuciła się elfce na szyję. Diethard i Rufus, lokalni strażnicy szlaku, schowali broń z wyraźną ulgą - poza zacięciem widać było na ich twarzach cień przerażenia. Pozostali także uspokoili się, Candus, rolnik z Phaendar, przytulił szlochającą żonę, a niziołek i czarnoskóry mężczyzna jakby oklapli - wyglądali na zmęczonych ponad siły. - Jak ja się cieszę, że jesteś cała! - uśmiechnięta od ucha do ucha dziewczyna wyglądała, jakby zapomniała o tym, co dzieje się w Phaendar - I jeszcze masz ze sobą Belerenów! Teraz na pewno damy radę odbić świątynię! -
Zanim elfka zdążyła odpowiedzieć, wtrącił się Tezerret - Tam nie ma już nikogo żywego, poza hobgoblinami. Ruszajmy dalej, musimy sprawdzić, czy ktoś z mojej rodziny jest tam jeszcze - wskazał na dom Belerenów, spory jak na Phaendar budynek stojący zaledwie kilkadziesiąt metrów dalej. Nie został podpalony, ale na parterze panował spory rozgardiasz. - Ale nie możemy pozwolić im dalej desakrować świątyni! - Rhyna była wyjątkowo jak na nią zawzięta. Rathan, Sulim i Zaza
Kiedy w końcu udało jej się szarpnąć i topór z obrzydliwym mlaśnięciem wysunął się z ciała martwego hobgoblina, Zaza oparła się ciężko o ścianę. Nigdy jeszcze nie czuła takiej wściekłości i siły, ale teraz była niesamowicie wyczerpana. Do tego rany - razem z Rathanem zostali poważnie poturbowani przez tego wilka, i kiedy bitewny amok opadł, zaczęło to dawać o sobie znać. Ból był ciężki do zniesienia, a utrata krwi mogła się źle skończyć, jeśli nikt o to nie zadba. Do tego całej waszej trójce robiło się niedobrze od odoru posoki i hobgoblińskich wnętrzności, rozlewających się teraz pod waszymi nogami.
Pomieszczenie, w którym przedtem przebywały hobgobliny, teraz leżące w progu martwe, było zwykłym warsztatem. Kining Jasnobroda musiała postawić go, kiedy kilka miesięcy temu miała zająć się konserwacją mostu. Od jakiegoś czasu był jednak nieużywany - pazerna krasnoludzica odmówiła dalszych prac, kiedy rada Phaendar nie była w stanie sprostać jej rosnącym wymaganiom finansowym. W ciemnych, zatęchłym, a teraz na dodatek śmierdzącym śmiercią wnętrzu leżało sporo narzędzi ciesielskich i kamieniarskich oraz części zamiennych, zaś na ścianach porozwieszane były techniczne szkice mostu, uwagę zwracał tylko przybity zwój z najwyraźniej magicznymi zapiskami.
Grupa uciekinierów dotarła do swojej obstawy kilka chwil później - konieczność prowadzenia rannych znacząco ich spowalniała. Na widok ran łucznika i półorczycy, a przede wszystkim zwłok leżących u wejścia do warsztatu, większość odwracała ze strachem wzrok. Torve, wciąż podtrzymujący Aubrin, szepnął jej coś do ucha, patrząc na poranionych w walce. - Zaza, Rathan, chodźcie tutaj! - kiedy się zbliżyli, kobieta przyjrzała im się na tyle, na ile pozwoliły jej niedowidzące oczy - Ależ was sponiewierali - twarde z was skurczybyki. Zostało mi jeszcze trochę magii, uznałam, że bardziej przyda się wam, niż mnie czy Kylowi - po tych słowach złapała się na wiszącą u szyi manierkę, wypowiedziała kilka słów, i polała rany obojga. Zapiekło, ale momentalnie zaczęły się zabliźniać. Aubrin dotknęła blizn, prychnęła z satysfakcją, splunęła, ponownie krwią. - Będziecie mieli się czym chwalić. Co teraz zamierzacie? My damy już radę dotrzeć do skraju lasu. Skryjemy się w chacie Erica, ale nie będziemy mogli zostać tam długo
Znajdujące się zaledwie kilkaset metrów od mostu skrajne drzewa puszczy Fangwood poruszały się delikatnie na wietrze, nic sobie nie robiąc z trwającej właśnie masakry. Ogromne jodły, świerki i klony były już świadkami takich wydarzeń, zawsze oferując mieszkańcom okolic schronienie. Oczywiście, tylko jeśli wiedzieli, jak się wśród nich bezpiecznie poruszać i unikać licznych zagrożeń puszczy.
Ostatnio edytowane przez Sindarin : 02-06-2018 o 14:38.
|