Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-06-2018, 16:36   #269
Caleb
 
Caleb's Avatar
 
Reputacja: 1 Caleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputacjęCaleb ma wspaniałą reputację
Pióra rozmaitych kronikarzy zwykły kreślić pole bitwy jako miejsce podniosłych czynów. Opasłe relacje roztaczały niemalże romantyczną wizję wojny. Gdzieś wśród morza proporców mieli naradzać się mądrzy generałowie, zaś oddziały honorowych rycerzy ginąć przy dźwięcznej muzyce ostrzy. Była to jednak wizja pisarczyków, którzy nic nie wiedzieli o toczeniu batalii. Ich świat ograniczał się do atramentu oraz ton papirusu.
Walka z piratami obfitowała w gwałtowną siłę, bynajmniej zaś wyrachowaną szermierkę. Siwą sadzę rozdzierały zawodzenia oraz agonalne krzyki. Dla części starcie z tymi, którzy winni zostać martwi, okazało się zbyt przytłaczającym doświadczeniem. Zmysły opuszczały ich niczym tonące okręty, zaś sami nieszczęśnicy kulili się w sobie, tocząc pianę z ust. Ci którzy podjęli walkę, zazwyczaj padali tuż obok, pocięci mocniej niż partie mięsa.
Piratów można było powstrzymać tylko na chwilę. Mimo tego, kilku członkom zgromadzenia udało się wyjść poza pierścień nieumarłych bandytów. Próbowali oni odciągać uwagę wroga już po zewnętrznej stronie, lecz dawało to mizerny efekt. Równie dobrze walczący mogli zasiekać powódź szablą.
James Kidd okazywał szczególnie zajadły styl walki. Był także najmocniej przeobrażonym z wrogów. Wynikało to z faktu, iż zapewne to on sam lub jego córka użyli implantu jako pierwsi. Stary kapitan przedzierał się przez kolejne zastępy bez większych trudności. Za sobą pozostawiał jedynie lśniące kałuże posoki i fragmenty spiłowanych organów. Jego beznamiętna twarz była przyobleczona toczonym przez białe czerwie mięsem. Tylko kilka starych blizn przypominało, że w ogóle nosił kiedyś miano człowieka.
W pewnym momencie paru rosłych mężczyzn z oddziału Barnesów zaszło kapitana od tyłu. Wszyscy nosili wyważone miecze z jelcami w kształcie jednorożców. Żołnierze unieśli jednocześnie broń do góry, atakując z kilku stron naraz. Kidd odwrócił się na pięcie, w mgnieniu oka parując uderzenia. Wykonał natychmiastowy kontratak. Ciął po łuku, pojedynczym ruchem rozpruwając czterech przeciwników naraz. Serce jednego z nich dosłownie wyrwało się z piersi i jeszcze chwilę uderzało, parując na wszechobecnej zmarzlinie. Po tym zajściu reszta ludzi służących Kamiennemu Rodowi skupiła się już głównie na ochronie arystokratycznego rodzeństwa.
Nieoczekiwanie, z okolic wzgórza doszedł potężny tumult. Niebo rozbłysło jaskrawą bielą, wyostrzając kontury walczących. Ktoś zdążył tylko wydać ostrzeżenie, nastąpiła seria szybkich wystrzałów. Odsiecz nadciągała z pobliskiej przełęczy, wąskiego przejścia usianego stalowymi głazami. Gwardia cesarska wkroczyła właśnie do akcji, zasypując wroga plazmowymi pociskami. Deszcz płynnej energii przygwoździł kilkudziesięciu piratów do ziemi, co na kilka dłuższych chwil ostudziło ich zapał. Obrońcy mieli wreszcie szansę na własną inicjatywę.


Richard miał wrażenie, że z każdego kierunku mierzą do niego rdzawe szable, berdysze i czekany. Ledwo nadążał z odbijaniem kolejnych ciosów i tylko lata ćwiczeń uratowały go przed kilkoma szczególnie zdradzieckimi pchnięciami.
Kiedy złapał oddech, gdzieś ujrzał również Manuel. Pilotka lawirowała między przeciwnikami, ostrzeliwując ich ze zdobionego rewolweru. Spod burzy rudych włosów wyłoniła się maska czystego gniewu.
Jednak to o kogoś innego martwił się najbardziej. Eloiza może nabrała hartu ducha, lecz wciąż pozostawała filigranową niewiastą, a przede wszystkim jego siostrą. Ci tutaj potrafili zgnieść oponentów tęgich jak bele drewna. Młoda La Croix była przy nich ledwie puchem.
Ta perspektywa zmusiła szlachcica do możliwie rychłego działania. Szybko wyłowił wzrokiem przywódcę zagrożonych. Walker razem ze swoimi ludźmi odpierali atak, niemniej kilku już poległo pod naporem postrzępionych kling.
- Shagreen! Ogłuszanie! Spróbuj ich otumanić jakimiś bombami hukowymi.
Tamten spojrzał z wyrzutem, jakby oburzony, że ktoś śmie wydawać mu rozkazy. Wykonał gest, który mógł być prychnięciem.
- Hukowe. Jeszcze czego. Nie przyszedłem tutaj używać półśrodków - odpowiedział bełkotliwym tonem.
Chwilę potem kilku jego ludzi wyciągnęło obłe przedmioty, które uwolnili z okrągłych zawleczek i cisnęli w powietrze. Bomby uderzyły pod nogi paru najbliższych piratów. Ci nie zatrzymali się nawet na chwilę. Jedno uderzenie serca później potężna eksplozja dosłownie zmiotła ich z powierzchni ziemi, rozpryskując wokół śnieg oraz grudy ziemi. Fragmenty oponentów upadły z plaśnięciem jeszcze w promieniu czterdziestu stóp. Paru zarażonych ryknęło z triumfem. Pierwszy raz La Croix widział u tych nieszczęśników reakcje, które można było nazwać pozytywnymi. Zaraz jednak okrzyki utknęły im w gardle. Pozostałe z piratów ochłapy zaczęły samoistnie poruszać się i pełznąć po ziemi - niczym gigantyczne mięczaki, wyjęte z majaków nawiedzonego surrealisty. Krwawe ochłapy powoli wróciły do swoich ,,właścicieli”, w groteskowym akcie kształtując ich z powrotem. Przywróceni do życia bandyci wyglądali na jeszcze bardziej pokiereszowanych. Część z nich była wręcz bryłami mięsa z kończynami wyrastającymi po losowych stronach.
Richard musiał działać dalej, bez względu na wszystko. Zebrał w kupę pozostałych przy życiu najemników i zbliżył się do von Tiera. Kompania Wilka walczyła zgodnie ze swoją nazwą - zajadle i bez litości. Sam La Croix nosił jeden z ich implantów i wiedział do czego ów mechanizm jest zdolny. Agenci Hanzy wykonywali niemożliwe do określenia akrobacje, dwoili i troili pomiędzy przeklętymi piratami. Rozpoznał przynajmniej kilka twarzy z wyspy Jerry.
- Nie możemy dopuścić do tego, żeby otoczyli nas osobno! Od tego zależy nasze życie! Życie nas wszystkich.
Poświęcił szybkie spojrzenie Patrickowi, lecz ten go ignorował lub był zbyt zajęty walką. Von Tier trzymał przed sobą elegancką szpadę, swobodnie przechodząc między przeciwnikami. Odpowiadał im głównie przeciw-tempem, choć kilkukrotnie zaryzykował karkołomną szarżę.
Richard nie miał do niego bliższego dojścia. Póki co, odwrócił się do Denisa i rzucił mu przez ramię:
- Idź z nim do tego kryształu, sprawdź co i jak. A ja kupię wam tyle czasu ile potrzeba. Raz, raz, raz!
Ledwie lurker oddalił się od niego, jak jeden z bardziej rosłych przeciwników stanął vis-a-vis szlachcica i podniósł w jego kierunku pokryty zielonym nalotem buzdygan. Richard spojrzał mu prosto w oczy, w których nie dostrzegł nawet pozoru życia. Nawet mątwa na dnie morza musiała posiadać bystrzejszy wzrok. Trudno było uwierzyć, że obraz przed nim jest prawdziwy i nie stanowi kuglarskiej sztuczki. Przez ten bardzo krótki moment szlachcic prowadził w sobie burzliwą walkę.
- Nie wierzę, że możesz mnie zranić - powiedział, patrząc wprost przed siebie.
Oponent przekrzywił głowę niczym zaciekawiony pies i wbrew temu, co właśnie zostało powiedziane, ruszył do przodu z mocarnym wypadem. Implant zadziałał natychmiastowo - La Croix odskoczył zręcznie, uchylając się przed obuchem. Wróg jednak nie ustępował. Richard musiał cofnąć się jeszcze kilka razy, nim wyszedł z jego zasięgu.
I wtedy zrozumiał swój błąd. Zostawił Patricka za plecami, który do tego czasu mógł już skrócić dzielącą ich odległość. Kiedy odwrócił się do niego, było już za późno. Hanzyta podniósł swoją broń, ciął po szerokim łuku. La Croix nie zdążył nawet zastawić swojej klingi, było to zwyczajnie awykonalne nawet przy sztucznej adaptacji ciała. Atak hanzyty trafił dokładnie w swój cel.
Monstrum, które uprzednio atakowało Richarda, zostało pozbawione obydwu nóg. Von Tier odepchnął je kopnięciem i pomógł szlachcicowi powstać. Na mieczu agenta zielona krew płynęła powoli niczym smar. Mężczyzna strząsnął ją, rozchlapując wokół kilkanaście grubych kropel. Postąpił krok do tyłu, tylko chwilę spoglądał na Richarda, po czym rzucił się z powrotem między piratów.


Jacob znalazł się w samym sercu batalii, choć tak naprawdę trudno było w ogóle powiedzieć gdzie panuje największy zamęt. Ludzie padali wokół niego jak muchy, a on sam mógł tylko wykonywać szybkie uniki. Gdzieś w międzyczasie napotkał Denisa, który wyskoczył spomiędzy walczących jak diabeł z pudełka.
- Jacobie! Może powinniśmy zniszczyć kryształ z dilthium?! - zapytał go lurker i wskazał na połyskującą formację.
Lecz Cooper tylko pokręcił głową.
- Niezniszczalne.
Trudno co prawda było o pewność pod tym względem. Czytał jednak trochę o minerale - uchodził on za bardzo wytrzymały. Potrzebowaliby jakiejś potężnej machiny, by naruszyć coś tak odpornego, a przecież cały czas musieli jeszcze odpierać atak wroga.
W następnej kolejności złapał któregoś z mężczyzn, który akurat nie był zajęty walką.
- Biegnij do Eliasza. Niech jego wszystkie jego sokoły strzelają w pojedynczego pirata. Serce, głowa, tętnice. Powiedz, żeby wyciągali materiały wybuchowe. Leć.
Było raczej jasne, że tamci wiedzą co mają robić, jednak nie zaszkodziło tam i ów o tym przypomnieć. Efekty pojawiły się dość szybko. Podobnie jak wcześniej ludzie Shagreena, teraz czarnokrzyżowcy wyrzucali przed siebie granaty. Wynikiem tego, część piratów niemal wyparowywała tam, gdzie uprzednio stali. Inne formacje istotnie atakowały newralgiczne części ciała oponentów. W kilku miejscach zastępy wroga przerzedziły się i kolejne osoby miały szansę wyjść na bardziej otwarte pole walki.
Jacob odciągnął na bok kolejnego z walczących, który nie wyglądał na ogarniętego bitewną gorączką. Już wcześniej zauważył, że mężczyzna posługiwał się krótką bronią lufową i to całkiem dobrze. Historyk wyjął nabój, którego używało się do broni plazmowej.
- Na trzy rzucam. Jak doleci do piratów, zestrzel to. Chyba, że nie trafisz, to zamieniamy się rolami, ale wtedy daj pistolet. Zwykły.
Strzelec tylko skinął głową. Jacob działał szybko i od razu zamachnął się. Pocisk poleciał wysoko do góry nad walczących i na chwilę zawisł w powietrzu. Wtedy właśnie rozległ się wystrzał.
Nabój był małą kapsułką, ledwie większą od serdecznego palca. Tymczasem kiedy eksplodował, zdawało się, że posiada w sobie potężną ilość materiałów wybuchowych. Nie była to jednak typowa eksplozja, raczej wyładowanie energii, pełzająca się błyskawicznie na wiele kierunków. Istotnie poraziła ona kolejnych piratów, z kilku zaś pozostawiła kupki popiołu. Aby powrócić do walki po takim ataku, przeciwnicy potrzebowali znacznie więcej czasu. Uwolniona moc okazała się jednak nieujarzmiona. Dopóki używano jej jako amunicji, można była w zbliżeniu ukierunkować kierunek oraz ilość jej przepływu. Tutaj, uwolniona tak nagle, stała się o wiele bardziej mordercza. Była to siła, której nie mógł ocenić nawet umysł miary Jacoba.
Cooper miał wrażenie, że przez jego ciało przepłynął dreszcz, mocno wstrząsający wszystkimi członkami. Przez chwilę sądził, że cały płonie, także wewnątrz. [-2 punkty Zdrowia]
Na szczęście chwilę potem było po wszystkim. Ocknął się z osmolonymi włosami i przypaloną skórą. Nadal nie były to więc obrażenia, które wykluczały go z dalszej walki.
Dotychczas trudno było powiedzieć czy piraci posługują się jakimś rodzajem inteligencji lub idą zabijać niczym pradawny żywioł. Połowiczna odpowiedź pojawiła się właśnie teraz. Kiedy przeklęci dostrzegli, że to Jacob stanowił większe zagrożenie, przynajmniej dziesiątka z nich odłączyła się od jednej z grup i poczęła otaczać badacza. Kiedy Starr zmierzał w przeciwnym kierunku, tam od razu pojawiali się kolejni oponenci.


Lurker odnalazł Jacoba, lecz ten odmówił pomocy przy krysztale. Widok historyka budził skrajne uczucia, lecz najważniejsze było teraz przetrwanie. Jak twierdził sam Cooper, dlitihium było zbyt wytrzymałe, aby je teraz zniszczyć. Za chwilę Denis stracił go z oczu - obraz walki zmieniał się jak w kalejdoskopie. Tymczasem nurek dostrzegł weń kogoś nowego.
Od strony, skąd przyszła gwardia, biegła Eloiza. Rzuciła się między walczących, choć dysponowała jedynie parą sztyletów. Zasapany Zhou biegł za nią i próbował powstrzymać szlachciankę, lecz sam był zbyt stary i powolny. Któryś z piratów złapał go za szaty i przyciągnął do siebie. Potwór szybkim ruchem poderżnął starszemu Xanou’ańczykowi gardło - czerwony strumień buchnął jak z pękniętej rury.
Arcon wstrzymał oddech, pomny tego jak blisko podobnego scenariusza pozostawała sama Eloiza. Tymczasem tamta zdawała się ignorować zagrożenie. Zmierzała cały czas przed siebie z osmoloną twarzą i zaciśniętą szczęką.
- Jacob! Denis! RICHARD! - choć krzyczała na cały głos, krzyk białogłowy ledwie przebijał się przez zawieruchę.
Denis widział jak Con próbuje pikować wokół niej, odganiając najbliższych przeciwników. Jednakże nawet podobnie zwrota sonda posiadała swoje ograniczenia i nie była zdolna powstrzymać wszystkich. Eloiza zdawała się konsekwentnie ignorować skalę zagrożenia. Drasnęła jednego z ludzi Kidda, potem naparła na jakąś piratkę, lecz ledwie się od niej odbiła. Pech chciał, iż trzecim piratem z kolei był sam Ponury Terrence, kiedyś postrach mórz (oraz pozostałych zbiorników wodnych świata). Facet był za życia postawny jak dąb. Pod tym względem nie zmienił się ani na jotę.
Terrence pochwycił ją mocarnymi jak imadło ramionami. Brodaty, pokryty kolczykami trup pochylił się nad dziewczyną i mocnym uderzeniem powalił na ziemię. Denis nie miał szans interweniować. Między nim, a samą sceną było jeszcze około dziesiątki walczących. Miał wrażenie, że serce mu stanęło, kiedy pirat uderzył dłonią o pierś dziewczyny, dokładnie w miejscu gdzie znajdowało się serce.
Pole bitwy przeszył ogłuszający krzyk. Napastnik, który jeszcze chwilę temu atakował Eloizę, trzymał się za kikut ręki, z którego wystrzeliwał pióropusz iskier. Tym razem jednak rana nie odrastała.
Eloiza wstała z powrotem na nogi, wyraźnie zaszokowana. Spojrzała to na pirata, to znów w miejsce na własnej klatce piersiowej, gdzie ją zaatakowano. Drżącymi rękoma sięgnęła pod kaftan, aby wyciągnąć spod niego prezent od Arcona. Sekretnik naszyjnika otworzył się pod wpływem uderzenia. Zza osłony wieków spoglądała na bitwę przepiękna aktorka, Margaret Simons.
Dziewczyna zbliżyła wisior do oczu, w których odbił się fioletowy blask artefaktu. Wyszeptała jedno słowo. Choć Denis nie mógł jej słyszeć, wiedział co to było.
- Dilitihium.
 
Caleb jest offline