Sariel wybrala sie na poszukiwania, lecz jedyne co znalazla to bardzo prowizorycznym, jednoosobowy oboz, stworzony jakby bardzo niezdarna reka. Jakis przewrocony czajnik, z ktorego wylaly sie resztki ciemnego napoju, pachnacego ziolami, chaotycznie zwiniety na ziemi koc, resztki ogniska. Nie bylo tutaj zadnego szlaku czy drozki i nic nie wskazywalo na to iz chata tego biednego przewoznika znajduje sie gdzies w poblizu.
Tymczasem Ercekion pochylil sie nad nieszczesnikiem, szepczac modlitwe. Nie przeszkadzala mu obecnosc lisza. Ten znudzony stal i patrzyl co sie dzieje.
Po dluzszej chwili dopiero przewoznik przestal sie szarpac i powoli otworzyl oczy. Wygladal tak, jakby budzil sie z dlugiego snu, po ciezkiej chorobie. Bardzo oslabiony powiodl wzrokiem dookola a potem spojrzal na palladyna i na lisza.
-Nie wiem kim jestescie...- prawie wyszeptal- Jak ja sie tu znalazlem?..- rozejrzal sie jeszcze raz.
-Prosze, znajdzcie moja zone.... Ona.... Ona jest w domu... To na drugim brzegu...- zaniosl sie kaszlem, a twarz jego przeciela zmarszczka bolu.
-Oni ja otruli... Oni sa wszedzie.... Mowili mi zebym tu byl.. Zebym czekal Jego przybycia... Szantazowali mnie...
Przerwal, strzasajac z siebie jakas niewidzialna reke, po czym zapadl w normalny, zdrowy sen. |