Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2018, 15:55   #40
Flamedancer
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Wraz z widokiem całej i zdrowej przyjaciółki Yastra poczuła, jak z jej serca spada nieskończenie ciężki kamień w postaci jej zmartwień i trosk, odtaczając się bardzo daleko poza granice odczuwania. Z równie szerokim uśmiechem objęła mocno Rhyne, całkowicie zapominając o boskim świecie oraz całym otaczającym ich nieszczęściu. Ona żyła! I nawet teraz była taka, jak zawsze. Znała ją od lat i wiedziały o sobie wszystko, ale nie mogła wyjść z podziwu w jaki sposób nic nie jest w stanie zburzyć jej pozytywnego usposobienia. Jednak patrząc jej w oczy, poza nieopuszczającymi ją optymistycznymi iskierkami ujrzała coś innego, nowego… ból. Prawdziwy ból, wgryzający się w duszę, pozostawiając na niej trwałe, płonące piętno, którego nie dało się już wyleczyć. Yastra za dobrze ją znała i czuła dokładnie to samo. Nie mogły się jednak poddać!
Nie teraz, gdy znów były razem gotowe stanąć naprzeciw losowi.
Ona… żyła!
Po policzku elfki spłynęła dyskretna łza radości.
- Widzisz? I będziesz mnie musiała znosić jeszcze przez kilka kolejnych lat - cicho zażartowała jak za niedawno strzaskanych “szczęśliwych czasów”, nawiązując do ich pierwszego spotkania, gdy to chochlą obiła jej nieco głowę, nie mogąc w ogóle zrozumieć swojej nowej sytuacji.
Cóż ona by zrobiła bez tej drobnej kobiety, z którą spędziła tyle czasu na wszystkim i niczym - nie wiedziała. Co by zrobiła, gdyby znalazła ją martwą?

Przeniosłaby góry i przeszła same otchłanie piekieł, aby wymordować sprawców tej zbrodni i ich pobratymców.
Obiecała sobie - opuści tą osadę albo z nią, albo w ogóle.

Do brutalnej rzeczywistości niestety przywrócili ją Tezzeret oraz ich przewodnik o wciąż nieznanym jej imieniu. Stanowczy sprzeciw dotyczący planu odbicia świątyni tknął w niej bardzo czułą strunę, jaką były wspomnienia swojego pierwszego phaendarskiego domu oraz miesięcy, jakie spędziła na dbaniu o ten budynek. Pamiętała dzień, kiedy przywdziała świątynną szatę i zaczęła opiekować się tym miejscem kultu pod nieco zbyt dokładnym, ale bardzo troskliwym okiem starego Noelana. Zapamiętała w tym czasie olbrzymią ilość opowieści o dobroci bogów dla swoich wiernych, wsparciu, jakim ich otaczają oraz ciężkich karach, jakie spadały na nieszanujących ich. Historie te opowiadał sam kapłan w trakcie nudnych wieczorów, gdy Rhyna i ona nie miały co robić. Siadały sobie wtedy na podłodze kapliczki, popijając herbatę i słuchając jak “wujaszek” opowiadał z pasją o wielkich dziełach boskich.
Z czasem również jej wkład został zauważany przez bardziej pobożnych mieszkańców Phaendar. Część ozdób, jakie się pojawiły na ścianach i ławach, wyszły spod jej pędzla. Były to pierwsze dzieła sztuki wykonane jej ręką - wtedy właśnie zaczęła odkrywać swój talent. Być może był to dar od samej Shelyn, która choć może czczona tutaj nie była, to zawsze patrzyła tam, gdzie ktoś tworzył coś pięknego.
W życiu nie czuła się tak święta, jak wtedy.
I to wcale nie było tak dawno temu.

Nim odpowiedziała, już zdecydowanym krokiem, jakby ktoś tchnął w nią nową energię, skierowała swój wzrok na pozostałych w pomieszczeniu. Spoglądając na Candusa czuła się nieco niezręcznie. Swego czasu był niejednokrotnym obiektem jej kapryśnych, młodzieńczych żartów, z czego jeden był naprawdę paskudny. Od tamtej pory traktował ją raczej chłodno. Sytuacja jednak była teraz inna i miała nadzieję, że zapomni on o starych waśniach. A jego żona… aż się jej serce krajało na jej widok. Czy jakiekolwiek ich dziecko przeżyło i teraz się ukrywało gdzieś w osadzie przed najeźdźcami, oczekując na ratunek? A może wszystkie zostały bestialsko zamordowane jak wszyscy pozostali?
Ale jeszcze do ratowania świątynia była… czy mieli na nią czas w takim wypadku?
Ale bogowie patrzyli! Nie mogli jej tak zostawić!
Powiodła jeszcze współczującym spojrzeniem po bandażach na ciałach małżeństwa. Wszystkie rany wyglądały na powierzchowne bądź zwykłe zadrapania. Nie należało ich jednak w żaden sposób ignorować i konieczne było ich dokładne opatrzenie w spokoju.
Cieszyła ją obecność Dietharda i Rufusa. Ta dwójka ciężko pracujących mężczyzn, pomimo zamiłowania do mocniejszego alkoholu, całkiem nieźle znała się na wojaczce. Kilka lat temu ona i Emraeal zdecydowały się przysiąść do ich stolika w trakcie Święta Targu. Był to największy błąd w jej życiu. Ten ból jej słabej elfiej główki na drugi dzień był wręcz nie do opisania. Ale przynajmniej poznała osoby spędzające większość swoich lat poza miastem!
Nie wiedziała kim była dwójka nieznajomych, ale była im bardzo wdzięczna za ich starania. Każda żywa sprawiała, że odczuwała ulgę, a oni na pewno jakoś się przyczynili temu, by pozostali w tym pomieszczeniu poczuli się lepiej, pomimo wypełniającej pomieszczenie woni przerażenia.
- Dacie radę iść? - zapytała się wszystkich, z troską ściskając dłoń kobiety dla pokrzepienia, a drugą delikatnie starła łzy z policzka - Wkrótce będziemy uciekać do lasu.
Mieszkańcy Phaendar kiwnęli głowami - dobrze wiedzieli, elfka miała na myśli. Tylko niziołek i czarnoskóry mężczyzna spojrzeli na nią odrobinę zdziwieni. - Jak to, do lasu? - zapytał ten drugi z bardzo dziwnym akcentem.
- Aubrin uznała go za najbezpieczniejsze miejsce w całej okolicy, a ja jej wierzę. Jeśli pobiegniemy w inną stronę, to będą nas widzieć z daleka! Poza tym musimy wysadzić most, by nie dać im możliwości pogoni. - krótko wyjaśniła Yastra, tylko z zaciekawieniem się przyglądając pytającemu. Ciekawiło ją z jak daleka przyjechał na ten targ... ojciec coś dawno temu mówił o Qadirze, ale czy aby na pewno? Nie wiedziała nic o ludziach stamtąd, a też nie pamiętała wszystkiego, co mówił Suryo.
- Wysadzić? - ponownie spytał ciemnoskóry, ale przerwał mu niziołek - Nieważne! I tak idziemy z wami, wszędzie bezpieczniej niż tutaj!
- Ech, to skomplikowane - machnęła po prostu ręką, nie chcąc tracić więcej czasu niż to konieczne.

W sprawie świątyni… musiała przyznać, że była rozdarta. Z jednej strony ciągnęło ją dalej, by ratować tych na pewno żywych, z drugiej być może w samej kaplicy jeszcze ktoś był żywy, ale dogorywał w tym momencie, gdy najeźdźcy siali śmierć i zniszczenie? Poza tym chciała jeszcze zmówić ostatnią modlitwę w domu, poprosić o boskie błogosławieństwo i… chwila moment.
Nagle kamień, który odtoczył się bardzo daleko, powrócił z prędkością światła i osiadł na jej sercu z jeszcze większą siłą. Gdzie jest Noelan?
- Nie! Trzeba odbić świątynię! Bogowie na pewno spojrzą na nas łaskawym okiem za to. - odezwała się z przejęciem - Sprawdzałeś czy wszyscy są martwi? Nie! Tam musi być Noelan! To tylko dwa gobliny, nie zajmie nam to długo.
- T-to Noelan kazał nam się tu skryć - w oczach Rhyny pojawiły się łzy - Powiedział, że obroni świątynię…
Aż zamarła. Co?
- Zaraz… co...? - jej oczy rozszerzyły się z niedowierzania, gdy zdała sobie sprawę co to może oznaczać. Dlaczego on…? Dlaczego? On przecież… Czy on…?
Na twarzy Yastry pojawił się jakiś dziwny cień. Bardzo mroczny cień. Gdzieś w głębi jej zielonych źrenic pojawiła się mordercza intencja, nad którą nawet się nie zastanawiała.
- Zabiję ich… zamorduję… - mówiła upornie cicho do siebie, zmierzając powolnym krokiem w stronę wyjścia. Wyglądało na to, że miała zamiar stawić im czoła nawet sama jeśli będzie to konieczne. Noelan był dla niej jak ojciec... i zginął dokładnie jak on, chroniąc tych, których kochał. Nie zamierzała im przepuścić...
Pomści go.
Ale pod tą maską furii bardzo się powstrzymywała, by nie wybuchnąć płaczem i nie wtulić się w ramię Rhyny jak bezradna dziewczynka.

- Yastra, czekaj! - Tezerret złapał elfkę za prawe ramię - Nie trać czasu na zemstę, nikomu nie pomożesz, a nie zdążysz uratować innych.
- Mówiąc "innych" masz na myśli swoją rodzinę? - odpowiedziała mu wyjątkowo spokojnie, choć w głębi niej wrzał gniew zmieszany z rozpaczą i żądzą zemsty gotowy go poparzyć, gdyby zaszedł za daleko i wcale tego nie ukrywała, gdy jej spojrzenie chlasnęło go jak bicz - Ponieważ Noelana traktuję jak ojca i nie spocznę, póki go znowu nie zobaczę. Jeśli tobie należy się odnalezienie swoich bliskich, to mi też.
- Moją rodzinę i nie tylko. Kharrick nie zobaczył w świątyni nikogo żywego poza hobgoblinami. Noelan najpewniej już nie żyje. Moja matka, Maria i dzieci nie poszły na biesiadę - jest szansa, że jeszcze ich nie znaleziono. Nie możemy zaryzykować, że się spóźnimy. -
- Jeśli mogę - Kharrick wtrącił się wchodząc pomiędzy nich. - Co potem Yastra? Zabijesz tę garstkę w środku i co? Miasto dalej płonie, dalej ludzie umierają. Chcesz się mścić? Dobrze, zachowaj to w środku i pielęgnuj. Teraz nie będzie to zemsta godna ciebie. Wzmocnij się, zbierz siły. Wyrżnij potem całą to plemie, albo tego kto ich prowadzi. Spraw aby ich krew zmieszała się z piachem, którego są godni. Później. Znajdę dla ciebie twojego przybranego ojca. Zerknę jeszcze raz, ale wy już idźcie.
Zapadła chwila milczenia, w czasie której wahająca się Yastra układała myśli, przenosząc wzrok to na dwójkę mężczyzn, to na pozostałych zebranych w pomieszczeniu, osuszając się z fal wściekłości i żalu, jakie ją zalały. Bardzo chciała biec do świątyni, obić dwójkę hobgoblinów i znaleźć Noelana, najlepiej żywego. Ale czy była gotowa przełożyć swoje być może samolubne wręcz pobudki ponad dusze, jakie znalazły się pod jej opieką? Niechętnie musiała przyznać rację ich “przepatrywaczowi” - prawdopodobnie już nie żył. Chciał sam bronić budynek przez całym najazdem, a znajdujące się w środku ciała są dowodem jego niepowodzenia. Była to prawda, jakiej w ogóle nie chciała do siebie dopuścić od samego początku. Nie była pewna nawet jak by się zachowała, gdyby zobaczyła go martwego lub gorzej - zmasakrowanego tak, że ledwie by była w stanie go poznać. Miał wiele lat na karku… miała nadzieję, że uwolniony od ziemskiego życia odnalazł spokój w boskich ramionach. A jeśli zdołają stąd uciec, to na pewno go pomści. Przyjdzie czas.
Ale czy bogowie wybaczą im porzucenie świątyni? To się okaże.
Podeszła do Rhyny, widząc jej rozdarcie oraz ubolewanie z powodu tego okrutnego dylematu i przytuliła ją, mówiąc tylko ciche “przepraszam”. Miała nadzieję, że nie będzie miała za złe, jeśli podejmie za nie decyzję. Nie chciała opuszczać ani świątyni, ani Noelana, ale...
- ... Dobrze - mruknęła smutno, co w panującej ciszy było dobrze słyszalne - Musimy iść dalej. Zbierajmy się stąd.
Gdzieś w głębi siebie czuła, jak jej ojciec uśmiecha się ze swojego pozaziemskiego domu. Czy podjęła odpowiednią decyzję?
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]

Ostatnio edytowane przez Flamedancer : 05-06-2018 o 00:34.
Flamedancer jest offline