Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2018, 18:56   #506
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Pobudka w Hornie

Alice czuła, że spada. Pod nią kryła się ogromna, niewyobrażalna ciemność. Mrok, którego obawiała się i którego nie chciała doświadczyć. A jednak czaił się tam… i zmierzała właśnie w jego objęcia. Kompletnie sama, zagubiona i bezsilna. W pewnym sensie przyzwyczajona do tego stanu. W końcu już od pewnego czasu była zdana na łaskę losu. Jak wiele zmieniały jej działania? Czasami zdawało się, że bardzo dużo. Czasami… że nic.

Świat wokół niej wirował. Spadała coraz prędzej. Kiedy roztrzaska się? Czy w ogóle to zdarzy się? Może pozostanie w tym stanie już do końca? Nie miała pojęcia. Dziwna rzeczywistość snu pochłaniała ją kompletnie i nie pozostawiała ani trochę swobody.

- Alice - usłyszała. - Proszę… zobacz mnie… - do jej jaźni dobiegł nieznany odgłos. Skąd płynął? Od kogo? Może byłaby w stanie stwierdzić… gdyby zatrzymała się choćby na chwilę. Wtedy mogłaby pomyśleć i zastanowić się. Jak mogła dojść do jakiegokolwiek wniosku w takich warunkach?
Mimo że śpiewaczka wiedziała, że zatrzymanie się nie będzie zbyt łatwe, słysząc coś innego poza własnymi myślami, postanowiła że mimo wszystko spróbuje zwolnić. Chciała powstrzymać upadek i dowiedzieć się kto mówił, bo rozpoznała dźwięk jako mowę. Była jej znajoma, czy też nieznana? Z którego wymiaru pochodziła - jej snów, czy rzeczywistości? Ktoś mówił jej po imieniu, była bowiem świadoma tego, że to właśnie jej własne imię brzmiało Alice. Rudowłosa spróbowała znaleźć źródło dźwięku. Zatrzymanie się i jednoczesne słuchanie były trudne, ale spróbowała. A może mogła się nawet rozejrzeć? Chciała, choć co mogłaby dostrzec w mroku…
Starała się dostrzec i zrozumieć jak najwięcej… a jednak wciąż czuła się ślepa i głucha. Jej od niedawna wyostrzone zmysły kompletnie zanikły. Jak gdyby opatrzność, która je zesłała, postanowiła sobie z niej zadrwić. Wciąż sama pośród cieni i mgły… koncentrowała się tylko na jednym. Głosie. I choć wymykał się jej… to wnet uznała go za coraz bardziej znajomy.
- Nie słyszysz mnie? - słowa brzmiały męsko. Czy wypowiedział je Kirill? Dlaczego nie zaprosił jej do białego, okrągłego pokoju, skoro to był on? A może pytanie wypowiedziała kompletnie inna osoba?
Alice nie mogła zdecydować od kogo pochodził ten głos. Zdecydowanie jednak oceniła go jako męski…
- Sły… Słyszę? - spróbowała odpowiedzieć, ale nie wiedziała, czy jej głos nie opuścił jej tak jak zmysły. Cały czas starała się dosięgnąć głosu, może skoro nie mogła się sama zatrzymać, to choć on zdoła ją jakoś ściągnąć w jeden punkt. Choćby poprzez zatrzymanie jej myśli na sobie.
- Nie wiem ile mamy czasu… - usłyszała. Rozumienie każdego słowa przychodziło jej z trudem. Przypominało chodzenie po rozwieszonej linie w cyrku. Chwila nieuwagi i spadnie w przepaść. Tak samo w tym przypadku… jeżeli rozproszy się choć na sekundę… połączenie zostanie przerwane. - Coś nas blokuje… - udało jej się zrozumieć następne zdanie. - Mamy tutaj problem - jeszcze kolejne brzmiało niezbyt optymistycznie.
Harper słuchała uważnie
- To tak jak ja… Gdziekolwiek teraz jestem - odpowiedziała i westchnęła.
- Bardzo osłabłam i jestem w rękach Valkoinen… Tak myślę - powiedziała jeszcze
- Jaki problem? - zapytała. Zaskakująco, mówiła bardzo powoli i spokojnie, jakby ciężar tej sytuacji w ogóle do niej nie docierał. Jakby nie mogła załapać, że powinna się martwić, czy wpaść w panikę, tak bardzo koncentrowała się na rozmowie.
- Była sytuacja… - słowa zostały wypowiedziane niepewnie. - Straciliśmy Emerensa - następnie zabrzmiało westchnięcie. - Musisz uciekać… znajdź łódź, którą przybyliśmy do brzegu i znikaj z tej przeklętej wyspy. Znajdę jakieś rozwiązanie sam…
To musiał być Kirill. Nie było innej możliwości. Z jakiegoś powodu nie mógł spotkać się z Alice w Iterze w standardowy sposób. Czy to dlatego, bo Dubhe tak cierpiała? A może to jemu działa się krzywda? Ciężko było określić, z jakiego powodu… jednak możliwości nie brakowało.
Alice mruknęła
- Ja nie wiem… Czy dam radę. Już raz uciekłam i znów mnie złapano, drugi raz to może nie wypalić… Kirill, jest ze mną źle. Chyba się boję, ale teraz tego nie czuję. Teraz nic nie czuję… Może to przez to, że spadam i łapię się tej rozmowy… Obawiam się otworzyć oczy po raz kolejny, ale to nastąpi… I jeśli coś nam przerywa, to na pewno Tuonetar… Ja przestaję już wyglądać jak ja… Chciałabym, żebyś na siebie uważał, dobrze? Proszę - powiedziała i dalej starała się nie dać dojść emocjom do głosu, bo czuła, że to zerwie jej ‘połączenie, jeśli da się ponieść, zgubi kontakt, choć czuła się dziwnie, to na razie jakoś dawała radę. Teraz jednak miała wrażenie, że odczuwa coś. Czy to był ból?
Następne słowa były już przerywane. Musiała szacować ich znaczenie.
- ...choć Emerens… pewnie ona… cała nadzieja… Mary powinna… nie martw się, spróbuję… jestem i znajdę cię… chociaż bobry i przeklęta tama… gdybyś tylko mogła… gdzie jesteś…
Śpiewaczka wzięła wdech, albo może tylko jej się tak wydawało?
- Przestaję cię słyszeć. Proszę, uważaj na siebie. Nie wiem czy szukanie i próba ratowania mnie to dobry pomysł… Nie wiem gdzie jestem, kto mnie pilnuje i co będzie dalej… Przepraszam - odpowiedziała jeszcze, wiedząc, że za chwilę ta rozmowa się skończy, a ona zapewne znów wróci do spadania. Bardzo chciałaby, żeby tak się nie stało, a jednak wiedziała, że Kirill znów ją opuści. Najwidoczniej tak musiało zawsze być.
- W razie problemów… pamiętaj, że…
I wtedy zgłoski kompletnie rozsypały się, a Alice zaczęła spadać coraz prędzej. Zobaczyła pod sobą przepaść, o którą miała roztrzaskać się. Zmierzała na jej spotkanie. Szybciej i szybciej… aż wreszcie dotknęła dna. To roztrzaskało się i pękło na tysiące kawałków. Przefrunęła na drugą stronę. Otworzyła oczy. kobieta nie była pewna, czy obawiała się bardziej upadku, czy tego co będzie teraz.

Znajdowała się w kompletnie ciemnym miejscu. Było tutaj ciepło i nieco wilgotno. W powietrzu wisiał nieprzyjemny zaduch, przywołujący na myśl rozrastający się grzyb. Dotknęła podłoża, na którym leżała… to była skała. Jej ręka powędrowała w bok i odnalazła ścianę wykonaną z tego samego surowca. Czyżby to była jaskinia? Takie wrażenie odniosła.
Alice przesunęła dłonią po ścianie, po czym ostrożnie dotknęła pulsującej bólem skroni. Spróbowała podnieść się do siadu, wyostrzyć wzrok i rozejrzeć się. Czy mogła coś zobaczyć w takiej ciemności, dzięki swoim nowym zmysłom? Była skołowana. Nadal nie doszła do siebie po tym jak dopiero co spadała, a teraz musiała zmierzyć się z nieprzyjemną rzeczywistością. Nasłuchiwała też, czy był tu ktoś poza nią.
Tak. Słyszała wyraźnie oddech co najmniej dwóch osób. Kiedy skoncentrowała się, jej wyostrzony zmysł słuchu poinformował ją, że to była dokładnie para istot znajdujących się niedaleko niej. Może w odległości dwóch metrów, na pewno nie więcej. Wzrok natomiast wydawał się kompletnie bezużyteczny. Nieprzenikniona ciemność właśnie taką pozostawała - kompletnie niedostępną. Przypominała jej o mroku ze snu, w którym spadała. Tyle że wtedy nie było tak duszno, gorąco i nieprzyjemnie.
Alice nie była pewna, czy powinna się odezwać do osób, które również tu z nią były. Podjęła decyzję, że w pierwszej kolejności spróbuje wstać, ostrożnie. Ile czasu była nieprzytomna? Gdzie była? Czy naprawdę mogłaby stąd uciec? Nasłuchiwała też oddechów istot przebywających tu z nią, w końcu po tym mogła ocenić czy są przytomne, czy nie, a przynajmniej spróbować to zrobić. Chciała się jednak odrobinę odsunąć, by póki co ocenić sytuację. Spróbowała przemieścić się wzdłuż ściany.
Ruszyła w bok, próbując dowiedzieć się jak najwięcej o swoich towarzyszach. Słuch informował ją, że obydwoje oddychali bardzo spokojnie. Czy śnili lub byli nieprzytomni? Możliwe. Czy posiadali kompletną świadomość i bez śladu najmniejszego zdenerwowania obserwowali ją? Również prawdopodobne. Nie potrafiła tego rozróżnić. Po co wyostrzone zmysły, skoro wcale nie pomagały wtedy, kiedy były potrzebne? Poruszała się wzdłuż ściany i nikt nie zareagował. Przemieszczała się coraz dalej i dalej… aż wnet poczuła, że kamień za nią zakręca. Rzeczywiście znajdowała się w jakiejś jamie lub pieczarze, która zdawała się zaokrąglona. Przynajmniej na tym obszarze, który przemierzała.
Harper zmarszczyła brwi i mimo tego, że ściana zakręcała, postanowiła, że dalej będzie za nią podążać. Starała się zapamiętać ile wykonała kroków, gdzie pozostały dwie osoby i w którą stronę dokładnie skręciła, by w razie czego wiedzieć jak wracać. Szła powolutku dalej. Zastanawiało ją, czemu nikt jej nie pilnował, albo czemu zostawiono ją w żaden sposób nieskrępowaną. Ta zagadka nie dawała jej teraz mentalnie spokoju.
Wnet odkryła, że pomieszczenie stanowiło okrąg stworzony z kamienia, w którym znajdował się pojedynczy otwór. Mógł przejść przez niego co najwyżej pochylony człowiek. Nie był zbyt duży, lecz bez wątpienia wystarczający, aby wnieść przez niego jeńców. Takich jak Alice.
Nagle usłyszała zmianę. W pierwszym ułamku sekundy nie mogła zrozumieć, na czym polegała. Dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że to częstotliwość oddechów. Ktoś obudził się i próbował to zatuszować. Jak najbardziej byłby w stanie, gdyby śpiewaczka nie posiadała wyostrzonych zmysłów. Nieznajomy nie mógł spodziewać się, że zostanie zdradzony przez coś tak podstawowego i cichego, jak wentylacja.
W pierwszym momencie kobieta zamarła w bezruchu i nasłuchiwała. Po czym powoli obróciła się przodem do kierunku, gdzie przebywały pozostałe dwie osoby i ta, która najwyraźniej się ocknęła
- Słyszę, że nie śpisz - powiedziała cicho, nie musiała głośniej, wiedziała że w tak niewielkiej przestrzeni nawet ściszony ton wystarczy by dobrze się rozejść. Miała nadzieję, że kimkolwiek był ten ktoś, nie zrobi jej krzywdy. Dłonią dalej trzymała krawędź otworu wylotowego z komnaty. W razie gdyby musiała szybko się ewakuować.
Usłyszała, że ten ktoś wstrzymał kompletnie oddech, co znaczyło, że zrozumiał jej słowa. Druga osoba natomiast oddychała spokojnie, dokładnie tak samo, jak przedtem. Nie wyglądało na to, aby ktokolwiek miał przemówić.
Harper westchnęła cicho
- Długo bez oddechu nie wytrzymasz, a ja bym się chciała dowiedzieć kim jesteś - przemówiła znowu, łamiąc ciszę w niewielkiej, dusznej komnacie, w której przebywali. Nie poruszała się, jedynie odzywała, nasłuchiwała jednak cały czas otoczenia.
Usłyszała niepewne westchnięcie. Ktoś nagle zaczerpnął powietrza.
- Nie - rzekł. - Powiedz mi, kim ty jesteś - warknął. - Jakim prawem mnie tu więzisz. Kiedy będę mógł wrócić do domu? Ile mam zapłacić? Podaj każdą cenę… naprawdę… już wystarczająco zniosłem ostatnio. Jeżeli to tylko sprawa pieniędzy… - nieznajomy zawiesił głos.
Alice wydawało się, że go rozpoznaje, choć nie był jej dobrze znany. Mogła usłyszeć co najwyżej kilka słów lub zdań wypowiedzanych przez niego. Chyba że wciąż nie do końca rozbudziła się i to wszystko stanowiło jedynie iluzję wytworzoną przez jej własny umysł.
Śpiewaczka westchnęła
- Jestem Alice Harper… I nikogo tu nie przetrzymuję, sama jestem tu przetrzymywana. Miałam jednak szczęście, lub nieszczęście ocknąć się przed tobą i tym kimś kto jeszcze śpi - odpowiedziała spokojnym tonem, próbując skojarzyć sobie do kogo ten głos należy. Znała go to pewne, miała przypuszczenia, ale nadal wolała nie wysnuwać pochopnych ocen.
- Alice Harper - głos zastanowił się. - To ty jesteś tą złodziejką?
Ogromne zaskoczenie wisiało w powietrzu wraz z wilgocią, duchotą, gorącem i grzybem. Śpiewaczka usłyszała delikatny szelest - jej rozmówca poruszył się niespokojnie.
Alice mruknęła
- Nie jestem złodziejką… W sumie to tym przeklętym jachtem to mnie porwano, o czym w tamtym czasie nie miałam bladego pojęcia… Nieważne. Byłeś w rezydencji premiera… Czyli… domyślam się kim jesteś - podsumowała tylko i zwróciła na chwilę głowę w stronę wyjścia. Nasłuchiwała, czy docierało coś do niej z tamtej strony, wolała nie zostać zaskoczona przez kogoś, kto ich tu trzymał. Na razie nic nie słyszała. Powinno ją to uspokoić, czy może raczej zaniepokoić?
- A… to ty, pamiętam już! - mężczyzna prawie że krzyknął. Zdawało się, że kojarzył nazwisko i to, co ludzie mówili w związku z nim… ale dopiero teraz w jego umyśle pojawiła się twarz śpiewaczki. - Skoro domyślasz się… to powiedz - mruknął. - Pewnie sam powinienem się przedstawić… ale coś mi mówi, że to miejsce, w którym przebywamy, nie jest dla dżentelmenów…
Harper znów zwróciła głowę w jego stronę
- Szkoda, bo dżentelmenów się ceni, nawet jak zostali porwani - powiedziała tylko, najwyraźniej nie mając zamiaru wchodzić w gierkę
- Nie będę zgadywać, wybacz, ale nie mam wystrzałowej pamięci i tak już w tym tygodniu ją nadwyrężyłam. Jak się nie przedstawisz, będę ci mówić Bob i też będzie to dla mnie jak najbardziej ok - oznajmiła mu stawiając sprawę prosto.
- Miło mi cię poznać, Alice - odrzekł mężczyzna. - Mów mi Bob, bo tak właśnie mam na imię.
Jej rozmówca nie miał powodu, by śpiewaczka poznała jego prawdziwe nazwisko. I tak już się go domyślała zresztą.
- Powiedz mi, jak wydostaniemy się stąd. I kim jest ta trzecia osoba. To twój przyjaciel?
Alice prychnęła cicho
- Dowcipniś - skwitowała tylko tekst o Bobie, po czym na pytania skrzyżowała ręce pod biustem
- Kim jest ta trzecia osoba, nie wiem. Nie widzę w ciemności, a po oddechu nie poznaję. Podejrzewałam, że możecie być kimś niebezpiecznym, więc was nie obmacywałam celem kontroli, przepraszam. A co do wydostania, tu gdzie stoję, jest szczelina. Jedyna w tym pomieszczeniu. Sądze, że to może być wyjście, choć to podejrzane, że nikt nas tu nie pilnuje - odpowiedziała wyczerpująco.
- Ale co to w ogóle za miejsce? - usłyszała gorączkowe pytanie. - Ostatnia rzecz, jaką pamiętam… spałem bezpiecznie w łóżku. Nie było moje, jednak wciąż bardzo wygodne. W wielkiej posiadłości. Ktoś uderzył mnie w głowę i obudził… ale potem szybko ponownie pozbawił przytomności. I odzyskałem ją dopiero teraz… Czy to jakiś magazyn? Tak ciepło… - głos zastanowił się. - Może to jakaś huta? - mężczyzna bez wątpienia gubił się. - Nie wiem…
Harper słuchała go uważnie
- Jesteśmy na wyspie, której nie ma na żadnej mapie. Oddalonej o jakieś dwadzieścia kilometrów od Helsinek… Tak mi się zdaje. Gdzie dokładnie, sądząc po zapachu i strukturze, to jakaś jaskinia. Może wewnątrz góry? Nie wiem, bo ostatnie co pamiętam nim ja straciłam przytomność, to uderzenie skronią w kowadło legendarnego kowala… i wcale nie żartuję - odpowiedziała.
- Podejrzewam, że dobrze by było obudzić tę trzecią osobę i spróbować się stąd wydostać. Obawiam się, że zaraz ktoś może tu do nas przyjść, a ja nie mam ochoty dowiedzieć się, czego ode mnie chce - wyraziła jasno jaki ma plan na obecną sytuację. To jednak znaczyło, że znała go już też Tuonetar. Alice cały czas słuchała otoczenia, próbując ignorować gorąco.
- Dobrze… - rzekł “Bob”. - Skoro ten ktoś był przetrzymywany z nami… to najpewniej jest naszym sprzymierzeńcem. Wiesz, co mówią o wrogach naszych wrogów, co nie? - mężczyzna posłał w przestrzeń retoryczne pytanie.
Następnie rozległ się szelest, kiedy przysunął się do wciąż nieprzytomnego człowieka.
- Hej, zbudź się - szepnął. - Musimy stąd uciekać.
Ich towarzysz niestety nie zareagował.


Alice milczała, czekając na reakcję. Gdy ta jednak nie nastąpiła, mruknęła cicho
- Cóż… Mocno śpi… - zauważyła coś oczywistego.
- Nie chciałabym być potworem, który kogoś by tu zostawił. Jednak wynoszenie kogoś stąd, mogłoby być kłopotliwe… Czujesz się na siłach? - zapytała, nie żartując. Jeśli było w porządku, mogła spróbować pomóc mu wynieść, albo chociaż wyciągnąć stąd tę osobę.
- Jestem słaby… - odpowiedział “Bob”. - Ale… myślę, że dam radę. Chociaż nie wiem, czy nie byłby bezpieczniejszy tu… Albo bezpieczniejsza, bo nie widzę w mroku twarzy tej osoby… - lekko pytająco zawiesił głos, jakby chcąc dowiedzieć się, czy śpiewaczka dostrzegała rysy nieprzytomnego. Niestety nie. Choć jej zmysły były wyostrzone, to nie potrafiły penetrować kompletnego mroku.
Alice zastanawiała się nad jedną sprawą… miała w kieszeni owoc jarzębiny, który przynajmniej w teorii mógł przerwać zaklęcie snu. Tyle że był przeznaczony dla Jennifer… której tu jednak nie było. Chyba że to ona stanowiła trzeciego lokatora jaskini? W każdym razie… czy powinna wykorzystać prezent od bogini jarzębiny w tym momencie? Czy może raczej lepiej byłoby poczekać z tym?
Śpiewaczka mruknęła, po czym ostrożnie zaczęła iść w stronę gdzie słyszała oddech śpiącej osoby. Pamiętała w co Jenny była ubrana, spodziewała się więc że choćby po dotyku rozpozna czy to ona, czy też nie. Będąc już przy tej osobie uklęknęła i ostrożnie wyszukała dłonią ramienia, lub ręki, by przesunąć po nim swoją, chciała sprawdzić, czy rozpozna w tym kimś Jenny.
Kształt okazał się męski. Bardzo szczupły mężczyzna, choć nie zdawał się wcale aż taki mały. Były granice tego, jak bardzo Alice mogła dotykać w ciemności nieprzytomnego ciała nieznajomej osoby, toteż nie uzyskała wiele więcej informacji.
- To ja za nogi, a ty za ręce? - zapytał “Bob”.
Alice powoli przesunęła się tak, by faktycznie móc złapać tego kogoś za ręce. Na razie nie chciała używać jarzębiny, może potem okaże się jeszcze bardziej potrzebna
- Dobra Bob… Tylko ostrożnie. To wyjście jest dość niskie i nie wiem jak długi jest korytarz dalej - uprzedziła go od razu i teraz czekała, aż przytomny jegomość przemieści się w mroku i będzie gotów, by mogli wspólnie wynieść nieprzytomną osobę ze sobą.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline