Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2018, 19:01   #510
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Opuszczenie Horny

- Mam pomysł… w sensie, pomysł na ratunek. Ale do tego będę potrzebowała czasu. Solidnego zapieprzania po całej tej cholernej wyspie, bo będę musiała odwiedzić wiele strategicznych miejsc. Ale chcę mieć pewność, że nie zginiesz mi w tym czasie - spojrzała na śpiewaczkę. - I chyba nie możesz mi jej zapewnić, bo to nie zależy tylko od ciebie - warknęła i spojrzała na Tuoniego.
Mężczyzna odwrócił się i podniósł rękę, aby odgarnąć czarne włosy Joakima za jego lewe ucho. Spojrzał na nie jasnobłękitnymi oczami, które miały stanowczo zbyt dużą intensywność.
- Czyżbym słyszał spiskowanie? Negatywne emocje? Przecież mi zależy tylko na współpracy…
Jenny przeklęła szpetnie pod nosem.
- A najgorsze jest to, że zachowuje się jak on… Przeklęty oszust.
Alice nic nie powiedziała, gdy tylko dostrzegła, że Tuoni na nie spogląda, automatycznie spojrzała w innym kierunku
- Spokojnie - odezwała się do Jennifer. Chciała ją zapewnić, że wszystko będzie w porządku. Że śpiewaczka się tym nie przejmuje. Jednak kłamała, miała nadzieję, że Jenny zdoła osiągnąć to, co potrzebuje do swojego planu i nie chciała, by myślała cały czas o tym jak mocno stłamszona jest Harper. Robiła dobrą minę do złej gry.

Szli długim korytarzem. W środku znajdowało się bardzo niewiele światła. Pewien dystans przeszli w całkowitym mroku. Nikt nie odzywał się, chyba nawet nie miał ochoty. Może prócz Tuoniego, który cicho nucił pod nosem jakąś melodię, której Alice nie znała. Wnet wyszli na zewnątrz. Słońce chyliło się ku zachodowi. Mimo to ptaki wciąż pięknie ćwierkały. Ich słodkie trele przywodziły na myśl rajską wyspę, a nie to miejsce, w którym obecnie znajdowali się. Wiał lekki wiaterek. Był chłodny, ale nie zbyt zimny. Orzeźwiał, co było niezwykle przyjemne po parnym wnętrzu Horny. Alice poczuła się lepiej, choć jej sytuacja nie uległa poprawie aż tak bardzo. Jedynie okoliczności zdawały się przyjemniejsze. Zieleń wysokich drzew uspokajała po wędrówce nad rozgrzaną lawą.
- A teraz pozwolisz im odejść - Ilmarinen rzekł, spoglądając na Tuoniego, choć po części to wydawało się pytaniem.
- Pożegnania nadszedł czas - bóg umarłych skinął głową. - Piękna Nurio, pobita Jennifer… czy możecie mi coś obiec…
- Technicznie nie zostałam pobita - blondnka przerwała mu, patrząc na niego wilkiem.
- Czy możecie mi obiecać, że nie będziecie psocić? - Tuoni dokończył pytanie. - Jak to mówią… gdy kota nie ma, to myszy harcują. Czy te myszki będą grzeczne? - podszedł do Jennifer, aby spojrzeć jej prosto w oczy.
- Daj im spokój. Dostałeś czego chciałeś. Łakomstwo jest niezdrowe - mruknęła Alice nie chcąc, by Tuoni zrobił coś Jenny. Śpiewaczka zerknęła na blondynkę
- Jennifer, po prostu idź. I uważaj na siebie. Proszę - odezwała się do niej poważnym tonem.
Blondynka miała inne plany.
Zrobiła pierwszy krok w stronę Tuoniego, potem następny. Teraz znajdowała się przy nim tak blisko, że ich ciała stykały się. Joakim nie był niskim mężczyzną, ale za to Jenny cieszyła się wysokim wzrostem, przynajmniej jak na kobietę. Przez to ona i bóg śmierci mogli spojrzeć sobie prosto w oczy. Co też zrobili. Blondynka przekrzywiła głowę i zmrużyła oczy. Wyglądało to niczym niewypowiedziana groźba lub rzucenie wyznania. Alice była przekonana, że zaraz kobieta odepchnie Tuoniego lub rzuci się na niego z pięściami, lecz zamiast tego zrobiła krok do tyłu i obróciła się nagle, zarzucając włosami.
- Do zobaczenia - powiedziała groźnym tonem.
Tuoni roześmiał się, kiedy odeszła wraz z Nurią. Lekko ugiął kolana, po czym wysunął dłonie przed siebie i wskazał Jennifer palcami wskazującymi obu dłoni.
- Ta kobieta! - pokręcił głową. - Tak właściwie mam nadzieję, że czegoś spróbuje. Oby tylko nie uświadomiła sobie bezsilności zbyt prędko… - mruknął po chwili zbolałym głosem. Jakby obawiał się, że to wydarzy się i odbierze mu całą przyjemność.


Alice już wcześniej widziała, że Tuoni zachowywał się dokładnie jak Joakim, ale teraz była tego całkowicie pewna. Co więcej… odniosła wrażenie, że bóg umarłych był tego kompletnie nieświadomy. Czy to była ogromna, kryjąca się za tym wszystkim ironia? Tuoni zamierzał skorzystać z ciała Joakima, a Tuonetar z powłoki Alice. Jednak… czy przy tym nie staną się nimi bardziej, niż ktokolwiek spodziewał się tego? Ostatecznie umysł zamykał się w mózgu, a ten funkcjonował tak samo nawet po przejęciu przez bogów. Narzucał charakter? Czy tak rzeczywiście było?
Jeśli było tak, jak przypuszczała, na pewno nie tylko ona zauważała, że Tuoni zachowywał się jak Joakim, musiała widzieć to także Tuonetar. Alice nie znała boga umarłych zbyt dobrze wcześniej, ale nie podejrzewałaby go o identyczny do Dahla sposób bycia. Ciekawiło ją co na ten temat sądziła małżonka zamkniętego w żywym ciele boga. Zaczynała się niepokoić, czy może jednak miała to gdzieś? Śpiewaczka milczała. Nie wiedziała dokąd teraz zaprowadzi ich Tuoni, szczerze to miała nadzieję, że był tak zakręcony, że o niej zapomni.

Tuonetar odezwała się, jakby na życzenie Alice.

Tuoni… nie opuszczaj go, proszę, mówiła niczym fanka gwiazdora rocka, który akurat zapuścił się w okolicę. Mój mąż zmienił się, jest bardziej ekspresyjny. Musi cieszyć się tym, że wnet będziemy razem… nigdy nie kochałam go bardziej. Jeżeli ty też coś czujesz względem niego… nawet nie obrażę się. W końcu wnet twoje ciało i tak będzie moje.

Tuonetar widziała różnicę, ale nie rozumiała jej. Tak właściwie, na dłuższą metę… jak wiele ona zmieniała? Można było mieć do tego różne podejście. Albo cieszyć się, że Alice i Joakim nie zginą kompletnie, kiedy ich ciała zostaną przejęte, gdyż charakter przetrwa. Z drugiej strony… można też kompletnie załamać się. Bo wyglądało na to, że nie tylko ich ciała zostaną im skradzione. Zanosiło się, że zostaną ograbieni również z tego… kim są.
Śpiewaczka wzdrygnęła się, odczuwając nieprzyjemny dreszcz na słowa Tuonetar.
- Okłamujesz się… On zachowuje się identycznie jak Dahl, nie jak ekspresyjny mąż bogini Tuoneli… Zdaje mi się, że wraz z ciałami, zabieracie nam też charaktery. Co znaczy, że staniesz się bardziej mną, niż sobą, kiedy wreszcie tu zamieszkasz, Tuonetar - odezwała się do niej ściszonym tonem, by nie przykuć do tej rozmowy uwagi Tuoniego.

Tak uważasz… a nawet jeśli… jeżeli dzięki temu będziemy mogli czuć się bardziej żywi… Czy to nie powód, aby się cieszyć?

Psychologia Tuonetar wydawała się bardzo ciekawa. Czy bogini naprawdę była gotowa pozbyć się własnej tożsamości, jak i swojego ukochanego, byleby tylko podążyć ku śmiertelności, o której nic tak naprawdę nie wiedziała?

To, co widzę, cieszy mnie. Dlaczego miałabym się smucić?

Wyglądało na to, że Tuonetar równie dobrze mogła zakochać się w Joakimie. O ile już tego nie zrobiła. Co miało miejsce na wzgórzu cierpień w Tuoneli? Czy bogini rozwinęła jakieś zbyt pozytywne uczucia względem Dahla? To wydawało się nieprawdopodobne… Joakim posiadał swoją własną, pokrętną charyzmę… ale czy była aż tak potężna, by wpłynąć na antyczne bóstwo?
Alice westchnęła odrobinę zbyt głośno
- Nie chce mi się już z tobą rozmawiać. Możesz wrócić do milczenia, dobrze ci wcześniej wychodziło - powiedziała do Tuonetar ponuro. Skrzyżowała ręce. Nie miała najlepszego nastroju. Przypomniała sobie jednak o Tuonim i kowalu i zerknęła ostrożnie w stronę Ilmarinena, chcąc nadal omijać wzrokiem ciało Joakima.
- Dobrze, miejmy to już za sobą - rzekł kowal. - Nie spieszy mi się do tego… jednak… - zwiesił głowę, spoglądając na trawę przed nimi. - Dla Nurii… - szepnął cicho.
Tuoni pstryknął palcami.
- Właśnie tak! Dla Nurii. I dla mnie, dla mojej małżonki, dla świata całego… Wszyscy zyskają. Przynajmniej ci, którzy się liczą. Reszta… - zagryzł wargę, wzruszając ramionami. - Reszta pewnie utraci - westchnął, po czym uśmiechnął się niezręcznie.
Ilmarinen spojrzał na niego spode łba.
- Dobrze, wesołku… - warknął, po czym wyrzucił złoty młot w powietrze. Ten wzleciał w górę… po czym zawisł, jakby kompletnie zapominając o grawitacji. Zaczął obracać się wokoło własnej osi, niczym igła w niedostrojonym kompasie.
Alice zawiesiła wzrok na młocie, obserwując go uważnie. Mogła robić to, albo patrzeć na Tuoniego. Z dwojga opcji, wolała młot. Przynajmniej wtedy i ona dowie się w jakim kierunku będą się udawać. Czuła się bardzo dziwnie, znów próbowała odsunąć od siebie wszystkie emocje.
Sampo wnet wskazał swoją głowicą kierunek. Nie mówił Alice nic, bo nie była kompletnie zorientowana w otoczeniu. Jednakże, biorąc pod uwagę zachodzące słońce… wskazywał na północ. Czy rzeczywiście koniec tej opowieści znajdowała się nad jeziorem Alue?
- To chyba ten kierunek - Tuoni uśmiechnął się, patrząc na młot. - Czuję łzy - rzeczywiście, Alice dostrzegła wilgoć zbierającą się w kącikach jego oczu. - Tak cholernie długo na to czekałem! Nigdy nie udałoby mi się bez ciebie, drogi Ilmarinenie - Tuoni spojrzał na kowala z sympatią. - Po tym wszystkim każę wyrzeźbić dla ciebie posąg. Bo słyszałem, że lubisz posągi - uśmiechnął się zaczepnie.
Ciężko było, kiedy bóg Tuoneli wyglądał jak Joakim. Teraz jednak… był nim. To wydawało się kompletnym brakiem szacunku oraz pogwałceniem pierwszego prawa, jakie każdy miał do swojej osobowości i bycia sobą. Prawdziwy Dahl nie mógł nic zrobić. Przecież nie żył. Natomiast jego idealna kopia panoszyła się na tym świecie i miała pozostać na zawsze.
Śpiewaczka, mimo że próbowała, nie wytrzymała w końcu. Spojrzała prosto na Tuoniego i zmarszczyła brwi
- Przestań - powiedziała krótko. Jej głos był gdzieś pomiędzy bólem, a brakiem emocji
- Po prostu przestań - dodała nie tłumacząc o co jej chodziło. Sama była w szoku swojej własnej reakcji, serce jej pękało, kiedy słyszała i widziała jak Tuoni folgował sobie ze skradzioną osobowością Joakima. Ręce jej zadrżały.
- Przestań co? - Tuoni odwrócił się, po czym wyprostowany ruszył w jej stronę. Nawet poruszał się zmysłowo. Jak Joakim.
Alice… nie mogła tego wytrzymać. Joakim… nie, Tuoni, nie mogła o tym zapomnieć... Przybliżał się do niej. Stanowił tak doskonałą kopię… i tym wdzierał się w jej intymność. A także w intymność Joakima. Jak wiele bogowie Tuoneli chcieli im zabrać? Czy ta historia miała zakończyć się happy endem? Harper i Dahlem wpatrzonymi w siebie, kompletnie zakochanymi i mającymi przed sobą wieczność? Tyle że… nie będącymi nimi? Nie tak naprawdę? Jeżeli bogowie Tuoneli rzeczywiście staną się nimi… nie tylko ciałem… Co Alice mogła odczuwać z tego powodu? Jak się zachować?
Wystraszyła się, przez jej ładną, nieco zakrwawioną od obitej skroni buzię przebiegł lęk. Cofnęła się
- Nie podchodź do mnie. Przestań zachowywać się jak on. Nie jesteś nim - nakazała, starając się opanować napięcie we własnym ciele. Widziała i słyszała Joakima, wiedziała, że to Tuoni, ale jej wzrok i słuch ją okłamywały. To było tak bolesne, świadomość tego, że to nie Dahl, że ciężko jej było utrzymać nerwy na wodzy. Joakim wywoływał w niej wcześniej fascynację, teraz w jej umyśle panował kocioł.
Tuoni stanął tuż przed nią.
- Kim nie jestem? Tuonim? - zaśmiał się. - Przyrzekam ci, jestem Tuonim. Jestem tego pewien.
Nagle obrócił się w stronę kowala.
- Powiedz, kogo widzisz? - zapytał.
Ilmarinen nie chciał być częścią gierek Jo… Tuoniego, więc skrzywił się. Ale z drugiej strony czuł się zobligowany powiedzieć cokolwiek. Bo od boga Tuoneli zależało życie osoby, którą kochał najbardziej na świecie.
- Tuoniego? - mruknął.
Władca umarłych strzelił palcami.
- Właśnie. Tuoniego. Więc… co masz na myśli, Tuonetar? - zapytał, spoglądając na Alice… a może tylko na ciało Alice.
Harper prychnęła
- Zachowujesz się jak Dahl, nie bóg podziemi. Więc przestań. Denerwujesz mnie. I nie jestem Tuonetar. Nawet nie próbuj mnie tak nazywać - spięła się cała na taką możliwość. Nie da mu się już ograbić z osobowości.
Tuoni zmarszczył brwi.
- Ale jak możesz nie być Tuonetar… skoro wyglądasz jak Tuonetar… - zastanowił się.
Ilmarinen westchnął.
- Sampo wskazał już kierunek. Czy możemy iść? - poprosił, zmęczony gierkami władcy umarłych.
Alice pokręciła głową.
- Nie wyglądam… - powiedziała poważnym tonem. Spojrzała na kowala
- Chodźmy… - dodała, odwracając wreszcie wzrok od Tuoniego. Ominęła go i ruszyła w stronę Ilmarinena.
Kowal spojrzał na nią w pewien szczególny sposób… Jakby byli wspólnikami w tej ogromnej niedoli. Choć chwilę temu gonił ją po lesie i uderzył ją kowadłem. Jednak wyglądało na to, że zdążył już o tym zapomnieć. Teraz Alice była dla niego towarzyszką cierpień przyszykowanych przez Tuoniego.

Ruszyli w stronę lasu. Tam, gdzie wskazywał Sampo. Ścieżka wyglądała na nieuczęszczaną. Była kompletnie zarośnięta i bardzo wąska. Musieli iść gęsiego. Przewodził Tuoni, Harper znajdował się w środku, a pochód zamykał Ilmarinen. Sampo znajdował się przed nimi, lewitując w stronę korony nieba. W stronę Ukka. W stronę końca tego wszystkiego. Śpiewaczka musiała pochylać się, aby uniknąć licznych gałęzi. Z każdym kolejnym rokiem zieleń zagęszczała się. Wnet gęstwina zaczęła przypominać prawdziwą puszczę. Jak tę, w której mieszkała Mielikki z Tapiem. Tyle że wtedy Harper znajdowała się wśród przyjaciół. Czy doceniała to wtedy? W obliczu obecnej chwili spoglądała w przeszłość z jeszcze większą nostalgią.
Śpiewaczka starała się nie potknąć. Choć czuła odrobinę więcej sympatii do kowala, nadal miała mu za złe to co zrobił. Milczała więc, niechętna do rozmowy z nim. Tym bardziej nie zamierzała gawędzić z Tuonim. Starała się więc nie potknąć i uważać na gałęzie i krzewy, by znów się nie poranić. Myślenie o przeszłości sprawiało jej ból, więc próbowała skupić się na jakiejkolwiek melodii i nucić ją w głowie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline