Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2018, 19:14   #520
Vesca
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Spotkanie ze zmarłymi - część druga

Szła cały czas do przodu. I kiedy już myślała, że nikogo nie napotka… bo nikogo nie widziała przed sobą… to nagle uświadomiła sobie, że już przez jakiś czas szła z kimś ramię w ramię.
- Powiedziałaś jej? - zapytał Fabien, spoglądając na nią ukradkiem. - Nie wiem, jaką odpowiedź chciałbym usłyszeć… - mruknął. - Tak? Wtedy obawiałbym się, jak to przyjęła. Nie? Poczułbym ukłucie żalu… że umarłem, a ona nie wiedziała kompletnie nic… - westchnął.
Alice wzdrygnęła się
- Po… Powiedziałam… Ciężko to przyjęła… Ciężko przyjęła twoją śmierć. Boli ją to. Mocno - powiedziała, co zaobserwowała, bo Jenny nie musiała powiedzieć wiele, ale śpiewaczka wyczytała z jej zachowania kilka rzeczy.
- Czy powinienem cieszyć się z tego powodu? Że źle to przyjęła? - Fabien uśmiechnął się gorzko. - Czy to będzie znakiem, że nigdy jej nie kochałem, jeśli ucieszę się, że wywołałem choć ukłucie smutku? W końcu nie powinienem pragnąć, aby odczuwała żadnego uczucia, które nie byłoby pozytywne? A zresztą - machnął ręką. - Nie przesadzajmy. Powiedz mi, jak wygląda sytuacja na linii frontu. I czy wciąż przekręca moje imię.
Zabrzmiała chwila ciszy.
- Cholera, miałem jej już nie przywoływać. Powiedz mi teraz tylko i wyłącznie wszystko o bogach śmierci. Proszę.
Bonnaire zdawał się nagle rozpaczliwie bać informacji jakkolwiek związanych z Jennifer.
- Jesteśmy na wyspie, której nie ma na żadnej z map. Właśnie szukam Kirilla Kaverina, żeby pójść z nim w miejsce, gdzie jest Tuoni i zapewne Korona Nieba. Tuoni tymczasem przejął ciało Joakima… Dziś, Joakim zmarł, a Kościół został przejęty przez podszywającego się pod niego boga śmierci. Za to mieliśmy boską pogodę… - opowiedziała przygaszonym tonem
- Jenny, wraz z córką Joakima są gdzieś na wyspie. Coś robią, nie wiem co. Ja umieram… A wy mnie wszyscy po kolei nawiedzacie. Cieszę się, mogąc zamienić z wami słowo, a z drugiej strony, cierpię - mówiła dalej, idąc wciąż korytarzem i węsząc za Kaverinem.
- No nie zamierzam tłumaczyć się przed tobą, dlaczego postanowiłem z tobą porozmawiać. Chociaż… to wcale nie była moja decyzja. Od chwili śmierci… cały czas podążam ciemnymi korytarzami. Idę. Krok za krokiem. Mimo że już nie mam żadnego celu. Bo nie żyję - westchnął. - Ale teraz zobaczyłem cię. Pierwszą osobę od dłuższego czasu. Nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo spragniony jestem jakiegokolwiek kontaktu. Żebyś choćby na mnie spojrzała. Jakakolwiek mina wycelowana we mnie? - Fabien odgiął głowę, spoglądając gdzieś wzwyż. - Nie, to byłoby zbyt ekstatyczne.
Nagle opadł z sił.
- Śmierć jest straszna. Nie dlatego, bo jest końcem życia. Najgorsze jest to, że twoja świadomość wciąż istnieje. I błąka się. Ciągle… wiecznie… - zawiesił głos.
Wtem rozpłakał się. Okropnie. Niemęsko. Z całych sił. Rozpaczliwie. Jakby znalazł się w pułapce, z której nie było wyjścia. Jakby znalazł się w śmierci, z której nie było zmartwychwstania.
Śpiewaczka zatrzymała się i objęła go, chcąc pocieszyć. Nawet mimo tego, że dotykanie duchów było dziwnym wrażeniem, to był jednak Fabien
- Będzie dobrze. Już nie będziesz musiał się tułać. Tak myślę… - powiedziała, chcąc go pocieszyć. Poklepała go po plecach. Ale te zniknęły. Wraz z nim całym. Alice znów została sama.
Westchnęła ciężko.
- Proszę… - powiedziała w mrok, modląc się o znalezienie Rosjanina i o to, by to się skończyło. Opuściła ręce, po czym znów ruszyła za swym nosem.
- Alice?! - usłyszała głos Kirilla. Mężczyzna jakby chciał krzyknąć, ale powstrzymywał się, bo mogłoby to zwrócić uwagę kogoś jeszcze… zapewne Tuoniego. Harper nagle zdjęła ogromna, że nawet jeśli odnajdzie Rosjanina, to on również okaże się utkany z ektoplazmy. Czy byłaby w stanie coś takiego wytrzymać?
Harper przyspieszyła tylko kroku, dążąc w stronę, skąd słyszała jego głos. Drżała, ale szła dalej. Czemu się od niej oddalił? Czemu skazał ją na tę wędrówkę? Była roztrzęsiona, nie chciała przyjąć do wiadomości, że mógł nie żyć.
Nagle dostrzegła młodzieńca, którego nie widziała nigdy wcześniej. Był przystojny, może nieco za bardzo. Z tego powodu nieco sprawiał wrażenie… cwaniaka. Ale jego mina wskazywała na to, że czuł się zagubiony. Niby uśmiechał się kpiąco, ale jego wzrok był zagubiony i niepełny. Jakby na granicy płaczu, choć nigdy nie przyznałby się do tego.
- Kluczyki… gdzie są kluczyki? - zapytał.
- Jakie kluczyki? - zapytała przystając na moment przy nim. Alice cały czas jednak nasłuchiwała, czy Kirill znów jej nie woła.
- Samochodowe. Bo przecież… ja… - nagle nieznajomy zadrżał. - Czy ja…?
- Connor! - niespodziewanie rozległ się kobiecy głos. Sylwetka otoczona burzą brązowych loków skoczyła w stronę młodzieńca i objęła go mocno. - Ty żyjesz.
Ten objął niepewnie kobietę.
- Natalie? - zapytał. - To ty? Co ty tu robisz? Czekaj… gdzie jest tu? Gdzie my jesteśmy? - zmrużył oczy.
Śpiewaczka wzdrygnęła się
- Miło cię poznać Connor… Natalie… Przepraszam - odezwała się do przyszywanego rodzeństwa, spuszczając głowę w dół.
Ci spojrzeli na nią.
- Za co? - zapytali chórem.
- Że umarliście… Zanim mogłam was dobrze poznać… Zawsze chciałam mieć rodzeństwo - przyznała się szczerze Alice i zerknęła na nich nieśmiało.
- Ale my żyjemy… prawda? - Connor spojrzał na Natalie. - Kto to jest?
Douglas spojrzała niezręcznie na Alice, a potem na swojego najmłodszego brata. Na ich najmłodszego brata. Westchnęła.
- Jest coś, co musisz wiedzieć, kocha…
Rozproszyli się w nicość. Czy to z powodu głosu, który przebił mrok?
- Alice?! - Kirill krzyczał teraz z całych sił, już kompletnie nie wahając się. - Alice, proszę… Powiedz, że tu jesteś! Inaczej… inaczej zrobię to!
Czy Kaverin zamierzał cofnąć czas? Pewnie nie byłoby w tym nic aż tak złego… gdyby nie wymagało to z jego strony aż takiej dużej ilości energii. Jeżeli teraz ją spożytkuje, to nie będzie miał nic w zapasie później…
- Jestem! - kobieta odkrzyknęła do niego. Jeśli ona słyszała jego głos, zapewne on usłyszy jej. Ponownie ruszyła w stronę skąd go słyszała
- Jestem, już idę! - dodała jeszcze w mrok, przyspieszając ponownie.
- Tutaj jestem! - krzyknął.
- Tutaj! - rozległ się jakiś inny głos.
- Nie, tutaj! - zabrzmiał jeszcze inny.
- Kochanie, tu jestem - Amelia Harper złapała córkę za ramię. - Jestem - powtórzyła. - Wreszcie… - westchnęła - ...wreszcie jestem w twoim życiu - uśmiechnęła się niepewnie.
Mówiła, choć nie posiadała języka. Cóż za osobliwy cud.
Alice zatkało. Popatrzyła na swoją mamę, przez łzy.
- Kirill! - krzyknęła rozpaczliwie. Oparła dłoń na dłoni swojej matki
- Mamo… Mamo… Czemu nigdy nic mi nie powiedziałaś, tylko dopiero na sam koniec… Czemu - powiedziała ze smutkiem. Próbowała zrobić kilka kroków dalej w stronę, gdzie był Kaverin.
- Może się wstydziłam? A może chciałam cię ochronić? Nie chciałam zmącić wody w twoim stawie… bo w moim i tak ciągle panowały sztormy - Amelia spojrzała na córkę tak, jak matka powinna spoglądać na ukochaną córkę. Nagle ją objęła. - Przepraszam cię. Nie byłam dobrą matką. Nie wiem nawet, czy mogę powiedzieć, że starałam się, aby taką być… - nagle zrobiła krok w tył i spojrzała gdzieś w bok. - Wnioskuję, że już poznałaś swojego prawdziwego ojca… - westchnęła. - I pewnie masz mnie za kurwę. Lecz ja… - nagle załkała i kompletnie załamała się. Sprawiała wrażenie okropnie kruchej. Delikatnej niczym kwiat, który błyskawicznie wiądł. Opadła na podłogę i podniosła głowę w górę, aby spojrzeć na córkę. Alice dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo podobna była pod względem fizycznym do matki. Przez krótki moment odniosła wrażenie, że spogląda w odbicie w lustrze.
Amelia westchnęła.
- Nigdy nie mogłaś na mnie polegać. Biedna, szalona matka, która straciła zmysły z powodu mężczyzny. Porzucając córkę, która potrzebowała jej. I wciąż jej potrzebuje. I choć teraz jestem przy tobie, to wciąż nie obchodzi mnie twoja historia. Robię, co mogę, aby w dalszym ciągu kreować się na jedyną ofiarę tej tragedii. Bo ja… bo ja chyba lubię cierpieć tak ostentacyjnie.
Matka Alice pokręciła głową. I nagle rozpłakała się. Okropnie. Jej szloch mógł dorównywać jedynie płaczowi Irmy Pajari.
- Powiedz, że wszystko będzie dobrze. Że będziesz szczęśliwa. I nawet jeśli moje życie było porażką… to jesteś tym jedynym, co mnie wybrania. Co ocala przed kompletnym bezsensem. Bo wiesz… - Amelia spojrzała w oczy Alice. - Jeżeli rodzic nie osiągnął za życia nic. To przynajmniej ma nadzieję, że jego dziecku lepiej się powiedzie. Że będzie szczęśliwe - zaczęła płakać. - Ja chcę, żebyś była szczęśliwa za siebie, za mnie i za moją matkę, która też nie miała łatwego życia - nagle zwiesiła głowę i pokręciła nią. - Żebyś nie była tak okropnie żałosna, jak twoja matka.
Alice ponownie zapłakała
- Mamo… Mamo nie jesteś żałosna… Ja nigdy nie uważałam, że jesteś żałosna. Naprawdę - powiedziała do niej szczerze i podeszła do matki, by ją przytulić. Zadrżała cała, ale zaraz puściła Amelię
- Kirill! - zawołała przez łzy, ale znów spojrzała na mamę
- Żałuję, że nie było cię przy mnie, ale postaram się być szczęśliwa - obiecała jej i otarła łzy.
- Szczęśliwa beze mnie. Może to jedyny sposób, żeby być szczęśliwym - westchnęła. - Powinnam opiekować się tobą. Być przy tobie i wspierać cię. Przy każdym twoim problemie… znajdować się gdzieś obok i być dostępna. Natomiast ja ten cały czas spędziłam w zakładzie zamkniętym. Z dala od ciebie…
Zamilkła na chwilę. Nie żyła, ale tak bardzo chciała się pogodzić z córką. A także z samą sobą.
- Kochałam cię odkąd tylko cię urodziłam. Kiedy włożyli cię do moich ramion - nagle załkała, a potem kompletnie rozpłakała się. - Ja… chciałabym ci pomóc. Ale ja… potrzebowałam pomocy. I jej nie znalazłam - zwiesiła wzrok.
- Mamo, ja chciałam ci zawsze móc jakoś pomóc… Ale… Ale zostawiłaś mnie tak nagle… Przepraszam, może powinnam była przyjeżdżać częściej - przeprosiła ją, Alice teraz, dokładnie teraz zaczęła wyrzucać sobie fakt, że oto niedawno jej matka popełniła samobójstwo, jakby cały czas do tej pory to do niej w ogóle nie zdołało dotrzeć, a teraz uderzyło ją bardzo boleśnie.
- Jesteś najcudowniejszą istotą, jaka stąpa po tej ziemi - Amelia powiedziała z niewzruszoną pewnością siebie. Taką ogromną pewnością i miłością, jaką tylko matka może czuć względem własnej córki. Zwłaszcza jeśli czuła względem niej wyrzuty sumienia. - Tyle że otrzymałaś najgorszą matkę, jaką tylko mogłaś.
I wtedy rozproszyła się w nicość. Zniknęła, łkając. Nie zostało po niej nic, prócz kompletnego, niewzruszonego i obezwładniającego mroku.
Alice rozpłakała się mocno, opadając na czworaka, kiedy straciła punkt oporu w postaci matki przed sobą. Płakała dość głośno i pociągała nosem, nie myśląc chwilowo o tym, że powinna wstać i szukać dalej Kirilla, czy Korony Nieba, na chwilę pozwoliła sobie być córką zmarłej kobiety, przeżywającą żałobę. Głównie dlatego, że nigdy nie usłyszała takich słów od swojej matki i właśnie przeżyła szok. Potrwało długą chwilę, nim się nieco wyciszyła.

Nie słyszała już Amelii, która z żalu odgryzła własny język. Nie słyszała też Kirilla, choć go nawoływała. Pozostała jej jedynie melodia. Pojawiła się nagle i kompletnie sparaliżowała jej umysł. Już tak kiedyś było. Moment, kiedy kompletnie przytłoczona czarem nut zaczęła zachowywać się kompletnie wbrew swojej własnej woli.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=CX45pYviA[/media]

Dostrzegła w mroku przed nią pomieszczenia i dębowe, lekko rozwarte drzwi.
- Pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom… - brzmiało zza nich.
Harper otarła łzy i ostrożnie podniosła się z kolan. Niedowierzając ruszyła w stronę drzwi. Co tu robiły drzwi? Gdzie był Kirill? Zajrzała do wnętrza. Czy odpowiedź kryła się w środku?


Alice weszła do środka. Ujrzała piękny salon utrzymany głównie w ciepłych kolorach. Czerwieniach, żółciach i pomarańczach. Znajdowało się w środku wielu kobiet. Wszystkie były młode i piękne, ale w bardzo naturalny sposób. Ich włosy były ufryzowane w kształtne loczki epoki jazzu.
- Mr. Sandman, bring me a dream - zabrzmiał śpiew.
Pomiędzy kobietami pojawiła się nieco wyższa sylwetka. Alice rozpoznała ją. Jakby mogła tego nie zrobić?
- Make him the cutest that I've ever seen… - chór zawtórował i rozstąpił się.

Ukazując Joakima.
Nie podróbkę. Nie Tuoniego, który szturmem zawładnął ciałem, próbując przywłaszczyć je na własność. W jaki sposób Alice potrafiła rozpoznać Dahla w Dahlu, skoro bóg Tuoneli w ostatnich chwilach zaczął przyjmować charakter Joakima? Nie wiedziała. A jednak czuła absolutną pewność, że…
- Give him two lips like roses in clover
… spoglądał na nią Dahl. Ten oryginalny.
Ten wyjątkowy.
- And tell him that his lonesome nights are over.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline