Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-06-2018, 19:02   #511
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Nieoczekiwany ratunek

Przedzierali się gęsiego przez gałęzie. Z każdym krokiem znajdowali się coraz bliżej celu, a śpiewaczka wciąż nie posiadała żadnego planu. Czy w ogóle mogła cokolwiek uczynić? Zastanawiała się nad tym, brodząc pomiędzy gałęziami. Wyostrzone zmysły nie pokonają Tuoniego. Skonsumowanie go… to wydawało się słodkim snem, którego nie mogła urzeczywistnić tak długo, jak bóg Tuoneli był w pełni świadomy, przytomny i uważny. Szła niczym owieczka prowadzona na rzeź. Niczym kolejna ofiara.
- Myślisz, że pozwoli Nurii przeżyć? - kowal zerknął w stronę Alice. Bez wątpienia męczyła go nieufność w stosunku do Tuoniego. Bał się, że wskaże mu koronę nieba, po czym ten zapomni o stanie, w jakich znajdowała się kochanka kowala.
- Nie wiem - odrzekła szczerze. Alice nie miała pojęcia. Czy okłamie kowala i go wykorzysta, czy może jednak będzie honorowy i tego nie uczyni? Śpiewaczka sama się nad tym zastanawiała. Zerknęła na plecy Tuoniego i zaraz uniosła spojrzenie na młot. Czy zamierzali naprawdę dojść tam tylko we trójkę? Żałowała, że nie ma jak przekazać Kirillowi gdzie jest.
- Co miałaś na myśli… - kowal dopytywał. - Żeby nie zachowywał się tak, jak on? - spojrzał na nią ukradkiem.
Wciąż podążali naprzód. Dęby, topole, jesiony, świerki, sosny… tak wiele gatunków drzew było świadkiem ich wędrówki… na ścięcie? Ciężko było pozbyć się takiego wrażenia. Nawet Ilmarinen - który był mocnym, wytrzymałym mężczyzną - wydawał się okropnie bezwolny i bezsilnym. Kierował nimi uzurpator w ciele Dahla.
Alice zerknęła na kowala
- Nie zachowuje się jak Tuoni, zachowuje się jak Joakim Dahl. Właściciel ciała, które przejął… - odrzekła cicho do Ilmarinena. Zaraz jednak powróciła do ponurego milczenia. Starała się nie poświęcać bogowi Tuoneli za wielu myśli. Wystarczająco już ją dobijał. Zresztą była spragniona i zmęczona, mimo że już nie przebywali w duchocie wnętrza Horny, było po niej widać zmęczenie.
- Dlaczego w takim razie ten Joakim jest taki… - kowal podniósł rękę i zrobił nią bliżej niesprecyzowany gest, którego Alice nie do końca potrafiła zinterpretować. I chyba sam kowal nie do końca był pewien, o co mu chodzi.
Zieleń wokół nich stawała się coraz ciemniejsza. Mogli za to winić słońce, które znajdowało się coraz niżej.
- Co to jest? - zapytał Ilmarinen, rozglądając się.
Alice sama nie wiedziała. Z mroku zaczęły wyłaniać się nieznane, dziwne, niesprecyzowane, obce, nieprzyjemne… istoty. Harper obawiała się ich. Mimo że były tak piękne. Zdawały się utkane ze świecącej, srebrnej pajęczyny. Najdroższego materiału, jaki mogłaby sobie wyobrazić. Przypominały trochę zwierzęta, a trochę stworzenia, które nigdy nie stąpały po tej ziemi i nigdy nie miały. Niektóre lewitowały, inne czołgały się, pozostałe kroczyły… Alice dostrzegła także takie, które prześlizgiwały się, nurkowały w ziemi i szybowały w przestworzach. Stanowiło to widok piękny. Stanowiło to widok straszliwy.
Śpiewaczka przyglądała się uważnie postaciom i odruchowo przysunęła bliżej kowala, jakby mając nadzieję, że jeśli coś ich zaatakuje, to ten ją obroni.
- Nie mam pojęcia - odpowiedziała zaniepokojonym tonem. Istoty były fascynujące i przerażające jednocześnie. Czy mogły w jakiś sposób stanowić dla nich zagrożenie, czy pomoc?
Wydawały się jednak kompletnie neutralne. Poruszały się i wydawały się ich nie zauważać.
- Jakie naturalne piękno… które pokazuje się po zmroku - powiedział Jo… Tuoni. Nie mogła zapominać! Choć było tak łatwo…
Drzewa przed nimi zaczęły zmieniać kolor. Te były jaśniejsze. Zarówno zieleń liści zdawała się bardziej jaskrawa, jak i kora przypominająca raczej pomarańcz, niż brąz. Duchy wokół nich mieniły się teraz różnymi kolorami. Przypominały tęczę. Wszystkie siedem barw. Czerwień, pomarańcz, żółć, zieleń, niebiski, granat, fiolet… piękny obraz, który zapierał dech w piersiach, lecz również napełniał przestrachem. Byli trójką wędrowców w tej dziwnej, obcej krainie, która po zmierzchu zapełniała się życiem.
- Przesilenie letnie - Tuoni mruknął z uśmiechem, patrząc na parę haltii, która zatańczyła przed nimi, po czym umknęła gdzieś dalej, chowając się między drzewami.
Harper nie skomentowała. Po prostu obserwowała istoty. Nigdy czegoś takiego nie widziała i na pewno nigdy już nie zobaczy. Podążała za Tuonim dalej. Miała dalej nadzieję, że jakimś sposobem uda jej się wybrnąć z tej niewygodnej sytuacji. Przełykała co rusz ślinę, bo była bardzo mocno spragniona.
Wnet w zasięgu jej wzroku pojawiła się rzeka. Spojrzała na nią. Jak byłoby zaczerpnąć z niej i złagodzić palące uczucie w przełyku? Czy powinna to zaproponować, a może nie odzywać i dalej podążać za Tuonim? Lepiej było zignorować pragnienie, czy też przedstawić przed bogiem Tuoneli prośbę, na którą mógł zgodzić się, lub też nie?
Alice jednak potrzebowała tej krótkiej przerwy, więc mimo całej swej niechęci, odezwała się do niego
- Czy możemy się zatrzymać na krótką chwilę? Chciałabym się napić… Proszę - powiedziała do pleców Tuoniego.
- Och, Alice… - Bóg śmierci westchnął. - My wszyscy chcielibyśmy się napić. Czy nie jest to jedną z przyjemności życia? - wypowiedział ostatnie słowo z pewnym nabożeństwem. Chyba nikt nie mógł być bardziej zainteresowany tym osobliwym stanem, jakim było życie, niż bóg umarłych.
- Chyba powinniśmy być trzeźwi… - Ilmarinen spojrzał niepewnie na Alice.
Harper pokręciła głową
- Wody… Jesteśmy w pobliżu rzeki… - wskazała kierunek i zmarszczyła brwi, że ją podejrzewali o chęć napicia alkoholu.

Rzeka była spokojna i piękna. Jej jasne wody płynęły niewzruszenie, mając za nic problemy bogów i śmiertelników. Śpiewaczka przetrzymała włosy i nachyliła się, aby zaczerpnąć ręką nieco ze świeżego strumyka i zaspokoić suche gardło. Ilmarinen i Tuoni stali za nią i nie odzywali się. Jednak ich obecność była wyczuwalna. Nie potrzebowali takich przyziemnych rzeczy jak woda. A jak już, to nie w tej chwili.
- Podziękuj mi - mruknął Tuoni. Spoglądał na nią, Alice czuła to, choć była obrócona do niego plecami.
Harper nie dość że zaspokoiła pragnienie, to jeszcze obmyła nieco obitą skroń z krwi. Gdy skończyła wyprostowała się i podniosła z kolan. Zerknęła na Tuoniego
- Dziękuję - powiedziała sucho i odwróciła zaraz wzrok. Otarła usta z wilgoci wody. Czuła się odrobinę lepiej, woda przyniosła jej ulgę, choć nadal była zmęczona.
Tuoni uśmiechnął się szeroko.
- Możemy iść dal… - zaczął, ale przerwał w pół słowa. Gdzieś niedaleko rozbrzmiał głośny, nieprzyjemny szelest. Zdawało się, że gdzieś niedaleko czaiło się jakieś dzikie zwierze. Jeleń? Sarna? Dzik? Niedźwiedź? Jeżeli rzeczywiście problemem było jedynie takie dość zwyczajne, leśne zwierze… dlaczego Tuoni przystanął w bezruchu i zaczął rozglądać się.
- A może ja też się napiję? - Ilmarinen spojrzał na rzekę, kompletnie nieświadomy zagrożenia. Wpierw Alice odniosła wrażenie, że celowo je zignorował, ale potem zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę nic nie zauważył. Kowal mógł być silny, jednak jego świadomość otoczenia kulała. Co już ukazał, pozwalając Alice uciec w trakcie rozmów z bobrami z rodu Gafeynów.
Śpiewaczka również nasłuchiwała tego co wywołało dźwięk. Skoro zwróciło uwagę Tuoniego, czy naprawdę było tylko zwierzęciem? Wolała się upewnić. Kto to był? Poczuła, że jej serce nieco mocniej zabiło.


Istota szybko poruszyła się. Mignęła gdzieś pomiędzy drzewami. Prędko, niczym dzika, nieokiełznana bestia… z drugiej strony nie przypominała żadnego zwierzęcia.
- Dobra, to wracamy na szlak? - Ilmarinen, wciąż kompletnie nieświadomy tego, co działo się, spoglądał na swój złoty młot, który wskazywał drogę ku koronie niebios.
Alice zerkała na uciekającą istotę, a potem zerknęła na Tuoniego i wreszcie na kowala. Nie wiedziała co miałaby powiedzieć, cicha nadzieja znów przygasła. Najwyraźniej to nie był nikt, kto mógłby ją uratować z opresji. Skrzyżowała ręce czekając co zadecyduje bóg Tuoneli.
- Tak, wraca… - zaczął Tuoni… ale nagle przerwał w pół słowa, kiedy zwalił się na niego ciężar z niebios. Nie przypominał niczego, co Alice w życiu widziała. Przygniótł boga do ziemi, po czym odskoczył na pobliską sosnę i zaczął biec po niej sprawniej niż kot. Miało to miejsce tak szybko, że Alice nie zdążyła spostrzec sylwetki nieznajomego. Ilmarinen stał w tym czasie nieruchomo. Nawet on zdołał spostrzec zagrożenie… jednak nie wiedział, czego był świadkiem. A tym samym… jak powinien się zachować.
Kobieta wstrzymała oddech, gdy coś zwaliło Tuoniego z nóg. Nie spieszyła się, by pomóc mu wstać, uniosła wzrok w górę i wyostrzyła go wraz ze słuchem, by móc wyśledzić istotę… Czymkolwiek była. Czy stanowiła zagrożenie również dla niej? Alice pozostała chwilowo w całkowitym bezruchu.
- Na litość… - Tuoni mruknął, niespiesznie siadając. Wydawał się ogłuszony.
Ilmarinen natomiast rozglądał się, będąc w stanie kompletnej gotowości. W końcu.
- To nie musi być nasz przyjaciel - mruknął, spoglądając na Alice. Rzeczywiście… to, że istota zaatakowała boga Tuoneli jeszcze nie oznaczało, że była ich sprzymierzeńcem.
Na krótki moment rozległa się cisza. Dopiero po kilku sekundach gdzieś nad nim rozbrzmiał głos. Było to jedynie pojedyncze słowo… a jednak wydawało się tak obfite w pasję i intensywne..
- Moja… - brzmiało.
Śpiewaczkę przeszedł nieprzyjemnie dziwny dreszcz. Szukała dalej wzrokiem istoty. Lekko zadrżała i przesunęła się w stronę Ilmarinena
- Nie wiem co to, ale zdecydowanie chyba wie kim jestem… I kim jest Tuoni - powiedziała cicho. Słuchała uważnie, czy istota znów się nie zbliża.
- Czemu tak sądzisz? - zapytał Ilmarinen. - Przecież… to wypowiedziało tylko jedno słowo… - kowal zawiesił głos. Podniósł głowę wysoko, rozglądając się pomiedzy drzewami. I choć gdzieś wysoko rozlegał się szelest… to nieznajoma istota była dla ich oczu nieuchwytna.
- Zgaduję - odpowiedziała napiętym tonem Alice. Również starała się wyśledzić to coś wzrokiem i jednocześnie zerkała na Tuoniego. Obawiała się poruszyć zbyt gwałtownie, ale nie przestawała nasłuchiwać i obserwować.
- Rozumiem… - Ilmarinen powiedział, choć wydawało się, że nie do końca miał to na myśli. - Tylko czem…
Nie dokończył. Nie mógł. Potwór skoczył gdzieś spomiędzy drzew i uderzył go prosto w klatkę piersiową, przez co kowal przewrócił się i upadł. Co znaczyło wiele, gdyż do najsłabszych nie należał. Istota wczepiła się w niego i spoglądała mu prosto w oczy. Była brudna obdarta, a jednak w pewien sposób… znajoma. Czy Alice potrafiła ją rozpoznać?
Harper przyglądała się istocie
- Rens? - zapytała niepewnie, łącząc pewne fakty. Nie pamiętała, czy tamten elf jej się przedstawił... Zdecydowanie jednak, odnosiła wrażenie, że to może być on.
Stworzenie spojrzało na śpiewaczkę. Poznawało ją? Nie była pewna, czy aby na pewno… jednak wszystko na to wskazywało. Postać doskoczyła do niej i spojrzała prosto w jej oczy. Śpiewaczka dostrzegła w niej Duńczyka… choć tkwił gdzieś bardzo głęboko, skryty pod esencją Arkadii. Stwór wczepił się w nią i zaczął iść w jakimś pozornie przypadkowym kierunku, ciągnąc ją po ziemi.
Alice wstrzymała oddech. Złapała za nadgarstek ręki Emerensa
- Poczekaj, mogę iść sama. Puść - poprosiła. Ciągnięcie po ziemi sprawiało, że jej nogi ocierały się o korzenie i gałęzie, drapiąc ją i sprawiając ból. Jednak to nie miało dla niego znaczenia. Bo chyba nie było już zbyt wiele Duńczyka w Duńczyku. Stwór, który widziała śpiewaczka, stanowił odzwierciedlenie horroru, którego była świadkiem w Essen. Nie dało się z nim negocjować. A może nawet… zdawało się to niemożliwe.
- Chwila… - rzekł Ilmarinen gdzieś daleko… jednak istota z Arkadii wciągnęła ją pomiędzy krzaki stanowczo zbyt szybko. Oddalała się zarówno od kowala, jak i Tuoniego… ale wcale nie miała wrażenia, że teraz znalazła się w lepszym położeniu. Wręcz przeciwnie. Przynajmniej wcześniej rozumiała osoby, które ją otaczały, a także motywy, które nimi kierowały. Natomiast teraz była zdana tylko i wyłącznie na łaskę lub niełaskę elfa. Cóż mogła uczynić? Stwór ciągnął ją po ziemi, a gałęzie, szyszki i korzenie wpijały się w jej ciało. Bolały. Gdzie chciał ją zaciągnąć? Czy ta istota miała w ogóle jakiś plan?
Harper starała się jak mogła w takim razie oszczędzić sobie bólu. Skoro nie była w stanie wygrać z elfem, próbowała chociaż pomóc sobie by nie poranić się mocniej. Gałęzie i krzaki mocno ją drapały, znów szarpiąc nici sukienki, która miała na sobie. Alice próbowała w jakiś sposób chociaż utrzymać się nogami, by nie wlec pośladkami po ziemi, wolała bowiem nie zgubić bielizny po drodze.
Wpierw podróżowanie po lesie w ten sposób było bolesne, jednak wnet natrafili na obszar, w którym znajdowało się mało drzew, a więc i niewygodnych konarów. Kamieni również brakowało, żadnych szyszek, pokrzyw, czy innych utrapień. Zielona trawa. I choć bycie ciągniętą wbrew własnej woli wciąż do najprzyjemniejszych nie należało… to jednak zdawało się, że Alice to jakoś przeżyje. Przynajmniej na tych kilka godzin, które jej pozostało. Jak duży obszar przebyli? Śpiewaczce ciężko było ocenić. Jednak elf w pewnym momencie nieco zwolnił, jak gdyby nie obawiał się, że już zostanie schwytany. Wykręcił się, spoglądając na Alice.
- Jesteśmy tak blisko - mruknął z tym przerażającym uśmiechem, który nie mógł należeć do żadnej istoty z tego wymiaru. Harper poczuła dziwne przeświadczenie, że to wszystko jej się tylko śni. Surrealizm był przytłaczający. - Już tak blisko… - dodał, po czym odwrócił od niej i spojrzał przed siebie, koncentrując się na wędrówce.
Początkowo Alice była wręcz zmuszona by próbować jakoś bronić się przed krzewami i korzeniami, kiedy znaleźli się na przestrzeni, gdzie było ich już bardzo mało, odpuściła. Choć nadal starała się jakoś utrzymywać ponad poziomem ziemi, czuła się nieco zmęczona. Nie wiedziała ile ją wlókł
- Dokąd mnie zabierasz? - zapytała. Musiała co rusz przytrzymywać to buty, to bieliznę. Jej biała sukienka ubrudziła się od mchów i traw, czy ziemi, po której zdarzało jej się przesunąć ciałem.
- Do Arkadii - odpowiedział elf. Jego ton był powolny, jakby nieco rozleniwiony.
Szedł dziarsko przez las niczym zwycięzca konkursu, jakim było zawłaszczenie dla siebie Alice. Na pewno nie sądził, że coś lub ktoś mogłoby z kolei jemu wykraść śpiewaczkę. I rzeczywiście… Harper również wątpiła w to. Nie miała pojęcia, gdzie znajduje się, więc skąd mógłby to wiedzieć potencjalny bohater? Być może nie znajdowała się już w towarzystwie Tuoniego, jednak wciąż nie miała ani trochę więcej kontroli.
- Cieszysz się? - mruknęła istota. - Powinnaś. Ekscytacja to coś, do czego powinnaś teraz przywyknąć - rzekł lekko.
Śpiewaczka zmarszczyła brwi. Do Arkadii? Tutaj? Jak? Było tu jakieś przejście, dzięki któremu elf mógł zabrać ją do swojej krainy? Spięła się
- Nie mogę iść z tobą do Arkadii, tutaj jest moje miejsce… - powiedziała spokojnie, choć jej głos był napięty i było wyraźnie słychać zmęczenie. Alice nie wiedziała czego spodziewać się po istocie, więc pozostawała też czujna. Nie szarpała mu się jednak, nie było sensu, wiedziała, że elf i tak ją złapie.
Istota nuciła pod nosem melodię. Była dziwna, pełna dysonansów i niepasujących do siebie dźwięków… a jednak na swój sposób zdawała się niezwykle nęcąca. Harper bała się, że jeśli za bardzo wsłucha się w nią, to ogarnie ją obsesja na punkcie tego śpiewu. Miała wrażenie, że stała nad przepaścią i z samego jej dna dochodziły te niepokojące, nęcące nuty. Nawoływały ją, aby zjednoczyła się z nimi i poszybowała w dół…
- Tutaj, w lesie? - istota przerwała, słysząc jej pytanie. - Czujesz się driadą? Jeśli tak, to obiecuję cię, że zmienimy cię w taką prawdziwą. Utkamy twoje włosy z babiego lata i wpleciemy w nie płatki polnych kwiatów. Wyrzeźbimy twoje ciało z drewna i przyodziejemy w wiosenne suknie z liści i bławatków - mruczał nakręcony. - W Arkadii również posiadamy lasy. Będziesz mogła zostać ich częścią.
Kobieta pokręciła głową
- Miałam na myśli Ziemię… Ten świat… Nie mogę zamieszkać w Arkadii. Czemu chcesz, żebym to zrobiła? - zapytała, przyglądając mu się uważnie. Starała się usilnie nie słuchać jak nuci i zagadywać go, by tego nie robił. Jeśli się zagubi w melodii, będzie po niej. Ta jednak wracała do jej umysłu. Gnieździła się w nim niczym wirus. Alice musiała podejmować bardzo aktywne wysiłki, aby rozpraszać jej brzmienie. Elf już nie nucił, jednak piosenka została…
- Czy już o tym nie mówiliśmy? - zapytał. - Posiadasz coś, co jest dużo warte dla wielu bytów. Lecz wykradłem cię sprzed nosa głównym współzawodnikom i teraz nic mnie już nie powstrzyma.
Alice zmarszczyła brwi
- Czy ja nie mam nic do powiedzenia w tej sprawie? Nie jestem rzeczą, którą można sobie zawłaszczyć… - zwróciła mu uwagę i spięła się nieco mocniej, stawiając opór w ciągnięciu po ziemi. Wolała by nie zapominał o tym, że nie była czymś do zdobycia, czy jakimś obiektem zawodów.
- Jesteś pewna? - elf jedynie roześmiał się, po czym kontynuował wędrówkę. Kompletnie nie przejął się oporem, który zastosowała śpiewaczka. Istniała duża szansa, że go nawet nie zauważył. W tej formie zdawał się niezwykle silny i wytrzymały. Dwie cechy, które nie za bardzo tyczyły się Alice.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:04   #512
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Dwugłowy ptak

Kontynuowali wędrówkę. Harper mogła jedynie spoglądać na cienkie, bardzo wysokie drzewa i podziwiać ich nierówną, chropowatą, brązową korę. Choć nie widziała ptaków, ich trele dźwięczały bardzo głośno i nieco pomagały wyrzucić z umysłu niechciany, elfi śpiew. Alice, kiedy już mogła zastanowić się nad nim bez obaw, że sprowadzi to na nią zgubę, odkryła, że po części znała tę melodię. Brzmiała nieco inaczej, jednak tempo, rytm, tonacja i niektóre fragmenty zgadzały się zbyt idealnie, aby było to jedynie przypadkiem. Kiedy zamknęła oczy, ponownie widziała ogród Casa Corner oraz trzech śpiewających braci. Nie miało to miejsca bardzo dawno temu, lecz mogłaby przyznać, że od tego czasu minęły lata… Bardzo wiele zmieniło się. Zwłaszcza dla Duńczyków. Alice otworzyła oczy, aby spojrzeć na jej porywacza i spróbować dostrzec w nim Emerensa. Zamiast niego ujrzała dwa błękitne motylki, które siedziały na czubku jego głowy. Tylko przez moment, bo od razu odleciały, gdy tylko spoczął na nich wzrok Harper.
Śpiewaczka odczuła niemałą ulgę, gdy nie musiała się już martwić melodią. Zagłuszana, przez inne dźwięki, stała się dla niej obiektem badań, dzięki czemu odkryła, że tak naprawdę, to ją znała. W tej cudownej wersji, śpiewanej przez Emerensa i jego braci. Nie rozmawiała z elfem ponownie, przez pewien czas dając mu się po prostu ciągnąć po ziemi dalej. Kiedy jednak otworzyła oczy i dostrzegła motyle, uniosła brwi
- Znowu wy..? - odezwała się do błękitnych istot retorycznie, bo wiedziała, że jej nie odpowiedzą. Przyglądała im się, gdy unosiły się w powietrzu, trzepocząc delikatnymi skrzydełkami. W końcu westchnęła i znów rozejrzała się, chcąc spróbować odkryć gdzie się u licha znajduje. To w jaki sposób cały czas wlókł ją elf było dla niej bardzo męczącym doświadczeniem. Zerknęła też na swoje nogi, całe podrapane od korzeni i krzewów z wcześniej. Wyglądała jak dzieciak, który jadąc pierwszy raz na rowerze wpadł w krzaki dzikiej róży, mając na sobie tylko krótkie spodenki. Ponownie musiała przytrzymać but, który próbował zsunąć jej się z nogi.

Wnet rozległo się głośne westchnięcie. Elf na chwilę przystanął, spoglądając w milczeniu przed siebie. W ten sposób przystanęli na kilka dobrych sekund, w trakcie których śpiewaczka miała czas, aby spojrzeć na tę wzrastającą przed nimi część lasu. Szybko zrozumiała, skąd wzięło się niezadowolenie istoty. Teren zagęszczał się i nie mógł już ciągnąć ją przez niego bez żadnych konsekwencji dla jej zdrowia.
- Wezmę cię na ramiona, jak pannę młodą. To dobrze, skoro wkrótce weźmiesz ślub z Arkadią - mruknął. Podniósł lewą, wolną rękę i podrapał się nią po głowie.
Śpiewaczka zrozumiała jeszcze jedną rzecz… co prawda nie miała kompletnej pewności, ale zdawało jej się, że rozpoznawała teren przed nią. Chyba wcześniej nie znajdowała się w akurat tym miejscu, jednak kolor zieleni roślin, gatunki drzew, krzaków, a nawet odcień mchu i porostów na kamieniach… to wyglądało znajomo. Chyba znajdowali się na północy. Zmierzali w stronę bobrów, których tama zablokowała dostęp do jeziora Alue.
Harper zmarszczyła brwi i spojrzałą na elfa
- Uważasz, że pozwolę ci się tak spokojnie nieść? - zapytała z nachmurzoną miną. Kiedy rozpoznała teren, wiedziała chociaż gdzie jest, a co więcej, że zmierzają w kierunku, który był wszystkim znajomy jako cel podróży. Czy droga do Arkadii również prowadziła od jeziora Alue? Śpiewaczka czekała, aż elf ją puści, ale gdy tylko ten spróbowałby ją podnieść, natychmiast spróbowała się wyrwać.
Co… udało jej się. Istota zrobiła krok do tyłu i spojrzała na Harper, która stanęła na własnych nogach. Czuła się sponiewierana i obolała, jednak jej stan nie był aż tak zły. Może te wszystkie niefortunne przeżycia w pewien sposób dodały jej sił. Aż chciałoby się powiedzieć… “co cię nie zabije, to cię wzmocni”... jednak to nie do końca odnosiło się do śpiewaczki. Przecież nie żyła.
- A co teraz? - zapytał elf i spojrzał na nią niczym widz w oczekiwaniu na kolejną kabaretową sztukę.
Alice zacisnęła dłonie w pięści, po czym również zrobiła krok do tyłu
- Teraz… Puścisz mnie… - powiedziała poważnym tonem. Zerknęła gdzieś w bok, rozważając, czy ma jakąkolwiek szansę, próbując biegu. Była w butach na lekkim obcasie, to był las… Nie wyglądało na to, by miała zbyt duże szanse, ale jeśli… Zamyśliła się. Jeśli zdoła się przed nim jakoś ukryć? Harper odwróciła wzrok od elfa i zawiesiła w powietrzu, jakby naprawde na coś patrzyła
- O, spójrz… dwugłowy ptak… - walnęła, wskazując kierunek. A gdy tylko to zrobiła i o ile elf odwrócił od niej wzrok, choćby z ciekawości, kobieta skoczyła biegiem w stronę, gdzie zaczynała się gęstwina leśna. Wpadając między zarośla, raniąc się, ale chcąc zwiać mieszkańcowi Arkadii.
O dziwo ten niezbyt misterny plan, wyjęty jakby z jakiejś kreskówki, podziałał. Istota odwróciła się całym swoim ciałem, aby ujrzeć ten ciekawy, nieznany nikomu gatunek ptaka.
- Gdzie…? - rozległ się podekscytowany głos.
Alice w tym momencie już nie patrzyła na niego, tylko biegła przez krzaki.
- Oj ty… niegrzeczna! - usłyszała gdzieś za sobą elfa, któremu nie zajęło aż tak wiele czasu zrozumienie, że dwugłowy ptak wcale nie istniał, a był jedynie sprytnym fortelem śpiewaczki. - Chcesz zagrać w grę…?!
Choć nie widziała go, to była przekonana, że podążył za nią, chcąc ją jak najszybciej dogonić.
Alice dosłownie przedzierała się przez zarośla, nie zważając, czy jakieś liście wplączą jej się we włosy, czy gałązki podrapią jej ciało i sukienkę. Dla elfa może i to była gra, dla niej to była próba uratowania się z trudnej sytuacji. Gnała do przodu, aż wreszcie postanowiła wskoczyć pod krzak dzikiej róży, który tworzył ciekawą, zacienioną kryjówkę. Praktycznie położyła się na ziemi i zamilkła, zasłaniając dłońmi usta i nos, by nie wydawać dźwięków. Miała nadzieję, że elf ją przeoczy i pobiegnie szukać dalej. Nasłuchiwała uważnie.
Mijały długie sekundy. Serce w jej piersi biło tak szybko, jakby chciało przedostać się na zewnątrz i wzlecieć tak, jak ten dwugłowy ptak, o którym wspomniała elfowi. Słyszała jego głośne, wesołe pogwizdywania, gdy zbliżał się w jej stronę. Alice wstrzymała oddech, czekając na to, aż pojawi się. Zauważy ją i okaże się spostrzegawczy? A może przejdzie dalej, kompletnie nieświadomy tego, że ominął Harper? Kobieta tkwiła w suspensie i czekała na rozwikłanie tej zagadki.
Wtem… usłyszała, że coś przedzierało się przez las z drugiej strony. Zdawało się, że nie dostrzegłaby tego, gdyby nie wyostrzone zmysły. Nieznajomy przybliżał się w jej stronę. Celowo? Nieświadomie? Kto to mógł być?
Harper cała spięła się, słysząc kolejny hałas. Kto to był i czy miał świadomośc tego, że ona i elf byli w tych zaroślach? Alice co rusz starała się wyśledzić, czy elf zmierza dalej w jej kierunku, czy również nasłuchuje obcego dźwięku. Jej serce nie zwalniało. Skuliła się nieco bardziej w swej kryjówce. Czekała, uważnie słuchając.
Wnet ujrzała, kto biegł jej w stronę. Zza pobliskiej leszczyny wyskoczył wysoki mężczyzna. Wyglądał co najwyżej na trzydzieści lat, miał bardzo jasne, blond włosy oraz odziany był w żołnierskie kolory moro. Jego rozbiegany wzrok błąkał się po okolicy, przemierzając od pobliskich drzew po krzewy, kończąc na trawie… i tak bez przerwy. Wydawał się czymś niezwykle wystraszony. Biegł, gdy nagle potknął się o zwaloną, uschniętą gałąź. Runął na zieleń, jęcząc z bólu. Znajdował się co najwyżej dwa metry przed Alice, ale jeszcze nie zauważył jej. Tymczasem gwizdy elfa znajdowały się coraz bliżej. Harper uświadomiła sobie, że dołączy do nich co najwyżej za kilka sekund.
Śpiewaczka spojrzała na człowieka, który upadł na ziemię przed nią. Słyszała też zbliżającego się elfa. Zmarszczyła brwi, po czym wyskoczyła ze swojej kryjówki. Przeskoczyła nad żołnierzem i impetem ruchu, wepchnęła go pod krzew
- Cicho - powiedziała do niego po angielsku.
Żołnierz spojrzał na nią wielkimi oczami. Otworzył usta, aby coś powiedzieć, ale albo przypomniał sobie, że nie powinien odzywać się, albo stresował się tak bardzo, że zgłoski nie chciały formułować się w jego krtani. Krótko kiwnął głową, po czym nagle zacisnął powieki z całej siły, splótł ręce i zaczął bezgłośnie poruszać ustami. Najpewniej modlił się.
Alice wyprostowała się i odsunęła od róży. Była cała podrapana i zmęczona. Cofała się tyłem w stronę jakiegoś drzewa, by odciągnąć elfa od miejsca, gdzie teraz był żołnierz. Miała nadzieję, że elf skupi się na niej i oleje człowieka. Cały czas oddalała się, koncentrując uwagę na kierunku z którego nadchodził elf i tylko raz zerkając na żołnierza. Przyłożyła palec do ust w geście ciszy, nim elf pojawił się w jej widnokręgu.
Tak też się wydarzyło. Harper zrozumiała, że zdążyła w ostatniej chwili ukryć żołnierza. Gdyby nie jej zdecydowana i gwałtowna reakcja… gdyby zawahała się choć na moment… nie tylko mężczyzna nie skryłby się przed elfem, ale i ona sama ujawniłaby przed nim swoją obecność w gęstwinie.
- Alice? - istota spojrzała na śpiewaczkę z uśmiechem. - Znalazłaś go!
Śpiewaczka zmarszczyła brwi
- Kogo? - zapytała usilnie spokojnym tonem, przyglądając się elfowi i zatrzymując sporo kroków od swej poprzedniej kryjówki, by odciągnąć od niej mieszkańca Arkadii. Skrzyżowała ręce pod biustem.
- Dwugłowego ptaka!
Harper w pierwszej chwili nie zrozumiała, o co chodziło istocie. Czy to była jakaś metafora na młodego, zlęknionego żołnierza? Spojrzała na elfa, po czym zauważyła, że ten patrzy na drzewo, za którym stała. Obróciła się i przesunęła wzrok w górę. Spostrzegła, że na jednej z gałęzi siedział ogromny, srebrzysty duch. Był cały różowy, choć mienił się fioletowymi iskierkami. Rzeczywiście miał dwie głowy, obie identyczne. Rozpoznała w nich pelikana. Bez wątpienia był jedną ze zjaw, które Alice widziała tuż po wyjściu z wnętrza góry Horny.
Harper zapatrzyła się na ptaka przez chwilę
- No… znalazłam… I to jako pierwsza, więc… Wygrałam - oznajmiła i przeniosła spojrzenie teraz na elfa. Oczywiście, jako zwyciężczyni, teraz wymagała, by dał jej coś w nagrodę. Myślała oczywiście o wolności.
- Ale gra polegała na znalezieniu innej ptaszyny. Lub też, patrząc jej oczami, ucieknięciu od przystojnego myśliwego - elf przybliżał się do Alice. Zgodnie z jej planem… kompletnie nie zwrócił uwagi na żołnierza, który krył się pod różą. Najgorsze, że bardzo głośno oddychał. Przynajmniej tak wydawało się Harper. Czy elf również posiadał, tak jak ona, wyostrzone zmysły? Tylko dlaczego w takim razie nic nie powiedział, ani nie zareagował na trzecią osobę tego dramatu? Czy znowu sobie pogrywał?
Alice uniosła brew
- Oh? Tak? To wybacz… - powiedziała, jakby ją zaskoczył, po czym obróciła się do niego tyłem i zaczęła biec prosto przed siebie, z zamiarem wpadnięcia w kolejne chaszcze, by ponownie nawiać elfowi i jednocześnie odciągnąć go jeszcze dalej od ukrytego pod różą żołnierza.

Usłyszała za sobą śmiech.
- Ha, runda druga! - głos elfa zdawał się coraz cichszy, z każdym przebiegniętym przez nią metrem. - Dobrze, że przynajmniej biegniesz w dobrym kierunku…
Harper szybko poruszała się. Czy rzeczywiście miała szansę umknąć swojemu porywaczowi? Czy mogła liczyć na to, że na każdym kroku będzie znajdywać tak dogodne kryjówki, jak przed chwilą? Niestety, choć rozglądała się, nie mogła dostrzec nic, co byłoby choćby w przybliżeniu tak odpowiednie, jak rozłożysty krzak dzikiej róży, pod którym zostawiła żołnierza. Obejrzała się za siebie… nie słyszała elfa. Czy jednak odkrył obecność meżczyzny i zajął się nim po tym, jak opuściła scenę? Mogła jedynie zastanawiać się. Przynajmniej wiedziała, że zrobiła wszystko, co tylko było w jej mocy, aby zapewnić nieznajomemu bezpieczeństwo. Myślała o innych nawet wtedy, gdy sama była w tak rozpaczliwej sytuacji i potrzebowała pomocy… Czy ten szlachetny charakter ją w końcu zgubi?
Po kilkudziesięciu metrach złapała zadyszkę, więc musiała przystanąć. Usiadła na kamieniu, próbując uspokoić skołatane serce. Kiedy to zrobiła… usłyszała gdzieś w oddali szum. To musiała być rzeka.
Słysząc rzekę w pierwszej chwili Alice pomyślała o tym, by wstać i ruszyć w jej stronę. Powstrzymała się jednak. Nie miała pojęcia na co, lub kogo natrafi, gdy zbliży się do niej. Posiedziała jeszcze chwilkę, po czym podniosła się i już nieco wolniej, ruszyła dalej przed siebie. Wiedziała, że jeśli trafi znów w stronę zagrodzonego przez bobry terenu, te może zdołają jej pomóc… Albo spotka kogoś znajomego? Z drugiej strony, mogła skręcić w lewo, ale wtedy trafiłaby na bagna… Tego nie chciała robić. Śmierć na bagnach nie brzmiała w żaden sposób przyjemnie. Zwłaszcza, że ponoć żyły tam jeszcze krokodyle. Zerkała co jakiś czas, czy elf się nie zbliżał. Na szczęście nie widziała go. Z drugiej strony kompletna nieobecność elfa zdawała się nieco niepokojąca. Co prawda zdołała uciec Ilmarinowi i Nurii, ale miało to miejsce wtedy, kiedy obydwoje byli rozproszeni. Natomiast istota z Arkadii była w pełni świadoma tego, że Alice znajdowała się coraz dalej. Dlaczego jej nie goniła? A jak już… to czemu w sposób tak dyskretny? Może właśnie o to chodziło? Żeby zastanawiała się i doprowadzała się do szału takimi pytaniami?
- Alice?! - usłyszała głos. Miała nadzieję spotkać znajomego nieopodal bobrów, jednak ten znajdował się gdzieś za nią. - Jesteś tu?! Pomóż mi!
Emerens wzywał ją. Sprawiał wrażenie niezwykle wystraszonego.
Harper wstrzymała oddech. Rens… Był sobą?!
- Rens! - zawołała, po czym przyspieszyła, ruszając w jego stronę. Jeśli to naprawdę on i był już sobą… Musiała mu pomóc. Miała nadzieję, że nie stało mu się nic złego i po prostu czuł się zagubiony stąd taka jego reakcja… z drugiej jednak strony, skąd wiedział, że to jej może się tu spodziewać? Nie zastanawiała się nad tym zbyt długo, znów biegnąc, teraz w stronę, skąd dotarł do niej głos Duńczyka.
- Tu jestem! - krzyknął. - Chodź, pomóż mi! Wygrałem z nim…!
Harper przedzierała się przez krzaki. Podążała w przeciwnym kierunku do tego, którym przed chwilą biegła. Po niecałej minucie ujrzała Emerensa siedzącego na kamieniu. Wydawał się kompletnie wykończony, jak gdyby właśnie stoczył jakąś potężną walkę. I chyba właśnie tak było, tyle że toczyła się ona wewnątrz niego. Był zgięty w pół, opierając czoło na kolanach. Obejmował od spodu uda. Jego blond włosy opadały w dół na spodnie. Wyglądały na zmierzwione i brudne, wystawał z nich pojedynczy listek.
Śpiewaczka podeszła do niego i w przypływie euforii przytuliła go ostrożnie, klękając przed nim.
- Cieszę się, że cię widzę - powiedziała, szczerze uradowanym tonem. Zdjęła mu listek z głowy i uśmiechnęła się blado. Puściła go, by nie czuł się osaczony, o ile w ogóle się tak poczuł przez jej spontaniczny gest. Przyjrzała mu się uważnie. Nie zważała na to, że sama była cała podrapana, z obitą skronią, z bardziej czarnymi, niż rudymi włosami i w skatowanej sukience. Przynajmniej była przy kimś, z kim tu przybyła. Teraz trzeba było tylko znaleźć resztę…
Emerens podniósł głowę. Wyglądał na udręczonego.
- Ja też się cieszę… - rzekł. - Ale nie do końca… - mruknął. Spuścił wzrok. - On… on za chwilę wróci - powiedział. - Czuję to. Kazał mi cię zwabić - szepnął cicho. - Jego sugestie są coraz silniejsze… Nie wiem, jak długo będę go w stanie przetrzymywać. Moja siła woli… słabnie…
Zacisnął dłonie na materiale spodni. Uparcie nie patrzył na Harper. Może bał się, że sam jej widok wyzwoli w nim elfa.
- Uciekaj - szepnął. - Alice, uciekaj…
Harper rozchyliła usta, a potem je zamknęła. Już drugi jej przyjaciel kazał jej uciekać i się zostawić. Czuła się z tym potwornie. Popatrzyła na niego uważnie, ze zbolałą miną
- Nie mogę cię zostawić Rens… Spróbuj z nim wygrać, proszę… Dasz radę, wierzę w ciebie - powiedziała, próbując go wesprzeć. Wstała jednak i oparła mu dłoń na ramieniu. Nieważne, że na nią nie patrzył. Chciała, by wiedział, że go wspiera, że nie porzuci go samego. Nawet jeśli elf, który w nim mieszka zamierzał zabrać ją do Arkadii. Śpiewaczka martwiła się o Duńczyka.
- Ale to nic nie znaczy - odpowiedział Emerens. - To nie jest gra w to, kto bardziej wierzy, że się uda - w kącikach jego oczu pokazała się wilgoć, jednak chyba nie do końca chciał się do niej przyznać. Głęboko westchnął, po czym spojrzał w oczy Alice. - Pewnie nie wiesz… - mruknął i pokręcił głową. - Na pewno nie jesteś w stanie wyobrazić sobie tego… co to znaczy… kiedy inna istota walczy o twoje ciało…
Następnie rozbrzmiało milczenie, które nic nie przerwało, prócz cichego wiatru rozbijającego się o gałęzie.
- A może wiesz - Fortuyn przyznał. - A jednak… to kompletnie coś innego.
Śpiewaczka przyglądała się Emerensowi. Znów ostrożnie przytuliła go
- Nie chcę cię zostawiać Rens… - powiedziała smutnym tonem. Przyglądała mu się, ale jeśli to miało być tak, że on naprawdę nie jest w stanie powstrzymać elfa… Powoli wyprostowała się
- Znajdziemy sposób, by cię od tego uwolnić… - obiecała mu. Pogłaskała go po głowie, po czym jak jej polecił, znów odwróciła się i zaczęła wiać. Duńczyk spojrzał na nią z dziwną miną. Z jednej strony była pełna ulgi, że Harper postanowiła go opuścić i zatroszczyć się o własne bezpieczeństwo. Bo groził mu. Jednak z drugiej strony… został sam w swoich problemach, cierpieniach i zmagań. Teraz już na nikim nie mógł wesprzeć się, walcząc z elfem. Został sam przeciwko dziwnej istocie z innego wymiaru? Bał się? Oczywiście. Miał wyrzuty do Alice, że go zostawiła? Nie.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...

Ostatnio edytowane przez Vesca : 03-06-2018 o 19:13.
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:05   #513
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Spotkanie przy bobrzej tamie

Tymczasem śpiewaczka nie chciała zmierzać do bobrzej tamy, jej kroki więc prowadziły ją po skosie w kierunku do niej. Zmierzała w stronę bagna. Potrzebowała jednak jakiegoś sposobu, by bezpiecznie przez nie przejść dalej. Chciała się dostać nad jezioro. Zignorowała fakt, że mimo wszystko szła w stronę, gdzie przynajmniej dwie osoby chciały, by się udała, a w tym żadna, która była jej sprzymierzeńcem. Potrzebowała jednak dostać się do korony i zrobić to co uczynić obiecała. Nieważne czy swoim kosztem. Słuchała uważnie, czy elf ruszy za nią. Serce ją bolało, że musiała porzucić Emerensa, ale miał rację. Jeśli elf ją dopadnie, nie wiadomo co z nią uczyni. Zwolniła nieco, gdy się zmęczyła. Postanowiła w końcu przysiąść pod jakimś drzewem i odpocząć chwilę.

Harper dalej podążała na południe. Kierunek, którym zmierzała od upuszczenia diabelnego wulkanu. Jednak miała nadzieję nie wrócić do tego samego miejsca, do którego doszła wcześniej. Chciała zboczyć na zachód i ruszyć przez bagno. To wymagało ogromnej odwagi. Przecież sama Harper i Jennifer poruszały się po obrzeżach tych obszarów, dotykając kijami gleby po bokach i mając nadzieję, że nie natrafią na zapadające się piaski. Natomiast teraz Alice zamierzała zapuścić się w sam ich głąb. Czy była do tego przygotowana? Kompletnie sama i nie posiadająca żadnego pomocnego wyposażenia? Co powinna uczynić, aby ułatwić swoją wędrówkę po tak niebezpiecznym terenie? Na razie miała wokół siebie jedynie leśny, stosunkowo bezpieczny teren. Fortuyn również pozostał z tyłu, walcząc z mieszkańcem Arkadii i nie mógł jej w żaden sposób pomóc. Wręcz przeciwnie, stanowił kolejną istotę, której śpiewaczka powinna się obawiać. Czy w takim razie… pozostawało jej ślepe podążanie na bagna… Prawie na pewną śmierć, mając na uwadze śmiercionośne piaski, które znienacka zapoznawały wędrowców z pewną śmiercią?
Teraz, kiedy Alice znów była sama, nieco zwątpiła. Czy na pewno uda jej się przejść tak po prostu? Zsunęła buty z nóg i nieco rozmasowała obolałe stopy. Dużo dziś biegała, nic więc dziwnego, że podeszwy już ją bolały. Syknęła cicho, by wreszcie ponownie rozejrzeć się. W lesie powoli robiło się coraz ciemniej. Czy naprawde rozsądnym było udac się na bagno w takich warunkach? Śpiewaczka próbowała nie zwracać uwagi na przemykające między drzewami eteryczne istoty. Koniec końców, musiała znaleźć jakąś bezpieczniejszą drogę. Czy była tutaj tak kompletnie uwięziona? Bagno, tama, rzeka?
- Weź się w garść - burknęła sama na siebie. Trwoniła czas, myląc elfa, a z drugiej strony dawała go bóstwom Tuoneli. Spróbowała wybrać kierunek… Gdzie do diabła powinna iść? Na razie siedziała w miejscu, wahając się. Postawiła buty znów tuż przed sobą, po czym póki co ruszyła dalej w stronę bagna przy tamie… Czy może jednak spróbuje ją przekroczyć i przedostać się dalej przez teren bobrów? To było chyba najbezpieczniejszym wyjściem. Miała nadzieję, że elf nie będzie na nią czekał gdzieś w tamtej okolicy.

Harper była zdesperowana. Ale… czy to dziwiło? Przecież ciężkie czasy wymagały trudnych decyzji. Wcześnie znalazła się tuż przy tamie bobrów. Jednak nie dość, że postanowiła uszanować ich domostwo, to przemierzyła cały południowy brzeg bagna, a potem skierowała się na południe… To wszystko głównie dlatego, aby powrócić do tamy bobrów, po czym razem skierować się na dalszą północ. Natomiast teraz śpiewaczka zamierzała tak po prostu zignorować wcześniejsze przejście i ruszyć bagnami, których tak bardzo obawiały się z Jenny. Czy należało chodzić i krzyczeć, aby znaleźć Kirilla oraz kogokolwiek z grupy mającej na celu odnalezienie Marietty? Przecież.. Rosjanin lub Colberg mogli czaić się gdzieś nieopodal, czyż nie? Z drugiej strony… zwracanie na siebie uwagi wcale nie było bezpieczne, a wrzaski mogły zaciekawić wrogów. Może jednak Alice powinna ruszyć w kompletnym milczeniu prostu na bagna? A potem - cudem - przemierzyć je i znaleźć się nad jeziorem Alue. Jeziorem, które zapewne stanowiło zakończenie tego wszystkiego.
Rudowłosa podniosła się wreszcie i przegrała wewnętrzny spór o dobór kierunku. Uznała, że oddaliła się od miejsca, gdzie pozostawiła Emerensa dostatecznie daleko. Ruszyła więc ponownie skrajem bagna, by dojść PONOWNIE do tamy bobrów. Czuła się, jakby minęły wieki, nim ostatnim razem przy niej była. Mimo, że plan udania się do jeziora przez bagno wydawał się najszybszym, to jednak był cholernie zbyt niebezpieczny. A ona musiała się dowiedzieć… Dowiedzieć czy Kirill i Mary przeszli dalej, czy Tuoni również przeszedł dalej. Czuła się w tyle i taka zagubiona z tym wszystkim. I jeszcze biedny Emerens i nękający go elf… Denerwowało ją to wszystko.

Śpiewaczka wydawała się niepewna. Była zagubiona kompletnie sama w wielkim lesie. To wcale nie było tak, że jej rodzice brali ją często na leśne campingi, a potem już tylko szlifowała zdolności orientowania się w całkowitej głuszy. Wpierw zdawała się całkowicJie zdezorientowana i nie miała pojęcia, gdzie ruszyć. Potem natomiast nie wiedziała jak znaleźć się na miejscu. Bo miała nadzieję trafić jakoś z powrotem do tamy bobrów z rodu Gafreynów. Ale to wcale nie było takie łatwe zadanie. Zadzierała głowę, próbując dojść do tego, gdzie słońce zachodzi, a w którym punkcie wschodzi. Przydałby jej się kompas, jednak takiego nie posiadała. A mieszanina lasów, krzewów, traw i niekiedy kwiatów wcale nie wskazywała drogi prowadzącej prosto ku celu Harper. Alice mogła jedynie mieć nadzieję, że podąża we właściwą stronę… A także… że nie dogoni jej wróg czający się z tyłu. Będący jednocześnie przyjacielem. Biedny Emerens mógł potencjalnie zaszkodzić więcej, niż pomóc… choć trudno byłoby powiedzieć mu to w twarz. Jednak jego obecność na tej wyspie okazała się tak wielkim zagrożeniem… Czy zabranie go ze sobą nie było błędem?
Kobieta starała się o tym za wiele nie myśleć. Teraz koncentrowała się, próbując znaleźć właściwy kierunek. Nie była przyzwyczajona do zabaw w lesie aż na taką skalę. Oczywiście miała swój ulubiony las i swoje ulubione w nim kryjówki, ale to było wiele kilometrów stąd, a do tego dawno temu. Próbowała więc ocenić kierunek odpowiednio i dostać na nowo do tamy bobrów. Robiła krótkie postoje, by zaczerpnąć tchu, czy wyciągnąć liście z włosów.
Droga była długa, więc miała dużo czasu na rozmyślania. O co zapyta duchów, kiedy już ich spotka? Mogła liczyć na to, że ponownie natrafi na bobrów…Jakich słów użyje, jeśli okaże się, że Marietta wcale nie przekazała pozostałym informacji na temat kuzyna tutejszych mieszkańców? Może nie powinna zamartwiać się tym, póki nie stanie tuż przed ssakami? To wydawało się na swój sposób kuszące… nie myśleć, tylko biec. Ku celu. Z drugiej strony… jeżeli przygotowałaby słowa, to miałaby większe szanse przekonać te dziwne istoty broniące przejścia? Czyż nie miało to sensu?
Harper miała dość czasu, by przemyśleć wszystkie opcje. I co zrobić, gdyby okazało się, że reszta nie przekazała im informacji i co gdy to zrobili i przeszli dalej. Miała nadzieję, że wszystko pójdzie zgodnie z jej nowym, spontanicznym planem i że jej tropem nie podążało nic gorszego niż elf z Arkadii. Zresztą wnet zobaczyła, że zieleń wydaje się coraz bardziej znajoma. Dlatego śpiewaczka ruszyła dalej, ciekawe, co też napotka na swojej drodze... Szlak przetarty przez drugą część drużyny, która zdołała przekonać Mariettę do przekazania informacji na temat zabłąkanego bobra? A może to samo, co wcześniej - drogę, którą zupełnie nie można było ruszyć dalej? Zieleń i drzewa, krzaki, kwiaty, ptaki, zwierzęta, a nawet owady… wszystko zdawało się kompletnie znajome. Dlatego Harper podążyła tę samą drogą. I wnet dostrzegła pomiędzy drzewami stertę zwalonych kłód. Na jednej z nich spała dwójka bobrów. Byli złączeni stopami. Wydawali się pogrążenie w tak głębokim odpoczynku, że ciężko było przerwać go im. Czyż to nie byłoby… okrutne?
W pierwszej kolejności, Alice rozejrzała się, czy nie było tu nikogo poza nią i bobrami, w drugiej natomiast podeszła do obu ‘panów’ i uczciwie zamierzała zbudzić ich. Odpoczywali, nie zamierzała bez pytania jednak złamać ich zasad, w końcu czyjąś wartość była dla nich bardzo ważna, a jeśli Alice złamała by swe słowo, a w nim ważyła swą wartość, to co by to oznaczało? No właśnie…
- Przepraszam… - odezwała się spokojnie, by ich nie wystraszyć, a zbudzić.
Jednak sen ssaków zdawał się kompletnie pełny, mocny i niewzruszony… Harper odniosła wrażenie, że nie mogła z nim konkurować. A jednak… nagle ujrzała, że jeden z bobrów poruszył się. Jak miał na imię? Ciężko było stwierdzić… obydwoje wyglądali tak podobnie, że odróżnienie ich zdawało się niemożliwe.
- Eee? - Alice usłyszała jęknięcie. Ssak tuż naprzeciw niej niepewnie rozwarł oko. Choć Harper nie była wcale w takim nastroju… uśmiechnęła się lekko. To było niezwykle, na swój sposób, słodki widok. Łatwo było na krótką chwilę zatracić się w nim i zapomnieć o wszystkich problemach, które szturmowały śpiewaczkę zewsząd.
Sprawiło jej to niemałą ulgę. Śpiewaczka odczekała krótką chwilkę
- Przepraszam, że budzę… Jednak mam pytanie… Czy moi przyjaciele, którzy udali się do Mariatty, powrócili do was z wiadomością? - zapytała spokojnym tonem, by nie rozbudzać bobrów kompletnie przez podniesiony ton.
- A kto pyta? - usłyszała głos, który brzmiał tak… jakby jego właściciel jednak wolał sen od jawy. Alice nie potrafiła rozpoznać, jak brzmiało imię bobra, który wypowiedział to. Nie posiadał żadnych znaków charakterystycznych… zupełnie jak gdyby był bratem bliźniakiem tego drugiego. Choć w rzeczywistości byli dla siebie kuzynami, o ile Harper dobrze pamiętała…
- Alice Harper. Byłam tu już dziś raz - przypomniała, przedstawiając się ponownie śpiewaczka. Miała nadzieję, że to pomoże bobrowi przypomnieć sobie z kim rozmawia, oraz że jakimś cudem zdoła dzięki temu po prostu przejść dalej.
- Ha? - zapytał bóbr. - Ahem. A tak. Rzeczywiście, pamiętam cię. Ale wtedy byłaś jakby inna. Ruda kobieta, a nie tak nagle szczarniała całkiem… - spojrzał na jej włosy. - Jednak pewnie i tak czasem się dzieje. Możesz powtórzyć swoje pytanie? - ziewnął. - Ale szybko. Bo zaraz znów zasnę. I kto wie, może tym razem jak misie… i sen zimowy zaprowadzi mnie prosto ku wiośnie? Co prawda jestem pracowitym bobrem, ale i tak zawsze o tym marzyłem - istota uśmiechnęła się lekko. - Porządnie wyspać się, bez ciągłej troski o atak ze złej gałęzi naszego rodu.
- Zapytałam, czy ktoś z grupy, z którą wcześniej tutaj byłam wrócił i przekazał wam informacje od Mariatty? Ponieważ chciałabym móc przejść dalej, do jeziora - wyjaśniła wprost o co jej chodzi. Zerknęła też na swoje włosy, nie wiedziała, że całkowicie zczerniały. Okazało się, że bóbr przesadził. Jedynie połowa pasemek miała ciemny kolor. Albo trochę więcej. Można było podejść do tego optymistycznie lub pesymistycznie. Mimo wszystko wyglądało na to, że Alice wciąż miała jeszcze trochę czasu. Co się wydarzy, kiedy wszystkie jej włosy rzeczywiście stracą swoją naturalną barwę? Zdawało się, że nic dobrego. Śpiewaczka odniosła wrażenie, że miała na głowie klepsydrę odmierzającą czas, jaki jej pozostał. W pewnym sensie rzeczywiście tak było.

Bóbr przeciągnął się, po czym obrócił się na brzuch. Podparł łepek drobnymi rączkami i spojrzał w oczy Alice. Jego własne były maciupkie i przypominały maleńkie, czarne koraliki zgubione w rudobrązowej sierści. Dwa wystające przednie siekacze prezentowały się bardzo dobrze i wyglądały na zadbane. Nie jeden człowiek marzyłby o tak śnieżnobiałym kolorze zębów.
- Jeszcze nie - odpowiedział. - Ale… zdaje się, że już nadchodzą - mruknął.
Alice odwróciła się. Rzeczywiście, w gęstwinie za jej plecami rozległo się poruszenie, jednak śpiewaczka nie widziała jeszcze, kto je wywołał. A miała nadnaturalny wzrok, który bez wątpienia przewyższał oczy bobra. Zwierze założyło, że to znajomi Alice nadciągali, jednak śpiewaczka wiedziała, że to mógł być również kto inny. Valkoinen, Tuonela, elf… na wyspie znajdowało się więcej wrogów, niż przyjaciół. Łatwo przynajmniej było odnieść takie wrażenie. Jak powinna zareagować? Czy była bezpieczna przy bobrze? Niestety wydawało się, żeby ten był szczególnie potężnym wojownikiem.
Alice odruchowo rozejrzała się, po czym wskoczyła za najbliższe, szersze drzewo, które nie zostało zwalone przez bobry. Nasłuchiwała uważnie kto to się zbliżał. Nie musiała korzystać ze wzroku, by rozpoznać kroki czy głosy osób, które nadchodziły. Natomiast fakt, że jej włosy nie były jeszcze całkowicie czarne ucieszył ją i jednocześnie niepokoił. Sama domyśliła się bowiem, że oto ich zmiana działała jak piasek w klepsydrze. Nie mogła zrobić nic innego, tylko czekać, by dowiedzieć się kto nadchodził. Ciężko jej było rozpoznać przybliżającą się osobę na podstawie kroków, a nie rozbrzmiewały żadne głosy. Wnet jednak zobaczyła twarz Kirilla. Mężczyzna wyglądał na zmęczonego, jednak był cały i zdrowy. Ruszył w stronę bobra, który zdążył już w międzyczasie ponownie zasnąć. Kaverin nie dostrzegł Alice. Jej kryjówka kompletnie zasłaniała ją.
Śpiewaczka ucieszyła się
- Kirill - odezwała się ze swojej kryjówki, po czym wychyliła głowę tyle, by lepiej go dostrzec. W końcu jednak wyszła zza drzewa. Sama była zmęczona, wyświechtana, pobrudzona no i przede wszystkim, wyglądała na pewno nieco inaczej ze względu na swój zmieniony kolor włosów, ale to była nadal ona. Uśmiechnęła się cierpko.
Kaverin wzdrygnął się, widząc, że ktoś krył się za drzewem. Alice spostrzegła, że w pierwszej sekundzie jej nie rozpoznał, a jego wzrok skoncentrował się na jej włosach. Jednak potem, kiedy ujrzał znajome rysy twarzy, skinął jej głową i uśmiechnął się lekko.
- Dobrze cię widzieć - rzekł. Ulga w jego głosie była namacalna, choć nawet nie uśmiechnął się. - Dotarłaś.
Nie skomentował w żaden sposób postępujących zmian jej wyglądu. Najpewniej nie widział takiej potrzeby. Nie mogłoby to wnieść nic pomocnego do ich sytuacji. Podszedł bliżej. Alice spostrzegła, że garnitur mężczyzny dużo przeżył ostatnimi czasy. Nie tylko był brudny, miejscami również podarty i wyświechtany. Jednak sukienka Harper i tak prezentowała się dużo gorzej.
Kiedy Kirill podszedł bliżej, Alice poczuła się trochę zawstydzona ze względu na to jak wyglądała. Przez to, że elf ciągnął ją po ziemi dłuższy czas, jej ciało było mocno podrapane.
- Też dobrze cię widzieć. Naprawdę się cieszę… - odezwała się. Miała ochotę go przytulić, ale nie była pewna czy powinna, zawahała się więc, obserwując go. Skrzyżowała ręce pod biustem, żeby czasem nie pokusiło jej zawiesić mu się na szyi. Kirill rzecz jasna nie był wylewny. Choć wyglądał, jakby sam potrzebował przytulenia. Przypominał biznesmena zagubionego w totalnej głuszy. Takie robiłby pierwsze wrażenie w oczach osoby, która zobaczyłaby go i kompletnie nie znała.
- Dużo wydarzyło się od czasu, kiedy rozdzieliśmy się - rzekł, choć po części brzmiało to jak pytanie. Chyba zastanawiał się, co działo się przez ten czas ze śpiewaczką. Jednak nie dał jej szansy na odpowiedź, szybko kontynuując. - Wracaliśmy we trójkę rzeką od Mariatty, kiedy natknęliśmy się na Jennifer. Szła w dół strumienia, aby spotkać się z nami. Odciągnęła na bok Mary, po czym ruszyły gdzieś razem. Ja sam jeden zostałem z misją odblokowania przejścia - mruknął, po czym zapatrzył się w śpiącego borsuka. Minęły tak trzy sekundy, kiedy nagle drgnął. Przypomniał sobie o czymś ważnym. - Alice… Emerens… zgubiliśmy Emerensa - spojrzał na jej twarz, badając, jak to przyjęła. Sam sprawiał wrażenie nieco zawstydzonego i smutnego z tego powodu.
Alice przyglądała mu się
- Za to Emerens znalazł mnie. Elf, który nim zawładnął wywlekł mnie z łap Tuoniego. A potem ja mu uciekłam, gdy Rens na chwilę odzyskał świadomość… On chce mnie zawlec do krainy elfów i ponoć wejście do niej jest w tym samym kierunku gdzie korona… Tymczasem Tuoni ma narzędzie by znaleźć koronę nieba… Tak… Działo się dużo. A my oboje wyglądamy jak para gości imprezy w zoo, którzy wpadli do wybiegu dla niedźwiedzi… - zażartowała cierpko, po czym wreszcie zrobiła krok w jego stronę i przytuliła.
Kirill również zacisnął dłonie na śpiewaczce.
- Przynajmniej jeszcze nie zostaliśmy zjedzeni - mruknął nieco żartobliwym tonem. - Choć było blisko, jak mi się wydaje.
Następnie odsunęli się do siebie.
- Musimy się spieszyć - Kaverin spojrzał na nią przytomnie. - Jeszcze bardziej niż wcześniej. Masz niestety złe wiadomości. Ja mam tylko jedną dobrą… Marietta powiedziała wszystko, co miała. Wiem już, co stało się z bobrem.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:06   #514
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Za tamą z Kirillem

Śpiący na kłodzie ssak obudził się w tym idealnym momencie. Otworzył oczka, po czym przywitał się z Kirillem, ziewając.
- Co się z nim stało, z moim dobrym kuzynem? - zapytał. - Czy został zabity przez członków złej gałęzi rodu? - jego ton świadczył o tym, że był tego pewien.
- Nie, bardzo posmakowały mu placki pieczone przez Mariettę. Zamieszkał wraz z nią i jest przez nią karmiony regularnie. Lubi bawić się z jej synem.
- Tym zrodzonym z borówki?
- Nie, najmłodszym - Kaverin pokręcił głową. Następnie spojrzał na Alice. - Okazało się, że Marietta ma siódemkę dzieci. To bardzo korpulentna kobieta. I władcza - następnie spojrzał gdzieś daleko za siebie. - I kąśliwa.
- Hehe, stara dobra Marietta - zaśmiał się bóbr.
Harper poczuła ulgę gdy tylko była przy Kirillu. Odzyskała nieco pewności siebie. Zerknęła na bobra, po czym na Rosjanina i znów na ssaka
- W takim razie, czy pozwolicie nam teraz przejść? - zapytała spokojnie, mając nadzieję, że to wystarczy. Była zmęczona, nie potrzebowała więcej zadań specjalnych. Chciała już móc ruszyć dalej, a mając przy sobie Kaverina, może była w stanie więcej. Sama czuła się teraz tak bezsilna. Nawet jej nowe zdolności wydawały się pewną kpiną. Posiadała wyostrzone zmysły tylko dlatego, aby móc doświadczać bólu i udręki z większą intensywnością? Ciężko było nie mieć takiego wrażenia…
- Oczywiście - odpowiedział bóbr, kiwając głową. - Nie jesteśmy tamtymi parszywymi bobrami. Nie tylko nie zabijamy, nie kradniemy, nie gwałcimy… robimy coś znacznie bardziej pięknego i honorowego. Dotrzymujemy obietnic. Możecie poruszać się po naszych ziemiach tak, jakby należały do was. Tylko proszę niczego nie podpalajcie, zwłaszcza drzew - zastrzegł.
Alice kiwnęła głową.
- Ależ oczywiście, niczego nie podpalimy - obiecała kobieta. Zerknęła na Kirilla
- Idziemy? - zapytała jeszcze, chcąc się upewnić, czy taki jest ich plan, czy może jednak Kaverin ma jeszcze coś innego do zrobienia, o czym ona sama nie wiedziała. Wolała więc dlatego upewnić się co on powie.
- Najchętniej wróciłbym do rzeki, umył się i poprosił o nowe ubrania… nie wiem kogo. Jednak nie mamy na to czasu. Chyba jedynie w filmach bohaterzy ratujący świat wyglądają tak dobrze - uśmiechnął się lekko. - Nie boli mnie brak estetyki, tylko niewygoda… - mruknął, otrzepując proch z przedramienia. Wyglądało na to, że w pewnym momencie przewrócił się na ziemię z jakiegoś powodu. - Jeżeli ty nie masz nic przeciwko, to idziemy - rzekł.
- No to idźcie - mruknął bóbr. Następnie nachylił się, aby złapać siekaczami kłodę drewna. Zdawało się, że sprawiało mu to wielką przyjemność, gdyż w następnej chwili cicho zamruczał. Przymknął oczy, szykując się do kolejnej drzemki.
Śpiewaczka kiwnęła głową po czym zerknęła po sobie i po Kirillu
- No cóż, przebieralni w lesie raczej nie znajdziemy… chodźmy - zaproponowała.
- Dobrej drzemki - pożyczyła jeszcze bobrowi, a następnie przeszła na ich teren, zerkając na Kaverina czy podąża wraz z nią. Przy nim naprawdę czuła się nieco pewniej. Choć martwiła się nadal o całą resztę. Miała nadzieję, że dokądkolwiek ruszyła Jenny i Mary to uda im się wszystko załatwić i że Emerensowi nic nie będzie.

Las za kłodami drewna wyglądał dokładnie tak samo. Miejscami Alice dostrzegała pnie w miejscach, gdzie kiedyś rosły drzewa. Bez wątpienia robota bobrów. Rzeka płynęła tak samo - zwierzaki nie zdołały jeszcze poskładać tamy, która blokowałaby jej przepływ. Alice i Kirill ruszyli wzdłuż niej, czekając na to, co napotkają. Aż ciężko było uwierzyć, że aż tak trudno było dostać się na ten teren. Harper wcale nie czuła, że znajdowała się bliżej celu. Powietrze pachniało tutaj tak samo, jak gdziekolwiek indziej. Niebo miało ten sam kolor.
- Ile nas udało się na tę wyspę? Piątka? - zapytał Kirill. - Ale teraz jesteśmy tylko my dwoje. Trzecia osoba jest niebezpieczna nie tylko dla nas, ale również samej siebie. Natomiast kolejne dwie planują Bóg wie co. Masz pomysł, do czego może dążyć Jennifer? Bo wydawało się, że to ona miała gotowy plan, który przedstawiła Colberg. Nie odwrotnie. O dziwo.
Harper zerknęła na Kirilla
- Nie mam bladego pojęcia, nie przedstawiła mi go, ale to lepiej. Dzięki temu Tuonetar też go nie poznała. Poprosiła mnie tylko, bym nie umarła - powiedziała spokojnie i dalej szła. Była przemęczona tym chodzeniem i momentami było to widać, kiedy brała głębsze wdechy, bo coś ją zabolało, albo jakiś ślad czy zranienie dało się jej we znaki. Jej dłoń, która wczesniej tyle razy cięła pulsowała delikatnie. Alice nie otwierała jej zbyt szeroko, by Kirill czasem nie zauważył, choć i tak była dość jasnym obrazem nędzy i rozpaczy, bez wchodzenia w szczegóły
- Co się stało, że Rens wymknął wam się? Po prostu się zmienił? - zapytała chcąc prowadzić z Kaverinem rozmowę. Brakowało jej tego. Potrzebowała zabić ciszę, w której do tej pory przebywała. nasłuchiwała jednak cały czas uważnie otoczenia, czy nikt ich nie doganiał, czy nie ścigał. Nie. Wydawało się, że nikt nie podążał ich śladami. W pewien sposób byli bezpieczni na tym terenie… istniało małe prawdopodobieństwo, że bobry chciałyby przepuścić ich wrogów. Skoro ich wcześniej nie potraktowali ulgowo, to wszystkich innych raczej też nie. Tyle że bobry mogły zostać zabite. I wtedy ich zgoda nie miałaby żadnego znaczenia. Czy Alice powinna ostrzec śpiącego zwierzaka, że może nadciągnąć zagrożenie z południa? I tak tego nie zrobiła, a było zbyt późno, aby się wracać.
- Emerens poszedł do lasu z powodów fizjologicznych. Oczywiście sam. Jednak po odgłosach, które wtedy słyszałem, wnioskuję, że napotkał jakieś zagrożenie, co sprowokowało przemianę. Być może to ci żołnierze? Tylko oni nie byliby w stanie go zabić. I nie zrobiliby tego w pierwszej możliwej dla nich chwili. Widziałaś w ogóle jakichś odkąd wtedy ominęliśmy ich obóz?
Śpiewaczka mruknęła
- Tak, jednego. Biegł przerażony, ukryłam go przed Rensem w kryjówce, którą sama wcześniej zajmowałam i spróbowałam odciągnąć go od tego człowieka. Wyglądał na mocno przestraszonego. Innych nie widziałam - wyjaśniła, a następnie westchnęła. Patrzyła przez kilka chwil pod nogi
- Skonsumowałam Łowcę, z pomocą Jenny… Kolor moich włosów to efekt uboczny, Tuonetar mocno dała się już we znaki Dubhe… Za to ja zyskałam dzięki temu podkręcone zmysły. Widzę, słyszę, czuję i odczuwam dotykiem dużo więcej niż wcześniej - wyjaśniła mu jeszcze.
- Naprawdę? To brzmi jak interesująca umiejętność - mruknął Kirill, patrząc na Alice z zaciekawieniem. - Powiedz mi… odkąd wszystko odbierasz wyraźniej, niż wcześniej… świat wydaje ci się teraz piękniejszy? Czy brzydszy?
Mężczyzna spojrzał na otaczającą ich roślinność, a potem wyciągnął przed siebie własną dłoń i zwrócił wzrok na brud pod paznokciami. Nawet nie wydawał się zawstydzony, bardziej… chyba zastanawiał się, jak by to było odbierać świat, będąc teraz Alice.
- Dobrze, że udało wam się z tym Łowcą. Bałem się, że będziemy teraz musieli zmagać się jeszcze z nim - westchnął, lekko kręcąc głową.
Harper zerknęła na niego uważnie
- Piękniejszy. Wyraźniejszy. Niesamowity. Choć pierwsze dwadzieścia minut korzystania z nowych zdolności było nieznośne. Gdy widzisz wszystko tak niesamowicie dokładnie, czujesz każdą woń, a każdy podniesiony dźwięk w pobliżu dzwoni ci w uszach… Nauczyłam się jednak wytłumiać i aktywować te zdolności wedle potrzeby. Z dotykiem też miałam chwilę problem… Nieważne. Wszystko jest bardzo intensywne - powiedziała i potarła dłonią ramię. Słońce w końcu zachodziło, a ona miała na sobie tylko lekką sukienkę.
- Gdyby nie udało nam się z Łowcą, nie byłoby mnie tu… Miał naprawdę kłopotliwą zdolność. Hipnotyzował i nęcił spokojem… Nim się obejrzałam, byłam na kolanach. A Jenny złamała rękę ratując mnie… - opowiedziała mu co miało miejsce podczas starcia z wilkiem
- A był taki piękny. Jennifer nie mogła go ujrzeć, ale nie widziałam nigdy tak wspaniałego wilka - opowiadała mu dalej.
- A teraz jest częścią ciebie - odpowiedział Kirill. - Oby pomógł nam pokonać innego wilka, jeszcze groźniejszego - zasępił się nieco, spoglądając na spokojnie płynącą rzekę.
Alice nie kłamała - wokół nich rzeczywiście było pięknie. Ostatnie promienie słońca odbijały się od wody, kreśląc po niej jasne kleksy. Różnobarwne duchy wzlatywały i opadały pomiędzy gałęziami. Przypominały śpiewaczce nieco święto puszczania lampionów. Tyle że te miały znacznie bardziej nadnaturalny charakter. Poruszały się, napędzane eteryczną siłą, a nie zapaloną świeczką. Jedno przypominały ptaki, inne gady, Harper dostrzegła nawet żabę, która skakała od sosny do sosny. Miała ponad metr długości, jasnozielony kolor korpusu i ciemnoczerwony języka. Wykręciła głowę, spoglądając na dwoje ludzi przechodzących pod nią i wydała charakterystyczny żabi odgłos.
- Gdzie moje maniery - Kirill mruknął, zauważywszy z opóźnieniem, że Alice było zimno. Ściągnął marynarkę i podał ją śpiewaczce. W normalnych okolicznościach zdawałaby się okropnym prezentem, zważywszy na stan, w jakim znajdowała się. Jednak w kompletnej głuszy tej wyspy była nieocenionym skarbem, który mógł nieco rozgrzać ciało Harper.
Alice uśmiechnęła się do niego i przyjęła marynarkę, nakładając ją na ramiona. Była ciepła od jego ciała, więc zaraz odrobinę się rozgrzała. Na jej twarzy pojawiło się odrobinę ulgi.
- Ale jakby ci się zrobiło zimno… To wiesz. Oddam ci ją… Czekaj… Wychowałeś się w Rosji… Idąc stereotypem, czy wam bywa za zimno? - zapytała odrobinę żartując, zapewne jakby to mieszkaniec Ameryki zażartował do mieszkańca Rosji. Mówiła do niego jednak po rosyjsku, więc efekt był jeszcze zabawniejszy. Zerknęła na niego zaciekawiona jak zareaguje.
Mężczyzna spojrzał na nią spode łba.
- Jako dziecko matka zostawiała mnie na zimnych polach Syberii, gdzie biłem się z innymi niemowlakami, tyle że należących do rodzaju niedźwiedziego, nie ludzkiego. Jadłem ich mięso już przed tym, jak wybiły mi się pierwsze zęby. Pragnienie gasiłem okruchami śniegu, a musisz wiedzieć, że tam śnieg ma temperaturę minus czterdzieści stopni Celsjusza. Jednak to nic dla mojej gorącej, rosyjskiej krwi, którą w żyłach może utrzymać jedynie niezniszczalne ciało prawdziwego Rosjanina. Reasumując… - Kirill zastanowił się na moment, marszcząc brwi. - Nie, nie jest mi zimno.
W pierwszej chwili Alice przestraszyła się słysząc początek jego opowieści, zaraz jednak zrozumiała, że Kaverin sobie żartuje, czy może bardziej… kpi. Parsknęła i pokręciła głową
- No weź. Zaraz pomyślałam, że naprawdę walczyłeś z niedźwiedziami za niemowlaka. To tak jak Amerykanie… Wszyscy jemy tylko i wyłącznie hamburgery… - pokręciła głową
- Nie obrażaj się, po prostu byłam ciekawa, w końcu u was jest dużo chłodniej - zauważyła uprzejmie.
- Od zawsze mieszkałeś w Petersburgu? - zmieniła płynnie temat.
- Nie licząc epizodu na Syberii? - Kirill spojrzał na nią kątem oka i uśmiechnął się półgębkiem. Szybko kontynuował, tym samym nie dając Alice czasu na odpowiedź. - Urodziłem się w miejscowości Suntar na kompletnym Rosyjskim pustkowiu. Jednak dość szybko przeprowadziłem się z ciotką do Moskwy. To ona mnie wychowywała - mruknął. - Moi rodzice bardzo wcześnie umarli. Tragicznie. Prawie ich nie pamiętam… - zamyślił się. - To znaczy… wiem, jak wyglądali. Ze zdjęć. Też nieco fantazjowałem o nich i chyba po tylu latach przestaję już rozróżniać faktyczne wspomnienia z wytworami mojej wyobraźni. Ale ty pytałaś tylko o to, czy mieszkałem w Petersburgu. A ja już streszczam ci historię mojego życia - uśmiechnął się z zażenowaniem, idąc dalej przed siebie.
Śpiewaczka uśmiechnęła się do niego
- Ależ nie szkodzi. Byłam ciekawa i tego, a skoro już zacząłeś - powiedziała spokojnie
- Ja miałam okazję znać swoją mamę, choć zapewne to pojęcie względne. Nie była zbyt przy zmysłach. Tymczasem ojca nie znałam w ogóle. Ani tego, który niby nim był, ani tego, który nim faktycznie jest - westchnęła
- Tak więc wraz z ciotką zamieszkałeś w Moskwie. A potem? Czym się zajmowałeś? - zapytała zaciekawiona. Cieszyło ją, że Kirill zaczął mówić o sobie, wcześniej tego nie robił, a nawet robić nie chciał.
- Niewiele robiłem w Moskwie. Szczerze mówiąc trafiłem do tego miasta, aby leczyć się w szpitalu psychiatrycznym. Jako dziecko miałem niezwykle intensywne sny - pokręcił głową. - A potem zaczęły mieszać się z jawą. Ciężko to wytłumaczyć osobie, która tego nie doświadczyła. To tak, jak gdybyś była cały czas na narkotykach. Każdy dzień równał się z kolejnym epizodem manii. Urojenia psychotyczno-maniakalne, ciężka schizofrenia… ile lekarzy, tyle diagnoz. Każda kolejna coraz cięższa. Wpierw szukałem odpowiedzi w Bogu, dopiero potem odkryłem, jak to kontrolować. Było to żmudne i trwało wieki… - westchnął. - Jednak musiałem nauczyć się posługiwać Iterem, żeby Iter przestał posługiwać się mną. Kiedy to zrobiłem, ciocia uznała to za dar od Boga. Kazała mi iść do zakonu, aby podziękować wszechmogącemu. A ja wcale nie byłem aż taki sceptyczny. Przecież bóg też mi się śnił… - zamyślił się.
Harper słuchała uważnie jego opowieści. Posmutniała nieco
- Też często bywałam w szpitalu, ale to w odwiedziny do mamy. Wychowywali mnie dziadkowie… Trochę ci już o tym mówiłam. Cóż, ja milczałam przez lata, że widziałam świat nieco inaczej niż inni. Bardzo obawiałam się też przebywania w zbyt dużej grupie ludzi. Skończyłam szkołę muzyczną… - zrewanżowała się opowieścią ze swojej strony, aby umilić im podróż.
- Ja skończyłem psychiatryk, a ty szkołę muzyczną. Myślę, że nasze doświadczenia są rzeczywiście podobne - rzekł dziwnie poważnym tonem. Albo to był sarkazm na wyższym poziomie, albo Kirill rzeczywiście uważał, że dwie placówki nie różniły się aż tak bardzo. Może miał trochę racji?
Alice zauważyła, że rzeka, przy której szli, poszerzała się. Sprawiała wrażenie coraz szybszej i potężniejszej. Czy to było normalne, że im bliżej źródła, tym strumień zdawał się znaczniejszy? Kirill w ogóle tego nie zauważył. Nie patrzył na rzekę. Trzymał głowę wysoką, obserwując duchy pomiędzy koronami drzew.
- Są nieco upiorne - zauważyła Alice widząc, na co patrzy Kirill.
Mężczyzna pokiwał głową. Słuchał kolejnych słów śpiewaczki:
- Przynajmniej według mnie. Na swój sposób jednak też niesamowite - dodała po chwili. - Rzeka się rozszerza i staje szybsza - zauważyła, zwracając jego uwagę na coś innego niż mieszkańcy nocnych koron drzew. Podążała wraz z Kirillem dalej
- A rzeczywiście - Kaverin dopiero teraz zwrócił na to uwagę. Spuścił wzrok na wartki strumień i nieznacznie zmarszczył brwi. Chyba zastanawiał się nad tym, co dokładnie to musiało oznaczać.
- Możemy przystanąć na krótką chwilę? - Harper poprosiła po jakichś kilku kolejnych minutach. Potrzebowała małej, krótkiej pauzy by odsapnąć i dać odpocząć nogom. Była cała tak potwornie obolała. Poczekała aż Kaverin da znać, że mogą się zatrzymać i wtedy przysiadła po prostu na ziemi, nieważne czy był tam jakiś kamień, czy pień po ściętym drzewie. Znów zsunęła buty i dała stopom chwile odpocząć. Rozprostowała palce i sapnęła.
Kiedy pochylała się do przodu, aby pozbyć się obuwia, jej włosy przechyliły się do przodu. Alice spostrzegła, jak na jej własnych oczach jedno długie pasemko zaczęło zmieniać kolor. Miało to miejsce od góry, od nasady. Czarność rozprzestrzeniała się powoli, lecz niewzruszenie. Podążała w dół, pożerając rudy pigment. Kirill również to obserwował. Dostrzegł ową przemianę w tym samym momencie, co ona. Na krótką chwilę rozległo się milczenie.
- To boli? - zapytał ostrożnie. Alice wyczuła w jego tonie delikatną nutę troski.
Harper ostrożnie uniosła pasmo włosów, po czym westchnęła i pozostawiła je w spokoju, odgarniając włosy do tyłu
- Nie. Po prostu czuję się cały czas zmęczona, ale nie wiem, czy to dlatego, że śmierć zagląda mi w oczy, czy przez wydarzenia tego dnia. Może jedno i drugie - odpowiedziała, chcąc go zapewnić, że to tylko tak źle wygląda. Przyglądała się chwilę mężczyźnie
- A ty? Jak się czujesz? - zapytała, chcąc odwieść temat od siebie i swojego stanu zdrowia.
- Tak, jak wyglądam - Kirill uśmiechnął się z przekąsem. - O dziwo nie padam ze zmęczenia, ale czuję się nieco obolały. Nie, żebym narzekał.
Alice przypomniała sobie o stanie, w jakim znajdowały się plecy Kaverina. Rosjanin musiał być niezwykle wytrzymały, skoro po odniesieniu takich obrażeń wciąż czuł się dobrze.
- Nie zostało wiele czasu do końca. To nawet czuć w powietrzu. To unosi się w powietrzu - poprawił się, spoglądając na duchy krążące między drzewami. - Jest ich coraz więcej. Czyżby koncentracja energii wzrastała z każdą chwilą? - podniósł rękę, po czym przesunął nią po powietrzu, jakby chcąc złapać w garść niewidzialne, elektryczne fale.
Śpiewaczka zerknęła na ramię Kirilla
- Wiem, że nie zostało. Czuję się, jakby kolor moich włosów odliczał mi cenne sekundy, które nadal mam. Poza tym… Ile to jeszcze ma trwać… Ile jeszcze mamy znieść. Już więcej nie chcę - zamyśliła się nad własnymi słowami dopiero po tym jak je wypowiedziała. Doszła do wniosku, że zabrzmiała jak dziecko, podstępem zaprowadzone do dentysty, zaraz po tym jak już od niego wyszło, a zabieg nie był bezbolesny… Westchnęła ciężko, po czym założyła buty na stopy i wstała. Nie mogli za długo pozostawać w miejscu. Poprawiła sobie marynarkę Kirilla na ramionach
- Chodźmy dalej Kirillu… - poprosiła go, patrząc mu w oczy uważnie. Teraz widziała dokładnie ciemne odcienie kolorów jego tęczówek. Bez światła wydawały się bardziej ciemno czekoladowe, niż brązowe jak za dnia. Obserwowała go na nowo, tak jak cały świat naokoło i było to widać po zadumanym, nieobecnym wyrazie jej twarzy.
Kaverin drgnął. Na jego twarzy pojawiło się ukłucie żalu, czy może jakiegoś innego, bliżej niesprecyzowanego uczucia.
- Czy nie możemy tu zostać? - zapytał, również brzmiąc jak dziecko. Spojrzał na wspaniałą rzekę, bogatą roślinność oświetlaną przez tuziny latających nad nimi, fosforyzujących stworzeń. Słońce już zaszło, jednak wciąż było jasno jeśli nie z powodu jasnej tarczy księżyca, to właśnie tych nadnaturalnych duchów, które nadawały otoczeniu swoich własnych, rozmaitych barw. - Chciałbym tu zostać z tobą - rzekł po chwili wahania. Spojrzał na drogę przed nimi, która prowadziła wzdłuż zachodniego brzegu strumienia. Alice odniosła wrażenie, że bał się tego, co tam spotkają.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:08   #515
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Świetlisty, latający przyjaciel

W pierwszej chwili śpiewaczka pomyślała, że Kaverin żartuje, ale gdy spojrzała na niego, a on powtórzył swoje słowa, mruknęła cicho w zamyśleniu
- Nie możemy… Choć na pewno byłoby to przyjemne, ale nie możemy… Gdyby nie mój stan i to co muszę zrobić - zawahała się na moment, po czym podeszła do niego i wzięła jego dłoń swoją i podniosła, by móc spleść z nim palce. Chciała dodać mu w ten sposób otuchy, by wiedział, że jest przy nim. Sama też bała się iść dalej, ale musiała.
Kirill zerwał szybko kontakt i cofnął się o krok do tyłu. Stanął do niej bokiem, aby nie musieć spoglądać w jej oczy.
- Ja… nie boję się o siebie. Zupełnie. Przeszedłem w swoim życiu przez takie długie okresy, kiedy śmierć byłaby wybawieniem… i nie, nie przesadzam, że ciężko mi szanować swoje życie aż tak bardzo.
Alice mignęła przed oczami scena w Sankt Petersburgu. Rzeczywiście, Kirill nie wahał się długo przed próbą samobójczą.
- Boję się tylko tego, że nie dam rady cię uratować. Albo popełnię jakiś błąd, albo po prostu nie będzie to w zasięgu moich możliwości. Nie wiem, która opcja byłaby lepsza, obydwie są okropne. Jeśli nie uda mi się cofnąć czasu w odpowiedniej chwili, albo wszystko skończy się tak samo, mimo że to uczynię… Lub nie zdążę tego zrobić… - pokręcił głową, wciąż nie wpatrując się w nią. - Pamiętasz, jak mówiłem, że byłem podekscytowany, kiedy zmierzaliśmy łodzią na tę wyspę? Chyba dopiero teraz do mnie dotarło, że to, że jesteśmy razem jeszcze nie gwarantuje automatycznego zwycięstwa… - zawiesił głos.
Alice milczała chwilę, po czym skrzyżowała dłonie, skoro Rosjanin ją odrzucił
- Ja liczę się z tym, że może nie wyjść. Że mogę tego nie przeżyć… Więcej. Przecież ja już nie żyję, liczę się z tym, że mogę nie znaleźć sposobu, by wrócić. Ale póki jest szansa, że możemy coś zrobić, chcę ją wykorzystać. Nie bój się o mnie. To ja martwię się, że zginiesz, albo że jeszcze więcej osób straci życia przez ten cały zamęt. Ci trzej mężczyźni, o których wcześniej mówiłam faktycznie musieli zginąć, by wskazać drogę do Korony… Tuoni zabił ich na moich oczach… Czy może właściwie Ilmarinen, kowal do którego poszłyśmy za radą pszczoły - Harper odgarnęła pasmo włosów za ucho
- A najgorsze jest to… Najgorsze jest to, że Tuoni nie zachowuje się już jak Tuoni, którego pamiętam. Poza ciałem Joakima, zabrał też jego charakter… To jest straszne - skrzywiła się i spojrzała w stronę duchów, zawieszając się nad wspomnieniem z Horny.
Kirill skinął głową.
- To prawda - rzekł.
Alice jednak dostrzegła w jego spojrzeniu, że uważał fakt przejęcia charakteru Dahla przez Tuoniego za okropny z zupełnie innego powodu. Przybywanie przy bogu śmierci przypominało Harper o tym, że Joakim już nie żył. Natomiast Kaverin uważał byłego przywódcę Kościoła Konsumentów za człowieka bardzo złego i o niezwykle nikczemnym usposobieniu. A nie potrzebowali za wroga kogoś o odruchach Joakima.
- Spróbuję dać z siebie wszystko - rzekł Kirill, po czym poprawił się. - Dam z siebie wszystko.
Obrócił się w stronę Alice i teraz to on chwycił jej dłonie. Łapczywie i bardzo silnie, prawie boleśnie. Jak gdyby chciał uniemożliwić Tuonetar skradzenie jej ciała poprzez zakotwiczenie się do niego.
- Spójrz... - szepnął, wodząc wzrokiem gdzieś nad ich głowami.
Alice nie zwróciła mu uwagi, że ściskał odrobinę za mocno. Najwyraźniej chciał jej pokazać jak mocno ją wspiera, a przynajmniej tak to sobie uzasadniła. Choć najpewniej chyba nawet nie zauważył, jak wielkiej siły użył. Kiedy polecił jej spojrzeć w górę, na chwilę przestała myśleć o tym, ile przykrości skradziony charakter Joakima zrobił mężczyźnie i podniosła głowę, by spojrzeć w kierunku jakim patrzył Kirill. Nie odezwała się, zaciekawiona, chcąc dowiedzieć co zwróciło jego uwagę.

W pierwszej chwili odniosła wrażenie, że zbliża się do nich balon. Ogromny, świecący, promieniujący ciepłem. Biły od niego wszystkie ciepłe kolory, jednak głównie żółć, brąz oraz trochę czerni. Zdawał się niezwykle delikatny - jak gdyby najdrobniejsze ukłucie miało sprawić, że pęknie, jednak jednocześnie dziwnie nienaruszalny i niewrażliwy na jakiekolwiek ziemskie działania. Zdobiły go setki drobinek błyszczących jasno niczym gwiazdy. Niespiesznie opadał w dół, aż śpiewaczka dostrzegła, że balon w rzeczywistości posiada ogromną głowę zakończoną dwoma świecącymi rogami oraz cztery króciutkie kończyny.
- Bizon… - szepnął Kirill. Bezwiednie rozluźnił uchwyt, jednak wciąż trzymał jej dłonie.
Harper spostrzegła piękną, gęstą sierść ducha - złożoną z falujących, błyszczących nitek. Niektóre zdawały się utkane z żywego złota, inne z czerni najgłębszej pustki. Kiedy zmrużyła oczy, spostrzegła, że przewijają się w nich obrazy innych zwierząt - zebry, jelenia, małpy, dzikiego kota, nawet orła… wszystkie tańczyły i wydawały się nieuchwytne dla wzroku. Prędko zmykały za każdym razem, kiedy Harper próbowała koncentrować na nich spojrzenie.
Bizon powoli opadał w ich stronę.


Śpiewaczka przyglądała się uważnie stworzeniu. Było zachwycające. Uśmiechnęła się widząc niesamowity wygląd istoty
- Piękny… Te kolory są niesamowite - skomentowała istotę. Przysunęła się trochę bliżej Kirilla, chcąc zobaczyć, czy z kąta pod którym on go widział, istota wyglądała równie wspaniale. Rzeczywiście tak było. Choć wiedziała, że powinni iść dalej, to jednak zapomniała się na krótką chwilę w tej scenie. Czy bizon był dla nich jakimś zagrożeniem? A może po prostu kolejnym duchem, poruszającym wedle własnego uznania jak i pozostałe? Nie wiedziała, ale zdecydowanie był niespotykany i godny zapamiętania.
- On… zbliża się w naszą stronę - Kirill nabrał powietrza do płuc, obserwując dryfującego ducha. - Nie widziałem w życiu nic piękniejszego i bardziej… majestatycznego - szepnął.
Śpiewaczka zauważyła, że lekko drżał. Najpewniej z przejęcia, jednak mogło być mu również zimno. Harper wciąż odczuwała chłód, mimo że Kaverin przekazał jej swoją marynarkę, więc Rosjaninowi bez wątpienia było dużo gorzej… Jednak z każdą kolejną chwilą kolory wracały na twarz Kirilla, a gęsia skórka pokrywająca jego przedramiona ustępowała. Bizon promieniował ciepłą, kojącą aurą, która uśmierzała zarówno ból, jak i troski.
Alice drgnęła, przypominając sobie o Łowcy. Czy powinni uciekać? Może to był kolejny drapieżnik podobnego typu? Z drugiej strony… wcale nie odniosła takiego wrażenia, wręcz przeciwnie. Tyle że poprzednim razem również nie czuła strachu…
Kobieta drgnęła i przysunęła się jeszcze bliżej do Kaverina
- Myślisz, że to bezpieczne? Ja wiem, ze jest niesamowity i taki ciepły i uspokajający, ale Łowca był taki sam… - powiedziała, ale też nie ruszała się z miejsca obserwując istotę urzeczona jej niesamowitością. Alice oparła się ramieniem o ramię Kirilla, by nie zapomniał o tym, że nie jest tu sam z bizonem. Złapała go za dłonie trochę mocniej, aby odciągnąć na bok, jeśli bizon jednak okazałby się niebezpieczny. Starała się zachować czujność.
Kaverin wręcz przeciwnie. Kiedy śpiewaczka oparła się o niego, przechylił głowę w jej stronę i nachylił się, aby pocałować w policzek.
- To jest bezpieczne. Jestem pewien - odpowiedział, uśmiechając się do niej. Zazwyczaj jego mimika praktycznie nie istniała, więc każdy bardziej zdecydowany wyraz twarzy wydawał się mieć szczególną, podwójną moc. - Czy wiesz, że twoje czoło się świeci? - zapytał, spoglądając na jego środek. - Jednorożec - zażartował.
Alice zerknęła na niego w zdumieniu, kiedy ucałował jej policzek i zaserwował jej uśmiech. Zdawało się, że wszystko było z nim jak najbardziej w porządku, a jednak to ‘w porządku’ tak bardzo odbiegało od normy, że kobieta spokojnie mogła je zdefiniować jako anomalię. Zwróciło jeszcze mocniej jej uwagę, kiedy zauważył, że jej czoło się świeci
- Moje czoło? Oh. Błogosławieństwo Akki - przypomniała sobie natychmiast i spojrzała w oczy Kirillowi, by przejrzeć się w nich jak w lustrze, chcąc dostrzec, czy rzeczywiście to dokładnie miejsce jaśniało. Sama nieco się uspokoiła. Jeśli bogini zesłała do nich tę istotę, to może jednak nie stanowiła zagrożenia jak Łowca.
Alice w pierwszej kolejności dostrzegła, że oczy Kaverina miały bardzo ładny kształt. Dopiero po chwili ujrzała odbicie blasku. Rosjanin lekko rozwarł usta. Przed chwilą drżał z zimna, ale teraz było mu chyba gorąco. Kontakt wzrokowy, który nawiązali, był równie elektryzujący, jak widok opadającego w ich stronę, ogromnego ducha. Alice widziała go kątem oka, odnosząc wrażenie, że to księżyc na nich spada. Był coraz bliżej i bliżej, jak gdyby nadchodził wraz z najpiękniejszym możliwym końcem świata..
Kirill nachylił się, aby pocałować ją. Tym razem w usta.
Śpiewaczka wyprostowała się obserwując uważnie mężczyznę. Wiedziała, że to co oboje odczuwają, najpewniej jest skutkiem oddziaływania bizona, a jednak, było to tak uspokajające, że nie miała serca odsunąć się, czy zatrzymać Kirilla. Przyglądała mu się w tym jasnym, ciepłym blasku bijącym od bytu i zachwycała się. Gdy Kaverin ponownie się do niej nachylił, Alice tylko przymknęła oczy, by poczuć pocałunek i skoncentrować się na tym zmyśle. Tym razem dla drobnej odmiany, w końcu do tej pory polegala głównie na słuchu i wzroku. Przez kilka sekund pozwoliła sobie na brak zmartwień.
W trakcie pocałunku Alice przypomniała sobie, że zna usta Kirilla. To nie było kompletnie nowe doznanie, tyle że teraz miało miejsce w kompletnie innych okolicznościach. Tego rodzaju czułość była niezwykle przyjemna, zwłaszcza w obliczu nadciągającej godziny, w której wszystko miało rozstrzygnąć się. A także w pięknej scenerii wyspy, która po zmroku zamieniała się w najbardziej magiczne miejsce na ziemi. Kaverin wślizgnął się językiem pomiędzy jej wargi i przyciągnął ją do siebie. Przytulił ją bardzo mocno. Obydwoje nie znajdowali się w najlepszym stanie pod względem fizycznym. Na pewno nie wyglądali jak aktorzy z filmu romantycznego. A jednak nie miało to żadnego znaczenia.
Alice odruchowo oparła dłonie na ramionach mężczyzny i nie opierała się. Nie obchodziło jej jak wyglądali, teraz po prostu odczuwała…

Olbrzymia głowa bizona zawisła nad nimi. Miała wielkość samochodu osobowego. Nie wspominając już o reszcie ciała. Blask bijący ze zwierzęcia był tak mocny, że łzy zaczęły płynąć z oczu śpiewaczki. O dziwo nie było to jednak nieprzyjemne. Wystarczyło przymknąć powieki. Chwilę potem usłyszała głośne fuknięcie z nozdrzy i otoczyła ich para rozgrzanego, bardzo wilgotnego powietrza. Istotą otworzyła usta i wydała z siebie dźwięk, który skojarzył się Harper z brzmieniem jakiegoś wschodniego instrumentu dętego. Zdawało jej się również, że usłyszała cichy brzęk dzwoneczków przypominający chichot wróżek. To gwiazdy na korpusie bizona poruszyły się, dzwoniąc.
Śpiewaczka zaczęła lekko tracić dech, w końcu Kirill mocno przycisnął ją do siebie, a ich pocałunek trwał już kilka chwil. Otworzyła więc wreszcie leciutko oczy, starając się nie zerkać na bizona, bo jego światło było zbyt jasne, a skupić wzrok na oczach Kaverina. Patrzył na nią, czy też zamknął powieki jak i ona? Alice czuła się dziwnie, miała teraz na ustach smak ust rosjanina, ale choć ich wspólna historia nie należała do sielankowych, a raczej do tragicznych, Kirill nie wzbudzał w niej nieprzyjemnych odczuć, jak zapewne powinien. W końcu zrobił jej krzywdę, a mimo to, Harper czuła do niego ogromne ciepło. Czy to przez Dubhe? Czy mimo, że gwiazda umierała, odczuwała ekscytację w pobliżu drugiej gwiazdy? Śpiewaczka nie była pewna, ale gdy bizon sapnął na nich ciepłym powietrzem, ostrożnie zerknęła w jego stronę. Nie przerywała jednak pocałunku, zostawiła to Kirillowi, w końcu nie chciała odbierać mu przyjemności przed nadchodzącą godziną.
Kaverin spoglądał na nią spod przymrużonych powiek. Sprawiał wrażenie nieco sennego, jak gdyby obecność bizona obezwładniła go swoistym czarem. Jego oczy również szkliły się, pewnie z powodu bijącego czaru. Zanim wysunął się z niej, kończąc pocałunek, musnął zębami jej dolną wargę, jakby chcąc ją w ostatniej chwili skubnąć. Było w tym coś łapczywego, a zarazem tęsknego. Kirill tęsknił za śpiewaczką i potrzebował jej. Było to dosłownie wyczuwalne. Alice mruknęła cicho, zaskoczona tym drobnym gestem. Zaraz zacisnęła wargi i odetchnęła uśmiechnęła się nieśmiało, spoglądając gdzieś w bok. Próbowała ukryć, że podobał jej się ten pocałunek, ale było jej trudno.
Następnie Kirill odwrócił się i spojrzał na bizona. Kiedy przymrużyło się oczy, można było spokojnie na niego patrzeć bez ryzyka nadchodzącej ślepoty.
- Czego chcesz, przyjacielu? - zapytał łagodnie ducha.
Śpiewaczka przesunęła językiem po wargach, bo po tym pocałunku leciutko jej zdrętwiały i zaraz sama również spojrzała na bizona. Skoro Kirill już przemówił, ona tylko kiwnęła głową istocie zachęcająco i w formie powitania.
Duch ponownie przemówił, tyle że w swoim własnym języku. Nagle poruszył drobniutkimi kończynami i wzbił się metr wyżej. Uderzył ogonem w powietrze, tym samym obracając się do nich bokiem. Lekko przechylił się, w ten sposób, że mieli kobierzec jego pięknej sierści na wyciągnięcie ręki. Alice nie wiedziała, gdzie spoglądać, aby dogonić wzrokiem uciekającą przed nim zwierzynę. Następnie bizon znowu zaryczał, przekazując im nie do końca jasną komendę.
Kobieta była nieco zagubiona, w końcu nie znała języka bizonów, jej Skorpion nie obejmował leksykonu mowy zwierząt… Zerknęła na Kirilla z niemym pytaniem. za moment jednak znów spojrzała na biegające po sierści bizona zwierzęta i wyciągnęła ostrożnie dłoń, niepewnie chcąc dotknąć futrzastego okrycia majestatycznej istoty. Była ciekawa co się wtedy wydarzy. Czy bizon się zaniepokoi, czy właśnie tego oczekuje? Nie mówił w ich języku, toteż Alice postanowiła przetestować kilka teorii czego chciał.
Sierść zwierzęcia była bardzo przyjemna w dotyku. Przypominała nieco jedwab. Śliskie włosie zdawało się jednocześnie bardzo wytrzymałe i niemożliwe do rozerwania. Kiedy Alice chwyciła jego garść, rozległo się mruczenie ducha. Sygnalizowało, że Alice była na dobrej drodze. Tylko… Do czego?
- Może chce, żeby go głaskać? - Kirill zażartował, jednak na swój sposób po części chyba naprawdę się nad tym zastanawiał. Jeszcze nie dotknął istoty.
Śpiewaczka uśmiechnęła się lekko, gdy bizon zamruczał. Zaraz zerknęła na Kirilla
- Mówisz? To dołącz… Jego sierść jest jak jedwab - powiedziała, po czym wyciągnęła wolną dłoń, by chwycić mężczyznę za rękę i przysunąć ją do miękkiej sierści bizona. Sama kontynuowała zaraz głaskanie istoty, szukając odpowiedzi czy to właśnie tego oczekiwała. Bawiło ją odrobinę, że właśnie wraz z Kaverinem głaskali wielkiego, świetlistego bizona, a w dodatku jej czoło świeciło. Zerknęła na Rosjanina i uśmiechnęła się promiennie, mniej więcej tak samo jak wtedy gdy zobaczyła go w parku w Helsinkach.
Ten również odpowiedział uśmiechem. Zarówno było mu z nim do twarzy, jak i nie do końca do niego pasował. Jakby Kirill tracił część swojej tożsamości, po prostu ciesząc się przez moment. Nagle Rosjanin spojrzał na łeb bizona. Ten obrócił się w ich kierunku i mruknął na nich pospieszająco.
Kirill zmarszczył brwi i zagryzł wargę. Zastanawiał się nad czymś, jednak nie mówił nad czym. Po chwili wahania podniósł dłoń i oparł nią o bok bizona. Następnie spojrzał w górę, przesuwając wzrokiem po jego tułowiu.
- Chyba wiem, dlaczego obrócił się do nas bokiem. I przechylił się dodatkowo.
Kirill spojrzał na Alice. Milczał przez chwilę.
- Chyba chce nas gdzieś zabrać.
Śpiewaczka zerknęła na bizona, a potem na Kirilla
- Serio? W sensie… W sensie mówisz, że mamy na niego wsiąść? Ale przecież jest bardzo wysoki… - zauważyła, spoglądając w górę. Spróbowała się złapać nieco wyżej i mocniej sierści na jego boku i spróbować czy jest w stanie się podciągnąć na niego nieco. Nie było to proste zadanie i raczej sprawiało jej kłopot.

Kiedy tylko mocno chwyciła się sierści bizona, ten zareagował od razu. Wcześniej był ustawiony do nich bokiem, ale jednocześnie nachylony - mniej więcej pod kątem czterdziestu pięciu stopni. Natomiast teraz, kiedy już złapali się go, zaczął zmieniać pozycję, prostując się. Alice musiała zmobilizować wszystkie mięśnie, aby przy tym nie spaść. Czuła silne bicie serca i wcale nie miała pewności, że da radę utrzymać się. A jednak… dała. Kirill tak samo. Po chwili znajdowali się już tak wysoko, że nie mogliby zeskoczyć, a co najwyżej zsunąć się po ogromnym, okrągłym boku bizona w dół. I żeby uniknąć zrobienia tego przypadkiem, musieli wspiąć się wyżej. Najbezpieczniejszym miejscem wydawał się króciutki kark bizona, którego mogliby dosiąść okrakiem.
- Słodki Jezu… - mruknął Kirill. - Miałem rację, on naprawdę chce nas dokądś zabrać…
Alice była tak skoncentrowana na tym, by nie spaść, że póki nie wspięła się na górę, nie odpowiedziała Kaverinowi. Wytężała teraz bowiem mięśnie ramion i pleców, żeby podciągnąć się odpowiednio i wskrobać na grzbiet bizona. Dopiero, gdy to zrobiła, po chwili zmagań, odetchnęła. Siadanie okrakiem, w jej przypadku było jednak dość niewygodne, z tytułu sukienki, którą miała na sobie, musiałaby podwinąć ją bardzo wysoko, odsłaniając niemal całe uda, z drugiej jednak strony to nie była rewia mody, a ona potrzebowała poczucia bezpieczeństwa i kontroli na grzbiecie tej niesamowitej istoty. Trzymała się mocno sierści na jego karku, po czym jak planowała przekręciła się, podwijając sukienkę w górę i siadając na nim okrakiem. Brzeg sukienki zasłaniał ją odpowiednio, ale zdecydowanie teraz było widać jej długie nogi, gdy trzymała się boków karku bawoła, jakby był grzbietem konia. Najwyraźniej panna Harper w swoim życiu miała okazję jeździć konno. Zerknęła na Kirilla, ciekawa czy usiądzie za nią. Tak też zrobił.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:09   #516
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Lot na bizonie

Bizon zamruczał z ukontentowaniem i wydał z siebie ten odgłos przywodzący na myśl jakiś wschodni instrument dęty. Alice dziwnie czuła się na grzbiecie tego dziwnego zwierzęcia. Z jednej strony czuła masę rozpalonych, napiętych mięśni karku istoty, a także śliskość jej włosia… a z drugiej nie do końca była przekonana, czy bizon naprawdę istnieje, przynajmniej w sensie materialnym. Nie chciałaby z niego spaść, jeżeli już wzlecą w przestworza, a jej instynkty wydawały się nieco otumanione i zdezorientowane. Nie potrafiły oszacować prawdopodobieństwa czegoś takiego.
- Bardzo tu ciepło - rzekł Kirill. Najprawdopodobniej miał na myśli rozgrzane ciało bizona, choć może również… jej bliskość.
Śpiewaczka zastanawiała się właśnie nad prawdopodobieństwem upadku z wielkiej istoty, gdy Kirill jednym zdaniem kompletnie zdołał ją rozproszyć. Zamarła i znów na niego zerknęła
- Bo światło bizona jest ciepłe, ale i my jesteśmy ciepli… - zauważyła trochę nieśmiało sugerując, że ona też czuje ciepło jego ciała, kiedy siedział tuż za nią. Starała się z tego tytułu nie wiercić, zwłaszcza, że jej sukienka zasłaniała ledwo co w obecnej pozycji
- Jeśli wzlecimy w górę, nie krępuj się złapać mnie. Tak jest wygodniej, wiem bo sporo jeździłam kiedyś konno - dodała, nie wiedząc czy Kirill znał się na tym, jednoczesnie chcąc zabić ciszę, w której zaczynała za mocno koncentrować się na doznaniach fizycznych.
Bizon poruszył ogonem, przygotowując się do lotu. Dreptał w miejscu kończynami, jakby mobilizując się przed nieco większym wysiłkiem. Nie wydawał z siebie żadnego dźwięku. Może przygotowania zajmowały go kompletnie i wznoszenie się w przestworzach było dla niego czymś naprawdę skomplikowanym.
- Hmm… - Kirill również zastanawiał się nad czymś. - Z twoich słów wynika, że niegdyś spędzałaś dużo czasu wczepiona w kogoś podczas jazdy na koniu… Ciekawe. Inaczej skąd wiedziałabyś, że tak jest wygodniej?
Alice zerknęła na niego przez ramię
- Tak, w moją przyjaciółkę. To ona wymyśliła że będę z nią jeździć konno. A że sama wtedy jeszcze nie potrafiłam prowadzić konia, to często jechałam z nią gdzieś, po prostu siedząc za nią w siodle - opowiedziała po czym znów obróciła głowę do przodu. Pogładziła miękkie, jedwabiste futro bizona pod swoimi palcami. Skoro zwierzę na razie się przygotowywało, mogła jeszcze chwilę nie trzymać się go kurczowo.

Co było złym pomysłem.
Bizon wzniósł się nagle i niespodziewanie, bez żadnego ostrzeżenia. Po części tak, jakby celowo chciał zaskoczyć ich nagłym ruchem… Chyba że jego zdolności empatii nie były zbyt wyczulone i nie przyszło mu do głowy, że tak ostry start będzie problematyczny dla pasażerów. Wznosili się bardzo szybko, aż wreszcie znaleźli się ponad lasem… ale istota dalej zwiększała pułap. Alice na szczęście zdążyła w porę złapać się futra i dzięki temu utrzymała równowagę. Choć Kirill, który z kolei przetrzymał się jej, nieco naruszył ją. Dlatego śpiewaczka opadła do przodu. Teraz obejmowała gruby kark istoty nie tylko nogami, ale również rękami, przylegając do niego całą sobą. O dziwo ta pozycja okazała się całkiem wygodna. Alice oparła lewy policzek o futro, chłonąc przyjemne ciepło, które teraz było niezwykle korzystne. W górze po zmroku szybko robiło się bardzo zimno, o czym przekonała się podczas lotu z Noelem.
- Opowiedz mi o tej przyjaciółce - poprosił Kirill.
Harper rozluźniła się nieco, choć dalej trzymała się blisko futra bizona. Mruknęła na prośbę Kaverina co ten mógł odczuć, trzymając jej boki rękami
- Jest dużo bardziej ekspresyjna niż ja. No i energiczna. Jest promienna, jak słońce. Zawsze była pogodna, nie lubiła pokazywać gdy dręczy ją zły humor, nadal tak ma. Zawsze była bardzo ambitna, mierzyła wysoko, pewnie dlatego została gwiazdą popu i powoli wspinała się po drabinie. Chciała stać się znana i popularna. Maxinne zawsze była gwiazdą wśród towarzystwa i z jakiegoś powodu wybrała mnie jako swą przyjaciółkę. Cichą, preferującą małe grono towarzyskie, dziewczynę, która inne dzieci wyśmiewały. Zawsze byłam jej za to bardzo wdzięczna, nauczyła mnie asertywności i pewności siebie. Traktuję ją jak siostrę… - głos jej się zawiesił, kiedy pomyślała o tym jak mafia włoska wykorzystała ją przeciw Harper.
- Mnie to nie dziwi, dlaczego chciała zadawać się z tobą - rzekł Kaverin. - Z opisu jej wynika, że Maxinne może być osobą, która ceni wygląd. A ty jesteś bardzo ładna. Nie wiem, jak to możliwe, że dzieci wyśmiewały się z ciebie… - mruknął. - Może zazdrościły ci urody?
Komplementujące ją słowa Rosjanina były wypowiedziane w ten sposób, jak gdyby mężczyzna jedynie stwierdzał fakt. Choć przytulał się do niej, Alice nie odniosła wrażenia, że chciał uwieść ją w ten sposób.
- Nie… Wiedziały, że nie mam rodziców. Ktoś wygadał, że moja mama jest szalona i ja też, skoro opowiadam takie rzeczy… Jak byłam mała, chciałam mieć przyjaciół, więc zabiegałam o ich atencję… Opowiadając co widzę, a czego one widzieć nie umieją, albo zawsze zgadując, co czują… Najpierw wyzywały mnie od czarownicy, potem byłam po prostu tą szaloną… - powiedziała cicho.

Tymczasem śpiewaczka spoglądała na las roztaczający się pod nimi. Był przepiękny. Rozświetlony feerią najróżniejszych barw istot Przesilenia Letniego, zdawał się pochodzić z zupełnie innego wszechświata. Biorąc pod uwagę to, że śpiewaczka obserwowała to wszystko, lecąc na tak cudownej, mistycznej istocie… Doszła do wniosku, że znalazła się w najbardziej magicznej krainie i nigdy już nie zobaczy nic tak wyjątkowego. Bez względu na to, czy będzie żyć wiecznie, czy może umrze za godzinę lub dwie.
- Spójrz… - Kirill wyciągnął rękę, wskazując rzekę. Ta nagle rozjaśniła się. Teraz sprawiała wrażenie potoku płynnych, roztopionych szafirów. Alice zrozumiała dlaczego tak się stało, kiedy zmrużyła oczy i wysiliła swój wyostrzony zmysł wzroku. W wodzie uaktywniły się rybie duchy. Zbudziły się ze snu i ławicami zaczęły pływać. Jedne zgodnie z kierunkiem strumienia, inne pod prąd… Miały najróżniejsze barwy, lecz dominowały odcienie błękitu oraz jaskrawego pomarańczu.
Harper przyglądała się duchowym ławicom, które rozświetlały rzekę
- To ryby… Duchy, jak te wśród drzew… - wyjaśniła Kirillowi, bo zgadywała, że on tego nie widział, ona dostrzegła ten szczegół dopiero po wyostrzeniu zmysłu wzroku.
- Mienią się wszystkimi kolorami - powiedziała spokojnie. To było tak piękne, że zapatrzyła się uważnie na błyszczącą rzekę.
- Piękne… - Kirill mruknął, wtulając się w Alice jakby bardziej.
Śpiewaczka odniosła wrażenie, że się uśmiecha, choć nie mogła odwrócić się, aby przekonać się. Każdy bardziej zdecydowany ruch wydawał się niebezpieczny, choć teraz bizon poruszał się już dużo spokojniej i bardziej przewidywalnie.
- A co takiego widziałaś w dzieciństwie? Widziałaś zjawy, miałaś omamy, jakieś przewidzenia? Mnie to kosztowało wizytę w psychiatryku. Niechęć ze strony innych dzieci wydaje się małą ceną - Kaverin zaśmiał się lekko.
Alice odetchnęła, czując na plecach nieco ciężaru Kirilla, kiedy tak się do niej przytulał
- Widziałam mieszkańców lasu… Sądzę, że mieszały mi się plany, między rzeczywistością, a Iterem. Dziadkowie zabrali mnie do psychologa, ale ten zinterpretował moje zachowanie i opowieści jako próbę walki o uwagę i atencję. W końcu moja mama była w psychiatryku, więc ja jako jej dziecko, szukałam z nią porozumienia i po prostu wybrałam zły cel, by brać z niego przykład. Dlatego zabrano mnie do kościoła i byłam bardzo karana, za każdą ‘nieistniejącą opowieść’... - ciało śpiewaczki bardzo mocno spięło się, co mogło wskazywać na to, że to były bolesne wspomnienia. Sądząc po tym, jak Alice reagowała w pewnych sytuacjach w temacie swych dziadków, Kirill mógł spokojnie wpaść na to, że bito ją za to, albo dawano surowe kary, kiedy ona tylko bała się i mówiła to, co widziała naprawdę.
Reakcja Kaverina mogła wydawać się nieodpowiednia, bo na jej słowa zaśmiał się.
- To nasza przeszłość jest całkiem podobna. Tylko że ty natrafiłaś na edycję amerykańską, a ja rosyjską - mruknął. - Przyczynę moich zaburzeń upatrywano w śmierci moich rodziców. Wiesz, że byłem z nimi, kiedy do tego doszło?
Harper przechyliła głowę, by może móc zobaczyć go chociaż kątem oka
- Byłeś? Chcesz o tym opowiedzieć, czy może wolisz nie? Przykro mi, że straciłeś rodziców - przyznała szczerze, współczuła mu. Rzeczywiście ich historie były podobne w pewnych punktach, czy pochodzenie mogło aż tak decydować o tym, jak poradzono sobie z ich przypadkami? Najwyraźniej…
Kirill ciężko westchnął.
- Mógłbym… ale nie wiem, czy jesteś w nastroju na to… - mruknął, spoglądając na piękne widoki roztaczające się pod nimi. Jego odpowiedź zabrzmiała po części jak pytanie.
Alice zastanawiała się
- Opowiedz, w końcu chcę cię poznać - powiedziała po chwili i zamieniła się w słuch, teraz koncentrując większość uwagi na nim i tylko powoli wodząc wzrokiem po rozciągającym się pod nimi lesie.
Kirill przez chwilę nic nie mówił. Przez chwilę Alice odniosła wrażenie, że jednak nie chciał opowiadać o swoich przeżyciach. Czy można go było winić za to, że wahał się przed wyciąganiem z przeszłości traumy z dzieciństwa? Nie było to ani dziwne, ani zastanawiające. Wtem Kaverin zaczął mówić.
- Miałem może siedem lat. Nie, wydaje mi się, że mniej. Nie pamiętam dobrze całego wydarzenia, jednak niektóre sceny, czy może raczej obrazy są intensywne i pełne kolorów aż do tej pory… Mój ojciec wytwarzał biżuterię i był uzdolnionym rzemieślnikiem. Miał podpisany kontrakt z wieloma firmami złotniczymi, a niektórzy rosyjscy magnaci bezpośredniego u niego zamawiali pewne błyskotki. Dobrze nam się wiodło, choć tata pracował bardzo wolno. Zrobienie jednego zegarka zajmowało mu czasami dwa lata… jednak potem kosztował tyle, że nie byłoby mnie na niego stać nawet po wielu latach oszczędzania. Ale zbaczam z tematu, przepraszam… - Kirill mruknął, uświadamiając sobie, że nie o to Alice pytała. Chyba nie do końca chciał przejść do rzeczy. - Raz pojechaliśmy we czwórkę do Irkucka, to jest nad Bajkałem. Tata miał przekazać zrobiony medalion, a potem spędzić z nami czas w Listwiance, to jest miejscowość tuż nad wodą. Jednak nigdy do tego nie doszło… - Kaverin zawiesił głos, rozpamiętując przeszłość. Mijały kolejne sekundy i chyba nie do końca był świadomy tego, że utonął we własnych wspomnieniach.
- Kirillu? - przerwała ciszę śpiewaczka, poruszając się nieco i przypominając mu o swojej obecności.
- Nie zatapiaj się w tym sam - poprosiła, dodatkowo dając mu znać, że nie musi się borykać ze wspomnieniami tylko we własnej głowie. Nie był teraz samotny, ona była obok, czy właściwie… Tuż przed nim i tuż przy nim.
- Nie wiem, jak to się stało - Kirill mruknął, przywołany do rzeczywistości przez Alice. - Nie wiem, jak to się stało, że wiedzieli o tym… jednak wiedzieli… Jechaliśmy pociągiem i ojciec nie chciał im oddać walizki. Zamordowali go na oczach moich, a potem matkę. Byliśmy jedynymi pasażerami w przedziale. Oszczędzili mnie i mojego brata. Tak mi się wydawało, ale zniknął w tym pociągu i już więcej go nigdy nie widziałem. Jego też musieli zabić, tak myślę… - mruknął. - Dojechałem do Irkucka sam. Od tego czasu nie jeżdżę pociągami. Nigdy.
Alice słuchała go z uwagą, po czym uniosła nieco głowę w górę i spojrzała na niego przez ramię
- Bardzo mi przykro Kirillu. Bardzo - powiedziała, okazując mu współczucie.
- Zapamiętam to o pociągach. Sama nie przepadam za jeżdżeniem nimi - dodała, choć to stwierdzenie wydawało się bardzo błahe, przy tym, co on przeżył i jaka trauma wiązała się u niego z taką metodą podróży.
- Pociągi są okropne - tym stwierdzeniem Kaverin zakończył temat. - Czy masz jakieś rodzeństwo? - nagle przyszło mu do głowy.
Śpiewaczka milczała chwilę
- Zawsze myślałam, że jestem jedynaczką… Kilka dni temu dowiedziałam się jednak, że mój prawdziwy ojciec sporo sobie folgował i mam bardzo dużo rodzeństwa, z wielu matek… Dwójkę już poznałam… Z jednym byłam na kolacji, nie wiedząc nawet, że to mój brat… Tuż po recitalu pięć dni temu… A drugie, moja przyszywana siostra została wraz ze mną wysłana przez IBPI na misję do Helsinek… Jennifer wysadziła jej głowę, a Tuoni ożywił jej ciało. Straciłam życie ratując ją z jego rąk… Za późno. Nie zdążyłam. To z jej rąk umarłam - powiedziała poważnym tonem i zamilkła.
- Brzmi skomplikowanie. I poważnie - rzekł Kaverin. - Przykro mi… - mruknął, po czym zamilkł, nie znajdując więcej słów.
- No to jesteśmy kwita… Żałujemy się nawzajem - powiedziała, chcąc nieco rozładować napięcie.

Alice spostrzegła, że na horyzoncie zaczyna pokazywać się jakiś kształt… jednak wciąż byli za daleko, aby mogła go dokładnie rozpoznać. Zdawało się jednak, że rzeka uchodziła do większego zbiornika. Musiało to być jezioro Alue.
Widząc nowy kształt, Harper obserwowała uważnie rozszerzający się kształt. Jezioro na swój sposób przerażało ją. Domyślała się, że właśnie tam rozegra się najcięższa walka. Alice zrobiła się przez to znów spięta i milcząca.
- Widzisz jezioro? To chyba jezioro - Kirill dopiero teraz zauważył kstałt wyłaniający się z mroku.
Bizon chyba usłyszał jego słowa, gdyż mruknął, jakby potwierdzając przypuszczenia Rosjanina. Alice odniosła wrażenie, że zaczął poruszać się szybciej, lecąc ku celu.

Wnet dolecieli na miejsce.
Jezioro Alue było ogromne i wspaniałe. Jego obszar zdawał się tak wielki, że śpiewaczka nie wiedziała, na którą jego część spoglądać. Posiadało cztery dopływy - północny, zachodni, wschodni, a oni zbliżali się od strony południowego. Krzyż z morza był w tym momencie bardzo widoczny. Woda Alue błyszczała i wirowała, mieniąc się tymi samymi barwami, co rzeki. Pięknie połyskiwała, wydawała się magiczna i o cudownych właściwościach. Harper wydawało się, że ktoś wspomniał, iż stąd wzięło się życie. Śpiewaczka była w stanie to uwierzyć.
- Mam dreszcze - Kirill szepnął w zachwycie.
Śpiewaczka spróbowała się odrobinę wyprostować, by lepiej widzieć piękno jeziora. Z jednej strony było wspaniałe, a z drugiej napełniało jej serce niepokojem
- Ja też… Boję się - przyznała szczerze. Choć z jednej strony to był wspaniały widok, z drugiej emocje Alice wariowały, a jej oczy zaszkliły się i nie dlatego, że dosiadali bizona o mocnym, jasnym świetle, czy dlatego, że chłodny wiatr wyciskał jej łzy. Nie mogła zdecydować, czy jest wzruszona, czy przerażona.
Bizon nagle zaczął zwalniać. Płynął w powietrzu coraz wolniej i wolniej… Alice zaczęła obawiać się, że zmęczył się i zaraz zacznie spadać niczym samolot, w którego baku zabrakło paliwa. Mistyczne zwierzę jęknęło, po czym opadło na grubą gałąź ogromnego dębu, który rósł na skraju lasu. Kirill wczepił się w nią mocniej, kiedy nastąpiło uderzenie.
Gdy bizon wylądował na drzewie, Alice jęknęła cicho, przyciskając się do sierści i grzbietu zwierzęcia nieco mocniej, by na pewno na nim utrzymać, w ten sposób ona przytulała się do bizona, a Kaverin przytrzymywał się jej.
- Przyjacielu, ale my nie umiemy latać, sprowadziłbyś nas na ziemię, proszę? - zagadnęła do bizona, mając nadzieję, że wysłucha jej prośby, gdy tylko trochę odsapnie.
Tak jak śpiewaczka nie potrafiła fruwać, tak samo mistyczna istota nie mogła jej odpowiedzieć. Jedynie sapała cichutko, co brzmiało na swój sposób uroczo, biorąc pod uwagę jej olbrzymi rozmiar.
- Zmęczył się biedaczek - mruknął Kiril. Nagle zadrżał i wskazał ręką punkt w oddali, przy jeziorze. - Co tam widzisz? Widzisz coś?
Rosjanin zapewne był w stanie dostrzec ruch, jednak nie osoby, które go wywoływały. Przy brzegu jeziora znajdowała się grupa ludzi. Alice dostrzegła pośród nich szeroką postać Ilmarinena, choć bardziej domyślała się jego tożsamości po sylwetce, niż widziała twarz. Jednak jeśli to rzeczywiście był kowal… w jego towarzystwie musiał znajdować się również Tuoni. Harper nie widziała ciała Joakima, choć to jeszcze nic nie znaczyło, bo to mogło być skryte za którymś ze znajdujących się na tamtym obszarze ludzi.
- Kowal, który prowadził Tuoniego… i jakaś grupa ludzi, nie widzę dokładnie. To trochę zbyt duży dystans i zbyt ciemno, nawet jak dla mojego ulepszonego wzroku - Alice zaraz odpowiedziała Kirillowi, a następnie spojrzała w dół drzewa. Nie byłoby rozsądnym próbować samemu zejść z bizona, chyba że gałęzie byłyby tak fortunnie poukładane, że nawet w takich butach by się na nich nie pozabijała. Tyle że znajdowali się dobrych kilkadziesiąt metrów nad ziemią. O ile Harper mogła jeszcze pokładać nadzieje w swój zmysł równowagi… to Kirill na pewno nie był w stanie przebyć tego dystansu. Zresztą ona zapewne również nie. Głupio byłoby pozabijać się, zlatując z gałęzi, skoro otoczenie dysponowało wieloma znacznie bardziej wyrafinowanymi sposobami na pozbycie się życia…
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:11   #517
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Wzrastająca Iglica

Alice pogładziła ostrożnie dłonią bizona. Nie zamierzała go pospieszać, jednak z drugiej strony, jeśli Tuoni był już nad jeziorem, zbliżał się do Korony bardzo krytycznie. Serce ją zabolało ze stresu.
- Widzisz, co robią? - zapytał Kirill. - To znaczy, pomimo mroku? Utknęliśmy tutaj, ale przynajmniej jesteśmy skryci przed ich wzrokiem pomiędzy tymi liśćmi. Natomiast my z tej wysokości możemy obserwować ich. To znaczy… jeśli faktycznie możemy.
Dar Łowcy był w tej sytuacji niezwykle pomocny i Harper starała się wykorzystać go w pełni. Wyostrzyła wzrok tak bardzo, że była w stanie dostrzec cienką strużkę wydzieliny spływającej z aparatu gębowego mrówki kroczącej po korze dębu. Jednak musiała koncentrować się na tym, co znajdowało się daleko, a nie blisko… A bez blasku bijącego z bizona było znacznie ciężej. Mimo to spróbowała. Wydawało jej się, że dostrzegła kilkoro członków Kościoła Konsumentów, których kojarzyła z magazynu helsińskiego. Krzątali się przy brzegu… chyba rozstawiali pontony.
Śpiewaczka milczała kilka chwil, uważnie obserwując co czynią
- Rozstawiają pontony… Przynajmniej tak mi się wydaje po tym co widze… Co więcej… Zdaje mi się, że to członkowie Kościoła… - dodała i przechyliła głowę
- Zgaduję, że Korona będzie na środku jeziora, dlatego muszą się dostać na jego powierzchnię… Gdybyśmy mogli trafić tam w tym samym momencie co oni… - mruknęła cicho i dalej śledziła wzrokiem wydarzenia nad jeziorem.
Kirill mruknął coś pod nosem.
- Równie dobrze mógłbym być ślepy - Alice usłyszała. Chyba był niezadowolony z tego, że jego wzrok był niedoskonały i musiał polegać na tym, co dostrzegała śpiewaczka. Potem jednak porzucił ten wątek i zmienił temat. - Myślę, że nie powinniśmy schodzić z naszego uroczego pomocnika - rzekł. - Tylko raczej motywować go do dalszej współpracy…
Harper spoglądała, jak Konsumenci rozstawiają cztery duże, szerokie pontony. Wyglądały na bardzo wytrzymałe i specjalistyczne, niczym sprzęt wojskowy. Być może rzeczywiście należał do armii. Jeżeli Tuoni nie pamiętał o przywiezieniu ze sobą ekwipunku tego rodzaju… choć nic nie wskazywało na to, że nie był przygotowany na każdą ewentualność… to mógł ukraść go żołnierzom znajdującym na wyspie. Alice obserwowała jak ludzie wsiadali do pontonów, po czym odpalili silniki znajdujące się na ich tyłach. Zaczęli szybko płynąć w stronę środka Alue.
Alice spięła się cała i zapewne ku zaskoczeniu Kirilla uniosła się, prostując na grzbiecie bizona. Zaczęła masować jego kark pełnymi, szerokimi ruchami
- Przyjacielu, wiemy, że jesteś zmęczony, ale musisz nas jeszcze kawałeczek zabrać. Proszę… - starała się sprawić zwierzęciu przyjemność, głaszcząc je jak wcześniej, jej wzrok jednak cały czas uciekał w stronę jeziora. Zdawała się niespokojna, a dźwięk silników motorowych niósł się po wodzie i przez las na tyle dobrze, że pewnie i Kirill go dosłyszał.
- Chwila… ale co oni zamierzają? Pływać w kółko po jeziorze? - zapytał Kaverin. - Przecież niczego tu nie ma… żadnej wyspy, punktu, do którego mogliby chcieć dopłynąć… - zastanawiał się. Również masował bizona prawą ręką, ale robił to niedbale i mechanicznie, nie przykładając do tego żadnej uwagi. Myślami był w stu procentach z Konsumentami.
Śpiewaczka przebiegła wzrokiem po przestrzeni nad łodziami. Szukała blasku młota Ilmarinena. Musiał ich do czegoś prowadzić.
- Młot wskazuje im drogę, on pokaże gdzie jest Korona. Ja ze swojego snu pamiętam coś… Niesamowitego, ale czy tak to będzie wyglądało? Tego nie wiem. Musimy się tam przenieść… - stwierdziła i masowała bizona dalej, mając nadzieję, że to mu jakoś pomoże i zachęci do ponownego lotu. Serce jej łomotało w piersi.
- Kirill… Jak moje włosy? - zapytała i w jej tonie było tyle napięcia, że Rosjanin nie mógł się pomylić, czy czasem nie chodziło jej o to, czy jej fryzura dobrze wygląda. Pytała o czas jaki jej został.
- Dobrze - odpowiedział mężczyzna, choć takim tonem, że śpiewaczka nie była pewna, czy w ogóle na nią spojrzał. Jednak uczynił to po chwili. Przeczesał jej włosy, oceniając je przy świetle bizona. - Sześćdziesiąt procent czarnych? - jakby zapytał. Następnie spojrzał na bizona. - No dalej, kolego… - rzekł zachęcającym tonem. - Jeszcze trochę…
Istota w odpowiedzi wydała ten charakterystyczny dla niej odgłos przypominający muzykę instrumentu dętego i dalej oddychała głośno.
- Co widzisz teraz? - zapytał Rosjanin.
Harper zmrużyła oczy. Ilmarinen wstał. Jego sylwetka jasno wyróżniała się pomiędzy siedzącymi pasażerami pontonu. Wyciągnął młot do góry. Ten zalśnił jasno. Kowal przez ułamek sekundy zachwiał się nieznacznie, kiedy wypłynęli na nieco większą falę, jednak nie stracił równowagi. Następnie rozległ się, głośny, tubalny dźwięk, płynący zewsząd. Brzmiał przeszywająco i monumentalnie. Nie zdawał się okropny, jednak do przyjemnych też nie należał.
Harper nie przejmowała się już faktem, że sześćdziesiąt procent jej włosów było czarnych. Nadal pozostało jej czterdzieści. To, co działo się teraz na jeziorze w pełni zaabsorbowało jej uwagę
- Nie jest dobrze… - skwitowała tylko i spojrzała na bizona
- Przyjacielu proszę… Ja wiem, że to dla ciebie na pewno męczące, latanie z nami na grzbiecie, ale jeszcze tylko trochę. Zaklinam cię - poprosiła błagalnie bizona, dalej pocierając mu grzbiet zachęcająco. Zadrżała nieco, co Kirill mógł odczuć. Niepokoiła się. Co się stanie, jeśli nie zdążą. Co nastąpi, jeśli Tuoni dostanie Koronę i zniszczy ją? Alice czuła głęboki lęk. Wręcz ją dławił.
- Cholera - Kirill warknął pod nosem.
Alice spostrzegła, że coś zaczęło wynurzać się ze środka jeziora. Wyglądało to jak skała. Pontony podpłynęły do niej, a ich pasażerowie zaczęli prędko wyskakiwać na brzeg. Musieli pomieścić się na dość małym obszarze - mógł mieć co najwyżej pięć metrów średnicy. Ilmarinen wskoczył na niego, po czym podał rękę kolejnej osobie i jeszcze następnej… Nagle śpiewaczka uświadomiła sobie, że ich pospiech wynika z tego, że skała w dalszym ciągu wynurzała się. Rosła wzwyż bardzo szybko. Nie wszyscy zdołali w porę znaleźć się na niej. Niektórzy pospadali ze śliskiego podłoża ku toni jeziora, a innym w ogóle nie udało się nawet zbliżyć do skały. Znajdowali się zbyt daleko w kolejce.

Bizon coś mruknął. Poruszył kończynami w powietrzu. Już tak głośno nie oddychał. Zdawało się, że bardzo szybko regenerował siły… Tylko pytanie… czy wystarczająco szybko.
Śpiewaczka wydała cichy jęk, któremu bliżej było do pisku niepokoju. Kiedy skała zaczęła wyrastać z jeziora, Alice skinęła na nią głową
- Masz swoje ‘coś na środku’ - zasugerowała Kirillowi. Dalej masowała grzbiet bizona, ale teraz czuwała, kiedy znów będzie się musiała go złapać, bo wyglądało na to, że zwierzę ponownie już było gotowe do lotu, miała nadzieję, że nie będzie za późno.
Skała na ich oczach wyrastała z toni jeziora. Iglica stawała się coraz wyższa i wyższa, przypominając igłę, która postanowiła przebić taflę wody od spodu, po czym kontynuować wspinaczkę aż do nieboskłonu. Już teraz miała około dwudziestu metrów wysokości, a rosła coraz szybciej. Ludzie zgromadzeni na jej szczycie położyli się płasko, aby jak najbezpieczniej przetrwać tę traumatyczną przygodę. Bo znajdowanie się na śliskiej, stromej skale, która szybko oddalała się od bezpiecznego poziomu bez wątpienia mogło przyprawić nawet najdzielniejszego człowieka o zawroty głowy. Z drugiej strony… Alice zdawało się, że nie znajdowało się tam zbyt wiele istot należących do rodzaju ludzkiego. Tuoni, Ilmarinen… jedynie garstkę Konsumentów można było nazwać w ten sposób.

Iglica stawała się u podstawy również coraz szersza. O ile jej czubek miał pięć metrów średnicy, to w chwili obecnej podstawa mogła liczyć sobie nawet dziesięć razy tyle. Skała wciąż wzrastała, teraz osiągając około pięćdziesięciu metrów wysokości, jednak powiększała się coraz wolniej.
Tymczasem bizon sapnął, po czym wzbił się w powietrze.
Śpiewaczka w odpowiednim momencie przestała go głaskać i ponownie opadła płasko na jego grzbiet, łapiąc się by nie spaść. Miała nadzieję, że stworzenie znało dokładnie ich cel podróży. Alice wodziła wzrokiem po wznoszącym się coraz wyżej szczycie
- Proszę… Tak bardzo proszę… - mruknęła cichutko, jak nabożną modlitwę. Czekała, tylko tyle jej pozostało. Czy za chwilę dotrą na szczyt wznoszącej się skały? A co stanie się tam? Co ją czeka? Śmierć? Zwycięstwo? Cokolwiek to było, nadchodziło. Zbliżała się do tego i niepokoiła.
- O co prosisz? - zapytał Kirill, który usłyszał jej mruknięcie. - Jaki mamy plan? Jak tam już dotrzemy? Chyba że… my nie mamy wcale planu, prawda? - mruknął.
Rozległa się chwila ciszy. Następnie Kaverin odchylił się od niej nieco do tyłu i roześmiał się głośno. Wciąż znajdowali się daleko od iglicy, jednak dźwięk niósł się dobrze po wodzie… Jednak szybko Kirill zamilkł.
- Ciekawie - mruknął.
Alice zerknęła na niego ostrożnie
- Od lat się nie modliłam… Tak naprawdę. Tylko, kiedy było mi już naprawdę źle… Zwykle skracam to do podziękować, lub próśb z intencją w umyśle… Powiedzmy, że to dziś już… Trzeci raz… - odpowiedziała i zerknęła na Iglicę
- Nie mamy… Nie byliśmy na to przygotowani, więc oczywiście nie ma planu. Wiem tylko co muszę zrobić. Jednak ile mnie to będzie kosztowało, nie mam pojęcia - odrzekła Kirillowi. Mimo, że to sam Ukko poprosił o stworzenie korony, obiecała Acce uwolnić go od niej. Skonsumuje tę Koronę. Nie pozwoli władcom Tuoneli osiągnąć ich celu.

Znajdowali się coraz bliżej, lecąc na grzbiecie bizona. Ten albo chciał zaprowadzić ich do Iglicy z własnego wyboru - i właśnie dlatego w ogóle pokazał się im, kiedy kroczyli wzdłuż zachodniego brzegu rzeki - albo słyszał i rozumiał ich prośby. Oraz postanowił na nie odpowiedzieć.
- Dobrze… jesteśmy coraz bliżej. Przynajmniej tyle dobrego… - Kaverin zdobył się na spokojny ton, jak gdyby wszystko zmierzało ku dobremu.
Tymczasem Iglica przestała rosnąć, osiągając dobre sto metrów wysokości. Bizon dotarł do jej ściany, po czym obrócił się o dziewięćdziesiąt stopni i zaczął lecieć prostopadle do niej. Alice przestała zwracać uwagę na cokolwiek innego poza próbami utrzymania się na istocie. Jeszcze gdyby Kirill nie wczepiał się w nią i nie musiała utrzymywać również jego… Wtedy może byłoby łatwiej.
Harper wstrzymała oddech i z całej siły starała się utrzymać swój ciężar ciała na bizonie. Przytrzymywała się łydkami i udami, jednocześnie mocno wczepiona dłońmi w futro stworzenia. Czuła, że Kirill mocno przytrzymywał się jej, aby samemu utrzymać się na grzbiecie
- Wytrzym… - wyszeptała przez zęby do samej siebie, próbując dodać sobie siły. Zamknęła nawet oczy, by całkowicie móc skoncentrować się na oddychaniu i trzymaniu. To było ponad jej siły, ale liczyła sekundy w umyśle. Za chwilę dostaną się na szczyt i już nie będzie musiała walczyć z grawitacją, a przynajmniej miała taką nadzieję. Jeszcze tylko chwilka…
Wnet znaleźli się na miejscu. Bizon przestał lecieć ostro w górę i wrócił do swojego zwykłego położenia. W trakcie jego zmieniania pozycji Alice i Kirill podlecieli w górę, tracąc kontakt z bizonem, nie licząc wczepionych w futro dłoni. Żołądek podszedł im do gardła, jednak na szczęście trwało to jedynie sekundę. Zawiśli tuż nad brzegiem iglicy. Nie było na niej nikogo, ani pojedynczego człowieka.
Alice ostrożnie usiadła i zerknęła na szczyt, a potem na Krilla. Zaraz wyciągnęła się i pogładziła znów bizona
- Dziękujemy przyjacielu - odpowiedziała.
- Zsiadamy - zarządziła i ostrożnie zsunęła z siebie dłonie Kaverina, po to, by przełożyć nogę na jedną stronę. Trzymając się bizona, zsunęła się tak, by stopami wylądować na kamieniu szczytu Iglicy. Byli na miejscu, bizon na pewno będzie musiał teraz odpocząć. A oni mają coś ważnego do zrobienia…
Kiedy tylko znaleźli się na twardym podłożu, bizon zamruczał. To chyba było pożegnanie, gdyż nagle obrócił się i tak po prostu odleciał, zostawiając ich całkiem samych na szczycie stumetrowej Iglicy. Z której nie mogli już zejść. Czy to była jakaś pułapka? Obraz Ilmarinena i Konsumentów jedynie bezlitosną, okrutną fatamorganą mającą na celu przywiedzenie ich tutaj? Na pierwszy rzut oka nie było innej odpowiedzi…
Harper rozejrzała się uważnie naokoło
- Byłam pewna, że ich tu widziałam… - powiedziała poważnym tonem. Ostrożnie zrobiła kilka kroków po płaszczyźnie szczytu, szukając odpowiedzi na tę niejasną zagadkę.
Powierzchnia była nierówna i pokryta szlamem. Dlatego Alice dość szybko odnalazła obszar, który został oczyszczony. Znajdował się na samym środku Iglicy. Śpiewaczka uklękła przy nim. Ujrzała duży znak obrazujący młot. Właśnie w tym kształcie były znamiona trzech zamordowanych mężczyzn.
- Wydaje się wyryty w kamieniu - mruknął Kirill, wodząc palcem po linii składającej się na symbol.
Harper zmarszczyła brwi
- Tak… Ale… Nie rozumiem… Wyraźnie widziałam tu osoby, czemu teraz nikogo tu nie ma? - zapytała trochę retorycznie. Zaraz przytknęła cała dłoń do symbolu, chciała sprawdzić czy był ciepły, czy był jakikolwiek ślad, że naprawdę chwilę temu ktoś tutaj był i w jakiś sposób zniknął. Czy to był koniec? Natrafili na jakąś barierę nie do przejścia bez Sampa? Jeśli tak… Alice poczuła gorycz w ustach. Rozejrzała się jednak jeszcze raz, szukając czegokolwiek, jakiejś wskazówki. Czegoś więcej…
Nie musiała.
- Twoje czoło… znów się świeci - mruknął Kirill.
A rozbłysł również znak młota. Alice odruchowo odskoczyła do tyłu, kiedy płyta, na której wyrzeźbiono symbol, nagle zapadła się i odsunęła. Rozległ się głośny syk oraz nieprzyjemny odgłos kamieni przesuwających się po sobie. Wnet Harper ujrzała ciemny tunel oraz spiralne schody tonące w mroku. Były bardzo nierówne, jak gdyby nie przyłożono zbyt wiele wagi do perfekcji w trakcie rzeźbienia ich.
- Chyba już wiemy, gdzie zniknęli… - mruknął Kaverin.
Alice kiwnęła głową
- Na to wygląda… Chodźmy… Jesteśmy już spóźnieni na przyjęcie - powiedziała do Kaverina, spoglądając na niego i podnosząc się z kolan. Wyciągnęła do niego rękę. Jej dłoń lekko drżała, ale Harper udawała, że tego nie widzi. Nie chciała iść tam sama, nawet mając go przy boku. Potrzebowała teraz jego wsparcia.
Kirill chwycił jej dłoń, ale Alice poznała po nim, że Kaverin wahał się.
- To nie jest dobry pomysł. Nie wierzę, żeby to był dobry pomysł - pokręcił głową, spoglądając na schody. - Potrzebujemy jakiejś alternatywy - mruknął, rozglądając się. Jakby oczekując, że w zasięgu wzroku pojawi się cokolwiek pomocnego. Jakieś inne rozwiązanie, które byłoby lepsze, niż zapuszczenie się w dół nieznanego tunelu. - Bo widzisz… na dole znajduje się bardzo dużo osób, którzy samą przewagą liczebną pokonają nas. Zapewne pierwsi znajdą się przy koronie, bo posiadają drogowskaz, jakim jest Sampo. No i zeszli pierwsi. Jeżeli podążymy za nimi bez żadnego asa w rękawie… jedynie podamy siebie na tacy. To nie jest rozsądne… - pokręcił głową. - Chyba, że będziemy oczekiwać jakiegoś nieoczekiwanego sprzymierzeńca tam na dole. Może nie bizona, to byłoby już powtarzalne i przewidywalne… Może lepiej jakiegoś byka albo niedźwiedzia…
Zaśmiał się.
- Mam wrażenie, że zaraz zwariuję - mruknął, patrząc na czarną otchłań.
Alice zacisnęła dłoń łapiąc jego nieco mocniej
- To jaki masz plan? Nie mam przy sobie nic. Tylko to w czym stoję. O ile nie masz w którejś kieszeni rozkładanej walizki z super sprzętem, to jesteśmy w kropce, sto metrów ponad poziomem morza… To niby nic przy Mount Everest, ale nie przypięłam czekanów, ani liny do podwiązki pod sukienką, tak więc nie zejdziemy… - zauważyła.
- Wygrałam z tobą w Makao, mam nadzieję, że poziom szczęścia już się odbudował po akcji u Ilmarinena, bo będzie nam teraz potrzebne… - pokręciła głową, po czym zrobiła pierwszy krok w mrok i zerknęła na Kirilla, czy ruszy z nią, czy ją zatrzyma.
- Oni nie polegają na szczęściu? Czy my powinniśmy? Rozumiem, co mówisz… nie mamy innego wyjścia… a jednak… - warknął, ale bardziej zły na sytuację, niż Alice. Jeszcze nie schodził wraz z nią w dół. - Na spokojnie, pomyślmy. Nie zniszczą korony. Nie są w stanie - mruknął do siebie.
- Są… Mają młot, który ją stworzył - rozbiła jego argument.
- I kowala trzymają w kieszeni, używając argumentu jego żony i jej szczęśliwego dalszego życia z nim jako przekupstwa… - dodała jeszcze, dla podważenia tego, po czyjej stronie na sto procent jest Ilmarinen.
- Pytanie pozostaje, czy jeśli będzie trzeba, zdołasz nas cofnąć? - zapytała poważnie, spoglądając w oczy Kaverinowi.
- Bo jeśli na coś mam dziś liczyć, to albo na to, albo na cud - dodała jeszcze. Nie puszczała dalej jego ręki, tak więc ona stała już krok w zejściu, a on dalej na zewnątrz.
- Moja moc też jest cudem. Tylko przed czym mam nas cofnąć? Do jakiego momentu, abyśmy mogli podjąć inne decyzje? - Kirill zapytał. - To, że mają młot oraz kowala, który stworzył koronę jeszcze nie znaczy, że są w stanie ją zniszczyć. Wersety nie wspominały o Ilmarinenie. Mówiły o Surmie. A nie widziałem z nimi wilka… - Kirill zawiesił głos. - Chyba, że znajdował się pod postacią swojego naczynia? - spojrzał na nią pytająco.
Alice nie widziała co prawda brata Emerensa, jednak to jeszcze nie znaczyło, że go tam nie było z nimi…
- Ilmarinen ma jedynie wskazać koronę. Zniszczenie jej nie należy już do niego. Nie sądzę, żeby był w stanie to uczynić. A w każdym razie nie tak na zawołanie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:12   #518
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Plany na spiralnych schodach Iglicy

Alice zmarszczyła brwi
- Jeszcze nie wiem przed czym miałbyś nas cofnąć, może przed jakąś naprawdę fatalną decyzją, którą zdarzyłoby nam się podjąć tam na dole? - zaproponowała.
- Co do Surmy, mógł być w ludzkiej postaci, nie widziałam dokładnie każdej osoby, która weszła tutaj, rozpoznałam tylko jeden kształt na sto procent, bo jest tak charakterystyczny, że nie szło go nie poznać, no i był to właśnie kowal. Dobrze… To tak… Załóżmy, że zejdziemy na dół i nie zgubimy się w jakimś labiryncie tuneli… Znajdziemy resztę, znajdziemy koronę… Dobra… Pozostaje problem, jak mam się do niej dostatecznie zbliżyć - burknęła, zastanawiając się teraz nad tym.
- Przecież to będzie istny piknik znakomitości… - pokręciła głową, przeczuwając kto jeszcze może być tam na dole…
- O tym właśnie mówię - Kaverin skinął głową. - Jak zbliżysz się do niej? A poza tym… nawet jeżeli uda nam się to w jakiś cudowny sposób… co potem? Jak stąd wydostaniemy się? - rozejrzał się dookoła. - Mamy iść tam, podtrzymując się jedynie wiarą, że jakoś to będzie? To jest… - pokręcił głową, unikając jej spojrzenia. - To jest… beznadziejne - wydusił z siebie to słowo.
Alice uśmiechnęła się cierpko
- No cóż, o ile skonsumowanie tej Korony mnie nie zabije, to może dostanę skrzydeł i nas stąd wyniosę. Bądź kreatywny… - zaproponowała
- A tak serio do sprawy podchodząc… Myślisz, że ktokolwiek kto zszedł na dół ma jakąś opcję, żeby zejść stąd bezpiecznie? No… Może znam jedną osobę… - dodała po chwili zastanowienia.
- Beznadziejne. Tak. Wiara ponoć jest matką głupich, ale wolę być dziś głupia, niż stać tutaj kolejne minuty, czy godzinę i pozwolić im osiągnąć to, co chcą zrobić. Wolę nawet kompletnie unicestwić swoje istnienie próbując ich powstrzymać, niż usiąść i płakać nad swoja beznadzieją. Może to jak podrygi schwytanego w klatkę z dłoni motyla, ale chociaż próbuję - oznajmiła.
- A za moment i tak ktoś po nas przyjdzie, bo Tuoni ma bezpośredni przekaz od Tuonetar o tym gdzie jestem - dorzuciła.
Kirill skrzywił się i skinął głową.
- Musimy zejść, to jedyna opcja. Ale jak już będziemy tam na dole… musisz być, obydwoje zresztą musimy… być kreatywni. I elastyczni. Nie pokonamy ich żadnym prostym sposobem. Choć naprawdę chciałbym po prostu podbiec do Tuoniego, przywalić mu w tę paskudną twarz, wyrwać koronę i rzucić ci ją do skonsumowania - westchnął. Następnie spojrzał na schody, które wiły się serpentyną w dół. Na pierwszym z nich stała śpiewaczka.
Alice zaśmiała się
- Oh tak, jestem w stanie wyobrazić sobie ciebie robiącego to… Szczególnie teraz, jak wygląda jak wygląda… - pokręciła głową.

Kaverin skrzywił się, po czym również zaczął schodzić.
- Już i tak poświęciliśmy dużo czasu na tę rozmowę. Masz coraz więcej czarnych włosów… - zawiesił głos, przechodząc obok niej i idąc przodem. - Masz światło?
Harper popatrzyła na niego uważnie
- Tak, wsadziłam latarkę w obcas… Nie czekaj… Pomyślmy, gdzie jeszcze mogłam ją wsadzić… - pokręciła głową i rozłożyła ręce, nadal nie puszczając Kaverina.
- Nie bądź wulgarna - mruknął Kirill.
- Zgaduję, że czoło mi już zgasło, co? - dodała po chwili, na co mężczyzna skinął głową.
- Chyba rezonowało z bizonem. Ale jego już nie mamy. A przydałby nam się tutaj… choć nie zmieściłby się. Ale może potrafiłby zmienić swoje rozmiary? - zastanowił się, po czym machnął ręką na te nieproduktywne dywagacje.
- Chyba nie mam echolokacji w pakiecie wyczulonych zmysłów. Ale zawsze mogę zdjąć buty i iść na boso na czucie. Tylko, że wtedy to ja muszę prowadzić ciebie - zaproponowała.
- Tyle to ja sam mogę zrobić. Nie trzeba otrzymać daru od Łowcy, aby być w stanie ściągnąć buty - odpowiedział Rosjanin, po czym właśnie tak uczynił. - Chcę iść pierwszy… - rzekł. - Nie chcę chować się za tobą - mruknął, po czym uczynił tak, jak powiedział. Idąc przodem i trzymając dłoń śpiewaczki, pociągnął ją za sobą.
Alice dała mu się poprowadzić zatem tuż za sobą
- To nie tak, że każę ci się chować za mną. Po prostu mnie nie zabiją… Przynajmniej nie uszkodzą znacznie na powitanie. A w ciebie ktoś zawsze może puścić salwę z karabinu maszynowego… Albo innej broni. Już dziś na moich oczach komuś przestrzelono głowę, a próbował mi pomóc. Po prostu nie chcę powtórki - powiedziała ciszej, bo gdy zeszli kilka stopni w dół, echo stało się wyraźne.
- Jesteś przekonana? - zapytał Kirill. - Mnie mogą chcieć równie bardzo, co ciebie. A przynajmniej tak mocno, jak Joakima. Powód, dlaczego was pożądają jest dokładnie tym samym powodem, dlaczego mogliby pożądać mnie. Pytanie brzmi, czy są świadomi tego, kim jestem… ale myślę, że powinni. Po takim czasie. Skoro rozpoznali was, to rozpoznają także mnie - szepnął, aby uniknąć rozchodzenia się dźwięku. - Mam wrażenie, że widzę poblask rozchodzący się z dołu… może mają pochodnie?
Harper mruknęła
- Nawet jeśli nie wiedzieli do tej pory, to właśnie im powiedziałeś… Pamiętasz że Tuonetar idzie z nami, nie z nimi, co nie? - przypomniała mu.
- A co do poblasku… Młot świecił, może to on? - zaproponowała
- Ale może mają pochodnie. Kto wie… - dodała po chwili. Cały czas uważała pod nogi.
- W pewnym sensie powiedziałem to specjalnie… kto wie, może Tuonetar da ci spokój i wybierze mnie? - Kaverin mruknął żartobliwie, ale to po części zabrzmiało poważnie. - Może nie jest aż tak przywiązana do płci?
W ciemności rozległo się plaśnięcie, kiedy Alice uderzyła się lekko w czoło
- Dobry Boże, czemu kazałeś mi to sobie wyobrazić. Nie wymażę tego obrazu do końca życia… Czyli stosunkowo krótko, ale nadal… - powiedziała poważnym tonem. Nie precyzując jednak dokładnie o czym pomyślała.
Szli w dół, uważając na to, aby się nie potknąć i żeby nie wydawać zbyt dużo odgłosów.
Kobieta starała się umiejętnie stawiać stopy, by jej obcasy nie robiły zbyt dużo hałasu. W ten sposób schodzili dalej. Alice zamilkła na kilka chwil, odstawiając żarty na bok, pogrążyła się w ciężkich myślach.
- Co wynikło z twoich rozmów z Akką? - Kaverin również rozważał w ciszy i zadał pytanie, które było owocem tych rozmyślań. - Powiedziała, że wskrzesi cię, jeżeli uwolnisz Ukka? Pamiętaj, że my musimy jakoś do tego doprowadzić… Wiesz, żebyś znowu żyła. Pokonując Tuonelę nie gwarantujemy ci życia. Wręcz przeciwnie… bez Tuonetar już od dłuższego czasu byłabyś martwa. Jeśli cię opuści… - mężczyzna zawiesił głos. W jego tonie brzmiała gorzka cierpkość… nie znał odpowiedzi na kwestie, które go tak mocno trapiły. A z każdym kolejnym stopniem powietrze zdawało się jakby gęstsze od nerwowej atmosfery, którą wywoływała świadomość, że znajdowali się coraz bliżej ostatecznego rozwiązania konfliktu.
Alice milczała kilka sekund. Nie chciała go okłamywać, ale nie miała serca by powiedzieć mu prawdę i dokładne warunki, na jakich ustaliła sprawy z Akką
- Doszłyśmy do porozumienia, że gdy skonsumuję koronę, Ukko w ramach wdzięczności posłucha jej woli i uczyni to o co prosiłam. Więc teraz tylko musi nam się udać - powiedziała taktycznie wymijając temat szczegółów.

- A czy Ukko potrafi wskrzeszać? - Kirill naciskał. - Potrafi, prawda? Co to za bóg, który nie potrafi…
Niby zadał pytanie, ale sam odpowiedział sobie na nie. Jakby nie był gotowy na usłyszenie odpowiedzi od Alice. Szli w dół ciągnącymi się bez końca schodami. Harper czuła coraz silniej rezonującą mistyczną energię fińskiego panteonu. Przybliżali się do obiektu lub istoty o potężnych właściwościach… i mogła przypuszczać co to takiego było.
Harper sapnęła, jakby było jej za duszno
- Jeśli zaczęłabym się zachowywać dziwnie… To nie ja. To Ukko… Czuję jak jego energia zaczyna rezonować, aż mam dreszcze - powiedziała, ostrzegając Kirilla zawczasu. Nie zatrzymywała się jednak, musieli iść dalej.
- Gorąco ci? - zapytał mężczyzna. Chyba obrócił się, aby na nią spojrzeć, tyle że ciemność nie pozwoliła mu na to. - Jeśli tak, to ściągnij moją marynarkę. Mi jest w sam raz - mruknął.
Rozległ się głośny, rytmiczny odgłos. Coś spadało. Zaczęło gdzieś pod ich stopami… Harper oceniła, że musiał to być kamień.
- Kopnąłem go przypadkiem - mężczyzna szepnął cicho. - Cholera… - mruknął. - Ale… Tuonetar i tak wie, prawda?
Alice mruknęła cicho
- Nie jest mi za gorąco, tylko za duszno z napięcia… To trochę co innego… - na kamień cała drgnęła
- Tak, spodziewam się że zdaje relacje mężowi, o ile nie jest teraz w pełni pochłonięta wykańczaniem mnie, czy może bardziej Dubhe - dodała.
- To całkiem możliwe - mężczyzna westchnął. - Nie chciałem ci o tym mówić… - zaczął, po czym zawiesił głos. Milczał przez chwilę, jakby zastanawiając się nad zakończeniem zdania. - Ale przeraża mnie to wszystko - rzekł prędko.
Bez wątpienia pierwotnie chciał powiedzieć coś innego, ale zmienił zdanie w trakcie wypowiedzi.
Alice milczała kilka kroków
- Zdawało mi się, czy zmieniłeś zdanie przed dokończeniem tej odpowiedzi i chciałeś w pierwotnej wersji powiedzieć mi coś innego? - zapytała cicho. Jej ton wskazywał na to, że nie miała wątpliwości, że to zrobił, tylko w jakim temacie. Czego nie chciał jej powiedzieć do tego stopnia, że aż zmienił zdanie.
- Nie - Kirill odpowiedział krótko, tym samym potwierdzając jej przypuszczenia. - Chodźmy dalej.
Czy był sens wyciągać z niego myśli? Może lepiej skoncentrować się na drodze? Istniała szansa, że Kaverin nie chciał powiedzieć tego ze względu na Tuonetar… choć z drugiej strony nie wyglądało na to, żeby przedtem szczególnie dbał o to, aby nie wyjawiać przed nią informacji…
Harper uszanowała jego wolę i nie naciskała. Równie dobrze mogła zgadywać, że na przykład to wcale nie było sześćdziesiąt procent… Albo, że odkąd dotarli na tutaj, tempo czernienia jej włosów wzrosło i na przykład już teraz zostało jej tylko kilka rudych pasm i była czarno-ruda, a nie rudo-czarna… postanowiła nie męczyć go o prawdziwą odpowiedź. Zapanowała więc między nimi cisza, w której oboje skoncentrowali się na schodzeniu. A przynajmniej ona. Co jakiś czas oddychała głębiej, by zminimalizować odczucie duszności.

Nagle Kirill potknął się i z trudem utrzymał równowagę. Alice chwilę potem zrozumiała, jaką przeszkodę napotkał. Była to… równa nawierzchnia. Schody skończyły się. A to znaczyło, że znajdowali się już na dolnym poziomie. Niestety nie było tu ani trochę jaśniej.
- Jesteś przekonana, że nie posiadasz echolokacji? - mruknął Kaverin.
Alice przytrzymała mocniej jego dłoń, gdy się potknął, ale kiedy okazało się, że dotarli na najniższy poziom, westchnęła
- Mogę sprawdzić, ale to znaczy, że muszę wydać dźwięk dość wysoki, by odbił się echem od ścian przed nami, a potem do mnie wrócił, a ja sobie zobaczę jak wygląda sala po tempie odbicia i powrotu dźwięku. Hm… A spróbuj przez chwilę nic kompletnie nie mówić, ani nie poruszać, póki nie powiem już… - powiedziała i poczekała, czy Kirill coś odpowie.
- Tylko żartowałem… - mruknął mężczyzna.
Alice upewniła się, że nie miał nic więcej do dodania, po czym maksymalnie wyostrzyła zmysł słuchu i spróbowała wychwycić, czy osoby idące przed nimi rozmawiają, lub hałasują w jakikolwiek sposób. To już byłoby jakimś dobrym wskaźnikiem, gdzie powinni ruszyć.
Udało jej się usłyszeć szmer kroków. Grupa ludzi nie była w stanie poruszać się bezszelestnie, jeżeli nie została właśnie w tym celu przeszkolona. Co prawda starali się nie hałasować, ale Alice posiadała wyostrzone zmysły. Nawet węch wydawał się pomocny. Śpiewaczka doszła do wniosku, że była w stanie wskazać kierunek, w którym powinni się udać.
Harper poruszyła się, wreszcie znów odrobinę tłumiąc zmysł słuchu
- Mam… W tamtą stronę - powiedziała i teraz to ona zrobiła pierwszy krok, prowadząc Kirilla we właściwym kierunku. Przestawiła się na węch, bo przy nim mogła prowadzić dalej normalną rozmowę z Kaverinem i nie cierpieć na udrękę wywołaną każdym szeptem, szmerem i szelestem.

Alice ruszyła zgodnie z tym, co podpowiadały jej unoszące się wokoło zapachy. Wyczuwała ludzi niczym polujący myśliwy. Niczym wilk. Mogła w ten sposób tropić swoje ofiary… czy też raczej drapieżników, którzy tylko na nią czekali.
- Idę za tobą - szepnął Kaverin. Mówił bardzo cicho, pewnie nie chcąc rozproszyć śpiewaczki. - Będę tuż za twoimi plecami.
Harper odniosła wrażenie, że znajdowali się w labiryncie, co zresztą wcześniej przewidziała. Bez cudownego drogowskazu nie mogliby odnaleźć drogi do korony nieba. Nie posiadali go co prawda… Bo Sampo tkwiło w posiadaniu Tuoniego. Jednak to wystarczało. Tak długo, jak zapachy będą unosić się w powietrzu i nie rozproszy ich żaden inny, mocniejszy. Alice musiała koncentrować się, aby znaleźć odpowiedni kierunek. Bo choć wyczuwała nadnaturalnie wzmocniony zapach, to kierunek, w którym był najsilniejszy, nie zawsze zdawał się oczywisty.
Śpiewaczka momentami przystawała na dłuższą chwilkę i pociągała nosem, kręcąc głową i szukając strony, w którą powinni iść. Czuła się jak jakiś angielski pies myśliwski… Nawet cicho się z tego zaśmiała, po chwili powracając do tropienia. denerwowała się, ale kiedy skoncentrowała się na nowym zadaniu, trochę się rozproszyła i mniej spinała przed nadchodzącym przeznaczeniem, jakie na nią czekało.
Za najbliższym zakrętem ujrzała źródło światła. Ostrożnie wyjrzała, aby spostrzec, co je wydawało. Zamrugała, w pierwszej chwili nie mogąc rozpoznać kształtu… Spodziewała się latarni, latarki, pochodni… zamiast tego ujrzała ducha. Siedział na podłodze i wydawał się mieć ludzki kształt. Kszałt, który po części rozpoznawała, choć wciąż nie była pewna, co… czy może raczej kogo dokładnie widziała. Słyszała za sobą oddech Kirilla, który cały czas znajdował się przy niej.
Alice podeszła ostrożnie do przodu, po tym jak upewniła się, że na pewno jest to właściwy kierunek podróży. W pierwszej chwili nie rozpoznawała ducha, ale postanowiła, że zerknie na Kirilla
- Też go widzisz? - zapytała cichutko, chcąc upewnić się, że to nie były tylko jej zwidy.
- Kogo? - zapytał mężczyzna szeptem. Zdawało się, że on nie dostrzegał siedzącej postaci. Natomiast kiedy Harper spojrzała na nią ponownie… okazało się, że wcale nie znikła. Siedziała w tym samym miejscu, w całkowitym bezruchu.
Harper milczała jednak i ostrożnie poprowadziła go bliżej, po czym zatrzymała się i przechyliła głowę, by spojrzeć na ducha z bliska. Niepokoiło ją, że tylko ona go widziała. Czy to coś oznaczało? Nie odzywała się w napięciu i zacisnęła odrobinę mocniej dłoń na dłoni Kirilla.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:13   #519
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Spotkanie ze zmarłymi - część pierwsza

Im bliżej Alice podchodziła do zjawy, tym ta wydawała się coraz większa. Przedstawiała mężczyznę. Bardzo wysokiego i potężnego. Trzymał twarz opartą na kolanach, ale obrócił ją w stronę śpiewaczki, słysząc jej kroki. Alice rozpoznała Erika McHartmana. Tyle że szakal stał przed nią stworzony nie z ciała i kości, lecz delikatnej efemery. Zdawał się równie wytrzymały, co mgła unosząca się o poranku. Rozprostował nogi, ukazując podłużne rany znajdujące się na jego klatce piersiowej i brzuchu. Wyglądał tak, jak gdyby rozszarpało go jakieś potężne, niezwykle niebezpieczne zwierzę.
- Witaj, Alice - mężczyzna uśmiechnął się niepewnie, widząc ją. - Chciałem cię zobaczyć. Zdaje się, że niektóre marzenia rzeczywiście się spełniają… Nawet po śmierci - westchnął.
Śpiewaczka wydała z ust dźwięk zduszonego westchnięcia i szoku. Zasłoniła usta dłonią, wodząc wzrokiem po duchu Erika
- Eric? Ale… Jak to? Czemu… Co? Co się… Nie rozumiem… Czemu ty… Ty nie żyjesz? - zapytała tonem, w którym był ogrom nadziei, że to kłamstwo i tak naprawdę mężczyźnie nic się złego nie przytrafiło. Pamiętała, że miał strzec Isma na wyprawie po kolejny werset… Oczy jej się zaszkliły, gdy zadrżała.
- Nie wiem, czy pamiętasz, ale miałem ochraniać chłopca w jego drodze po jeden z wersetów… Okazało się, że w Seinajoce napotkaliśmy piekło szczególnego rodzaju. I jeden z diabłów okazał się ode mnie silniejszy - zaśmiał się niezręcznie. - Powiedz mi lepiej, czy Ismo jest cały i zdrowy. I czy znaleźliście werset. Nie chciałbym, aby moje poświęcenie poszło na marne… - zawiesił głos, uśmiechając się do Alice niepewnie. Eric chyba próbował przekonać się, że w śmierci nie było nic złego, jeżeli umarło się za coś ważnego. Jak ochrona młodego szamana lub uzyskanie fragmentu niezwykle ważnej przepowiedni.
Harper myślała gorączkowo, co było teraz mocno utrudnione przez fakt, że właśnie rozmawiała z duchem osoby, o której myślała, że jest bezpieczna
- Nie wiem co z Ismo, pewnie IBPI się nim zajęło… Zebraliśmy wersety, jesteśmy właśnie w miejscu gdzie powinna znajdować się korona… Spotkaliśmy się po drodze do niej… - powiedziała zduszonym, przyciszonym tonem. Czuła się potwornie. Dalej drżały jej ramiona.
- To dobrze - rzekł Eric. Wstał i rozprostował się. Śmierć nie odebrała mu ani centymetra wysokości. Za to wykradła mu ciało. - Jeżeli naprawdę nie żyje, i nic nie da się z tym zrobić… Czy mógłbym cię o coś poprosić? Kiedy już pokonasz Tuonelę? Byłabyś w stanie uczynić coś dla mnie? - mężczyzna spojrzał na śpiewaczkę. Zastygł w bezruchu, jakby bojąc się jej odpowiedzi. Przecież był tak bardzo zależny od jej nastroju…
Alice wyprostowała się, spoglądając w górę, by móc dalej patrzeć mu w twarz. Zasłaniała usta, będąc cały czas na skraju wybuchnięcia płaczem, odchrząknęła
- Tak… Oczywiście, co… Co mogę dla ciebie zrobić..? - zapytała lekko łamiącym się tonem.
Eric uśmiechnął się do niej z wdzięcznością.
- Chciałbym… jeżeli to byłoby możliwe, żebyś udała się do…
Nagle i niespodziewanie jego sylwetka zniknęła. Rozsypała się w proch, który mienił się przez kilka sekund na podłodze, po czym i on stał się niewidoczny. McHartman opuścił ją. Bez wątpienia nie z własnej woli.
Śpiewaczka wzdrygnęła się
- Dokąd? Eric?! Nie… Prosze, poczekaj… - odezwała się błagalnie, chciał jej przekazać coś ważnego, a teraz nie mógł… co za potwór nie pozwolił mu na przekazanie jej swojej ostatniej woli. Kobieta zadrżała i rozpłakała się w milczeniu, patrząc na znikający pył.
Alice poruszyła się. Coś jeszcze było nie w porządku… Wokół niej było zdecydowanie zbyt cicho po tym, jak głos szakala ucichł. Nie słyszała oddechu Kirilla…
- Kirill? - odezwała się, trochę niepewnie, łamiącym tonem i obróciła głowę w stronę, gdzie powinien stać. Jeszcze sekundę temu trzymała go za rękę. Puściła go tylko na chwileczkę. Nasłuchiwała uważnie, przecież nie mógł nigdzie odejść bez niej
- Kirill? - zapytała ponownie.
Mężczyzny jednak nie było. Rozpłynął się w powietrzu, kompletnie tak samo, jak przed chwilą Eric. Alice pozostała kompletnie sama w mroku. Jedyne, czym dysponowała, to węch. I wyczuwała nim zarówno grupę oddalających się ludzi, jak i Kirilla. Tyle że to były dwa różne kierunki… Za którym powinna podążyć?
Harper nie wahała się. Zignorowała fakt, że wcześniej starali się iść po cichu. Szybkim krokiem, niemal biegnąc, ruszyła w stronę, gdzie czuła, że powinien znajdować się Rosjanin. Nie chciała podążać dalej bez niego. Nie chciała go tu zostawić.


Kiedy skręciła za najbliższym rogiem, ujrzała kolejną srebrzystą postać. Zastygła w bezruchu. W ostatniej chwili powstrzymała krzyk. To była kobieta… tak się wydawało po sylwetce. Jej twarz wyglądała na kompletnie zmasakrowaną. W połowie jej nawet nie było. Potwór prędko szedł w jej stronę na wysokich obcasach, które wydawały charakterystyczny odgłos.
- Alice! - Sonia krzyknęła. - Coś ty z siebie zrobiła, kochana? - zapytała, kręcąc głową… czy też raczej tym, co z niej zostało. - Ta marynarka kompletnie nie pasuje do sukienki. Zresztą jesteś cała brudna… i poczochrana… czy po mojej śmierci w ogóle pomyślałaś o czymś takim, jak lustro? - podparła prawą rękę o swój bok, patrząc na nią jednym okiem z pobłażliwym niesmakiem.
Śpiewaczka była w szoku. Rozpoznała sylwetkę Sonii i za moment również jej głos. Czy teraz czekało ją spotkanie z duchami kolejnych osób, na których choć trochę jej zależało, a zmarły w ciągu tych paru dni? Zadrżała
- Tak… Myślałam… Tylko nie było czasu… Wiesz, że nie ma czasu… Kirill! - Imię Rosjanina Alice krzyknęła głośno. Potrzebowała by ją usłyszał, zignorowała nawet to, że mógł to zrobić też ktoś inny. Bała się, czemu ją zostawił i gdzieś odszedł?
Nagle ktoś złapał ją za ramię. Było to niezwykle nieprzyjemny. Dotyk zdawał się niematerialny, mokry, oślizgły… Przywodzący na myśl szlam ścieków, wodorosty na samym dnie morskich głębin oraz paskudny odór śmierci z paszczy nieboszczyka.
- Mam coś niezwykle ważnego do przekazania - rzekł mężczyzna.
Alice odwróciła wzrok w jego stronę. Ujrzała Attego, fińskiego policjanta. Byłego członka IBPI.
Harper wstrzymała oddech i spojrzała na niego uważnie, szeroko otwartymi oczami, robiąc krok w tył, by odsunąć się od tego dotyku
- Co? Co takiego? - zapytała, niepewnie.
- Znam wszystkie wersety - Atte rzekł, patrząc jej prosto w oczy. - Jesteś detektywem IBPI, czy nie? Lotte Visser należy do Konsumentów… to ona mnie zabiła… - wyszeptał, patrząc jej prosto w oczy. Alice natomiast próbowała odwrócić wzrok od rany postrzałowej, która zapewne była przyczyną jego śmierci. - Albo raczej do Valkoinen. Nieważne… Znajdź notatnik. IBPI musi poznać wersety tak szybko, jak to możliwe. Przeczytałem je na endoprotezie biodra Aalta - mruknął. - Bo tam je wygrawerował. Ale wyrzuciłem ją do morza i tylko ja znam treść. Wszystko zapamiętałem. Jesteś gotowa? - zapytał, w pełni przygotowany na przekazanie ważnych słów.
Alice była w lekkim szoku, oczywiście skojarzyła rozmowę na temat tego człowieka, ale teraz było nieco za późno, w końcu już byli w miejscu, gdzie powinni być, aby znaleźć koronę.
- Przekaż - powiedziała jednak, nie chcąc robić mu przykrości, to była jego ostatnia wola, by tak uczynić. Wersety powiedziane wierszem nie zabierały wiele czasu, jeśli to da mu spokój, to ona go posłucha, byleby tylko nie znikł jak Eric.
Mężczyzna westchnął z ulgą, po czym zaczął recytować rymy, które Alice znała. Sonia, wciąż stojąca obok, wydawała się lekko znudzona, jednak nie przeszkadzała.
- Nie wiem, czy ogarniasz, ale miałaś to zapisywać - cicho szepnęła, spoglądając na nią uważnie tym jednym okiem, które jej zostało. Harper bała się spojrzeć w jej twarz, gdyż istniała ogromna szansa, że po prostu rozpłacze się, jak to zrobi.
Wnet Atte skończył recytować.
- Teraz już mogę… - zaczął, po czym obydwie zjawy zniknęły tak samo, jak przedtem Eric.
Alice zadrżała. Potarła miejsce, którego dotknął Atte, po czym obróciła się i ponownie szybkim tempem zaczęła iść w stronę gdzie czuła Kirilla
- Kirill… Kirill… Błagam cię... Gdzie ty jesteś, proszę - mówiła pod nosem, idąc i uważając pod nogi. Patrzyła w dół, w ciemność, gdzie powinna znajdować się podłoga, obawiała się spoglądać do przodu, czy na boki. Śledziła mężczyznę węchem.

Zapach Kaverina stawał się coraz bardziej intensywny. Już prawie go znalazła! Gdyby tylko Rosjanin zatrzymał się choć na chwilę i nie musiała za nim biec… Tymczasem w zasięgu wzroku śpiewaczki pojawiła się kolejna postać. Stała niedbale oparta o ścianę. Nie poznawała jej. Był to wysoki, bardzo przystojny mężczyzna. Spojrzał na nią tak, jakby jej wcale tam nie było, po czym przesunął wzrok na paznokcie prawej ręki. Nagle zmarszczył brwi i znów popatrzył na Harper.
- Wiesz… - rzekł. - Ja chyba cię kojarzę. Nie jestem pewien skąd… - zawiesił głos. - Natasha? Nie, Natasha była brunetką, ty jesteś czarna.
Nagle strzelił palcami.
- Już wiem, Juliet! Juliet, prawda? Nie, Juliet odeszła z pracy po tym, jak… a zresztą nieważne - machnął ręką. - Może Ursula? Tak, ty pewnie jesteś Ursula. Miło cię wreszcie zobaczyć - uśmiechnął się do Alice jak do starej znajomej. - Cały czas o tobie myślałem - dodał. O dziwo zabrzmiało to przekonywująco, choć mężczyzna właśnie przeszedł przez litanię kobiecych imion i Ursula była tylko kolejnym z nich.
Alice zwolniła nieco i przyjrzała mu się
- Wybacz, ale zwykle i zawsze jestem ruda, nie czarna. To dzisiejsza, wyjątkowa zmiana… Jak się nazywasz? Bo ja nie jestem Ursula… Tylko Alice - rzekła, chcąc dowiedzieć się z kim właśnie przyszło jej rozmawiać.
- Alice? Nie kojarzę żadnej Alice wśród dziewczyn z pomocy kapitańskiej. A to wcale nie jest takie rzadkie imię. A może… - mężczyzna nagle podniósł do góry palec wskazujący, kiedy zastygł w bezruchu. Spoglądał gdzieś za Harper. Nieco pobladł… o ile duch mógł stać się jeszcze bardziej przezroczysty, to właśnie to się stało.
Harper poczuła się jak w tanim horrorze… Wiedziała, że teraz nie powinna się obrócić, bo jeśli stało tam za nią coś, co wystraszyło ducha… To czym było? A jednak, jak każdy człowiek, wiedziony ciekawością, bardzo powoli obróciła głowę, by choć jednym okiem spojrzeć przez ramię i dowiedzieć się, co też takiego tam było…
Ujrzała zwykłą kobietę. Niczym nie wyróżniającą się, przynajmniej na pierwszy rzut oka. To znaczy oprócz tego, że ona również była zjawą. Spoglądała pustym wzrokiem w przestrzeń gdzieś pomiędzy podłogą a udami Alice. Jak gdyby była zbyt zawstydzona, aby podnieść głowę. Lub też czuła zbyt duże wyrzuty sumienia.
Nagle śpiewaczka spostrzegła ruch kątem oka. Mężczyzna nie opierał się już o ścianę. Zamiast tego podszedł do drugiego ducha i złapał jego barki w obie dłonie. Następnie potrząsnął… nieco agresywnie, nieco delikatnie, nieco rozpaczliwie, nieco słabo… Kryło się w tym bardzo dużo różnych emocji.
- Dlaczego? - zapytał. - Dlaczego? - załkał.
Harper obserwowała scenę pomiędzy parą duchów i nie wiedziała czy powinna odejść i zostawić je, by mieli prywatność, czy może chcieli jej coś przekazać. Skoro jednak duchy skoncentrowały się na sobie nawzajem, ostrożnie zrobiła kilka króków dalej, śledząc znowu Kirilla. Musiała być już blisko. Na pewno…
Słyszała ich rozmowę rozbrzmiewającą za jej plecami.
- Osłabiłem go, prawie zniszczyłem. Jedyne, o co prosiłem… to to, żebyś walczyła dla mnie. Dla siebie. Dla… dla naszej córki… Ale ty…
- Zrezygnowałam - rozległ się głos Imogen.
- Ale… miałem morską wodę i gdybyś…
- Ale ja zrezygnowałam.
Mężczyzna głośno krzyknął. Jego głos był przesycony gniewem, rozpaczą, a co gorsza… kompletną bezsilnością.
- Surma zginęłaby, a my byśmy przeżyli. Gdybyś… gdybyś tylko…
- … nie zrezygnowała - Imogen dokończyła.
I wtedy oba duchy rozproszyły się w nicość.
Alice przyspieszyła kroku. Była zestresowana na granicy wytrzymałości. Dlaczego jej umysł zapewniał jej takie wrażenia, czy to przez fakt, że była na granicy śmierci? Czy to coś innego?
- Kirill! - zawołała go znowu. Martwiła się, a jeśli jemu działo się coś podobnego? Musiała go szybko znaleźć.
- Ismo?! - usłyszała kobiecy głos, który dobiegał z przeciwnego kierunku. - Ismo to ty, kochanie?! Proszę, odezwij się znowu!
Irma Pajari pomyliła głos śpiewaczki z brzmieniem krzyku jej dziecka. Czy po śmierci wciąż go poszukiwała, tak jak to robiła nad Oittaa?
- Ismo? Nie gniewam się, przysięgam! Twoja siostrzyczka również się na ciebie nie gniewa. Tylko pokaż się… tylko wróć… proszę… synku… - Irma kwiliła.
Alice ujrzała ją na podłodze. Wcześniej chyba biegła, ale teraz przystanęła na środku korytarza, jak gdyby nie miała już ani sił, ani powietrza w płucach.
- Pani Pajari… Ismo jest bezpieczny. Pożar go nie złapał… Nic mu nie jest - obiecała jej śpiewaczka, spoglądając na nią. Stała jej na drodze do Kirilla. Gdziekolwiek był. Harper zaczynała obawiać się, że to wszystko to jej urojenia, że tuła się pomiędzy życiem i śmiercią, że wcale nie szuka Kaverina, tylko upadła na ziemię, a mężczyzna klęczy nad nią i klnie na świat… albo co gorsza, zrobił sobie krzywdę… Albo poszedł nakopać ręcznie Tuoniemu, nie wiedziała co byłoby gorszym scenariuszem.
Irma odnalazła w sobie siłę, żeby skoczyć na równe nogi w stronę Harper. Śpiewaczka w pierwszej chwili przestraszyła się, że właśnie została zaatakowana przez wroga, z którym w ogóle nie mogła walczyć. Ale kobieta tylko ją objęła. Płakała jej w ramię.
- Tak długo… tak długo… - nie mogła złapać oddechu. - Tak długo tu się błąkam. Kompletnie sama, w ciemności… Jesteś pierwszym… pierwszym człowiekiem… którego widziałam od czasu… - nagle odsunęła się nieco i podniosła głowę. Jej oczy rozszerzyły się, kiedy przypomniała sobie swoją własną śmierć. - Od czasu pożaru.
Wydała z siebie dźwięk, który nie mógł być ludzki. Przypominał bardziej rozpaczliwy, zwierzęcy szloch.
- Ja… nie mogę… nie mogę umrzeć…? - to zabrzmiało jak pytanie. - Moje dzieci są takie małe… nie mogą żyć bez matki… - pokręciła głową. - To zbyt szybko. To stanowczo zbyt szybko - spojrzała w oczy Alice tak, jakby to ona była panią życia i śmierci. - Proszę, zlituj się nade mną. Zlituj się nad nimi. Nikt nie powinien… nie powinien… - nagle zgięła się w pół i opadła na podłogę, jak gdyby ktoś uderzył ją mocno w brzuch.
Alice uśmiechnęła się cierpko, gdy jej usta zadrżały z bólu. Kiedy kobieta upadła, Harper oparła jej dłoń na ramieniu
- Wszystko się jakoś ułoży… - powiedziała, chcąc ją pocieszyć. Musiała już iść. Z drugiej strony, bała się. Bała się kolejnych duchów, które może zechciałyby ją nawiedzić. szczególnie jedno martwe istnienie napawało ją ogromnym lękiem.


Irma rozproszyła się.
Alice ruszyła szybko za słabnącym zapachem Kirilla. Zupełnie tak, jak gdyby znalazła się w jakiejś niespodziewanej, okropnej grze, która polegała na spędzeniu wieczności, goniąc za towarzyszem. I napotykając przy tym na swojej drodze tych poległych.
- Zrobiłaś to? - usłyszała. - Przepraszam za takie niegrzeczne powitanie… - mężczyzna uśmiechnął się niezręcznie. - Dobrze cię widzieć, Alice. Może nie w najlepszym stanie - zmierzył ją od stóp do głów - ale wydajesz się zdrowa. Tak zdrowa, jak tylko nieboszczyk może być zdrowy - odchylił dużą głowę do tyłu, zanosząc się głośnym śmiechem. - Tak więc… pamiętałaś o mojej kobiecie? Skontaktowałaś się z nią?
Fernando utkwił w nią spojrzenie dwóch mądrych, przenikliwych oczu.
Alice spojrzała na niego i rozpłakała się. Trwało to kilka sekund, nim pierwszy szloch minął, a ona uspokoiła się na tyle, by wydusić z siebie słowa
- Nie… Jeszcze nie… Kościół Konsumentów został przejęty przez Tuoniego, a ja zostałam zdrajcą i nim zdołałam zrobić cokolwiek, zostałam porwana, czy bardziej, uratowana… Przepraszam cię, chciałam to zrobić, zrobię to gdy tylko to się skończy. Obiecałam ci - powiedziała przez łzy, cały czas ocierając policzki, by je zatrzymać. Powoli nie wytrzymywała i to bardzo okropnie. Drżała.
- Ach, torturujesz mnie kobieto - Fernando skrzywił się. - Bo patrz… - stanął na palcach i wyciągnął rękę w stronę jej twarzy. Jednak nie mógł dosięgnąć. Był zbyt niski. - To smutne, że nie mogę wytrzeć tych głupich łez. Tak, to pewnie zabrzmiało pretensjonalnie - zaśmiał się. - Ale cóż, to są głupie łzy. Wiem, ile masz na głowie i nigdy bym jeszcze siebie nie dokładał do tego - wyciągnął w górę drugę rękę, po czym położył ją na swojej piersi w geście przysięgi. - Tyle że tu chodzi o mój związek z bliską mi osobą. Która pewnie mnie nienawidzi. I ech… nie twierdzę, że nie jestem warty nienawiści… jednak sądzę, że powinna wiedzieć, że gniewa się na nieboszczyka. To dość religijna kobieta i pewnie po mojej śmierci zapała do mnie mocniejszym uczuciem. W końcu o zmarłych nie mówi się źle, czyż nie? - Fernando znów zarechotał, po czym spojrzał na Alice. Nawiązał z nią nie tylko kontakt wzrokowy, ale też jakby głębszy… umysłowy. - Ty wiesz, że musisz się trzymać, prawda? - zapytał. - Inaczej będę na ciebie zły.
- Nie wypadałoby gniewać zmarłych - powiedziała próbując powstrzymać łzy, co chwilę ocierając je rękawem marynarki Kaverina i pociągając nosem
- Muszę… Ale to takie trudne… Ale muszę - powiedziała i przytaknęła głową, jakby zgadzała się z tą wypowiedzią, próbując się pozbierać do kupy. Mimo to, bała się, martwiła i było jej tak bardzo przykro, wszystkich zmarłych osób.
- Pamiętaj, że masz innych. Nie byłem jedyną kompetentną osobą w KK, chociaż - odchylił do tyłu głowę, po czym zaśmiał się krótko i jakby nieco gorzko. - A zresztą… nieważne… - spojrzał w bok. Ale po chwili znów zwrócił wzrok na śpiewaczkę. - Masz też innych. Erika, resztę szakali… mówisz, że Tuoni przejął kościół, ale to niemożliwe. Nikt oprócz Joakima nie mógłby tego uczynić. Dahl był potęgą, a ty po nim drugą osobą, która mogłaby zjednoczyć organizację. Jesteś całkiem ładnym sztandarem - Fernando spojrzał na jej twarz. Ocenił ją bardzo powierzchownie, co na swój sposób było uwłaczające… ale nie w ten najgorszy możliwie sposób. - Tuoni to Valkoinen. A ty jesteś Kościołem. Masz przyjaciół, nawet jeśli na to nie wygląda. Choć pewnie najprzystojniejsi z nich pożegnali już się z tym światem - znów zaśmiał się.
Alice pociągnęła leciutko nosem
- Eric też nie żyje… Spotkałam go parę minut temu… - powiedziała ponuro. Przyglądała mu się
- Wiem, że mam przyjaciół, ale boję się ich stracić. Tyle osób już zginęło, więcej nie wytrzymam… - zamarudziła, nieco zrozpaczonym tonem.
- A jesteś w stanie wytrzymać stratę tych, którzy już umarli? - Fernando spojrzał na nią okropnie przenikliwym wzrokiem. Chyba jedynie lodowaty, jasny błękit tęczówek Joakima mógł równać się z mocą oczu Abascala.
Alice pokręciła głową
- Nie… Jadę na oparach… Mam wrażenie, że gdy się zatrzymam, to wszystko we mnie uderzy jak rozpędzony TIR - powiedziała i wyprostowała się ponownie. Spojrzała w lewo i w prawo. Czy dostrzeże więcej duchów? Obawiała się, że tak.
- A kiedy już będziesz musiała się zatrzymać? - zapytał Fernando. Spojrzał na nią tak, jak gdyby znał przyszłość i pytał ją, mając na myśli pewne szczególne wydarzenia, które dopiero wydarzą się. I pewnie Alice powinna poczuć ulgę, kiedy jego oczy zniknęły w następnej sekundzie… wraz z resztą ciała… A jednak jedynie poczuła się bardziej samotna.
Harper nie odpowiedziała, bo nie miała już do kogo. Ruszyła więc dalej, ponownie próbując skoncentrować się i wyśledzić Kirilla. Czuła się zmęczona, jakby ktoś uderzył ją w tył czaszki młotkiem. Jednak ponownie zaczęła iść szybciej, już nie krzycząc. Bała się, kto znów mógłby zostać do niej sprowadzony przez ten krzyk.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:14   #520
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Spotkanie ze zmarłymi - część druga

Szła cały czas do przodu. I kiedy już myślała, że nikogo nie napotka… bo nikogo nie widziała przed sobą… to nagle uświadomiła sobie, że już przez jakiś czas szła z kimś ramię w ramię.
- Powiedziałaś jej? - zapytał Fabien, spoglądając na nią ukradkiem. - Nie wiem, jaką odpowiedź chciałbym usłyszeć… - mruknął. - Tak? Wtedy obawiałbym się, jak to przyjęła. Nie? Poczułbym ukłucie żalu… że umarłem, a ona nie wiedziała kompletnie nic… - westchnął.
Alice wzdrygnęła się
- Po… Powiedziałam… Ciężko to przyjęła… Ciężko przyjęła twoją śmierć. Boli ją to. Mocno - powiedziała, co zaobserwowała, bo Jenny nie musiała powiedzieć wiele, ale śpiewaczka wyczytała z jej zachowania kilka rzeczy.
- Czy powinienem cieszyć się z tego powodu? Że źle to przyjęła? - Fabien uśmiechnął się gorzko. - Czy to będzie znakiem, że nigdy jej nie kochałem, jeśli ucieszę się, że wywołałem choć ukłucie smutku? W końcu nie powinienem pragnąć, aby odczuwała żadnego uczucia, które nie byłoby pozytywne? A zresztą - machnął ręką. - Nie przesadzajmy. Powiedz mi, jak wygląda sytuacja na linii frontu. I czy wciąż przekręca moje imię.
Zabrzmiała chwila ciszy.
- Cholera, miałem jej już nie przywoływać. Powiedz mi teraz tylko i wyłącznie wszystko o bogach śmierci. Proszę.
Bonnaire zdawał się nagle rozpaczliwie bać informacji jakkolwiek związanych z Jennifer.
- Jesteśmy na wyspie, której nie ma na żadnej z map. Właśnie szukam Kirilla Kaverina, żeby pójść z nim w miejsce, gdzie jest Tuoni i zapewne Korona Nieba. Tuoni tymczasem przejął ciało Joakima… Dziś, Joakim zmarł, a Kościół został przejęty przez podszywającego się pod niego boga śmierci. Za to mieliśmy boską pogodę… - opowiedziała przygaszonym tonem
- Jenny, wraz z córką Joakima są gdzieś na wyspie. Coś robią, nie wiem co. Ja umieram… A wy mnie wszyscy po kolei nawiedzacie. Cieszę się, mogąc zamienić z wami słowo, a z drugiej strony, cierpię - mówiła dalej, idąc wciąż korytarzem i węsząc za Kaverinem.
- No nie zamierzam tłumaczyć się przed tobą, dlaczego postanowiłem z tobą porozmawiać. Chociaż… to wcale nie była moja decyzja. Od chwili śmierci… cały czas podążam ciemnymi korytarzami. Idę. Krok za krokiem. Mimo że już nie mam żadnego celu. Bo nie żyję - westchnął. - Ale teraz zobaczyłem cię. Pierwszą osobę od dłuższego czasu. Nie masz zielonego pojęcia, jak bardzo spragniony jestem jakiegokolwiek kontaktu. Żebyś choćby na mnie spojrzała. Jakakolwiek mina wycelowana we mnie? - Fabien odgiął głowę, spoglądając gdzieś wzwyż. - Nie, to byłoby zbyt ekstatyczne.
Nagle opadł z sił.
- Śmierć jest straszna. Nie dlatego, bo jest końcem życia. Najgorsze jest to, że twoja świadomość wciąż istnieje. I błąka się. Ciągle… wiecznie… - zawiesił głos.
Wtem rozpłakał się. Okropnie. Niemęsko. Z całych sił. Rozpaczliwie. Jakby znalazł się w pułapce, z której nie było wyjścia. Jakby znalazł się w śmierci, z której nie było zmartwychwstania.
Śpiewaczka zatrzymała się i objęła go, chcąc pocieszyć. Nawet mimo tego, że dotykanie duchów było dziwnym wrażeniem, to był jednak Fabien
- Będzie dobrze. Już nie będziesz musiał się tułać. Tak myślę… - powiedziała, chcąc go pocieszyć. Poklepała go po plecach. Ale te zniknęły. Wraz z nim całym. Alice znów została sama.
Westchnęła ciężko.
- Proszę… - powiedziała w mrok, modląc się o znalezienie Rosjanina i o to, by to się skończyło. Opuściła ręce, po czym znów ruszyła za swym nosem.
- Alice?! - usłyszała głos Kirilla. Mężczyzna jakby chciał krzyknąć, ale powstrzymywał się, bo mogłoby to zwrócić uwagę kogoś jeszcze… zapewne Tuoniego. Harper nagle zdjęła ogromna, że nawet jeśli odnajdzie Rosjanina, to on również okaże się utkany z ektoplazmy. Czy byłaby w stanie coś takiego wytrzymać?
Harper przyspieszyła tylko kroku, dążąc w stronę, skąd słyszała jego głos. Drżała, ale szła dalej. Czemu się od niej oddalił? Czemu skazał ją na tę wędrówkę? Była roztrzęsiona, nie chciała przyjąć do wiadomości, że mógł nie żyć.
Nagle dostrzegła młodzieńca, którego nie widziała nigdy wcześniej. Był przystojny, może nieco za bardzo. Z tego powodu nieco sprawiał wrażenie… cwaniaka. Ale jego mina wskazywała na to, że czuł się zagubiony. Niby uśmiechał się kpiąco, ale jego wzrok był zagubiony i niepełny. Jakby na granicy płaczu, choć nigdy nie przyznałby się do tego.
- Kluczyki… gdzie są kluczyki? - zapytał.
- Jakie kluczyki? - zapytała przystając na moment przy nim. Alice cały czas jednak nasłuchiwała, czy Kirill znów jej nie woła.
- Samochodowe. Bo przecież… ja… - nagle nieznajomy zadrżał. - Czy ja…?
- Connor! - niespodziewanie rozległ się kobiecy głos. Sylwetka otoczona burzą brązowych loków skoczyła w stronę młodzieńca i objęła go mocno. - Ty żyjesz.
Ten objął niepewnie kobietę.
- Natalie? - zapytał. - To ty? Co ty tu robisz? Czekaj… gdzie jest tu? Gdzie my jesteśmy? - zmrużył oczy.
Śpiewaczka wzdrygnęła się
- Miło cię poznać Connor… Natalie… Przepraszam - odezwała się do przyszywanego rodzeństwa, spuszczając głowę w dół.
Ci spojrzeli na nią.
- Za co? - zapytali chórem.
- Że umarliście… Zanim mogłam was dobrze poznać… Zawsze chciałam mieć rodzeństwo - przyznała się szczerze Alice i zerknęła na nich nieśmiało.
- Ale my żyjemy… prawda? - Connor spojrzał na Natalie. - Kto to jest?
Douglas spojrzała niezręcznie na Alice, a potem na swojego najmłodszego brata. Na ich najmłodszego brata. Westchnęła.
- Jest coś, co musisz wiedzieć, kocha…
Rozproszyli się w nicość. Czy to z powodu głosu, który przebił mrok?
- Alice?! - Kirill krzyczał teraz z całych sił, już kompletnie nie wahając się. - Alice, proszę… Powiedz, że tu jesteś! Inaczej… inaczej zrobię to!
Czy Kaverin zamierzał cofnąć czas? Pewnie nie byłoby w tym nic aż tak złego… gdyby nie wymagało to z jego strony aż takiej dużej ilości energii. Jeżeli teraz ją spożytkuje, to nie będzie miał nic w zapasie później…
- Jestem! - kobieta odkrzyknęła do niego. Jeśli ona słyszała jego głos, zapewne on usłyszy jej. Ponownie ruszyła w stronę skąd go słyszała
- Jestem, już idę! - dodała jeszcze w mrok, przyspieszając ponownie.
- Tutaj jestem! - krzyknął.
- Tutaj! - rozległ się jakiś inny głos.
- Nie, tutaj! - zabrzmiał jeszcze inny.
- Kochanie, tu jestem - Amelia Harper złapała córkę za ramię. - Jestem - powtórzyła. - Wreszcie… - westchnęła - ...wreszcie jestem w twoim życiu - uśmiechnęła się niepewnie.
Mówiła, choć nie posiadała języka. Cóż za osobliwy cud.
Alice zatkało. Popatrzyła na swoją mamę, przez łzy.
- Kirill! - krzyknęła rozpaczliwie. Oparła dłoń na dłoni swojej matki
- Mamo… Mamo… Czemu nigdy nic mi nie powiedziałaś, tylko dopiero na sam koniec… Czemu - powiedziała ze smutkiem. Próbowała zrobić kilka kroków dalej w stronę, gdzie był Kaverin.
- Może się wstydziłam? A może chciałam cię ochronić? Nie chciałam zmącić wody w twoim stawie… bo w moim i tak ciągle panowały sztormy - Amelia spojrzała na córkę tak, jak matka powinna spoglądać na ukochaną córkę. Nagle ją objęła. - Przepraszam cię. Nie byłam dobrą matką. Nie wiem nawet, czy mogę powiedzieć, że starałam się, aby taką być… - nagle zrobiła krok w tył i spojrzała gdzieś w bok. - Wnioskuję, że już poznałaś swojego prawdziwego ojca… - westchnęła. - I pewnie masz mnie za kurwę. Lecz ja… - nagle załkała i kompletnie załamała się. Sprawiała wrażenie okropnie kruchej. Delikatnej niczym kwiat, który błyskawicznie wiądł. Opadła na podłogę i podniosła głowę w górę, aby spojrzeć na córkę. Alice dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bardzo podobna była pod względem fizycznym do matki. Przez krótki moment odniosła wrażenie, że spogląda w odbicie w lustrze.
Amelia westchnęła.
- Nigdy nie mogłaś na mnie polegać. Biedna, szalona matka, która straciła zmysły z powodu mężczyzny. Porzucając córkę, która potrzebowała jej. I wciąż jej potrzebuje. I choć teraz jestem przy tobie, to wciąż nie obchodzi mnie twoja historia. Robię, co mogę, aby w dalszym ciągu kreować się na jedyną ofiarę tej tragedii. Bo ja… bo ja chyba lubię cierpieć tak ostentacyjnie.
Matka Alice pokręciła głową. I nagle rozpłakała się. Okropnie. Jej szloch mógł dorównywać jedynie płaczowi Irmy Pajari.
- Powiedz, że wszystko będzie dobrze. Że będziesz szczęśliwa. I nawet jeśli moje życie było porażką… to jesteś tym jedynym, co mnie wybrania. Co ocala przed kompletnym bezsensem. Bo wiesz… - Amelia spojrzała w oczy Alice. - Jeżeli rodzic nie osiągnął za życia nic. To przynajmniej ma nadzieję, że jego dziecku lepiej się powiedzie. Że będzie szczęśliwe - zaczęła płakać. - Ja chcę, żebyś była szczęśliwa za siebie, za mnie i za moją matkę, która też nie miała łatwego życia - nagle zwiesiła głowę i pokręciła nią. - Żebyś nie była tak okropnie żałosna, jak twoja matka.
Alice ponownie zapłakała
- Mamo… Mamo nie jesteś żałosna… Ja nigdy nie uważałam, że jesteś żałosna. Naprawdę - powiedziała do niej szczerze i podeszła do matki, by ją przytulić. Zadrżała cała, ale zaraz puściła Amelię
- Kirill! - zawołała przez łzy, ale znów spojrzała na mamę
- Żałuję, że nie było cię przy mnie, ale postaram się być szczęśliwa - obiecała jej i otarła łzy.
- Szczęśliwa beze mnie. Może to jedyny sposób, żeby być szczęśliwym - westchnęła. - Powinnam opiekować się tobą. Być przy tobie i wspierać cię. Przy każdym twoim problemie… znajdować się gdzieś obok i być dostępna. Natomiast ja ten cały czas spędziłam w zakładzie zamkniętym. Z dala od ciebie…
Zamilkła na chwilę. Nie żyła, ale tak bardzo chciała się pogodzić z córką. A także z samą sobą.
- Kochałam cię odkąd tylko cię urodziłam. Kiedy włożyli cię do moich ramion - nagle załkała, a potem kompletnie rozpłakała się. - Ja… chciałabym ci pomóc. Ale ja… potrzebowałam pomocy. I jej nie znalazłam - zwiesiła wzrok.
- Mamo, ja chciałam ci zawsze móc jakoś pomóc… Ale… Ale zostawiłaś mnie tak nagle… Przepraszam, może powinnam była przyjeżdżać częściej - przeprosiła ją, Alice teraz, dokładnie teraz zaczęła wyrzucać sobie fakt, że oto niedawno jej matka popełniła samobójstwo, jakby cały czas do tej pory to do niej w ogóle nie zdołało dotrzeć, a teraz uderzyło ją bardzo boleśnie.
- Jesteś najcudowniejszą istotą, jaka stąpa po tej ziemi - Amelia powiedziała z niewzruszoną pewnością siebie. Taką ogromną pewnością i miłością, jaką tylko matka może czuć względem własnej córki. Zwłaszcza jeśli czuła względem niej wyrzuty sumienia. - Tyle że otrzymałaś najgorszą matkę, jaką tylko mogłaś.
I wtedy rozproszyła się w nicość. Zniknęła, łkając. Nie zostało po niej nic, prócz kompletnego, niewzruszonego i obezwładniającego mroku.
Alice rozpłakała się mocno, opadając na czworaka, kiedy straciła punkt oporu w postaci matki przed sobą. Płakała dość głośno i pociągała nosem, nie myśląc chwilowo o tym, że powinna wstać i szukać dalej Kirilla, czy Korony Nieba, na chwilę pozwoliła sobie być córką zmarłej kobiety, przeżywającą żałobę. Głównie dlatego, że nigdy nie usłyszała takich słów od swojej matki i właśnie przeżyła szok. Potrwało długą chwilę, nim się nieco wyciszyła.

Nie słyszała już Amelii, która z żalu odgryzła własny język. Nie słyszała też Kirilla, choć go nawoływała. Pozostała jej jedynie melodia. Pojawiła się nagle i kompletnie sparaliżowała jej umysł. Już tak kiedyś było. Moment, kiedy kompletnie przytłoczona czarem nut zaczęła zachowywać się kompletnie wbrew swojej własnej woli.

[media]http://www.youtube.com/watch?v=CX45pYviA[/media]

Dostrzegła w mroku przed nią pomieszczenia i dębowe, lekko rozwarte drzwi.
- Pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom… - brzmiało zza nich.
Harper otarła łzy i ostrożnie podniosła się z kolan. Niedowierzając ruszyła w stronę drzwi. Co tu robiły drzwi? Gdzie był Kirill? Zajrzała do wnętrza. Czy odpowiedź kryła się w środku?


Alice weszła do środka. Ujrzała piękny salon utrzymany głównie w ciepłych kolorach. Czerwieniach, żółciach i pomarańczach. Znajdowało się w środku wielu kobiet. Wszystkie były młode i piękne, ale w bardzo naturalny sposób. Ich włosy były ufryzowane w kształtne loczki epoki jazzu.
- Mr. Sandman, bring me a dream - zabrzmiał śpiew.
Pomiędzy kobietami pojawiła się nieco wyższa sylwetka. Alice rozpoznała ją. Jakby mogła tego nie zrobić?
- Make him the cutest that I've ever seen… - chór zawtórował i rozstąpił się.

Ukazując Joakima.
Nie podróbkę. Nie Tuoniego, który szturmem zawładnął ciałem, próbując przywłaszczyć je na własność. W jaki sposób Alice potrafiła rozpoznać Dahla w Dahlu, skoro bóg Tuoneli w ostatnich chwilach zaczął przyjmować charakter Joakima? Nie wiedziała. A jednak czuła absolutną pewność, że…
- Give him two lips like roses in clover
… spoglądał na nią Dahl. Ten oryginalny.
Ten wyjątkowy.
- And tell him that his lonesome nights are over.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172