Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2018, 19:15   #521
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Mr Sandman

Pierwsze o czym Alice pomyślała, to to, że wygląda fatalnie przy tych wszystkich młodych dziewczętach. Wyglądała, jakby ten dzień naprawdę dowalił jej w kość i słowa Sonii dosadnie jej to uświadomiły. Widząc, że na nią patrzył, spięła się cała i czując jak jej oczy znowu się szklą, chciała się odwrócić i wyjść. Jeśli tu zostanie. Jeśli piosenka dobiegnie końca, nie wiedziała co się stanie, ani co ma powiedzieć. Najgorsze było to, że bała się, co on powie jej. Podniosła drżącą dłoń i otarła łzy z rzęs, na których już ponownie osiadły. Czuła jak ciśnienie jej skacze. Pchnęła dębowe drzwi.

Pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom

- Sandman, I'm so alone…

Joakim zaczął powoli przybliżać się w jej kierunku. Nieco uśmiechał się, ale to mogło znaczyć tyle, że zaraz albo mocno ją przytuli, albo oprawi niczym najukochańszą, zarżniętą świnię w chlewie.

- Don't have nobody to call my own…

Joakim głęboko westchnął, spoglądając na kobiecy tłum, który go oblekał. Uśmiechał się do niego dość powściągliwie. Jakby z jednej strony lubił go i doceniał… a z drugiej był zmęczony jego obecnością.

- Please turn on your magic beam
Mr. Sandman, bring me a dream.

Dahl głęboko westchnął, po czym spojrzał na Alice. Następnie spojrzał prosto w jej oczy.
- Czego spodziewasz się? - zapytał. - Że zacznę tę rozmowę od przypomnienia tego, że cię nienawidzę? - zakpił.
Harper wstrzymała dech, kiedy to powiedział, odwróciła wzrok na bok. Przygryzła wargę nerwowo i przycisnęła dłonie do splotu słonecznego, próbując uspokoić nerwy. Nie mogła wydusić głosu z gardła. Mrugała, próbując się nie rozpłakać i ostrożnie zerknęła na niego ponownie, ostrożnie. Trochę nieufnie. Jak zaszczute zwierzę. Muzyka ją rozpraszała, na swój sposób była piękna, ale przy emocjach, które ją szarpały, denerwowała ją niepotrzebnie. Wzięła głębszy wdech, chcąc się wyciszyć, ale nie był jej łatwo, podniosła wzrok z podłogi znów na Dahla i zawiesiła.
- Masz… Inne plany? - zapytała łamiącym się głosem.

- Mr. Sandman, bring me a dream
Make him the cutest that I've ever seen

Joakim roześmiał się. Następnie wskazał pobliską kanapę. Wyglądała niezwykle wygodnie. Alice mogłaby na niej położyć się i właśnie tam dokonać żywota. I byłaby szczęśliwa. Nie wiedziała, dlaczego właśnie taka myśl pojawiła się w jej głowie.

- Czy ja mogę mieć jakiekolwiek plany? W stanie, w jakim znajduję się? - Joakim zażartował. - Proszę, usiądź. W końcu dysponujemy takimi pięknymi, wygodnymi kanapami. Urazilibyśmy je, nie doceniając ich doskonałości własnymi ciałami.
Joakim westchnął, po czym zaczął przybliżać się do Alice. Zmarszczył czoło.
- Alice… czy chcesz, aby kanapom było smutno?

- Give him the word that I'm not a rover
And tell him that his lonesome nights are over.

Śpiewaczka przyglądała mu się z niedowierzaniem. Rozejrzała się ponownie i zerknęła ostatni raz w stronę drzwi, którymi tu weszła, po czym poddała się. Dalej z przyciśnietymi do splotu dłońmi zerknęła na kanapę, którą wskazał jej Dahl
- Ale… Nie chcę jej ubrudzić, a moje ubrania nie są w najlepszym stanie - powiedziała ostrożnie, zerkając na Joakima, który się do niej zbliżał. Wyglądała tak, jakby miała odskoczyć, gdyby mężczyzna tylko wykonał jeden zbyt gwałtowny ruch.
Joakim zaśmiał się.
- Twoja wartość znacznie przewyższa wartość tej kanapy. Twierdzisz, że nie znajdujesz się w najlepszym stanie? Przynajmniej żyjesz. Na swój sposób. Może nie do końca. Ale uniknęłaś śmierci? Czyż to nie jest godne szampana? - Joakim rozejrzał się. - Szampan! Szampana!

- Sandman, I'm so alone
Don't have nobody to call my own
Please turn on your magic beam
Mr. Sandman, bring me a dream.

Wnet jedna z pięknych kobiet wręczyła do dłoni Harper kieliszek wytrawnego alkoholu. Joakim również sięgnął po swój własny kieliszek. Wypił do dna, po czym znalazł kolejny.
- Trzeźwość jest rzeczą przeszłości - rzekł, uśmiechając się do Alice. - Ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedni po czymś mocniejszym robią się łagodniejsi i bardziej kochliwi. Chcą wszystkich przytulać i zapewniać o tym, że życie jest zbyt krótkie, aby nie czuć miłości. Są też ci drudzy, u których alkohol przywołuje te bardziej negatywne cechy charakteru. Stają się bardziej nieznośni, bardziej zacięci, niezbyt mili… - Joakim westchnął. - Do której grupy należysz ty? W której grupie widzisz mnie?

- Mr. Sandman... bring us a dream
Give him a pair of eyes with a "come-hither" gleam
Give him a lonely heart like Pagliacci
And lots of wavey hair like Liberace

Alice zerknęła na kieliszek szampana, który jej podano. Podeszła do kanapy, skoro to zasugerował Joakim i usiadła na niej. Napiła się nieśmiały łyk, oblizując usta. Czy to, czego spróbowała było prawdziwe, czy tylko w jej głowie? Zerknęła na Joakima
- Ja… Ja… Chyba raczej w pierwszej, nie robiłam się nigdy gwałtowna, czy nieuprzejma po alkoholu, ale z drugiej strony, nigdy, przenigdy nie upiłam się… A może raz… To tak… A ty… nie wiem. Trudno mi zdecydować, biorąc pod uwagę… Różne rzeczy - powiedziała ostrożnie, obracając kieliszek w palcach i spoglądając w dół, na musujący płyn w środku. Lekko drżała i nie dlatego, że było jej zimno. Bała się, a jednocześnie czuła się dziwnie spokojnie. Próbowała cały czas nie zapomnieć o tym, o czym pamiętać powinna.
- Czemu… To powiedziałeś? Naprawdę mnie nienawidzisz? - zapytała go szeptem.
- A co cię obchodzą uczucia nieboszczyka? - zapytał Dahl, spoglądając na piękne kobiety, które nie przestawały śpiewać. Zapatrzył się w nie tak, jak gdyby Alice nie miała żadnej wartości, choć przecież wiele osób doceniało jej walory estetyczne… czyżby robił to specjalnie? A może w ogóle nie, a jej myślenie o tym było jedynie wyrazem jej próżności?
- Jakie różne rzeczy masz na myśli, kiedy patrzysz na mnie? - Dahl ciągnął poprzedni wątek. Następnie pociągnął solidny łyk z kieliszka. Bez wątpienia był człowiekiem, który nie stronił od rozkosznego otumanienia, jaki zapewnial etanol. I nie zmienił się nawet po śmierci.
Alice pierwszy raz odkąd weszła do tego pomieszczenia zmarszczyła brwi spoglądając na niego
- Co mnie obchodzą? Ponieważ… Staję na głowie, by cię ściągnąć z powrotem. Czy dlatego, że jestem ci to winna? No w sumie ja doprowadziłam cię do tego stanu, ale nie. Wyobraź sobie. W sumie… W sumie nie wiem dlaczego. Dlaczego się do ciebie przywiązałam. To ściąga na mnie tylko kolejne problemy - powiedziała zranionym tonem i zamilkła. Nie odpowiedziała na jego pytanie o to co widziała za szczegóły. Wolała nie poruszać tematu Kirilla i wybuchowości Joakima. Znów spojrzała w swój szampan.
- Jest bardzo smaczny - Dahl widział, w jaką stronę spoglądała. - Nie wahaj się. Nieco przyjemności jeszcze nikogo nie sprowadziło na złą stronę.
Nagle zmarszczył brwi.
- Choć może mnie… i jeszcze kilka osób… ale to bez znaczenia - machnął ręką. - Po prostu pij.
Zastygł w bezruchu, spoglądając w jej oczy.
- Czy istnieją jakieś problemy, których nie potrafiłabyś rozwiązać?
To niby było zwykłe, niewinne pytanie. A zabrzmiało tak, jakby Dahl starał się przekonać ją o tym, że mogła osiągnąć wszystko. Z dużym skutkiem. Jego charyzma nawet po śmierci była przytłaczająca.
- Wiesz jakie? - zapytała retorycznie Alice, bo od razu kontynuowała. Wyciągnęła pustą rękę, wielokrotnie pociętą i poranioną tego dnia w stronę wyjścia
- Gdzieś tam grasuje sobie Tuoni. W twoim ciele. Z twoim charakterem. Prawie identycznym. Prawie… Bo nie wiem czemu, ale nie jestem w stanie was pomylić. I zaraz dorwie Koronę. A ja mam tyle czasu, co rudych włosów na głowie. To jest klops. Przed sekundą widziałam i pierwszy raz rozmawiałam normalnie ze swoją zmarłą matką, rozważam czy nie jestem szalona i jeszcze zgubiłam K… kogoś po drodze w tym labiryncie i nie mogę znaleźć. - Wypiła szampan z kieliszka jednym duszkiem i odetchnęła biorąc wdech po tym akcie desperacji. Opuściła pusty kieliszek i spojrzała na Joakima
- Chcę cię uratować. Czemu mnie do cholery nienawidzisz? - zapytała z żalem.
- Tak powiedziałem prawda? A jednak… nie do końca cię nienawidzę. Bardziej… to moja wina. Wymyśliłem sobie ciebie jako nieskończonego anioła. Natomiast ty okazałaś się tylko człowiekiem. Wcale nie potężniejszym ode mnie, czy kogokolwiek innego - westchnął. - Och, i też umarłem, bo uznałaś, że będzie ciekawie, jeżeli podrążysz sobie trochę w mojej szyi. Nie zrozum mnie źle, lubię ciekawe zagrania. A jednak to… - zagryzł wargę i zmarszczył brwi. Zastanowił się. - To chyba byłoby powodem, żeby każdy cię znienawidził.
Alice zacisnęła dłonie mocno, aż szkło z kieliszka zatrzeszczało, więc spięła się i go puściła.
- To nie byłam ja. Odbiłam energię Tuoniego. Czasem przejmuję wibracje fluxu najsilniejszego bytu w danym miejscu… Wtedy staję się na moment kimś innym. Ja bym ci nigdy czegoś takiego nie zrobiła… - powiedziała poważnym tonem i odwróciła od niego ponownie wzrok. Przyjrzała się swoim podrapanym, poranionym palcom dłoni. Nie chciała komentować tematu bycia, lub niebycia wszechmocną.
- Może to prawda… jednak z drugiej strony - Joakim zmrużył powieki. - Ta pasja, ta żywotność… ten uśmiech, ta rozkosz… z każdym przekręceniem pokrętła. Oczywiście, na początku spałem, ale potem byłem przytomny. Bo widzisz, jakoś udało ci się mnie obudzić - roześmiał się. - Ciekawe dlaczego. Chociaż w sumie… - zmarszczył brwi. - Sto procent ludzi, którym wwiercano w szyję śrubokręt, pamiętało o tym potem. A w każdym razie byli tego świadomi. Tak jak ja. Dlatego powiedz mi… niby zawładnął tobą Tuoni. Niech tak będzie. Ale w takim razie dlaczego powinienem utrzymywać z tobą kontakt? Co jeśli znowu ktoś przejmie nad tobą kontrolę, aby mnie pogrążyć? Kiedyś, przed tobą, byłem niepowstrzymany i niezwyciężony…
Alice milczała chwilę po czym powoli spojrzała mu w oczy bardzo uważnie
- Nie wiem, ty mi powiedz. Dlaczego miałbyś chcieć utrzymywać ze mną kontakt? Powinnam ci się teraz zareklamować, albo nie wiem… Jakoś sprzedać tutaj? To tak nie działa... Miałeś wizję, potrzebowałeś mnie do niej. A z tego co rozumiem, teraz stałam się problematycznym elementem całego planu, bo jakby to ująć wpędziłam cię do grobu, jak się okazało bez większego wysiłku. Wielki Joakim Dahl… Złapany z opuszczonymi spodniami… Czuję się jak na przesłuchaniu o rozmowę o pracę, na której zaraz powiesz mi, że zadzwonisz, ale tak naprawdę nigdy tego nie zrobisz - powiedziała trochę wyzywającym tonem. Czy dlatego, że przestała się go znów obawiać? Nie…. Dlatego, że była szczera.
Na twarzy Joakima pojawiło się jakieś dziwne uczucie. Spojrzał gdzieś w bok.
- Poczułem się przy tobie zbyt bezpieczny - rzekł. - Sprawiłaś, że przestałem się przejmować najbardziej podstawowymi zasadami bezpieczeństwa. Nigdy wcześniej nie mogłoby się to wydarzyć. To zupełnie tak, jak gdyby los zesłał cię ku mnie tylko po to, aby mnie zabić. Nikt inny by nie mógł. Byłbym uważny, rozsądny, nawet na moment nie pozwoliłbym nikomu zaszyć się w zasłonach jadalni. Nikt z tych kotar nie skoczyłby na mnie. Ten jeden raz miałem urodziny… i chciałem spędzić je normalnie. W gronie dwóch bliskich przyjaciół. I kiedy się obudziłem… - Joakim westchnął. - Nie. Ja nigdy się nie obudziłem. Potem już były tylko tortury w Tuoneli.
Alice patrzyła na niego uważnie. Jej oczy znów się zaszkliły
- Przepraszam cię. Zawiodłam zaufanie, którym mnie obdarzyłeś. Nie jestem doskonała, ani wszechmocna… Tym też cię zawiodłam. Co ja tu w ogóle robię… - zapłakała, ale bez głosu, po prostu pociekły jej łzy po policzkach. Z żalu. Żałowała tego, co mu zrobiła. Było jej prawdziwie szkoda jego losu. Przytknęła dłoń do oczu i odwróciła głowę, żeby nie patrzył jak znowu płacze.
Joakim westchnął po czym przybliżył się i pogładził ją po policzku.
- Myślę, że właśnie tak miało być - uśmiechnął się lekko. - Jeżeli ma to dla ciebie znaczenie… wybaczam ci - westchnął. - Nie miałaś na to wpływu. Ja w swoim życiu, natomiast, uczyniłem wiele znacznie gorszych rzeczy. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie czuj się źle. Po prostu… chyba wybaczysz mi, jeśli powiem, że wolałbym żyć? - zapytał.
Harper kiwnęła głową i zerknęła na niego, gdy wreszcie znów przestała płakać
- Pracuję nad tym... - powiedziała cicho i uniosła głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, od linii włosów, po kościach policzkowych, nosie, oczach, brwiach i w końcu na chwilę zatrzymała wzrok na jego ustach, by znów przenieść go na jego niesamowicie błękitne oczy. Co w nim było takiego, że tak ją fascynował? Czemu tak bardzo ją przyciągał? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie sama na to pytanie.

Joakim usiadł na jednej pobliskim kanap i skrzyżował nogi. Spoglądał na nią przez kilka długich sekund, jakby starając się czytać w jej umyśle.
- Coś mi mówi, że potrzebujesz mnie. A także wielu innych osób, które umarły. Tak, jak ja. Mogę ci jakoś pomóc? Nie nienawidzę cię. Nie tak naprawdę. Przecież wiesz. Jakbyś przeżyła to samo, co ja, potrafiłabyś lepiej mnie zrozumieć…
Harper milczała chwilę
- Wiem… Rozmawiałam na ten temat z Fernandem… Ale chciałam to usłyszeć z twoich ust. Chcesz coś dla mnie zrobić? Zmień płytę i zatańcz ze mną - powiedziała tonem młodej panny, która naprawdę chciała pójść na disco, a jej chłopak tygodniami jej odmawiał.
Dahl roześmiał się, po czym wstał i podszedł do niej. Skłonił się kurtuazyjnie, niczym książe z bajki Disneya. Może nawet za bardzo. Wyglądało to tak, jakby sobie z niej drwił. Choć tak właściwie Joakim wydawał się ciągle stronić sobie żarty z czegokolwiek.
- Więc zatańcz - chwycił ją nieco mocniej. - Czy nie znudziła ci się muzyka? Co innego wybrałabyś? - zapytał, przyciągając talię śpiewaczki do swoich lędźwi.
Alice nie opierała mu się. Wstała z kanapy, dygnęła i dała się przyciągnąć. Oparła jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą ułożyła w jego dłoni
- Hmm… Mój nastrój jest bardzo rozbieżny. Równie dobrze posłuchałabym Poison Alice’a Cooper’a, albo coś spokojniejszego i myślę o La Lunie od Belindy Carlisle. Chyba, że masz lepsza propozycję, na nasz wspólny taniec. Ostatnio było tango… - zagadnęła
- Pytanie jak chcemy zatańczyć, Joakimie… - dodała i uniosła brew. Jej oczy błyszczały od wcześniejszych łez, ale wyglądało na to, że trochę się uspokoiła. I nie była skrępowana tym, jak blisko siebie ją trzymał.
- Nasz ostatni taniec powinien być szybki i powolny. Żywotny i opieszały. Chaotyczny i pełny ładu. Pełen radości i smutku. Jednak nie sądzę, że jedna piosenka mogłaby zawrzeć to wszystko - westchnął, po czym po prostu przytulił ją. Bez żadnej melodii. Splótł ramiona na jej plecach i położył głowę na skroni śpiewaczki. - Wiesz, że mógłbym cię pokochać? - westchnął. - Że pewnie już to zrobiłem? - warknął, kołysząc się w takt niewybrzmiewającej piosenki.
Harper poruszała się płynnie wraz z nim.
- Za co? Za ten numer w hotelu? Za to, że spoliczkowałam cię w Tuoneli? Jest pan masochistą, panie Dahl? - zapytała cicho. Nie musiała mówić głośno, ich głowy były bardzo blisko. Gdy przesuneła swoja odrobinę w bok, policzkiem musnęła jego policzek. Czemu czuła się spokojna i czemu było jej tak ciepło? Nie pojmowała tego, ale na razie to przestało być istotne. Tańczyli.
- Oczywiście, że jestem. Jak mógłbym nie kochać czegoś tak potężnego, że było w stanie mnie zniszczyć? - mruknął żartobliwie prosto do jej ucha. - Kocham cię, Alice. Jednak nie zrozum mnie źle… - objął ją bardzo mocno. Dłonie Dahla zacisnęły się na jej talii, przyciskając ją do lędźwi mężczyzny. - ...Równie mocno cię nienawidzę - pocałował płatek jej ucha.
Alice poczuła, że mężczyzna miał na myśli to, co mówił. Rzeczywiście pałał do niej przeciwstawnymi uczuciami. Jednak… czy powinna przejmować się tym, skoro nie żył?
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 13-06-2018 o 17:23. Powód: ZA MAŁA ILOŚĆ POM :O
Ombrose jest offline