Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 03-06-2018, 19:15   #521
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Mr Sandman

Pierwsze o czym Alice pomyślała, to to, że wygląda fatalnie przy tych wszystkich młodych dziewczętach. Wyglądała, jakby ten dzień naprawdę dowalił jej w kość i słowa Sonii dosadnie jej to uświadomiły. Widząc, że na nią patrzył, spięła się cała i czując jak jej oczy znowu się szklą, chciała się odwrócić i wyjść. Jeśli tu zostanie. Jeśli piosenka dobiegnie końca, nie wiedziała co się stanie, ani co ma powiedzieć. Najgorsze było to, że bała się, co on powie jej. Podniosła drżącą dłoń i otarła łzy z rzęs, na których już ponownie osiadły. Czuła jak ciśnienie jej skacze. Pchnęła dębowe drzwi.

Pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom pom

- Sandman, I'm so alone…

Joakim zaczął powoli przybliżać się w jej kierunku. Nieco uśmiechał się, ale to mogło znaczyć tyle, że zaraz albo mocno ją przytuli, albo oprawi niczym najukochańszą, zarżniętą świnię w chlewie.

- Don't have nobody to call my own…

Joakim głęboko westchnął, spoglądając na kobiecy tłum, który go oblekał. Uśmiechał się do niego dość powściągliwie. Jakby z jednej strony lubił go i doceniał… a z drugiej był zmęczony jego obecnością.

- Please turn on your magic beam
Mr. Sandman, bring me a dream.

Dahl głęboko westchnął, po czym spojrzał na Alice. Następnie spojrzał prosto w jej oczy.
- Czego spodziewasz się? - zapytał. - Że zacznę tę rozmowę od przypomnienia tego, że cię nienawidzę? - zakpił.
Harper wstrzymała dech, kiedy to powiedział, odwróciła wzrok na bok. Przygryzła wargę nerwowo i przycisnęła dłonie do splotu słonecznego, próbując uspokoić nerwy. Nie mogła wydusić głosu z gardła. Mrugała, próbując się nie rozpłakać i ostrożnie zerknęła na niego ponownie, ostrożnie. Trochę nieufnie. Jak zaszczute zwierzę. Muzyka ją rozpraszała, na swój sposób była piękna, ale przy emocjach, które ją szarpały, denerwowała ją niepotrzebnie. Wzięła głębszy wdech, chcąc się wyciszyć, ale nie był jej łatwo, podniosła wzrok z podłogi znów na Dahla i zawiesiła.
- Masz… Inne plany? - zapytała łamiącym się głosem.

- Mr. Sandman, bring me a dream
Make him the cutest that I've ever seen

Joakim roześmiał się. Następnie wskazał pobliską kanapę. Wyglądała niezwykle wygodnie. Alice mogłaby na niej położyć się i właśnie tam dokonać żywota. I byłaby szczęśliwa. Nie wiedziała, dlaczego właśnie taka myśl pojawiła się w jej głowie.

- Czy ja mogę mieć jakiekolwiek plany? W stanie, w jakim znajduję się? - Joakim zażartował. - Proszę, usiądź. W końcu dysponujemy takimi pięknymi, wygodnymi kanapami. Urazilibyśmy je, nie doceniając ich doskonałości własnymi ciałami.
Joakim westchnął, po czym zaczął przybliżać się do Alice. Zmarszczył czoło.
- Alice… czy chcesz, aby kanapom było smutno?

- Give him the word that I'm not a rover
And tell him that his lonesome nights are over.

Śpiewaczka przyglądała mu się z niedowierzaniem. Rozejrzała się ponownie i zerknęła ostatni raz w stronę drzwi, którymi tu weszła, po czym poddała się. Dalej z przyciśnietymi do splotu dłońmi zerknęła na kanapę, którą wskazał jej Dahl
- Ale… Nie chcę jej ubrudzić, a moje ubrania nie są w najlepszym stanie - powiedziała ostrożnie, zerkając na Joakima, który się do niej zbliżał. Wyglądała tak, jakby miała odskoczyć, gdyby mężczyzna tylko wykonał jeden zbyt gwałtowny ruch.
Joakim zaśmiał się.
- Twoja wartość znacznie przewyższa wartość tej kanapy. Twierdzisz, że nie znajdujesz się w najlepszym stanie? Przynajmniej żyjesz. Na swój sposób. Może nie do końca. Ale uniknęłaś śmierci? Czyż to nie jest godne szampana? - Joakim rozejrzał się. - Szampan! Szampana!

- Sandman, I'm so alone
Don't have nobody to call my own
Please turn on your magic beam
Mr. Sandman, bring me a dream.

Wnet jedna z pięknych kobiet wręczyła do dłoni Harper kieliszek wytrawnego alkoholu. Joakim również sięgnął po swój własny kieliszek. Wypił do dna, po czym znalazł kolejny.
- Trzeźwość jest rzeczą przeszłości - rzekł, uśmiechając się do Alice. - Ludzie dzielą się na dwie grupy. Jedni po czymś mocniejszym robią się łagodniejsi i bardziej kochliwi. Chcą wszystkich przytulać i zapewniać o tym, że życie jest zbyt krótkie, aby nie czuć miłości. Są też ci drudzy, u których alkohol przywołuje te bardziej negatywne cechy charakteru. Stają się bardziej nieznośni, bardziej zacięci, niezbyt mili… - Joakim westchnął. - Do której grupy należysz ty? W której grupie widzisz mnie?

- Mr. Sandman... bring us a dream
Give him a pair of eyes with a "come-hither" gleam
Give him a lonely heart like Pagliacci
And lots of wavey hair like Liberace

Alice zerknęła na kieliszek szampana, który jej podano. Podeszła do kanapy, skoro to zasugerował Joakim i usiadła na niej. Napiła się nieśmiały łyk, oblizując usta. Czy to, czego spróbowała było prawdziwe, czy tylko w jej głowie? Zerknęła na Joakima
- Ja… Ja… Chyba raczej w pierwszej, nie robiłam się nigdy gwałtowna, czy nieuprzejma po alkoholu, ale z drugiej strony, nigdy, przenigdy nie upiłam się… A może raz… To tak… A ty… nie wiem. Trudno mi zdecydować, biorąc pod uwagę… Różne rzeczy - powiedziała ostrożnie, obracając kieliszek w palcach i spoglądając w dół, na musujący płyn w środku. Lekko drżała i nie dlatego, że było jej zimno. Bała się, a jednocześnie czuła się dziwnie spokojnie. Próbowała cały czas nie zapomnieć o tym, o czym pamiętać powinna.
- Czemu… To powiedziałeś? Naprawdę mnie nienawidzisz? - zapytała go szeptem.
- A co cię obchodzą uczucia nieboszczyka? - zapytał Dahl, spoglądając na piękne kobiety, które nie przestawały śpiewać. Zapatrzył się w nie tak, jak gdyby Alice nie miała żadnej wartości, choć przecież wiele osób doceniało jej walory estetyczne… czyżby robił to specjalnie? A może w ogóle nie, a jej myślenie o tym było jedynie wyrazem jej próżności?
- Jakie różne rzeczy masz na myśli, kiedy patrzysz na mnie? - Dahl ciągnął poprzedni wątek. Następnie pociągnął solidny łyk z kieliszka. Bez wątpienia był człowiekiem, który nie stronił od rozkosznego otumanienia, jaki zapewnial etanol. I nie zmienił się nawet po śmierci.
Alice pierwszy raz odkąd weszła do tego pomieszczenia zmarszczyła brwi spoglądając na niego
- Co mnie obchodzą? Ponieważ… Staję na głowie, by cię ściągnąć z powrotem. Czy dlatego, że jestem ci to winna? No w sumie ja doprowadziłam cię do tego stanu, ale nie. Wyobraź sobie. W sumie… W sumie nie wiem dlaczego. Dlaczego się do ciebie przywiązałam. To ściąga na mnie tylko kolejne problemy - powiedziała zranionym tonem i zamilkła. Nie odpowiedziała na jego pytanie o to co widziała za szczegóły. Wolała nie poruszać tematu Kirilla i wybuchowości Joakima. Znów spojrzała w swój szampan.
- Jest bardzo smaczny - Dahl widział, w jaką stronę spoglądała. - Nie wahaj się. Nieco przyjemności jeszcze nikogo nie sprowadziło na złą stronę.
Nagle zmarszczył brwi.
- Choć może mnie… i jeszcze kilka osób… ale to bez znaczenia - machnął ręką. - Po prostu pij.
Zastygł w bezruchu, spoglądając w jej oczy.
- Czy istnieją jakieś problemy, których nie potrafiłabyś rozwiązać?
To niby było zwykłe, niewinne pytanie. A zabrzmiało tak, jakby Dahl starał się przekonać ją o tym, że mogła osiągnąć wszystko. Z dużym skutkiem. Jego charyzma nawet po śmierci była przytłaczająca.
- Wiesz jakie? - zapytała retorycznie Alice, bo od razu kontynuowała. Wyciągnęła pustą rękę, wielokrotnie pociętą i poranioną tego dnia w stronę wyjścia
- Gdzieś tam grasuje sobie Tuoni. W twoim ciele. Z twoim charakterem. Prawie identycznym. Prawie… Bo nie wiem czemu, ale nie jestem w stanie was pomylić. I zaraz dorwie Koronę. A ja mam tyle czasu, co rudych włosów na głowie. To jest klops. Przed sekundą widziałam i pierwszy raz rozmawiałam normalnie ze swoją zmarłą matką, rozważam czy nie jestem szalona i jeszcze zgubiłam K… kogoś po drodze w tym labiryncie i nie mogę znaleźć. - Wypiła szampan z kieliszka jednym duszkiem i odetchnęła biorąc wdech po tym akcie desperacji. Opuściła pusty kieliszek i spojrzała na Joakima
- Chcę cię uratować. Czemu mnie do cholery nienawidzisz? - zapytała z żalem.
- Tak powiedziałem prawda? A jednak… nie do końca cię nienawidzę. Bardziej… to moja wina. Wymyśliłem sobie ciebie jako nieskończonego anioła. Natomiast ty okazałaś się tylko człowiekiem. Wcale nie potężniejszym ode mnie, czy kogokolwiek innego - westchnął. - Och, i też umarłem, bo uznałaś, że będzie ciekawie, jeżeli podrążysz sobie trochę w mojej szyi. Nie zrozum mnie źle, lubię ciekawe zagrania. A jednak to… - zagryzł wargę i zmarszczył brwi. Zastanowił się. - To chyba byłoby powodem, żeby każdy cię znienawidził.
Alice zacisnęła dłonie mocno, aż szkło z kieliszka zatrzeszczało, więc spięła się i go puściła.
- To nie byłam ja. Odbiłam energię Tuoniego. Czasem przejmuję wibracje fluxu najsilniejszego bytu w danym miejscu… Wtedy staję się na moment kimś innym. Ja bym ci nigdy czegoś takiego nie zrobiła… - powiedziała poważnym tonem i odwróciła od niego ponownie wzrok. Przyjrzała się swoim podrapanym, poranionym palcom dłoni. Nie chciała komentować tematu bycia, lub niebycia wszechmocną.
- Może to prawda… jednak z drugiej strony - Joakim zmrużył powieki. - Ta pasja, ta żywotność… ten uśmiech, ta rozkosz… z każdym przekręceniem pokrętła. Oczywiście, na początku spałem, ale potem byłem przytomny. Bo widzisz, jakoś udało ci się mnie obudzić - roześmiał się. - Ciekawe dlaczego. Chociaż w sumie… - zmarszczył brwi. - Sto procent ludzi, którym wwiercano w szyję śrubokręt, pamiętało o tym potem. A w każdym razie byli tego świadomi. Tak jak ja. Dlatego powiedz mi… niby zawładnął tobą Tuoni. Niech tak będzie. Ale w takim razie dlaczego powinienem utrzymywać z tobą kontakt? Co jeśli znowu ktoś przejmie nad tobą kontrolę, aby mnie pogrążyć? Kiedyś, przed tobą, byłem niepowstrzymany i niezwyciężony…
Alice milczała chwilę po czym powoli spojrzała mu w oczy bardzo uważnie
- Nie wiem, ty mi powiedz. Dlaczego miałbyś chcieć utrzymywać ze mną kontakt? Powinnam ci się teraz zareklamować, albo nie wiem… Jakoś sprzedać tutaj? To tak nie działa... Miałeś wizję, potrzebowałeś mnie do niej. A z tego co rozumiem, teraz stałam się problematycznym elementem całego planu, bo jakby to ująć wpędziłam cię do grobu, jak się okazało bez większego wysiłku. Wielki Joakim Dahl… Złapany z opuszczonymi spodniami… Czuję się jak na przesłuchaniu o rozmowę o pracę, na której zaraz powiesz mi, że zadzwonisz, ale tak naprawdę nigdy tego nie zrobisz - powiedziała trochę wyzywającym tonem. Czy dlatego, że przestała się go znów obawiać? Nie…. Dlatego, że była szczera.
Na twarzy Joakima pojawiło się jakieś dziwne uczucie. Spojrzał gdzieś w bok.
- Poczułem się przy tobie zbyt bezpieczny - rzekł. - Sprawiłaś, że przestałem się przejmować najbardziej podstawowymi zasadami bezpieczeństwa. Nigdy wcześniej nie mogłoby się to wydarzyć. To zupełnie tak, jak gdyby los zesłał cię ku mnie tylko po to, aby mnie zabić. Nikt inny by nie mógł. Byłbym uważny, rozsądny, nawet na moment nie pozwoliłbym nikomu zaszyć się w zasłonach jadalni. Nikt z tych kotar nie skoczyłby na mnie. Ten jeden raz miałem urodziny… i chciałem spędzić je normalnie. W gronie dwóch bliskich przyjaciół. I kiedy się obudziłem… - Joakim westchnął. - Nie. Ja nigdy się nie obudziłem. Potem już były tylko tortury w Tuoneli.
Alice patrzyła na niego uważnie. Jej oczy znów się zaszkliły
- Przepraszam cię. Zawiodłam zaufanie, którym mnie obdarzyłeś. Nie jestem doskonała, ani wszechmocna… Tym też cię zawiodłam. Co ja tu w ogóle robię… - zapłakała, ale bez głosu, po prostu pociekły jej łzy po policzkach. Z żalu. Żałowała tego, co mu zrobiła. Było jej prawdziwie szkoda jego losu. Przytknęła dłoń do oczu i odwróciła głowę, żeby nie patrzył jak znowu płacze.
Joakim westchnął po czym przybliżył się i pogładził ją po policzku.
- Myślę, że właśnie tak miało być - uśmiechnął się lekko. - Jeżeli ma to dla ciebie znaczenie… wybaczam ci - westchnął. - Nie miałaś na to wpływu. Ja w swoim życiu, natomiast, uczyniłem wiele znacznie gorszych rzeczy. Z własnej, nieprzymuszonej woli. Nie czuj się źle. Po prostu… chyba wybaczysz mi, jeśli powiem, że wolałbym żyć? - zapytał.
Harper kiwnęła głową i zerknęła na niego, gdy wreszcie znów przestała płakać
- Pracuję nad tym... - powiedziała cicho i uniosła głowę, by spojrzeć mu prosto w oczy. Przesunęła spojrzeniem po jego twarzy, od linii włosów, po kościach policzkowych, nosie, oczach, brwiach i w końcu na chwilę zatrzymała wzrok na jego ustach, by znów przenieść go na jego niesamowicie błękitne oczy. Co w nim było takiego, że tak ją fascynował? Czemu tak bardzo ją przyciągał? Nie potrafiła odpowiedzieć sobie sama na to pytanie.

Joakim usiadł na jednej pobliskim kanap i skrzyżował nogi. Spoglądał na nią przez kilka długich sekund, jakby starając się czytać w jej umyśle.
- Coś mi mówi, że potrzebujesz mnie. A także wielu innych osób, które umarły. Tak, jak ja. Mogę ci jakoś pomóc? Nie nienawidzę cię. Nie tak naprawdę. Przecież wiesz. Jakbyś przeżyła to samo, co ja, potrafiłabyś lepiej mnie zrozumieć…
Harper milczała chwilę
- Wiem… Rozmawiałam na ten temat z Fernandem… Ale chciałam to usłyszeć z twoich ust. Chcesz coś dla mnie zrobić? Zmień płytę i zatańcz ze mną - powiedziała tonem młodej panny, która naprawdę chciała pójść na disco, a jej chłopak tygodniami jej odmawiał.
Dahl roześmiał się, po czym wstał i podszedł do niej. Skłonił się kurtuazyjnie, niczym książe z bajki Disneya. Może nawet za bardzo. Wyglądało to tak, jakby sobie z niej drwił. Choć tak właściwie Joakim wydawał się ciągle stronić sobie żarty z czegokolwiek.
- Więc zatańcz - chwycił ją nieco mocniej. - Czy nie znudziła ci się muzyka? Co innego wybrałabyś? - zapytał, przyciągając talię śpiewaczki do swoich lędźwi.
Alice nie opierała mu się. Wstała z kanapy, dygnęła i dała się przyciągnąć. Oparła jedną dłoń na jego ramieniu, a drugą ułożyła w jego dłoni
- Hmm… Mój nastrój jest bardzo rozbieżny. Równie dobrze posłuchałabym Poison Alice’a Cooper’a, albo coś spokojniejszego i myślę o La Lunie od Belindy Carlisle. Chyba, że masz lepsza propozycję, na nasz wspólny taniec. Ostatnio było tango… - zagadnęła
- Pytanie jak chcemy zatańczyć, Joakimie… - dodała i uniosła brew. Jej oczy błyszczały od wcześniejszych łez, ale wyglądało na to, że trochę się uspokoiła. I nie była skrępowana tym, jak blisko siebie ją trzymał.
- Nasz ostatni taniec powinien być szybki i powolny. Żywotny i opieszały. Chaotyczny i pełny ładu. Pełen radości i smutku. Jednak nie sądzę, że jedna piosenka mogłaby zawrzeć to wszystko - westchnął, po czym po prostu przytulił ją. Bez żadnej melodii. Splótł ramiona na jej plecach i położył głowę na skroni śpiewaczki. - Wiesz, że mógłbym cię pokochać? - westchnął. - Że pewnie już to zrobiłem? - warknął, kołysząc się w takt niewybrzmiewającej piosenki.
Harper poruszała się płynnie wraz z nim.
- Za co? Za ten numer w hotelu? Za to, że spoliczkowałam cię w Tuoneli? Jest pan masochistą, panie Dahl? - zapytała cicho. Nie musiała mówić głośno, ich głowy były bardzo blisko. Gdy przesuneła swoja odrobinę w bok, policzkiem musnęła jego policzek. Czemu czuła się spokojna i czemu było jej tak ciepło? Nie pojmowała tego, ale na razie to przestało być istotne. Tańczyli.
- Oczywiście, że jestem. Jak mógłbym nie kochać czegoś tak potężnego, że było w stanie mnie zniszczyć? - mruknął żartobliwie prosto do jej ucha. - Kocham cię, Alice. Jednak nie zrozum mnie źle… - objął ją bardzo mocno. Dłonie Dahla zacisnęły się na jej talii, przyciskając ją do lędźwi mężczyzny. - ...Równie mocno cię nienawidzę - pocałował płatek jej ucha.
Alice poczuła, że mężczyzna miał na myśli to, co mówił. Rzeczywiście pałał do niej przeciwstawnymi uczuciami. Jednak… czy powinna przejmować się tym, skoro nie żył?
 

Ostatnio edytowane przez Ombrose : 13-06-2018 o 17:23. Powód: ZA MAŁA ILOŚĆ POM :O
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:18   #522
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Przepłakany pocałunek

Śpiewaczka westchnęła próbując rozluźnić i rozładować napięcie jakie wywoływał w niej Joakim. Nawet, że był duchem, potrafił być przeszywający
- Rozumiem - powiedziała spokojnym tonem i przechyliła głowę by pocałować go w policzek. Zrobiła to, bo chciała. Bo miała taki kaprys. Bo cicho była w środku siebie ciekawa, co zrobi. Co powie. Co pomyśli…
W żaden sposób nie zareagował. Jak gdyby tego nie dostrzegł.
- A byłabyś w stanie pocałować mnie w usta? - zapytał.
Kiedy Alice spojrzała na jego twarz… ujrzała, że płakał. Dwie strużki łez ciągnęły się z jego oczu. Joakim próbował udusić je śmiechem i tańcem, jednak te nie przestawały cieknąć. Opowiadały o tym wszystkim, co mogłoby się wydarzyć. O tym wszystkim, co wydarzyło się. O bólu, którego obydwoje doświadczyli. O samotności, którą odczuwali, choć… czy mogli ją zrozumieć, skoro nie była ich własna?
- Mogłabyś? - Dahl powtórzył, śmiejąc się przez łzy.
Widząc jego twarz, brwi Alice wygięły się w zasmucone łuki. Uniosła dłonie, skoro jego ręce były na jej biodrach, oraz on prowadził, nie musiała się go kurczowo trzymać. Ostrożnie otarła jego łzy z policzków, po czym w kompletnym milczeniu wzięła jego twarz w dłonie, jak to zrobiła raz w Tuoneli i przyciągnęła do siebie, jednocześnie stając na palcach, by wyjść mu naprzeciw. Pozwoliła na to, by ich usta się złączyły. Pytał o to… Ile razy? Kilka… Brała to za żarty. Teraz, nie żartował. A ona chciała mu podarować choć tę jedną rzecz, o którą tyle razy ją prosił.
Jego usta były takie miękkie… aż trudno było w to uwierzyć. Jak gdyby Joakim rzeczywiście był człowiekiem. I kiedy Alice dotknęła je swoimi własnymi… poczuła łzy spływające po jej własnych policzkach. Teraz obydwoje płakali. Dlaczego nie mogło to wydarzyć się wtedy, kiedy obydwoje żyli? Dlaczego musiała obejmować Dahla ze świadomością, że to nie jest naprawdę? Że nadzieja na to została pogrążona w pościeli Hotelu Kamp…
- Alice… - Joakim westchnął. Łapczywie wyciągnął się, aby pocałować jej policzek. - Nie wiem, czemu płaczę. Nie chcę, żebyś zapamiętała mnie takim…
Harper uśmiechnęła się blado
- Ja już dawno porzuciłam myśl, że zapamiętasz mnie inną niż zapłakaną… Powiedz mi. Co się teraz z tobą dzieje? Odkąd… Odkąd Tuoni przejął twoje ciało, szaleję wewnętrznie z niepokoju o odpowiedź na to pytanie - znów otarła jego łzy i musnęła swoimi ustami jego usta, delikatnie, jak pieszczotę.
Dahl oddał pocałunek.
- A co może się ze mną dziać? - zapytał, śmiejąc się. Alice nie słyszała nigdy śmiechu bardziej okrutnego, pełnego cierpiania… i bólu… - Co może się ze mną dziać?
Joakim podniósł ręce i położył je na policzkach śpiewaczki. W ten sposób nie mogła się wykręcić. Musiała spoglądać mu w oczy. Czy tego chciała, czy też nie.
- Powiedz mi. Co może się ze mną dziać? - teraz powiedział oschle.
Alice drgnęła, ale nie próbowała odwracać wzroku
- Dalej tam jesteś. Na tym wzgórzu? - odpowiedziała, chcąc potwierdzenia, lub zaprzeczenia z jego strony. Nie uciekała od niego, mimo, że ton jego głosu stał się chłodniejszy. Dalej kciukami, delikatnie ocierała jego łzy, przerwie dopiero, kiedy Joakim przestanie je ronić. Jednak czy zmarli kiedykolwiek przestawali ronić łzy?
Dahl zaśmiał się.
- Oczywiście, że tak - rzekł, śmiejąc się. Alice odnalazła w nim szaleństwo, którego nie było wcześniej. Dahl już wcześniej nie był zbyt stabilnym człowiekiem, jednak teraz…
Zrobił kilka kroków do tyłu, po czym obrócił się na nią.
- Czy czułaś coś do mnie wcześniej? Bo teraz już pewnie nie. Zapomniałaś w trakcie tak wielu przygód, których doświadczyłaś. I ludzi, których spotkałaś na swojej drodze. Wyjątkowych osobistości. Które nie mogłyby się ze mną równać… gdyby nie posiadały tego szczególnego asa w rękawie, jakim jest bycie żywym - zaśmiał się. - Spójrz na mnie. Czy w ogóle chciałabyś widzieć mnie wśród żyjących? Czyż nie przyzwyczaiłaś się zbytnio do myśli o mojej śmierci? Czy nie jest ci z nią dobrze?
Joakim zrobił dwa kroki do przodu. Chwycił jedną ręką szczękę śpiewaczki, a drugą jej skroń.
- Czy ty coś do mnie czujesz? - zwęził powieki, spoglądając na nią uważnie niczym profesor na egzaminie niesfornego studenta. - Cokolwiek?
Alice poczuła nieco strachu, ale z drugiej strony, nie dziwiło jej to. Joakim zaczął mówić słowa, które sprawiały jej ból. Zamknęła na chwilę oczy, po czym otworzyła je, spoglądając prosto w jego
- Sądzę, że tak. Tak. Dlatego zawarłam umowę z samą żoną najwyższego fińskiego boga… Po to by cię ściągnąć. Nie oddać sobie życie. Po to byś ty, odzyskał swoje. Nie wiem co stanie się ze mną, ale nie chcę byś cierpiał. To się chyba zalicza pod uczucia, co nie? Nie mam najlepszego wzoru uczuć romantycznych w rodzinie, ale to chyba tak działa... Z tego co się nauczyłam, przez moje życie i nawet trochę po nim - odpowiedziała wyczerpująco na jego pytanie.
- Nigdy nie byłem pewny ciebie - rzekł Joakim. - Patrzyłem na osobę, ale nie wiedziałem, jakie są twoje odruchy. Przeżyłaś różne intensywne rzeczy w swoim życiu. To sprawi, że będziesz dzięki nim silniejsza i wesprzesz również mnie? A może słabsza i nie dość, że będę musiał poradzić sobie z sobą samym, to jeszcze ciągnąć na ostatnich oparach ciebie… licząc na to, że nie będziesz zbyt wielkim ciężarem? - Joakim mruknął, patrząc na nią. - Jak wielką siłą woli posiadasz? Jak wiele byłabyś w stanie poświęcić? Ile siły posiadasz? Ile motywacji? Jak bardzo można na ciebie liczyć? Czy będąc z tobą, trzeba troszczyć się o ciebie, czy też cieszyć się, że można spoglądać na kolejne kłopoty, jakie stawia przed nami życie, we dwoje? - Dahl spoglądał na nią jakby… pogardliwie? - Jeszcze nie wiem, czy można na tobie polegać.
Alice obserwowała uważnie jego spojrzenie i zacisnęła mocno usta
- Po pierwsze. Przestań patrzeć na mnie w ten sposób. Nie jestem kolejnym narzędziem, czy zabawką. Po drugie… Trochę przeżyłam w ostatnim tygodniu, a jednak jeszcze stoję. Jeśli wyjdę z tego, co los dla mnie szykuje… Cóż. To uczyni mnie silniejszą, choć na pewno będę potrzebowała chwili by odtajać. Po trzecie… Każdy potrzebuje czasem, by się o niego zatroszczyć. Tak, miło jest wspólnie zwalczać przeszkody, ale sądzę, że nawet ty czasem chciałbyś być po prostu przytulony, czy ukochany. Więc nie osądzaj mnie, nim się tak naprawdę nie dowiesz. Nie jestem twoim wrogiem - powiedziała i złapała go za nadgarstki dłoni, którymi ją przytrzymywał. Nie odwracała jednak od niego wzroku.
- “Nim się naprawdę nie dowiem” - Joakim westchnął. - Właśnie to jest problemem. Ja chciałbym się dowiedzieć - mruknął.
Spojrzał prosto w jej oczy, po czym podniósł rękę, aby pogłaskać ją po policzku.
- Chciałbym poznać cię tak dobrze, jak to tylko możliwe - powiedział z czułością, która wydawała się nie pasować do przywódzcy Kościoła Konsumentów. - Ale jak mam to uczynić? - zapytał. - Skoro nie żyję?
Wtedy rozproszył się na milion drobnych kawałeczków. Zmienił się w proch, podobnie jak ludzie wokół niego, którzy wcześniej akompaniowali jego urodzie. Alice została kompletnie sama. W zupełnym mroku.
- Mówiłam ci pracuję nad… - zaczęła, ale w tym momencie Joakim zniknął. Pozostawiając ją całkowicie samą. Alice pozostawała chwilę w bezruchu, jeszcze czując na policzku dotyk jego eterycznych palców. Pokręciła zaraz głową i rozejrzała się. Gdzie była? Ile czasu upłynęło? Gdzie był Kirill? Musiała go znaleźć. Musieli pokonać Tuoniego… Znów zaczęła węszyć za Rosjaninem. Za dużo czasu minęło. Te rozmowy zasmuciły ją, ale i na swój sposób, podbudowały… Miała nową siłę w sercu.

Śpiewaczka drgnęła, kiedy usłyszała głos rozbrzmiewający gdzieś w oddali. Przystanęła w bezruchu i wstrzymała oddech, aby nie wydawać żadnego, nawet najmniejszego dźwięku, który mógłby przytłumić rozbrzmiewający krzyk.
- Alice?! - to chyba był Kirill. Niestety nie była pewna, musiałaby przybliżyć się. Liczne mury labiryntu nieco zniekształcały głos, który słyszała. Jednak zdawał się męski. - Alice, jesteś tu?!
- Tak! - odkrzyknęła śpiewaczka, po czym ruszyła ponownie w stronę skąd do niej docierał. Opierała się też na węchu. Czy to był faktycznie Kirill, czy może ktoś próbował ją zmylić? Rozglądała się nerwowo, czy nie dostrzeże jakiejś kolejnej zjawy. Po rozmowie z Joakimem czuła się… Dziwnie.
- Alice? - głos rozległ się jeszcze raz. - Słyszysz mnie?!
Teraz wyraźniej odbierała krzyk. O ile nie była to perfekcyjna imitacja, to rzeczywiście nawoływał ją Kirill. Alice przemykała pomiędzy korytarzami. Miała wyciągnięte przed siebie ręce, aby nie wpaść na żadną ścianę. Było to dość irytujące… z jednej strony słyszała, z której strony dobiegał głos mężczyzny. Natomiast z drugiej nie mogła udać się tam wprost. Musiała kluczyć w prawo, potem prosto, wtedy w lewo… wydawało jej się, że to zajmuje wieki. Wnet do jej nozdrzy doleciał zapach, którego już od kilku minut poszukiwała. Kirill znajdował się już nie daleko.
- Jesteś?!
- Stój w miejscu! - odpowiedziała na jego wołanie, teraz śledząc go już i w zdenerwowaniu poszukując odpowiedniej drogi. Alice kluczyła między przejściami i zakrętami, aby znaleźć Kaverina. Przesuwała dłońmi przed sobą w powietrzu, by na nic nie wpaść. Ciemność była denerwująca…
Wnet natrafiła na mężczyznę.
- Jesteś? - ciszej zapytał Kaverin. - To ty?
Jego ręce powędrowały do przodu i w mroku natrafiły na jej ciało. Zacisnęły się na ramionach śpiewaczki. Następnie rozległo się głośno westchnięcie.
- Tak - powiedział z ulgą. - To naprawdę ty…
- Czemu… Czemu zostawiłeś mnie… Samą? - zapytała śpiewaczka. Jej ramiona nadal nieco drżały po tym wszystkim czego doświadczyła. Choć czuła się w dziwny sposób stabilniej psychicznie, to z drugiej strony jednocześnie czuła się nieco roztrzęsiona. Oparła dłoń na ręce Kirilla
- Co się stało? - zapytała niepewnie.
- Zacząłem widzieć martwe osoby… - Kaverin rzekł z przejęciem. - Większość z nich nie znasz. Była też moja matka i ojciec… to chyba oni… Kiedyś myślałem, że gdybym kiedyś ich zobaczył, to od razu bym ich rozpoznał. Na przykład na jakimś zdjęciu, lub filmie… Że posiadałbym intuicję. A jednak… jak na nich spojrzałem… wydawali mi się kompletnie obcy. Jedynie ich zachowanie przywoływało pewne wspomnienia. Traktowali mnie jak dziecko… A ja się poczułem tak, jak gdybym znowu był dzieckiem. A od kiedy umarli… nigdy to uczucie nie nawiedziło mnie - mruknął.
- Ja… Też widziałam i rozmawiałam z paroma zmarłymi osobami… W tym z moją matką… Pierwszy raz rozmawiała ze mną rozumnie. I jeszcze z innymi osobami… - powiedziała opuszczając głowę w dół
- Musimy iść… Nie chcę zgubić odpowiedniej drogi, a nie wiem gdzie jestesmy i czy teraz odnajdę zapach grupy Tuoniego - powiedziała poważnym tonem i pociągnęła lekko nosem. Nie chciała dawać Kaverinowi za dużo wskazówek jak mocno płakała poszukując go.
- Dobrze się czujesz? - Kirill zapytał troskliwie. - Wiesz… po tych rozmowach?
To brzmiało trochę tak, jak gdyby nie był do końca przekonany, czy on sam czuł się kompletnie stabilnie. Tymczasem Alice wyczuła ludzki zapach… zdawało się, że dobiegał z jakiegoś niedalekiego punktu...
Harper mruknęła
- W miarę… Jakoś. Nikt na mnie nie nakrzyczał… Choć to nie była wycieczka, którą chciałabym powtórzyć… Czuję kogoś niedaleko. Powinniśmy ruszyć w tę stronę? - zapytała Kirilla. Trzymał ją, więc musiała poczekać, aż ją puści i pozwoli się poprowadzić do miejsca, skąd docierała do niej ta woń, nie należąca do Kaverina.
- Nie. Nie powinniśmy - odpowiedział Rosjanin. Zrobił krok do przodu, rozluźniając uchwyt na jej ramionach. - Ale i tak to zrobimy - odwrócił się i spojrzał na nią z uśmiechem… co bardziej poczuła, niż zobaczyła. - Czyż nie?
Alice westchnęła
- No nie mamy innego wyjścia. To nasz jedyny drogowskaz do miejsca, w którym powinniśmy być. Mam nadzieję, że nie straciliśmy zbyt wiele czasu - powiedziała zaraz, złapała go za rękę i poprowadziła w stronę, gdzie czuła inną osobę.
- Też mam taką nadzieję… - mruknął Kaverin.

Ruszyli w stronę, z której dobiegał zapach ludzkich ciał. Alice zamknęła oczy, aby lepiej koncentrować się na nim, choć tak właściwie nic to nie zmieniało. Czy powieki były rozwarte, czy zamknięte, widziała dokładnie tyle samo. Szli szybko, prawie biegli. Korytarz coraz częściej zakręcał w najróżniejsze strony… zdawało się, że labirynt stawał się coraz bardziej skomplikowany, im bliżej znajdowali się korony niebios.
- Słyszysz to? - szepnął mężczyzna.
Do uszu Alice dobiegał szum masy wody, jaka płynęła gdzieś nad nimi… pewnie znajdowali się bezpośrednio pod dnem jeziora Alue. Jednak gdzieś obok również rozlegał się szum płynącej wody… jak gdyby gdzieś niedaleko znajdowała się fontanna… właśnie tak śpiewaczka to sobie wyobrażała. Słyszała również ludzkie głosy, jednak strumień skutecznie go zagłuszał. Jednak mówiła tylko jedna osoba. Pozostałe musiały słuchać.
Śpiewaczka mruknęła cicho
- Tak… Słyszę szum wody i jeszcze, że ktoś mówi - powiedziała cicho, tak by tylko Kirill usłyszał, po czym poprowadziła go w stronę skąd owe dźwięki dochodziły. Najwyraźniej to tam mieli się udać. To tam miało się wszystko rozstrzygnąć. A przynajmniej tak kobieta przypuszczała.

Ujrzała dochodząca zza rogu poświatę… Było to tylko trochę blasku, jednak ich oczy tak długo tkwiły w kompletnym mroku, że równie dobrze mogły zapłonąć reflektory stadionu sportowego. Kirill cicho westchnął, po czym wyjrzał zza rogu. Następnie odsunął się i pozwolił Alice zająć jego miejsce. Śpiewaczka dostrzegła ogromny, kamienny łuk wprawiony w sam koniec korytarza. Było to przejście prowadzące do jakiegoś dobrze oświetlonego pomieszczenia. Paliły się w nim pochodnie. Śpiewaczka dojrzała również ściany, po których spływała woda… co stanowiło niezwykle estetyczny widok. Choć jednocześnie z jakiegoś powodu dość przerażający. Odniosła wrażenie, jak gdyby sufit zaczął przeciekać i zaraz wyleje im się na głowę cała woda Alue. To było rzecz jasna mało prawdopodobne, jednak ciarki na ramionach pozostały. Harper dostrzegła również kilkoro ludzi ustawionych do nich plecami. Spoglądali na coś, co znajdowało się przed nimi. Śpiewaczka tej rzeczy nie dostrzegała, bo mały tłum zasłaniał jej widok.
Alice cofnęła głowę, po czym spojrzała na Kirilla
- Chodźmy… - odezwała się cicho i uśmiechnęła próbując dodać sobie i jemu otuchy. znów wyjrzała, próbując teraz rozpoznać co za ludzie tam stali. Czy kogoś rozpoznawała? Była ciekawa na co patrzą, ale z tej odległości trudno było jej dostrzec. Z drugiej strony, trochę stresowała się, tak po prostu podejść. Wyprostowała się i wychyliła nieco bardziej. Może inny kąt da jej więcej wizji?
Niestety nie, musiałaby wejść do sali, aby zobaczyć cokolwiek więcej.
- Chodźmy - Kaverin westchnął, po czym zamknął oczy.
Alice poczuła nagłą elektryczność w powietrzu. Zadrżała. Z zaskoczenia, ale także… dziwnej przyjemności. Przypominało to nieco przyjemny, orzeźwiający wicherek, który pojawił się w upalny dzień, przynosząc nieco ochłody. Spojrzała na Kirilla. Mężczyzna wydawał lekki blask. Jego włosy pokryły się srebrem. Wyglądały niczym roztopiona stal. Lekko falowały w powietrzu. Alice zdała sobie sprawę z tego, że sam Kaverin również unosił się w powietrzu. Lewitował jedynie kilka centymetrów nad ziemią, jednak wystarczająco. Wnet obrócił się w stronę śpiewaczki i przybliżył się do niej. Harper utonęła w jego oczach, które przypominały dwie bezdenne studnie, do cna wypełnione potężną, pierwotną energią. Nachylił się i pocałował ją. Alice poczuła błyskawice, które wdarły się w jej ciało i poraziły ją. Nagle Kaverin zgasł i opadł ciężko na podłogę, wychodząc z formy Imago.
Westchnął.
- Otrzymałaś ładunek… Na wypadek gdybym ja nie zdążył zareagować. Będziesz mogła cofnąć się do tego momentu. Właśnie tego. Jak to zrobić? - zapytał. - Kiedy przyjdzie odpowiedni czas, sama będziesz wiedziała - mruknął. Wydawał się teraz nieco zmęczony.
W pierwszej chwili Alice zaniepokoiła się. Wiedziała co Kirill robił, ale sądziła że z jakiegoś powodu chce cofnąć czas już od razu. Kiedy jednak wytłumaczył jej co zrobił, sapnęła tylko. Kiwnęła głową.
- Odsapnij chwileczkę - powiedziała i potarła ramię przez marynarkę. Jej skóra nadal lekko mrowiła po tym elektrycznym doznaniu. Spojrzała w stronę wejścia do pomieszczenia. Przełknęła ślinę i gdy Rosjanin dał znać, że powinni iść, ruszyła przy jego boku. Wyprostowana. Spięta. Uważna. Skoncentrowana na zadaniu.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:19   #523
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Najgorsza wersja wydarzeń

Przeszli przez łuk rzeźbiony w kamieniu. I znaleźli się, jak zdawało się, w kompletnie innym świecie. Pomieszczenie przypominało jaskinię - bardzo wysoką, szeroką i długą. Skalne podłoże przykrywał drobny, żółty piasek oraz szereg kamyków najróżniejszego koloru i kształtu. Po ścianach spływała jasna woda - rozbijała się o szerokie koryto, płynęła dookoła sanktuariów, po czym znikała w odpływach. Alice dostrzegła na samej górze, tuż pod sufitem, tańczące chmary fosforyzujących owadów. Na pierwszy rzut oka przypominały robaczki świętojańskie i może właśnie nimi były… znajdowały się zbyt daleko, aby to orzec. Alice spostrzegła napis wyrzeżbiony na ścianie. Proste litery składały się na słowa w języku fińskim.

Nieba korona co jest sercem Boga
Ma w sobie burzę, potrafi być sroga
Lecz dobry Fenni odnajdzie w niej spokój
Jasnego nieba, gdy mija niepokój.

Werset dziesiąty, brzmiący tak samo jak piąty. Jego obecność miała poświadczać, że wędrowiec znalazł się we właściwym miejscu. Alice przesunęła wzrok niżej, spoglądając na zebrane osoby. Dostrzegła Tuoniego, Ilmarinena, Nurię, czterech mężczyzn z karabinami maszynowymi, którzy musieli należeć do Valkoinen. A także dwóch członków Kościoła Konsumentów. Kojarzyła ich twarze, jednak nie znała imion. Obok nich stał Terry.
- Gratulacje, Joakimie - rzekł. - Wreszcie nam się udało.
Nikt nie zauważył nadejścia Alice i Kirilla. Otaczający ich wodospad skutecznie maskował odgłos ich kroków.
Alice słysząc głos Terrence’a drgnęła i zerknęła na Kirilla, skoro nikt ich nie zauważył, śpiewaczka mogła rozeznać się lepiej po całej sali. Było tu pięknie, jednak nie miała niestety czasu na zachwycanie się widokami. Szukała jakiegoś punktu, w którym mogłaby się ukryć przed kulami, jeśli zaszłaby taka potrzeba. Milczała, nie przerywając rozmowy, która trwała nieco dalej. Wodziła też wzrokiem dalej, zastanawiając się, czy znaleźli już koronę… Szukała jej.
Alice nie znalazła odpowiedniego miejsca na ochronę przed gradem kul. Zamiast tego dostrzegła nieco inaczej odbijające się światło w pewnym punkcie na ścianie znajdującej się po jej lewej stronie. Czy to było tylko złudzenie? Ale nawet jeśli… to co je wywoływało? Nagle zrozumiała. Po drugiej stronie nie znajdowała się w tym miejscu ściana. Musiało to być sekretne przejście, bardzo skutecznie maskowane przez spadającą wodę. Gdyby nie nadnaturalnie bystry wzrok oraz spostrzegawczość, Harper na pewno nie dostrzegłaby tego.
- Ale zdaje się, że mamy gości, czyż nie? - Tuoni mruknął. Obrócił się powoli, spoglądając na rudowłosą i jej towarzysza. Uśmiechał się szeroko niczym gospodarz na przyjęciu, witający kolejnych przybyszy. - Witaj, Alice. Witaj i ty… - bóg umarłych spojrzał na Kirilla. Chyba nie znał jego imienia. Kaverin nic nie odpowiedział. Raczej nie zamierzał się przedstawiać.
- Dość tego Tuoni… - przywitała się śpiewaczka, nie patrząc teraz na Kirilla i nie wodząc wzrokiem po zebranych. Zmarszczyła brwi obserwując skradzione ciało Joakima, w którym pomieszkiwał chwilowo bóg śmierci
- Masz zamiar dalej ich oszukiwać? - zapytała i skinęła głową w stronę członków Kościoła. Dopiero teraz zerknęła na krótki moment na Terry’ego. Przebiegła po nim wzrokiem od stóp do głów, czy nic mu się do tej pory nie stało, a następnie znów spojrzała na władcę Tuoneli, by zaraz zerknąć gdzieś za niego. Dalej szukała wzrokiem korony.
Mężczyźni przed nią poruszyli się. Nieco zmienili pozycję. W ten sposób niechcący rozstąpili. Nieznacznie. Jednak tyle, by Alice mogła dostrzec, co znajdowało się za nimi. Przymrużyła oczy, aby wyostrzyć kontury wspaniałego posągu starca. Miał wymiary w skali jeden do jeden. Przedstawiał mężczyznę siedzącego na tronie wykutym w kamiennej ścianie jaskini. Woda oblewała jego głowę i ramiona, spływając na boki. Na skroni starca tkwiła rdzawoczerwona, podniszczona korona. Tak właściwie przypominała bardziej wygięty w kółko kawał drutu, niż symbol panowania. Wyglądało na to, że wieki tkwienia pod opadającym strumieniem odcisnęły na niej swoje piętno. Nie zniszczyły korony - oczywiście, że nie mogły. Jednak odebrały jej wszelką prezencję. O ile w ogóle kiedykolwiek taką miała. Przecież tak właściwie… nie stanowiła wcale symbolu panowania. Wręcz przeciwnie. Niewoli i przymusu.
- Masz rację - Tuoni zaklaskał. - To nie ma już teraz sensu.
Kiedy tylko dał znak, ludzie Valkoinen podnieśli bronie. Bez chwili wahania zastrzelili dwóch członków Kościoła Konsumentów. Wycelowali również w de Trafforda, który nie zdążył zareagować w porę. Chwilę potem on również padł na podłogę bez życia. Jego ciało wykręciło się w ten sposób, że oczy spoglądały na Alice. Jeszcze przez chwilę paliło się w nich światło… kiedy nagle zgasło.
Śpiewaczka otworzyła usta by coś krzyknąć i momentalnie je zamknęła, zaciskając pięści mocno do bólu. Popatrzyła na Terrence’a i drgnęła, wściekła
- Ty. Gnoju - obrzuciła Tuoniego wyzwiskiem. Była wściekła. Co powinna zrobić. Cofnąć czas do moment, kiedy ustaliła to z Kirillem? Czy mogła jakoś uratować Terry’ego i pozostałych członków Kościoła? Rozważała. Najpierw jednak chciała dowiedzieć się najwięcej jak mogła
- Jak zamierzasz ją zniszczyć? - zapytała mrużąc oczy ze złością i pogardą, obserwując boga Tuoneli. Czuwała, czy zaraz nie wymierzą do Kirilla.
- Koronę? - bóg umarłych obrócił się za siebie, spoglądając na kawałek metalu, który zdobił wyrzeźbioną skroń Ukka. - Chcesz zobaczyć? - uśmiechnął się do niej. Następnie tak po prostu ruszył w stronę artefaktu, obracając się do niej plecami.
Tymczasem Kirill lekko złapał ją za rękę.
- Jeżeli to zrobisz… - szepnął. - Może się nie udać… nie udać… przywrócić go do życia - spojrzał na nią uważnie. - Czas czasem, ale zasady są takie… że śmierć jest z natury ostateczna…
Westchnął.
- To pół na pół - mruknął cicho. Szybko zamilkł, kiedy Tuoni na nich spojrzał, nie kontynuując wędrówki.
Alice spojrzała na Kirilla z poważnym wstrząsem wymalowanym na twarzy
- Mówisz mi to dopiero teraz?! - jego słowa nie polepszyły jej stanu emocjonalnego. Terry zginął tak po prostu? Tak kompletnie bezsensu? Nie mogła się z tym pogodzić. Spojrzała po członkach Valkoinen. Czy miała jakąkolwiek szansę dobiec do korony szybciej, niż zrobi to Tuoni? Oddzielało ją od tego zbyt wiele osób. Spojrzała na artefakt, jakby bardzo teraz pragnęła móc posiadać zdolność telekinezy Terrence’a.
- Nie pozwolę ci na to, słyszysz?! - rzuciła do Tuoniego i zacisnęła znów mocno dłonie, raniąc ich wnętrza paznokciami. Zaczęła iść powoli w stronę boga śmierci.
Ten natomiast był już przy posągu. Nachylił się i zanurzył ręce w wodzie. Nagle syknął i odskoczył.
- Nie - załkał z bólu. Głośno oddychał, próbując zapanować nad sobą. - Nie mogę jej dotknąć! - krzyknął. Na jego twarzy było wypisane wielkie zaskoczenie i niezrozumienie.
Alice nic nie powiedziała idąc dalej. Dlaczego nie mógł jej dotknąć? Bo był bóstwem, które nie posłuchało woli najwyższego z panteonu? Był w ciele fina, więc trudno by było, żeby powód mógł być jakoś z tym związany. To jednak kupowało jej czas. Czy dość, by to ona mogła dotknąć Korony? Póki nikt jej nie zatrzymywał, chciała wykorzystać okazję. A jeśli się nie uda? Wtedy cofnie czas. Cofnie go i zaplanuje inaczej. Oczy jej się szkliły, ale szła gotowa do tego, co miała uczynić. Na jej drodze stanęli mężczyźni z Valkoinen. Podnieśli bronie, celując w nią i…
- Nie! - krzyknął Kaverin.
Jednak oni nie pociągnęli za spust. Tylko trzymali ją na muszce. Natomiast w tym czasie Tuoni głośno westchnął.
- Myślałem, że jakoś bardziej zareagujesz - rzekł naburmuszony. - Nie wiem… krzykniesz ze szczęścia? Wydasz odgłos zwycięstwa? Jak brzmi odgłos zwycięstwa? - zamyślił się. - Wiktoria. Chyba właśnie tak.
Znowu nachylił się w stronę posągu i tym razem już bez żadnych przeszkód chwycił koronę i zdjął ją z głowy Ukka.
- Nie dajesz mi satysfakcji - Tuoni spojrzał na nią, kręcąc głową.
Harper pokręciła głową
- Nie bądź śmieszny. Ucieszę się dopiero wtedy, kiedy naprawdę zwyciężę… Nie chwali się bowiem dnia, przed zachodem słońca - powiedziała i spojrzała na członków Valkoinen
- Każesz mnie im rozstrzelać, jeśli podejdę bliżej? Tchórzu? - odezwała się do Tuoniego.
- Nie masz innego wyjścia, jak zastanawiać się nad tym. Nie znasz odpowiedzi… chyba że sam ci ją wyjawię. Widzisz. Możesz nazwać mnie tchórzem, ale jestem tchórzem za sterami - Tuoni uśmiechnął się, wzruszając ramionami. - Teraz wyjdziemy na powierzchnię i znajdziemy Surmę. Kiedy zajmie się koroną, ja odzieję cię w suknię ślubną - uśmiechnął się do niej. - Nie wyglądasz najlepiej, ale Tuonetar nie będzie miała nic przeciwko… - mruknął.
- Nie bądź śmieszny. Nie wyjdę stąd grzecznie. Poza tym… Nie. Po prostu nie. Rozumiesz? Nie zgadzam się - Alice zabrzmiała odrobinę nielogicznie, ale w jej słowach był ogrom złości. Była wściekła na Tuoniego i co więcej, zrobiła kolejny krok. Popatrzyła na wyloty luf wycelowanych w nią broni. Bała się, wiedziała jaki to ból zostać postrzeloną. Zwlekała jednak z cofnięciem czasu i przede wszystkim, nie oglądała się na Kirilla. Wiedziała, że będzie chciał ją powstrzymać. nie mogli tego jednak zrobić. Musiała dostać się do korony.
- Pojmijcie ją - rzekł Tuoni. - Skoro się nie zgadza i nie współpracuje… nie mam innego wyboru, ukochana - westchnął, spoglądając na Alice tak, jak gdyby śpiewaczka tylko się z nim droczyła. - Ukochana - powtórzył. - Lepiej będzie, jak zacznę ćwiczyć już teraz.
Mężczyźni zaczęli przybliżać się do niej. Stali dokładnie pomiędzy Harper, a bogiem umarłych. Kobieta wyczuwała Kaverina tuż za sobą, ale mężczyzna w żaden sposób nie zareagował. Bo co mógłby zrobić?
Alice cofnęła się o krok, tym samym wpadając na Kirilla. Wzdrygnęła się i zerknęła na niego. Nie wiedziała co ma robić. Potrzebowała jakiegoś cudu i to zdecydowanie na już, nie ‘za chwilę’. Od korony dzieliły ją zaledwie metry, a jednak stojący na jej drodze mężczyźni z bronią stanowili mur, którego nie mogła od tak po prostu przeskoczyć. Rozejrzała się, szukając innej drogi. Czy mogła się dostać w pobliże Tuoniego w jakikolwiek sposób inaczej, niż przez członków mafii? Może lewitując… ale nie posiadała mocy Noela. Zostały dwie opcje. Mogła albo obrócić się na pięcie i uciec drogą, którą tutaj weszła. Lub też ruszyć w stronę ukrytego przejścia. Istniała również trzecia możliwość, jaką było pójście naprzód… ale czy naprawdę mogła liczyć na to, że uda jej się wygrać walkę z pięcioma mężczyznami? Dysponując jedynie wyostrzonymi zmysłami?
Była też opcja czwarta… Zamknęła oczy. Spróbowała się wyciszyć. Zamierzała jednak cofnąć czas. Kirill powiedział, że będzie wiedziała jak to zrobić, gdy przyjdzie na to czas i nadszedł właśnie teraz. Ostatnie chwile poświęciła na to, by zdecydować co zrobić, gdy to nastąpi. Nadal nie wiedziała jak ma przechytrzyć Tuoniego, ale musiała spróbować. Tylko jak… decydowała w umyśle, biorąc głęboki wdech. Jak cofnąć czas? Zapytała samą siebie.
Jej rozważania przerwał brutalny atak dwóch mężczyzn. Nie uderzyli jej, po prostu skoczyli do przodu i mocno złapali za ramiona. Obrócili ją tak, jak gdyby nic nie ważyła. Jeden z nich unieruchomił ją, przyciskając jej plecy do swojej klatki piersiowej i wsuwając swoje ręce pod jej pachy. Zakleszczył ją.
- Zrób to! - warknął Kirill, kiedy czwarty mężczyzna szedł w jego stronę. Choć na pierwszy rzut oka mogło wydawać się, że próbuje sprowokować swojego przeciwnika… Alice wiedziała, że w rzeczywistości te słową są skierowane do niej.
Harper otworzyła oczy i spojrzała na niego. Tak. Chciała to zrobić, ale nadal nie wiedziała jak! Serce jej załomotało, kiedy ponownie zacisneła oczy i spróbowała wsłuchać się w siebie. Musiała znać odpowiedź, Kirill tak powiedział. Więc musiała wiedzieć jak to zrobić! Nie szarpała się, koncentrowała na szukaniu odpowiedzi. Czy robiła coś nie tak? Spróbowała sięgnąć do energii, którą jej podarował.
Mężczyzna obrócił ją w ten sposób, że teraz stała na przeciw Tuoniego. Mężczyzna przybliżał się powolnym, drapieżnym krokiem Joakima. Trzymał w ręce koronę i bawił się nią tak, jak gdyby była przypadkową zabawką, którą akurat znalazł. A niezwykle potężnym i cennym artefaktam.
- Wygrałem, Alice - szepnął, przybliżając się. - Patrz na mnie… no spójrz - mówił łagodnie.
Harper czuła, że energia Kirilla zaczyna się w niej kotłować. Tak, jakby posiadała wewnątrz siebie ogromny balon pełen rozgrzanego powietrza, który tylko czekał na pojedyncze ukłucie szpilki…
Alice zignorowała go, koncentrując się na energii wewnątrz siebie. Dlatego, że musiała się skupić i dlatego, że kpiła z niego. Chciała, by poczuł irytację. By dowiedział się, jakie to ‘przyjemne’ odczucie.
Mężczyzna przybliżał się z każdym kolejnym krokiem. Uśmiechał się. Nagle stanął tuż przed nią i wyciągnął rękę. Oparł ją na podbródku kobiety i pociągnął go w górę. Z tego powodu Alice była zmuszona spojrzeć mu w oczy.
- Będziesz mi żoną - rzekł. Harper zastygła, przypominając sobie wizję w Melvyn’s. Słowa zostały wypowiedziane dokładnie tak samo. Tuoni nachylił się i pocałował jej usta.
Wtedy moc uwolniła się.

Rzeczywistość zafalowała i zniknęła. Gdyby w pobliżu znajdował się zegar, jego wskazówki zaczęłyby się cofać. Alice widziała wszystko tak, jak na przewijanym filmie. Jedynie nie było dźwięku. Wielka, przeraźliwa cisza, która wnet okazała się całkiem przyjemna… kiedy pocisk wypłynął z czaszki de Trafforda, a mężczyzna powstał z martwych. Śpiewaczka poczuła zwiększające się zawroty głowy. Straciła przytomność na dłuższy moment.

Kiedy otworzyła oczy, znajdowała się w korytarzu przed sanktuarium.
- Otrzymałaś ładunek… - mówił Kirill. - Na wypadek gdybym ja nie zdążył zareagować. Będziesz mogła cofnąć się do tego momentu. Właśnie tego. Jak to zrobić? - zapytał. - Kiedy przyjdzie odpowiedni czas, sama będziesz wiedziała - mruknął. Wydawał się teraz nieco zmęczony. Nagle drgnął. - Ty… ty już go wykorzystałaś, prawda? - zmarszczył czoło.
Alice przetarła twarz dłońmi. Kiedy je opuściła, spojrzała na Kirilla i kiwnęła głową
- Do dupy… - powiedziała, po czym spojrzała w stronę przejścia do sali. Jak miała uratować Terry’ego od śmierci?
- Kirill… Będziemy musieli… Wyratować Terrence’a. Miałeś rację, nie mogą jej zniszczyć tutaj. Potrzebują do tego Surmy, a nie zabrali go do środka. Terrence będzie nam potrzebny, musimy go wyciągnąć. Będziesz musiał zrobić to co powiem, dobrze? Gdy tylko zrobię to już wewnątrz sali - powiedziała poważnym tonem.
- Postaram się w międzyczasie naładować baterie. Obyśmy nie potrzebowali już mojej mocy… jednak postaram się być użyteczny w razie potrzeby - mruknął, po czym zaczął się koncentrować.
Alice zacisnęła pięści i ponownie weszła do środka. Tym razem natychmiast zawiesiła wzrok na de Traffordzie.
- Hej, Tuoni! - zawołała od wejścia, zwracając na siebie uwagę i przerywając w pół wypowiedzi Terry’ego.
- Już świętujesz zwycięstwo? - spojrzała na Terrence’a i skinęła głową w bok, by się odsunął z miejsca gdzie stał. Modląc się, że patrzy na nią. Odebrała Tuoniemu moment na powitanie i nie miała zamiaru pozwolić, by ponownie zaskoczył de Trafforda.
W sali rozległo się poruszenie. Mężczyźni zastygli w bezruchu. Niektórzy, przestraszeni, instynktownie złapali za broń. Tuoni obejrzał się na Alice i zmarszczył brwi, jak gdyby pierwszy raz widział ją na oczy.
- A czy widzisz szampana? - odpowiedział. - Witaj, Alice. Miło cię widzieć! W samą porę. Zdążyłaś na coś naprawdę wspaniałe…
- Chciałabym móc powiedzieć to samo. Jakże miło cię widzieć, gnoju z piekła rodem! A żeby cię szlag trafił, słyszysz? Ciebie. Nie ciało w którym jesteś, nie inne które mógłbyś zająć. Słyszysz? Życzę śmierci dokładnie tobie. I możesz sobie w tyłek wsadzić, swoich żołnierzyków - spojrzała ponownie na Terry’ego
- Bronie - powiedziała głośno, by na pewno ją usłyszał.
De Trafford spojrzał na nią, marszcząc brwi.
- Jak sobie życzysz, moja pani - skinął głową wytwornie, jak prawdziwy dżentelmen, jednocześnie rozbrajając czterech napastników. Karabiny maszynowe wyleciały w powietrze i zawisły wysoko poza zasięgiem wszystkich prócz samego Terry’ego.
Tymczasem Alice ujrzała, że z dwóch członków Kościoła Konsumentów jeden miał się dobrze, ale drugi nagle cały pobladł i osunął się na nogi. Złapał się za serce, jakby właśnie przeżył zawał. Chyba… chyba rzeczywiście to miało miejsce. Drugiemu natomiast nic się nie stało. Wpatrywał się w de Trafforda z rozwartymi szeroko ustami.
Alice kiwnęła głową
- Chodź do mnie - powiedziała do Terrence’a, zaczynając iść w jego stronę. Zignorowała koronę. Wiedziała gdzie jest. Wiedziała, że mogłaby poprosić mężczyznę, by ją do niej przeniósł, ale jednak postanowiła z tym poczekać. Najpierw musiała zapewnić mu bezpieczeństwo. Jemu, sobie i Kirillowi
- Kirill, idź do tamtej ściany - wskazała Rosjaninowi kierunek, gdzie było przejście. Ten postąpił zgodnie z jej poleceniem. Był wyciszony, jak gdyby nie znajdował się tu w stu procentach. Alice wiedziała, na czym koncentrował się. Jej wzrok spoczął na de Traffordzie, ale cały czas obserwowała członka Kościoła, który miał jakiś atak i miała oko na Tuoniego i członków Valkoinen.
Wnet Konsument przestał poruszać się. Umarł. De Trafford natomiast zaczął iść w stronę śpiewaczki.
- Co tu się dzieje? - zapytał Tuoni, śmiejąc się. Jak gdyby Alice była aktorką w niespodziewanym kabarecie. - Hmm… - zagryzł wargę, obserwując otoczenie.
 
Ombrose jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:21   #524
 
Vesca's Avatar
 
Reputacja: 1 Vesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputacjęVesca ma wspaniałą reputację
Priorytety ponad Koronę

Alice spojrzała jeszcze raz na Tuoniego, a potem skupiła się na dostaniu do Terrence’a. Prawie do niego podbiegła, łapiąc za łokieć
- Jego broń też - wskazała zmarłego członka Kościoła. Po czym spojrzała w stronę korony, trochę tęsknie, ale nie wydała mu polecenia, zaczęła prowadzić Terry’ego do wyjścia w ścianie, po drodze zgarniając Kirilla. Upewniła się, że zasłania de Trafforda, prowadząc go przed sobą. Obejrzała się na Tuoniego i uniosła kącik ust, kpiąco. Tuż przed tym, jak przeprowadziła obu mężczyzn przez ‘skałę’, tak naprawdę wpychając do tajnego przejścia.
- Co tu się dzieje… - powtórzył bóg umarłych. - Będę tutaj stał w bezruchu i czekał na rozwój wydarzeń. Taka moja deklaracja - uśmiechnął się do Harper.
Żołnierze Valkoinen obejrzeli się na niego, czekając na rozkazy. Ale te nie chciały paść z ust Joakima. Jego oczy podążały za śpiewaczką. Wydawały się niezwykle zaciekawione.
- To stój! - odpowiedziała mu na odchodnym, wyprowadzając dwie cenne dla siebie osoby w bezpieczną strefę. A przynajmniej taką Alice miała nadzieję. Zadrżała, nie dlatego, że woda spływająca po skałach teraz zmoczyła i ją, a najpierw obu mężczyzn przed nią. Zadrżała, bo bała się, że jej się to nie uda. Miała nadzieję, że mogła na sekundę odetchnąć, a teraz musiała wymyślić plan ‘B’
- Idziemy… Póki co jak droga prowadzi - powiedziała do nich obu, trzymając dłonie na plecach obu panów.
- Jak twój dzień… Terrence? - odezwała się, gdy odeszli już kawałek.
- Dobrze cię widzieć. Całą i zdrową - odpowiedział mężczyzna. Przytulił ją. Kirill szedł przed nimi i nie zwracał na nich uwagi. - Jednak… nie wiem, czy powinniśmy się cieszyć. Korona… tak blisko… a my przeszliśmy obok niej. Przecież mógłbym ją wziąć… Czy to źle, że tego nie zrobiłem? - zapytał. - Wszedłem w tryb kompletnie - zastanowił się przez moment - nazwijmy to… pasywnym. Tylko wykonywałem twoje polecenia - uśmiechnął się nieznacznie.
Tuż przed nimi pokazały się spiralne schody. Prowadziły w górę.
Alice odetchnęła
- Musieliśmy ją zostawić, bowiem muszą ją wynieść. Do zniszczenia jej potrzeba Surmy… A nie było go tu z wami. Będzie więc czas, aby ją im odebrać, a chciałam się upewnić, że tym razem nie zginiesz… Znaczy się… No wiesz, że nie zaskoczą cię, czy coś - powiedziała poprawiając się, wymijająco. Mężczyzna spojrzał na nią dziwnie, ale nie drążył tematu.
- Musimy opracować plan, mamy mało czasu… Znaczy ja mam mało czasu. Wydostańmy się stąd, w bezpieczniejszą przestrzeń i zaraz pomyślimy - powiedziała jeszcze
- Aha, uduszę cię za te leki, co mi podałeś. Były cholernie do bani - skrytykowała go, ale uśmiechnęła się lekko.
- Leki? Jakie leki? Które leki? - Terry zapytał. - Ach, mówisz o tej strzykawce? Źle się po tym czułaś? Moje biedactwo… - de Trafford westchnął i pogłaskał ją po ramieniu. Alice tymczasem zauważyła, że Kaverin zaczął jakby szybciej wspinać się po schodach, po części tak, jakby chciał uciec od nich czym prędzej. - Gdyby to było ciało kogokolwiek innego, niż Joakima… po prostu skręciłbym mu kark - westchnął.
Alice uniosła głowę, by spojrzeć na Terrence’a w mroku. Choć oczywiście nie mogła go widzieć, ale zrobiła to z odruchu
- Źle czułam? To mało powiedziane. Nieważne… Gdyby to było ciało kogokolwiek innego niż jego, sama bym mu skręciła kark - mruknęła i zaraz spojrzała na plecy Kirilla
- Jak się czujesz? - zagadnęła do niego. Odezwała się po rosyjsku, żeby wiedział, że mówi do niego, nie do Terrence’a.
- Gdybyś mogła, to byś skręciła… - westchnął de Trafford. - Gdybym mógł, też bym to zrobił…
Zdawało się, że de Trafford był nie do końca zadowolony z tego, że ich największy wróg znajdował się w ciele osoby, którą uważał za najbliższą. Tymmczasem śpiewaczka szła po schodach tuż za Kaverinem.
- Dobrze - Rosjanin odpowiedział na jej pytanie. - Oczywiście, że dobrze - westchnął. W jego głosie rozbrzmiewała ciężkość, choć ciężko było stwierdzić, czego dokładnie dotyczyła.
Alice przyglądała się dalej plecom Kaverina
- Niech ci nie przyjdzie do głowy, że teraz cię nie potrzebuję - ostrzegła go, spokojnym tonem i dopiero wtedy przełączyła się na powrót na angielski
- Najważniejsze, że teraz jesteśmy znów w grupie. Mam nadzieję, że ten wyczyn choć trochę zaskoczył Tuoniego, co kupi nam odrobinę czasu - powiedział i roztarła dłonie o siebie. Nieco jej zmarzły, głównie z nerwów.
- A z tym moim zdrowiem to też tak… Średnio - dodała i westchnęła.
- Coś cię boli? - zapytał de Trafford z troską. - Odniosłaś obrażenia?
Co prawda nie pamiętał, aby Alice została przez cokolwiek trafiona w sanktuarium Ukka, jednak ktoś wcześniej mógł wyrządzić jej krzywdę.
Kirill również zawahał się i Harper wyczuła, że obejrzał się, aby na nią spojrzeć… co nie przyniosło żadnych rezultatów w kompletnym mroku. Nie marnując czasu, obrócił się z powrotem do przodu i kontynuował wspinaczkę po schodach.
Alice mruknęła
- Spokojnie, nikt mi nie przyłożył teraz, ani nic… Wcześniej, to co innego. Nie będę marudzić na ten temat, ale miałam dziś bliskie spotkanie z kowadłem. I konsumowanie nie wyszło mi na zdrowię. Polowała na mnie bestia, duch stróż umierających zwierząt… Zwany Łowcą. chciał ‘ukrócić mi męki’. Wraz z Jenny poradziłyśmy sobie z nim, choć sporym kosztem… Ona złamała rękę, a ja no cóż… Sczerniałam i proces trwa, odliczając mi minuty do końca, od tamtej pory - powiedziała na czym stoi.
- Dużo się dziś działo. Nawet po drodze tu w tym labiryncie, widziałam duchy tych, którzy zmarli… Tak czy inaczej, powiedz mi Terrence, ile osób jest na wyspie, które mogą nam pomóc, a o których ja mogę nie wiedzieć? Zaraz powiem ci kto jest tu z nami - zmieniła temat z siebie na bardziej rzeczowe sprawy.
- Są członkowie Kościoła Konsumentów i Valkoinen. IBPI nie zostało powiadomione, więc nie powinniśmy się spodziewać tej organizacji. Nasze tak zwane… - Terry zamyślił się, a potem zaśmiał… - “przymierze” wciąż trwa. I wiedzielibyśmy, gdyby postanowili przylecieć na tę wyspę. Jednak nie przekazali nam żadnej informacji, która sugerowałaby taki ruch z ich strony. My, rzecz jasna, również nie wspomnieliśmy im o istnieniu tego miejsca.
De Trafford szedł naprzód sprężystym krokiem. Zdawał się mieć więcej sił, niż ktokolwiek mógłby go o to podejrzewać. Chyba że to było jedynie złudzenie…
- Alice? - zapytał. - Czy ty spodziewałaś się kogoś?
- Spodziewałam? Gdzie? - zapytała śpiewaczka, nieco skołowana w jakim sensie. Z IBPI? Tutaj? Gdzie? Zaczęła nawet nasłuchiwać uważniej, czy ktoś się zbliża, a fakt ten przeoczyła. Zaraz zrobiła się również bardziej spięta, szykując na niechciane zaskoczenie.
Jednak, jak zdawało się, nikt nie podążał ich śladami. Czy Tuoni i jego sprzymierzeńcy naprawdę zostali cały czas na dole, ciesząc się koroną? Przecież nie potrafili jej zniszczyć… musieli wyjść na powierzchnię, a najbliższą drogą były schody, którymi szła Alice, Kirill i Terrence.
- Powiedziałaś, że wymienisz osoby, które są z nami. I zapytałaś czy, znajduje się ktoś pomocny, o kim nie wiedziałaś. Dlatego zapytałem się, czy w pewien sposób… choć to może nieco pokrętne… czy nie spodziewasz się jakiejś nieoczekiwanej pomocy…
Kirill westchnął przed nimi, jak gdyby sam głos de Trafforda męczył go.
Alice zerknęła w stronę, gdzie szedł obok niej Terrence
- Nieoczekiwanego spodziewam się zawsze… ale nie, nie miałam nikogo konkretnego na myśli. Tymczasem ze mną i Kirillem przybyła Jenny, Emerens i Mary - zmieniła płynnie temat. Zastanawiało ją, czy Terrence celowo ignorował obecność Kaverina, czy rozgrywała się między nimi jakaś drugoplanowa walka, poza kadrem jej pola widzenia, o której nie miała pojęcia i stąd takie reakcje Rosjanina. Tyle że żaden z mężczyzn nie zrobił nic ostentacyjnego przeciw drugiemu. Bardziej zdawało się, że po prostu ignorowali swoją obecność. I czy to było aż takie zastanawiające? Kirill wiedział, że Alice wcześniej kochała się z de Traffordem, a czuł coś względem niej. I nawet teraz, w tym korytarzu, Terrence zachował się tak, jak gdyby Harper coś dla niego znaczyła. Przytulił ją.. pogłaskał po ramieniu… może niewiele, ale wystarczyło, by Kirill nie miał ochoty na przedyskutowywanie strategii. Natomiast de Trafford po prostu szedł ze śpiewaczką i za Rosjaninem. Nie odzywał się do niego, ale to samo w sobie jeszcze nie było niegrzeczne.
- A co z Sonią? To ona cię nam wykradła… długo myśleliśmy, że pracowała dla Valkoinen… ale chyba tak nie było? - zapytał Terry. - W każdym razie nie planowałem, żeby ona zabrała cię samochodem spod naszej siedziby. To było okrutne zaskoczenie - zaśmiał się ponuro.
Alice prychnęła
- Okrutne zaskoczenie… Nic mi na ten temat, proszę, nie mów… Co do Sonii… Pracowała dla Mary… Pracowała, nim zabójca Valkoinen nie zastrzelił jej na moich oczach. Gdzie kula przeleciała tuż koło mnie, żeby ją trafić… Też widziałam ją chwilę temu na dole, w jednym z korytarzy. Skrytykowała mój wygląd - pokręciła głowę i potarła nerwowo skroń.
- Czekaj… - de Trafford zmarszczył brwi. - Czyli została zastrzelona… czy też skrytykowała twój wygląd tuż przed chwilą? - mężczyzna zapytał. Następnie westchnął. - Pamiętam czasy, kiedy takie rzeczy po prostu wykluczały się. Niestety teraz już niczego nie można być pewnym.
Kirill odwrócił się i spojrzał na Alice. Jego twarz nie wyrażała żadnych emocji. Tym samym przeobraził się w znajomego, typowego Kaverina.
- Widzę światło… musimy być już blisko powierzchni - rzekł.
Rzeczywiście, skoro śpiewaczka mogła dostrzec jego twarz, choć przed chwilą w mroku było to kompletnie niemożliwe… Skądś dochodziło źródło światła. Zapewne brało się z gwiazd i księżyca, bo słońce zdążyło już zajść jakiś czas temu, jak się spodziewała.
Śpiewaczka zerknęła na de Trafforda
- Wspomniałam, że widziałam duchy zmarłych na dole, w drodze do pomieszczenia, gdzie znalazłam ciebie i gdzie była Korona… Nie jestem pewna, ale pogawędziłam z przynajmniej dziesięcioma osobami? Chyba więcej… Nieważne. Duchy zaskakująco dużo mówią - machnęła dłonią, jakby chciała porzucić ten temat. Spojrzała na Kirilla. Widziała, że się wyciszył i emocjonalnie wycofał za swój mur.
- Dobrze… To teraz dowiedzmy się, czy znów jesteśmy na samym szczycie, czy może gdzieś indziej… Wydaje mi się, że tym razem latający bizon nam nie pomoże - mruknęła.
- Myślałem… że to była bardziej przenośna - cicho mruknął de Trafford. Chyba był zawstydzony swojej pomyłki. - Ja nie spotkałem żadnej zmarłej osoby. Jeżeli ty widziałaś ich cały tuzin… nie wiem, czy ci zazdrościć, czy współczuć. Pewnie obydwie opcje są jakoś zasadne.
Tymczasem Kaverin obrócił się do śpiewaczki.
- Poznaję ten korytarz… to dokładnie te same schody, którymi wcześniej dostaliśmy się na dół. Nie wiem w którym dokładnie momencie, ale nasza wcześniejsza droga połączyła się z tą obecną… A to znaczy, że wkrótce wyjdziemy w tym samym miejscu, w którym zagłębiliśmy się w dół Iglicy. Co dalej? Czy twój przyjaciel mógłby przetransportować nas w dół? - nieznacznie skrzywił się.
Harper nie skomentowała słów Terrence’a, głównie ze względu na to, że nie chciała poruszać od razu świeżego tematu duchów. Kiedy więc Kirill zauważył, że znów wychodzą tym samym przejściem, zaczęła gdybać nad kilkoma sprawami. Jak Tuoni zamierzał wydostać się z tego miejsca, skoro nie posiadał zdolności latania? Liny? Czy znał może jakiejś przejście, o którym oni nie wiedzieli? Kolejne zdanie Kaverina wytrąciło ją nieco z rytmu.
- Hmm? Emm… Terrence, dasz radę ściągnąć nas na dół? - spojrzała na Terrence’a, trochę zmieszana formą w jakiej zwrócił się o nim do niej Rosjanin, a z drugiej strony pytająco, czy mógł to faktycznie zrobić. W końcu mieli do przebycia sto metrów we troje.
- Chyba… ale nie wiem, czy uda mi się to zrobić bezpiecznie. Moje umiejętności są potężne, jednak posiadam bardzo ludzki czas reakcji - westchnął. - Jeżeli zaatakuje nas seria z któregoś działka maszynowego… na pewno uda mi się nas osłonić. Z drugiego? Także. Ale niespodziewany paralotniarz z karabinem snajperskim? Mogę nie zareagować w porę.
- Jesteśmy na miejscu - rzekł Kirill. Mówił po rosyjsku, choć dobrze znał angielski, a ten język był wygodniejszy, biorąc pod uwagę obecność de Trafforda, który na pewno nie mówił po rosyjsku. - Widzę wyjście.
Alice też je dostrzegała. Zwykła, nieskomplikowana klapa w suficie. Nie była zamknięta. Czaiło się nad nią nocne niebo, wyglądające niezwykle spokojnie i niewzruszenie względem ich ziemskich zmagań.
Wyglądało na to, że jedyną osoba, która czuła się nieswojo w sytuacji, gdzie obaj mężczyźni zwracali się do niej i tylko do niej, traktując siebie nawzajem jak powietrze, była Alice.
- Rozumiem, że nie jesteś pewny, czy możemy się spodziewać paralotniarzy snajperów? - miała nadzieję, że Terrence żartował. Zerknęła na Kirilla
- Celowo unikasz mówienia po angielsku? - zapytała ostrożnie.
- Cały czas rozmawiamy z sobą po rosyjsku. Dlaczego mielibyśmy przestać? - zapytał Kirill, dziwiąc się jej spostrzeżeniu. Zabrzmiało to trochę tak, jak gdyby nie zauważał obecności de Trafforda… A może sądził, że skoro Anglik miał przywilej rozmawiać z Alice w swoim ojczystym języku, to nie było powodu, dlaczego Kaverin miałby rezygnować z tego samego. Czyż nie byłoby to niesprawiedliwe? W każdym razie, jak zdawało się, Kirill tak właśnie uważał.
De Trafford natomiast w ogóle nie interesował się rozmowami po rosyjsku, a jedynie spoglądał na wyjście na powierzchnię.
- Na pewno możemy spodziewać się paralotniarzy snajperów - rzekł. - Pytanie brzmi… czy pojawią się? - zwrócił na nią wzrok. - Wychodzimy na górę?
Rudowłosa milczała chwilę
- No… No tak… - odezwała się jeszcze po rosyjsku do Kirilla, nim zwróciła uwagę na Terrence’a
- A chcesz zostać tutaj w przejściu? Wolałabym jednak znaleźć się na stabilnym gruncie i choć ta konstrukcja zdaje się zaskakująco stabilna, preferuję jednak ziemię, drzewa wiesz… Takie zwykłe rzeczy. Może jestem staromodna, ale nie przepadam za drapaczami chmur. Więc będziemy musieli przeżyć snajperów… Ha… Ha… - Alice pokręciła głową, rozbawiona i jednocześnie zażenowana poziomem żartu, który zawarła we własnej wypowiedzi. Zamilkła aż do momentu, kiedy nie wyszli na zewnątrz, wtedy podniosła wzrok w górę, oglądając rozgwieżdżone niebo i Księżyc. Zawsze lubiła to robić. Na sekundę zatraciła się w tym widoku.
Był piękny. Gwiazdy jasno świeciły. Niebo było nimi wypełnione. Alice mogła spoglądać na otoczenie tak, jak gdyby wciąż trwał dzień. Być może po części umożliwiał to nadnaturalny wzrok, jaki posiadała… A jednak, obiektywnie rzecz biorąc, nie mogła dostrzec ani jednej chmury i blask z niebios skutecznie z rozganiał wszelkie cienie. Wyszli we trójkę na na zewnątrz. Rozejrzeli się wokoło. Jezioro Alue, które ich otoczało, wciąż promieniowało miriadami różnych barw. Najróżniejsze, zawarte w nim duchy nie zniknęły tylko dlatego, bo Alice nie spoglądała na nie przez kilka kwadransów.
- Miło odetchnąć świeżym powietrzem - mruknął Kaverin, wystawiając twarz na rześki wiatr. Tak wysoko było go co niemiara. Alice zrobiło się nawet nieco zimno.
De Trafford również obserwował otoczenie.
- Ciekawi mnie, czy ta wyspa posiada jakąś nazwę… - zastanowił się.
Harper milczała parę chwil
- Sporo tego świeżego powietrza na tej wysokości - objęła się nieco ramionami, zakładając na siebie poły marynarki Kirilla, by jeszcze lepiej zasłonić od chłodu, jednakże jej nogi nie były osłonięte, jedynie do kolan przez sukienkę, przez co chłód mógł spokojnie nękać ją innymi drogami, nie tylko przez plecy, czy ramiona. Zaraz przeniosła spojrzenie i na Terrence’a
- Wiesz, rozmawiałam z kilkoma mieszkańcami tej wyspy, ale jakoś nie przyszło mi do głowy zapytać. Musi mieć to jednak jakiś ścisły związek z fińskim panteonem, bo ten kowal, który miał młot i z wami podążał, do niego należy… Przy okazji, to on rozbił mi głowę… - przytknęła automatycznie dłoń do skroni, którą wcześniej miała zranioną. Nie myślała o tej ranie od dłuższego czasu, ale gdy tylko dotknęła głowy w tym miejscu, kłujący ból dał o sobie znać, przypominając, że jednak jest tam guz i rozcięcie, a kowadło było twarde.
 
__________________
If I had a tail
I'd own the night
If I had a tail
I'd swat the flies...
Vesca jest offline  
Stary 03-06-2018, 19:22   #525
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Skok

- A jak już mowa o głowie… - mruknął Terry. - Powiedz mi… kiedy przefarbowałaś się w całości na czerń? - spojrzał na jej włosy.
Wtem rozległ się bardzo cichy, szumiący odgłos, który Alice na początku zignorowała. To mogło być cokolwiek, chociażby nieco większa fala jeziora, stale obijająca się o brzeg. Potem jednak ten hałas zaczął narastać… aż wreszcie w zasięgu wzroku śpiewaczki pojawiły się dwa pierwsze helikoptery. Potem nadciągnęły kolejne dwa… i gdzieś za nimi znajdowały się jeszcze następne.
- To nasi przyjaciele? - mruknął Kirill głosem sugerującym, że wcale nie spodziewał się odpowiedzi twierdzącej.
Alice zerknęła na Terrence’a
- Czy słuchałeś opowieści o Łowcy, czy też uznałeś, że to metafora? Konsumowanie energii ducha sprawiło, że wyciągnęłam z siebie Dubhe. Najwyraźniej wpływ Tuonetar na jej stan okazał się już za duży no i teraz moje włosy odliczają mi czas do śmierci. Przy okazji czerniejąc. Te helikoptery, wiesz coś o nich? - zapytała wskazując obiekty dłonią. Zrobiła się spięta. Jeśli nie, to opcji było kilka, albo to Valkoinen, albo IBPI, w najgorszym przypadku to pierwsze, w najbardziej spontanicznym to był ktoś trzeci, tak jak tamci zagubieni żołnierze. Cóż, wyspa od paru godzin istniała sobie na powierzchni morza, nic więc dziwnego, że świat chciał poznać nowy ląd, niczym Kolumb Indie, trafiając w Amerykę…
- Niestety nie… - mruknął Terrence. Chyba chciał o coś dopytać, lub skomentować z rzeczy wspomnianych wcześniej przez śpiewaczkę, jednak helikoptery były tak ważne i niespodziewane… że kompletnie przesunęły wszystkie inne sprawy w dół kolejki priorytetów.
- Cholera - warknął Kaverin, obracając się w stronę śpiewaczki ze skrzywioną miną. Rzucił też wzrokiem na de Trafforda, jednak nie skierował do niego żadnego słowa.
Tymczasem rozległy się bardzo niespieszne i powolne oklaski. Z tunelu pod nimi wyłaniał się ktoś jeszcze.
- Ech… - westchnął Tuoni. - Mieliście rację… to bardziej odpowiednie okoliczności na zakończenie tego żałosnego dramatu.
Kiedy ciało Joakima wynurzało się na zewnątrz, głowa mężczyzny spoglądała z uśmiechem na formację zlatujących się helikopterów.
Alice zgrzytnęła zębami, aż ją zabolało. Przeniosła spojrzenie na Tuoniego. Czy niósł w dłoniach Koronę? Skoro wyszedł na zewnątrz, czy jego ludzie szli dopiero za nim, to może dawało jej czas na reakcję… Helikoptery wywoływały dodatkowy wiatr, rozwiewając jej, w większości czarne włosy. Przygładziła je dłonią, by nie wpadały jej w oczy
- Chcesz to zakończyć tutaj? Na szczycie? Jakże popisowo… Miałeś czekać, zniecierpliwiłeś się? - odezwała się do Tuoniego i zerknęła na Terrence’a. Miała nadzieję, że ten zdoła zareagować, jesli ktoś znów będzie miał broń w rękach wycelowaną w ich trójkę. Nie chciała by zginęli. Nie zamierzała oddawać ciała Tuonetar, nie pozwoli na to, by Tuoni pocałował ją po raz kolejny. zjeżyła się.
- Dokładnie, znudziłem się - Tuoni westchnął ciężko. - Stałem tak już jakiś czas, kiedy usłyszałem słodki głos mojej kobiety, mówiący, że w tej jaskini już nic więcej na mnie nie czeka - wzruszył ramionami. - I choć w pierwszym odruchu próbowałem się z nią nie zgodzić, to nie potrafiłem znaleźć odpowiednich argumentów. I… - rozłożył ręce - … - oto jestem - zaśmiał. - I oto są moi przyjaciele - spojrzał na helikoptery. - Posiadam też koronę - spojrzał na kawałek metalu, który wystawał z jego prawej ręki. - A ty nie masz niczego… nawet własnego ciała - uśmiechnął się, po czym powoli zaczął iść w jej kierunku.
Śpiewaczka wyprostowała się, po czym bez słowa zaczęła iść w jego stronę. Skoro już tak się wystawiał, miała zamiar to wykorzystać. Pal licho, że helikoptery należały do niego. Niech go szlag. Jej spojrzenie wyrażało zaskakujący spokój, gdy zaczęła zbliżać się do Tuoniego, zaciskając pięści. Wyszedł jej naprzeciw, a ona zamierzała go uderzyć. Miała na to ochotę już od dłuższego czasu i Joakim będzie jej musiał ten akt złości wybaczyć, ale nie mogła sobie odmówić… Liczyła też na to, że ponownie zaskoczy go, nie dając mu żadnych wskazówek co do tego, że planowała fizycznie go zaatakować. celowo nie patrzyła na koronę, tylko obserwowała jego oczy. W milczeniu zbliżając się. I wydawało się, że będzie w stanie podejść prosto do niego… bo w żaden sposób nie zareagował. Ani on, ani żaden z czterech mężczyzn, którzy pojawili się za jego plecami. Wtem jednak przed Alice pojawił się tuman kurzu, kiedy pociski uderzyły w podłoże… Podniosła wzrok i ujrzała jeden z helikopterów, którego przesuwane drzwi zostały rozwarte, ukazując w środku mężczyznę z karabinem maszynowym. Wycelował bezbłędnie, tworząc przeszkodę pomiędzy śpiewaczką, a bogiem umarłych… chyba że starał się trafić w śpiewaczkę. Wtedy… no cóż, nie spudłował wcale aż tak bardzo.
- Cofnij się - syknął Kirill. Bez wątpienia nie chciał, aby rudowłosa zniknęła z powodu wystrzelonych kul.
Alice jednak zamarła. Na krótka sekundę zamknęła oczy, kiedy zimny dreszcz przeleciał jej po kręgosłupie. Kule znów o mały włos ominęły ją. Zaschło jej w ustach, kiedy posłuchała Kaverina i zrobiła krok w tył, dopiero teraz ponownie otwierając oczy i spoglądając na Tuoniego z niemą furią, której teraz stłumić już nie umiała. Bała się, a zastraszeni ludzie reagowali różnie, z niej powoli parował gniew.
- Poddaj się - rzekł bóg umarłych. - Przez długi czas biegłaś w kółko, próbując znaleźć rozwiązanie. Niczym chory pies, który spostrzegł swój ogon i nagle postanowił spróbować go dogonić. Ale to już koniec. Nie będziesz się męczyła - uśmiechnął się, spoglądając to na nią, to na swoje wojsko. - To koniec. Poddaj się.
Alice usłyszała, jak Kaverin i de Trafford zgrzytali zębami. Przynajmniej w tym jednym zgadzali się bez cienia wątpliwości. Zdawało się, że nie wiedzieli, co uczynić. Czy śpiewaczka powinna ich za to winić? Czy sama miała jakiś pomysł?
Harper milczała przez kilka chwil. Następnie, bardzo powoli obróciła się plecami do Tuoniego ignorując fakt, że był najwiekszym zagrożeniem. Że to on sterował wszystkim na tej scenie. Po prostu odwróciła się od niego, splatając dłonie przed sobą i spoglądając na Terrence’a i Kirilla
- Współpracujcie - poprosiła i uśmiechnęła się do nich obu, następnie odwróciła się do Tuoniego
- Pohandlujmy… Poddaję się, ale puść ich. Nie chcę już niczyjej śmierci. Możesz na to przystać? - odezwała się spokojnie, dość ostrożnie. Próbowała bowiem właśnie zapobiec śmierci dwóch osób, na których jej zależało, własnym kosztem. Odrzuciła nawet złość i chęć walki, po to tylko by ich odratować. Ona i tak nie mogła już nic zrobić, podejrzewała, że skonsumowanie Korony zabiłoby ją…
Żaden z jej dwójki sprzymierzeńców nie odezwał się. Albo nie mieli nic przeciwko odejściu w zamian za życie śpiewaczki, lub też uważali, że ta ma w rękawie jakiś sprytny plan. Oczywiście nie chcieli go popsuć, zachowując się w sposób nieprzewidywalny. Zwłaszcza kiedy śpiewaczka dopiero co napomniała ich, aby współpracowali.
- A jak miałyby wyglądać szczegóły tej transakcji? Czyżbyś zrzekała się swojego ciała? - Tuoni spojrzał prosto w jej oczy.
Alice wstrzymała oddech na krótką chwilę. Pomyślała o tym, że Tuonetar na pewno w Tuoneli uczyniła dokładnie to samo…
- Spójrz na mnie. Zostało mi zaledwie kilka pasm rudych włosów. Za niedługo sama stąd zniknę. W zamian, będę posłuszna, możesz mnie stąd zabrać, ubrać w sukienkę, zrobić co chcesz, tylko pozwól im odejść. Może być? - odezwała się, nadal spokojnym tonem. Naprawdę próbowała kupić czas. Choć wiedziała, że już nie sobie, to chociaż Terrence’owi i Kirillowi.
- Skoro tak mówisz… - mężczyzna wydął wargi. - Ale dlaczego miałbym ci wierzyć? Może gdybyś zbliżyła się i dała jakiś dowód swojego oddania… - zamyślił się. - Być może pocałowała mnie…
Kirill westchnął cicho, a de Trafford zaśmiał się.
- Oczywiście, że tego nie zrobi - odezwał się. - Alice nie zrobi ani jednego kroku w twoim kierunku.
- Nie żebyśmy ci nie ufali - mruknął Kaverin. - Choć tak właściwie… chyba jednak… tak po prostu… nie ufamy ci.
Obydwoje zapomnieli, że mieli współpracować z nią. Zamiast tego postanowili współpracować z sobą.
Śpiewaczka poczuła się dziwnie. Z jednej strony miło, że obaj mieli to samo zdanie i współpracowali ze sobą, tak jak ich prosiła, z drugiej jednak strony, naprawdę była gotowa zrobić wszystko, żeby ich z tego wyciągnąć. Wyprostowała się
- Widzisz… dlatego chciałabym, żebyś najpierw ich puścił - rozłożyła dłonie na boki
- Ja stąd nie ucieknę. Nie mam jak - zauważyła
- Tym razem nie uratuje mnie zabłąkany w puszczy elf… A nie chciałabym, żebyś ich rozstrzelał, jak tylko zrobię kolejny krok. W którąkolwiek stronę - postanowiła postawić sprawę w taki sposób. Ktoś musiał ustąpić. Czy Tuoni to uczyni? Jeśli nie, Harper dostałaby jasny sygnał, że jednak planował ich rozstrzelać. Obserwowała go teraz bardzo uważnie, gotowa rozszyfrować jego słowa.
- Och, to ja zrobię krok w twoją stronę - jak rzekł, tak zrobił. - A potem następny.
Przybliżył się nieco. Stanął trzy, może cztery metry przed śpiewaczką.
- Jeżeli mam ich puścić wolno, to zrób to, o co cię prosiłem - uśmiechnął się do niej, po czym rozłożył ramiona. Jak gdyby nie mógł doczekać się, aż Harper wtuli się w niego. I chyba właśnie tego oczekiwał. Helikoptery nad nimi brzęczały nieznośnie, przypominając o stałym zagrożeniu.
- Dajesz mi słowo? - nacisnęła śpiewaczka, robiąc drobny krok do przodu. Miała nadzieję, że słowo dane przez bóstwo miało jakiekolwiek znaczenie i było wiążącą umową. Wolała się nie oglądać na towarzyszących jej mężczyzn, bo właśnie sprzedawała się za ich życie. Powtarzano jej, że była cenna. Dla niej jednak, jej drogie osoby były cenniejsze, niż ona sama. Zacisnęła mocno dłonie.
- Jeśli tylko sądzisz, że jest coś warte… - mężczyzna uśmiechnął się. - To czemu nie.
Kaverin i de Trafford zastygli w milczeniu. Śpiewaczka niby poświęcała się dla nich… jednak obydwoje zdawali się postrzegać tę sytuację tak, jak gdyby ich zdradzała. Nie wymówili ani słowa, a Harper nie widziała ich twarzy, gdyż stała przed nimi… a jednak tego jednego była pewna.
Alice stała w bezruchu. Ile warte były dla niej słowa Tuoniego? Dokładnie nic. Ważne były dla niej życia mężczyzn za jej plecami. Co mogła zrobić, by ich uratować? Co miała poświęcić, by to uczynić? Bardzo nie chciała oddać siebie, wiedziała jak bardzo ich to zrani… Może i zabije, w końcu bóg śmierci nie musiał dotrzymać słowa, mógł ich po prostu rozstrzelać, wiedział, że byli dla niej ważni, skoro rozważała taką wymianę. Wzięła głęboki wdech
- Ile dla ciebie znaczę? - zapytała, powoli otwierając oczy i spoglądając na Tuoniego. Coś zwariowanego przyszło jej do głowy. Desperackiego, ale jeśli w jakiś sposób miała wybrnąć, musiała kombinować.
W trakcie rozmyślań śpiewaczki Tuoni bawił się koroną Ukka. Wreszcie włożył ją na swoją własną głowę. Joakimowi wcale nie było do twarzy z kawałkiem zardzewiałego metalu. Zwłaszcza jeśli był symbolem poddania się i uległości.
- Dla mnie? Ty jako ty, czy ty jako twoje ciało? Bo to spora różnica? - westchnął bóg umarłych. - Wciąż czekam na pocałunek! - przypomniał.
- Ja, jako moje ciało - sprecyzowała śpiewaczka. Obejrzała się na de Trafforda i Kaverina. Ciekawiło ją, jak bardzo wściekną się za to, co zamierzała uczynić. Coś chodziło jej po głowie i jeśli byli uważni, w tym krótkim spojrzeniu, mogli wyłapać pewien przebłysk. Alice upewniła się, że zniknął, kiedy ponownie spojrzała na Tuoniego. Teraz była już znowu poważna. Zrobiła kolejny krok w jego stronę. Zerknęła na bok. Stali na środku. Policzyła coś szybko w głowie… Mężczyźni mieli obydwoje pokerowe miny. O ile w przypadku Kirilla nie wydawało się to szczególnie zaskakujące, to brak mimiki na twarzy de Trafforda był już czymś nowym.
- Twoje ciało jest bardzo ważne - rzekł Tuoni. - Jeżeli tego jeszcze nie zauważyłaś, to specjalnie z jego powodu Dubhe właśnie umiera. Nie obroni go. Zostały już tylko sekundy… - bóg wyciągnął rękę i spojrzał na palce, jak gdyby potrafił odliczyć ich ilość, korzystając tylko z jednej dłoni.
Harper wyprostowała się, idąc i dochodząc do Tuoniego, w końcu wystarczyły jej zaledwie trzy kroki
- Dziękuję, tylko to chciałam wiedzieć - odpowiedziała, po czym powoli podniosła ręce i złapała go za jego dłonie. Następnie przystanęła na palcach i gdy już niemal pocałowała go, a ich usta dosłownie musnęły się, puściła je i poderwała, łapiąc za koronę. Ściągnęła mu ją, w końcu ta była tylko na jego skroni. Szarpnęła i ruszyła biegiem do brzegu Iglicy…
Skoczyła....
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-06-2018, 22:00   #526
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Ostatnie przygotowania do rytuału

Lotte pamiętała co czytał Dora, ale nie miała pojęcia jak wprowadzić wymienione w księdze punkty w życie.
~ Ok, to co tam było? – rzuciła w głowie i zamyśliła się przez chwilę, po czym spojrzała na potwora. ~ Haltija uśpiona, to teraz fińska ziemia... A gdzie mam ją rzucić?

Położyła otwarty worek na podłożu, tak aby wygodnie było jej sięgać po potrzebne przedmioty. Gestem przywołał kolegę ręką i podała mu pochodnie, aby mogła mieć wolne ręce, a płomień rozświetlał okolicę. Sama skupiła się na ziemi. Postanowiła sypnąć ją wokół bestii, choć kompletnie nie miała pojęcia czy dobrze robi, ponieważ wspomniane było coś o związaniu i szamanie, więc jakim cudem zwykłe sypnięcie miało coś dać?
Domenico chwycił od niej latarnię, po czym stanął obok. Zerkał co chwilę na śpiącą bestię, jakby zastanawiając się, jak mocno drzemie. Ismo nie przestawał grać na kantele. Jego palce poruszały się sprawnie, pomimo nienajlepszego oświetlenia oraz zmęczenia, które go ogarniało.
Dora lekko odchrząknął, aby przywołać jej uwagę. Wyciągnął przed siebie rękę i zatoczył koło wskazującym palcem. Chyba sugerował, żeby stworzyć krąg wokół potwora. Następnie spojrzał jej w oczy i skinął głową. Visser spojrzała na usypaną ziemię i stwierdziła, że krąg jest wystarczająco okrągły i ciasno usypany, bez jakiejś przerwy.

~ Teraz chyba było potrzebne kadzidło z róży i dąb ~ mówiąc to już szukała dłońmi przedmiotów w worku. Wyciągnęła je, podpaliła kadzidło, które postawiła na desce dębowej i znów przez chwilę zastanawiała się gdzie to położyć, czy w kręgu usypanym z ziemi czy poza nim. Zdecydowała położyć przedmioty w środku. Na koniec pamiętała, że Dora przeczytał coś o sicie. Pierwsze co przyszło jej na myśl, to łapacz snów, z którym polubiła się od pierwszej chwili. Przeważnie widziała takie przedmioty wieszane nad łóżkiem, ale tu nie miała takiej możliwości, więc położyła talizman przy głowie potwora.

~Chyba wszystko… ~ spojrzała okiem wprawnej dekoratorki wnętrz. Trzeba przyznać, że dosyć groteskowo urządziła to pomieszczenie. Pytający wzrok zwróciła na Domenica, jakby szukając potwierdzenia, że jest wszystko dobrze. Chociaż miała wrażenie, że czegoś brakuje i jej myśli krążyły wokół żywiołów. Nie czekając na odpowiedź kolegi, wróciła spojrzeniem do kręgu i odrażającej bestii, która spokojnie spała, przynajmniej na razie. Był ogień, była ziemia, ale czy brakowało wody i powietrza? Nie miała pojęcia czy to tak działa, znów niepewna spojrzała na Dorę. Mężczyzna wzruszył ramionami, spoglądając Lotte w oczy. Następnie spojrzał z powrotem na bestię. Nic się nie działo. Żadnej zmiany. Musieli zrobić coś inaczej, póki kadzidło wciąż tliło się, a potwór spał. Włoch podszedł do płonącego, wonnego patyczka i podniósł go. Zaczął chodzić dookoła bestii, tak kierując dymem, aby opatulał diabła z wszystkich stron. W pewnym sensie właśnie to było elementem powietrza, którego brakowało Lotte. Wcześniej uznała to za przejaw ognia, jeden ten prawie nie płonął… Spojrzała na dębową deskę. Czy należało ją podpalić? Domenico był zajęty owiewaniem potwora cudowną wonią i nie mógł odpowiedzieć na pytające spojrzenie Lotte, jeżeli zechciałaby takie mu posłać. Visser musiała sama podjąć decyzję. Nie czekając wiele podpaliła deskę, ale zaczęła zastanawiać się skąd ma wziąć wodę. Choć trochę liczyła, że nie będzie potrzebna.

Dora westchnął, po czym znalazł pomysł. Wpierw ociągał się, lecz wnet podszedł do Mariki. Jej ciało ociekało lepką cieczą. Potwór bynajmniej nie zdołał wszystkiej zlizać, choć na pewno musiała być dla niego wielkim przysmakiem. Włoch zaczął coś mamrotać pod nosem, bardzo cicho. Kobieta widziała jedynie ruch jego warg, żadne słowa nie wychodziły spomiędzy nich. Zrozumiała, że modlił się. Ale o co? Przebaczenie? Duszę Mariki? Może prosił Boga, żeby się udało? A może… chciał tego wszystkiego na raz? Następnie schylił się i wziął martwe zwłoki pod ramiona. Zaczął je ciągnąć w stronę śpiącej bestii. Następnie spojrzał na Lotte. Jak mogli wykorzystać osoczę zawarte w kobiecie…? Wodę, której brakowało w zaklęciu? Tkwiła w tym pewna ironia. Marika za życia nie wahała się ani moment przed skorzystaniem z krwi Luigiego do własnych celów - narysowania diabła. A teraz oni mieli to samo uczynić z jej własnym osoczem… To samo, czyli… co dokładnie?
Lotte otworzyła szeroko oczy ze zdziwienia, nie wiedziała tylko czy determinacją kolegi czy tym co robił. Kompletnie nie przyszło jej takie rozwiązanie do głowy, jej pomysłowość zdecydowanie była ograniczona. Chyba zbyt trzymała się tego, że woda, to woda, a nie jakaś ciecz. Zastanowiła się czy ma jakikolwiek pojemnik na ową „ciecz”, ale szybko doszła do wniosku, że nie. Na dodatek miała wrażenie, że krew nie jest najlepszym pomysłem, że może zmienić rytuał. Niestety nie miała lepszego pomysłu, a biec po wodę na górę zajęło by za wiele czasu.
W zasięgu wzroku nie było żadnego pojemnika… jednak w magazynie znajdowało się ich dużo. Były wypełnione kadzidłami, ziemią, drewnem, różnego tego typu rzeczami i instrumentami… Detektyw mogła poświęcić kilkadziesiąt cennych sekund na to, aby udać się do tego pomieszczenia, opróżnić jeden ze słojów i wrócić z nim. Istniała też opcja nieco szybsza, lecz na pewno mniej czysta i elegancka. Mogłaby spróbować wziąć nieco osacza w dłonie i rozlać go w kręgu bestii, jak też planowali.

Parę sekund wydawało się być niczym w obliczu kilku minut, które poświęciłaby na szukanie wody, więc szybko zerwała się do magazynku. Obawiała się, że rozlana krew nie zadziała jak by tego chcieli i powinna mieć jakieś naczynie. Visser poruszała się szybko. Niestety nie miała w pomieszczeniu znajdującym się obok zbyt dobrego oświetlenia, jednak - na szczęście - operacja znalezienia przypadkowego słoja nie była zbyt skomplikowana. Podobnie jak pozbycie się jego zawartości. Wróciła do głównego pomieszczenia i rozejrzała. Niby niewiele zmieniło się… jednak sytuacja prezentowała się nieco gorzej. Ismo wyglądał na bardziej bladego i jego gra była nieco mniej doskonała. Rytm zdawał się mniej doskonały, choć na szczęście wciąż trafiał we właściwe struny. Jak wiele trzeba było, aby obudzić bestię? Jak bardzo melodia musiała pogorszyć się, aby czar przestał działać? Tego nie mogła nawet przypuszczać.
I nawet nie próbowała, bo nie miała na to czasu. Wlała krew Mariki, którą podsunął jej Dora, z miejsca wydającego się ociekać nią najmocniej. Nalała tyle aby choć trochę zapełniło się naczynie na dnie, ale nie traciła zbyt dużo czasu. Wstawiła „wodę” do kręgu i zastanawiała się czy jeszcze czegoś nie brakuje oprócz żywiołów.

Domenico pomógł jej w przelewaniu krwi martwej kobiety. Nie było to ani przyjemne, ani zbyt łatwe. Osocze przeciekało przez ich palce, kiedy próbowali przelać je do słoja. Potem, kiedy już to zrobili, ich dłonie lśniły szkarłatem w ciepłym świetle postawionej na podłodze pochodni. Niczym w Makbecie, tyle że oni nie zabili króla dla własnych zysków. Ich pobudki były znacznie bardziej szlachetne, choć z boku musiało to wyglądać nie mniej makabrycznie. Dora spojrzał na Lotte i uśmiechnął się do niej niepewnie. Jego wzrok wydawał się pytający… Mówił: o czym zapomnieliśmy? Co jeszcze powinniśmy zrobić? Co przeoczyliśmy? Włoch westchnął. Przecież Lotte nie posiadała wcale większej ilości informacji niż on. Lotte nie. Jednak detektyw nie była jedynym człowiekiem w tym pomieszczeniu… a drugi, znajdujący się tuż obok i grający na kantele, mógł wiedzieć nieco więcej. I choć dla każdej innej osoby nie miałoby to żadnego znaczenia, skoro nie mogli rozmawiać… to Domenico potrafił czytać w myślach. Przykucnął tuż przed Ismem i spojrzał prosto w jego zmęczone oczy. Nie potrzebował takiego kontaktu, aby korzystać z telepatii, jednak pewnie w ten sposób chciał dać chłopcu znak, że zamierza to uczynić.
Visser nie kryła zadowolenia z pomysłu kolegi, na które po cichu liczyła. Sama nie mogła za wiele uczynić. Ani tu nie była potrzebna przeszłość, ani emocje, więc czuła, że teraz przyszedł jej czas na nerwowe czekanie. Przenosiła wzrok ze śpiącej bestii i kręgu rytualnemu, który stworzyli na Dorę i Isma szukając zbawienia.

Włoch spoglądał przez kilka długich chwil na chłopca. Młody Fin prędko nawiązał z nim kontakt wzrokowy i pozostali w nim przez dłuższy czas. Mijały sekundy, w trakcie których gra na kantele stawała się coraz bardziej niedoskonała. To nie dziwiło. Nie dość, że Ismo zdawał się coraz bardziej wycieńczony, to teraz jeszcze musiał skupiać się na drugiej czynności, jaką było przekazywanie swoich myśli. Nie jeden dorosły miałby problemem z wykonywaniem takich dwóch czynności jednocześnie, będąc w nienajlepszym stanie. Młody szaman jednak nie miał taryfy ulgowej i był tego świadomy. Nie skarżył się, tylko starał się dać z siebie tak wiele, jak to tylko możliwe. Wielka dojrzałość, której potrzebowali.

Włoch wreszcie wstał i spojrzał na Lotte. Potem odwrócił się do pozostawionego łapacza snów i podniósł go. Podszedł do detektyw i wręczył artefakt w jej dłonie. Następnie, będąc przy niej, odwrócił się w stronę bestii, wskazał ją palcem, a potem znowu na łapacz, i znowu na potwora, i znowu na obiekt. Spojrzał w oczy Visser i podniósł do góry dwa palce wskazujące, czym chyba chciał przekazać, żeby przygotowała się…? Nie do końca była pewna. Lotte nie znała wielu języków, jednak Skorpion nie mógłby jej pomóc tym razem, nawet gdyby go miała. Choć ruchy Włocha raczej też nie były skoordynowane żadnym konkretnym językiem migowym. Następnie Domenico zastygł w bezruchu. Chyba chciał jakiegokolwiek poświadczenia ze strony kobiety, że rozumie to, co chciał jej przekazać.
Tego obawiała się, że ktoś będzie musiał nad bestią trzymać łapacz, w końcu powinien wisieć. Czemu ona miała to zrobić i czy o to właśnie chodziło? Skinęła niepewnie koledze i podeszła do kręgu. „Zawiesiła” przedmiot nad głową bestii, patrząc czy ma to jakiś sens.
Włoch skinął głową, po czym podniósł do góry prawą dłoń i wyciągnięty palec wskazujący. “Uważaj!”, bez wątpienia właśnie to miał na myśli. Akurat ten znak wydawał się w pełni uniwersalny. Następnie obrócił się w stronę Isma, jakby czekając na coś. Chłopiec podniósł głowę i spojrzał to na detektyw, to na Włocha. Wciąż nie przestawał grać, choć teraz zaczynał fałszować. W jego oczach tkwił strach. Zdawało się, że aby przejść do następnego punktu programu, musiał zrezygnować z gry kantele. Ale to oznaczałoby pewne przebudzenie potwora. Wahanie chłopca wcale nie dziwiło… czy można było w jakiś sposób dodać mu odwagi?
Głupio przeszło jej przez myśl, żeby pogonić chłopca, wyczekiwanie stawało się coraz trudniejsze do zniesienia. Jednak ze stoickim spokojem skinęła głową, jakby była pewna, że podejmują najlepszą decyzję w całym swoim życiu. Dora zrobił tak samo i to w tej samej chwili. Obydwoje skinęli głową. Wtedy Ismo zamknął oczy i zaczął bezgłośnie poruszać ustami. Może modlił się? Lub też odprawiał jakiś rytuał? Trwało to tylko chwilę, po czym odłożył instrument muzyczny. Melodia przestała płynąć i w powietrzu zawisła cisza tak przeraźliwa, krzykliwa, obezwładniająca… Lotte zadrżała. Kołysanka była do tej pory jedyną rzeczą, stanowiącą ochronę przed śmiercią. Otulała ich niczym wytrzymały kokon i tylko dzięki niej nie musieli obawiać bestii… co prawda chwilowo, lecz jednak.

Ismo z trudem wstał i zachwiał się. Wyglądało to tak, jak gdyby miał za chwilę upaść. Miał wyraźne problemy z utrzymaniem równowagi.
Ona chyba ruszyć nie powinna się. Przeniosła wzrok na Domenico, ale uznała, że chłopiec musi dać sobie sam radę, bo rzucanie się mu na ratunek nie za wiele da. Choć bardziej liczyła na to, że Ismo wytrzyma jeszcze trochę. Wstrzymała oddech. Chłopiec jednak nie dał rady. O ile wcześniejsze siedzenie i grę na instrumencie jeszcze dobrze znosił, to nagłe podniesienie było dla niego czymś zbyt trudnym. Upadł do przodu i choć w porę wyciągnął ręce, łagodząc upadek… to przez to minęło wiele cennych sekund… w trakcie których wilk poruszył się… sowa drgnęła… Wszystko zmieniało się. Nawet powietrze smakowało jakby inaczej. Lotte odniosła wrażenie, że wyczuwa w nim zgniliznę, choć może jedynie to sobie wyobraziła…
Dora skoczył do przodu, żeby pomóc chłopcu wstać. Visser widziała po jego minie, że wyrzucał sobie, że nie zareagował wcześniej. Tymczasem wilk wydał z siebie cichy pomruk, choć wciąż nie otworzył oczu. Jednak to było tylko i wyłącznie kwestią czasu… A ten upływał coraz szybciej. I zostało go niewiele.

Nerwowo przewróciła oczami i zamknęła je. Jakby chciała zmienić rzeczywistość, w której znajdowała się i liczyła, że jak je zaraz otworzy, to nie będzie odczuwać tego wszystkiego nieprzyjemnego co teraz ją otaczało. Jakby mogła oddać swoją energię życiową, to już by to zrobiła, równie beztrosko jakby oddawała krew potrzebującym. Krew… była dosyć nieciekawym porównaniem. Otworzyła oczy i spojrzała na bestie, która niestety nadal tam była i zaczynała budzić się. Oddychała bardzo cicho, jakby nie chcąc przyspieszyć tego procesu. Przerzuciła spojrzenie na chłopaków, nie wiedząc, co ma zrobić. Może to ona teraz będzie musiała kupić im czas, jak Mikaela? Wbiła ze złością wzrok na chwilę w obelisk, jakby była zła, że stoi bezczynnie.
Domenico w tym czasie pomógł chłopcu wstać. Młody szaman zaczął przybliżać się do kręgu z pomocą mężczyzny. Rzucił jeszcze wzrokiem na Lotte i na artefakt, który trzymała w swoich dłoniach. Następnie skinął jej głową, jakby zadowolony z tego, gdzie znajdowała się. I jaką rolę miała odegrać w wydarzeniach, które miały się rozegrać.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 09-06-2018, 22:00   #527
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Piąty werset

Dora prowadził chłopca tak, jakby ten był schorowanym starcem. I rzeczywiście Ismo sprawiał wrażenie dużo starszego, niż w rzeczywistości był… i to chyba nie tylko z powodu słabego światła i cieni tańczących na jego twarzy. Podszedł do budzącej się bestii. Ta, ku zgrozie Lotte, rozwarła parę oczu. Powoli i niespiesznie, jak można było spodziewać się po kimś bardzo zaspanym. A jednak… to i tak wydawało się przerażające.
Pajari westchnął.
- Mój biedaku - rzekł, kładąc jedną rękę na czole wilka, a drugą na łbie sowy. - Twoja męka kończy się. Obiecuję - zapewnił.
Nagle jego oczy zaświeciły się jasnym światłem, które Lotte już wcześniej widziała. Włosy szamana poruszyły się, jakby targane niewidzialnym wiatrem. Całe jego ciało zaczęło delikatnie świecić platynowym blaskiem, który wnet przelewał się na korpus bestii… Powoli, jednak z każdą kolejną sekundą coraz większa część potwora przyjmowała światło Pajariego. Kiedy objęło go całe… z ciała istoty zaczęły wydzielać się nagle i niespodziewanie okropne kłęby czarnego dymu. Gęstego niczym śmierć i ciężkiego jak ołów.
Visser doskonale wiedziała jak świat nadprzyrodzony, a w jej przypadku misje dla IBPI potrafiły dodać lat. Przyglądała się uważnie przez cały czas. Przypomniała sobie, że Mikaela też emanowała takim białym światłem, gdy ostatni raz ją widziała. Nie było pomyłki, ze Ismo był jej synem, to była ta sama moc. Wszystko wskazywało na to, że nie mieli już szans poznać się. Szybko jednak przeszedł ją nieprzyjemny dreszcz, pamiętając co było dalej i dlaczego widziała kobietę po raz ostatni w mauzoleum Alto. Tak jak tam, miała niepokojące wrażenie, że coś idzie nie tak, że może Ismo też nie poradzi sobie z tak silną energią. Bała się poruszyć, oddychała płytko, jakby miało to cokolwiek zmienić. Spojrzała na tak ulubiony przez siebie łapacz snów, jakby miał jej dodać odwagi, albo pomóc.
- Dym! - krzyknął Domenico, patrząc na kłęby czarnej sadzy, które biła z bestii. - Złap dym, zanim ucieknie! - wrzasnął jeszcze głośniej, aby przebić się przez głośny, przeszkadzający odgłos egzorcyzmów. Przypominało to nieco trzaski, trochę trzeszczenia, jednak dominował obezwładniający szum. Tak przeszywający, że Lotte zastanawiała się przez moment, czy jej uszy nie uległy uszkodzeniu z jakiegoś powodu.
Rytuały nie były jej mocną stroną, a może niewiedza wywoływała zbyt dużą niepewność co do swoich ruchów.
- No żesz… - rzuciła próbując zagarnąć dym łapaczem snów, jakby cedzakiem wyjmowała pierogi z garnka.
Kiedy artefakt napotkał smolistą substancję, cały rozjażył się. Choć płonął czerwienią niczym pogrzebacz wyjęty z ognia, to nie był wcale gorący. Mimo to Lotte i tak z trudem utrzymywała go w dłoniach. Dym uderzał w niego z taką mocą, że Visser obawiała się, że wytrąci jej go z ręki. Domenico stał przy Ismo i mrużył oczy z powodu jasnego, przenikliwego światła bijącego od chłopca. Zdawał się wahać, czy zostać przy nim i pomóc mu w przypadku, gdyby szamana opuściły siły i nie byłby już w stanie utrzymać się na nogach. Z drugiej strony chciał również pomóc Lotte, która zaczynała odczuwać ból w nadgarstkach. Spojrzał na nią, jakby starając się oszacować, co powinien uczynić.
Kobieta postanowiła sprostać w pełni choć jednej rzeczy, która została przed nią postawiona. Przestała traktować artefakt jak cedzak i postanowiła włożyć wszystkie swoje siły i skupienie, aby utrzymać łapacz tak długo jak będzie to potrzebne. Czuła, że od momentu nieszczęśliwego zabicia Atte, ponosiła same porażki. Teraz zdecydowała się nie poddać tej passie i obrócić los na swoją korzyść.
~ Nie ma bata, wytrzymam ~ dodała sobie otuchy w myślach.
Domenico skinął głową, po czym wrócił do obserwacji Isma. I kiedy tylko położył na nim wzrok, światło chłopca zgasło, a ten zaczął osuwać się z nóg. Na szczęścia Dora złapał go w porę i nie została wyrządzona żadna szkoda.
Dymu było coraz więcej i choć Lotte nie była pewna, jak długo czasu jeszcze wytrzyma, to wciąż dawała radę. Smoła ginęła we wnętrzu łapacza i choć wpierw zdawało się, że nigdy nie przestanie płynąć, to wnet jej źródło zaczęło wysychać. Lotte oddychała głośno, a pot lał się po jej czole i skroniach, a niestety nie mogła go zetrzeć. Nie był on jednak jej największym zmartwieniem.

Wnet dym w ogóle zniknął, a artefakt przestał błyszczeć. Bestia rozświetliła się mocno i strumień światła popłynął wysoko w stronę sufitu, przebijając go na wylot. Visser zauważyła, że drugi, bliźniaczy, płynął również z obelisku.
~ To chyba jeszcze nie koniec ~ pomyślała posępnie, bo ostatnio nic nie szło po jej myśli. Przez chwilę spięła się cała, obawiając się, że strop zwali się im zaraz na głowę. Na szczęście nic takiego nie miało miejsca, przynajmniej na razie.
Wnet blask przestał płynąć z bestii. Ta w międzyczasie zmalała i zmienił się jej kształt… Dopiero teraz można było na nią spojrzeć bez ryzyka wypalenia wzroku tak mocnym światłem. Okazało się, że nie było już wilka i choć sowa pozostała… to wyglądała zupełnie inaczej. Była zdecydowanie mniejsza i przypominała haltiję, z którą detektyw rozmawiała w Reykjaviku. Tylko że ta zdawała się dużo młodsza, jak gdyby nie tak dawno przebiła się przez skorupę i wyszła na świat. Bez wątpienia nie była już w ogóle groźna. Rzecz jasna nie posiadała ust, jednak Visser odniosła wrażenie, że uśmiecha się w dziecięcy sposób, rozglądając się po otoczeniu.

Tymczasem światło obelisku wcale nie gasło.

- Chyba udało się – rzuciła już na głos, lekko zachrypniętym głosem, bezwiednie uśmiechnąwszy się do haltiii. – Chyba też obelisk zaczął działać jak trzeba, to może i ludzie obudzą się w pełni… Co z Ismo? – zapytała niepewnie Domenico.
Chłopiec poruszył się nieznacznie.
- Ż-ży… - zaczął. - Żyję… - z trudem dokończył słowo.
Domenico pokręcił głową.
- Nie mów, tylko odpoczywaj - rzekł. Wciąż był spięty.
Spojrzał to na chłopca, to na Lotte, która wciąż trzymała w dłoniach łapacz snów. Zdawało się, że cała ta akcja nie zniszczyła go i w jakiś sposób zdołał wytrzymać to wszystko. Zresztą… tak samo oni.
- Czy to… udało nam się? - jęknął, marszcząc brwi. Spojrzał na szamana, potem na Lotte, następnie na sowę i wtedy znów na Visser.
- Nie mam pojęcia, ale chyba nie musimy się obawiać morderczej bestii. – Zwróciła spojrzenie na przedmiot w swoich rękach, jakby bojąc się, że wyleci z niego cały dym, który zebrała. – Sowa jest już sową, nie czuję tej dziwnej aury, więc raczej jest ok.
Haltija zatrzepotała skrzydełkami, jak gdyby chcąc zwrócić na siebie uwagę.
- Dziękuję - pisnęła wysokim głosikiem. Spojrzała na Lotte, Domenica, a na samym końcu na Isma. - Nie pamiętam, co dokładnie wydarzyło się… jednak ból, który czułam, zniknął. Znowu czuję się sobą.
Dora spojrzał gorzko na pisklaka.
- A czy będziesz w stanie zwrócić życie Luigiemu? - rzekł zjadliwie. - Albo Marice?
Haltija spojrzała na niego z nierozumnym, uprzejmym uśmiechem.
- Pozostaw zmarłych w spokoju – rzuciła beznamiętnie do Dory, ale szybko zwróciła się do sowy. – Czyli już bestii nie ma, a czemu obelisk świeci?
- Moje uzdrowienie dokonało się przy rozbłysku ogromnej ilości duchowej energii. Obelisk zareagował na nią i aktywował się - sowa wyjaśniła oszczędnie. - Miejmy nadzieję, że za chwilę zgaśnie… - dodała ciszej.
- A co się stanie jeśli nie zgaśnie? – zapytała niepewnie.
- Nie zgaśnie - odpowiedziała sowa. - A wtedy ludzie w końcu odkryją to miejsce. A poza tym pojawi się jeszcze kilka innych skutków ubocznych, jak prześlizgiwanie się haltii najróżniejszych vaki do świata śmiertelników. Z drugiej strony ludzie będą przypadkiem zawędrowywać do świata duchów. Duża destabilizacja - pisnęła haltija.
- Aha – odpowiedziała zaskoczona. – Jeszcze na coś takiego nie natknęłam się wcześniej. Lepiej żeby zgasło, mam już dosyć wrażeń. Nie pamiętasz co się stało i kto ci to zrobił?
- Nie - sowa pokręciła głową. Zrobiła to tak zamaszyście, że jej cieniutkie nóżki nie wytrzymały i wnet przewróciła się. Pisnęła przy tym.
- A jeśli już chodzi o pamięć… - Dora odezwał się, tym razem już spokojniej. - Przybyliśmy tutaj z pewnego szczególnego powodu - mruknął Włoch, spoglądając na Lotte. Chyba chciał, żeby to ona dalej mówiła.
- Tak – zgodziła się z kolegą. – Potrzebujemy wersu przepowiedni.
- Tak, to akurat pamiętam. Mam na myśli werset - skinęła głową. - I też… przypomniałam sobie, że ci ludzie po niego właśnie przybyli… a ja nie chciałam go dać… i…
Ismo nagle poruszył się i szybko zareagował.
- I teraz jestem tu ja. Pan Aalto był moim… dziadkiem? - zerknął na Lotte, jak gdyby to ona lepiej znała jego drzewo genealogiczne i mogła potwierdzić jego słowa, co do których sam miał wątpliwości. - A w każdym razie mam w sobie jego krew. Możesz przekazać mi werset.
Sówka z trudem podźwignęła się na nóżki i znowu pokiwała głową, tym razem ostrożniej.
- Tak – znów potwierdziła, choć jakby bardziej chciała ciągnąć poprzedni temat, związany z przeszłymi wydarzeniami. – Ismo jest z krwi Aalto, ale powinnaś to już była wyczuć, więc chyba przekonywać cię nie musimy.
- To prawda - odpowiedział pisklak. - Z przyjemnością przekaże słowa - dodał.
Odchrząknął niczym śpiewak operowy przed wykonaniem popisowej arii. Jednak nie odezwał się. Zamiast tego w ich umysłach słowa same pojawiły się.

Cytat:
Nieba korona co jest sercem Boga
Ma w sobie burzę, potrafi być sroga
Lecz dobry Fenni odnajdzie w niej spokój
Jasnego nieba, gdy mija niepokój.
- To wszystko? - Domenico zapytał zdenerwowany. - Dla tych kilku słów tyle ludzi umarło? Są warte aż tyle?
- Przykro mi Domenico – spojrzała na kolegę. – Wiesz przecież, że to nie o to chodzi… - chciała zacząć tłumaczyć, ale stwierdziła, że to nie ma sensu. Lekko potrząsnęła łapaczem snów i zapytała – czy mogę to odłożyć bezpiecznie?
- Tak, myślę, że tak - odpowiedziała sowa.

Ismo nagle poruszył się i próbował wstać.
- Nie ruszaj się - rzekł Dora. - Siedź w miejscu choć przez…
- Nie, muszę zająć się obeliskiem.
- Jesteś zbyt zmęczony…
Pajari próbował siłować się z Domenikiem, ale przypominało to wysiłki muchy uwięzionej w szklanym słoiku.
- To choć pozwól mi przybliżyć się do niego… - Pajari westchnął pokonany.
Przez chwilę przyglądała się kłótni, ale skupiła swoją uwagę na ostrożnym odłożeniu artefaktu z dala od zasięgu przypadkowego kopnięcia.
- Dom zrób co mówi Ismo, jeśli nic z tym nie zrobimy, zdecydowanie będzie źle, a do tego stanu wolałabym już nie wracać. – Westchnęła z ulgą, gdy po odłożeniu przedmiotu nic nie wydarzyło się złego. Poczuła się lżej, jakby głaz spadł z jej barków. Złapała za swój telefon, żeby skontaktować się z Tallah, o ile miała tu zasięg. Okazało się, że go jednak nie było. Być może to obelisk blokował dostęp do sieci telefonicznej. Na szczęście nie było to aż tak problematyczne… wystarczyło wyjść z budynku i oddalić się na odpowiednią odległość. Teraz nic już ich nie zatrzymywało.
 
Ombrose jest offline  
Stary 09-06-2018, 22:08   #528
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Skok w nieznane doświadczenie...

Tymczasem chłopiec z pomocą Domenika doczłapał do obelisku. Dotknął go i skoncentrował się.
- To portal - szepnął. - Musimy go zamknąć…
- Domyślam się, że tylko ty możesz to zrobić? – Zapytała podchodząc bliżej do chłopca. Postanowiła poczekać aż nie będzie już niczego niepokojącego. Dopiero wtedy razem opuszczą budynek.
- Ale jak? - zapytał szaman, spoglądając na nią niepewnie. Wydawał się równie zagubiony, jak każdy inny chłopiec, który znalazłby się na jego miejscu. - Ja… nie wiem jak. Jestem… zmęczony…
- Ale portal trzeba zamknąć - sówka zgodziła się.
~ To pytanie ostatnio prześladuje mnie ~ skwitowała w myślach Lotte. Oplotła palcami brodę i chwilę zastanawiała się.
- Mówiłeś, że ten obelisk przekazuje ci jakoś wiedzę, może jak dotkniesz go, to poczujesz co masz zrobić… - Zaczęła niepewnie, po czym zwróciła się do ducha. – A ty nie wiesz jak to zrobić?
- Chyba nie da się tego zrobić z tej strony - odpowiedziała sowa. - Ktoś musi przejść i spróbować uczynić to, wkraczając do duchowego świata.
Ismo spojrzał na sowę z zastanowieniem.
- Być może wyładowałoby to część energii… Obelisk przekazał mi wiedzę, jednak nic nie wspominano o takich przypadkach - mruknął, patrząc na ogromny słup światła przebijającego sklepienie. - To raczej niestandardowe. Chyba musimy zdać się na instynkt - dodał, po czym kiwnął do siebie głową. - Zrobię to. Skorzystam z portalu - dodał.
- Nie puścimy cię samego - Domenico prędko dodał. - Nie w takim stanie. Czy to naprawdę nie może poczekać?
Jednak Ismo był zdeterminowany, aby jak najszybciej zneutralizować atomową bombę, jaką był aktywowany obelisk, zanim ta wybuchnie. Nic nie odpowiedział, a jedynie pokręcił głową. Domenico westchnął.
- Jedno z nas będzie musiało udać się z nim, a drugie poinformować Tallę o odkryciu - rzekł do Lotte.
- Brzmi jak one way ticket, a moja intuicja ostatnio szwankuje - odparła z pełną powagą. – To nie może czekać, takich rzeczy nie zostawia się. I tak, trzeba przekazać wers i informacje o obelisku, bo jak nam się nie powiedzie, to ktoś musi mieć wstępne rozeznanie, aby skutecznie i szybko przeciwdziałać. Gramy w kamień, papier i nożyce? – Spojrzała pytająco na Dorę.
- To zbyt poważna decyzja i kwestia, aby rozstrzygnąć ją grą - odpowiedział Włoch, po czym westchnął. - Dalej nie masz zasięgu? - zapytał.
Kiedy Lotte sprawdziła, okazało się, że nic nie zmieniło się od ostatniego czasu, kiedy patrzyła na wyświetlacz.
- Nie wiemy, na jakim obszarze obelisk blokuje sieć - Włoch skrzywił się. - A co, jeśli nie wystarczy wyjechać z miasta? A spędziliśmy tutaj i tak bardzo dużo czasu… Tallah nie może czekać. Bo najlepszą opcją byłoby powiadomienie jej, a potem wspólne udanie się na drugą stronę… Ale chyba nie mamy na to czasu…
- Dobrze, ja pójdę, mam mało do stracenia, w razie gdybym miała nie wrócić i chyba bardziej stalowe nerwy od ciebie, bez urazy. – Stwierdziła pokiwawszy przecząco głową, patrząc na wyświetlacz telefonu. Poczuła się jak stary wyjadacz, choć nie uważała się za niego i postanowiła poprawić się trochę. – Mniej niebezpieczne, ale bardzo ważne jest skontaktowanie się z Tallah i przekazanie jej i wersetu i informacji o tym portalu.
Mężczyzna patrzył na nią przez chwilę, po czym skinął głową.
- Jesteś pewna? Będziesz w stanie? Bo jeśli, tak jak mówisz, to podróż w jedną stronę… - zawiesił głos. - Postaram się sprowadzić pomoc tak szybko, jak to tylko możliwe.
- Nie martw się Domenico – odpowiedziała bardzo łagodnie i spokojnie, czym samą siebie zadziwiła, że była pewna swojej decyzji. – Sporo przeżyłam w ostatnim roku i na tej misji… Jestem silniejsza o te doświadczenia, poradzę sobie. – Pokiwała głową, po czym spojrzała na Ismo. – Nie o siebie się jednak martwię najbardziej… Nie ma co trwonić czasu. Ismo, poradzimy sobie jakoś, będziemy polegać na twojej intuicji.
- Jesteś bardzo odważna. Na pewno bardziej ode mnie. I od większości znanych mi osób… zdecydowanej większości - rzekł.
- Dam radę stać, możesz mnie puścić - rzekł Ismo. Wnet Włoch odsunął się, choć niechętnie. Spojrzał na młodego szamana, jakby oczekując, że ten zaraz przewróci się. Co jednak nie wydarzyło się.
Kiedy Lotte podeszła bliżej, Pajari skinął głową.
- Jesteś gotowa? - zapytał. - Nie wiemy, co znajdziemy po drugiej stronie… - zawiesił głos. - Już nawet nie sugeruję, że powinniśmy być gotowi na wszystko… ale dobrze byłoby, gdybyśmy przygotowali się chociażby na cokolwiek… - spróbował zażartować.
- Wiesz co, nauczyłam się, że na to nie da się być gotowym, trzeba po prostu zmierzyć się z tym. – Uśmiechnęła się tak jakby to nie był żaden problem. Nawet zbytnio nie oszukiwała się, bo czuła się lepiej idąc nieprzygotowana, bo jak to robiła i tak to nic nie dawało. Złapała chłopca za rękę. – Wiem jedno, naszym celem jest usunięcie zagrożenia jakie niesie za sobą ten portal, to silna motywacja. Zresztą będziemy tam razem, to zawsze lepiej niż mierzyć się z czym samemu.
Ismo uśmiechnął się do niej szeroko.
- Byłbym w stanie pójść tam sam… - zawiesił głos. - Ale… ale cieszę się, że nie muszę. Dobrze, że będziesz ze mną. Będzie mi raźniej… - zapewnił ją.
Dora westchnął.
- Wiem, jak ważne jest przekazanie wersetu… Ale w tej chwili czuję się jak bezużyteczny tchórz… - jęknął. - Może Tallah da sobie radę bez zlepka tych nawiedzonych słów? - zapytał z nadzieją.
- Z jednej strony chciałabym żebyś z nami poszedł, ale niestety z drugiej to nie logiczne – spojrzała na kolegę. – Po kontakcie z takimi sytuacjami, zdobyte doświadczenie jest bezcenne i zawsze przydaje się w naszej pracy, mimo że jest ryzykowne. Eh… Sam zdecyduj, ja nie powinnam tego za ciebie robić.
Mężczyzna westchnął.
- Mówisz, że to nielogiczne… Naprawdę tak myślisz? - podniósł na nią wzrok. Wydawał się wahać. - Rzeczywiście… Luigi i Marika umarli… i ten Konsument pewnie też… za te słowa. Jeżeli nie przekażemy ich Talli, to tak, jakby ich poświęcenie poszło na marne - wydawał się osowiały. - Nie chcę jednak, żebyś źle o mnie myślała z tego powodu, że… że ja zostanę w bezpiecznym miejscu, pozwalając wybrać się nie wiadomo gdzie kobiecie i dziecku. Powiedz tylko jedno słowo i cię zastąpię… - Dora bez wątpienia chciał, aby Lotte ukoiła jego wyrzuty sumienia za pozostawianie ich. Nawet jeśli było to logiczne, to tkwiło w sprzeczności z jakimś podstawowym, pierwotnym instynktem mężczyzny.
- Dom… - Visser wahała się co mu poradzić, bo sama z jednej strony chciała mieć pomoc kogoś kto był sprawniejszy od Ismo i dać szansę Dorze na zdobycie niesamowitego doświadczenia, a z drugiej nie chciała narażać jego życia i schrzanić misji jaką było dostarczenie wersu IBPI. – Musisz skontaktować się z Tallah. Przeżyłam Wyspę Wniebowstąpienia i nie zabił mnie Surma, to raczej damy radę i wrócimy szybciej niż myślisz. – Spojrzała na Ismo – idziemy?
Mężczyzna westchnął, po czym skinął głową.
- Dobrze. Niech będę przeklęty - Domenico mruknął. - Jeszcze się zobaczymy - rzekł, spoglądając na Isma i Lotte. - Obiecuję.
Założył ręce o siebie, czekając na to, co miało się wydarzyć.
- Złap mnie mocno - chłopiec poprosił. - Nie jestem pewien, ale wydaje mi się, że wtedy istnieje większa szansa, że przeniesiemy się razem, niż gdybyś złapała mnie luźno.
- Ok, to będzie boleć – uśmiechnęła się rzucając żartobliwie. Stanęła za chłopcem i objęła go mocno, dając mu jednak możliwość oddychania i nie robiąc mu krzywdy.
- Mam nadzieję, że nie… - odpowiedział chłopiec, myśląc o skoku przez portal, a nie byciu obejmowanym.

Dotknął obeliska. Światło płynące z niego zamigotało, nagle zgasło, po czym znów rozbłysło. Lotte czuła się trochę inaczej, niż jeszcze chwilę temu. Nigdy nie przeżyła czegoś takiego, ale skojarzyło jej się to z wejściem w stan nieważkości. Podróże kosmiczne o dziwo wciąż nie były elementem pracy w IBPI, ale Visser wydawało się, że właśnie tak smakowały. Świat wokół niej zaczął się rozmywać. Jej zmysły wariowały. Raz czuła gorąco, raz zimno. Potem suchość, wilgoć… Nawet jej uszy przekazywały jej dziwne rzeczy. Głosy, szmery, dźwięki zwierząt, potem elektroniczne buczenie… wszystko i zarazem nic konkretnego. Na chwilę jej świadomość zgasła. A kiedy ponownie rozbłysła… Lotte poczuła ogromny przeszywający ból głowy. Nie mogła poruszać ani jednym mięśniem. Chyba… chyba zaraz będzie wymiotować… Takie odniosła wrażenie. Gdyby tylko była w stanie otworzyć oczy…
- To chyba umarłam, myślałam, że to będzie inny ból, jakiś taki, którego nie znałam – stwierdziła, ale nie wiedziała czy w myślach czy wypowiedziała to na głos czy może tak by powiedziała, gdyby była w stanie myśleć i mówić. Bardzo chciała teraz dostęp do dobrych środków przeciwbólowych i miski. Postanowiła jednak marzyć o czymś innym, aby otworzyć oczy.
Mijały kolejne sekundy i wnet Lotte zaczęła czuć się nieco lepiej. Choć i tak okropnie. Wszechświat wokół niej wirował i nie była wcale pewna, czy ona sama istnieje, czy też nie. Choć skoro myślała… to przecież wciąż żyła, czyż nie? A właśnie wcale nie była pewna.
Wnet znalazła w sobie wystarczająco siły, aby podnieść się. I rozejrzeć. Ból nieco zmalał i chęć wymiotowania również. Tętno wracało do normy, a suchość w ustach zanikała.


Znajdowała się na piaszczystej plaży.
Kompletnym pustkowiu.
Po jej prawej stronie wznosił się ogromny, stromy klif, przed nią znajdowało się pole mokrego, błotnistego piachu, a dalej obijały się o brzeg liczne fale niespokojnego morza. Biała piana zanikała tak szybko, jak powstawała. Lotte słyszała odgłos mew krążących nad jej głową. Było ich tak dużo, że nie mogła wszystkich zliczyć. Przemierzały niebieskie niebo pod czujnym okiem słońca powoli chylącego się ku zachodowi.

I, co najgorsze, znajdowała się tu sama.
W zasięgu wzroku nie było Isma.
Zamiast niego pozostała obok Lotte zakrwawiony skrawek jego koszulki.

- O żesz kurwa jego mać – zaklęła siarczyście tylko dlatego, że była sama, ponieważ przy innych skutecznie hamowała się. – Wiedziałam, że będzie pod górkę, ale żeby aż tak…
Czuła, że przejście przez portal rozdzieli ją, mimo najszczerszych chęci, z Ismo, ale nie spodziewała się, że stanie mu się krzywda. Ba, zakładała, że on wyjdzie bez szwanku, a to ona będzie w złym stanie...
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
Stary 12-06-2018, 23:50   #529
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Co stało się z Ismem?
Gdzie znalazł się?
Czy został pobity? Napadnięty? Zraniony? Skoro krwawił, to raczej nie znajdował się w zbyt dobrym stanie. Prędko nasuwało się następne, najważniejsze pytanie…
Czy żył?


Lotte była kompletnie sama. Plaża i otoczenie prezentowały się pięknie. Miło było zaczerpnąć świeżego, morskiego powietrza po tak długim czasie spędzonym w podziemiach zaprojektowanego przez Aalta centrum Seinajoki. Szum morza, obijającego się rytmicznie o brzeg… Krzyk mew, nieco rozpaczliwy, nieco agresywny. Szelest wiatru obijającego się o skały i wpadającego w liczne kępy traw rosnących spokojnie gdzieś ponad. W tym wszystkim tkwiło przecudowne, naturalne piękno oraz swoista magia… Niepokój Visser po części dodawał temu wszystkiemu napiętego charakteru… ale z drugiej strony również dziwnego uroku.

Nie miała przy sobie ani kropelki wody pitnej. Nie mogła posłużyć się nawet złamanym scyzorykiem. Zero map, kompasu… a nawet pomysłu co do kontynentu, części świata, czy nawet… planety, na której znajdowała się. Brakowało jej zarówno broni, jak i towarzyszy. Mogła polegać tylko i wyłącznie na sobie. Czy to wystarczy w tak bardzo trudnych warunkach? Nie miała najmniejszego pojęcia. Bo nie wiedziała, czego spodziewać się.

Schyliła się i podniosła garść sypkiego piasku, jakby chcąc upewnić się, że jest naprawdę materialny. Dotknęła swojego ciała w najróżniejszych miejscach – nie wydawało się uszkodzone przez skok przez obelisk. Jej zmysły pozostawały ostre, a niemoc i ból, które odczuwała tuż po przebudzeniu, bardzo szybko ulatniały się. Chociaż tyle dobrego. Skrawek materiału po ubraniu Isma wciąż przeszywał serce lękiem.

Visser miała tylko trzy możliwości.
Mogła ruszyć w stronę morza. Przepłynąć go wpław? Utopić się w nim? Żadna z tych opcji nie zdawała się szczególnie zachęcająca, dlatego szybko je przekreśliła.
Druga polegała na zostaniu w tym samym miejscu. Jednak nie miała tu nic do roboty poza podziwianiem walorów estetycznych plaży. Co prawda zdawało się, że chwilowo było tu bezpiecznie… jednak gdyby właśnie ostrożnością kierowała się, to nie postanowiłaby przeprawić się z Pajarim na drugą stronę.
Pozostała więc tylko trzecia, ostatnia możliwość.
Musiała zapuścić się wgłąb wyspy.

Niezbyt dobrze szło się przez piasek. Stopy Lotte zapadały się w nim, więc ściągnęła buty, aby nieco ułatwić sobie tę wędrówkę. Bez nich mogła poruszać się szybciej. Rozglądała się wokoło, jakby mając nadzieję, że zaraz natknie się na młodego szamana. Jednak ten wciąż pozostawał nieobecny… Wnet wyszła z plaży i znalazła się na zielonym terenie tuż przed rosnącym lesie.

Mogła spodziewać się najróżniejszych rzeczy, przecież już wiele w życiu widziała.
A jednak widok leżącego na brzuchu mężczyzny zdawał się bardzo zaskakujący.
Był żołnierzem, a przynajmniej ubrał się w strój moro, tak charakterystyczny dla sił zbrojnych na całym świecie. Nie miał na głowie kasku, jednak posiadał broń… tyle że ta tkwiła kilka metrów dalej. Jej lufa była wygięta tak, jakby została zrobiona nie z metalu, lecz z plasteliny.

Lotte spostrzegła, że klatka piersiowa żołnierza poruszała się.
Wciąż żył.
 
Ombrose jest offline  
Stary 20-06-2018, 21:17   #530
 
Szaine's Avatar
 
Reputacja: 1 Szaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputacjęSzaine ma wspaniałą reputację
Niby Valter, jeśli mu wierzyć...

Podeszła ostrożnie do mężczyzny od strony jego twarzy, upewniwszy się jeszcze raz, że pistolet nie stanowi zagrożenia. Chociaż sam nieznajomy może je stanowić, wyglądał na wojskowego, zapewne wyszkolonego, więc zachowała czujność. Kucnęła przy nim, tak żeby w razie czego móc odskoczyć. Przyjrzała mu się bardziej.
Mężczyzna oddychał spokojnie. Lotte nie dostrzegła żadnej rany na jego ciele, jednak coś musiało mu się przytrafić. Raczej nie wybrał sobie tego miejsca na drzemkę. Był młody i jego wygląd nie odznaczał się w żaden sposób. Krótko przycięte włosy, młode rysy twarzy, nieco niedoskonała cera. Na pierwszy rzut oka nie sprawiał wrażenia kogoś niebezpiecznego. Co prawda był dobrze zbudowany i sprawny fizycznie, jednak Visser odniosła wrażenie, że patrzy bardziej na ofiarę, niż agresora.
- C-co… - jęknął cicho. Chyba zaczynał się wybudzać.
Lotte trochę rozluźniła się, po oględzinach mężczyzny, ale ponownie spięła się słysząc jego głos.
- Hey – rzuciła, próbując znów uspokoić się, po czym zapytała łagodnie – jak się czujesz?
Mężczyzna coś wymamrotał i drgnął. Zdawało się jednak, że nie posiadał wystarczającej siły, aby bardziej się poruszyć… Tak przynajmniej na początku wydawało się, bo kilka sekund potem zdołał obrócić się na plecy i lekko otworzyć oczy.
- Ja? Głowa mnie… tak boli… Te głosy… wciąż słyszę śpiew… - w kącikach jego oczu pojawiły się łzy. - Śpiew i śmiech. Wrzask. Radosne krzyki… Ja… chyba oszalałem.
Lotte zastanowiła się przez chwilę w jakim języku odpowiedział jej nieznajomy. Mówił po angielsku, ale to może dlatego, bo właśnie w nim Visser zapytała go, jak się czuję. Słyszała jednak jakiś dziwny akcent, który sugerował, że mężczyzna nie był ani z wysp brytyjskich, ani ze Stanów Zjednoczonych. Zapewne żołnierz któregoś lokalnego państwa… tylko którego? Lotte nie miała pojęcia, gdzie znajdowała się. Czy wiedział to poszkodowany?
- Możliwe, chociaż ostatnio mam wrażenie, że to normalni ludzie są w mniejszości. – Uśmiechnęła się nieznacznie. – Ból głowy niedługo minie, miałam tak samo. Daj sobie czas.
Mężczyzna poruszył cię.
- Ty też? - zapytał. Spojrzał na nią przez chwilę, a kiedy nie odpowiedział, zrozumiał, że zadał nie do końca precyzyjne pytanie. - On też cię napadł? O ile to był… on… - westchnął.
Spróbował usiąść, ale chyba za bardzo kręciło mu się w głowie. Albo był zbyt słaby, żeby to uczynić.
- Em, co dokładnie pamiętasz ostatniego? – zapytała badawczo.
Mężczyzna zmrużył oczy, starając sobie przypomnieć.
- Mam dziury w pamięci - rzekł. - Jednak… - westchnął. - To trochę tak, jak gdyby wziąć film i pociąć nożyczkami wszystkie klatki i następnie wymieszać. Nie wiem, co było pierwsze, a co potem… - mówił coraz bardziej składnie, choć jego akcent wciąż pozostawał obcy. - Wiem, że patrolowałem tę część wyspy z Edvinem, a potem… chyba napotkaliśmy jakiegoś młodego mężczyznę. Sprawiał wrażenie wykończonego… Trochę jak bohater horroru w ostatnich minutach przed zakończeniem fabuły… Pamiętam, że właśnie tak wtedy pomyślałem… A potem… pamiętam też, że słyszałem szum morza. I było dziecko… chłopiec…
- Chłopiec? Pamiętasz jak wyglądał i czy nic mu nie było? – Przysiadła przy mężczyźnie, mając dosyć stania nad nim.
Żołnierz poruszył się.
- Pomożesz mi usiąść? - zapytał. Było mu chyba wstyd, że musiał w tak podstawowej rzeczy, jak zmiana pozycji, prosić o pomoc. Zwłaszcza, że bez wątpienia dbał o sprawność fizyczną i ta była konieczna w sprawowanym przez niego zawodzie. Na pewno wymagano od niego szalonych, intensywnych biegów, podciągnąć, pompek, czołgania się w błocie i wspinania… Natomiast teraz nie mógł już nawet usiąść.
Pokiwała twierdząco głową i podała mu ręce, sprawdzając czy to wystarczy, czy jednak mężczyzna nie ma jeszcze sił w rękach i będzie musiała bardziej nagimnastykować się.
Żołnierz dość dużo ważył, a Lotte nie do końca była w najlepszej możliwej formie, ale zdołała pomóc mu podźwignąć tułów z ziemi.
- Dziękuję - rzekł. - O czym to mówiliśmy?
- Chłopiec, pamiętasz jak wyglądał i w jakim był stanie? – Powtórzyła spokojnie swoje poprzednie pytanie.
Mężczyzna zmrużył oczy, jakby próbując dostrzec gdzieś w oddali echo swoich wspomnień. Tkwił w ten sposób na tyle długo, że Lotte zaczęła zastanawiać się, czy aby nie zasnął z otwartymi oczami. Być może uderzył się w głowę na tyle mocno, że miało to jakieś poważne neurologiczne konsekwencje. Żołnierz drgnął, jak gdyby nagle sobie przypomniał o tym, że ktoś mu zadał pytanie.
- Niestety nie. Choć może… gdybym zobaczył to miejsce… Może to pomogłoby mi… - zastanowił się.
- A wiesz gdzie jesteśmy i jak masz na imię? – kontynuowała pytania, aby pomóc mężczyźnie ocenić w jakim jest stanie i samej dowiedzieć się gdzie jest i co dokoła się dzieje.
Mężczyzna od razu skinął głową.
- Mam na imię Valter. A to miejsce - rozejrzał się. - To właśnie jest zagadka. Przybyliśmy tutaj, aby dowiedzieć się, co to za miejsce i dlaczego z dnia na dzień pojawiło się niespodziewanie na środku Bałtyku.
Następnie mężczyzna spojrzał na Lotte. Zogniskował na niej wzrok i milczał przez dłuższą chwilę.
- A jak ty znalazłaś się tu? - zapytał. - Mieszkasz tu?
- Nie pamiętam jak się tu znalazłam. – Odparła spokojnie, mając już wcześniej przygotowane odpowiedzi na niewygodne pytania. – Ocknęłam się na plaży i byłam sama. Wiem, że powinien ze mną być Ismo, ale znalazłam tylko zakrwawiony, urwany materiał z jego koszulki. Dlatego pytam o chłopca, może to właśnie jego widziałeś. Martwię się czy nie stała mu się krzywda.
- Taki blondynek? - zapytał, wysilając pamięć. - Pomóż mi wstać i pokaż mi plażę, na której ocknęłaś się. Bo na niej widziałem chłopca. Na jej brzegu. Tak mi się wydaje. W tle było dużo niebieskiego koloru… morza… I szum… i mewy… - mówił. Podniósł dłoń i potarł nią oczy, jak gdyby go piekły, albo czuł się wyjątkowo zmęczony.
- Ok – podniosła się i schyliła się żeby pomóc mężczyźnie. Przygotowała się na większy wysiłek. – Czuję się trochę słabo, więc musisz mi pomóc.
Valter zaśmiał się.
- To obydwoje potrzebujemy pomocy - mruknął.
Mimo to udało im się wspólnie stanąć. Szli powoli, jednak stałym rytmem. Visser zauważyła, że żołnierz miał głównie problemy z równowagą, które mogła dość łatwo rekompensować, trzymając go blisko siebie. Na szczęście mięśnie nóg pozostawały sprawne i były w stanie utrzymać jego cały ciężar bez obciążania kobiety.

Lotte prowadziła ich ku plaży, które nie znajdowała się wcale zbyt daleko.
- Moja broń - przypomniał sobie. - Ona tam została… Musimy się po nią wrócić… Jeżeli ktoś nas zaatakuje - zawiesił głos.
- Nie lubię broni, ale przyznam ci rację. – Powiedziała z powagą, po czym dodała – poczekaj tu na mnie, daleko nie odeszliśmy, a ty jeszcze nie odzyskałeś w pełni sił, będę szybciej i bez nieprzyjemnego przewracania się.
- Racja, choć nie chcę zostawiać cię samej - rzekł Valter. Następnie po chwili dodał ciszej. - I nie chcę też być sam… - dodał z lekkim uśmiechem zażenowania.
Jednak Lotte już oddalała się i wróciła po dwóch, trzech minutach. Sama była w stanie przebyć ten dystans znacznie prędzej, niż z żołnierzem. Trzymała w ręce pistolet.
- Dobrze - rzekł mężczyzna, po czym wyciągnął rękę, oczekując, że Visser poda mu jego własność.
- Proszę – oddała mężczyźnie broń bez żalu, ostatnio okazywała się bezużyteczna. Ruszyła powoli dalej. - Czyli jest was tu więcej, w sensie żołnierzy?
- Mam nadzieję - odpowiedział Valter. - Na pewno było nas więcej, ale czy nadal jest… tego niestety nie wiem. Na pewno ta wyspa jest zamieszkała i to przez coś niesamowicie dziwnego. Inaczej nie znalazłbym się w takim stanie. A ty nie musiałabyś martwić się o swojego syna - dodał. Znajdowali się już bardzo blisko punktu, do którego zmierzali.
- To co nam może tutaj grozić i czemu jest to dziwne? O tam ocknęłam się – wskazała nagle ręką, choć szybko przeniosła pytające spojrzenie na swojego kompana.
- Tego właśnie nie wiemy. I dlatego tak się boję - westchnął.
Lotte odniosła wrażenie, że Valter nie był mężczyzną, który przywykł przyznawać się przed innymi do swoich lęków i słabości. Sam fakt, że tak lekko o tym wspomniał, świadczył o tym, że był naprawdę oszołomiony tym wszystkim, co działo się wokół niego. Być może podświadomie wcale nie chciał odzyskać tych wszystkich wspomnień, które zapewne były nieprzyjemne i przerażające.

Dotarli na miejsce. Mężczyzna spojrzał na plażę, na morze, na niebo… Potem powiódł wzrokiem po chmurach oraz lecących ptakach. Nic nie zmieniło się przez tych kilka kwadransów - otoczenie wciąż pozostawało surowe i piękne.
- Chyba… chyba już pamiętam - westchnął. Nieco pobladł i spuścił wzrok na ziemię.
- Powiesz mi co pamiętasz? – Zapytała łagodnym głosem, jakby nie chciała nadto naciskać na swojego rozmówcę i rozumiała, że musiał przejść coś nieprzyjemnego.
Mężczyzna skinął głową.
- Ja… wspominałem o Edvinie, prawda? Patrolowaliśmy las, kiedy zobaczyliśmy tego mężczyznę. Zmęczony, udręczony blondyn o raczej dłuższych włosach. Mamrotał coś do siebie o tym, że nie odda kontroli. Edvin zapytał się go, co ma na myśli, jednak ten tylko pokręcił głową. Jako że usłyszeliśmy szum morza, to postanowiliśmy, że weźmiemy go nad nie i ocucimy słoną wodą. Mogliśmy go jeszcze tam zostawić, jednak to nie wydawało się właściwym rozwiązaniem. I potem… doszliśmy aż tutaj. Do tego miejsca. Pamiętam to - spojrzał na morze i niebo.
- Brzmi jakby ten nieznajomy postradał zmysły. To on był niebezpieczny? – Powiodła spojrzeniem za Valterem, ale szybko powróciła na piasek, jakby szukając odpowiedzi co tu mogło wydarzyć się i czemu akurat ona tu wylądowała.
 
__________________
"Promise me this
If I lose to myself
You won't mourn a day
And you'll move onto someone else."
Szaine jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 20:37.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172