Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-06-2018, 19:22   #525
Ombrose
 
Ombrose's Avatar
 
Reputacja: 1 Ombrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputacjęOmbrose ma wspaniałą reputację
Skok

- A jak już mowa o głowie… - mruknął Terry. - Powiedz mi… kiedy przefarbowałaś się w całości na czerń? - spojrzał na jej włosy.
Wtem rozległ się bardzo cichy, szumiący odgłos, który Alice na początku zignorowała. To mogło być cokolwiek, chociażby nieco większa fala jeziora, stale obijająca się o brzeg. Potem jednak ten hałas zaczął narastać… aż wreszcie w zasięgu wzroku śpiewaczki pojawiły się dwa pierwsze helikoptery. Potem nadciągnęły kolejne dwa… i gdzieś za nimi znajdowały się jeszcze następne.
- To nasi przyjaciele? - mruknął Kirill głosem sugerującym, że wcale nie spodziewał się odpowiedzi twierdzącej.
Alice zerknęła na Terrence’a
- Czy słuchałeś opowieści o Łowcy, czy też uznałeś, że to metafora? Konsumowanie energii ducha sprawiło, że wyciągnęłam z siebie Dubhe. Najwyraźniej wpływ Tuonetar na jej stan okazał się już za duży no i teraz moje włosy odliczają mi czas do śmierci. Przy okazji czerniejąc. Te helikoptery, wiesz coś o nich? - zapytała wskazując obiekty dłonią. Zrobiła się spięta. Jeśli nie, to opcji było kilka, albo to Valkoinen, albo IBPI, w najgorszym przypadku to pierwsze, w najbardziej spontanicznym to był ktoś trzeci, tak jak tamci zagubieni żołnierze. Cóż, wyspa od paru godzin istniała sobie na powierzchni morza, nic więc dziwnego, że świat chciał poznać nowy ląd, niczym Kolumb Indie, trafiając w Amerykę…
- Niestety nie… - mruknął Terrence. Chyba chciał o coś dopytać, lub skomentować z rzeczy wspomnianych wcześniej przez śpiewaczkę, jednak helikoptery były tak ważne i niespodziewane… że kompletnie przesunęły wszystkie inne sprawy w dół kolejki priorytetów.
- Cholera - warknął Kaverin, obracając się w stronę śpiewaczki ze skrzywioną miną. Rzucił też wzrokiem na de Trafforda, jednak nie skierował do niego żadnego słowa.
Tymczasem rozległy się bardzo niespieszne i powolne oklaski. Z tunelu pod nimi wyłaniał się ktoś jeszcze.
- Ech… - westchnął Tuoni. - Mieliście rację… to bardziej odpowiednie okoliczności na zakończenie tego żałosnego dramatu.
Kiedy ciało Joakima wynurzało się na zewnątrz, głowa mężczyzny spoglądała z uśmiechem na formację zlatujących się helikopterów.
Alice zgrzytnęła zębami, aż ją zabolało. Przeniosła spojrzenie na Tuoniego. Czy niósł w dłoniach Koronę? Skoro wyszedł na zewnątrz, czy jego ludzie szli dopiero za nim, to może dawało jej czas na reakcję… Helikoptery wywoływały dodatkowy wiatr, rozwiewając jej, w większości czarne włosy. Przygładziła je dłonią, by nie wpadały jej w oczy
- Chcesz to zakończyć tutaj? Na szczycie? Jakże popisowo… Miałeś czekać, zniecierpliwiłeś się? - odezwała się do Tuoniego i zerknęła na Terrence’a. Miała nadzieję, że ten zdoła zareagować, jesli ktoś znów będzie miał broń w rękach wycelowaną w ich trójkę. Nie chciała by zginęli. Nie zamierzała oddawać ciała Tuonetar, nie pozwoli na to, by Tuoni pocałował ją po raz kolejny. zjeżyła się.
- Dokładnie, znudziłem się - Tuoni westchnął ciężko. - Stałem tak już jakiś czas, kiedy usłyszałem słodki głos mojej kobiety, mówiący, że w tej jaskini już nic więcej na mnie nie czeka - wzruszył ramionami. - I choć w pierwszym odruchu próbowałem się z nią nie zgodzić, to nie potrafiłem znaleźć odpowiednich argumentów. I… - rozłożył ręce - … - oto jestem - zaśmiał. - I oto są moi przyjaciele - spojrzał na helikoptery. - Posiadam też koronę - spojrzał na kawałek metalu, który wystawał z jego prawej ręki. - A ty nie masz niczego… nawet własnego ciała - uśmiechnął się, po czym powoli zaczął iść w jej kierunku.
Śpiewaczka wyprostowała się, po czym bez słowa zaczęła iść w jego stronę. Skoro już tak się wystawiał, miała zamiar to wykorzystać. Pal licho, że helikoptery należały do niego. Niech go szlag. Jej spojrzenie wyrażało zaskakujący spokój, gdy zaczęła zbliżać się do Tuoniego, zaciskając pięści. Wyszedł jej naprzeciw, a ona zamierzała go uderzyć. Miała na to ochotę już od dłuższego czasu i Joakim będzie jej musiał ten akt złości wybaczyć, ale nie mogła sobie odmówić… Liczyła też na to, że ponownie zaskoczy go, nie dając mu żadnych wskazówek co do tego, że planowała fizycznie go zaatakować. celowo nie patrzyła na koronę, tylko obserwowała jego oczy. W milczeniu zbliżając się. I wydawało się, że będzie w stanie podejść prosto do niego… bo w żaden sposób nie zareagował. Ani on, ani żaden z czterech mężczyzn, którzy pojawili się za jego plecami. Wtem jednak przed Alice pojawił się tuman kurzu, kiedy pociski uderzyły w podłoże… Podniosła wzrok i ujrzała jeden z helikopterów, którego przesuwane drzwi zostały rozwarte, ukazując w środku mężczyznę z karabinem maszynowym. Wycelował bezbłędnie, tworząc przeszkodę pomiędzy śpiewaczką, a bogiem umarłych… chyba że starał się trafić w śpiewaczkę. Wtedy… no cóż, nie spudłował wcale aż tak bardzo.
- Cofnij się - syknął Kirill. Bez wątpienia nie chciał, aby rudowłosa zniknęła z powodu wystrzelonych kul.
Alice jednak zamarła. Na krótka sekundę zamknęła oczy, kiedy zimny dreszcz przeleciał jej po kręgosłupie. Kule znów o mały włos ominęły ją. Zaschło jej w ustach, kiedy posłuchała Kaverina i zrobiła krok w tył, dopiero teraz ponownie otwierając oczy i spoglądając na Tuoniego z niemą furią, której teraz stłumić już nie umiała. Bała się, a zastraszeni ludzie reagowali różnie, z niej powoli parował gniew.
- Poddaj się - rzekł bóg umarłych. - Przez długi czas biegłaś w kółko, próbując znaleźć rozwiązanie. Niczym chory pies, który spostrzegł swój ogon i nagle postanowił spróbować go dogonić. Ale to już koniec. Nie będziesz się męczyła - uśmiechnął się, spoglądając to na nią, to na swoje wojsko. - To koniec. Poddaj się.
Alice usłyszała, jak Kaverin i de Trafford zgrzytali zębami. Przynajmniej w tym jednym zgadzali się bez cienia wątpliwości. Zdawało się, że nie wiedzieli, co uczynić. Czy śpiewaczka powinna ich za to winić? Czy sama miała jakiś pomysł?
Harper milczała przez kilka chwil. Następnie, bardzo powoli obróciła się plecami do Tuoniego ignorując fakt, że był najwiekszym zagrożeniem. Że to on sterował wszystkim na tej scenie. Po prostu odwróciła się od niego, splatając dłonie przed sobą i spoglądając na Terrence’a i Kirilla
- Współpracujcie - poprosiła i uśmiechnęła się do nich obu, następnie odwróciła się do Tuoniego
- Pohandlujmy… Poddaję się, ale puść ich. Nie chcę już niczyjej śmierci. Możesz na to przystać? - odezwała się spokojnie, dość ostrożnie. Próbowała bowiem właśnie zapobiec śmierci dwóch osób, na których jej zależało, własnym kosztem. Odrzuciła nawet złość i chęć walki, po to tylko by ich odratować. Ona i tak nie mogła już nic zrobić, podejrzewała, że skonsumowanie Korony zabiłoby ją…
Żaden z jej dwójki sprzymierzeńców nie odezwał się. Albo nie mieli nic przeciwko odejściu w zamian za życie śpiewaczki, lub też uważali, że ta ma w rękawie jakiś sprytny plan. Oczywiście nie chcieli go popsuć, zachowując się w sposób nieprzewidywalny. Zwłaszcza kiedy śpiewaczka dopiero co napomniała ich, aby współpracowali.
- A jak miałyby wyglądać szczegóły tej transakcji? Czyżbyś zrzekała się swojego ciała? - Tuoni spojrzał prosto w jej oczy.
Alice wstrzymała oddech na krótką chwilę. Pomyślała o tym, że Tuonetar na pewno w Tuoneli uczyniła dokładnie to samo…
- Spójrz na mnie. Zostało mi zaledwie kilka pasm rudych włosów. Za niedługo sama stąd zniknę. W zamian, będę posłuszna, możesz mnie stąd zabrać, ubrać w sukienkę, zrobić co chcesz, tylko pozwól im odejść. Może być? - odezwała się, nadal spokojnym tonem. Naprawdę próbowała kupić czas. Choć wiedziała, że już nie sobie, to chociaż Terrence’owi i Kirillowi.
- Skoro tak mówisz… - mężczyzna wydął wargi. - Ale dlaczego miałbym ci wierzyć? Może gdybyś zbliżyła się i dała jakiś dowód swojego oddania… - zamyślił się. - Być może pocałowała mnie…
Kirill westchnął cicho, a de Trafford zaśmiał się.
- Oczywiście, że tego nie zrobi - odezwał się. - Alice nie zrobi ani jednego kroku w twoim kierunku.
- Nie żebyśmy ci nie ufali - mruknął Kaverin. - Choć tak właściwie… chyba jednak… tak po prostu… nie ufamy ci.
Obydwoje zapomnieli, że mieli współpracować z nią. Zamiast tego postanowili współpracować z sobą.
Śpiewaczka poczuła się dziwnie. Z jednej strony miło, że obaj mieli to samo zdanie i współpracowali ze sobą, tak jak ich prosiła, z drugiej jednak strony, naprawdę była gotowa zrobić wszystko, żeby ich z tego wyciągnąć. Wyprostowała się
- Widzisz… dlatego chciałabym, żebyś najpierw ich puścił - rozłożyła dłonie na boki
- Ja stąd nie ucieknę. Nie mam jak - zauważyła
- Tym razem nie uratuje mnie zabłąkany w puszczy elf… A nie chciałabym, żebyś ich rozstrzelał, jak tylko zrobię kolejny krok. W którąkolwiek stronę - postanowiła postawić sprawę w taki sposób. Ktoś musiał ustąpić. Czy Tuoni to uczyni? Jeśli nie, Harper dostałaby jasny sygnał, że jednak planował ich rozstrzelać. Obserwowała go teraz bardzo uważnie, gotowa rozszyfrować jego słowa.
- Och, to ja zrobię krok w twoją stronę - jak rzekł, tak zrobił. - A potem następny.
Przybliżył się nieco. Stanął trzy, może cztery metry przed śpiewaczką.
- Jeżeli mam ich puścić wolno, to zrób to, o co cię prosiłem - uśmiechnął się do niej, po czym rozłożył ramiona. Jak gdyby nie mógł doczekać się, aż Harper wtuli się w niego. I chyba właśnie tego oczekiwał. Helikoptery nad nimi brzęczały nieznośnie, przypominając o stałym zagrożeniu.
- Dajesz mi słowo? - nacisnęła śpiewaczka, robiąc drobny krok do przodu. Miała nadzieję, że słowo dane przez bóstwo miało jakiekolwiek znaczenie i było wiążącą umową. Wolała się nie oglądać na towarzyszących jej mężczyzn, bo właśnie sprzedawała się za ich życie. Powtarzano jej, że była cenna. Dla niej jednak, jej drogie osoby były cenniejsze, niż ona sama. Zacisnęła mocno dłonie.
- Jeśli tylko sądzisz, że jest coś warte… - mężczyzna uśmiechnął się. - To czemu nie.
Kaverin i de Trafford zastygli w milczeniu. Śpiewaczka niby poświęcała się dla nich… jednak obydwoje zdawali się postrzegać tę sytuację tak, jak gdyby ich zdradzała. Nie wymówili ani słowa, a Harper nie widziała ich twarzy, gdyż stała przed nimi… a jednak tego jednego była pewna.
Alice stała w bezruchu. Ile warte były dla niej słowa Tuoniego? Dokładnie nic. Ważne były dla niej życia mężczyzn za jej plecami. Co mogła zrobić, by ich uratować? Co miała poświęcić, by to uczynić? Bardzo nie chciała oddać siebie, wiedziała jak bardzo ich to zrani… Może i zabije, w końcu bóg śmierci nie musiał dotrzymać słowa, mógł ich po prostu rozstrzelać, wiedział, że byli dla niej ważni, skoro rozważała taką wymianę. Wzięła głęboki wdech
- Ile dla ciebie znaczę? - zapytała, powoli otwierając oczy i spoglądając na Tuoniego. Coś zwariowanego przyszło jej do głowy. Desperackiego, ale jeśli w jakiś sposób miała wybrnąć, musiała kombinować.
W trakcie rozmyślań śpiewaczki Tuoni bawił się koroną Ukka. Wreszcie włożył ją na swoją własną głowę. Joakimowi wcale nie było do twarzy z kawałkiem zardzewiałego metalu. Zwłaszcza jeśli był symbolem poddania się i uległości.
- Dla mnie? Ty jako ty, czy ty jako twoje ciało? Bo to spora różnica? - westchnął bóg umarłych. - Wciąż czekam na pocałunek! - przypomniał.
- Ja, jako moje ciało - sprecyzowała śpiewaczka. Obejrzała się na de Trafforda i Kaverina. Ciekawiło ją, jak bardzo wściekną się za to, co zamierzała uczynić. Coś chodziło jej po głowie i jeśli byli uważni, w tym krótkim spojrzeniu, mogli wyłapać pewien przebłysk. Alice upewniła się, że zniknął, kiedy ponownie spojrzała na Tuoniego. Teraz była już znowu poważna. Zrobiła kolejny krok w jego stronę. Zerknęła na bok. Stali na środku. Policzyła coś szybko w głowie… Mężczyźni mieli obydwoje pokerowe miny. O ile w przypadku Kirilla nie wydawało się to szczególnie zaskakujące, to brak mimiki na twarzy de Trafforda był już czymś nowym.
- Twoje ciało jest bardzo ważne - rzekł Tuoni. - Jeżeli tego jeszcze nie zauważyłaś, to specjalnie z jego powodu Dubhe właśnie umiera. Nie obroni go. Zostały już tylko sekundy… - bóg wyciągnął rękę i spojrzał na palce, jak gdyby potrafił odliczyć ich ilość, korzystając tylko z jednej dłoni.
Harper wyprostowała się, idąc i dochodząc do Tuoniego, w końcu wystarczyły jej zaledwie trzy kroki
- Dziękuję, tylko to chciałam wiedzieć - odpowiedziała, po czym powoli podniosła ręce i złapała go za jego dłonie. Następnie przystanęła na palcach i gdy już niemal pocałowała go, a ich usta dosłownie musnęły się, puściła je i poderwała, łapiąc za koronę. Ściągnęła mu ją, w końcu ta była tylko na jego skroni. Szarpnęła i ruszyła biegiem do brzegu Iglicy…
Skoczyła....
 
Ombrose jest offline