Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-06-2018, 22:07   #43
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Kharrick, Jace, Yastra

Uciekinierzy ze świątyni potrzebowali tylko kilku chwil przygotowań, by wyruszyć razem z drużyną. Żaden z nich nie był poważniej ranny, ale mimo tego grupa musiała poruszać się wolniej i z dala od głównego placu Phaendar, na którym wciąż trwały walki - może cztery osoby byłyby w stanie przemknąć się tuż pod nosem najeźdźców, ale jedenaście? Ryzyko było zbyt wielkie, dlatego najbezpieczniejszym rozwiązaniem miało być obejście świątyni od północy i dalsze poruszanie się skrajem miasteczka. Kharrick zniknął w ciemnościach z obietnicą odnalezienia Noelana.

Grupka prowadzona przez Yastrę i Jace’a, starała się poruszać w kompletnej ciszy, jednak wydawało się to niemożliwe - zbroje Dietharda i Rufusa pobrzękiwały przy każdym kroku, niziołek jęczał z przerażeniem na każdy głośniejszy krzyk z targu, a żona Candusa od czasu do czasu pochlipywała rozpaczliwie. A może to tylko stres i adrenalina tak potęgowały każdy, najmniejszy nawet hałas? Na szczęście na obrzeżach Phaendar, pod osłoną ciemności, nie było widać ani zbyt wielu hobgoblinów, ani ciał - jedno i drugie mogło wywołać znacznie głośniejsze reakcje, które zdradziłyby uciekinierów.

W miarę zbliżania się do faktorii handlowej, obaj Belerenowie robili się coraz bardziej zdenerwowani. Nie było się czemu dziwić - w końcu lada moment mieli przejść tuż obok ich rodzinnego domu, a płomienie liżące jego dach Jace widział jeszcze z Korzenia. A może to była jedynie wizja jego umysłu, dotkniętego nieznanym? Kiedy tylko dogonił ich Kharrick i minęli róg kolejnego budynku, wyszli na plac przed domostwem Belerenów, w końcu dostrzegając pełen obraz tego, co tam się działo. Część dachu rzeczywiście spowijały języki ognia, ale nie wyglądało na to, by miały szybko objąć resztę budowli. Znacznie gorszą scenę widać było na ziemi - dobre pół tuzina ciał leżało rozrzucone bezładnie przed wejściem, powalone najpewniej hobgoblińskimi ostrzami. Kim byli - przypadkowymi gośćmi, służbą, a może kimś z rodu Belerenów? - nie dało się stwierdzić z oddali w półmroku. Z wnętrza domostwa dało się słyszeć okrzyki w goblińskim oraz wrzaski o pomoc we wspólnym.


Rathan, Sulim, Zaza

Zignorowani przed drużynę uchodźcy ruszyli przez most, w stronę Fangwood, który miał zapewnić im bezpieczne, jak mieli nadzieję, schronienie. Eric Dunkir, dopilnowawszy by ostatnia osoba zniknęła wśród drzew, wrócił do swoich wybawców, którzy właśnie ustalili, co robić dalej. Kiedy to usłyszał, podszedł do Zazy i zrobił coś, czego ta się nie spodziewała: przytulił ją mocno.
- Jestem z Ciebie dumny. Wróć żywa - powiedział tylko, po czym zabrał podany mu przez Rathana plecak i pobiegł w stronę mrocznego i cichego lasu.

Planując dotrzeć do sklepu Vane’a Orelda, bohaterowie ruszyli wzdłuż rzeki zgodnie z jej biegiem, aż dotarli niewielkiego, dzielonego przez okolicznych rybaków magazynu na sprzęt. Budynek był pusty - jego użytkownicy byli znani z zamiłowania do biesiad, więc teraz najpewniej byli albo w hobgoblińskich kajdanach, albo martwi, wdeptywani żołnierskimj butami w wilgotną od krwi glebę lub pożerani przez wygłodniałe wilki. Od porzuconej chaty do sklepu było już blisko, wystarczyło minąć kilka ciemnych zaułków, nie wychylając się zbytnio. Najeźdźcy na głównym placu byli zbyt zajęci niszczeniem wozów i tymczasowych stoisk oraz brutalnym pacyfikowaniem mieszkańców, by pilnować każdego zakamarka Phaendar.

I właśnie w jednym z takich zaułków Zaza dostrzegła dwójkę brudnych, przerażonych ludzi, kryjących się za zniszczonym wozem - sądząc po strojach, musieli uciec z biesiady. Mieli duże szczęście, że udało im się uniknąć smutnego losu pozostałych biesiadników. Wyglądało jednak na to, że ich dobra passa nie potrwa długo - zaledwie kilka metrów od nich, po drugiej stronie wozu kręcił się wychudzony wilk, węsząc zapamiętale i powarkując głośno w ciemnościach zaułka. Było tylko kwestią czasu, aż znajdzie i dopadnie tą dwójkę, kończąc ich żywoty w dziki, brutalny sposób. Póki co jednak, ani zwierz, wyraźnie mniejszy od bestii z mostu, ani jego przyszłe ofiary, ledwie powstrzymujące się przed choćby piśnięciem, nie dostrzegały półorczycy w mroku.
 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 06-06-2018 o 22:11.
Sindarin jest offline