Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 05-06-2018, 13:26   #41
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
- Nie możemy tak po prostu pójść teraz do sklepu Orelda, jeśli pozostali mieli tam pójść na końcu swojej wyprawy, inaczej mogą tam trafić po nas, szukać potrzebnych rzeczy i ich nie znaleźć, bo zostaną zabrane przez nas - powiedział Sulim. - Będą niepotrzebnie ryzykować życiem. Musimy jakoś im przekazać, że my się tym zajmiemy albo zostawić im jakąś wiadomość lub ryzykować i czekać na nich w okolicy.
Rathan pokręcił głową.
- Wprost przeciwnie. Im szybciej i im więcej miejsc sprawdzimy, tym lepiej - powiedział. - A w każdym miejscu zostawimy informację, że tam byliśmy.
- Jestem za, jeśli oni też pójdą do sklepu to ich spotkamy po drodzę - powiedziała Zaza po czym zamilkła zawiesiła myśli na chwilę - w sensie popieram plan Rathana - doprecyzowała.
Rathan na moment spojrzał na Sulima, po czym ruszył wzdłuż rzeki, po drodze korzystając z osłony rosnących tam krzewów. Miał zamiar dotrzeć w taki sposób tak daleko, jak się da, a potem skręcić w stronę zabudowań, by dotrzeć w okolice sklepu Orelda.
- Tylko Sulim ostrzega, Sulim nie będzie już mógł dzisiaj wiele czarować. - Druid nie wydawał się być przekonany, ale został w potrzasku. Pozostali uciekinierzy wynieśli się już na drugą stronę, a ostatnia dwójka towarzyszy już ruszyła swoją drogą. Krasnolud pośpiesznie podreptał za nimi, nie chcąc zostawać samemu.
Zaza z gotowym toporem poruszała się za łucznikiem starając się nie być zauważoną, decyzje zostały podjęte, cel wyznaczony wystarczyło jeszcze nie zginąć i uratować po drodze tylu ilu mogli.
 
Obca jest offline  
Stary 05-06-2018, 18:59   #42
 
Asderuki's Avatar
 
Reputacja: 1 Asderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputacjęAsderuki ma wspaniałą reputację
Kiedy Yastra zgodziła się nie iść do świątyni, Rhyna już nie protestowała dalej – co obaj zbrojni przyjęli z zauważalną ulgą. Najwyraźniej woleli uniknąć walki, kiedy tylko się dało. Grupa potrzebowała chwili na zabranie tej odrobiny posiadanych zapasów, po czym wyruszyła w kierunku tyłu świątyni, by obejść budynek od zachodu i iść dalej na południe, tym samym jak najkrócej być widocznym od strony targu, z którego odgłosy walk wydawały się być teraz odrobinę cichsze.

W tym czasie Kharrick zgodnie z obietnicą poszedł ponownie sprawdzić kaplicę w poszukiwaniu kapłana Noelana. Zakradł się wzdłuż boku budynku aż do frontowej ściany, po czym wyjrzał za róg. Wejście do świątyni także było zrujnowane – wspaniałe zdobienia ścian zdewastowano, duże drzwi z ciemniejszego drewna prawie wyłamano z framug, a stojąca nieopodal stara kamienna kapliczka Zielonej Wiary, która zwróciła jego uwagę kiedy wjeżdżał do miasteczka, teraz przypominała kupkę gruzu. Jednak gorszy widok był tuż obok - zaledwie kilka metrów od siebie Kharrick zobaczył ciało starszego brodatego mężczyzny w kapłańskich szatach. Miał wrażenie że martwe, ale wciąż szeroko otwarte oczy wpatrują się prosto w niego z wyrazem cierpienia i oburzenia, jakby pytał „Jak mogłeś?!”. Noelan, bo to musiał być on, stanowił właśnie główny posiłek dla wychudzonego wilka w kolczastej obroży, z zapamiętaniem wgryzającego się w zapewne ciepłe jeszcze ciało i pochłaniającego wnętrzności wylewające się z szerokiej rany ziejącej na brzuchu starca.

Kharrick zamarł. Jego żołądek ścisnął się grożąc wydobyciem się jego zawartości na zewnątrz. Widział już trupy. W zasadzie widział ich bardzo wiele z wieloma przyczynami zgonu. Raz nawet mógł przyjrzeć się jak szczury tegoż to trupa podgryzały... ale to? To było coś innego. To spojrzenie. Może gdyby byli tu wcześniej... Nie. Teraz to już bez znaczenia. Szybkie spojrzenie za siebie czy reszta grupy go nie dostrzegła. Był bezpieczny. Kto wie co zrozpaczona i pochłonięta żądzą zemsty elfka by zrobiła? Kucnął zagarniając najbliższy kamień z ziemi. Póki co wilczur był zajęty. Póki co.

Kamień poleciał robiąc nieco hałasu. Zwierze podniosło łeb ostrząc uszami. Nie dostrzegło niebezpieczeństwa i wróciło do swojego krwawego posiłku. Kharrick zaklną w duchu. Nie było innego wyjścia. Wyciągnął sztylet w pochwy przy nodze. Głęboki wdech i wydech. Zamach. Brzdęk! Mężczyzna aż się skurczył w ostatniej chwili zasłaniając usta aby nie syknąć. Patrzył szeroko rozwartymi oczyma jak wygłodniała bestia powarkuje i rozgląda się dookoła. Widział, choć było ciemno, jak z tego pyska coś ścieka. Gdyby tylko ten wilczur stał do niego przodem to pewnie by był już martwy.

Uspokajając oddech, najciszej jak się dało, Kharrick uznał, że albo idzie na całość albo stąd ucieka. Wyciągnął sztylet z buta i drugi z lewego rękawa.
~Aaha! Tego się nie spodziewałeś co?~ pomyślał. Wstał z kucek i zważył sztylety w dłoni. No dobra, wóz albo przewóz. Wychylając się całkowicie zza krawędzi Kharrick rzucił jednym, a potem drugim sztyletem. Jego serce zamarło gdy oba ostrza zanurzyły się w owłosionym cielsku hopgoblińskiego zwierzęcia. Jeden wbił się w bok, a drugi w głowię. Zwierz padł obok trupa klechy. Kilka kolejnych uderzeń serca zajęło nasłuchiwanie czy parka ze środka świątyni czegoś nie zauważyła. Cisza, o ile ciszą można nazwać odległe krzyki i regularne tłuczenie.

Kharrick powoli pozbierał swoja broń. Zerkał ciągle w stronę drzwi, lecz wyglądało, że jest bezpiecznie. Wszystko jest w porządku...
~No i co teraz? W zasadzie co ja mam z tobą zrobić?~ zapytał się sam siebie. Zamknął dłonią powieki martwego klechy. Ciekło z niego niemiłosiernie. Jeszcze nie był nawet sztywny.
- Na Desne i wszystkie gwiazdy nieba. - Wziął ciało na ręce. Zaczął iść, tak jak wiele razy już to robił. Obciążony ociekał coraz bardziej krwią. Dotarł do plebanii. Zostawił ciało klechy na łóżku. Przez moment patrzył się tępo. Myśli powoli klarowały się. Wyszedł za budynek zwrócić zawartość żołądka. Miał dość tego miejsca. Trzeba było dogonić resztę. Po drodze może wytrzeć nieco tego obrzydlistwa. Tak aby nie kapało.
 
Asderuki jest offline  
Stary 06-06-2018, 22:07   #43
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Kharrick, Jace, Yastra

Uciekinierzy ze świątyni potrzebowali tylko kilku chwil przygotowań, by wyruszyć razem z drużyną. Żaden z nich nie był poważniej ranny, ale mimo tego grupa musiała poruszać się wolniej i z dala od głównego placu Phaendar, na którym wciąż trwały walki - może cztery osoby byłyby w stanie przemknąć się tuż pod nosem najeźdźców, ale jedenaście? Ryzyko było zbyt wielkie, dlatego najbezpieczniejszym rozwiązaniem miało być obejście świątyni od północy i dalsze poruszanie się skrajem miasteczka. Kharrick zniknął w ciemnościach z obietnicą odnalezienia Noelana.

Grupka prowadzona przez Yastrę i Jace’a, starała się poruszać w kompletnej ciszy, jednak wydawało się to niemożliwe - zbroje Dietharda i Rufusa pobrzękiwały przy każdym kroku, niziołek jęczał z przerażeniem na każdy głośniejszy krzyk z targu, a żona Candusa od czasu do czasu pochlipywała rozpaczliwie. A może to tylko stres i adrenalina tak potęgowały każdy, najmniejszy nawet hałas? Na szczęście na obrzeżach Phaendar, pod osłoną ciemności, nie było widać ani zbyt wielu hobgoblinów, ani ciał - jedno i drugie mogło wywołać znacznie głośniejsze reakcje, które zdradziłyby uciekinierów.

W miarę zbliżania się do faktorii handlowej, obaj Belerenowie robili się coraz bardziej zdenerwowani. Nie było się czemu dziwić - w końcu lada moment mieli przejść tuż obok ich rodzinnego domu, a płomienie liżące jego dach Jace widział jeszcze z Korzenia. A może to była jedynie wizja jego umysłu, dotkniętego nieznanym? Kiedy tylko dogonił ich Kharrick i minęli róg kolejnego budynku, wyszli na plac przed domostwem Belerenów, w końcu dostrzegając pełen obraz tego, co tam się działo. Część dachu rzeczywiście spowijały języki ognia, ale nie wyglądało na to, by miały szybko objąć resztę budowli. Znacznie gorszą scenę widać było na ziemi - dobre pół tuzina ciał leżało rozrzucone bezładnie przed wejściem, powalone najpewniej hobgoblińskimi ostrzami. Kim byli - przypadkowymi gośćmi, służbą, a może kimś z rodu Belerenów? - nie dało się stwierdzić z oddali w półmroku. Z wnętrza domostwa dało się słyszeć okrzyki w goblińskim oraz wrzaski o pomoc we wspólnym.


Rathan, Sulim, Zaza

Zignorowani przed drużynę uchodźcy ruszyli przez most, w stronę Fangwood, który miał zapewnić im bezpieczne, jak mieli nadzieję, schronienie. Eric Dunkir, dopilnowawszy by ostatnia osoba zniknęła wśród drzew, wrócił do swoich wybawców, którzy właśnie ustalili, co robić dalej. Kiedy to usłyszał, podszedł do Zazy i zrobił coś, czego ta się nie spodziewała: przytulił ją mocno.
- Jestem z Ciebie dumny. Wróć żywa - powiedział tylko, po czym zabrał podany mu przez Rathana plecak i pobiegł w stronę mrocznego i cichego lasu.

Planując dotrzeć do sklepu Vane’a Orelda, bohaterowie ruszyli wzdłuż rzeki zgodnie z jej biegiem, aż dotarli niewielkiego, dzielonego przez okolicznych rybaków magazynu na sprzęt. Budynek był pusty - jego użytkownicy byli znani z zamiłowania do biesiad, więc teraz najpewniej byli albo w hobgoblińskich kajdanach, albo martwi, wdeptywani żołnierskimj butami w wilgotną od krwi glebę lub pożerani przez wygłodniałe wilki. Od porzuconej chaty do sklepu było już blisko, wystarczyło minąć kilka ciemnych zaułków, nie wychylając się zbytnio. Najeźdźcy na głównym placu byli zbyt zajęci niszczeniem wozów i tymczasowych stoisk oraz brutalnym pacyfikowaniem mieszkańców, by pilnować każdego zakamarka Phaendar.

I właśnie w jednym z takich zaułków Zaza dostrzegła dwójkę brudnych, przerażonych ludzi, kryjących się za zniszczonym wozem - sądząc po strojach, musieli uciec z biesiady. Mieli duże szczęście, że udało im się uniknąć smutnego losu pozostałych biesiadników. Wyglądało jednak na to, że ich dobra passa nie potrwa długo - zaledwie kilka metrów od nich, po drugiej stronie wozu kręcił się wychudzony wilk, węsząc zapamiętale i powarkując głośno w ciemnościach zaułka. Było tylko kwestią czasu, aż znajdzie i dopadnie tą dwójkę, kończąc ich żywoty w dziki, brutalny sposób. Póki co jednak, ani zwierz, wyraźnie mniejszy od bestii z mostu, ani jego przyszłe ofiary, ledwie powstrzymujące się przed choćby piśnięciem, nie dostrzegały półorczycy w mroku.
 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 06-06-2018 o 22:11.
Sindarin jest offline  
Stary 07-06-2018, 15:20   #44
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Zaza, znieruchomiała zdezorientowana na działanie Erica, podczas ostatnich 8 lat nigdy nie wykonał wobec niej takiego gestu. Tak naprawdę nie pamięta żeby ktokolwiek nawet przed jej tym okresem życia ją kiedykolwiek przytulił. Nie wiedziała jak odpowiedzieć na ten nagły dla niej przypływ opiekuńczości więc zdobyła się na kiwnięcie głową twierdząco z czystym wyrazem zagubienia wymalowanym na twarzy.

Podążała za Rathanem starając się zachować ciszę, mijali puste chaty i zakamarki. Mrok utrudniał przemieszczanie się czy nawet dostrzeganie ‘ocalałych’ chociaż pół orczycy się udało jak też dostrzegła wilka.
Zatrzymała Rathna.
- Tam są żywi i wilk, czekaj tutaj i zaatakuj przy okazji.
Powiedziawszy to wyminęła go i odbiegając od towarzyszy stanęła na widoku wilka z bronią i gwizdnęła na zwierzę zwracając na siebie jego uwagę.
 

Ostatnio edytowane przez Obca : 07-06-2018 o 15:47.
Obca jest offline  
Stary 08-06-2018, 13:12   #45
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Podróż przez miasto ciepłą letnią nocą zawsze była przyjemnością. Zapach kwiatów unoszący się w powietrzu, chłodny wiaterek smagający policzki i ciepło, które po całym słonecznym dniu oddawały przyjemnie łaskocząc palce, gdy Jace dotykał ich przechodząc między domami.
Tym razem było inaczej. Wiatr nie był lekkim powiewem przynoszącym chłód. Kamienie nie oddawały ciepła, a kwiaty nie pachniały. Wszystko było nie tak. Jace czuł ciepło bijące od palących się domów, wiatr niosący zapach krwi i śmierci....
Wiele razy przechadzał się na tyłach domu Belerenów próbując uporządkować myśli, poćwiczyć czy medytować, ale dzisiejsza noc zmieniła wszystko. Starła wszystkie wspomnienia w proch, po czym rozwiała je jak poranną mgłę. Pozostała dziwna pustka. I wtedy przed ich oczami stanął płonący dom. Dom Belerenów. Jego dom. Z bliska okazało się, że solidna konstrukcja opierała się żywiołowi i płonęła jedynie strzecha. Jace złapał brata z ramię i pomimo całej sytuacji uśmiechnął się. Rzucił okiem na towarzyszy, jakby dopiero ich dostrzegając. Spojrzał na grupkę ocalałych sąsiadów zbitych w grupkę szczękającą zbroją i zębami z przerażeniem w oczach obserwujących co się dzieje w ich miasteczku.
- Co oni tu robią? - zapytał patrząc jakby pierwszy raz ich widział
- Zabraliśmy ich ze sobą spod świątyni, nie pamiętasz? - Tezzeret spojrzał na brata uważniej, jakby chciał się upewnić, że Jace nie dostał kiedyś w głowę zbyt mocno.
- To wiem, pytam dlaczego idą z nami? - Jace przewrócił oczami - Droga do mostu jest czysta, mają obstawę zbrojną, a niziołka nikt nie zobaczy jak będzie szedł na zwiad. Zaza i inni powinni oczyścić most, a jeśli nie, to niech tam na nas czekają.
Z domostwa dobiegł ich krzyk, nie, błaganie. Błaganie o pomoc. Obaj bracia momentalnie usztywnili się, niemal stając na baczność
- Tez, musimy ich ratować!- odezwał się do brata - Tam jeszcze się bronią!
- Spokojnie Jace -
chłodny, prawie wyprany z emocji głos był jak kubeł zimnej wody. Jace spojrzał na brata jakby go widział po raz pierwszy. Czy terminowanie u szeryfa aż tak bardzo zmieniło jego młodszego braciszka? Patrzył na twarz brata, lecz zamiast uśmiechniętej głowy chłopca widział twardy wzrok mężczyzny
- Idziemy tam bracie, ale ty zostaniesz tu. - dodał twardo Tezzeret
- Nie ma mowy!
- Nie umiesz walczyć, zabiją Cię, a ja nie chcę dziś oglądać więcej martwych ludzi -
głos Teza był niczym nóż - zimny i ostry
- A jak myślisz, kto położył gobliny w karczmie - Jace starał się zachować spokój, ale wewnątrz czuł narastającą frustrację
- To byłeś ty? Ale jak?
- Czy to istotne? Idziemy razem.

- Poważnie? - syknął Kharrick słysząc braci. - Teraz?
Spojrzenie jakim obdarzył ludzi świadczyło, że ich rozterka była dla niego niedorzeczna. Kiwnął na zbrojnych nieludzi.
- Oddalcie się za linię światła i pilnujcie nawzajem. Idę sprawdzić co się dzieje.
Wyciągając kuszę i schylając się Kharrick ruszył w stronę płonącego domostwa, natomiast przyczajona w cieniach Yastra zdecydowała się tym razem nie dodawać swoich trzech groszy, widocznie uznawszy, że powiedział on już wszystko. Ze skupieniem obserwowała otoczenie, czekając w międzyczasie na znak.
Jace zdjął swój płaszcz oddając go żonie Candusa na przechowanie i razem z bratem ruszyli do przodu.
Psotniczek podreptał cichutko za swoim tymczasowym ‘panem’, przyciskając ciało jak najbliżej ziemi, sprawiając z oddali wrażenie poruszającego się głazu.
- Kurwa, co ten niedźwiedź robi? - mruknął Jace mijając dziwne zwierze.
Bez płaszcza starszy z Belerenów wyglądał na lekko wychudzonego. Wysoki, ale bardzo szczupły mężczyzna miał na sobie białą koszulę lnianą, na której miał skórzaną kamizelkę w kolorach rodowych. Przyśpieszyli kroku wymijając niedźwiedzia, Yastrę, a nawet Kharricka. Pomimo grożącego im niebezpieczeństwa, ich oczy skupione były na potężnych, dębowych drzwiach wyłamanych na oścież.
Podejście do zniszczonych drzwi domu nie stanowiło problemu - ktokolwiek był w środku, nie pilnował podwórza. Jace i Tezerret poznawali mijane po drodze zwłoki: służący i ochroniarze ich ojca, jednak nikogo z rodziny. Stąpali ostrożnie sprawdzając, czy ktokolwiek się ruszał

Porządnie wykonane, masywne dębowe drzwi, które kiedyś broniły wejścia do posiadłości Belerenów, teraz były doszczętnie zniszczone, pozostały jedynie smętne fragmenty przy zawiasach. Podobnie prezentowało się zdewastowana główna izba - po śladach krwi widać było, że ktoś stoczył tu zawziętą, ale przegraną walkę. Schody na górę zostały zawalone meblami, blokującymi przejście. U ich stóp stała właśnie trójka hobgoblinów z obnażonymi mieczami, krzyczących wesoło w swoim języku do kogoś na górze.
- Haar druul! Tagaan or kuun!
~ Złaź na dół! Niewolnik albo pieczeń! ~
Jace pamiętał jeszcze co nieco z goblinskiego - zawsze uważał, że należy znać język wroga, choć nie sądził, że będzie go używać w takich okolicznościach.
U ich stóp leżały pokrwawione i pocięte szablami zwłoki młodego mężczyzny. Bracia od razu rozpoznali swojego szwagra Adahna, który najwyraźniej myślał, że da radę stawić czoło najeźdźcom uzbrojony tylko w miecz dotąd wiszący od lat nad kominkiem.

Jace nie czekał. Czuł falę czystej nienawiści. Złości na sprawców tej masakry, niczym nie usprawiedliwionej tragedii jaka rozegrała się i nadal rozgrywa w jego rodzinnym mieście. Widok szwagra był tylko katalizatorem. Choć utrzymali jedynie poprawne stosunki, to mężczyzna chwycił za broń by bronić jego rodziny. Jace słyszał jak krew buzuje mu w żyłach, słyszał swoje własne tętno zagłuszające resztę odgłosów z domu. Szkarłatna mgła zaślepiła jego wzrok, gdy spojrzał na trójkę stojących hobgoblinów. Przyłożył palce do skroni skupiając całą swoją złość, całą nienawiść. W przeciwieństwie do poprzedniego razu, tym razem nie dotknął umysłu goblinów. Wtargnął do nich z mocą huraganu. Drzwi ich prymitywnych umysłów, jedyna mierna bariera jaką te istoty miały przeciwko magii, która wykraczała poza ich pojmowanie, która wykraczała poza pojmowanie Jace'a, zostały rozniesione w pył i drzazgi, a sam mistyk ruszył w niestrzeżone i bezbronne jak Phaendar nocą umysły.
Dwóch przeciwników w jednej chwili zwiotczało i padli na ziemię tam gdzie stali. Trzeci zachwiał się na nogach, lecz ustał.
- Dar daan…?
~Co jest…?
~ Jace zaśmiał się w myślach. ~ Zaraz się przekonasz co jest ~ jednak zanim zdążył ponowić atak, do akcji wkroczyli jego towarzysze.


 
psionik jest offline  
Stary 10-06-2018, 09:56   #46
 
Obca's Avatar
 
Reputacja: 1 Obca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputacjęObca ma wspaniałą reputację
Zaza odeszła od Sulima i Rathana by nie narażać ich na atak wilka, widziała że łucznicz przygotowuje swój miecz, i jest w gotowości by ją wspomóc. Gdyby miała czas się nad tym zastanowić czułaby się lepiej że ktoś pilnuje jej przysłowiowych ‘pleców’ ale wilk już podniósł głowę i warcząc głucho, ruszył powoli w jej stronę. Za chwilę miał minąć kryjących się ludzi.
- Biedne zwierzę - wymamrotał pod nosem Sulim. - Tresowane przez te straszne gobliny tylko po to, by pomagać im w wojnach i w zabijaniu. Tak będzie dla ciebie lepiej, wilczku… - wyszeptał, przenosząc wzrok na gotującą się do walki półorczycę.
Zaza uznała że dzieje się to wszystko za wolno i tupnęła na wilka prowokując go dalej. Wilk zawył i zaszarżował na półorczyce, skoczył jej do gardła. Zaza jednak była szybsza, udało jej się zablokować szczęki zwierzęcia rękojeścią toporu. W tej chwili Rathan wyszedł zza narożnika i wymierzył cios na wilka, zaszedł bestię z boku i dźga mocno, wbijając sztych w grzbiet wilka. Bestia puściła rękojeść topora i Zaza miała okazję wymierzyć cios wzięła szeroki zamach i jednym płynnym ruchem ucięła mu łeb. Po wszystkim Zaza zwróciła się do łucznika:
- Tam są żywi. - Wskazała na wóz stojący w ciemnościach. - Zawołasz ich, jesteś lepszy … w tym całym... - dziewczyna szukała odpowiednich słów - … przyjacielskim podejściu? - dokończyła niepewnie, nie do końca wiedząc, czy dobrze to ujęła i miała nadzieje że nawet jeśli nie, to Rathan i tak będzie wiedział o co chodzi.
Rathan co prawda uważał, że każdy, kto pokonał złego wilka, powinien zostać uznany za przyjaciela, ale uznał, że osoby wyrwane (niemal) z paszczy tegoż wilka przychylniej spojrzą na kogoś... bardziej cywilizowanego. Wytarł miecz w sierść wilka, po czym schował broń i zrobił dwa kroki we wskazanym przez Zazę kierunku.
- Chodźcie do nas - powiedział niezbyt głośno. - Pomożemy wam uciec z miasta i dostać się do bezpiecznego miejsca - zapewnił.
- Rathan? To ty? - kobiecy głos dobiegający z ciemności wydawał się znajomy, mimo rozpaczliwego tonu. Łucznik usłyszał niepewne kroki, po czym z ciemności wyłoniła się zapłakana twarz Silvii, jego przyjaciółki z dzieciństwa. Nie zdążył nawet zareagować, kiedy kobieta rzuciła mu się na szyję. - Dziękuję! Już myślałam, że tam zginę! - to mniej więcej był w stanie zrozumieć z jej niezbornych słów. Za nią wyszedł średniego wzrostu mężczyzna o twarzy bladej z przerażenia. Ennius, młody rybak z Phaendar, spojrzał na wtuloną w Rathana Silvię z wyraźną zazdrością, po czym przeniósł wzrok na Zazę - Dziękuję - powiedział cicho i jakby ze wstydem. W końcu to on był jednym z tych, którzy przodowali w docinaniu Ericowi i prowokowaniu “dzikuski”, kiedy była młodsza.
Rathan odpowiedział uściskiem i przytuleniem, chociaż nie bardzo wierzył własnym oczom i uszom. Już dawno nikt go nie witał z taką radością, a z pewnością do tych osób nie należała Silvia, która miała do niego mnóstwo pretensji o to, że wyjechał w świat.
- Cieszę się, że cię widzę - powiedział, nie wypuszczając dziewczyny z ramion. - I ciebie, Enniusie - dodał.
- Pozbyliśmy się hobgoblinów z mostu - mówił dalej. - Aubrin wraz z paroma jeszcze osobami poszła do chaty Erica. Chyba powinniście do nich dołączyć. My mamy tu jeszcze parę spraw do załatwienia.
Kobieta spojrzała na niego z czystym strachem wymalowanym na twarzy.
- A..ale jak to? M..mamy iść sami? A co jeśli ktoś nas zobaczy?
- Sulim pójdzie z wami - rzekł druid, ostrożnie zerkając w stronę Rathana i Zazy, jakby upewniając się, czy nie będą protestować przeciw takiemu sposobowi ucieczki. - Sulim i tak się tu do niczego nie przyda. Lepiej będzie jeśli Sulim odprowadzi ocalałych i przypilnuje mostu.
 
Obca jest offline  
Stary 11-06-2018, 13:08   #47
Konto usunięte
 
Flamedancer's Avatar
 
Reputacja: 1 Flamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputacjęFlamedancer ma wspaniałą reputację
Gdy przychodził zmierzch, dla skąpanego w blasku słońca świata przychodziła chwila odpoczynku. Wszystko jakby milkło, wsłuchując się w grę rozespanych świerszczy rozpoczynających swoją wieczorną sonatę do wschodzącego księżyca rzucającego jedwabny blask na ponownie obieraną przez siebie we władanie domenę, zawisając na wytkanym błyszczącymi brylantami Desny nocnym firmamencie. Yastra kochała tą magiczną porę. Pochłaniała ją. Fascynowała. Inspirowała. Uspokajała. Właśnie wtedy, na granicy pomiędzy dniem a wspomnieniem, marzeniem a cieniem, gdy barwy dwóch światów splatały się w romantycznym uścisku, wszystko stawało się możliwe. Zawsze spędzała te chwile na dachu starej katedry, obejmowana przez ciepły wieczorny wietrzyk niosący za sobą zapach oczekiwania wzniecający płomień wyobraźni. Z jego wielobarwnych języków tkała w swych myślach piękne obrazy, przelewając je później na płótno swojej kreatywności, aby dłonie podjęły rytm tej artystycznej pieśni, utrwalając jej nuty przy użyciu malarskiego pędzla.
Teraz, gdy na kurtynie smolistego dymu rozżarzone iskry zrodzone z zniszczenia tańczyły walca w akompaniamencie rozpaczliwych krzyków i drwiących śmiechów, wszystko zdawało się być takie odległe. Trawiący nadzieje prostego ludu ogień wznosił się coraz wyżej ku ciemnym niebiosom, w swej chciwości i okrucieństwie chcąc pożreć wszystko, co piękne. Świat zamarł, w milczeniu obserwując tą tragedię. Powietrze niosło w sobie zapach śmierci. Pokryte rosą zielone trawy straciły swego ducha, więdnąc ze zgryzoty. Zwierzęta uciekły czym prędzej, przerażone przekazem przedstawianego przez aktorów dzieła. Pozostały jedynie kamienie, beznamiętnie stojąc na swojej warcie, będąc milczącymi świadkami dla następnych pokoleń… Ich opowieść miała nigdy nie zostać usłyszana.
Teraz tylko cień, wraz z czającymi się w nim demonami, był ich jedynym przyjacielem. Nawet jej ukochany księżyc mógł ich przypadkiem zdradzić, narcystycznie pławiąc się w swoim blasku i nie zwracając uwagi na wydarzenia dziejące się pod nim. Dokładnie tak, jak dekadę temu…
Gdzie byli bogowie, gdy byli potrzebni?
Gdzie...?

Cień. Płacz. Uderzenie. Krzyk. Śmiech.
Milczenie.
Nie było już nic poza nowym mieszkańcem ich starego domu - niechybną zgubą oczekującą na gości w czarnej wieży.

Każdy głośniejszy odgłos ze strony prowadzonej przez nią grupy sprawiał, że jej ciężko łomoczące niczym gigant w biegu serce gubiło jedno uderzenie lub dwa, a spłoszona dusza podskakiwała, chcąc gdzieś zniknąć. Naprawdę chciała wszystkich wyprowadzić z Phaendar, a miała wrażenie, jakby nawet najdrobniejszy szelest mógł ich wydać w każdym momencie. Na samym początku w karczmie jeszcze miała nieco inne odczucia - ot każdy powinien zajmować się sobą, ale teraz... zależało jej na tych ludziach jak nigdy. Nie potrafiła wyjaśnić nawet tego uczucia - nie miała nawet na to czasu. Po tylu latach spędzonych w miasteczku po prostu przywiązała się do nich. Uznała, że to po prostu właściwa rzecz do zrobienia. Być może była to jedynie forma zatrzymania przeszłości bądź choć odrobiny ulatującego wraz z dymem życia?
Tak samo jak dawno temu, gdy w tamtą koszmarną noc zabrała swojemu bestialsko zamordowanemu mistrzowi tą czarną, zdającą się pochłaniać wszelkie światło katanę. Mikazuki… tak ją nazwała jako hołd dla Syriu, jej rodzimej krainy na dalekim wschodzie oraz widocznego wtedy księżyca budzącego w niej tyle emocji.
I ten horror znów się powtarzał, napełniając ją jeszcze większą trwogą. Ale tym razem nie chciała stać w kącie, kryjąc się jak szczur. Chciała działać.
I działała. Dla dobra innych. Dla dobra swojego. Dla pamięci Syriu. Dla pamięci Noelana. Dla Aubrin, Jet i wielu innych polegających na niej.

Gdy się przekradali, skupiała się na otoczeniu, wytężając wszelkie zmysły, by jako pierwsza dostrzec czyhające na każdym rogu zagrożenia. Kroki zdawały się być zbyt ciężkie. Dym wgryzał się w płuca, powodując ból. Oddechy zbyt szybkie. Dźwięki z placu zbyt przerażające.
Odwróciła się nagle, jakby czując zbliżające się niebezpieczeństwo, napotykając jedynie puste spojrzenie powracającego Kharricka. Nie wahając się ani chwili przemknęła do niego. Dostrzegła krew na jego ubraniu. Już sam jej zmarkotniały wyraz twarzy wskazywał, że nie spodziewała się dobrych wieści.
- Co z nim? - szepnęła ponaglająco, kątem oka spoglądając na Rhynę sprawdzając, czy ta nie podsłuchuje ich konwersacji. W odpowiedzi mężczyzna patrzył przez chwilę na nią bez mrugnięcia okiem ani zmiany mimiki. W końcu przymknął powieki i kiwnął głową wskazując jej resztę grupy. Mijając ją położył niedbale dłoń jej na barku. Ona jeszcze przez chwilę wpatrywała się w powietrze tam, gdzie przed chwilą jeszcze stał. Nie spodziewała się dobrych wieści, ale po prostu było jej smutno. Jednak jego zachowanie było… dziwne. I ta krwawa plama… Co on tam ujrzał? Co się stało? Miała wiele pytań, a czasu niewiele.

Tym razem to dom Belernów był ich celem - i wcale nie zamierzała się z tym sprzeczać, wręcz przeciwnie. Zbyt dużo zawdzięczała Maxowi, głowie tej rodziny. Trzeba było przyznać, że Yastra nigdy nie żyła w jakimś dostatku, a biorąc pod uwagę jej czasami zbyt rozrzutny na swoje możliwości tryb życia, po prostu brakowało jej pieniędzy na funkcjonowanie. Wtedy z jakiegoś powodu z pomocą zawsze przychodził stary Belern, kupując od niej kilka namalowanych fantazji, ratując ją z finansowego dołka. Tak samo zawsze mogła na niego liczyć, gdy potrzebowała jakichś malarskich bzdur bądź pragnęła spełnić jakiś swój kaprys, jak sprowadzenie posiadanego przez nią orientalnego fletu. Miała teraz szansę się mu odwdzięczyć za pomoc, jaką jej okazał. Miała nadzieję, że jeszcze żyją…
I akurat na drodze musiały stanąć im trzy hobgobliny.
Nie zwróciła uwagi ani na krew, ani na ciała. Cała siła wściekłości i morderczych intencji, jaką poczuła wcześniej, znalazła wreszcie ujście w tej jednej krótkiej chwili, gdy chwyciła katanę oburącz i skupiła się na niej. Czuła jej formę, strukturę i położenie w przestrzeni - chłodną czarną stal oblekającą ją, gdy jej umysł szedł on po idealnie wyważonym ostrzu aż po sam czubek. Jej czuły szept - coś, czego nie słyszała z żadną inną bronią - wypełnił jej uszy niczym łagodny cichy śpiew dawnych legend. Przepływ mocy w żyłach, gdy sięgała wgłąb duszy miecza, wypełniając go energią.. Ojciec zawsze mówił, że broń i dzierżący ją wojownik powinni stanowić doskonale rozumiejącą się parę.
Oni byli czymś więcej - byli jednością.
Mikazuki nagle przestał pochłaniać światło - teraz zdawał się lśnić tajemnym blaskiem, a na ji, płaskiej stronie ostrza, zaraz przed habaki, osłoną “jelca”, zaczął błyszczeć złotym światłem znak w starominkajskim - języku, jaki uczył ją Syriu.


Wystrzeliła w stronę chwiejącego się wroga, w szarży wykonując techniczny zamach ostrzem od dołu, celując pod pachę - słaby punkt niemal każdego pancerza. Zależało jej na szybkim zakończeniu potyczki, by zredukować ryzyko wezwania wsparcia. Mikazuki zaśpiewał swą subtelną pieśń, przecinając pachnące śmiercią powietrze.
Brzdęk! Brzeg ledwie ustawionej na linii cięcia tarczy zablokował morderczy cios na wysokości chronionego skórznią uda. Machinalnie pchnęła więc, z łatwością rozpruwając ciało hobgoblina, który wydał z siebie krótki wypełniony bólem skowyt, uciszony przez niosący śmierć bełt Kharricka, gdy ten trafił go prosto między pożółkłe oczy.
Choć przeciwnik był już był martwy, ona jeszcze przeskoczyła za niego, wykonując obszerny zamach z góry. Mikazuki rozciął kreaturę jakby kroił masło, czysto przechodząc przez ciało od ramienia zatrzymując się dopiero na środku torsu, ochlapując krwią nie tylko jej piękne lico, ale również ubrania, skórę...
… i duszę.

Nie trudziła się nawet, by ją zetrzeć, tylko od razu, zaraz po dobiciu śpiących z jakiegoś powodu przeciwników, zaczęła wskakiwać po schodach na górę. Jeśli gdziekolwiek mogli być Belernowie, to na pewno tak?
- Jest tu kto? Tu Yastra! Z pomocą przybyliśmy! - krzyknęła. Miała nadzieję, że płomienie jeszcze nie przedostały się do budynku. Dym z pożaru potrafił być naprawdę zabójczy, odbierając życie znacznie szybciej niż ogień.
 
__________________
[FONT="Verdana"][I][SIZE="1"]W planach: [Starfinder RPG] ASF Vanguard: Tam gdzie oczy poniosą.[/SIZE][/I][/FONT]
Flamedancer jest offline  
Stary 11-06-2018, 21:20   #48
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Jace, Kharrick i Yastra

Do okrzyku Yastry od razu dołączył się Tezerret, siłując się z meblami zawalającymi schody. Starał się nie patrzeć na zwłoki swojego szwagra.
- Maria, to ja, Tez! Jace też tutaj jest! Musimy uciekać!
Odpowiedział mu kobiecy głos, balansujący na granicy histerii.
- Tez, Jace! Dzięki bogom, to wy! Myślałam, że to koniec! - po tych słowach dało się słyszeć rumor z góry, połączony z dziecięcymi okrzykami. Wszyscy zaczęli gorączkowo odrzucać meble - nawet Jace, nie słynący ze swej tężyzny fizycznej, teraz pracował za dwóch. Wystarczyło tylko kilka chwil na stworzenie odpowiednio dużego otworu - na szczęście nie musiał się nim przeciskać rosły hobgoblin, a ktoś znacznie drobniejszy. Od razu wychynęły z niego dwie praktycznie czarne od brudu i sadzy dziecięce twarzyczki. Lara i Sam, zaledwie kilkuletni siostrzeńcy Jace’a i Tezerreta, wpadli w ramiona braci i mocno do nich przywarli. Mężczyźni wykorzystali ten moment, by zasłonić dzieciom widok ich zaszlachtowanego okrutnie ojca. Niestety, nie zdołali oszczędzić tego Marii, która wyczołgała się tuż z nimi. Dwudziestokilkuletnia, drobna kobieta o ciemnych włosach i niebieskich oczach, najwyraźniej rodzinnej cesze Belerenów, była równie zabrudzona co jej dzieci, a do tego wydawała się nieludzko zmęczona. Mimo tego, uśmiechnęła się na widok braci i wyściskała obu, wyrzucając z siebie kolejne zdania.
- Chłopaki, jak dobrze, że jesteście! Martwiłam się o was! Adahn was znalazł? Gdzie jest? G… - ostatnie słowo zamarło jej w gardle, gdy ujrzała, co stało się z jej mężem . Odepchnęła Jace’a, który odruchowo zasłonił uszy trzymanej na rękach Larze, i przypadła do zwłok Adahna, zanosząc się głośnym, pełnym rozpaczy, bólu i pretensji do całego świata szlochem, przypominającym momentami wycie rannego zwierzęcia. Po chwili opadła z sił i tylko tuliła ciało, kołysząc się w przód i w tył, łkając żałośnie.


Sulim

Rathan nie do końca był pewien, czy Silvia i Ennius będą bezpieczni pod opieką Sulima, ale doszedł do wniosku, że większe niebezpieczeństwo może czekać ocalonych, jeśli pójdą z nim i z Zazą, by spenetrować "Wspaniałości".
- Niedługo do was dołączymy - zapewnił. - Załatwimy tylko jedną sprawę.
Uratowani nie wyglądali na zadowolonych tą decyzją, nie ufali obcemu krasnoludowi w łachmanach, ale nie chcieli, a może bali się, protestować - w końcu mógł się im przydarzyć znacznie gorszy los. Oboje, wciąż trzęsąc się ze strachu, ruszyli w drogę powrotną do mostu razem z druidem.

Na szczęście najeźdźcy wciąż zajęci byli placem targowym – ale ile to może jeszcze potrwać? Kiedy zaczną wyłapywać tych, którym udało się początkowo uciec? Sulim wolał się nawet nad tym nie zastanawiać, tylko jak najszybciej zaszyć się w jakimś bezpieczniejszym miejscu. Kiedy trójka przemykała się koło opuszczonej chaty rybackiej, Ennius kazał im przystanąć na chwilę i nie oczekując odpowiedzi, zniknął wewnątrz budynku. Wrócił niecałą minutę później z tobołkiem wypchanym jakimiś pakunkami.
- Miałem trochę schowanego prowiantu, może się przydać

Dotarcie do mostu nie stanowiło problemu, jednak na miejscu okazało się, że jego przekroczenie nie będzie już takie łatwe. Przy szopie należącej do Kining kręciło się dwóch hobgoblinów, przyglądających się śladom niedawnej masakry, którą Zaza zgotowała ich towarzyszom. Póki co byli zbyt skupieni na badaniu smug krwi prowadzących na most i do rzeki, by kogokolwiek zauważyć.

Rathan i Zaza

Rodzina Oreldów prowadziła swój sklep w Phaendar prawie od stulecia, dostarczając mieszkańcom i podróżnym wszelkiego rodzaju ziół, lekarstw i innych produktów alchemicznych. Vane Oreld był nie tylko zawołanym alchemikiem, ale i świetnym, choć zrzędliwym, lekarzem, którego wzywano zawsze, gdy proste i szybkie rozwiązania w postaci magii nie wystarczały, lub nie było ich pod ręką. Rathan nie raz kupował od niego przeróżne maście i medykamenty, a Zaza dobrze pamiętała, jak dwa lata temu Eric złamał nogę w leśnym wykrocie, a ona ledwie powstrzymała się przed przyłożeniem medykowi, który utyskiwał na jego nieostrożność przez całą operację. Jednak to dzięki niemu jej “ojciec” dzisiaj nie kulał.

Teraz jednak to lekarz potrzebował takiej pomocy. Kiedy tylko łucznik i orczyca podkradli się do otwartych na oścież drzwi sklepu “Wspaniałości Orelda”, zobaczyli półleżącego w progu Vane’a, z drzewcem oszczepu wystającym mu z brzucha. Mężczyzna był śmiertelnie blady, ale żył jeszcze - półprzytomnym spojrzeniem omiatał okolicę i kiedy zobaczył zbliżającą się dwójkę, na jego przepełnionej cierpieniem twarzy pojawił się grymas. Ciężko było stwierdzić, czy to uśmiech, przerażenie, czy tylko kolejny paroksyzm bólu, ale po chwili mężczyzna delikatnym ruchem głowy wskazał na wnętrze sklepu. Teraz też dało się zauważyć, że wokół szyi ma zapiętą stalową obrożę, a przypięty do niej lekko napięty łańcuch ciągnie się w stronę pomieszczenia.

Wewnątrz panował potworny rozgardiasz - coś, co w normalnych czasach byłoby kompletnie nie do pomyślenia w miejscu rządzonym przez takiego perfekcjonistę jak Vane. Teraz jednak zawartość szafek i półek została w większości zagrabiona, a co wyglądało na nieprzydatne, leżało zniszczone na podłodze - dziesiątki dekoktów i mikstur zmieszały się w pięknych tęczowych barwach, niezbyt pasujących do gryzącego zapachu i przerażających odgłosów dochodzących z placu. Pomiędzy solidnymi drewnianymi regałami myszkował hobgoblin, który najwyraźniej trzymał także łańcuch obroży Orelda - zaglądał po kolei do każdej buteleczki, część bezceremonialnie wyrzucając za siebie, a część dołączając do już i tak sporej kolekcji fiolek i flaszek, zawieszonych u pasa i na bandolierze przecinającym mu pierś.
 
Sindarin jest offline  
Stary 12-06-2018, 22:14   #49
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Jace tulił swoją siostrzenicę zasłaniając jej ciało ojca; Tezzeret czynił podobnie z drugim dzieckiem. Przez chwilę zastanawiali się co dalej? Spojrzeli na siebie przez chwilę wymieniając zdanie na migi.
'Co robimy?' zdawała się mówić mina Tezzereta.
Jace przewrócił oczami, kiwnął głową w kierunku trzymanego przez niego dziecka, po czym kiwnął na siebie, potem skinął na Tezzereta i wykonał lekki ruch głowy wskazując za siebie.
Spojrzenie brata wyrażało 'Dlaczego ja?', na co Jace odpowiedział 'Kpisz sobie?', po czym spojrzał na siebie. Tezzeret kiwnął głową w zrozumieniu. Lepiej jak on zajmie się Marią, a Jace będący różnie traktowany nawet przez swoją rodzinę zajmie się młodymi. Kiwnęli sobie głowami na znak zrozumienia i Jace podszedł przejmując drugiego siostrzeńca.
- Chodźcie na zewnątrz, tu lada chwila strop może się zawalić - powiedział wyprowadzając dzieci z domu. Nie było to zbyt subtelne i zaraz po tym jak słowa opuściły jego usta, mężczyzna żałował doboru słów. Starał się usilnie by dzieci nie odwracały się za siebie, przyśpieszył kroku aż nie znalazł się na zewnątrz.
Po chwili z budynku wyszedł też Tezzeret z zapłakaną, ale wyraźnie uspokojoną Marią, która wtuliła się w dzieci. Bracia nie przeszkadzali. Ponownie przeszli na "migowy", a chwilę później ponownie weszli do płonącego domu.
- Co teraz? - spytał Tezzeret - Nie możemy ich zabrać ze sobą.
- Wiem, dlatego Ty weźmiesz ich do reszty ocelałych i upewnisz się, że nic im nie jest.
- A ty? -
odpowiedział po dłuższej chwili Tez. Jego głos wyrażał troskę, ale Jace nie był w stanie stwierdzić, czy o niego, czy Marię i dzieciaki.
- Kojarzę co nieco budowę mostu, pójdę poszukać w faktorii planów renowacji mostu. Jeśli uda mi się dowiedzieć co miało być konserwowane, to będę wiedzieć co trzeba zrobić, żeby zawalić most.-
Tezzeret zastanawiał się przez chwilę, po czym kiwnął głową na zgodę.
- Jace...
- Tez.. -
bracia spojrzeli na siebie jakby mieli się widzieć po raz ostatni, po czym serdecznie pożegnali się
- Tylko nie zgiń w głupi sposób - powiedział Tezzeret
- Ty też. I miej oczy otwarte, nadal nie wiemy co z ojcem.
- I matką -
dodał Tezzeret.
- I matką - Jace kiwnął głową po chwili i rozeszli się.

Jace szybko przeszukał dom w poszukiwaniu żywych członków rodziny, lub zwłok, ale nie znalazł nic. Jego pokój był w połowie zawalony, ale udało mu się zabrać mały tobołek ze "skarbami", jakie udało mu się kupić w różnych miejscach. Niestety nie znalazł już nikogo innego.

Zszedł na dół do reszty, która również skończyła swoje przeszukiwania. Jace stał u podnóża schodów spoglądając na zgliszcza swojego domu. Twarz miał ściągniętą, szczęki mocno zaciśnięte co jeszcze mocniej zarysowało dolną szczękę. Oczy przez chwilę sprawiały wrażenie pustych, nieobecnych, dopiero po chwili wróciła ostrość widzenia jakby dopiero teraz zauważył towarzyszy.
- Mam nadzieję, że nie szabrowaliście mojego domu - powiedział opuszczając rodzinny dom. Nie odwracał się za siebie, bo czuł, że nie powstrzymałby łez. Gdy wyszedł, nie było już ani Marii, ani Tezzereta, ani dzieciaków. Całe szczęście. Jace przetarł oczy rękawem i poczekał aż reszta dołączy.
 

Ostatnio edytowane przez psionik : 12-06-2018 o 22:18.
psionik jest offline  
Stary 13-06-2018, 09:19   #50
DeDeczki i PFy
 
Sindarin's Avatar
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Jace, Kharrick i Yastra

Kiedy tylko Maria się uspokoiła, a jej wybawcy przeszukali dom, można było ruszać dalej. Tezerret zaprowadził siostrę do reszty uciekinierów, których pilnowała Rhyna - miał zapewnić, że nikt z nich nie będzie się wychylał. Kharrick zdążył podać mu jeszcze broń odebraną hobgoblinom - trzy szable i dwa łuki ze strzałami - nawet, jeśli ktoś nie wiedział, jak się nimi posługiwać, świadomość bycia uzbrojonym powinna dodać im otuchy. Prowadzeni przez Belerena, mieli poruszać się w bezpiecznym odstępie od prowadzącej ich przez atakowane Phaendar trójki, czekając na sygnały do dalszego marszu. Na szczęście odległości między budynkami były niewielkie, i korzystając z wciąż trwającego na placu chaosu, można było poruszać się niezauważenie, docierając do faktorii Kining Jasnobrodej bez większych komplikacji.

“Phaendarska Faktoria Handlowa”, jak to głosił drewniany szyld przed budynkiem, była zbudowanym z drewnianych klepek sklepem, połączonym jedną kamienną ścianą z przypominającą stodołę kuźnią. Owa ściana była jedną z najstarszych tutejszych struktur, dorównując wiekiem mostowi - ciekawe, czy przetrwa wydarzenia tej nocy? Podwójne drzwi do kuźni są szeroko otwarte, rozjaśniając cały dziedzińczyk blaskiem wiecznej pochodni, którą Kining trzymała w środku, by pracować przy lepszym świetle, i pokazać phaendarczykom, że ją stać na takie ekstrawagancje. Blask ten pozwalał dostrzec wiele szczegółów, które w ciemnościach pozostałyby niewidoczne z większej odległości. Na przykład truchła dwóch kóz i konia w niewielkiej zagródce koło kuźni, najwyraźniej zarżniętych przez najeźdźców z nudów albo dla sporu.

Wejście do samej faktorii nie było tak dobrze oświetlone blaskiem z drugiej części budynku, ale wciąż dało się dostrzec ślady uderzeń i rąbania na solidnych drzwiach, które najwyraźniej oparły się atakowi i pozostały zamknięte. Noga od krzesła wystająca przez niewielkie okienko obok sugerowała wyraźnie, że ktoś musiał skutecznie zabarykadować się wewnątrz sklepu, zaś drobne języki płomieni powoli obejmujące strzechowy dach w miejscu, gdzie ktoś rzucił nań kawałek rozżarzonego do czerwoności żelaza dawały wyraźny znak, że zamykanie się w pomieszczeniu niekoniecznie było najlepszym pomysłem.

Między drzwiami do faktorii a rogiem ściany stało trzech hobgoblinów, opierających się o nią ciężko. Nie przypominali triumfujących najeźdźców, jak większość ich pobratymców - byli mocno poobijani i potłuczeni, jakby ktoś obrzucił ich gradem kamieni, niełatwo im było nawet utrzymać się na nogach. Jeden z zielonoskórych co chwila lękliwie zaglądał za róg w stronę kuźni, zaś jego towarzysze patrzyli tępo w jego stronę, jakby oczekując jakiejś ważnej informacji.
 

Ostatnio edytowane przez Sindarin : 13-06-2018 o 10:35.
Sindarin jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172