Kamień podrygiwał i majtał Luną na wszystkie strony. Ta z kolei zawzięła się i ani myślała puszczać - zresztą byli na całkiem stromym zboczu i upadek mógłby okazać się bardzo bolesny. Wkradł się pewien impas w te wyczyny, okraszone śmiechem Girlaen i Mezry oraz niedowierzaniem wypisanym na obliczu Margery. Jeden tylko Elvin rzucił się od razu na pomoc, jego krzyk "Trzymaj się, już biegnę!" zlał się z tym co Yetar chrząkał i zgrzytał, przez moment odwracając uwagę wszystkich od wyroczni i jej wierzchowca.
Nagle kamień zmienił zdanie. Przestał wspinać się pod górę i ostro zawrócił, samym tym manewrem niemalże zrzucając niziołkę, która obiła sobie szczękę o twardą powierzchnię. Szybko o tym zapomniała, bo zaczęli zbiegać. Jakimś chyba tylko cudem chodzącej skale nie poplątały się krzywe nóżki, jakimś łutem szczęścia nie zaczął się turlać po tych nierównościach i ostrych krawędziach. Biegł na wprost, na Elvina, nabierając prędkości.
I wtedy pomiędzy rycerzem - i resztą zebraną w jaskini nieopodal - a Luną i jej rumakiem, wyrosła równa, błękitna, falująca powierzchnia. Rozjarzyła się magia, w zwierciadle której majaczyły niewyraźne sylwetki. Kamień pędził tam bez wytchnienia.