Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-06-2018, 13:12   #45
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Podróż przez miasto ciepłą letnią nocą zawsze była przyjemnością. Zapach kwiatów unoszący się w powietrzu, chłodny wiaterek smagający policzki i ciepło, które po całym słonecznym dniu oddawały przyjemnie łaskocząc palce, gdy Jace dotykał ich przechodząc między domami.
Tym razem było inaczej. Wiatr nie był lekkim powiewem przynoszącym chłód. Kamienie nie oddawały ciepła, a kwiaty nie pachniały. Wszystko było nie tak. Jace czuł ciepło bijące od palących się domów, wiatr niosący zapach krwi i śmierci....
Wiele razy przechadzał się na tyłach domu Belerenów próbując uporządkować myśli, poćwiczyć czy medytować, ale dzisiejsza noc zmieniła wszystko. Starła wszystkie wspomnienia w proch, po czym rozwiała je jak poranną mgłę. Pozostała dziwna pustka. I wtedy przed ich oczami stanął płonący dom. Dom Belerenów. Jego dom. Z bliska okazało się, że solidna konstrukcja opierała się żywiołowi i płonęła jedynie strzecha. Jace złapał brata z ramię i pomimo całej sytuacji uśmiechnął się. Rzucił okiem na towarzyszy, jakby dopiero ich dostrzegając. Spojrzał na grupkę ocalałych sąsiadów zbitych w grupkę szczękającą zbroją i zębami z przerażeniem w oczach obserwujących co się dzieje w ich miasteczku.
- Co oni tu robią? - zapytał patrząc jakby pierwszy raz ich widział
- Zabraliśmy ich ze sobą spod świątyni, nie pamiętasz? - Tezzeret spojrzał na brata uważniej, jakby chciał się upewnić, że Jace nie dostał kiedyś w głowę zbyt mocno.
- To wiem, pytam dlaczego idą z nami? - Jace przewrócił oczami - Droga do mostu jest czysta, mają obstawę zbrojną, a niziołka nikt nie zobaczy jak będzie szedł na zwiad. Zaza i inni powinni oczyścić most, a jeśli nie, to niech tam na nas czekają.
Z domostwa dobiegł ich krzyk, nie, błaganie. Błaganie o pomoc. Obaj bracia momentalnie usztywnili się, niemal stając na baczność
- Tez, musimy ich ratować!- odezwał się do brata - Tam jeszcze się bronią!
- Spokojnie Jace -
chłodny, prawie wyprany z emocji głos był jak kubeł zimnej wody. Jace spojrzał na brata jakby go widział po raz pierwszy. Czy terminowanie u szeryfa aż tak bardzo zmieniło jego młodszego braciszka? Patrzył na twarz brata, lecz zamiast uśmiechniętej głowy chłopca widział twardy wzrok mężczyzny
- Idziemy tam bracie, ale ty zostaniesz tu. - dodał twardo Tezzeret
- Nie ma mowy!
- Nie umiesz walczyć, zabiją Cię, a ja nie chcę dziś oglądać więcej martwych ludzi -
głos Teza był niczym nóż - zimny i ostry
- A jak myślisz, kto położył gobliny w karczmie - Jace starał się zachować spokój, ale wewnątrz czuł narastającą frustrację
- To byłeś ty? Ale jak?
- Czy to istotne? Idziemy razem.

- Poważnie? - syknął Kharrick słysząc braci. - Teraz?
Spojrzenie jakim obdarzył ludzi świadczyło, że ich rozterka była dla niego niedorzeczna. Kiwnął na zbrojnych nieludzi.
- Oddalcie się za linię światła i pilnujcie nawzajem. Idę sprawdzić co się dzieje.
Wyciągając kuszę i schylając się Kharrick ruszył w stronę płonącego domostwa, natomiast przyczajona w cieniach Yastra zdecydowała się tym razem nie dodawać swoich trzech groszy, widocznie uznawszy, że powiedział on już wszystko. Ze skupieniem obserwowała otoczenie, czekając w międzyczasie na znak.
Jace zdjął swój płaszcz oddając go żonie Candusa na przechowanie i razem z bratem ruszyli do przodu.
Psotniczek podreptał cichutko za swoim tymczasowym ‘panem’, przyciskając ciało jak najbliżej ziemi, sprawiając z oddali wrażenie poruszającego się głazu.
- Kurwa, co ten niedźwiedź robi? - mruknął Jace mijając dziwne zwierze.
Bez płaszcza starszy z Belerenów wyglądał na lekko wychudzonego. Wysoki, ale bardzo szczupły mężczyzna miał na sobie białą koszulę lnianą, na której miał skórzaną kamizelkę w kolorach rodowych. Przyśpieszyli kroku wymijając niedźwiedzia, Yastrę, a nawet Kharricka. Pomimo grożącego im niebezpieczeństwa, ich oczy skupione były na potężnych, dębowych drzwiach wyłamanych na oścież.
Podejście do zniszczonych drzwi domu nie stanowiło problemu - ktokolwiek był w środku, nie pilnował podwórza. Jace i Tezerret poznawali mijane po drodze zwłoki: służący i ochroniarze ich ojca, jednak nikogo z rodziny. Stąpali ostrożnie sprawdzając, czy ktokolwiek się ruszał

Porządnie wykonane, masywne dębowe drzwi, które kiedyś broniły wejścia do posiadłości Belerenów, teraz były doszczętnie zniszczone, pozostały jedynie smętne fragmenty przy zawiasach. Podobnie prezentowało się zdewastowana główna izba - po śladach krwi widać było, że ktoś stoczył tu zawziętą, ale przegraną walkę. Schody na górę zostały zawalone meblami, blokującymi przejście. U ich stóp stała właśnie trójka hobgoblinów z obnażonymi mieczami, krzyczących wesoło w swoim języku do kogoś na górze.
- Haar druul! Tagaan or kuun!
~ Złaź na dół! Niewolnik albo pieczeń! ~
Jace pamiętał jeszcze co nieco z goblinskiego - zawsze uważał, że należy znać język wroga, choć nie sądził, że będzie go używać w takich okolicznościach.
U ich stóp leżały pokrwawione i pocięte szablami zwłoki młodego mężczyzny. Bracia od razu rozpoznali swojego szwagra Adahna, który najwyraźniej myślał, że da radę stawić czoło najeźdźcom uzbrojony tylko w miecz dotąd wiszący od lat nad kominkiem.

Jace nie czekał. Czuł falę czystej nienawiści. Złości na sprawców tej masakry, niczym nie usprawiedliwionej tragedii jaka rozegrała się i nadal rozgrywa w jego rodzinnym mieście. Widok szwagra był tylko katalizatorem. Choć utrzymali jedynie poprawne stosunki, to mężczyzna chwycił za broń by bronić jego rodziny. Jace słyszał jak krew buzuje mu w żyłach, słyszał swoje własne tętno zagłuszające resztę odgłosów z domu. Szkarłatna mgła zaślepiła jego wzrok, gdy spojrzał na trójkę stojących hobgoblinów. Przyłożył palce do skroni skupiając całą swoją złość, całą nienawiść. W przeciwieństwie do poprzedniego razu, tym razem nie dotknął umysłu goblinów. Wtargnął do nich z mocą huraganu. Drzwi ich prymitywnych umysłów, jedyna mierna bariera jaką te istoty miały przeciwko magii, która wykraczała poza ich pojmowanie, która wykraczała poza pojmowanie Jace'a, zostały rozniesione w pył i drzazgi, a sam mistyk ruszył w niestrzeżone i bezbronne jak Phaendar nocą umysły.
Dwóch przeciwników w jednej chwili zwiotczało i padli na ziemię tam gdzie stali. Trzeci zachwiał się na nogach, lecz ustał.
- Dar daan…?
~Co jest…?
~ Jace zaśmiał się w myślach. ~ Zaraz się przekonasz co jest ~ jednak zanim zdążył ponowić atak, do akcji wkroczyli jego towarzysze.


 
psionik jest offline