Koszmar na jawie, oto w czym utkwiła grupa skazańców Domu Marzeń… z przewagą koszmarów właśnie. Do tej pory życie Alicii niewiele miało wspólnego z filmami grozy. Daleko jej było do nieustępliwego, ponurego bohatera, przedzierającego się poprzez coraz to nowe odcienie makabry aż do momentu gdy pokonywał ostateczne zło, bądź pochłaniało go ono doszczętnie, zmieniając w zwitek ciemności, zamknięty w niekończącym się chaosie tego z czym próbował walczyć. Nie należała do wojowników, bliżej jej było do… every-day mana. Zwykłego zjadacza chleba, orbitującego wokół danego wycina rzeczywistości, współgrającego z pulą marzeń oraz pobożnych życzeń… ot choćby przeżycia do rana, ucieczki z przeklętej wyspy. Zostawienia za plecami całej parady niedorzeczności, zwykle niewystępującej w znanym ludziom świecie.
Podczas szarpaniny między wrestlerem i Kelly, zrobiła krok do tyłu i zaraz kolejny, aż rozpłaszczyła się plecami na ścianie, trzymając kurczowo latarkę na wysokości piersi.
Żołądek zakręcił się w supeł, w ustach wezbrała fala żółci. Spanikowała, pozwalając instynktom przejąć nad sobą kontrolę. Nie od dziś mawiano, że strach jest najgorszym doradcą. Chór głosów w jej głowie wrzeszczał, płakał i śmiał się histerycznie w rytm tej samej melodii.
“Umrzemy, umrzemy tu wszyscy…”
Przerażony mózg darł się wniebogłosy, domagając się przywrócenia powszechnie panujących praw i zasad świata, reszta Alicii chciała tylko, by zły sen już się skończył. Ciężkie kajdany otępienia parowały z przerażonej głowy, serce tłukło w piersi jakby chciało wyrwać się na wolność i uciec jak najdalej. Oczy panny Winter skakały panicznie, wyszukując w ciemnych kątach potencjalnego zagrożenia. U góry hałasowało nowe, nieznane jeszcze zagrożenie, oni zaś stali tutaj, pośrodku przysłowiowego niczego. Gdzieś z oddali dobiegał wizg piorunów, ktoś krzyczał, ktoś coś mówił, nawołując do działania. Ona zaś drgnęła, czując jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi jej elektryczny impuls… a może pomogło pchnięcie przez komika?
Grunt, że zadziałało i tylko to się liczyło.
- Kay, czekaj! - zamiast na zewnątrz, ruszyła za wrestlerem, przyświecając latarką. Jeżeli chciał pomóc Hoffowi, przyda się mu światło. Słyszała też odzew od Dixie, czyli medyk też był w drodze. Nie mogli zostawić Knight Ridera na pewną śmierć.
Tak się, po prostu, nie robiło.