Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Horror i Świat Mroku > Archiwum sesji RPG z działu Horror i Świat Mroku
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-06-2018, 08:10   #151
 
Lord Melkor's Avatar
 
Reputacja: 1 Lord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputacjęLord Melkor ma wspaniałą reputację
Jack zamrugał w osłupieniu, nie mogąc uwierzyć w koszmarną wizję, która rozgrywała się przed jego oczami. W niczym to nie przypominało niczego co widział, poza horrorami w telewizji, a widział przecież dużo. Czy to była jednak jakaś sztuczka tych popierdolonych organizatorów? "Nie masz czasu Jack, trzeba działać, jeżeli ty nie wiesz co robić to pozostali tym bardziej" - powiedział sobie, świat wydawał się ruszać w absurdalnie zwolnionym tempie, jak na fimach.... ale potem generał zaczął zmieniać się w jakiegoś potwora niczym z "Obcego" albo "The Thing", a wokół rozległy się krzyki. Świat przyspieszył. Jack szybko podskoczył, by podnieść kartę, która wyleciała "Generałowi", mogła się przydać.

-Wycofujemy się do wyjścia z Domu, w stronę kręgielni! Musimy trzymać się razem! - Zawołał do tych, którzy byli z nim w Kuchni, ustawiając się w pozycji do obrony przed potworem. Żałował, że nie ma porządnej broni (z tasakiem i nogą od stolika czuł się właściwie nagi), miał zamiar wycofać się jako jeden z ostatnich, osłaniając odwrót. Działał instynktownie, zapomniawszy, że przecież był już cywilem...
 

Ostatnio edytowane przez Lord Melkor : 06-06-2018 o 09:22.
Lord Melkor jest offline  
Stary 06-06-2018, 20:38   #152
Wiedźma
 
Buka's Avatar
 
Reputacja: 1 Buka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputacjęBuka ma wspaniałą reputację
Mocno podduszona Kelly ledwo żyła. Gdy w końcu "Double Ray" ją wypuścił ze swych łap, i przekazał Philowi... ("O, hiiii Phil!" - gdzieś tam chyba coś takiego na drobny moment zamajaczyło w tych oczach blondyneczki?), ta próbowała jakoś do siebie dojść, ni to siedząc, ni to klęcząc na podłodze. Szybki i płytki oddech, nadal drżące ciało, półprzytomny wzrok...

Wśród całego zamieszania, jakie nadal panowało w domu, wśród koszmaru jaki przeżywali, pojawił się kolejny. Ledwie parę metrów od samej Cheerleaderki, od pozostałych z nią, obecnych w kuchni, otwarto drzwi obsługi. Stał w nich półnagi "Generał" bez spodni i z małym fiutkiem na wierzchu, próbujący ostrzec ich przed zagrożeniem, przed kolejnym potworem z mackami kryjącym się za jego plecami. W sumie do połowy się to mężczyźnie udało.

Ale to co nastąpiło zaraz po jego wypowiedzianych słowach, zdecydowanie już do reszty zlasowało móżdżek Kelly. Macka przebiła plecy "Generała", wychodząc klatą, znów trysnęła krew, znów ktoś umierał na oczach blondi. Do tego wszystkiego zaś doszło popuszczenie zarówno tej małej sprawy, jak i dużej, przez umierającego. Polało się z jego ciała więc na czerwono, na żółto, i na brązowo, a panience McClendon paskudnie się odbiło. Lekko pochyliła się ku podłodze, próbując również jakoś dłonią zatkać sobie usta, ale nie zdążyła. Zwymiotowała częściowo na własną dłoń, trysnęło z jej ust na wiele stron pod sporym ciśnieniem... była zarówno psychicznie, jak i chyba już fizycznie wykończona.

Przestało do niej docierać cokolwiek.


Kto był obok, co się jeszcze wokół niej działo, jakieś krzyki, nawoływania, polecenia, wrzaski umierającego, odgłosy szczania i srania, jej własne rzyganie. W jej główce pojawił się tylko jeden komunikat: Uciekać! Pierwotny instynkt, impuls sprowadzający wszystko do jednej rzeczy, do przetrwania. Ale jak to dokładniej zrobić, tego jeszcze umysł Kelly nie wymyślił.

Zerwała się jednak z miejsca, chyba nawet odpychając Phila, wystrzeliła do przodu niczym rakieta, aż bosa stopa zapiszczała na kafelkach podłogowych. Przez drzwi kuchni, na dwór, z dala od potworów. Noc, deszcz i burza nie były już istotne, wszyscy inni nie byli już istotni. Fakt, iż jeden z tych potworów był właśnie na zewnątrz, w basenie, nie był istotny.

Przez drzwi kuchni, na dwór, biec.
 
__________________
"Nawet nie można umrzeć w spokoju..." - by Lechu xD
Buka jest offline  
Stary 06-06-2018, 21:48   #153
 
Rozyczka's Avatar
 
Reputacja: 1 Rozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputacjęRozyczka ma wspaniałą reputację
Tego było już dla Phila zbyt wiele. Pierwszy raz miał okazję doświadczyć śmierci innego człowieka. I niestety wątpił, aby był to jego ostatni raz. W sumie możliwym było, iż nikt z nich nie dożyje jutra.
Jednak to nie był czas na filozofię czy inne tego typu gówno. Należało działać! Podczas gdy Faith i Frank próbowali usmażyć to... Cholerstwo... Phil rzucił się za Kelly usiłując ją złapać i przemówić jej do rozsądku za nim biegając na ślepo wpadnie na coś i się zabije. A potem? Sam nie wiedział... Jeśli uda się zabić to coś w kuchni, pewnie spróbuje razem z blondynką zbiec korytarzem, który otworzył generał. Albo i bez niej, jeśli dziewczyna nie będzie chciała się go słuchać.
A jakby terapia prądem nie wystarczyła, aby ubić to bydle... Cóż. Przynajmniej nie będzie w kuchni, kiedy to wszystko się wydarzy. No i ci obcy nie wyglądali na takich, którzy lubią się skradać i bawić w finezję, więc pewnie wracając nie zastałby wtedy kuchni, a jakąś stertę gruzu.
 
Rozyczka jest offline  
Stary 07-06-2018, 21:35   #154
 
Gryf's Avatar
 
Reputacja: 1 Gryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputacjęGryf ma wspaniałą reputację
Patrick stał jak zahipnotyzowany. Przemoczony, w oklejającym ciało czarnym jedwabnym szlafroku, prawą rękę zaciskał na okularach Bethany. Trzymana bezwładnie w lewej ręce latarka oświetlała mu stopę.

Bethany nie żyła. Kimkolwiek dla niego była, lub mogła zostać, była jedyną osobą w tym domu która okazała mu ludzkie uczucia i zdawała się być po jego stronie. Zapewne z wyrachowania i wszystko zamknęło by się w krótkim, niezręcznym romansie, niemniej w tej chwili, gdy patrzył na nią w tym stanie, coś wewnątrz niego chciało wyć z rozpaczy, jak po najbliższej osobie na ziemi.

Za jego plecami ktoś kazał komuś innemu uciekać, ktoś kazał komuś się zamknąć, ktoś chciał coś usmażyć gaśnicą... w obliczu paraliżującej mieszanki grozy i żalu jaką wywoływał widok przed nim, wszystko to było białym szumem.

Dość!

Musiał coś zrobić.

Walczyć, uciekać, albo chociaż zlać się pod siebie i płakać - wszystko jedno, byle nie stać jak kołek i czekać na śmierć.

Zrobił krok do przodu. W stronę pyłu i ciemności. W stronę Bethany. W stronę istoty kłębiącej się za jej bezwładnym ciałem. Nie, nie chciał zginąć, ale też nie wiedział dokąd uciekać. Nie miał żadnej gwarancji, że w kolejnej lokacji nie trafi na trzeciego potwora. Zanim ucieknie z wrzaskiem, chciał przynajmniej dowiedzieć się z czym mają do czynienia. Macki z basenu nie zaatakowały ich póki David nie przeprowadził na nie udanego ataku. Były zajęte Tornadem.

Kolejny krok do przodu.

Być może krwawa ofiara z Bethany ułaskawi bestię na te kilka sekund, które pozwolą mu przebić wzrokiem ciemność i pył.

Kolejny krok. Znalazł się metr za progiem zrujnowanej sypialni. Ciało Myszatej wisiało tuż przed nim, ociekając dziwaczną cieczą.

Drżącą ręką uniósł latarkę i spojrzał wgłąb pokoju.
 
__________________
Show must go on!

Ostatnio edytowane przez Gryf : 07-06-2018 o 21:41.
Gryf jest offline  
Stary 08-06-2018, 13:43   #155
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
Ale by się napił, tak na umór najlepiej. Przechylił na hejnał całą flachę taniej berbeluchy i miał w dupie co dzieje się dookoła, a to co się odwalało w Domu już dawno przerosło Rhysa i jego prosty, chłopski pogląd na świat. Burze jeszcze rozumiał, była normalna. Awarie prądu też. Gorzej sprawa wyglądała z mackami, meteorytami i bezpośrednim zagrożeniem życia - zwłaszcza to ostatnie mu się nie podobało.

Do tej pory ani razu nie znalazł się w sytuacji bezpośrednio zagrażającej jego dalszemu istnieniu i to tak na poważnie, co widział po śmierci aktorzyny tyrającej ich zeszłego dnia na poligonie.

Smród kwi przyprawiał o mdłości, podburzając żołądek do uwolnienia zawartości. Do tego krzyk wiercący w skołowanym mózgu, jakby chaos rozgrywający się wokoło nie był wystarczającym powodem do zagubienia.

Do O’Sullivana docierały krzyki innych ludzi, ryk burzy i kotłowanina gdzieś na piętrze. wszystko to zagłuszała ostatnia kwestia “Generała”.

“Uciekajcie, głupcy! “

W głowie Irlandczyka zabrzmiała melodia, jedna z ulubionych. Irracjonalność nocy w końcu przedarła się przez otępienie, pobudzając mięśnie do działania.
Musieli uciekać, powinni to zrobić. Nie marnować czasu na sterczenie i rozkminy które do niczego nie prowadziły. Mieli przejebane, czas się do tego przyzwyczaić.

-You better run, oh baby you better run...- zanucił pod nosem, gapiąc się uparcie w porzuconą kartę dostępu, która ułatwiłaby im poruszanie się po terenie.

Trzeba było ją zgarnąć, najlepiej póki koszmarek na ziemi nie skończy się lepić do końca. Rhys zdusił przekleństwo cisnące się na usta i wyrwał do przodu, robiąc staremu gliniarzowi za wsparcie na wypadek gdyby trup miał obiekcje co do zmiany właściciela elektronicznego klucza.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…

Ostatnio edytowane przez Perun : 08-06-2018 o 15:06.
Perun jest offline  
Stary 08-06-2018, 14:59   #156
 
Zuzu's Avatar
 
Reputacja: 1 Zuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputacjęZuzu ma wspaniałą reputację
Panna Allen dobrze myślała, ten cały Generał jednak był małym kutaskiem, co widziała aż za dokładnie… tuż przed jego nagłym, brutalnym zgonem. Napięta do granic możliwości twarz rudej skrzywiła się, kąciki ust podjechały do góry, zastygając w drżącym uśmiechu.
- O kurwa transformers! - wyrwało się jej, gdy koleś zaczął się zmieniać.

Nie wiedziała jak ma zareagować, jak powinna zareagować na czyjąś śmierć: paskudną, dziwną. Potrafiła się cieszyć, że nie padło na nią. Jeszcze nie.

Potem nagle pojawił się drugi krzyk, ten rozpoznawała. Frank. Zjadacz wiewiórek i fetyszysta, maniak strzelanek w co-opie. W przebłysku Faith przypomniała sobie minioną posiadówę przy konsoli i strzelanie do zombiaków, ale tam pokraczne ohydki były tylko zlepkiem pikseli, Tutaj, teraz, mieli koszmar jak najbardziej realny i równie morderczy co wejście do klatki głodnego tygrysa w kiecce z surowego mięsa.

- Drut?! Mam ciągnąć druta? Dobra! - odkrzyknęła survivalowcowi, wychodząc ze stanu pośredniego między zdziwieniem a otępieniem i zaczęła działać, wycierając rękę o koszulkę. Woda i prąd się nie lubiły, a wolała nie zmienić się w kurczaka z KFC.
Kto normalny chciał?!
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Mam złe wieści. Świat się nigdy nie skończy...
Zuzu jest offline  
Stary 08-06-2018, 14:59   #157
 
Driada's Avatar
 
Reputacja: 1 Driada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputacjęDriada ma wspaniałą reputację
Nie, nie, nie i jeszcze raz nie! To nie było normalne, ani tym bardziej… co tu się do cholery działo?! Jakiego pecha trzeba mieć, żeby zgłosić się do teleturnieju i przypadkowo stać się uczestnikiem kosmicznej apokalipsy? Bo to już nie był program, w programie nie zabijało się ludzi! Nie, do kurwy nędzy, po prostu nie! Tak nie wolno! Nie dla zabawy, ani oglądalności!
Poza tym ściągnięcie meteorytów, mackowate… twory… zmieniające ludzi w mutantów, a do tego bestie szalejące gdzieś w domu, poza domem. I burza. Jeżeli brakowało czegoś jeszcze do pełnego obrazu Apokalipsy, Banks nie umiała tego znaleźć. Za trąby mogły służyć gromy, wstających martwych… chyba też zaraz będą mieli - tego byłą dziwnie pewna widząc koszmarnie szybką mutację Generała.

Patrząc na niego ratowniczce wzbierały łzy w oczach. Stałą zaciskając ręce na apteczce, jakby ta mogła ją ochronić od szaleństwa rozgrywającego się dookoła. Może i nie znała leżącego na ziemi człowieka, ale… był człowiekiem. Jak ona i inni zgromadzeni pod tym dachem. Na pewno miał rodzinę, bliskich. Ktoś na niego czekał aż wróci z pracy - zlecenia jakich setki wykonał do tej pory. Tylko… on już nie wróci, kurde, nawet nie wiedzieli jak ma na imię. Dixie chciała wiedzieć, wbrew rozsądkowi, po prostu chciała. Mężczyzna nie zasłużył, aby umrzeć w niepamięci. Nikt na to nie zasłużył.

Krzyk wrestlera dobiegający gdzieś z głębi domu zadziałał na nią jak policzek. Przestałą się mazać, wracając do rozchwianej, lecz jednak normy.
Dobra… mieli wypadek. Duży, dziwny!

Kurwa, to było pojebane!!!

Zacisnęła powieki i odetchnęła żeby uspokoić narastającą w sercu panikę.

Dobra… jeszcze raz. Mieli wypadek. Jest na miejscu, chyba jako jedyna z przeszkoleniem medycznym. Są ranni, teren nie jest bezpieczny.

To tylko kolejne wezwanie… jak do pożaru, albo wybuchu bomby. Poszkodowani, obowiązki medyka. Spokój i rozwaga…

Ha ha ha… niezły żart, chociaż suchy.

- Zaraz jestem! - krzyknęła wgłąb korytarza, skad dochodził głos Triple Kaya. Odwróciła się w tamtą stronę i zaczęła biec, ściskając apteczkę z nadzieją, że skupienie na znanych procedurach pozwoli jej wziąć się w garść i nie ryczeć.
Płacz niczego nie zmieniał - o tym też wiedziała aż za dobrze.
 
Driada jest offline  
Stary 08-06-2018, 18:43   #158
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Koszmar na jawie, oto w czym utkwiła grupa skazańców Domu Marzeń… z przewagą koszmarów właśnie. Do tej pory życie Alicii niewiele miało wspólnego z filmami grozy. Daleko jej było do nieustępliwego, ponurego bohatera, przedzierającego się poprzez coraz to nowe odcienie makabry aż do momentu gdy pokonywał ostateczne zło, bądź pochłaniało go ono doszczętnie, zmieniając w zwitek ciemności, zamknięty w niekończącym się chaosie tego z czym próbował walczyć. Nie należała do wojowników, bliżej jej było do… every-day mana. Zwykłego zjadacza chleba, orbitującego wokół danego wycina rzeczywistości, współgrającego z pulą marzeń oraz pobożnych życzeń… ot choćby przeżycia do rana, ucieczki z przeklętej wyspy. Zostawienia za plecami całej parady niedorzeczności, zwykle niewystępującej w znanym ludziom świecie.

Podczas szarpaniny między wrestlerem i Kelly, zrobiła krok do tyłu i zaraz kolejny, aż rozpłaszczyła się plecami na ścianie, trzymając kurczowo latarkę na wysokości piersi.
Żołądek zakręcił się w supeł, w ustach wezbrała fala żółci. Spanikowała, pozwalając instynktom przejąć nad sobą kontrolę. Nie od dziś mawiano, że strach jest najgorszym doradcą. Chór głosów w jej głowie wrzeszczał, płakał i śmiał się histerycznie w rytm tej samej melodii.
“Umrzemy, umrzemy tu wszyscy…”

Przerażony mózg darł się wniebogłosy, domagając się przywrócenia powszechnie panujących praw i zasad świata, reszta Alicii chciała tylko, by zły sen już się skończył. Ciężkie kajdany otępienia parowały z przerażonej głowy, serce tłukło w piersi jakby chciało wyrwać się na wolność i uciec jak najdalej. Oczy panny Winter skakały panicznie, wyszukując w ciemnych kątach potencjalnego zagrożenia. U góry hałasowało nowe, nieznane jeszcze zagrożenie, oni zaś stali tutaj, pośrodku przysłowiowego niczego. Gdzieś z oddali dobiegał wizg piorunów, ktoś krzyczał, ktoś coś mówił, nawołując do działania. Ona zaś drgnęła, czując jak wzdłuż kręgosłupa przechodzi jej elektryczny impuls… a może pomogło pchnięcie przez komika?

Grunt, że zadziałało i tylko to się liczyło.

- Kay, czekaj! - zamiast na zewnątrz, ruszyła za wrestlerem, przyświecając latarką. Jeżeli chciał pomóc Hoffowi, przyda się mu światło. Słyszała też odzew od Dixie, czyli medyk też był w drodze. Nie mogli zostawić Knight Ridera na pewną śmierć.
Tak się, po prostu, nie robiło.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 08-06-2018, 18:46   #159
 
Trollka's Avatar
 
Reputacja: 1 Trollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputacjęTrollka ma wspaniałą reputację
Biały skurwiel który tak irytował Madueke jeszcze kilka godzin wstecz… teraz był martwy. Nie żałowała białego śmiecia. Pamiętała zadania na poligonie i ten jego żałosny wąs, a także to, że przyznał jej grupie ujemne punkty gdy na głos powiedziała co o całym cyrku sądzi.

Tyrał ich, teraz ktoś przetyrał jego. Pewnie nikt nigdy go nie wybolcował tak na poważnie… musiał być w szoku, dobrze mu tak.

W kuchni się zakotłowało, ludzie rzucali się w najróżniejsze strony i z różnymi celami. Niektórzy postanowili coś zdziałać, inni się bronić. Jeszcze inni zaczęli zwiewać i to do nich dołączyła Nwakego, olewając trupa zmieniającego się na ich oczach w koszmar z ulicy wiązów. Nie wolno było zostać w domu, gdy gdzieś na górze szalały obce bestie.

Wybór padł na kręgielnie i to w jej kierunku zaczęła biec, zostawiając za plecami bandę skonfundowanych białasów.
 
__________________
I see a red door and I want it painted black
No colors anymore I want them to turn black.
Trollka jest offline  
Stary 09-06-2018, 11:14   #160
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
April

Dla Arpil nie istniało takie coś, jak nie da się i już. Oceniła wprawnym okiem parkourowca ogrodzenie. Wypatrzyła obiecujący narożnik tuż obok poligonu. Wzięła rozbieg i odbijając się od krawędzi, niczym nawalona amfetaminą wiewiórka, znalazła się na szczycie ogrodzenia.

Deszcz spływał na nią kaskadami, nad nią niebo płonęło zielonym ogniem, widziała też kilka smug po przelocie meteorytów i usłyszała echa ich odległych uderzeń w ziemię.

W okolicy widziała jedynie pustą przestrzeń – jakieś wzniesienia porośnięte krzakami, grupkami drzew palmowych i trawą. Żadnych zabudowań w zasięgu wzroku, chociaż widziała drogę, prowadzącą do DOMU. Droga znikała w palmowym lesie. Było oczywiste, że musiała prowadzić do miejsca, w którym wylądowali samolotem. Do tego małego lotniska, z którego zapamiętała drinki i limuzynę. Widziała też plażę – część oddzieloną murem, chroniącym prywatność uczestników show i część normalną, otwartą, pozbawioną zabudowań i śladów ludzkiej bytności.

Poza drogą i rozciągniętą wzdłuż niej linią sieci elektrycznej April nie widziała niczego.

Za to wyraźnie widziała dziurę w dachu ich Domu oraz drugi dom, niemal zaraz obok ich, lecz po drugiej stronie muru – naprzeciwko od tej części na której siedziała. I słyszała krzyki dobiegające z obu domostw. Krzyki, które brzmiały jakby właśnie ludzie ginęli okropną, brutalną śmiercią.

Nie zastanawiała się dłużej i zeskoczyła na miękką ziemię. Po drugiej – pozornie bezpiecznej stronie muru. Uciekła z DOMU, lecz co teraz?


Mark


Zamek stawiał opór jego zabiegom prymitywnego włamywacza przez kilka długich sekund. Ale w końcu puścił i „sezam” otworzył się przed Markiem.

W składziku były sporo nieprzydatnej broni do paintballa, maski, ochraniacze, używane przez nich mundury rzucone byle jak, na jakiś materac. Były też inne rzeczy: narzędzia budowlane – w tym siekiery, cztery piły mechaniczne, młotki – rożnych rozmiarów – całkiem nieźle zaopatrzony warsztat. I sprzęt sportowy: wiosła – lekkie, kompozytowe. Kije do mini-golfa. Kije i piłki do bejsbola. Nawet, kurde, repliki średniowiecznej czy też starożytnej broni gladiatorów z pierwszego sezonu DMiK, gdzie zrobiono arenę i eliminacje na wzór rzymskich igrzysk. Przydatne tyle, co nic. Zwykłe, dziecięce zabawki. Ale wyglądały groźnie – to fakt. Prawdziwy raj dla czubków od cosplayów.

Skarby. Prawdziwe skarby, chociaż część z nich dające tylko ułudę poczucia bezpieczeństwa. Ale nawet ta ułuda w szalejącym wokół koszmarze mogła dać Markowi wiarę w to, że wyjdzie stąd żywy.

David

David przepchnął się przez tłumek i dopadł łazienki, gdzie szybko znalazł opatrunki. Zamknął drzwi – tak jakoś bardziej odruchowo niż z potrzeby i zrzucił przemoczone ubranie – kiedy ono zdążyło się przemoczyć ?! – i przyjrzał się ranie. Była długa, krwawiła, lecz nie wyglądała na śmiertelną. Odkaził ją środkiem dezynfekującym, przyłożył opatrunek i zakleił odpowiednią ilością plastra. Wszystko robił mechanicznie, jakby trochę we śnie, ale z wprawą, która mogła zaskoczyć nawet jego samego.

Przez ten czas jednak w domu słyszał jakieś krzyki i bieganinę. (cdn).


Kenneth

Kenneth rzucił się do ucieczki na zewnątrz. Chciał popchnąć Kelly, ale blondi wydarła się jak gwałcony nosorożec i popędziła, przez kuchnię, poświęcając ludziom w niej kilka sekund i wybiegła w noc. Phil pobiegł za nią próbując zatrzymać i uspokoić. A Kenneth nie chcąc zostać samemu, pobiegł za nimi. Przez strefę wojny, w jaką inni mieli zamienić kuchnię. Kiedy przebiegał, widział jak Jack rusza w stronę tunelu i po coś się pochyla, a Rhys go asekuruje.

Widział, jak Faith zaczyna rwać kable ze ściany, a potem wybiegł na zewnętrz – w deszcz i noc rozświetloną zieloną iluminacją na niebie. Kelly i biegnący za nią Phil znikali właśnie z zasięgu jego wzroku i pobiegł za nimi.

Tak pechowo, że gdy tylko przebiegł kilka kroków, pośliznął się i wywalił na plecy. Na szczęście bardziej śmiesznie, niż groźnie, chociaż oczywiście, do śmiechu mu nie było.

Kiedy leżał ktoś przebiegł tuż obok niego. Chyba ta czarna, ale nie był pewien. Chyba go nie zauważyła.

Usiadł na tyłku i gdyby nie groza tego, co wokół się działo, i zielone, przerażające niebo, burza, pioruny i ten dziwny, irytujący dźwięk niby-syreny, pewnie wybuchnąłby niepohamowanym, histerycznym śmiechem obłąkańca.

Został sam, dość blisko Domu.

Kelly, Phil

Kelly wrzasnęła i na pół świadoma popędziła przez kuchnię, na zewnątrz. Nie widziała reszty, szykującej się do konfrontacji. Nie widziała nikogo i niczego - innych ludzi, goniącego za nią Phila. Był tylko deszcz i ona, biegnąca na oślep, po trawie i błocie, w jaką zmienił się teren przyległy do Domu.

W końcu potknęła się o coś, o jakąś niewidoczną przeszkodę i upadła. Poczuła, że noga w kostce zapłonęła jej bólem i przez oszołomiony umysł dziewczyny przebiegła przytomna, jakże świadoma myśl – byle tylko nie złamanie!

Phil, który biegł prawie za nią, widział ten upadek i szybko dobiegł do leżącej, plączącej dziewczyny, która usiadła w błocie i deszczu, trzymając się za nogę i szlochała, płakała czy wręcz wyła, tak rozpaczliwie, dziewczęco i żałośnie, że nawet najtwardszy drań musiałby się wzruszyć. Wyglądała na taką bezbronną, tak potrzebującą opieki, że …

I wtedy Phil coś zauważył.

Odbiegli od DOMU jakieś pół dystansu oddzielających ich od kuchni i koszmaru, jaki się w niej dział. Byli pomiędzy kortem tenisowym a parkiem, na otwartej, oświetlonej ogrodowymi lampkami solarnymi przestrzeni.

A od strony bramy coś się do nich zbliżało. Masywnego, wysokiego jak naprawdę dobrze zbudowany człowiek, i wymachującego wokół siebie sporą ilością macek.

Było na tyle blisko, że mogło ich za chwilę zauważyć lub usłyszeć. A może szło prosto po nich, bo zwabiły go krzyki Kelly.

Phil wiedział, że musi działać szybko. Ratować dziewczynę i spróbować się gdzieś ukryć lub uciec razem z nią, czy zostawić ją samą i zwiększyć swoje szanse na przetrwanie.

Miał chwilę. Kilka uderzeń serca na podjęcie tej, jakże niełatwej decyzji.
Kelly nie widziała monstrum. Tylko Phila, który był obok niej i chyba próbował jej pomóc.

- Boli – usteczka rozrywkowej dziewczyny, może niezbyt bystrej ale na pewno sympatycznej i otwartej, ułożyły się w niemą prośbę.

Faith i Frank

Frank chwycił gaśnicę i zaczął wcielać w życie swój plan. A potem sobie przypomniał. Większość gaśnic w domach takich jak ten była nowoczesnym, chemicznym ustrojstwem, które mogło gasić nawet urządzania elektryczne na pewno więc nie można było jej traktować, jako coś, co stworzono z myślą do przewodzenia prądu. Tutaj bardziej przydałaby się zwyczajna woda.

Gdzieś, w momencie gdy survivalowiec odrzucał stalowy cylinder, nawiedziła go jeszcze jedna refleksja. To cholerstwo spadło z nieba! Przeleciało przez warstwę atmosfery, która spalała kamienie! Naprawdę miał nadzieję, że zatrzyma ją prądem z sieci miejskiej i kałużą wody? A jeśli nie? Jeśli skończy wtedy jak Tornado? Nadziany na jakiś pieprzony kolec. Nafaszerowany mazią, jak indyk na Święto Dziękczynienia? Tego chciał? Jego plan był mniej więcej taki, jakby stwierdził, że pokaże na yotubie jak poluje na niedźwiedzia grizzly z kamieniem. Z tym, że o tym cholernym niedźwiedziu wiedział naprawdę wiele, a o tym, co ich nękało, wiedział gówno.

Faith tymczasem posłuchała prośby Franka. Odłożyła strażacką siekierę i zerwała kabel, wcześniej zabezpieczając sobie dłonie. Na szczęście twórca domu nie robił zabezpieczeń i bez trudu udało się jej wyrwać kable, prując przy tym ścianę kuchni. W ten sposób zyskała spory kawałek druta, na końcu którego jarzyły się wyładowania elektryczne – filmowo, a co!

Tylko co dalej?

Jack, Rhys

Jack działał instynktownie. Podniósł kartę „Generała” z kałuży brudów, które zostawił po sobie mężczyzna. Czuł, że ktoś go asekuruje i to dodało mu pewności siebie, a jego działaniom odpowiedniej sprawności i szybkości.

Karta. Zwykły kawałek utwardzonego plastiku, a jednak mógł oznaczać dla nich drogę na zewnątrz. Możliwe.

Kiedy zabierał się z kuchni, wpadł do niej Frank, a Faith stała z kablem w ręku gotowa wcielić w życie swój plan.

Stwór za plecami „Generała” który już nie przypominał nagiego grubasa, lecz coś przerażającego, coś koszmarnego, coś leżącego na ziemi, w drgawkach i spazmach. Coś, co – tego Jack był niemal pewien – za chwilę rzuci się na nich, niczym jakiś pierdzielony zombie z kiepskich horrorów.

Powoli zaczął wycofywać się z kuchni do wyjścia, a Rhys szedł przy nim.
Pozostawało pytaniem bez odpowiedzi, czy ostatnia dwójka w kuchni – Faith i Frank – zrobią to co oni, czy zostaną, spróbują zmierzyć się z tym, co przybyło nie wiadomo skąd, by ich pozabijać.

Kiedy Generał upadł, coś w cieniu przeszło kawałek do przodu i ujrzeli przerażającą hybrydę ledwie mieszczącą się w łączniku – coś chyba mechanicznego i organicznego, coś mackowatego i groźnego – niczym robot-morderca z kosmosu wyśniony w najgorszym koszmarze.


Triple Kay, Patrick, Dixie


Patrick stanął w progu pokoju. Koniecznie musiał to zobaczyć. To, co zabiło Beth. Musiał. Chciał. Był jej to winien.

Nawet nie poczuł, że jest za nim Triple Kay. Po prostu wpatrywał się w poruszającą Bethany i dym. A potem światło latarek przecięło ciemności w pokoju i zawiesinę dymu i pary i obaj mężczyźni ujrzeli to, co czaiło się w pokoju.

I zobaczyła to również Dixie, która przybiegła do nich w tej właśnie chwili.
To, co zabiło Bethany było duże. Jakieś półtorej razy większe niż człowiek. I miało macki – mnóstwo macek! Czarnych. Wyglądających jak mokry metal i gąsienice od czołgu. Wyglądało niczym maszyna z sennego koszmaru, chociaż przy tej całej mechaniczności było w tym jeszcze coś … organicznego, biologicznego.

I był ten punkt. Czerwone światło otwierające się na łbie przypominającym wielką piłkę do rugby. Ten mały, przerażający otwór, który wyglądał jak cholerne oko, soczewka jakiejś kamery czy wylot broni.

Potwór wypuścił Bethany, która wypełniona breją drgała, miotała się po zasypanej gruzem i szczątkami mebli podłodze, jak ofiara opętania.
To był ten moment. Ostatnia chwila na działanie lub ucieczkę.

Mackowate cholerstwo wyraźnie szykowało się do kolejnego ataku. Czuli to.


Alicja i David

Alicja pobiegła by pomóc Davidowi. Widziała, jak jej idol wbiegł do łazienki na końcu korytarza więc pobiegła za nim zostawiając na razie resztę ich losowi.
Wparowała do środka bez zbędnego pytania, kiedy właśnie Hasselhoff kończył sobie zakładać opatrunek. Cholernie sprawnie mu to poszło, jakby się nad tym zastanowić. No, ale po co było roztrząsać problem.

Stał tam, półnagi i wyraźnie zszokowany. I gdyby ktoś kiedyś powiedział Alicji, że znajdzie się sama w toalecie z do połowy rozebranym Davidem Hasselhoffem, podczas gdy świat wokół pogrążał się w krwawym szaleństwie, to by wyśmiała.

- Pomóc ci?

Jakoś tak samo wyrwało się z jej ust. Chociaż zabrzmiało głupio, to jednak wyrwało byłego gwiazdora z dziwnego stuporu, w jakim się znalazł.

Madueke

Popędziła, niczym smukła gazela, przez deszcz i apokaliptyczny świat, w stronę kręgielni. Po drodze minęła jakiegoś białasa, który wywalił się na plecy goniąc dwójkę innych popaprańców. Nie miała zamiaru tracić na nikogo czasu.
Dobiegła pierwsza do kręgielni widząc, ze nie tylko ona wpadła na ten pomysł.

W środku, w miejscu które najbardziej ją interesowało – a więc składzie z rekwizytami i narzędziami był już ktoś. Mark Bufett.

Ale ten białas interesował ja najmniej.

Bardziej ucieszyła się na widok wnętrza składziku przy kręgielni.

W składziku były sporo nieprzydatnej broni do paintballa, maski, ochraniacze, używane przez nich mundury rzucone byle jak, na jakiś materac. Były też inne rzeczy: narzędzia budowlane – w tym siekiery, cztery piły mechaniczne, młotki – rożnych rozmiarów – całkiem nieźle zaopatrzony warsztat. I sprzęt sportowy: wiosła – lekkie, kompozytowe. Kije do mini-golfa. Kije i piłki do bejsbola. Nawet, kurde, repliki średniowiecznej czy też starożytnej broni gladiatorów z pierwszego sezonu DMiK, gdzie zrobiono arenę i eliminacje na wzór rzymskich igrzysk. Przydatne tyle, co nic. Zwykłe, dziecięce zabawki. Ale wyglądały groźnie – to fakt. Prawdziwy raj dla czubków od cosplayów.


Kurt

Kurt grał, jak nigdy dotąd. Grał, jakby za chwilę miał skończyć się świat.
Dla niego na pewno. Nie miał zamiaru grać inaczej, niż na gitarze. Do samego końca. Aż nadejdzie śmierć. Grał, spokojnie i pewnie, pogodzony z losem.

https://www.youtube.com/watch?v=NckaKvokbi8
 
Armiel jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 07:07.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172