Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2018, 22:02   #345
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Albo my albo one! To jest wojna! Wojna totalna! (38:00) 1/2

“To miasto duchów. Ani jednego ciała, ale wszędzie dookoła wyraźnie widać ślady straszaków. Myślcie o tym co chcecie.“ - “Szczury Blasku” s.28



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 4 220 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 38:00; 120 + 60 min do CH Grey 301




Grey 35



- Trochę tu smętnie. - blondynka o numerze kodowym Grey 83 zmarszczyła nosek gdy mijali kolejne sale, otwarte drzwi na kolejne albo mijali kolejnych ludzi. Widok budujący nie był. Ludzie wciąż byli ubrani kolorowo. Zupełnie jakby przyszli do jakiegoś klubu czy kasyna. Co pasowało wystrojem do części naziemnej i podziemnej klubu jaki właśnie przeszli. Chociaż ich wygląd a zwłaszcza nastrój wydawał się dobrze komponować w jedną zdewastowaną całość podobnie jak i wygląd wnętrza klubu. Krawaty były poluźnione albo w ogóle zdjęte, koszule rozpięte, zgrabne kiecki przykryte kocami w ochronie przed atmosferą schronu lub w instynktownym odruchu ochrony przed wszelkim złem.

Atmosfera przypominała rozbitków na tratwie ratunkowej. Panował ponury nastrój beznadziei. Do reszty dobijał działające tam czy tu holo. Wyświetlane tam wiadomości na żywo przedstawiały scenę jak z regularnej wojny. Żołnierze a raczej podobna zbieranina różnych mundurowych tak samo pstrokata jaka niedawno przemieszczała się wozem lotniskowej straży pożarnej i na pokładzie “Eagle 1”. Ta zbieranina toczyła regularną walkę z takimi samymi stworami jakie Parchy zostawili niedawno za niewłaściwą stroną drzwi. Tylko skala była większa. W śnieżnej zadymce o trzycyfrowych temperaturach ujemnych toczyła się zażarta walka między bronią ludzi a szponami potworów. Ludzie wspierani przez działka pojazdów, moździerze i ciężki sprzęt o czym świadczyły duże eksplozje widoczne na ekranie. Pewnie artyleria albo lotnictwo. Słaba widoczność jednak nie sprzyjała ludziom. Co chwila jakiś żołnierz padał powalony przez kły i pazury znikąd pojawiających się stworów.

Według komentatora IGN który zastępował zaginioną koleżankę Olivię Conti, walki toczyły się w pobliżu kosmoportu. Reporter podkreślał dramatyczność sytuacji mówiąc o ostatnim punkcie oporu ludzi na Yellow 14. Sytuacja jaką widać było na kamerach rzeczywiście była dramatyczna ale siłą rzeczy pokazywała tylko kilka wyrwanych z całości bitwy scenek. Nie różniło się to jakoś specjalnie od walk jakie grupka Parchów stoczyła ledwie z kwadrans temu o poziom wyżej. A całościowo jeśli w całym kosmoporcie było tak jak widać było na kamerach to w odległym o kilkadziesiąt kilometrów kosmoporcie też było kiepsko.

Ludzie którzy oglądali ten widok na holo zdawali się być tego boleśnie świadomi. Zupełnie jakby na tej tratwie dowiedzieli się, że port do jakiego mieli nadzieję dopłynąć właśnie spłonął albo trawi go pożar. W tym momencie Grey 35 dostał wiadomość od Black 8.

Cytat:
"Kierujcie się do części prywatnej. Właz za salami socjalnymi dla bydła. Macie mój namiar, traficie."
- Nie wiem po co nas zrzucali. Tego się już chyba nie da odkręcić. - mruknął Fush obserwujac wiadomośc widoczne na ekranie. Przbrnięcie przez kolejne sale i korytarze pełne tego ponurego tłumu trochę potrwało nawet jak wiedziało się,że trzeba iść na namiar Black 8. Sygnał jednak nie uwzględniał takich “głupot” jak ściany i inne przeszkody a jedynie podawał odległość i kierunek w linii prostej. W końcu jednak wyszli na korytarz na końcu którego zobaczyli większą bramę. Ta uchyliła się stopniowo i tam widać było jż sylwetki Black 8, tego giganta z miotaczem ognia, Grey 20 i jakąś laskę w jakiejś kiecce.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5
Czas: dzień 1; g 38:00; 360 + 60 min do CH Brown 5




Brown 0



Sprawa ze znalezieniem plecaka i zapakowania do niego sprzętu poszła dość gładko. Największa trudność stanowił częściowo walający się po podłodze sprzęt i chaos ludzi Aki którzy wciąż coś wynosili i przepakowywali jak nie na siebie, to do plecaków, jak nie do plecaków to do transportera. Ale Brown 0 była w odpowiednim miejscu do takich “zakupów” by zabawić się w św. Mikołaja, Dziadka Mroza czy inną Śnieżynkę dla jej przyjaciół w klubie.

Skończyła z nieźle wypchanym plecakiem w podobnym czasie w jaki i najemnicy skończyli pakować sswoje zabawki do transportera. Teraz wewnątrz wozu było dużo ciaśniej bo wszedzie gdzie się dało upchano jakieś skrzynki, pojemniki, torby i plecaki. A co się nie dało walało się po podłodze. Widocznie ludzie Aki wykorzystali okazję do oporu.

Następny punkt lotniskowej wycieczki też był względnie łatwy. Jazda do Blackpoint 3. Z zamknięciem tej kapsuły też poradziła sobie podobnie jak z kilkoma poprzednimi i elektroniczne zamknięcia nie mogły zatrzymać jej na zbyt długo. Tutaj jednak chociaż droga kapsuły również stanęła przed komandosami Aki otworem to już albo się śpieszyli albo uznali, że sprzętu im wystarczy. Carnage zabrał tylko drona z kapsuły, wystawił go na zmarznięte lotnisko i wrócił do transportera. Tam chwilę gmerał przy swoim droniarskim panelu ale w końcu ucieszony dał znać, że wszystko gra. - No to mamy parasol. - uśmiechnął się z zadowoleniem i reszta oddziału też chyba była z tego zadowolona.

Po lotnisku został im ostatni punkt do odhaczenia: powrót do głównego terminala. Aka tak jak obiecał porucznikowi Delgado odwózł Maye pod same drzwi, wyszedł z nią i dwoma swoimi ludźmi, z cieniem widocznego latacza nad głowami i uderzył w drzwi. Ze środka otwarli mu żandarmii. Przez chwilę obie grupki mierzyły sie wzrokiem i było prawie pewne, że zaufanie do żandarmów, przynajmniej tych od srg. Montany, znacznie spadło po ostatnich wydarzeniach.

- Poruczniku Delagado, odstawiam Mayę tu na dole. - Aka pewnie celowo zameldował się oficerowi siedzącemu o kilka pięter wyżej by nie powtórzyła się sytuacja z damskie ubikacji.

- Zrozumiałem, dziękuję Aka, moi ludzie już się nią zajmą. Dobrze, że wróciła, przyda sie tutaj. - porucznik MP nie rozpoznał zagrania dowódcy najemników albo w udany sposób udał, że nie rozpoznał. W kazdym razie głos miał trochę poddenerwowany jakby powrót drugiej informatyczki był mu bardzo na rękę. No rzeczywiście z kwadransa to zostało już parę minut zapasu a może nie wszystko szło jak powinno.

- Do widzenia Mayu. Życzę ci tego samego co ty mi życzysz. - w głosie Aki słychać było ciepły uśmiech choć jak zwykle na zewnątrz było widać tylko beztwarzową maskę hełmu. Dowódca oddziału najemników skłonił się lekko górną połową ciała nim odwrócił się i wrócił ze swoimi ludźmi do Transportera. Z wnętrza jeszcze zdążyła jej wesoło pomachać Conti na pożegnanie. - Nie bój się jak tylko będę przechodzić obok takiego jednego marine to mu przekażę! I dzięki z tą kamerą! Kochana jesteś! - krzyczała szybko reporterka bo komandosi już zamykali właz transportera. Na koniec przesłała jej jeszcze buziaka. Chyba, bo przez gazmaskę nie widać było twarzy ale gest z dłonią na płask pasował jak ulał do przesłania sympatycznego całusa.

I Maya została sama z czwórką MP. Z czego dwóch zostało przy drzwiach na dole a dwóch wróciło z nią do kwatery głównej na szczycie wieży. Atmosfera rzeczywiście okazała się dość nerwowa. - No czy wy tu w ogóle powariowaliście?! Myślicie, że ja tam na dole nie mam koło kogo chodzić?! - paramedyczka w egzoszkielecie piekliła się opatrując srg. Montanę. W przeciwnym narożniku czyli po drugiej stronie sali, tam gdzie niedawno siedziała Vinogradova i Conti, teraz siedziała zmaltretowana srg. Johnson. - O! Chociaż jedna co nie sprawia kłopotów! - Herzog wskazała na właśnie wchodzącą informatyczkę.

- O, Mayu, dobrze, że wróciłaś. - porucznik z ulgą powitał powrót czarnowłosego Parcha. - Pomóż sierżant Johnson zająć jej miejsce. A jak skończysz to prosiłbym cię tutaj. - informatyk MP wskazał z trudem ukrywając zdenerwowanie kolejną na specjalistkę od ciężkiej broni i ładunków wybuchowych a potem na swoje miejsce obok gdzie wcześniej siedziała informatyczka. Widocznie jedna z nich miała usiąść po jednej jego stronie a druga po drugiej. Sierżant też wyglądała na świeżo opatrzoną i wysmarowaną jakimiś maściami więc paramedyczna pewnie właśnie się skończyła nią zajmować.

Blondwłosa sierżant stękała, zaciskała zęby i cicho syczała gdy Maya ją wzięła pod ramię i krok po kroku przeszły na stanowisko przy konsolecie. Tam sierżant usiadła z wyraźną ulgą. - Ma szczęście, że mnie przygięło… Bo dopiero bym mu spuściła łomot… - syknęła cicho zezując złowrogo na opatrywanego aresztanta z MP.

- Pani sierżant, proszę się uspokoić. Teraz to jest aresztant. Pan kapitan wróci to zajmie się jego sprawą. A jeśli nie no to zostawił nam wytyczne. A teraz jeśli jest pani w stanie pełnić obowiązki to proszę o zapoznanie się z sytuacją. Przydałaby się pani fachowa opinia. Jakiegoś… no kogoś z doświadczeniem w temacie. - porucznik jako, że był o krok od obolałej sierżant jednak usłyszał jej pogróżkę i też chyba miał dość tych ciągłych przepychanek i pogróżek na swoim pokładzie. Wskazał więc na ekran przed jakim Brown 0 właśnie posadziła sierżant i ta pokiwała wreszcie głową sprawdzając tą aktualną sytuację.

Skazańcowi w brązowych barwach jednak nie dane było zająć jej miejsca obok porucznika. Najpierw przyszła jej wiadomość tekstowa. Gdy ją odpaliła okazało się, że to od jednego ze skazańców chociaż nigdy wcześniej go a raczej jej, nie spotkała.

Cytat:
“Cześć, jestem Yv czyli jak tutaj to Grey 83. Rozmaiałał z Grey 35 i powiedział namo Guardianie i jak nas wyratowałaś. W ogóle nie mieliśmy pojęcia, nikt nam nic nie mówił wcześniej. Ale dzięki, wielkie, postawię ci kielicha czy co tam lubisz ak się spotkamy ;* “
Drugim powodem była Herzog. Skończyła chyba opatrywać Montanę bo ten zapytał widząc, że paramedyczka wstaje, zbiera swoje rzeczy do plecaka i szykuje się do odejścia. - A dostanę jakieś painkillery? Ona mi chyba złamała nos! - sierżant wskazał brodą na siedzącą przy konsolecie Johnson.

- Obawiam się sierżancie, że przy moich tak skromnych zasobach jestem zmuszona zarezerwować środki przeciwbólowe na poważniejsze przypadki. - odpowiedziała oschle paramedyczka i jakoś w ogóle nie brzmiało jakby oświadczyła to z żalem. Wstała energicznie zarzucając swój plecak na ramię i również bez żalu zostawiła za plecami skutego sierżanta. - Panie poruczniku, proszę o pozwolenia rozmowy z poszkodowaną. - Herzog zatrzymała się przed konsoletą i wskazała na Mayę. Delgado też zerknął najpierw na rozmówczynię potem na “poszkodowaną” i znowu na blondynę.

- Teraz? A to nie może poczekać? - zapytał markotnie zerkając na wciąż puste miejsce przy swoim boku na którym powinna zasiadać druga informatyczka. Do tego pewne ta sprawniejsza w tym informatycznym duecie.

- Lepiej by nie czekało. Jako lekarz doradzam jak najszybsza konsultację z psychologiem po takim zdarzeniu. - właścicielka egzoszkieletu wskazała kciukiem za siebie na skutego Montanę. - Nie jestem pełnoetatowym psychologiem ale przeszłam odpowiednie przeszkolenie na takie sytuację. I lepiej by taką rozmowę przeprowadzić jak najprędzej po zdarzeniu i we względnym spokoju. Na osobności. I z reguły kobieto rozmawia się w takich sytuacjach z kobietami albo bardzo bliskimi i zaufanymi ludźmi. No chyba, że pan, panie poruczniku czuję się na siłach. - paramedyczka po kolei wymieniała szybkim i zdecydowanym głosem kolejne możliwości i z każdym kolejnym zdaniem wychodziło coraz bardziej dobitnie, że raczej ciężko o kogoś o lepszych kwalifikacjach niż ona sama. Porucznik chyba prawie jawnie spanikował gdy uzmysłowił sobie o jakich sytuacjach, rozmowach i konsekwencjach ona mówi.

- Nie, nie nie, no skądże! Proszę kontynuować. No ale tez proszę bez przeciągania struny tu naprawę sytuacja jest bardzo poważna i pomoc Mayi będzie bardzo potrzebna. - porucznik zdecydowanie amahał ręką i pokręcił głową dając znać, że woli z tak trefnymi tematami nie mieć nic wspólnego. Ale też zdawał sobie sprawę, że niewiele czasu zostało by akcja jaką zamierzali przeprowadzić w elektrocipełowni weszła w decydującą fazę. Ale na razie jeszcze ją puścił. Informatyczka i paramedyczka wiec zyskały chwilę spokoju przechodząc nomen - omen do kobiecej ubikacji.

- I jak się czujesz? Coś cię boli? - zapytała Renata z troskliwą uwagą gdy zostały same w ubikacji. Jak zauważyła Vinogradova krwi na podłodze, ścianach i zlewie było trochę więcej niż gdy je ostatnio opuszczała. Akurat jakby ktoś je juchą skropił w paru miejscach. Renata też to pewnie dojrzała bo zdawała się traktować sprawę poważnie. - Ładny makijaż. To dla zamaskowania śladów? - powiedziała przyglądając się twarzy Rosjanki.

Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Brownpoint 4. I wyznaczył kolejne, Brownpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzinę rezerwy.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 340 m do CH Black 4
Czas: dzień 1; g 38:00; 360 + 60 min do CH Black 4




Black 8, Grey 32, Grey 33, Grey 35



Ciężko chyba było się bardziej wjebać. Co mogło być bardziej? Przygrzmocić w wóz komendanta komisariatu jaki właśnie obiecuje bezwzględnie rozprawić się z przestępczością? No pewnie coś w ten deseń. A zaczęło się jak zwykle czyli nagle i niespodziewanie. Chyba wszyscy byli zaskoczeni.

Black 8 zostawiła za sobą sterówkę, trójkę ochroniarzy, Parchów i blondwłosego tubylca. Zabrała ze sobą Grey 20 który chyba chwilowo i tak nie miał zbytniego pomysłu co zrobić ze swoim życiem. Jak zwykle zresztą. Tam właściwie ciężko było powiedzieć czy zabrała się sama czy któreś z tej czarno - szarej grupki skazańców ją zgarnęło. Po drodze dziewczyna chyba chciała być użyteczna i pożyteczna jakoś inaczej niż biorąc na sucho w dupę. Więc zapewniała Nash, że jeśli chce to może ich zaprowadzić do tego magazynu gdzie Green 4 ze wspólniczką posiekali jedną z dziewczyn albo tam gdzie chłopaki pokazywali, że go zamknęli.

Tak doszli do tej bramy gdzie czwórka strażników tak bardzo dawno, z kwadrans czy dwa temu wpuszczała ich do środka po interwencji Amandy. Teraz nadal tam stali. I albo nie mieli żadnych “ale” albo dostali jakieś wytyczne ze sterówki bo tym razem sprawa otwarcia bramy poszła dość gładko. Ochroniarze nie mieli powodów by zatrzymywać trójkę podróżnych którzy już byli w prywatnej części bunkra aby ich wypuścić. Nie było pewne czy jednak wpuszczą do środka kolejnych gości bez interwencji blondyny przyklejonej prawie do Diaz. Była co prawda Tam ale nie było wiadomo czy ma taki urok, wdzięk no i talent w przekonywaniu jaki ostatnio zaprezentowała blondyna.

Na razie jednak szło nadal dość gładko. Z cywilnej części korytarza dostrzegli wyświechtaną grupkę czwórki Parchów w szarych barwach. Tą samą bandę którą wcześniej widzieli na monitorach ochrony w sterówce. Brakowało tylko Grey 32. Obydwie grupki dzielił coraz mniejszy kawałek korytarza. Najpierw gdyby nie komunikatory musieliby krzyczeć do siebie, potem zbliżyli się na tyle, że wystarczyło podnieść głos i gdy dzieliło ich ostatnie kilkanaście kroków między nimi szczęknęły głośniki w prywatnej części bunkra.

- Mówi szef. - przez głośniki popłynął głos Morvinovicza. Reakcja jego pracowników była taka jakby przez te głośnik odezwał się jakiś umarlak z zaświatów. - Ulanov, Timofiej, Gomrov i Kazaj są proszeni do mojego gabinetu. Pilnie. - w głośnikach znowu dał się słyszeć dźwięk sygnału, tym razem kończący komunikat.

Wszyscy widoczni pracownicy faceta który dał komunikat czyli w okolicy bramy czwórka strażników i jedna krupierka wytrzeszczyła oczy z niedowierzania wpatrując się w zdumieniu w widoczne głośniki. A potem nastąpiła seria mało skoordynowanych ruchów jakby na moment stracili pełnię panowania nad ciałami i nie byli pewni czy chować się, uciekać czy robić jeszcze coś innego. Chwilowo przynajmniej byli zajęci powstrzymywaniem się od jawnej paniki i na resztę świata zwracali minimalną uwagę. W tym także na stojących w otwartym przejściu trójkę gości oraz na zbliżającą się coraz bardziej do tej otwartej bramy czwórkę uwalanych syfem Greyów.

Gdy dzieliło ich te kilkanaście kroków, ledwo przebrzmiał komunikat z głośników, fragment podłogi jakoś się uniósł przy jednej ze ścian. Gdy wszyscy z obu stron zwrócili na niego uwagę fragment podłogi przekształcił się we właśnie odrzucany właz unoszony ludzkimi ramionami. Ramionami w wyświechtanym syfem odmarzajacym mundurze.

- Czysto! - kpr. Mahler błysnął bielą umazanego brudem i krwisto - błotnistą breją uśmiechu po pierwszej sekundzie zaskoczenia. - I cześć. - wyszczerzył się na całego spoglądając na obie grupki skazańców które przypadkowo rozdzielił. Wyszedł z tego otworu a zaraz za nim zaczęła pojawiać się kolejna mundurowa sylwetka. I kolejna. I jeszcze jedna. Z włazu wylazł wreszcie dowódca z ubrudzoną naszywką HASSEL na piersi i swoim zwyczajem wziął się za układania życia innym. Grupka była podobnie poszatkowana jak każda inna która przebiła się jakoś z powierzchni do trzewi schronu. Mieli zabitych i rannych. Nawet dwójkę zdawałoby się zaginionych Greyów, operatora ciężkiej broni, Grey 84 i kierowcę Grey 86. Ich dwójka dźwigała zmasakrowane ciało zabitego Parcha, Grey 81 tak samo jak i marine wydźwigali aż tutaj swoich zabitych.

- Gdzie ich położyć pane kapitanie? - zapytała kapral Mason podeszła do dowódcy i wskazała na trzy sztywne zakrwawione ciała posiekane szponami. Kapitan odwrócił się w jej stronę i w tym samym momencie dostrzegł nową grupkę wychodzącą zza rogu korytarza. Obydwie wydawały się tak samo zaskoczone swoim widokiem jak przed chwilą reszta gdy kapral Mahler uniósł ukryty właz w podłodze. I mieszana grupa różnych żołnierzy, marine i policjantów z jednej jak i żandarmów MP z drugiej strony. A za żandarmami wyszły jeszcze dwa krabowate drony z ciężką bronią. I dwójka Parchów, Grey 32 i 33. Jednak zwłaszcza obydwaj kapitanowie zdawali z wzajemnością przykuwać swoją uwagę.

- Kapitan Hassel jak sądzę. - przywitał się oficer MP w średnim wieku i o ostrych, ptasich rysach nadających mu sępi wygląd.

- Kapitan żelaznych łbów. Yefimov. - westchnął Hassel wydając z siebie ciężkie westchnienie i przecierając zmęczonym ruchem dłoni ubrudzoną twarz.

- Strasznie ciężko pana złapać kapitanie. - powiedział konwersacyjnym tonem Yefimov pozwalając sobie na uśmiech z odcieniem zastanowienia. Raptor rozłożył ręce w geście bezradności.

- I co pan zrobi jak już mnie pan złapał? - policjant wsparł dłonie na swoich biodrach i w końcu popatrzył prosto na swojego rozmówcę z MP.

- Bardzo ciekawe pytanie kapitanie. - sępi kapitan uśmiechnął się z zaciekawieniem i uniósł w górę swój palec. Też chudy i podobny do ptasich szponów. - Można prosić na słówko? - wskazał na jakieś niewyróżniające się drzwi. Raptor spojrzał na nie, przygryzł wargę, wzruszył ramionami i bez słowa ruszył w stronę tych drzwi. Drugi oficer wszedł tam za nim i zamknął za sobą drzwi. Szóstka żandarmów od razu obstawiła drzwi a szyku dopełniły dwa drony strażnice. Podobne do tego którego eksplozję Black 8 widziała niedawno w sterówce ochroniarzy schronu.

- Co jest grane? - zapytał któryś z żołnierzy gdy MP prawie jawnie odcięli kordonem dwóch oficerów od reszty mundurowych.

- Dalej mamy go dźwigać? Po cholerę? Przecież już odwalił kitę a lekki nie jest. - Kai Bugden czyli wedle kodowej nazwy Grey 84 wskazał z pretensją na nieruchome i sztywne ciało zabitego Grey 81.

- Od razu widać, że nie byłeś żołnierzem. I z takim podejściem nigdy nie będziesz. - prychnęła pogardliwie kpr. Mason. - A wy co tak stoicie? Kapitan Yefimov ma pewnie ważne sprawy do obgadania z naszym kapitanem nie dla takich leszczy jak my! Ruchy, ruchy chłopaki! - kapral zareagowała prawie od razu nie pozwalając swoim ludziom na głupie myśli. Ci kończyli wyładunek z ciemnego tunelu. Na końcu wyładował się jakiś saper mówiąc coś o pozostawionych niespodziankach i zamykając z powrotem odrzucony niedawno właz.

- A! Ty jesteś medykiem. Moi ludzie potrzebują pomocy medycznej. - kpr. Mason wyłowiła wzrokiem z przemieszanego tłumu Grey 35 i zwróciła się do niego wskazując na zakrwawionych różnorodną krwią mundurowych.

Żandarmi przed zamkniętymi drzwiami przynajmniej w części musieli być droniarzami. Pewnie operowali tymi krabowatymi robotami z ciężką bronią. Jeden z nich zaczął sprawdzać coś w jakimś datapadzie albo czujniku przywołując po chwili innego. Obaj wpatrywali się intensywnie w te elektroniczne coś dyskutując o czymś cicho.

Przybycie ze świata zewnętrznego tak licznych grup Parchów, mundurowych i żandarmów z MP wywabiło też ludzi z większych sal i poczekalni. Koryatarz przed wejściem do prywatnej części schronu zaczynał się wypełniaćobywatelami Federacji. Robiło się coraz ciaśniej i gwarniej. W ludzi zaczynały wstępować emocje, od radości i nadziei na ratunek po frustrację, gniew i oburzenie za pozostawienie samym sobie. Zasyfiony wygląd nowoprzybyłych jasno kontrastował z tymi co od dłuższego czasu przebywali podziemnym schronieniu i równie jasno mówił, że dopiero co przybyli z zewnątrz.

Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Blackpoint 3. I wyznaczył kolejne, Blackpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzinę rezerwy.

Drzwi niedawno zamknięte otworzyły się. Najpierw wyszedł Raptor a potem MP. Oficer żandarmów zatrzymał jeden z jego podwładnych, ten z tym ustrojstwem coś mu chyba powiedział czy zgłosił bo kapitan z uwagą zaczął śledzić to co ten mu na tym małym ekraniku pokazywał. A kpt. Hassel gdy zorientował się, że to nic do niego ruszył dalej. Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się. Rozejrzał się po już kompletnie pstrokatym tłumie jaki zdążył uzbierać się na korytarzu. Nie był skuty ani nie zabrano mu broni. Po chwili zastanowienia oficer wszedł na jakieś biurko jakie stało pod ścianą. Ludzie instynktownie ucieszyli się przeczuwając, że powie coś do nich wszystkich. I nie przeliczyli się.

- Nazywam się kapitan Sven Hassel! Jestem Raptorem! Część z was pewnie mnie rozpoznaje mimo tego syfu co mam na sobie! Kapitan Yefimov streścił mi jak wygląda sytuacja na zewnątrz. - Raptor wskazał na jeden z holo z wiadomościami na żywo jakie było widać z korytarza w jednej z pobliskich sal. Ludzie, zwłaszcza ci bez mundurów zareagowali żywiej domagając się jakichś wyjaśnień, zapewnień czy pomocy. Ale Raptor nie dał im za bardzo dojść do głosu. - To jest wojna! I sprawa jest bardzo klarowna! Albo one! Albo my! Innej opcji nie ma! - krzyknął ponad zebranymi głowami wodząc po oczach wzrokiem jakby szukał kogoś kto mu się otwarcie sprzeciwi.

- Nie jesteśmy żołnierzami! Zabierzcie nas stąd! Ewakuujcie! Macie zapewniać nam bezpieczeństwo! - od zebranych obywateli stopniowo poleciały kolejne argumenty i żądania. Coraz szybsze, coraz głośniejsze i coraz bardziej zdecydowane.

- To jest wojna! Ewakuacji nie będzie! - krzyknął Raptor stawiając na brutalną prawdę. Podziałało. Ludzie wydawali się zszokowani tą informacją zbyt bardzo by od ręki na nią zareagować.

- Jak to nie będzie?! Musi! Muszą nas stąd zabrać! Nie mogą nas tu zostawić! - po chwili stuporu poleciały pierwsze argumenty wciąż przesycone niedowierzaniem.

- Ewakuacji nie będzie! Kwarantanna objęła cały księżyc! Cały Yellow 14! Nikt się stąd nie wydostanie! Nikogo stąd nie zabiorą! Bez względu na płeć, wiek, rasę, stanowisko czy mundur! Wszyscy tu zostaniemy! Żywi! Albo martwi! - Raptor bezlitośnie ciągnął dalej smagając i wzrokiem i słowem po otaczających go twarzach.

- Niemożliwe! Ja mam immunitet! Ale to chyba chodzi o was? O mundurowych? No przecież nie o ofiary cywilne! Nie mogą nas tu zostawić z tymi potworami! - ludziom ciężko było przyjąć do wiadomości słowa Raptora tak bardzo sprzeczne z ideami Federacji jakie im wpajano od dziecka.

- Jest wojna! Wojna unieważnia wszystkie immunitety! Wszyscy zostaniemy tutaj! Dlatego wszyscy jesteśmy na wojnie! Wszyscy jesteśmy żołnierzami na tej wojnie! Wszyscy musimy walczyć by przetrwać! Wszyscy! Prawnicy! Biznesmeni! Nauczyciele! Żołnierze! Marines! Policjanci! Ochroniarze! Parchy! Żandarmi! Wszyscy, tak samo jesteśmy teraz żołnierzami! Zwyciężymy albo zginiemy! Innych opcji nie ma! - kapitan nie ustępował i dalej twardo obdzierał obywateli Federacji ze złudzeń. Gdy wymieniał jakąś grupkę zawsze wskazywał na jej przedstawicieli.

- Ale my nie jesteśmy żołnierzami! Nie umiemy strzelać ani walczyć! - odezwał się jakiś sfrustrowany głos z pstrokatego tłumu. Kapitan MP w końcu pokiwał głową i z rękami założonymi za plecami odszedł od swoich ludzi.

- Nie wszyscy na wojnie walczą z bronią w ręku! - odparował Raptor od razu. Zamilkł na chwilę i spojrzał gdzieś w bok. Black 8 miała wrażenie, że wyłowił ją z tłumu i patrzy prosto na nią. Milczał tak chwilę zanim znowu się odezwał. - Ale mamy szansę! Mamy szansę wygrać tą wojnę i przetrwać! - krzyknął i odwrócił się znowu w stronę pstrokatych głów które gorączkowo uczepiły się tej nadziei co odzwierciedlał rosnący szmer głosów.

- Ci ludzie! Ci z Obrożami! Parchy! Skazańcy! Dostali albo dostaną kolejne zadanie! Kolejny Checkpoint do odhaczenia! - kapitan wskazał na Black 8 i Parchy w jej pobliżu. - Dostarczyć bombę z punktu A do punktu B. - powiedział to patrząc po zebranych twarzach. Ludzie i w mundurach i bez zaczęli teraz zerkać to na mundurowego stojącego na biurku to na skazańców widocznych w mniejszych i większych grupkach między nimi. Oficer MP powoli zaczął wchodzić w tłum. Wyglądało jakby miał jakieś niewidzialne pole siłowe wokół siebie czy inna aurę bo ludzie rozstępowali się robiąc mu miejsce jakby nie chcieli być w pobliżu niego.

- Coś czego im nie powiedziano to co jest w punkcie B! - krzyknął ponad głowami zebranych. Krzyknął takim tonem, że dało się odgadnąć dwie rzeczy. To, że on już wie co tam jest, i to, że to nic dobrego. - A jest tam gniazdo gnid! Największe jakie dotąd udało się wykryć! Serce roju! Jest szansa, że jeśli uda się tam podłożyć tą bombę i zdetonować rój straci swoją spoistość i wreszcie go pokonamy! Jeśli nie! To te poczwary po zeżarciu Parchów zeżrą nas trochę później! Dlatego! Właśnie dlatego! Zamierzam wspomóc tego jokera wszelkimi zasobami jakie uda nam się zebrać! Uda nam się albo zginiemy! Prędzej lub później. I dlatego! Oczekuję od was wszelkiej możliwej współpracy! Wszyscy siedzimy w tej norze! I dla wszystkich gnid jesteśmy tylko dwunożnym mięsem! Jedyna szansa przetrwać to zabić je zanim one zabiją nas! - kapitan dalej szokował obywateli Federacji kolejnymi zatrważającymi faktami. Ludzie wydawali się być w szoku i kompletnie nie wiedzieli ani co myśleć, ani co robić, ani co powiedzieć.

- Ciekawe. - kapitan MP spokojnie szedł w tym rozstępującym się przed nim chaosie zszokowanych głów. Szedł z rękami na plecach i wzrokiem wbitym w podłogę. Szedł tak zupełnie jakby nie zważając na to co się dzieje dookoła aż zatrzymał się przed jakimś mężczyzną. - Sierżant artylerii Jesper Dupont jak sądzę. - podniósł wzrok gdzieś z butów na twarz mężczyzny. Prawie identycznym tonem jakim przywitał się niedawno z kapitanem Raptorów. Mężczyzna wyglądał na spłoszonego. Zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, uśmiechnąć się, zażartować albo zwiać. Ale otaczał ich zbyt gęsty tłum a żandarm wwiercał się w niego wzrokiem.

- Aaaleee ja mam przepustkę! - wydukał z siebie w końcu sierżant który coś mało wyglądał na sierżanta. Raczej jak kolejny cywil ubrany w koszulę i spodnie od garnituru.

- Ciekawe. Ale nieaktualne. Przepustka skończyła ci się dziś rano o 14:00. Dlaczego nie stawiłeś się w swojej jednostce sierżancie? - kapitan gładko przyjął wyjaśnienie kiwając głową i sam zadał pytanie. Sierżant w cywilu parsknął nerwowo.

- No co pan, panie kapitanie… Przecież wszystko się rano posypało, nie dało się stąd wyjść, nie mieliśmy łączności no nic nie dało się zrobić by się zameldować i stąd w ogóle wyjść. - sierżant pokręcił głową uśmiechając się nerwowo pocąc się już całkiem obficie pod tym oschły spojrzeniem surowego oficera.

- Ciekawe co pan opowiada sierżancie. A gdzie jest twój mundur, pancerz i broń sierżancie? Widzę tylko buty wam zostały. Gdzie jest ekwipunek bojowy za jaki odpowiadacie sierżancie? - kapitan znowu zdawał się gładko przyjąć do wiadomość tłumaczenia sierżanta artylerii ale gdy zadał serię pytań podoficer dla odmiany zaczerwienił się i otarł mankietem spocone czoło. - Ah tak. W takim razie zapraszam na słówko. - powiedział odsuwając się by zrobić przejście sierżantowi i wskazując na drzwi za którymi niedawno rozmawiał z drugim kapitanem. Szli tak razem aż pozostali żandarmi nie przejęli podejrzanego a Yefimov nie zatrzymał się gdzieś na pograniczu pierwszych szeregów tłumu.

- Dodam od siebie coś co może nie wszyscy jeszcze załapali! Gdy oficer na terenie objętym stanem wojennym mówi, że mamy wojnę i ogłasza wojnę totalną z totalną mobilizacją! - kapitan zaczął przechadzać się wzdłuż linii tłumu z wciąż założonymi z tyłu rękami. Ludzie nadal cofali się jakby rozsiewał wokół siebie morowe powietrze.

- Nazywam się kapitan Jewgienij Yefimov! I jestem żelaznym łbem z MP! Z żandarmerii polowej jeśli ktoś nie łapie! - krzyknął do tłumu drugi z kapitanów. Zatrzymał się by zmierzyć wzrokiem najbliższe widoczne twarze.

- Mamy wojnę i mobilizację totalną! To oznacza, ze wszelkie wykroczenia będa traktowane z wszelką surowością prawa wojennego! Wszelkie kradzieże, rozboje, rozruchy, dezercje spotkają się z surową reakcją organów ścigania! Przypominam o nadzwyczajnych uprawnieniach sił porządkowych w trakcie czasu wojennego! Ale jakby ktoś nie łapał to w praktyce wszelkie prawa i swobody obywatelskie zostają unieważnione! Teraz z prawnego punktu widzenia wszyscy jesteśmy żołnierzami i wszyscy podlegamy prawu wojennemu! - kapitan MP zawrócił i spokojnie wracał wyznaczoną ścieżką. W niczym jednak nie przeszkadzało mu to siać terror tak samo jak przed chwilą wciąż stojący na biurku Raptor siał szok i niedowierzanie.

- Dlatego oczekuję pełnej współpracy od każdego prawego obywatela Federacji! Nieprawi zostaną szybko wyłapani i jeszcze szybciej osądzeni zgodnie z literą prawa wojennego! - żandarm doszedł do jakiegoś sobie widocznego punktu i znowu zwrócił sie twarzą do tłumu zatrzymując się na chwilę by oszacować go wzrokiem. Teraz już prawie panowała zupełna cisza jakby ktokolwiek bał się odezwać cokolwiek.

- Do tej współpracy zaliczam na początek spis osób i zasobów w bunkrze! Wróćcie do swoich sal i wyznaczcie szefa sali! Na liście chcę wiedzieć ile jest osób w sali, listę z nazwiskami, specjalnościami, oraz wszelkimi zapasami w bronią amunicją, żywnością i medykamentami włącznie! Ukrywanie osób lub mienia będzie traktowane jak sabotaż! Za sabotaż na polu walki grozi kula w łeb! Macie na to 15 minut. Wrócę za kwadrans i chcę mieć te listy! A potem sprawdzę te listy ze stanem faktycznym! I 10 minut! Wiem, że jest tutaj więcej takich osób jak sierżant Dupont! Daję im 10 minut na zameldowanie się u kapitana Hassela! W takim umundurowaniu i uzbrojeniu jakie posiadają! Jeśl takie osoby skorzystają z tej wspaniałomyślnej oferty sądu polowego w trybie doraźnym wówczas przy ferowaniu wyroku będzie wzięte to pod uwagę jako okoliczność łagodząca. jeśli nie! Możecie mi wierzyć ja znajdę takie osoby! I potraktuję to jak sabotażystów. A już mówiłem co prawo wojenne mówi o sabotażystach w takiej sytuacji! - kapitan żandarmerii ogłaszał swoje i ludzi prawie z każdym jego zdaniem ogarniał większy strach. Wszelkie protesty i kwękania jeśli były to zeszły do niewychwytanego dla ucha i wzroku poziomu.

- Panie kapitanie. -
żandarm uniósł głowę i spojrzał na wciaż stojącego na biurku Raptora. - Zostawiam panu dwóch moich ludzi. Jeśli napotka pan przy wykonywaniu zadania jakiekolwiek trudności proszę podać nazwiska tych trudności a ja się tym zajmę osobiście. - Yefimov wskazał na dwóch swoich ludzi i ci faktycznie podeszli do biurka. - A teraz pan wybaczy kapitanie ale czeka mnie zadanie do wykonania. - oficerowie zasalutowali sobie nawzajem i żandarm z trójką ludzi ruszył w kierunku wciąż w tym zamieszaniu otwartej, prywatnej części bunkra. Ludzie też zaczęli się rozchodzić podejrzanie szybko więc korytarz znowu szybko rzedniał. Raptor wreszcie wiec zeskoczył z tego biurka wydmuchując powietrze z ulgą obserwując rozchodzący się szybko tłum.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline