08-06-2018, 13:05 | #341 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CrJWo9IorqQ[/MEDIA]
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… Ostatnio edytowane przez Perun : 08-06-2018 o 23:56. |
08-06-2018, 17:48 | #342 |
Reputacja: 1 |
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
09-06-2018, 01:22 | #343 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=g3thbaTtPbI[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
09-06-2018, 04:20 | #344 |
Reputacja: 1 | Dotarli. Zadanie wykonane. Wykonane, kurwa! Pies drapał, że pomniejsze, nie będące CH. Było powietrze, była temperatura, był spokój. I chuj z całą resztą. Można było zejść z ciśnienia i odpocząć, a było po czym. Szaleńczy bieg, który właściwie nie miał chwili przerwy od wyjścia z poprzedniego schronu był zajebiście intensywny. Banda zjebów, z którą nie było żadnej współpracy i sensowniejszego pomysłu niż napierdalanie do przodu, nie sprzyjała jakimkolwiek przemyśleniom nad planem. "Nie ma na to czasu" to pierdolenie kretynów, których mierną skuteczność widać w statystykach. Dotarła połowa Parchów, która wchodziła. Jebana połowa. Przecież to była kpina. Ten ważniak, co dyrygował ferajną był taką samą kpiną. Chuj z nim. |
09-06-2018, 22:02 | #345 | ||
Majster Cziter Reputacja: 1 | Albo my albo one! To jest wojna! Wojna totalna! (38:00) 1/2 “To miasto duchów. Ani jednego ciała, ale wszędzie dookoła wyraźnie widać ślady straszaków. Myślcie o tym co chcecie.“ - “Szczury Blasku” s.28 Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 4 220 m od CH Grey 301 Czas: dzień 1; g 38:00; 120 + 60 min do CH Grey 301 Grey 35 - Trochę tu smętnie. - blondynka o numerze kodowym Grey 83 zmarszczyła nosek gdy mijali kolejne sale, otwarte drzwi na kolejne albo mijali kolejnych ludzi. Widok budujący nie był. Ludzie wciąż byli ubrani kolorowo. Zupełnie jakby przyszli do jakiegoś klubu czy kasyna. Co pasowało wystrojem do części naziemnej i podziemnej klubu jaki właśnie przeszli. Chociaż ich wygląd a zwłaszcza nastrój wydawał się dobrze komponować w jedną zdewastowaną całość podobnie jak i wygląd wnętrza klubu. Krawaty były poluźnione albo w ogóle zdjęte, koszule rozpięte, zgrabne kiecki przykryte kocami w ochronie przed atmosferą schronu lub w instynktownym odruchu ochrony przed wszelkim złem. Atmosfera przypominała rozbitków na tratwie ratunkowej. Panował ponury nastrój beznadziei. Do reszty dobijał działające tam czy tu holo. Wyświetlane tam wiadomości na żywo przedstawiały scenę jak z regularnej wojny. Żołnierze a raczej podobna zbieranina różnych mundurowych tak samo pstrokata jaka niedawno przemieszczała się wozem lotniskowej straży pożarnej i na pokładzie “Eagle 1”. Ta zbieranina toczyła regularną walkę z takimi samymi stworami jakie Parchy zostawili niedawno za niewłaściwą stroną drzwi. Tylko skala była większa. W śnieżnej zadymce o trzycyfrowych temperaturach ujemnych toczyła się zażarta walka między bronią ludzi a szponami potworów. Ludzie wspierani przez działka pojazdów, moździerze i ciężki sprzęt o czym świadczyły duże eksplozje widoczne na ekranie. Pewnie artyleria albo lotnictwo. Słaba widoczność jednak nie sprzyjała ludziom. Co chwila jakiś żołnierz padał powalony przez kły i pazury znikąd pojawiających się stworów. Według komentatora IGN który zastępował zaginioną koleżankę Olivię Conti, walki toczyły się w pobliżu kosmoportu. Reporter podkreślał dramatyczność sytuacji mówiąc o ostatnim punkcie oporu ludzi na Yellow 14. Sytuacja jaką widać było na kamerach rzeczywiście była dramatyczna ale siłą rzeczy pokazywała tylko kilka wyrwanych z całości bitwy scenek. Nie różniło się to jakoś specjalnie od walk jakie grupka Parchów stoczyła ledwie z kwadrans temu o poziom wyżej. A całościowo jeśli w całym kosmoporcie było tak jak widać było na kamerach to w odległym o kilkadziesiąt kilometrów kosmoporcie też było kiepsko. Ludzie którzy oglądali ten widok na holo zdawali się być tego boleśnie świadomi. Zupełnie jakby na tej tratwie dowiedzieli się, że port do jakiego mieli nadzieję dopłynąć właśnie spłonął albo trawi go pożar. W tym momencie Grey 35 dostał wiadomość od Black 8. Cytat:
Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5 Czas: dzień 1; g 38:00; 360 + 60 min do CH Brown 5 Brown 0 Sprawa ze znalezieniem plecaka i zapakowania do niego sprzętu poszła dość gładko. Największa trudność stanowił częściowo walający się po podłodze sprzęt i chaos ludzi Aki którzy wciąż coś wynosili i przepakowywali jak nie na siebie, to do plecaków, jak nie do plecaków to do transportera. Ale Brown 0 była w odpowiednim miejscu do takich “zakupów” by zabawić się w św. Mikołaja, Dziadka Mroza czy inną Śnieżynkę dla jej przyjaciół w klubie. Skończyła z nieźle wypchanym plecakiem w podobnym czasie w jaki i najemnicy skończyli pakować sswoje zabawki do transportera. Teraz wewnątrz wozu było dużo ciaśniej bo wszedzie gdzie się dało upchano jakieś skrzynki, pojemniki, torby i plecaki. A co się nie dało walało się po podłodze. Widocznie ludzie Aki wykorzystali okazję do oporu. Następny punkt lotniskowej wycieczki też był względnie łatwy. Jazda do Blackpoint 3. Z zamknięciem tej kapsuły też poradziła sobie podobnie jak z kilkoma poprzednimi i elektroniczne zamknięcia nie mogły zatrzymać jej na zbyt długo. Tutaj jednak chociaż droga kapsuły również stanęła przed komandosami Aki otworem to już albo się śpieszyli albo uznali, że sprzętu im wystarczy. Carnage zabrał tylko drona z kapsuły, wystawił go na zmarznięte lotnisko i wrócił do transportera. Tam chwilę gmerał przy swoim droniarskim panelu ale w końcu ucieszony dał znać, że wszystko gra. - No to mamy parasol. - uśmiechnął się z zadowoleniem i reszta oddziału też chyba była z tego zadowolona. Po lotnisku został im ostatni punkt do odhaczenia: powrót do głównego terminala. Aka tak jak obiecał porucznikowi Delgado odwózł Maye pod same drzwi, wyszedł z nią i dwoma swoimi ludźmi, z cieniem widocznego latacza nad głowami i uderzył w drzwi. Ze środka otwarli mu żandarmii. Przez chwilę obie grupki mierzyły sie wzrokiem i było prawie pewne, że zaufanie do żandarmów, przynajmniej tych od srg. Montany, znacznie spadło po ostatnich wydarzeniach. - Poruczniku Delagado, odstawiam Mayę tu na dole. - Aka pewnie celowo zameldował się oficerowi siedzącemu o kilka pięter wyżej by nie powtórzyła się sytuacja z damskie ubikacji. - Zrozumiałem, dziękuję Aka, moi ludzie już się nią zajmą. Dobrze, że wróciła, przyda sie tutaj. - porucznik MP nie rozpoznał zagrania dowódcy najemników albo w udany sposób udał, że nie rozpoznał. W kazdym razie głos miał trochę poddenerwowany jakby powrót drugiej informatyczki był mu bardzo na rękę. No rzeczywiście z kwadransa to zostało już parę minut zapasu a może nie wszystko szło jak powinno. - Do widzenia Mayu. Życzę ci tego samego co ty mi życzysz. - w głosie Aki słychać było ciepły uśmiech choć jak zwykle na zewnątrz było widać tylko beztwarzową maskę hełmu. Dowódca oddziału najemników skłonił się lekko górną połową ciała nim odwrócił się i wrócił ze swoimi ludźmi do Transportera. Z wnętrza jeszcze zdążyła jej wesoło pomachać Conti na pożegnanie. - Nie bój się jak tylko będę przechodzić obok takiego jednego marine to mu przekażę! I dzięki z tą kamerą! Kochana jesteś! - krzyczała szybko reporterka bo komandosi już zamykali właz transportera. Na koniec przesłała jej jeszcze buziaka. Chyba, bo przez gazmaskę nie widać było twarzy ale gest z dłonią na płask pasował jak ulał do przesłania sympatycznego całusa. I Maya została sama z czwórką MP. Z czego dwóch zostało przy drzwiach na dole a dwóch wróciło z nią do kwatery głównej na szczycie wieży. Atmosfera rzeczywiście okazała się dość nerwowa. - No czy wy tu w ogóle powariowaliście?! Myślicie, że ja tam na dole nie mam koło kogo chodzić?! - paramedyczka w egzoszkielecie piekliła się opatrując srg. Montanę. W przeciwnym narożniku czyli po drugiej stronie sali, tam gdzie niedawno siedziała Vinogradova i Conti, teraz siedziała zmaltretowana srg. Johnson. - O! Chociaż jedna co nie sprawia kłopotów! - Herzog wskazała na właśnie wchodzącą informatyczkę. - O, Mayu, dobrze, że wróciłaś. - porucznik z ulgą powitał powrót czarnowłosego Parcha. - Pomóż sierżant Johnson zająć jej miejsce. A jak skończysz to prosiłbym cię tutaj. - informatyk MP wskazał z trudem ukrywając zdenerwowanie kolejną na specjalistkę od ciężkiej broni i ładunków wybuchowych a potem na swoje miejsce obok gdzie wcześniej siedziała informatyczka. Widocznie jedna z nich miała usiąść po jednej jego stronie a druga po drugiej. Sierżant też wyglądała na świeżo opatrzoną i wysmarowaną jakimiś maściami więc paramedyczna pewnie właśnie się skończyła nią zajmować. Blondwłosa sierżant stękała, zaciskała zęby i cicho syczała gdy Maya ją wzięła pod ramię i krok po kroku przeszły na stanowisko przy konsolecie. Tam sierżant usiadła z wyraźną ulgą. - Ma szczęście, że mnie przygięło… Bo dopiero bym mu spuściła łomot… - syknęła cicho zezując złowrogo na opatrywanego aresztanta z MP. - Pani sierżant, proszę się uspokoić. Teraz to jest aresztant. Pan kapitan wróci to zajmie się jego sprawą. A jeśli nie no to zostawił nam wytyczne. A teraz jeśli jest pani w stanie pełnić obowiązki to proszę o zapoznanie się z sytuacją. Przydałaby się pani fachowa opinia. Jakiegoś… no kogoś z doświadczeniem w temacie. - porucznik jako, że był o krok od obolałej sierżant jednak usłyszał jej pogróżkę i też chyba miał dość tych ciągłych przepychanek i pogróżek na swoim pokładzie. Wskazał więc na ekran przed jakim Brown 0 właśnie posadziła sierżant i ta pokiwała wreszcie głową sprawdzając tą aktualną sytuację. Skazańcowi w brązowych barwach jednak nie dane było zająć jej miejsca obok porucznika. Najpierw przyszła jej wiadomość tekstowa. Gdy ją odpaliła okazało się, że to od jednego ze skazańców chociaż nigdy wcześniej go a raczej jej, nie spotkała. Cytat:
- Obawiam się sierżancie, że przy moich tak skromnych zasobach jestem zmuszona zarezerwować środki przeciwbólowe na poważniejsze przypadki. - odpowiedziała oschle paramedyczka i jakoś w ogóle nie brzmiało jakby oświadczyła to z żalem. Wstała energicznie zarzucając swój plecak na ramię i również bez żalu zostawiła za plecami skutego sierżanta. - Panie poruczniku, proszę o pozwolenia rozmowy z poszkodowaną. - Herzog zatrzymała się przed konsoletą i wskazała na Mayę. Delgado też zerknął najpierw na rozmówczynię potem na “poszkodowaną” i znowu na blondynę. - Teraz? A to nie może poczekać? - zapytał markotnie zerkając na wciąż puste miejsce przy swoim boku na którym powinna zasiadać druga informatyczka. Do tego pewne ta sprawniejsza w tym informatycznym duecie. - Lepiej by nie czekało. Jako lekarz doradzam jak najszybsza konsultację z psychologiem po takim zdarzeniu. - właścicielka egzoszkieletu wskazała kciukiem za siebie na skutego Montanę. - Nie jestem pełnoetatowym psychologiem ale przeszłam odpowiednie przeszkolenie na takie sytuację. I lepiej by taką rozmowę przeprowadzić jak najprędzej po zdarzeniu i we względnym spokoju. Na osobności. I z reguły kobieto rozmawia się w takich sytuacjach z kobietami albo bardzo bliskimi i zaufanymi ludźmi. No chyba, że pan, panie poruczniku czuję się na siłach. - paramedyczka po kolei wymieniała szybkim i zdecydowanym głosem kolejne możliwości i z każdym kolejnym zdaniem wychodziło coraz bardziej dobitnie, że raczej ciężko o kogoś o lepszych kwalifikacjach niż ona sama. Porucznik chyba prawie jawnie spanikował gdy uzmysłowił sobie o jakich sytuacjach, rozmowach i konsekwencjach ona mówi. - Nie, nie nie, no skądże! Proszę kontynuować. No ale tez proszę bez przeciągania struny tu naprawę sytuacja jest bardzo poważna i pomoc Mayi będzie bardzo potrzebna. - porucznik zdecydowanie amahał ręką i pokręcił głową dając znać, że woli z tak trefnymi tematami nie mieć nic wspólnego. Ale też zdawał sobie sprawę, że niewiele czasu zostało by akcja jaką zamierzali przeprowadzić w elektrocipełowni weszła w decydującą fazę. Ale na razie jeszcze ją puścił. Informatyczka i paramedyczka wiec zyskały chwilę spokoju przechodząc nomen - omen do kobiecej ubikacji. - I jak się czujesz? Coś cię boli? - zapytała Renata z troskliwą uwagą gdy zostały same w ubikacji. Jak zauważyła Vinogradova krwi na podłodze, ścianach i zlewie było trochę więcej niż gdy je ostatnio opuszczała. Akurat jakby ktoś je juchą skropił w paru miejscach. Renata też to pewnie dojrzała bo zdawała się traktować sprawę poważnie. - Ładny makijaż. To dla zamaskowania śladów? - powiedziała przyglądając się twarzy Rosjanki. Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Brownpoint 4. I wyznaczył kolejne, Brownpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzinę rezerwy. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 340 m do CH Black 4 Czas: dzień 1; g 38:00; 360 + 60 min do CH Black 4 Black 8, Grey 32, Grey 33, Grey 35 Ciężko chyba było się bardziej wjebać. Co mogło być bardziej? Przygrzmocić w wóz komendanta komisariatu jaki właśnie obiecuje bezwzględnie rozprawić się z przestępczością? No pewnie coś w ten deseń. A zaczęło się jak zwykle czyli nagle i niespodziewanie. Chyba wszyscy byli zaskoczeni. Black 8 zostawiła za sobą sterówkę, trójkę ochroniarzy, Parchów i blondwłosego tubylca. Zabrała ze sobą Grey 20 który chyba chwilowo i tak nie miał zbytniego pomysłu co zrobić ze swoim życiem. Jak zwykle zresztą. Tam właściwie ciężko było powiedzieć czy zabrała się sama czy któreś z tej czarno - szarej grupki skazańców ją zgarnęło. Po drodze dziewczyna chyba chciała być użyteczna i pożyteczna jakoś inaczej niż biorąc na sucho w dupę. Więc zapewniała Nash, że jeśli chce to może ich zaprowadzić do tego magazynu gdzie Green 4 ze wspólniczką posiekali jedną z dziewczyn albo tam gdzie chłopaki pokazywali, że go zamknęli. Tak doszli do tej bramy gdzie czwórka strażników tak bardzo dawno, z kwadrans czy dwa temu wpuszczała ich do środka po interwencji Amandy. Teraz nadal tam stali. I albo nie mieli żadnych “ale” albo dostali jakieś wytyczne ze sterówki bo tym razem sprawa otwarcia bramy poszła dość gładko. Ochroniarze nie mieli powodów by zatrzymywać trójkę podróżnych którzy już byli w prywatnej części bunkra aby ich wypuścić. Nie było pewne czy jednak wpuszczą do środka kolejnych gości bez interwencji blondyny przyklejonej prawie do Diaz. Była co prawda Tam ale nie było wiadomo czy ma taki urok, wdzięk no i talent w przekonywaniu jaki ostatnio zaprezentowała blondyna. Na razie jednak szło nadal dość gładko. Z cywilnej części korytarza dostrzegli wyświechtaną grupkę czwórki Parchów w szarych barwach. Tą samą bandę którą wcześniej widzieli na monitorach ochrony w sterówce. Brakowało tylko Grey 32. Obydwie grupki dzielił coraz mniejszy kawałek korytarza. Najpierw gdyby nie komunikatory musieliby krzyczeć do siebie, potem zbliżyli się na tyle, że wystarczyło podnieść głos i gdy dzieliło ich ostatnie kilkanaście kroków między nimi szczęknęły głośniki w prywatnej części bunkra. - Mówi szef. - przez głośniki popłynął głos Morvinovicza. Reakcja jego pracowników była taka jakby przez te głośnik odezwał się jakiś umarlak z zaświatów. - Ulanov, Timofiej, Gomrov i Kazaj są proszeni do mojego gabinetu. Pilnie. - w głośnikach znowu dał się słyszeć dźwięk sygnału, tym razem kończący komunikat. Wszyscy widoczni pracownicy faceta który dał komunikat czyli w okolicy bramy czwórka strażników i jedna krupierka wytrzeszczyła oczy z niedowierzania wpatrując się w zdumieniu w widoczne głośniki. A potem nastąpiła seria mało skoordynowanych ruchów jakby na moment stracili pełnię panowania nad ciałami i nie byli pewni czy chować się, uciekać czy robić jeszcze coś innego. Chwilowo przynajmniej byli zajęci powstrzymywaniem się od jawnej paniki i na resztę świata zwracali minimalną uwagę. W tym także na stojących w otwartym przejściu trójkę gości oraz na zbliżającą się coraz bardziej do tej otwartej bramy czwórkę uwalanych syfem Greyów. Gdy dzieliło ich te kilkanaście kroków, ledwo przebrzmiał komunikat z głośników, fragment podłogi jakoś się uniósł przy jednej ze ścian. Gdy wszyscy z obu stron zwrócili na niego uwagę fragment podłogi przekształcił się we właśnie odrzucany właz unoszony ludzkimi ramionami. Ramionami w wyświechtanym syfem odmarzajacym mundurze. - Czysto! - kpr. Mahler błysnął bielą umazanego brudem i krwisto - błotnistą breją uśmiechu po pierwszej sekundzie zaskoczenia. - I cześć. - wyszczerzył się na całego spoglądając na obie grupki skazańców które przypadkowo rozdzielił. Wyszedł z tego otworu a zaraz za nim zaczęła pojawiać się kolejna mundurowa sylwetka. I kolejna. I jeszcze jedna. Z włazu wylazł wreszcie dowódca z ubrudzoną naszywką HASSEL na piersi i swoim zwyczajem wziął się za układania życia innym. Grupka była podobnie poszatkowana jak każda inna która przebiła się jakoś z powierzchni do trzewi schronu. Mieli zabitych i rannych. Nawet dwójkę zdawałoby się zaginionych Greyów, operatora ciężkiej broni, Grey 84 i kierowcę Grey 86. Ich dwójka dźwigała zmasakrowane ciało zabitego Parcha, Grey 81 tak samo jak i marine wydźwigali aż tutaj swoich zabitych. - Gdzie ich położyć pane kapitanie? - zapytała kapral Mason podeszła do dowódcy i wskazała na trzy sztywne zakrwawione ciała posiekane szponami. Kapitan odwrócił się w jej stronę i w tym samym momencie dostrzegł nową grupkę wychodzącą zza rogu korytarza. Obydwie wydawały się tak samo zaskoczone swoim widokiem jak przed chwilą reszta gdy kapral Mahler uniósł ukryty właz w podłodze. I mieszana grupa różnych żołnierzy, marine i policjantów z jednej jak i żandarmów MP z drugiej strony. A za żandarmami wyszły jeszcze dwa krabowate drony z ciężką bronią. I dwójka Parchów, Grey 32 i 33. Jednak zwłaszcza obydwaj kapitanowie zdawali z wzajemnością przykuwać swoją uwagę. - Kapitan Hassel jak sądzę. - przywitał się oficer MP w średnim wieku i o ostrych, ptasich rysach nadających mu sępi wygląd. - Kapitan żelaznych łbów. Yefimov. - westchnął Hassel wydając z siebie ciężkie westchnienie i przecierając zmęczonym ruchem dłoni ubrudzoną twarz. - Strasznie ciężko pana złapać kapitanie. - powiedział konwersacyjnym tonem Yefimov pozwalając sobie na uśmiech z odcieniem zastanowienia. Raptor rozłożył ręce w geście bezradności. - I co pan zrobi jak już mnie pan złapał? - policjant wsparł dłonie na swoich biodrach i w końcu popatrzył prosto na swojego rozmówcę z MP. - Bardzo ciekawe pytanie kapitanie. - sępi kapitan uśmiechnął się z zaciekawieniem i uniósł w górę swój palec. Też chudy i podobny do ptasich szponów. - Można prosić na słówko? - wskazał na jakieś niewyróżniające się drzwi. Raptor spojrzał na nie, przygryzł wargę, wzruszył ramionami i bez słowa ruszył w stronę tych drzwi. Drugi oficer wszedł tam za nim i zamknął za sobą drzwi. Szóstka żandarmów od razu obstawiła drzwi a szyku dopełniły dwa drony strażnice. Podobne do tego którego eksplozję Black 8 widziała niedawno w sterówce ochroniarzy schronu. - Co jest grane? - zapytał któryś z żołnierzy gdy MP prawie jawnie odcięli kordonem dwóch oficerów od reszty mundurowych. - Dalej mamy go dźwigać? Po cholerę? Przecież już odwalił kitę a lekki nie jest. - Kai Bugden czyli wedle kodowej nazwy Grey 84 wskazał z pretensją na nieruchome i sztywne ciało zabitego Grey 81. - Od razu widać, że nie byłeś żołnierzem. I z takim podejściem nigdy nie będziesz. - prychnęła pogardliwie kpr. Mason. - A wy co tak stoicie? Kapitan Yefimov ma pewnie ważne sprawy do obgadania z naszym kapitanem nie dla takich leszczy jak my! Ruchy, ruchy chłopaki! - kapral zareagowała prawie od razu nie pozwalając swoim ludziom na głupie myśli. Ci kończyli wyładunek z ciemnego tunelu. Na końcu wyładował się jakiś saper mówiąc coś o pozostawionych niespodziankach i zamykając z powrotem odrzucony niedawno właz. - A! Ty jesteś medykiem. Moi ludzie potrzebują pomocy medycznej. - kpr. Mason wyłowiła wzrokiem z przemieszanego tłumu Grey 35 i zwróciła się do niego wskazując na zakrwawionych różnorodną krwią mundurowych. Żandarmi przed zamkniętymi drzwiami przynajmniej w części musieli być droniarzami. Pewnie operowali tymi krabowatymi robotami z ciężką bronią. Jeden z nich zaczął sprawdzać coś w jakimś datapadzie albo czujniku przywołując po chwili innego. Obaj wpatrywali się intensywnie w te elektroniczne coś dyskutując o czymś cicho. Przybycie ze świata zewnętrznego tak licznych grup Parchów, mundurowych i żandarmów z MP wywabiło też ludzi z większych sal i poczekalni. Koryatarz przed wejściem do prywatnej części schronu zaczynał się wypełniaćobywatelami Federacji. Robiło się coraz ciaśniej i gwarniej. W ludzi zaczynały wstępować emocje, od radości i nadziei na ratunek po frustrację, gniew i oburzenie za pozostawienie samym sobie. Zasyfiony wygląd nowoprzybyłych jasno kontrastował z tymi co od dłuższego czasu przebywali podziemnym schronieniu i równie jasno mówił, że dopiero co przybyli z zewnątrz. Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Blackpoint 3. I wyznaczył kolejne, Blackpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzinę rezerwy. Drzwi niedawno zamknięte otworzyły się. Najpierw wyszedł Raptor a potem MP. Oficer żandarmów zatrzymał jeden z jego podwładnych, ten z tym ustrojstwem coś mu chyba powiedział czy zgłosił bo kapitan z uwagą zaczął śledzić to co ten mu na tym małym ekraniku pokazywał. A kpt. Hassel gdy zorientował się, że to nic do niego ruszył dalej. Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się. Rozejrzał się po już kompletnie pstrokatym tłumie jaki zdążył uzbierać się na korytarzu. Nie był skuty ani nie zabrano mu broni. Po chwili zastanowienia oficer wszedł na jakieś biurko jakie stało pod ścianą. Ludzie instynktownie ucieszyli się przeczuwając, że powie coś do nich wszystkich. I nie przeliczyli się. - Nazywam się kapitan Sven Hassel! Jestem Raptorem! Część z was pewnie mnie rozpoznaje mimo tego syfu co mam na sobie! Kapitan Yefimov streścił mi jak wygląda sytuacja na zewnątrz. - Raptor wskazał na jeden z holo z wiadomościami na żywo jakie było widać z korytarza w jednej z pobliskich sal. Ludzie, zwłaszcza ci bez mundurów zareagowali żywiej domagając się jakichś wyjaśnień, zapewnień czy pomocy. Ale Raptor nie dał im za bardzo dojść do głosu. - To jest wojna! I sprawa jest bardzo klarowna! Albo one! Albo my! Innej opcji nie ma! - krzyknął ponad zebranymi głowami wodząc po oczach wzrokiem jakby szukał kogoś kto mu się otwarcie sprzeciwi. - Nie jesteśmy żołnierzami! Zabierzcie nas stąd! Ewakuujcie! Macie zapewniać nam bezpieczeństwo! - od zebranych obywateli stopniowo poleciały kolejne argumenty i żądania. Coraz szybsze, coraz głośniejsze i coraz bardziej zdecydowane. - To jest wojna! Ewakuacji nie będzie! - krzyknął Raptor stawiając na brutalną prawdę. Podziałało. Ludzie wydawali się zszokowani tą informacją zbyt bardzo by od ręki na nią zareagować. - Jak to nie będzie?! Musi! Muszą nas stąd zabrać! Nie mogą nas tu zostawić! - po chwili stuporu poleciały pierwsze argumenty wciąż przesycone niedowierzaniem. - Ewakuacji nie będzie! Kwarantanna objęła cały księżyc! Cały Yellow 14! Nikt się stąd nie wydostanie! Nikogo stąd nie zabiorą! Bez względu na płeć, wiek, rasę, stanowisko czy mundur! Wszyscy tu zostaniemy! Żywi! Albo martwi! - Raptor bezlitośnie ciągnął dalej smagając i wzrokiem i słowem po otaczających go twarzach. - Niemożliwe! Ja mam immunitet! Ale to chyba chodzi o was? O mundurowych? No przecież nie o ofiary cywilne! Nie mogą nas tu zostawić z tymi potworami! - ludziom ciężko było przyjąć do wiadomości słowa Raptora tak bardzo sprzeczne z ideami Federacji jakie im wpajano od dziecka. - Jest wojna! Wojna unieważnia wszystkie immunitety! Wszyscy zostaniemy tutaj! Dlatego wszyscy jesteśmy na wojnie! Wszyscy jesteśmy żołnierzami na tej wojnie! Wszyscy musimy walczyć by przetrwać! Wszyscy! Prawnicy! Biznesmeni! Nauczyciele! Żołnierze! Marines! Policjanci! Ochroniarze! Parchy! Żandarmi! Wszyscy, tak samo jesteśmy teraz żołnierzami! Zwyciężymy albo zginiemy! Innych opcji nie ma! - kapitan nie ustępował i dalej twardo obdzierał obywateli Federacji ze złudzeń. Gdy wymieniał jakąś grupkę zawsze wskazywał na jej przedstawicieli. - Ale my nie jesteśmy żołnierzami! Nie umiemy strzelać ani walczyć! - odezwał się jakiś sfrustrowany głos z pstrokatego tłumu. Kapitan MP w końcu pokiwał głową i z rękami założonymi za plecami odszedł od swoich ludzi. - Nie wszyscy na wojnie walczą z bronią w ręku! - odparował Raptor od razu. Zamilkł na chwilę i spojrzał gdzieś w bok. Black 8 miała wrażenie, że wyłowił ją z tłumu i patrzy prosto na nią. Milczał tak chwilę zanim znowu się odezwał. - Ale mamy szansę! Mamy szansę wygrać tą wojnę i przetrwać! - krzyknął i odwrócił się znowu w stronę pstrokatych głów które gorączkowo uczepiły się tej nadziei co odzwierciedlał rosnący szmer głosów. - Ci ludzie! Ci z Obrożami! Parchy! Skazańcy! Dostali albo dostaną kolejne zadanie! Kolejny Checkpoint do odhaczenia! - kapitan wskazał na Black 8 i Parchy w jej pobliżu. - Dostarczyć bombę z punktu A do punktu B. - powiedział to patrząc po zebranych twarzach. Ludzie i w mundurach i bez zaczęli teraz zerkać to na mundurowego stojącego na biurku to na skazańców widocznych w mniejszych i większych grupkach między nimi. Oficer MP powoli zaczął wchodzić w tłum. Wyglądało jakby miał jakieś niewidzialne pole siłowe wokół siebie czy inna aurę bo ludzie rozstępowali się robiąc mu miejsce jakby nie chcieli być w pobliżu niego. - Coś czego im nie powiedziano to co jest w punkcie B! - krzyknął ponad głowami zebranych. Krzyknął takim tonem, że dało się odgadnąć dwie rzeczy. To, że on już wie co tam jest, i to, że to nic dobrego. - A jest tam gniazdo gnid! Największe jakie dotąd udało się wykryć! Serce roju! Jest szansa, że jeśli uda się tam podłożyć tą bombę i zdetonować rój straci swoją spoistość i wreszcie go pokonamy! Jeśli nie! To te poczwary po zeżarciu Parchów zeżrą nas trochę później! Dlatego! Właśnie dlatego! Zamierzam wspomóc tego jokera wszelkimi zasobami jakie uda nam się zebrać! Uda nam się albo zginiemy! Prędzej lub później. I dlatego! Oczekuję od was wszelkiej możliwej współpracy! Wszyscy siedzimy w tej norze! I dla wszystkich gnid jesteśmy tylko dwunożnym mięsem! Jedyna szansa przetrwać to zabić je zanim one zabiją nas! - kapitan dalej szokował obywateli Federacji kolejnymi zatrważającymi faktami. Ludzie wydawali się być w szoku i kompletnie nie wiedzieli ani co myśleć, ani co robić, ani co powiedzieć. - Ciekawe. - kapitan MP spokojnie szedł w tym rozstępującym się przed nim chaosie zszokowanych głów. Szedł z rękami na plecach i wzrokiem wbitym w podłogę. Szedł tak zupełnie jakby nie zważając na to co się dzieje dookoła aż zatrzymał się przed jakimś mężczyzną. - Sierżant artylerii Jesper Dupont jak sądzę. - podniósł wzrok gdzieś z butów na twarz mężczyzny. Prawie identycznym tonem jakim przywitał się niedawno z kapitanem Raptorów. Mężczyzna wyglądał na spłoszonego. Zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, uśmiechnąć się, zażartować albo zwiać. Ale otaczał ich zbyt gęsty tłum a żandarm wwiercał się w niego wzrokiem. - Aaaleee ja mam przepustkę! - wydukał z siebie w końcu sierżant który coś mało wyglądał na sierżanta. Raczej jak kolejny cywil ubrany w koszulę i spodnie od garnituru. - Ciekawe. Ale nieaktualne. Przepustka skończyła ci się dziś rano o 14:00. Dlaczego nie stawiłeś się w swojej jednostce sierżancie? - kapitan gładko przyjął wyjaśnienie kiwając głową i sam zadał pytanie. Sierżant w cywilu parsknął nerwowo. - No co pan, panie kapitanie… Przecież wszystko się rano posypało, nie dało się stąd wyjść, nie mieliśmy łączności no nic nie dało się zrobić by się zameldować i stąd w ogóle wyjść. - sierżant pokręcił głową uśmiechając się nerwowo pocąc się już całkiem obficie pod tym oschły spojrzeniem surowego oficera. - Ciekawe co pan opowiada sierżancie. A gdzie jest twój mundur, pancerz i broń sierżancie? Widzę tylko buty wam zostały. Gdzie jest ekwipunek bojowy za jaki odpowiadacie sierżancie? - kapitan znowu zdawał się gładko przyjąć do wiadomość tłumaczenia sierżanta artylerii ale gdy zadał serię pytań podoficer dla odmiany zaczerwienił się i otarł mankietem spocone czoło. - Ah tak. W takim razie zapraszam na słówko. - powiedział odsuwając się by zrobić przejście sierżantowi i wskazując na drzwi za którymi niedawno rozmawiał z drugim kapitanem. Szli tak razem aż pozostali żandarmi nie przejęli podejrzanego a Yefimov nie zatrzymał się gdzieś na pograniczu pierwszych szeregów tłumu. - Dodam od siebie coś co może nie wszyscy jeszcze załapali! Gdy oficer na terenie objętym stanem wojennym mówi, że mamy wojnę i ogłasza wojnę totalną z totalną mobilizacją! - kapitan zaczął przechadzać się wzdłuż linii tłumu z wciąż założonymi z tyłu rękami. Ludzie nadal cofali się jakby rozsiewał wokół siebie morowe powietrze. - Nazywam się kapitan Jewgienij Yefimov! I jestem żelaznym łbem z MP! Z żandarmerii polowej jeśli ktoś nie łapie! - krzyknął do tłumu drugi z kapitanów. Zatrzymał się by zmierzyć wzrokiem najbliższe widoczne twarze. - Mamy wojnę i mobilizację totalną! To oznacza, ze wszelkie wykroczenia będa traktowane z wszelką surowością prawa wojennego! Wszelkie kradzieże, rozboje, rozruchy, dezercje spotkają się z surową reakcją organów ścigania! Przypominam o nadzwyczajnych uprawnieniach sił porządkowych w trakcie czasu wojennego! Ale jakby ktoś nie łapał to w praktyce wszelkie prawa i swobody obywatelskie zostają unieważnione! Teraz z prawnego punktu widzenia wszyscy jesteśmy żołnierzami i wszyscy podlegamy prawu wojennemu! - kapitan MP zawrócił i spokojnie wracał wyznaczoną ścieżką. W niczym jednak nie przeszkadzało mu to siać terror tak samo jak przed chwilą wciąż stojący na biurku Raptor siał szok i niedowierzanie. - Dlatego oczekuję pełnej współpracy od każdego prawego obywatela Federacji! Nieprawi zostaną szybko wyłapani i jeszcze szybciej osądzeni zgodnie z literą prawa wojennego! - żandarm doszedł do jakiegoś sobie widocznego punktu i znowu zwrócił sie twarzą do tłumu zatrzymując się na chwilę by oszacować go wzrokiem. Teraz już prawie panowała zupełna cisza jakby ktokolwiek bał się odezwać cokolwiek. - Do tej współpracy zaliczam na początek spis osób i zasobów w bunkrze! Wróćcie do swoich sal i wyznaczcie szefa sali! Na liście chcę wiedzieć ile jest osób w sali, listę z nazwiskami, specjalnościami, oraz wszelkimi zapasami w bronią amunicją, żywnością i medykamentami włącznie! Ukrywanie osób lub mienia będzie traktowane jak sabotaż! Za sabotaż na polu walki grozi kula w łeb! Macie na to 15 minut. Wrócę za kwadrans i chcę mieć te listy! A potem sprawdzę te listy ze stanem faktycznym! I 10 minut! Wiem, że jest tutaj więcej takich osób jak sierżant Dupont! Daję im 10 minut na zameldowanie się u kapitana Hassela! W takim umundurowaniu i uzbrojeniu jakie posiadają! Jeśl takie osoby skorzystają z tej wspaniałomyślnej oferty sądu polowego w trybie doraźnym wówczas przy ferowaniu wyroku będzie wzięte to pod uwagę jako okoliczność łagodząca. jeśli nie! Możecie mi wierzyć ja znajdę takie osoby! I potraktuję to jak sabotażystów. A już mówiłem co prawo wojenne mówi o sabotażystach w takiej sytuacji! - kapitan żandarmerii ogłaszał swoje i ludzi prawie z każdym jego zdaniem ogarniał większy strach. Wszelkie protesty i kwękania jeśli były to zeszły do niewychwytanego dla ucha i wzroku poziomu. - Panie kapitanie. - żandarm uniósł głowę i spojrzał na wciaż stojącego na biurku Raptora. - Zostawiam panu dwóch moich ludzi. Jeśli napotka pan przy wykonywaniu zadania jakiekolwiek trudności proszę podać nazwiska tych trudności a ja się tym zajmę osobiście. - Yefimov wskazał na dwóch swoich ludzi i ci faktycznie podeszli do biurka. - A teraz pan wybaczy kapitanie ale czeka mnie zadanie do wykonania. - oficerowie zasalutowali sobie nawzajem i żandarm z trójką ludzi ruszył w kierunku wciąż w tym zamieszaniu otwartej, prywatnej części bunkra. Ludzie też zaczęli się rozchodzić podejrzanie szybko więc korytarz znowu szybko rzedniał. Raptor wreszcie wiec zeskoczył z tego biurka wydmuchując powietrze z ulgą obserwując rozchodzący się szybko tłum.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić | ||
09-06-2018, 22:14 | #346 |
Majster Cziter Reputacja: 1 | Albo my albo one! To jest wojna! Wojna totalna! (38:00) 2/2 Black 2 Black 2 trochę zwłóczyła z odejściem od sterówki więc obserwowała odejście połowy ich pstrokatej grupki. Wraz z rudowłosą Black 8 ruszył olbrzym od Greyów i czarnowłosa koleżanka Amandy która po chwili rozterki podążyła za nimi. Przy Diaz została więc blondwłosa gwiazda klubu i ciemnowłosa cekaemistka z Grey 200. Zwółczyli bo Amanda widocznie chciała sama jeszcze spróbować przekonać chłopaków z ochrony do zgrania Blackom tych scenek z kamer skoro już i tak namówieni przez Black 8 robili kopie zapasowe ale jej też nie udało się ich przekonać. Chociaż chyba niewiele brakowało. Pewnie gdyby nie groźba powrotu szefa w każdej chwili mogło to wyglądać całkiem inaczej. W końcu Bułat skrzywił się i mruknął - Oj no Amy, nie mogę, wiesz jaki jest szef jak się wkurzy. - powiedział i w końcu blondynka pokiwała ze zrozumieniem głową i nie przeciągała dalej struny. Wracając do opiekuńczego skrzydła Latynoski szepnęła, że może później coś się uda. Może będzie inna zmiana albo coś się wymyśli. Zmiana rzeczywiście nadeszła i to znacznie szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Zapowiedział ją kobiecy krzyk niosący się po korytarzu. Trójka kobiet zdążyła odejść tylko kawałek korytarza od sterówki gdy zatrzymał ich ten wrzask. Krzyki nie ustawały i chyba była tam więcej niż jedna krzycząca kobieta. - Co do cholery? - Bułat wstał od swojego stanowiska i też wyszedł na korytarz patrząc w kierunku skąd dobiegały okrzyki nacechowane strachem i bólem kobiet. I zdecydowanie zbliżały się coraz bardziej. - O Matko Boska Kazańska… - szepnął nagle Gienadij spoglądając na wyświetlacz przed sobą. Wyglądał jakby momentalnie krew stężała mu w żyłach. - Co jest do cholery!? - stojący już na korytarzu Bułat ponaglił go zdenerwowanym głosem nie wiedząc czy wrócić do sterówki czy wyjść dalej na korytarz w kierunku skąd dochodziły i zbliżały się coraz bardziej te wrzeszczące kobiety. Brzmiało jakby ktoś je tam maltretował ostro. Amanda chwyciła się mocniej swojego Płomyczka szukając u niej bezpieczeństwa i schronienia. Kruszynka niepewna sytuacji ustawiła się nieco bokiem w kierunku krzyków i trochę tak aby mieć pod lufą podejrzany korytarz. Wreszcie zza rogu wyszedł któryś z ochroniarzy. Wyszedł z impetem trochę ciągnąć a trochę wlokąc za sobą jakąś wrzeszcząca kobietę. Zaraz wyszedł drugi, podobny zestaw. Tu na rogu kobieta upadła na podłogę ale mięśniak na to nie zważał. Zatrzymał się na moment by odwrócić się do niej i warknął ponaglająco - No sabaka! Dawaj, dawaj! - i szarpnął ja za włosy stawiając chociaż na kolana przy akompaniamencie kobiecego skowytu. Dalej nie czekał i wnosił swój marsz jakby wcale mu nie zależało czy kobieta da radę wstać czy nie. Rzeczywiście nie dała rady. Upadła a facet ciągnął ją, wrzeszczącą za włosy po podłodze. Obydwaj ochroniarze w przeciwieństwie do tych że sterówki byli opancerzeni i uzbrojeni na wojskową modłę. W pancerze z brązowymi, parchowymi barwami. I byli tak samo uwaleni rozmarzającym syfem jak każdy kto ostatnimi czasy szwendał się po powierzchni. Wtedy zza tego samego rogu wyszła trzecia postać. Też w wojskowym pancerzu, też uwalana rozmarzającym syfem ale pod pancerzem było widać jasny garnitur niegdyś pewnie biały. I dla odmiany w dłoniach miała ciężki rewolwer którym machała wesoło. Potem za nim wyszła kolejna para uwalanych ochroniarzy. Na widok szefa trojka ochroniarzy w lub przed sterówką oraz klubowa gwiazda zareagowała podobnie jak zwierzęta złapane nocą przez reflektory samochodu. Kompletnie im odebrało mowę i zdawali się niezdolni do jakiejkolwiek reakcji. Szef za to reakcje miał całkiem żwawe. - Kto to tam leży? - zapytał Morvinovicz zatrzymując się nagle i wskazując rewolwerem gdzieś w boczny korytarz. Jeden z tylnych ochroniarzy szybko w nim zniknął by sprawdzić to co zainteresowało szefa. W tym czasie dwóch pierwszych osiłków nieco zasapanych rzuciło dwie kobiety przed drzwi sterówki. Prawie dokładnie pod nogi Bułata. Ten zdezorientowany nie wiedział czy patrzeć na nie, na szefa, na kumpli w sterowce, ubrudzonych kolegów czy jeszcze coś innego. Obydwie kobiety były zapłakane i wyły obłędnie ze strachu wijąc się na podłodze. Mamrotały coś błagalnie ale nie szło zrozumieć co. Obie chyba były tutejszymi “dziewczynkami” sądząc po ubraniach. Obie miały zapłakane i opuchnięte twarze na których łzy, śluz, krew, makijaż, koks i świeża opuchlizna która jeszcze nie zdążyła przejść w siniaki rozmazywały się w jedną, odpychającą maskę. - To Molotov szefie! Trup! - z bocznego korytarza dobiegł gorliwy meldunek ochroniarza który pobiegł to sprawdzić. - Trup? - Morvinovicz uniósł lekko brew patrząc w ten boczny korytarz i na tego trupa którego pewnie widział a potem wznowił marsz w stronę sterówki. - Chłopcy, możecie mi wyjaśnić co tam robi trup? Poza tym że leży i zaśmieca mi korytarz. - gospodin uśmiechnął się nie wróżącym nic dobrego uśmiechem i wskazał rewolwerem na korytarz z którego właśnie wracał sprawdzający go ochroniarz. Cała trójka w sterowce stała nadal jak sparaliżowana. Bułat miał pecha bo gdy przed chwilą wyszedł na korytarz to teraz był najbliżej zbliżającego się szefa. On też w końcu po tytanicznym wysiłku zdołał coś wychrypieć. - Trup szefie? - zapytał prawie się jąkając. Jedna z oćwiczonych dziewczyn wyciągnęła błagalnie rękę w stronę szefa ale jeden z jego osobistych ochroniarzy brutalnie przydusił jej tą rękę butem do podłogi aż ta syknęła boleśnie ale krzyknąć się nie odważyła. - Tak Bułat, trup. Tam za zakrętem leży trup! Chyba wiecie o tym, ze za zakrętem, pod waszym nosem, leży trup? - z bliska szef wyglądał na tak wkurzonego jak to tylko możliwe. Głos ociekał mu szydzącym jadem gdy machał rewolwerem w stronę korytarza gdzie leżał trup. - Nie, nie szefie! Oczywiście, że wiemy! No co szef, nie przegapiliśmy tego! - ochroniarz o byczym karku chyba się ocknął bo zaczął machać rękami i gorliwie zapewniać o swojej czujności. - Aha czyli wiecie, że tam za rogiem leży sobie trup. - Morvinovicz pokiwał głową jakby uspokojony tymi zapewnieniami swojego pracownika. Bułat jeszcze raz energicznie potwierdził kiwając wygoloną głową. - Czyli wiecie, że tam za rogiem leży sobie trup i nic z tym nie robicie… - Anatolij Morvinovicz mówił niezbyt głośno i brzmiało jak podsumowanie jakichś wniosków. Ale pewnie i tak wszyscy w i przy sterowce słyszeli każde jego słowo. Zwłaszcza, że powiedział to jakby sprawdzał linię celowniczą w swoim rewolwerze celując gdzieś w podłogę między swoimi butami a butami Bułata. Ten w panice otworzył usta ale widocznie nie mógł nic odpowiedniego wymyślić bo w końcu zmarł na przemian otwierając i zamykając usta ale nie wydając z siebie ani słowa. Twarz szefa i jego rewolwer hipnotycznie wręcz zdawały się przyciągać jego uwagę i rozpraszając inne myśli. - Do jasnej cholery! - wydarł się niespodziewanie szef. - Od kiedy nie wiecie co się robi z trupami!? Kundle za rogiem węszą, wpadną zaraz na rewir a ci sobie trupy na głównym placu rozkładają! - wrzasnął rozwścieczony szef wskazując rewolwerem kierunek skąd właśnie wyszli i gdzie w bocznej odnodze leżał Molotov. - I zaćpane dziwki. Zaćpane koksem. Moim koksem! - Rosjanin w niegdyś białym garniturze i nadal złotym Rolexie na nadgarstku teraz spojrzał na dwie przerażone kobiety. Spojrzenie miał takie jakie może mieć szczupak widzący dwie krwawiące płotki zagnane w matnię. I tak obydwie płotki jak i obserwujący scenę zdawali sobie z tego świetnie sprawę. Obydwie kobiety zaczęły łkać i kręciły głowami mazgając się do reszty. - To ja to posprzątam! - Bułat skorzystał z okazji i wymknął się z okolicy nasrożonego szefa pędząc mimo swej masy jak błyskawica by zniknąć za zakrętem i zająć się trupem. No i wyjść z bezpośredniej strefy rażenia gniewu szefa. Cała scenę zostawił za sobą bez żalu i wahania korzystając z przyzwalającego kiwnięcia głową szefa. Dwójka towarzyszy że sterówki patrzyła na jego plecy z jawna zazdrością. Morvinovicz stanął w tym czasie nad dwiema łkajacymi kobietami jak kat nad biedną duszą. Obie wyczuwając, że ich życiu lub śmierci zadecydują najbliższe chwile podniosły na niego wzrok ograniczając się jedynie do chlipania. - To ja tu dla was jak ojciec… - powiedział z rozżalonym głosem szef kładąc sobie dłoń do serca. - Z ojcowską miłością tak szczerze i od serca… - żalił się dalej szef przyklejając przed obydwoma chlipiącymi istotami. - Daję wam pracę na warunkach jakich w całym Relict wam zazdroszczą. - pokręcił z niedowierzaniem głową przykładając czułym gestem dłoń do rozmazanego policzka pierwszej z kobiet. Ta coś usiłowała powiedzieć i pocałować wnętrze tej dłoni ale szef nie dał jej okazji. Oderwał od niej swoją dłoń i powtórzył gest z drugą kobietą. - Zapewniam wam schronienie, bezpieczeństwo i opiekę z prawem do dwumiesięcznego urlopu i bezpłatną opieką lekarską. - smutek i rozczarowanie aż wylewały się z każdego ruchu i słowa gospodarza. Obydwie dziewczyny zaczęły coś skamleć przepraszająco czy może chciały coś wytłumaczyć. - A wy mnie okradacie. Okradacie własnego ojca… - powiedział Morvinovicz gdy starł kciukiem kawałek białego proszku z rozbitej wargi dziewczyny i ustawił go w równej odległości między sobą a nimi. Tak, że dzielili perspektywę przez te białe drobiny na jego kciuku gdy na siebie patrzyli. Tym razem do głosu poza żalem i rozczarowaniem spod skóry znów u mężczyzny zaczął wyłazić gniew a u kobiet strach. Pierwsze trzaśnięcie w twarz uciszyło na moment trafioną kobietę ale kolejne wywołały kolejne wrzaski, płacze i lamenty ze strony kobiet i wściekłe przekleństwa u bijącego je mężczyzny. - Ale nie ma co za złe mieć myszkom, że skubnely serka skoro kotki otowrzyly lodówkę. - powiedział zasapany z wysiłku i wściekłości szef nagle przestając okładać obydwie kobiety, prostując się i odwracając się w stronę sterówki. Włosy mu się roztrzepały więc przeczesał je ręką z tym samym szczupakowym spojrzeniem obdarzając teraz Gienadija i Marata. Obydwaj w tym momencie wyglądali jakby właśnie mieli zejść na zawał. Zaczęli coś mówić i tłumaczyć gorączkowo jeden przez drugiego równie skutecznie jak przed chwilą robił to Bułat i dwie prawie nieprzytomne ze strachu kobiety. Właściciel lokalu uciszył ich jednak jednym ruchem ręki. Podszedł do konsolet i przyglądał się widokom na ekranach. - No, no… ale ciekawie się tu dzieje… bardzo ciekawe… i śluza wejściowa nie obsadzona… włażą sobie przez nią kolejne wycieczki… a wedle grafiku powinni tam witać gości Gomrov i Kazaj… no, no widzę szykują się zmiany… dużo zmian… prawdziwa restrukturyzacja etatów… dużo stanowisk będzie do obsadzenia… kocura nie ma na pięć minut i proszę… myszki się poczuły… zresztą kociaki też jak widzę… tak, tak, restrukturyzacja jest konieczna… - Morvinovicz obserwował monitoring prowadząc swój monolog i gotując się z wściekłości gdy orientował się dzięki kamerom w rozmiarze strat i aktualnej sytuacji. Jego pracownicy zaś byli całkiem przerażeni. Tylko czwórka uwalanych ochroniarzy wydawała się emanować wyższością i pewnością siebie pewni, że gniew szefa i “restrukturyzacja” ich nie sięgnie. Szef w końcu chyba napatrzył się do woli bo pochylił się nad jakimś przyciskiem i w głośnikach systemu komunikacyjnego schronu rozległ się sygnał zapowiadający jakiś komunikat. - Mówi szef. - przez głośniki popłynął głos Morvinovicza. Reakcja jego pracowników była taka jakby przez te głośnik odezwał się jakiś umarlak z zaświatów. - Ulanov, Timofiej, Gomrov i Kazaj są proszeni do mojego gabinetu. Pilnie. - w głośnikach znowu dał się słyszeć dźwięk sygnału, tym razem kończący komunikat. - O! Amy! I wy. - szef odwrócił się od konsolet i wyglądał jakby dopiero teraz dostrzegł klubową gwiazdę i jej towarzyszki. Uśmiechnął się niemal jowialnie wyciągając przed siebie ramiona jakby chciał objąć dziewczynę. Gdyby nie te dwie zaślinione i obtłuczone kobiety czołgające się między nimi, trochę obryzgana kroplami szkarłatu twarz i zmierzwione włosy świetnie by pasował do obrazku dobrego wujka. - Bo oni weszli bo ona chciała! Piszczała, żeby ich wpuścić bo mówiła, że szef ich zaprosił! Chłopaki przy bramie jej tłumaczyli a ona dalej swoje! Że są pana gośćmi a jak jej powiedzieliśmy, że przecież pana nie ma a nic nie mówił o kolejnych razach no to że są jej gośćmi! - Gienadij nie wytrzymał i posypał się pierwszy. Marat zaraz zaczął usłużnie uzupełniać wypowiedzi kolegi co do reszty zastopowało gospodina cokolwiek chciał zrobić czy powiedzieć. Zaczął słuchać z wielką uwagą a blondynka patrzyła na nich z coraz większą trwogą coraz mocniej wbijając paznokcie w ramię Diaz. - Ooo… Naprawdę? - mężczyzna w poplamionym pancerzu nałożonym na poplamiony garnitur lekko przekrzywił głowę i uniósł brwi obrzucając blondynę taksującym spojrzeniem. - No ale… szef ostatnio się zgodził… że są pana specjalnymi gośćmi… a przecież zawsze było, że jak ktoś jest specjalnym gościem to jest dopóki szef nie powie, że już nie jest… a jak szef wychodził to nic nie mówił, że już nie są… no to jak przyszli no to ich zaprosiłam... - blond tancerka mówiła jakby jej zaraz miało serce wyskoczyć z piersi. Nie pomagało też pewnie to, że szef z wolna zbliżał się do niej krok po kroku z rękami założonymi na plecach. Z rękami w których trzymał swój ołowiowy, ostateczny argument. Podchodził wolno kiwając głową i uśmiechając się cynicznie przez co oboje wyglądali jak stary, doświadczony, uliczny kocur podchodzący do żółciutkiego kanarka na uwięzi. W końcu Amy umilkła speszona bo szef zatrzymał się tuż przy niej. - No niesamowite. Wprost niesamowite. - szef lokalu pokręcił głową z niedowierzaniem. - I jeszcze zabrała ich do jacuzzi. Z dziewczynami i drinkami. Obsługiwały ich i w ogóle. - dorzucił usłużnie Gienadij a Marat mu wiernie i gorliwie zawtórował. Amanda za to wyglądała jakby zaraz miała się rozryczeć na całego. - A koks? Koks był? - zapytał z czujnym wyrazem twarzy obserwując z bliska twarz rozstrzęsionej blondynki. Ta rozszerzyła oczy z przerażenia i gwałtownie potrząsnęła przecząco głową. - Chyba nie. Nie widzieliśmy tam koksu. - odpowiedział po chwili zastanowienia Gienadij. - Żadnego koksu nie było. - Gomes odezwała się po raz pierwszy od pojawienia się właściciela klubu. - Nie lubię gdy ktoś mi się wtrąca gdy instruuje personel. - warknął ostro Rosjanin poświęcając cekaemistce równie ostre spojrzenie. Ta więc wzruszyła ramionami i dała sobie siana. - A więc to tak! - krzyknął szef wychodząc za plecy blondynki aż tą wzdrygnęło. A mężczyźni w sterówce gorliwie pokiwali głowami. - Czyli jednak ktoś w tym cholernym burdelu słucha co ja do niego mówię! - powiedział łypiąc szczupakowym spojrzeniem na ochroniarzy. Ci podobnie jak Amanda w pierwszej chwili nie zorientowali się w zmianie sensu wypowiedzi więc oni znowu pokiwali gorliwie głowami a Amanda zmarszczyła nosek jakby już miała się rozpłakać natychmiast. Dopiero po chwili ta zmiana zaczęła docierać do rozmówców i w na twarzach odmalowało się zdziwienie i dezorientacja. Najbardziej chyba była zdziwiona sama blondynka. Zerknęła szybko na Latynoskę sprawdzając czy ta tak samo usłyszała i zrozumiała co szef właśnie powiedział. - No i powiedzcie moje drogie jak się udała zabawa? Wszystko było w porządku? Czegoś wam brakowało? - szef dokończył obchód znowu wychodząc przed Diaz i Amandę i teraz przybrał minę troskliwego managera który sprawdza czy jego goście czują się w najlepszej formie i czegoś im nie brakuje do zabawy. Patrzył po kolei na wszystkie trzy kobiety. Strofowana chwilę wcześniej Gomes zerknęła na dwie pozostałe towarzyszki chyba tracąc do reszty rezon czy ma się w końcu odzywać czy nie. Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Blackpoint 3. I wyznaczył kolejne, Blackpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzine rezerwy. Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 4 220 m od CH Grey 301 Czas: dzień 1; g 38:00; 120 + 60 min do CH Grey 301 Grey 32 i Grey 33 Gdy Grey 32 osunęła się po ścianie w pobliżu wewnętrznych drzwi śluzy obserwując oddalające się sylwetki pozostałej czwórki nie czekała chyba zbyt długo. Tamci znikli za łagodnym łukiem zakrętu a drzwi od śluzy się otworzyły. Przelazł przez nie krabowaty robot od razu biorąc ją na celownik i pod lufę ciężkiej broni. Zaraz za nim przeszedł następny zachowując się podobnie. Ale o ile ten pierwszy filował lufą na zaległą pod ścianą kobietę ten drugi przeszedł kawałek i zatrzymał się celując w głębie szerokiego korytarza. Potem pojawili się ludzie. Jakieś pół tuzina usyfionych tak samo jak ona mundurowych. Jednak wszyscy mieli oznaczenia MP na mundurach i pancerzach czyli byli z żandarmerii wojskowej. Z nimi też przeszła Grey 33 będąca w podobnym stanie ubabrania jak drugi Parch czy którykolwiek z żandarmów. Na końcu przez śluzę przeszedł trzeci, krabowaty robot i śluza zaczęła się zamykać. Żandarmi przechodząc obok Grey 32 obrzucili ją spojrzeniem ale nie podjęli jakiejś bardziej zaangażowanej integracji widocznie spiesząc się w swoją stronę. A, że kierunek marszu do wyboru był aż jeden jeśli nie liczyć powrotu za śluzę, to ruszyli w tą samą stronę co niedawno czwórka pozostałych skazańców w szarych barwach. Dwójce skazańców pozostało albo zostać we dwie przy śluzie albo ruszyć razem z żandarmami do reszty bunkra. Niemniej szybko się okazało, że jednak Parchy nie są władcami własnego losu i MP jednak sobie przypomniało dość jednoznacznie “zapraszając” by iść razem z nimi. Przy okazji zostawili jeden z robotów w korytarzu pewnie by stał na straży. Nieważne z której strony ktoś by zamierzał przemieszczać się tym łukowatym korytarzem.W efekcie takiej polityki sił porządkowych dwójka Parchów znalazła się razem z nimi w dość smętnie wyglądającej, mieszkalnej części bunkra. Tam wychodząc zza jednego zakrętów wręcz nadziali się na chyba większość grupki z jaką pierwotnie podróżowały. Bez trudu dało się w tym pstrokatym, mundurowym tłumie rozpoznać kpt. Hassela i Grey 35. Była nawet również “zaginiona” dwójka skazańców z 800-ki czyli Grey 84 z ckm i Grey 86 z detektorem. I ciało Grey 81 podobnie jak dwa inne ciała zabitych mundurowych. Widać grupka kapitana przywlokła te trzy ciała aż tutaj. Zaraz potem obydwaj kapitanowie udali się na rozmowy a tłum cywili wokół gęstniał z każdą chwilą. Aż wreszcie gdy obydwaj wyszli było już tłoczno jak na jakiejś demonstracji. I rzeczywiscie kpt. Raptorów wszedł na biurko i zaczął przemawiać.
__________________ MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić |
16-06-2018, 00:53 | #347 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hD5hIqeKNVE[/MEDIA]
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
16-06-2018, 00:54 | #348 |
Elitarystyczny Nowotwór Reputacja: 1 |
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena |
19-06-2018, 13:18 | #349 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6vlm4JsBsPE[/MEDIA]
__________________ A God Damn Rat Pack Everyone will come to my funeral, To make sure that I stay dead. |
19-06-2018, 13:35 | #350 |
Reputacja: 1 | [MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Vn5WBLdCj_Q[/MEDIA]
__________________ Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu, Upał na ulicy i plamy na Słońcu. Hej, hej… |