Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 08-06-2018, 13:05   #341
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=CrJWo9IorqQ[/MEDIA]
Parchaty peleton dotarł połową składu do mety, po drodze gubiąc parę łbów i jednego wafla na stałe. Akurat portret przecięty napisem KIA sporo mówił o losie G39, co do reszty można było mieć wątpliwości. Albo przez zamieć, albo chuj wiedział dlaczego, sygnały się gubiły. Pewnie w podziemnym schronie zasięgu nie mieli. A może Hassel ukrył się gdzieś razem z Anatolijem który znał to miejscu, w końcu był jego właścicielem.

- Kto co ma… prochy. Ja już… nic nie mam… - Sanders wysapał po tych dwóch minutach potrzebnych na złapanie oddechu po szaleństwie pod wrotami. Wciąż nie wierzył że im się udało. - Hej ślicznotko, jesteś przejazdem? - Pytanie skierował do rannej G83, przetaczając się w jej pobliże, bo na wstawanie jeszcze nie miał siły. - Wyglądasz jakbyś potrzebowała drina - Smyrnął się po kieszeni i z ciężkim sercem wyjął z niej ostatniego stimpaka, chowanego do tej pory jak zasiłek dla bezrobotnych. Półleżąc pomajstrował przy droniarze, przywracając jej siły do życia, bo o chęci sama musiała zadbać. Potem przyszedł moment podnoszenia do pionu co nie szło najlepiej, ale jakoś szło. Tu przynajmniej nie było już gnid.

- No, przydałby się. - zgodziła się blondyna z droniarskimi papierami wedle specyfiki danych z HUD ale bez drona. Westchnęła z ulgą gdy stimpak blondyna wtłoczył w jej żyły stimpakową porcję ożywczej chemii. Przetarła twarz zmęczonym ruchem dłoni by ostatecznie przeczesać nią mokre włosy na których jak im wszystkim zamarznięty syf dopiero tajał mieszając się z resztkami błota, piachu, krwi we wszelakich kolorach.

- Kurwa już myślałem, że nam nie otworzą. - Azjata który jako pierwszy dotarł do drzwi schronu też wyglądał na wymęczonego tym rajdem na bezdechu przez te klubowe podziemia.

- Nie zdziwiłbym się. - powiedział grenadier. Podobnie jak reszta wydawał się mieć dość tej bieganiny a miał raczej dość tatuśkowaty wygląd, zwłaszcza zaawansowane stadium wysokiego czoła i jakby dla kontrastu broda na twarzy sprawiały to wrażenie z połączeniem z jego dojrzałym wiekiem. - Wypstrykałem się z granatów. Macie coś? - zmienił temat i popatrzył na resztę pytająco. Sam podał Grey 35 stimpak i własne ramię. Zbyt mocno, podobnie jak Azjata nie oberwał, właściwie jak na taki szaleńczy bieg przez krioburzowe, szponiaste płotki to podobnie jak Grey 35 wyszli z tej opresji względnie cało. Po chwili zastanowienia wyjął trzy stimpaki i podał je właścicielowi zębatego miecza. - Masz. Dajcie mu coś od siebie. Następnym razem może nie być okazji by się wymieniać więc lepiej by coś miał dla nas. - powiedział zerkając na pozostałą część grupki. Azjata i blondyna popatrzyli na siebie, grenadiera, na blondyna i w końcu na milczącą dotąd tarczowniczkę bez tarczy.

- Dobra, niech stracę. - po chwili wahania Grey 83 wyjęła ze swoich przyborników trzy stimpaki i wiązkę granatów. Granaty podała grenadierowi a stimpaki paramedykowi. - Na więcej nie liczcie bo też mnie wyczyściło. - powiedziała wskazując na swój ubrudzony krwią i syfem pancerz z oporządzeniem. Miała zauważalne braki jak i reszta 800-ki. Właściwie stan ekwipunku Grey 35 wyglądałby pewnie podobnie gdyby przy samym lądowaniu nie stracił swojego plecaka więc zostało mu tylko to co miał w oporządzeniu taktycznym i poupychane po kieszeniach. Największymi pustkami świeciła w ekwipunku Grey 32 którą mieszana grupa Greyów wzięła sobie własny haracz w odwecie za spławienie powietrznej taksówki podstawionej pod próg.

- A chuj. - Azjata wzruszył ramionami i też dorzucił się do wymiany ekwipunku. Chociaż był mniej hojny, dał Fushowi jeden granat a Sandersowi dwa stimpaki.

- Czekamy na tą czarną czy idziemy dalej? - blondyna zapytała patrząc po zebranych twarzach i lekko wskazując kciukiem na drzwi śluzy przez jakie właśnie przeszli to palcem wskazującym na lekko zakręcający korytarz. Całkiem przestronny i wreszcie jakiś skrawek architektury bez zamieci o trzycyfrowej temperaturze poniżej 0*C i szponów które chciały ich rozszarpać.

Blondas bez chwili wahania zgarnął pulę stimpaków, ładując je w przywieszki i szczerzył się szeroko. Już wyglądało lepiej i to nawet kolorowo jak na miejscowe warunki. Poskładał dwójkę facetów na tyle ile dał radę. Sobie też wpakował jedną dawkę w łapę czując jak wraca mu chęć do działania, życia i nawet by coś zeżarł, a co. Kto żywemu zabroni?A ciągle żył.
- Dzięki - kiwnął potarganą głową Azjacie, blondynie porwał rękę i pocałował ją kurtuazyjnie, zginając bolące plecy, żeby nie było że się nie poświęca.
- Nie ma co czekać - wzruszył ramionami, ładując się do wyjścia. Zatrzymał się i odwrócił do blondi - Jak da radę to dotrze, jak nie skończy jak G39. Rozejrzyjmy się tu, zobaczmy na czym stoimy. Znajdźmy Blacki, pewnie będą mogły powiedzieć więcej.

Atmosfera nieco się rozluźniła. Ciepło w tym bunkrze było chyba dość mizerne. Przynajmniej w tym gołym, szerokim korytarzu który zaczynał się zaraz po właściwej stronie śluzy. Ale w porównaniu do warunków panujących po tej zdecydowanie niewłaściwej stronie no to było na tyle przyjemnie, że ciepło zdawało się pomału wracać do przemarzniętych ciał. Oddechy też już zdążyły wrócić do normy więc można było zapomnieć o walce o każdy oddech jaką właśnie każde z nich stoczyło. Odrobina żartobliwej atmosfery i skrawka wzajemnego zaufania jakie okazała sobie większość z ich piątki wymieniając się potrzebnym ekwipunkiem też nieco załagodziła obyczaje.

- Pusto tu jakoś. - powiedział Fush rozglądając się po pustych i bezludnych ścianach. Stopniowo gdy tracili śluzę z widoku a przed nimi nic się nie pojawiało miało się wrażenie, że podróżują po jakimś wycinku torusa bez końca i początku. Pusto rzeczywiście było co niezbyt sprzyjało się próbom ukrycia i nieważne czy piątce Parchów przypadłaby rola strony ukrywającej się czy mającą takie wykrywanie dostrzec na czas. Więc w zależności od sytuacji mogła być to albo korzystna albo bardzo niekorzystna okoliczność.

- A co to za Blacki? - zapytała blondyna blondynka zerkając na niego. Chociaż było spokojnie a w porównaniu do tego co poziom wyżej właściwie nudno to jednak jak i reszta szła z broną w łapach.

- Nasi. Poprzednia grupa. Black 2 i Black 8… są konkretne - blondas szedł jakoś tak, aby być pierwszym i zasłaniać się tarczą na ewentualny atak, ale gadał lekko, uśmiechając się pod nosem - Supportowały nas gdy się rozbiliśmy, zorganizowały transport, tego latacza. Potem wyciągnęły nas z bunkra. Szło pięknie, póki ta szmata nie zjebała - machnął lekceważąco na G32 - No ale ja poleciałem z nimi tutaj, przywaliła się wielka gnida… mieliśmy wypadek, rozdzieliło nas. One są tu z dwójką dwusetek. Przebili się przez to kurwowisko do schronu… we czwórkę - uśmiechnął się pod nosem - Siedzą na Yellow dłużej, widziałem że się dogadują. Z tutejszymi. Choćby tym tam cwelem który się we wszystko wpierdala - splunął na posadzkę - Ale teraz to bym się napił.

- Nas wjebało w jakąś dżunglę. Gdzie się nie odwrócisz sama dżungla. Nic nie widać dalej niż na parę kroków, a gnidy wyskakują co krok. No ale jakiś wóz strażacki po nas przyjechał. Czaisz? Tu cię napierają kłami i pazurami, co krok to coś chce cię użreć, środek dżungli a tu nagle czerwoniutki wóz strażacki w środku tej cholernej dżungli! - Fush też zrewanżował się skrótem podobnie krótkiej historii grupki 800 w szarych barwach.

- Jacyś żołnierze po nas przyjechali. Zgarnęli nas no, a potem pojechaliśmy tam do tego latadełka to już wiesz. - blondynka dokończyła historyjkę łysiejącego brodacza.

- Jaki cwel co się we wszystko wpierdala? - zapytał milczący zwykle Azjata.

- Taki co lubi porządnym ludziom życie układać i jeszcze kurwa mydli laskom oczy tym psim mundurem, że rozum tracą - Blondas wyłożył krótką litanię minusów i parsknął. - Ten co nas tu przywiózł... dobra. Wozi się jak pierdolony rezus, ale idzie się z nim dogadać. Ma jaja i... porządny typ, ale wkurwia. Pomógł nam jebany, ci żołnierze z Mahlerem co po was przyjechali są od niego. Takim kapralkiem co zarządzał strażakowozem. Są w porządku - przyznał wreszcie, pokonując niechęć - Ten Mahler to facet Mai, dziewczyny która nas ściągnęła w jednym kawałku. Pogadałem z nią, siedzi na wieży na lotnisku. Mają tu system obronny z wieżyczkami, Guardiana. Wykiwała go jak nas wziął na cel i posłał rakiety. Uratowała nas dziecina, teraz próbuje ratować tamtych dwóch w mundurach, bo Centrala coś do nich ma. Szkoda żeby jej serce pękło jakby się im coś stało. Jakby się ktoś pytał o Hassela i Mahlera to ich nie widzieliśmy, dobra? Zdechli tam w tym syfie, poza tym hełmy mają to nie widzieliśmy żadnych mord. Nie nasz interes. Naszym jest dostać się na lotnisko, a Hassel to pilot. Przekitra się i nas zawiezie na sama płytę, bo nas potrzebuje. Mają u siebie rannych do poskładania i zero lekarzy. Lekarz się znalazł - uśmiechnął się autopromocyjnie do reszty - No ale jesteśmy tutaj w pakiecie. Znajdźmy Blacki, coś do picia. Może zapasy. Muszą mieć tu zbrojownię.

Grupka skazańców szła przez chwilę w milczeniu słuchając plot i rewelacji jakimi obdarzał ich Grey 35 o ostatnich wydarzeniach z najbliższej okolicy. Zerkali to na niego to na siebie nawzajem słuchając tego co mówi.
- Ale kolorowo. - pierwszy zareagował Azjata ale nie wyglądało na to by miał zamiar rozwijać swoją wypowiedź.

- Ktoś nas chciał zestrzelić? I jakaś laska nas wyratowała? Ta Maya? A co to za jedna? - blondynka zapytała chyba sprawdzając czy dobrze wyłapała co najważniejsze z opowieści Sandersa.

- To ten koleś za kierownicą co nas przywiózł to jest na niego nakaz? I jest gliniarzem? I góra chce go dorwać? No niezłe, niezłe. Jak do jakiejś brazylijskiej opery mydlanej. Ale ja takie rzeczy mogę oglądać ale brać wolałbym nie brać udziału. - Fusha widocznie zainteresował nieco inny kawałek w wypowiedzi właściciela miecza łańcuchowego.

- Dlatego lepiej mówić że padli, albo ich nie znamy - palec Blondasa wycelował w łysą fizjonomię drugiego Parcha jakby pokazywał dobitnie dobry pomysł - Też wolę nie brać udziału, trzeba unikać MP. A jak już sie przytoczą to nic nie mówić. Teraz jest burza, odczyty im będą siadać. Poza tym… nas kurwa raczej nie będą pytać co i jak, nie? Skorzystajmy z tego i siedźmy cicho - wyszczerzył się do blondynki - Maya, Brown 0. Masz ją w HUD, słodka dziewczyna. Miła… - spochmurniał, spluwając na podłogę - Nie ktoś nas chciał zestrzelić tylko system obrony planetarnej. Czy jak to sie tam nazywa. Automat jakiś albo co. Jest informatykiem, przepięła co potrzeba i nas nie trafił… - pokręcił głową i na koniec popatrzył na Azjatę - No burdel jak w ruskim czołgu.

- Zbuntowane automaty co strzelają do ludzi? Rany jak w jakimś filmie sensacyjnym.
- droniara parsknęła rozbawiona i pokręciła mokrą blond czupryną by podkreślić jak bardzo uważa to za przegięcie. Albo w historii Sandersa albo w rzeczywistości.

- Ja tam na pewno nie zamierzam się w to mieszać ano wychylać. To niech te ważniaki załatwią ze sobą sami beze mnie. - grenadier zaprzeczył ruchem dłonie dając znać, że nie zamierza się mieszać w tak skomplikowaną sytuację. Strzelec wyborowy o azjatyckich rysach twarzy skinął tylko głową niemo zgadzając się z porównaniem Sandersa.

- No faktycznie słodziak z niej na zdjęciu. - odezwała się jeszcze Grey 83 pewnie sprawdzając w HUD kim jest Brown 0.

- No słodziak... szkoda że zajęta - Sanders westchnął cierpiętniczo, kręcąc do tego głową, a potem uśmiechnął się szeroko - Słuchajcie, udało się nam. Dotarliśmy do tego burdelu. Na razie mamy spokój. Zobaczmy na czym stoimy i znajdźmy coś do picia. Stawiam pierwszą kolejkę, a co tam - machnął wielkopańskim ruchem na korytarz - Pijmy póki ciągle mamy głowy!
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…

Ostatnio edytowane przez Perun : 08-06-2018 o 23:56.
Perun jest offline  
Stary 08-06-2018, 17:48   #342
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
Z zamawianiem sprzętu z Orbity nie było do końca tak prosto, jak się w teorii wydawało. Niby nic niezwykłego: przedłożyć Centrali listę potrzebnych zapasów i w odpowiednim momencie czekać na ich dostarczenie drogą powietrzną… jeżeli przeżyło się do tego momentu oczywiście. Brown 0 wiedziała że z tym ostatnim bywa różnie, a ona akurat ma więcej szczęścia niż rozumu. Nie zamierzała się z tym prostym faktem kłócić. Zamiast szukać problemów, zabrała się do pracy, ślęcząc nad materiałem Olimpii podczas gdy transporter pokonywał zmrożone metry lotniskowej płyty. Otworzyła Greenpoint i wróciła dokończyć pracę nad ostatnimi plikami. Wtedy też pojawił się najemnik w masce demona, a z nim pytania. Podał jej datapad, nakreślając co konkretnie chodzi mu po głowie przy domówieniach sprzętu.

- Tak, spróbuję zamówić potrzebny panu kaliber do następnego Brownpoint - Rosjanka obiecała, wbijając dane do swojego komunikatora. Skoro i tak miała chwilę, mogła zająć się zamówieniami dla siebie i okolicy - Problem w tym, że następny punkt zrzucą dopiero na parę godzin, zostaje też kwestia dostępności wybranego sprzętu - oddała datapad mężczyźnie, nie przestając się gapić w hololistę do świętego Mikołaja - Niemniej jednak warto się zabezpieczyć na przyszłość, a nuż okaże się że na Orbicie dysponują odpowiednimi zapasami - przeniosła wzrok na Akę i uśmiechnęła się ciepło - Coś jeszcze dla państwa zamówić? Czeka nas… ciężka przeprawa, na pewno skoro… pan dowodzi wie… co przyda się za te parę godzin. Leki, granaty? Amunicja do broni ręcznej? Centrala na pewno ma drony. Takie… o takie - przeklikała odpowiednie ustawienia, pokazując na wyświetlaczu latacza z rakietami - Jeden jest już tutaj, na lotnisku. W Blackpoint. Jeżeli ma pan kogoś umiejącego się tym posługiwać… poza tym pomyślałam - zacięła się, a uśmiech się jej zważył gdy uciekła spojrzeniem w bok - Nie ma już więcej Brown, więc może… da się wykorzystać mój zrzut żeby… dozbroić żołnierzy, cywili i państwa. Myślałam… przydałyby się nam leki. Dużo. Granaty… teraz naboje do działa. Materiały wybuchowe? N-nie wiem… proszę wybaczyć. Żaden ze ze mnie żołnierz, tylko… informatyk - na koniec popatrzyła w dół na buty. - Wydaje mi się… podobne działko widziałam w Falconie 2, ale on uległ awarii… rozbił się w dżungli niedaleko kompleksu Seres.

- Przy Falcon 2?
- Aka upewnił się czy dobrze rozumie otrzymane informacje. - Gdzie dokładnie się rozbił? I kiedy? - dopytał się uruchamiając jakiś wyświetlacz na którym była holograficzna mapa całej okolicy. Gdy Brown 0 wskazała odpowiednie miejsce pokiwał głową w hełmie a następnie połączył się z Gniazdem. Chwilę wymieniał informację z porucznikiem Delagado który dość ostrożnie podchodził do przekazywania danych o uzbrojeniu jednostek federacyjnego rządu bliżej nie znanym, uzbrojonym osobnikom. Ale dowódcy najemników udało się w końcu go przekonać. Po tej krótkiej rozmowie Aka podziękował oficerowi na wieży i podrapał się po brodzie. A raczej po masce hełmu pod którym powinna być jego broda.
- Mieli tam inne działko. Ale amunicja powinna pasować. Tylko nie wiadomo ile jej zostało, w jakim jest stanie a to w przeciwną stronę niż klub. - powiedział po chwili zastanowienia.

- Dziękuję za tą wskazówkę Mayu. - najemnik położył swoją dłoń w rękawicy bojowej na ramieniu pancerza skazańca. - Zobaczymy, może jak będzie łatwiej z tym wrakiem to tam się udamy. Ale to po powrocie z klubu. A medykamentami i resztą standardowego sprzętu chętnie skorzystamy. Nie mamy specjalnych wymagań. A z dronami świetny pomysł. Mam jednego gościa ale i tak trochę mieliśmy kłopot się zabrać tutaj by jeszcze drony zabierać. Więc by nam sie przydał. Przyślę go do ciebie to pogadacie na spokojnie. - najemnik w pełnym hełmie wydawał się bardzo zadowolony z postawy i propozycji Brown 0. Ruszył w kierunku wyjścia na zewnątrz i zawołał któregoś ze swoich ludzi.

Informatyczka kiwała głową, zgadzając się z Aką i znowu uśmiechając. Był miły, już go lubiła, chociaż nie znała twarzy. Wydawał się w porządku, zachowywał w porządku.
- Oczywiście - przytaknęła na fragment o rozmowie z kimś jeszcze i ukłoniła się gdy najemnik odchodził. Nie uszedł jednak daleko, gdy Parch wyrwała do przodu - Prz-przepraszam, czy… zostanie za nietakt odebrane jeżeli… czy… mogłabym wziąć parę rzeczy… trochę leków i wkładów… technicznych. M...może magazynków i granatów. Nic… nic skomplikowanego i… dla Black. Jak wrócą - wyłożyła prośbę czując się niezręcznie.

- Jasne. Tu jest i tak więcej szpeja niż zdołamy zabrać ze sobą, nawet na transporter. Jest co brać. - twarz Aki jak zwykle była niewidoczna ale lekki uśmiech dało się mimo to rozpoznać w głosie. Dowódca zgodził się bez problemu z prośbą Rosjanki nim wyszedł z transportera.

Po chwili jego miejsce zajął kolejny z beztwarzowych komandosów. Na ramieniu jednak miał panel sterowniczy podobny do tego jaki Brown miała na swoim ramieniu.
- Cześć, szef mówił, że możesz zamówić drony? Tak? No to byłoby superancko. Co właściwie możesz zamówić? - powiedział, w ramach przywitania po czym chyba było mu niewygodnie stać zgiętym wewnątrz transportera więc usiadł obok skazańca chyba czekając aż zademonstruje swoje możliwości w tej materii.

Informatyczka posunęła się w bok, robiąc więcej miejsca dla nowego gościa.
- Pan Aka pytał o… dozbrojenie i… tak, jest szansa zrzucić coś z orbity - potwierdziła z cieniem uśmiechu. Zaraz też otworzyła holo panelu, wyświetlając na nim listę możliwych pozycji - Jednego latacza model Hyper V45-3 mamy tutaj na lotnisku. Elenio dostał swojego, drugi był zapasowy. Do tego zapas rakiet, baterii i… jestem Maya, kod wywoławczy Brown 0. Miło mi… pana poznać. Jeśli to nie problem będę… zobowiązana mogąc się dowiedzieć jak… wielkim nietaktem byłoby gdybym zwróciła się do pana w sposób… urągający zasadom kultury i dobrego wychowania.

- A, no tak.
- żołnierz klepnął się w czoło a raczej w przód hełmu ale gest gapiostwa był dość czytelny. - Dla ciebie pewnie wszyscy wyglądamy tak samo. - pokiwał głową jakby zupełnie wypadło mu z głowy jak mogą odbierać ich ludzie spoza ich małej grupki specjalistów.
- Mówią mi Carnage. - powiedział wyciągając rękę jak do przywitania.

- I mówisz, że masz od ręki Hypera? - powiedział zerkając na wyświetlane przez informatyczkę dane, rysunki i schematy. - Hyper byłby świetny. Zwłaszcza od ręki. Przekierujesz go na mój panel? - zapytał zerkając na siedząca obok kobietę. Maya do końca nie była pewna jak bardzo Elenio zdążył sobie przywłaszczyć drona ani czy jak był gdzieś ukryty przez paramedyczkę i reporterkę to czy nadal ma jakąś kontrolę nad dronem. Póki miał mogło być dość trudne podpiąć drona pod inny panel np. tego faceta obok. Gdyby Patino był obok mogłaby spróbować swoich umiejętności by spróbować “ukierunkować” jego panel z dala od drona. A tak pozostawało odnaleźć robota i bardziej bezpośrednio sprężyć jego z nowym panelem, nowego operatora. Albo wziąć się za kolejne rozpieczętowanie, kolejnej kapsuły, tym razem tej w czarnych barwach, i wyjęcie z niej drona który chyba powinien tam być jeśli go zrzucono razem z resztą sprzętu i nadawał się do służby po deorbitowaniu.

- A tutaj, zobaczmy co my tu mamy… - w tym czasie Carnage zaczął przeglądać wyświetlana listę sprzętu sprawdzając jakie drony leżą w zasięgu możliwości przesyłowych z orbity na której krążył statek więzienny będący dla Parchów jednocześnie i głównym kontrolerem i jednostką zaopatrzeniową.

- Musielibyśmy podjechać pod Blackpoint, to tutaj na lotnisku… niedaleko i cieszę się mogąc pana poznać - uśmiech się jej poszerzył, uścisnęła podaną rękę, a potem siedziała obok, czekając aż mężczyzna zrobi rozeznanie - I… tak, wyglądacie państwo praktycznie… identycznie. Chociaż akurat pana łatwo rozpoznam - rozpogodziła się, pokazując panel droniarza na jego przedramieniu - Chciałabym też… mam prośbę - przełknęła ślinę i podjęła wątek - Skoro jadą państwo do klubu czy mogłabym prosić… tam są… moi przyjaciele. Na pewno mają kłopoty przez te potwory i… spakowałabym im parę rzeczy, a… państwo by im przekazali. Jeżeli to nie problem - dodała szybko.

- No wiesz, to byś musiała w jakiś plecak zapakować czy co. Bo to nie może być za duże, tam zwykle trzeba sporo biegać jak są te cholery w pobliżu. Ale jak zapakujesz to wezmę. I się uda to im dostarczę jak ich tam znajdę. Ale właściwie komu? - Carnage zastanowił się i odpowiedział w dość stonowany sposób. Ale do zabrania plecaka o jakim mówił chyba wydawał się być pozytywnie nastawiony.
- A to, no tak, sprzęt mamy trochę swojski. - powiedział chyba uśmiechając się nieco i klepiąc się w swój panel. Pokiwał głową w hełmie też dochodząc do wniosku, że pewnie mają podobny ale nie identyczny wygląd. Wszyscy zdawali się mieć ten sam krój pancerzy, mundurów, hełmów i jak teraz zorientowała się Vinogradova spora jeśli nie wszyscy mieli broń z tłumikami. Ale rozróżnienie ich było jednak mimo to dość trudne. - No wiesz, na to są odpowiednie patenty. - Carnage postukał się gdzieś w pogranicze brzegu maski i reszty hełmu.

Maya zamarła, gdy ot tak padła zgoda aby zabrać plecak z rzeczami dla jej przyjaciół. Wreszcie siorbnęła nosem i przełamała stupor, łapiąc oburącz najemnika za rękę w rękawicy.
- Tak, zapakuję w plecak... jakiś tu znajdę. Nie będzie zawadzał... dziękuję. Naprawdę... bardzo dziękuję - ścisnęła mocnej, patrząc na mężczyznę z ogromną wdzięcznością i ulgą - Ja... nie mogę im... pomóc, bo siedzę tutaj. Zresztą... pewnie i tak... tylko bym zawadzała. Tu przynajmniej... coś mogę... - opuściła wzrok na złączone dłonie, ściszyła też głos - Zoe, Chelsey, Max, Anatolij... i j-jeszcze paru - w porę powstrzymała się przed wypowiedzeniem imion krótko ostrzyżonego marine i kapitana Raptorów. Za to przymknęła oczy, wzdychając ciężko. - Asbiel, Zoe Nash. Black 8. Znajdź ją proszę. Ona... będzie wiedziała jak najlepiej wykorzystać zapasy. - otworzyła oczy i spojrzała na lustrzaną maskę. Rzut oka utwierdził ją w przekonaniu, że wie o czym droniarz mówi. Ich hełmy miały nałożone filtry i detektory, zupełnie jak Obroże. Prawdopodobnie wyświetlały dane odpowiednich członków oddziału bezpośrednio wewnątrz hełmu, niwelując ryzyko rozpoznania przez osoby postronne.
- Wasze czujniki sczytują sygnatury reszty oddziału. Wiecie kto jest kim, przeciwnik nie. Nie namierzy też waszego dowódcy, przynajmniej do razu - Rosjanka zgodziła się, rozpogadzając się trochę. Jej rozmówca sprawiał sympatyczne wrażenie, jego też zaczynała lubić i chciała pomóc.
- Zanim pojedziecie możemy podskoczyć do Blackpoint po drona. Jeżeli coś jeszcze państwu wpadnie do głowy proszę się nie krępować i dać mi znać. Postaram się domówić brakujące zasoby z orbity. Mam też komunikator... na wypadek gdyby pana grupa znajdowała się daleko, a potrzebowała coś przekazać tutaj, na lotnisko - pokazała palcem słuchawkę w uchu - Teraz... pozwoli pan, że się oddalę. Poszukam plecaka i spakuję... parę drobiazgów. Jeszcze raz serdecznie dziękuję. Niech pan... uważa na siebie, dobrze? Te... bestie... żeby nic panu nie zrobiły - kiwnęła mu głową, zbierając się do wyjścia na lodowe piekło. Niby przy pasie miała maskę, ale i tak...
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 09-06-2018, 01:22   #343
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=g3thbaTtPbI[/MEDIA]
Zawsze najwygodniej było zostać na miejscu i czekać, aż świat łaskawie się potoczy, by finalnie móc przyjść na gotowe, najlepiej bez wkładu własnego siły, czasu oraz krwi - ostatnie mieli zagwarantowane umową, każda jednostka w metalowej uprzęży na szyi.
Sekundy mijały, a Black 8 ciągle żyła. Nikt z Centrali nie aktywował ładunku wybuchowego w jej Obroży, ani nie spacyfikował w jakikolwiek inny sposób za szerzenie herezji wedle słów tchórza, na którego saper nie zamierzała tracić więcej czasu. W ty jednym Diaz miała rację: powinni trzymać się swoich. Tych zaufanych, nie bydła. Po cholerę im bydło? Po jaką cholerę… Nash mieszała się w cokolwiek? Zwariowała, tak - z tym się już zdążyła pogodzić. Z rozsądkiem również się pożegnała, dając z siebie robić kretynkę… szczególnie w okolicy pieprzonego trepa kaktusiej nacji.

Raz po raz się ośmieszała, niby nic nowego. Od postawienia stopy na Yellow wyprawiała głupotę za głupotą aż do momentu, gdy zaczęło jej zależeć na kimś innym niż ona sama… paranoja, martwica mózgu. Ewentualnie zbyt wiele razy oberwała przez ostatniej godziny, co skumulowało się atakiem zaćmy mentalnej, przez który marnowała czas.
Tak samo, jak marnowała go próbując tłumaczyć zamiast olać i iść robić swoje. Jak zwykle. Zamiast tego testowała zasięg anomalii Jenkinsa, cudzą wartość i odwagę, a także własnego pecha. Nawet przez jedno uderzenie serca nie miała się za nikogo ważnego w parchatym kurwidołku, ot kolejny kawałek mięsa do rozerwania przez gnidy zamiast któregoś z wiernych sługusów Federacji. Teoria się potwierdziła. Ósemka nie dostała wychowawczego ani wcześniej przy gadce z Hasselem, ani teraz.

Tak samo jak na początku Centrala zlała Bradley i jej prośbę o przypisanie Młodej do Blacków, bądź danie jej chociaż tego samego CH, skoro została sama. Bycie nikim miało swoje niezaprzeczalne plusy.
Do innych należała obca konstrukcja zakłócająca pracę urządzeń elektronicznych, co najlepiej dało się dostrzec po pozycjach. Obserwując holomapę i HUD, dało się dostrzec parę nieprawidłowości. Paru portretów nie przecinało krwistoczerwone KIA, choć samych Parchów nie szło znaleźć na mapie najbliższych okolic. Zapadli się pod ziemię dosłownie i w przenośni, a wraz z nimi cholerny pies z czerwonym nakazem na karku i Mahler. Dwa przeklęte punkty, za jakie Ósemka wzięła odpowiedzialność. Należało więc wywiązać się ze… zobowiązań, aby nikt później nie trzaskał mordą o braku odpowiedzialności za wypowiedziane słowa, a niczego ruda saper tak nienawidziła, jak kłamców, krzywoprzysięzców oraz tchórzy - wygodnickich ścierw bez godności, kręgosłupa moralnego, ani szacunku dla czegokolwiek poza własną, marnej jakości dupą. Tych kierujących się jedynie zyskami bez umiejętności patrzenia dalej niż koniec karty kredytowej.

- MP już są - w rozmowę ruskich ochroniarzy wdarł się syntezator mowy, złote oczy wpatrywały się w krabopodobnego drona. Oznaczenia na powgniatanym pancerzu nie pozostawiały miejsca na domysły. Wcześniej saper obserwowała ostatnie sekundy z życia ‘39, bardziej skupiając się na jego zabójcy. Spory, naprawdę słusznych rozmiarów skurwysyn, nieźle opancerzony i silny jak jasna cholera.
- Przejdą. Może - lektor Obroży dodał dwa krótkie stwierdzenia, zlewając się w jedno ze zgrzytem zębów - Fb żeby zatrzymać, ppanc i ciężka broń. Dobrze pójdzie oczyszczą nam wyjście - między piegami na bladej gębie pojawił się cień uśmiechu. Zgasł jednak szybko, a Parch stała się spięta, obracając między palcami złoty krążek monety. Równolegle do MP poruszali się ludzie Hassela z nim na czele. Zostawało mieć nadzieję, że Morvinovicz ma tu jakieś zamaskowane wyjście awaryjne na czarną godzinę i wszelki wypadek.
- Wasz szef był w Hell. Przy ostatnim kontakcie. Ma tu wyjścia ewakuacyjne? Inne niż główne wrota - twarz saper obróciła się na parę pingwinów przy konsolecie, marszcząc czoło i brwi. - Ten parch co pociął laskę. Gdzie on?

- Zamknęliśmy go w magazynku.
- trójka ochroniarzy siedzących przy konsoletach z monitoringiem popatrzyła na siebie zanim jeden z nich odpowiedział. - A dlaczego pytasz? - ten co odpowiedział odwrócił się w stronę rozmówczyni i spojrzał na nią pytająco. Pozostała dwójka dalej przeszukiwała zaśnieżone i zdewastowane sektory powyżej schronu.

- Miał sprzęt. Torbę z granatami. Prochy, magi. Miecze - saper wzruszyła lewym barkiem, wymieniajac pokrótce najważniejsze z ważnych detali osoby ostatniego ocalałego Greena - Nie wiadomo jak i gdzie znajdzie się wasz szef - ruchem głowy wskazała na konsolety - Ale znajdzie się po drugiej stronie. Gdzie gnidy. Będziemy po niego szli kiedy go namierzycie. Przyda się sprzęt.

- No chyba tak…
- jeden z ochroniarzy odpowiedział po chwili i znowu spojrzał na tego obok. Najwyraźniej bez zdecydowanej i władnej osoby z góry nikt z całej trójki nie kwapił się do podejmowania dowódczych decyzji a raczej brania potem odpowiedzialności za ich konsekwencje. Póki działali wedle jasnych wytycznych wszystko pewnie działało jak trzeba ale bez nich, bez szefa, działali po omacku jak zagubione dzieci we mgle i nocy. Po chwili zastanowienia, ten zapytany w końcu westchnął by dać znać, zwłaszcza kolegom, jak bardzo nie jest zadowolony z ich “wsparcia” i odezwał się znowu. - My ich nie zgarnęliśmy. Ale jak coś miał przy sobie to pewnie albo jest gdzieś w tym magazynie albo tam gdzie go chłopaki zgarnęli. - powiedział w końcu i zaczął coś majstrować przy konsolecie. Wyświetlił się schemat schrony i ochroniarz szybko powiększył jeden z kawałków i zaznaczył palcem trzy punkty. - Tu jesteśmy teraz, tu jest ten magazynek, chłopaki ich pilnują, a tu ich zgarnęli. - wskazał odpowiednio na tym półprzezroczystym schemacie. Nie wyglądało to zbyt daleko ale plątanina pomieszczeń i korytarzy wyglądała jak w jakimś wieżowcu. Chociaż w końcu pewnie dałoby się tam trafić.

Ósemka nie zamierzała krążyć bez celu i sensu, poklikała więc przy Obroży robiąc zdjęcie ekranowi i mapie z zaznaczonym punktem. Dzięki temu odpadało ryzyko kręcenia się w kółko jak gówno w przeręblu.
- Macie tu podgląd na salę operacyjną Kozlova? - lektor wyszczekał drugie pytanie.

- No mamy. A co? - ochroniarz pokiwał krótko ostrzyżoną głową przechodzącą płynnie w szeroki kark. Popatrzył na skazańca w Obroży czekając aż dopowie resztę.

- Jak ostatnio tu byliśmy, odbyła się tam operacja. - syntezator mowy mamrotał w najlepsze, Parch oparła się plecami o ścianę, nie spuszczając oka z tego który chyba tu teraz dowodził - Dla was chwila szukania. Żaden problem. Nic z tajemnic szefa. Jedno nagranie. Jeden zabieg nikogo od was. Tylko od nas. Potrzebne nam. To nagranie. Nie mamy kredytów, ale. Nie za każdą przysługę płaci sie kredytami. To też mawia wasz szef.

- Noo niee wiem… - ochroniarz wyraźnie zawahał się gdy usłyszał prośbę skazańca. Popatrzył na klawiatury i suwaki na konsolecie zwlekając z odpowiedzią.

- Nagrania z kamer to są do wglądu ochrony. A wy nie jesteście z ochrony. Tylko gośćmi. - drugi pokiwał swoją głową by dać znać czemu to nie jest takie łatwe nawet jeśli technicznie do trudnych nie należało.

- Gośćmi specjalnymi. Wasz szef tak mówił, że mamy być w pełni zadowoleni z pobytu tutaj. - Black 8 dla odmiany wzruszyła prawym barkiem - Zresztą nie musimy ich oglądać. Wystarczy że je dostaniemy. To to samo co z oglądaniem tego - wskazała na rzeź poza bunkrem oglądaną jeszcze pare chwil temu - Tu nic juz nie jest normalne, wszystko się pojebało. Ale i wy i my chcemy żeby wróciło do normy, bez robienia sobie na wycieraczkę. Nie starczy że tamta para kundli się tu szwenda? - machnęła ręką na wyjście i kierunek obrany przez parę policjantów - Nie jesteśmy z ochrony. Wy jesteście. Macie znaleźć szefa za bramą. Pójdzie szybciej jak my się stąd zwiniemy, a zwiniemy się z nagraniami. Nie róbmy sobie pod górkę, co? - zaakcentowała pytanie uniesieniem rudej brwi ku górze - Poza tym. Jak go znajdziemy. Morvinovicza. Dostanie cynk dzięki komu poszło tak gładko. Przysługa za przysługe.

- Nie łapiesz.
- ten z grubym karkiem pokręcił tym karkiem a co za tym idzie głowa powtórzyła ten przeczący ruch. - Jak szef się dowie, że wam coś daliśmy to na pewno nic nie pójdzie gładko. - powiedział z odcieniem irytacji albo ironii w głosie. - I poprzednio byliście gośćmi niech będzie, że teraz też. Goście właściwie nie mają tutaj wstępu i nie daje się im żadnych filmów ani nic. Tak to działa. - powiedział kiwając swoją wygoloną głową jakby zaczął sobie przypominać jak to właściwie powinno wyglądać.

- Właściwie po co wam te nagrania? - zapytał przez ramię drugi z ochroniarzy nie przestając ślęczeć nad konsoletą gdy ten pierwszy pewnie główkował czy już wyprosić Parchów na korytarz czy jeszcze nie.

Saper wskazała brodą na ekrany, uśmiechając się pod nosem z ironią.
- Widzieliście korytarz. Drona. Miał oznaczenia MP. Lecą tu. Już tu są - wystukała na holoklawiaturze, czekając aż lektor przełoży znaki na dźwięki i kontynuowała - Mają zgarnąć Jenkinsa i jego artefakt. Przy okazji będą grzebać w kamerach. Za tym nagraniem też. Zrobił się syf, chcecie czy nie, jesteście jego częścią. Będą się pruć. Do was, do Morvinovicza. Usuwanie dowodów. My już mamy wyrok, co najwyżej nas zabiją, ale prędzej oleją. Jesteśmy tylko Parchami. Jak będą robić kipisz nas pominą. Bo nie jesteśmy w stanie zagrozić nikomu spoza formacji. A to nagranie jest ważne. Trzeba je ukryć. Zachować. Uratujecie szefowi dupę, doceni. Potrzebuje ludzi, ma was. Szuka drogi na Orbitę. Sam tam nie poleci - rozłożyła ręce.

- Ehhh, mierda - Latynoska wreszcie przestała obłapiać Promyczka. Zamiast tego pchnęła ją dyskretnie do przodu, samej ruszając dupsko tam gdzie pingwinki z ruskim rodowodem.
- Por tu puta madre, cabrónes… pracujemy dla jednego el jefe, claró? - pokazała na swoja pierś, potem pierś Latarenki, a następnie na pozostałą trójkę patafianów przy konsoli - Mieliście tu nalot, si? Hollyarda i jego drugiego kumpla. Razem z resztą budy. Zbierali na was haki, żeby się przypierdolić bo widać więcej hajsu im potrzeba niż z wlepiania mandatów za śmiecenie… no to już tych nagrań nie ma. Mamy układ z waszym białym garniakiem… teraz to i nasz biały garniak. Siedzicie tutaj, nie ogarniacie co się działo na lotnisku, ani tam na górze - uniosła oczęta ku niebu, a raczej sufitowi, robiąc kolejny krok ku nawijającemu lambadziarzowi - My tu teraz jedna parafia. Też nas wkurwiaja pollas w psich pasiakach, a zaraz ich tu od chuja się nazłazi. No… ale jeszcze ich nie ma - wyszczerzyła się po zwyrolsku podchodząc jeszcze bliżej i flankując się Promyczkiem - Jest szansa żeby ich wychujać jak na prawilnych chicos z rejonu przystało. Zresztą… wam to zajmie chwilę, my nie będziemy patrzeć. To moment, si? Chyba was nie wyjebią z roboty jak przez tą chwilę ktoś wam pierdolnie masaż - przejechała dłonią po ramieniu pingwina - Dwustronny. Wiecie co mój Promyczek potrafi, ze mną w duecie… mierda. Nie zapomnicie tego do końca życia.

- Kulki z rewolweru szefa w twarz pewnie też nie. -
ochroniarz spojrzał na dłoń Diaz jaka spoczęła na jego barku ale gdy podniósł twarz w kierunku stojących Parchów było widać, że ma jakieś “ale” co do tego wszystkiego co mówiły na przemian. Wydawali się we trzech wahać.

- Nie chodzi o gliniarzy takich czy innych. - machnął ręką ten drugi co już raz czy dwa też się udzielił. Wzmiankami o przybyciu MP czy innych gliniarzy ochroniarze jakoś nie wydawali się specjalnie przejęci. - Przyjdą, to przyjdą, niech zabierają tego mądrale z jego syfem i niech spadają. - machnął ręką jeden z nich nawet chyba zadowolony, że pozbędą się tego kłopotu.

- W ogóle chyba trzeba by mu coś powiedzieć by pakował walizki czy co. Gdzie on w ogóle teraz jest? Nadal u Kozlova? - odezwał się ten trzeci najbardziej dotąd milczący. To wywołało kolejną cegiełkę konsternacji u pozostałych i ten z największym karkiem wrócił do swojej konsolety i znowu coś poprzestawiał na niej.

- Co jest? - sapnął zdziwiony gdy na ekranie ukazały się śnieżące trzaski zamiast jakiegoś obrazu.

- A co? - zapytał ten po lewej zerkając na ekrany kolegi.

- No kamery tam nie działają. A przed chwilą były. - odezwał się największy i najbardziej wygadany.

- No to cofaj się aż znajdziesz takie co działają. Trzeba tam posłać kogoś by naprawił i sprawdził co się stało. - odparł ten po prawej niezbyt przejęty.

- No jest. Ale dopiero przy pralni. A w całym medlabie i okolicy siadły kamery. - odparł z zastanowieniem główny rozmówca Parchów w sterówce.

- No to wyślij tam kogoś, niech wymieni na nowe albo co oni tam z nimi robią. - ochroniarz z ciemną czupryną poradził koledze.

- To nic nie da. Wymiana - Nash wystukała krótką odpowiedź, zezując na zostawioną na stoliku w okolicy paczkę papierosów. Podeszła do niej i wyciągnąwszy jednego, zaciągnęła się z wyraźną przyjemnością, odpalając go zapalniczką. Dopiero wtedy podjęła pisaninę - Artefakt. Uaktywnił się. Zaburza pole elektromagnetyczne. Psuje sprzęt elektroniczny. Poza tym świeci. Lewituje. Widać go z orbity. Sygnał. Pełen serwis. - parsknęła, zaciągając się po raz drugi. Przy trzecim buchu spoważniała, przejeżdżając uważnym spojrzeniem po każdym z ochroniarzy po kolei - Zajebie was jak cokolwiek zrobicie, co? Kacap. Szkoda by było - zakrakała do kompletu, wykrzywiając usta w kwaśny półuśmiech, choć złote oczy zostawały poważne - Alternatywa. Zawsze jakaś jest. Te nagrania. Z operacji żołnierzy robionej przez Greena. Tego co go tu macie zamkniętego. Zgrajcie je, schowajcie przed MP. Na wszelki wypadek. Znajdźcie szefa. Ma dobrą obstawę, nie padnie tak łatwo. Też tu wróci. Do tego momentu - skrzywiła się, zaciągając po raz czwarty i patrząc temu od gadania prosto w oczy - Schowaj je. Proszę. Zabezpiecz. Na wszelki wypadek. Morvinovicz zdecyduje co z tym zrobić, jak tu się przytoczy. Wtedy wy nie łamiecie jego zasad, my nic nie widzimy, a materiał jest zabezpieczony. - zaciągnęła się ostatni raz, wzdychając ciężko - Nikt więcej za ten syf nie musi zdychać.

Mężczyźni w mundurach z “Security” na plecach zawahali się patrząc na siebie porozumiewawczo jakby mieli się naradzić za pomocą spojrzeń. Cała sytuacja wydawała się kłopotliwa dla nich i tak daleka od standardów regulaminów i poleceń, że wyraźnie się czuli zagubieni. Na wszystkich też widocznie działała presja powrotu szefa. Nie chcieli się znaleźć na linii gniewu jego lufy ale ciężko im było przewidzieć jak zareaguje. Parchy powinny tu być czy nie? Nagrania im można udostępnić czy nie? Zgrywać coś na zapas czy nie? Jak zareagować na MP które jeszcze zanim się pojawiło poszarogęsiło się tutaj nieźle a co zrobią jak tu fizycznie przybędą? Szef by był to by powiedział co robić a tak…

- Dobra chyba jak zrobimy kopie z nagrań to się nic nie stanie. Najwyżej je skasujemy czy co. - ten największy otarł spocone od tych rozmyślań czoło i zdecydował coś w końcu. Ten najmniej wygadany pokiwał głową i coś zaczął gmerać na swojej konsolecie. Na jego ekranach pojawił się medlab i jego okolice. Film cofał się w przyśpieszonym tempie więc ciężko było zauważyć jakieś inne ruchy poza stabilnymi elementami krajobrazu jak ściany czy podłogi.

- A z tymi Parchami co weszli robimy coś? - zapytał Gienadij wskazując na piątkę skazańców jacy niedawno przeszli przez śluzę i obecnie maszerowali przez ten długi, lekko zakręcający korytarz.

- Niech se idą. Dojdą do publicznego i tam niech się urządzą. - ten największy rzucił okiem na niezbyt ciekawy obrazek maszerującej w pustym korytarzu grupki i nie wydawał się tym przejęty. Nie bardziej niż szefem który gdzieś tam był w niewiadomym stanie i była szansa, że wróci.

Część dowodów zabezpieczono, tyle i aż tyle musiało na razie wystarczyć. Nash odetchnęła dyskretnie, kiepując papierosa w kryształowej popielniczce, przypominającej już bardziej petunię, niż cokolwiek innego.
- Dajcie im tu wejść - poprosiła lektorem, wstając na własne nogi i przestając podpierać ścianę - Weźmiemy sprzęt od Greena, przegrupujemy się. Wy znajdziecie zgubę - machnęła brodą na konsole - Pójdzie szybciej. Sprawdzimy też Jenkinsa i medlab. Na wszelki wypadek. - tu popatrzyła na Diaz i zrobiła minę sugerującą kto się tym zaraz zajmie - Wyjdę po nich. Zgarnę i przypilnuję żeby nie narobili syfu. Jak się do was zwracać? - spytała na koniec, spoglądając po kolei na każdego z trójki Rosjan.

- Nie mamy wyjścia. Mają takie uprawnienia, że wejdą gdzie chcą. - ten największy wzruszył ramionami i skrzywił się widocznie wcale nie zadowolony z nadzwyczajnych uprawnień mundurowych jakie im dawał stan wojenny.

- Ona chyba mówiła o tych z Obrożami. - zwrócił mu uwagę Gienadij. Ten w środku skrzywił brew patrząc na niego podejrzliwie a potem tym samym spojrzeniem poczęstował Black 8.

- Dobra to sobie idźcie po nich. - odpowiedział trochę podobnym do obrażenia tonem, że Black 8 mówi tak nieprecyzyjnie bo sam w swoim mniemaniu pewnie pojął co i jak trzeba więc wina nie leżała po jego stronie. - Ale oni nie mają zaproszenia szefa więc zostają w cywilnym. - dodał podnosząc palec do góry by podkreślić swoją stanowczość.

- To jest Bulat a tamten to Marat. - Gienadij uzupełnił wypowiedź kolegi o imiona wskazując odpowiedni na swojego sąsiada o byczym karku a potem na kolegę siedzącego przy ścianie.

- Asbiel. A to Diaz - Nash puknęła napierśnik, następnie wskazała na piromankę. Wysiliła się nawet na mniej cyniczny uśmiech, parskajac krótko przez nos. - Poczekam na nich przy bramie. Diaz. Sprawdzasz medlab. Spytaj Roya czy ogarnął co trzeba. I Kozlov. Miał przyszykować leki. Poza tym. Sprawdź czy mają medpaki, apteczki. Coś co się nam przyda tam na zewnątrz - nadawała lektorem, wytaczając się ze sterówki i kończąc przekaz po drodze - Będziemy tego potrzebować. A teraz do roboty. - zakrakała na zakończenie, idąc szybko gdzie brama i zostawiając Latynoskę odbijającą gdzieś po lewo razem z ckmistką i długonogą blondynką. Inteligent z miotaczek oraz brunetka szli za to przy saper, wystukującej na klawiaturze wiadomość do wszystkich Greyów w klubie:
"Kierujcie się do części prywatnej. Właz za salami socjalnymi dla bydła. Macie mój namiar, traficie."
- Poczekamy przy bramie - lektor zachrobotał na korytarzu, Nash splunęła przez ramię - Nogi mnie bolą, nie mam ochoty łazić więcej niż to konieczne. I użerać się przy wejściu. Za stara się na to robię.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 09-06-2018, 04:20   #344
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Dotarli. Zadanie wykonane. Wykonane, kurwa! Pies drapał, że pomniejsze, nie będące CH. Było powietrze, była temperatura, był spokój. I chuj z całą resztą. Można było zejść z ciśnienia i odpocząć, a było po czym. Szaleńczy bieg, który właściwie nie miał chwili przerwy od wyjścia z poprzedniego schronu był zajebiście intensywny. Banda zjebów, z którą nie było żadnej współpracy i sensowniejszego pomysłu niż napierdalanie do przodu, nie sprzyjała jakimkolwiek przemyśleniom nad planem. "Nie ma na to czasu" to pierdolenie kretynów, których mierną skuteczność widać w statystykach. Dotarła połowa Parchów, która wchodziła. Jebana połowa. Przecież to była kpina. Ten ważniak, co dyrygował ferajną był taką samą kpiną. Chuj z nim.

Dotarła, choć przy samej końcówce brodziła przy podłodze. Mijając Grey 35 i zbiegając osunęła się na kolana. Miała przynajmniej wystarczająco dużo czasu, by podnieść się do zgiętej pozycji i dopełznąć do włazu. Kurson była w takim stanie, że nawet dekontaminacja nie podratowała jej wyglądu. Ujebana sino-buro-szkarłatną posoką była niemalże cała. Mokre podgolone tlenioneblond kłaki wyglądały jak kępka krwawego kawałka siana. Facjata prosto z getta zasymilowała krew mocniej niż był w stanie zmyć deszczyk. To, co odtajało zaczęło spływać, wraz z jej ogólną kondycją fizyczna przypominała bardziej jeszcze-ruszającego się trupa.

Najgorsze we wszystkim było to, że wracało czucie, tak doskonale sparaliżowane przez etan. Nakurwiało tak mocno, że przyćmiewało myśli i wizje. Wzrastająca temperatura ciała odwrotnie proporcjonalna do adrenaliny była cholernie nieprzyjemna. Krew spływała i zbierała się w ustach, które trzeba było sukcesywnie wypluwać na zewnatrz. Mimo wszystko Grey 32 wolała taki ból, niż psychiczne tortury wynikające z siedzenia w ciupie przez okrągły rok. Ból był dobry. Człowiek wiedział, że się napracował i mógł odpocząć usatysfakcjonowany efektami. Tutaj co prawda nie był w stanie czegokolwiek wypracować z tymi ćwokami, ale przez ból wiedział, że żył i mógł odpocząć.

Kurson miała tak słodko wyjebane na wszystko, że nawet zrezygnowała z wrzucania Grey 35, który przekładał splendor interpersonalny własnej osoby nad trzymaniem ludzi w akceptowalnej kondycji. Najwidoczniej w jego wykonaniu triaż brał pod uwagę własne zyski. "Na chuj marnować chemię na tych, których nie lubię, więcej zostanie dla mnie", żeby jeszcze ten piździelec myślał wtedy kiedy trzeba, to teraz miałby miejsce do upychania swoich skarbów. Chuj z nim.

Reszta to dopiero się obudziła. Blond droniara nagle zaczęła się dzielić a wszyscy zrobili sobie święto dziękczynienia. Chuj z nimi. Zaczepiona przez kogokolwiek z pewnością odwarknęłaby "Teraz? Teraz to się pierdolcie", gdzie wcale nie przeszkadzałyby jej dopiero co poznane twarze Grey 800.

Milczała. Tak jak na początku, choć z innych pobudek. Najpierw, bo błędnie uznawała akcje za oczywiste, później gadała bo nikt nie myślał, a teraz znów milczała z racji tego, że nawet gadanie nic by nie pomogło.

Mogłoby jej być szkoda stracenia 39. Typ ogarniał, choć z łbem miał coś nasrane, a za chojrakowanie dostał przez łeb i się doigrał. Został jeden technik na sali... Albo z nią się przeproszą, albo będą wysadzali wszystko, co im nie będzie działać. Chuj z tym.

Co do wysadzania... Kamizelka z kolekcji C4 wciąż była w modzie. W ciasnym pomieszczeniu mogłaby dalej wyjebać połowę fundamentów. Jak ją miało wyjebać, to czy miała myśleć o reszcie?Jakoś nikt się tym nie przejmował. Kurson tym bardziej. Chuj z tym.

Jedyne, czego w tamtym chciała to odpoczynku. Zlewając pozostałą czwórkę wybrnęła z przedsionka na przeciwległą ścianę, pod którą się osunęła. Kawałek ściany, o który mogła się oprzeć był nieskończenie bardziej atrakcyjniejszy niż chodzenie z tymi ćwokami po schronie. Ktoś w końcu w środku musiał być, więc nie było niczego przydatnego. Ale jak chcą... To niech kutasiarze się bawią, byle daleko. Kurson natomiast... Mogła przywitać teoretycznie zbliżającą się zgraję psów.
 
Proxy jest offline  
Stary 09-06-2018, 22:02   #345
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Albo my albo one! To jest wojna! Wojna totalna! (38:00) 1/2

“To miasto duchów. Ani jednego ciała, ale wszędzie dookoła wyraźnie widać ślady straszaków. Myślcie o tym co chcecie.“ - “Szczury Blasku” s.28



Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 4 220 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 38:00; 120 + 60 min do CH Grey 301




Grey 35



- Trochę tu smętnie. - blondynka o numerze kodowym Grey 83 zmarszczyła nosek gdy mijali kolejne sale, otwarte drzwi na kolejne albo mijali kolejnych ludzi. Widok budujący nie był. Ludzie wciąż byli ubrani kolorowo. Zupełnie jakby przyszli do jakiegoś klubu czy kasyna. Co pasowało wystrojem do części naziemnej i podziemnej klubu jaki właśnie przeszli. Chociaż ich wygląd a zwłaszcza nastrój wydawał się dobrze komponować w jedną zdewastowaną całość podobnie jak i wygląd wnętrza klubu. Krawaty były poluźnione albo w ogóle zdjęte, koszule rozpięte, zgrabne kiecki przykryte kocami w ochronie przed atmosferą schronu lub w instynktownym odruchu ochrony przed wszelkim złem.

Atmosfera przypominała rozbitków na tratwie ratunkowej. Panował ponury nastrój beznadziei. Do reszty dobijał działające tam czy tu holo. Wyświetlane tam wiadomości na żywo przedstawiały scenę jak z regularnej wojny. Żołnierze a raczej podobna zbieranina różnych mundurowych tak samo pstrokata jaka niedawno przemieszczała się wozem lotniskowej straży pożarnej i na pokładzie “Eagle 1”. Ta zbieranina toczyła regularną walkę z takimi samymi stworami jakie Parchy zostawili niedawno za niewłaściwą stroną drzwi. Tylko skala była większa. W śnieżnej zadymce o trzycyfrowych temperaturach ujemnych toczyła się zażarta walka między bronią ludzi a szponami potworów. Ludzie wspierani przez działka pojazdów, moździerze i ciężki sprzęt o czym świadczyły duże eksplozje widoczne na ekranie. Pewnie artyleria albo lotnictwo. Słaba widoczność jednak nie sprzyjała ludziom. Co chwila jakiś żołnierz padał powalony przez kły i pazury znikąd pojawiających się stworów.

Według komentatora IGN który zastępował zaginioną koleżankę Olivię Conti, walki toczyły się w pobliżu kosmoportu. Reporter podkreślał dramatyczność sytuacji mówiąc o ostatnim punkcie oporu ludzi na Yellow 14. Sytuacja jaką widać było na kamerach rzeczywiście była dramatyczna ale siłą rzeczy pokazywała tylko kilka wyrwanych z całości bitwy scenek. Nie różniło się to jakoś specjalnie od walk jakie grupka Parchów stoczyła ledwie z kwadrans temu o poziom wyżej. A całościowo jeśli w całym kosmoporcie było tak jak widać było na kamerach to w odległym o kilkadziesiąt kilometrów kosmoporcie też było kiepsko.

Ludzie którzy oglądali ten widok na holo zdawali się być tego boleśnie świadomi. Zupełnie jakby na tej tratwie dowiedzieli się, że port do jakiego mieli nadzieję dopłynąć właśnie spłonął albo trawi go pożar. W tym momencie Grey 35 dostał wiadomość od Black 8.

Cytat:
"Kierujcie się do części prywatnej. Właz za salami socjalnymi dla bydła. Macie mój namiar, traficie."
- Nie wiem po co nas zrzucali. Tego się już chyba nie da odkręcić. - mruknął Fush obserwujac wiadomośc widoczne na ekranie. Przbrnięcie przez kolejne sale i korytarze pełne tego ponurego tłumu trochę potrwało nawet jak wiedziało się,że trzeba iść na namiar Black 8. Sygnał jednak nie uwzględniał takich “głupot” jak ściany i inne przeszkody a jedynie podawał odległość i kierunek w linii prostej. W końcu jednak wyszli na korytarz na końcu którego zobaczyli większą bramę. Ta uchyliła się stopniowo i tam widać było jż sylwetki Black 8, tego giganta z miotaczem ognia, Grey 20 i jakąś laskę w jakiejś kiecce.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; zachodnie lotnisko; HQ; 36 320 m do CH Brown 5
Czas: dzień 1; g 38:00; 360 + 60 min do CH Brown 5




Brown 0



Sprawa ze znalezieniem plecaka i zapakowania do niego sprzętu poszła dość gładko. Największa trudność stanowił częściowo walający się po podłodze sprzęt i chaos ludzi Aki którzy wciąż coś wynosili i przepakowywali jak nie na siebie, to do plecaków, jak nie do plecaków to do transportera. Ale Brown 0 była w odpowiednim miejscu do takich “zakupów” by zabawić się w św. Mikołaja, Dziadka Mroza czy inną Śnieżynkę dla jej przyjaciół w klubie.

Skończyła z nieźle wypchanym plecakiem w podobnym czasie w jaki i najemnicy skończyli pakować sswoje zabawki do transportera. Teraz wewnątrz wozu było dużo ciaśniej bo wszedzie gdzie się dało upchano jakieś skrzynki, pojemniki, torby i plecaki. A co się nie dało walało się po podłodze. Widocznie ludzie Aki wykorzystali okazję do oporu.

Następny punkt lotniskowej wycieczki też był względnie łatwy. Jazda do Blackpoint 3. Z zamknięciem tej kapsuły też poradziła sobie podobnie jak z kilkoma poprzednimi i elektroniczne zamknięcia nie mogły zatrzymać jej na zbyt długo. Tutaj jednak chociaż droga kapsuły również stanęła przed komandosami Aki otworem to już albo się śpieszyli albo uznali, że sprzętu im wystarczy. Carnage zabrał tylko drona z kapsuły, wystawił go na zmarznięte lotnisko i wrócił do transportera. Tam chwilę gmerał przy swoim droniarskim panelu ale w końcu ucieszony dał znać, że wszystko gra. - No to mamy parasol. - uśmiechnął się z zadowoleniem i reszta oddziału też chyba była z tego zadowolona.

Po lotnisku został im ostatni punkt do odhaczenia: powrót do głównego terminala. Aka tak jak obiecał porucznikowi Delgado odwózł Maye pod same drzwi, wyszedł z nią i dwoma swoimi ludźmi, z cieniem widocznego latacza nad głowami i uderzył w drzwi. Ze środka otwarli mu żandarmii. Przez chwilę obie grupki mierzyły sie wzrokiem i było prawie pewne, że zaufanie do żandarmów, przynajmniej tych od srg. Montany, znacznie spadło po ostatnich wydarzeniach.

- Poruczniku Delagado, odstawiam Mayę tu na dole. - Aka pewnie celowo zameldował się oficerowi siedzącemu o kilka pięter wyżej by nie powtórzyła się sytuacja z damskie ubikacji.

- Zrozumiałem, dziękuję Aka, moi ludzie już się nią zajmą. Dobrze, że wróciła, przyda sie tutaj. - porucznik MP nie rozpoznał zagrania dowódcy najemników albo w udany sposób udał, że nie rozpoznał. W kazdym razie głos miał trochę poddenerwowany jakby powrót drugiej informatyczki był mu bardzo na rękę. No rzeczywiście z kwadransa to zostało już parę minut zapasu a może nie wszystko szło jak powinno.

- Do widzenia Mayu. Życzę ci tego samego co ty mi życzysz. - w głosie Aki słychać było ciepły uśmiech choć jak zwykle na zewnątrz było widać tylko beztwarzową maskę hełmu. Dowódca oddziału najemników skłonił się lekko górną połową ciała nim odwrócił się i wrócił ze swoimi ludźmi do Transportera. Z wnętrza jeszcze zdążyła jej wesoło pomachać Conti na pożegnanie. - Nie bój się jak tylko będę przechodzić obok takiego jednego marine to mu przekażę! I dzięki z tą kamerą! Kochana jesteś! - krzyczała szybko reporterka bo komandosi już zamykali właz transportera. Na koniec przesłała jej jeszcze buziaka. Chyba, bo przez gazmaskę nie widać było twarzy ale gest z dłonią na płask pasował jak ulał do przesłania sympatycznego całusa.

I Maya została sama z czwórką MP. Z czego dwóch zostało przy drzwiach na dole a dwóch wróciło z nią do kwatery głównej na szczycie wieży. Atmosfera rzeczywiście okazała się dość nerwowa. - No czy wy tu w ogóle powariowaliście?! Myślicie, że ja tam na dole nie mam koło kogo chodzić?! - paramedyczka w egzoszkielecie piekliła się opatrując srg. Montanę. W przeciwnym narożniku czyli po drugiej stronie sali, tam gdzie niedawno siedziała Vinogradova i Conti, teraz siedziała zmaltretowana srg. Johnson. - O! Chociaż jedna co nie sprawia kłopotów! - Herzog wskazała na właśnie wchodzącą informatyczkę.

- O, Mayu, dobrze, że wróciłaś. - porucznik z ulgą powitał powrót czarnowłosego Parcha. - Pomóż sierżant Johnson zająć jej miejsce. A jak skończysz to prosiłbym cię tutaj. - informatyk MP wskazał z trudem ukrywając zdenerwowanie kolejną na specjalistkę od ciężkiej broni i ładunków wybuchowych a potem na swoje miejsce obok gdzie wcześniej siedziała informatyczka. Widocznie jedna z nich miała usiąść po jednej jego stronie a druga po drugiej. Sierżant też wyglądała na świeżo opatrzoną i wysmarowaną jakimiś maściami więc paramedyczna pewnie właśnie się skończyła nią zajmować.

Blondwłosa sierżant stękała, zaciskała zęby i cicho syczała gdy Maya ją wzięła pod ramię i krok po kroku przeszły na stanowisko przy konsolecie. Tam sierżant usiadła z wyraźną ulgą. - Ma szczęście, że mnie przygięło… Bo dopiero bym mu spuściła łomot… - syknęła cicho zezując złowrogo na opatrywanego aresztanta z MP.

- Pani sierżant, proszę się uspokoić. Teraz to jest aresztant. Pan kapitan wróci to zajmie się jego sprawą. A jeśli nie no to zostawił nam wytyczne. A teraz jeśli jest pani w stanie pełnić obowiązki to proszę o zapoznanie się z sytuacją. Przydałaby się pani fachowa opinia. Jakiegoś… no kogoś z doświadczeniem w temacie. - porucznik jako, że był o krok od obolałej sierżant jednak usłyszał jej pogróżkę i też chyba miał dość tych ciągłych przepychanek i pogróżek na swoim pokładzie. Wskazał więc na ekran przed jakim Brown 0 właśnie posadziła sierżant i ta pokiwała wreszcie głową sprawdzając tą aktualną sytuację.

Skazańcowi w brązowych barwach jednak nie dane było zająć jej miejsca obok porucznika. Najpierw przyszła jej wiadomość tekstowa. Gdy ją odpaliła okazało się, że to od jednego ze skazańców chociaż nigdy wcześniej go a raczej jej, nie spotkała.

Cytat:
“Cześć, jestem Yv czyli jak tutaj to Grey 83. Rozmaiałał z Grey 35 i powiedział namo Guardianie i jak nas wyratowałaś. W ogóle nie mieliśmy pojęcia, nikt nam nic nie mówił wcześniej. Ale dzięki, wielkie, postawię ci kielicha czy co tam lubisz ak się spotkamy ;* “
Drugim powodem była Herzog. Skończyła chyba opatrywać Montanę bo ten zapytał widząc, że paramedyczka wstaje, zbiera swoje rzeczy do plecaka i szykuje się do odejścia. - A dostanę jakieś painkillery? Ona mi chyba złamała nos! - sierżant wskazał brodą na siedzącą przy konsolecie Johnson.

- Obawiam się sierżancie, że przy moich tak skromnych zasobach jestem zmuszona zarezerwować środki przeciwbólowe na poważniejsze przypadki. - odpowiedziała oschle paramedyczka i jakoś w ogóle nie brzmiało jakby oświadczyła to z żalem. Wstała energicznie zarzucając swój plecak na ramię i również bez żalu zostawiła za plecami skutego sierżanta. - Panie poruczniku, proszę o pozwolenia rozmowy z poszkodowaną. - Herzog zatrzymała się przed konsoletą i wskazała na Mayę. Delgado też zerknął najpierw na rozmówczynię potem na “poszkodowaną” i znowu na blondynę.

- Teraz? A to nie może poczekać? - zapytał markotnie zerkając na wciąż puste miejsce przy swoim boku na którym powinna zasiadać druga informatyczka. Do tego pewne ta sprawniejsza w tym informatycznym duecie.

- Lepiej by nie czekało. Jako lekarz doradzam jak najszybsza konsultację z psychologiem po takim zdarzeniu. - właścicielka egzoszkieletu wskazała kciukiem za siebie na skutego Montanę. - Nie jestem pełnoetatowym psychologiem ale przeszłam odpowiednie przeszkolenie na takie sytuację. I lepiej by taką rozmowę przeprowadzić jak najprędzej po zdarzeniu i we względnym spokoju. Na osobności. I z reguły kobieto rozmawia się w takich sytuacjach z kobietami albo bardzo bliskimi i zaufanymi ludźmi. No chyba, że pan, panie poruczniku czuję się na siłach. - paramedyczka po kolei wymieniała szybkim i zdecydowanym głosem kolejne możliwości i z każdym kolejnym zdaniem wychodziło coraz bardziej dobitnie, że raczej ciężko o kogoś o lepszych kwalifikacjach niż ona sama. Porucznik chyba prawie jawnie spanikował gdy uzmysłowił sobie o jakich sytuacjach, rozmowach i konsekwencjach ona mówi.

- Nie, nie nie, no skądże! Proszę kontynuować. No ale tez proszę bez przeciągania struny tu naprawę sytuacja jest bardzo poważna i pomoc Mayi będzie bardzo potrzebna. - porucznik zdecydowanie amahał ręką i pokręcił głową dając znać, że woli z tak trefnymi tematami nie mieć nic wspólnego. Ale też zdawał sobie sprawę, że niewiele czasu zostało by akcja jaką zamierzali przeprowadzić w elektrocipełowni weszła w decydującą fazę. Ale na razie jeszcze ją puścił. Informatyczka i paramedyczka wiec zyskały chwilę spokoju przechodząc nomen - omen do kobiecej ubikacji.

- I jak się czujesz? Coś cię boli? - zapytała Renata z troskliwą uwagą gdy zostały same w ubikacji. Jak zauważyła Vinogradova krwi na podłodze, ścianach i zlewie było trochę więcej niż gdy je ostatnio opuszczała. Akurat jakby ktoś je juchą skropił w paru miejscach. Renata też to pewnie dojrzała bo zdawała się traktować sprawę poważnie. - Ładny makijaż. To dla zamaskowania śladów? - powiedziała przyglądając się twarzy Rosjanki.

Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Brownpoint 4. I wyznaczył kolejne, Brownpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzinę rezerwy.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klub “H&H”; schron Morvinovicza; 32 340 m do CH Black 4
Czas: dzień 1; g 38:00; 360 + 60 min do CH Black 4




Black 8, Grey 32, Grey 33, Grey 35



Ciężko chyba było się bardziej wjebać. Co mogło być bardziej? Przygrzmocić w wóz komendanta komisariatu jaki właśnie obiecuje bezwzględnie rozprawić się z przestępczością? No pewnie coś w ten deseń. A zaczęło się jak zwykle czyli nagle i niespodziewanie. Chyba wszyscy byli zaskoczeni.

Black 8 zostawiła za sobą sterówkę, trójkę ochroniarzy, Parchów i blondwłosego tubylca. Zabrała ze sobą Grey 20 który chyba chwilowo i tak nie miał zbytniego pomysłu co zrobić ze swoim życiem. Jak zwykle zresztą. Tam właściwie ciężko było powiedzieć czy zabrała się sama czy któreś z tej czarno - szarej grupki skazańców ją zgarnęło. Po drodze dziewczyna chyba chciała być użyteczna i pożyteczna jakoś inaczej niż biorąc na sucho w dupę. Więc zapewniała Nash, że jeśli chce to może ich zaprowadzić do tego magazynu gdzie Green 4 ze wspólniczką posiekali jedną z dziewczyn albo tam gdzie chłopaki pokazywali, że go zamknęli.

Tak doszli do tej bramy gdzie czwórka strażników tak bardzo dawno, z kwadrans czy dwa temu wpuszczała ich do środka po interwencji Amandy. Teraz nadal tam stali. I albo nie mieli żadnych “ale” albo dostali jakieś wytyczne ze sterówki bo tym razem sprawa otwarcia bramy poszła dość gładko. Ochroniarze nie mieli powodów by zatrzymywać trójkę podróżnych którzy już byli w prywatnej części bunkra aby ich wypuścić. Nie było pewne czy jednak wpuszczą do środka kolejnych gości bez interwencji blondyny przyklejonej prawie do Diaz. Była co prawda Tam ale nie było wiadomo czy ma taki urok, wdzięk no i talent w przekonywaniu jaki ostatnio zaprezentowała blondyna.

Na razie jednak szło nadal dość gładko. Z cywilnej części korytarza dostrzegli wyświechtaną grupkę czwórki Parchów w szarych barwach. Tą samą bandę którą wcześniej widzieli na monitorach ochrony w sterówce. Brakowało tylko Grey 32. Obydwie grupki dzielił coraz mniejszy kawałek korytarza. Najpierw gdyby nie komunikatory musieliby krzyczeć do siebie, potem zbliżyli się na tyle, że wystarczyło podnieść głos i gdy dzieliło ich ostatnie kilkanaście kroków między nimi szczęknęły głośniki w prywatnej części bunkra.

- Mówi szef. - przez głośniki popłynął głos Morvinovicza. Reakcja jego pracowników była taka jakby przez te głośnik odezwał się jakiś umarlak z zaświatów. - Ulanov, Timofiej, Gomrov i Kazaj są proszeni do mojego gabinetu. Pilnie. - w głośnikach znowu dał się słyszeć dźwięk sygnału, tym razem kończący komunikat.

Wszyscy widoczni pracownicy faceta który dał komunikat czyli w okolicy bramy czwórka strażników i jedna krupierka wytrzeszczyła oczy z niedowierzania wpatrując się w zdumieniu w widoczne głośniki. A potem nastąpiła seria mało skoordynowanych ruchów jakby na moment stracili pełnię panowania nad ciałami i nie byli pewni czy chować się, uciekać czy robić jeszcze coś innego. Chwilowo przynajmniej byli zajęci powstrzymywaniem się od jawnej paniki i na resztę świata zwracali minimalną uwagę. W tym także na stojących w otwartym przejściu trójkę gości oraz na zbliżającą się coraz bardziej do tej otwartej bramy czwórkę uwalanych syfem Greyów.

Gdy dzieliło ich te kilkanaście kroków, ledwo przebrzmiał komunikat z głośników, fragment podłogi jakoś się uniósł przy jednej ze ścian. Gdy wszyscy z obu stron zwrócili na niego uwagę fragment podłogi przekształcił się we właśnie odrzucany właz unoszony ludzkimi ramionami. Ramionami w wyświechtanym syfem odmarzajacym mundurze.

- Czysto! - kpr. Mahler błysnął bielą umazanego brudem i krwisto - błotnistą breją uśmiechu po pierwszej sekundzie zaskoczenia. - I cześć. - wyszczerzył się na całego spoglądając na obie grupki skazańców które przypadkowo rozdzielił. Wyszedł z tego otworu a zaraz za nim zaczęła pojawiać się kolejna mundurowa sylwetka. I kolejna. I jeszcze jedna. Z włazu wylazł wreszcie dowódca z ubrudzoną naszywką HASSEL na piersi i swoim zwyczajem wziął się za układania życia innym. Grupka była podobnie poszatkowana jak każda inna która przebiła się jakoś z powierzchni do trzewi schronu. Mieli zabitych i rannych. Nawet dwójkę zdawałoby się zaginionych Greyów, operatora ciężkiej broni, Grey 84 i kierowcę Grey 86. Ich dwójka dźwigała zmasakrowane ciało zabitego Parcha, Grey 81 tak samo jak i marine wydźwigali aż tutaj swoich zabitych.

- Gdzie ich położyć pane kapitanie? - zapytała kapral Mason podeszła do dowódcy i wskazała na trzy sztywne zakrwawione ciała posiekane szponami. Kapitan odwrócił się w jej stronę i w tym samym momencie dostrzegł nową grupkę wychodzącą zza rogu korytarza. Obydwie wydawały się tak samo zaskoczone swoim widokiem jak przed chwilą reszta gdy kapral Mahler uniósł ukryty właz w podłodze. I mieszana grupa różnych żołnierzy, marine i policjantów z jednej jak i żandarmów MP z drugiej strony. A za żandarmami wyszły jeszcze dwa krabowate drony z ciężką bronią. I dwójka Parchów, Grey 32 i 33. Jednak zwłaszcza obydwaj kapitanowie zdawali z wzajemnością przykuwać swoją uwagę.

- Kapitan Hassel jak sądzę. - przywitał się oficer MP w średnim wieku i o ostrych, ptasich rysach nadających mu sępi wygląd.

- Kapitan żelaznych łbów. Yefimov. - westchnął Hassel wydając z siebie ciężkie westchnienie i przecierając zmęczonym ruchem dłoni ubrudzoną twarz.

- Strasznie ciężko pana złapać kapitanie. - powiedział konwersacyjnym tonem Yefimov pozwalając sobie na uśmiech z odcieniem zastanowienia. Raptor rozłożył ręce w geście bezradności.

- I co pan zrobi jak już mnie pan złapał? - policjant wsparł dłonie na swoich biodrach i w końcu popatrzył prosto na swojego rozmówcę z MP.

- Bardzo ciekawe pytanie kapitanie. - sępi kapitan uśmiechnął się z zaciekawieniem i uniósł w górę swój palec. Też chudy i podobny do ptasich szponów. - Można prosić na słówko? - wskazał na jakieś niewyróżniające się drzwi. Raptor spojrzał na nie, przygryzł wargę, wzruszył ramionami i bez słowa ruszył w stronę tych drzwi. Drugi oficer wszedł tam za nim i zamknął za sobą drzwi. Szóstka żandarmów od razu obstawiła drzwi a szyku dopełniły dwa drony strażnice. Podobne do tego którego eksplozję Black 8 widziała niedawno w sterówce ochroniarzy schronu.

- Co jest grane? - zapytał któryś z żołnierzy gdy MP prawie jawnie odcięli kordonem dwóch oficerów od reszty mundurowych.

- Dalej mamy go dźwigać? Po cholerę? Przecież już odwalił kitę a lekki nie jest. - Kai Bugden czyli wedle kodowej nazwy Grey 84 wskazał z pretensją na nieruchome i sztywne ciało zabitego Grey 81.

- Od razu widać, że nie byłeś żołnierzem. I z takim podejściem nigdy nie będziesz. - prychnęła pogardliwie kpr. Mason. - A wy co tak stoicie? Kapitan Yefimov ma pewnie ważne sprawy do obgadania z naszym kapitanem nie dla takich leszczy jak my! Ruchy, ruchy chłopaki! - kapral zareagowała prawie od razu nie pozwalając swoim ludziom na głupie myśli. Ci kończyli wyładunek z ciemnego tunelu. Na końcu wyładował się jakiś saper mówiąc coś o pozostawionych niespodziankach i zamykając z powrotem odrzucony niedawno właz.

- A! Ty jesteś medykiem. Moi ludzie potrzebują pomocy medycznej. - kpr. Mason wyłowiła wzrokiem z przemieszanego tłumu Grey 35 i zwróciła się do niego wskazując na zakrwawionych różnorodną krwią mundurowych.

Żandarmi przed zamkniętymi drzwiami przynajmniej w części musieli być droniarzami. Pewnie operowali tymi krabowatymi robotami z ciężką bronią. Jeden z nich zaczął sprawdzać coś w jakimś datapadzie albo czujniku przywołując po chwili innego. Obaj wpatrywali się intensywnie w te elektroniczne coś dyskutując o czymś cicho.

Przybycie ze świata zewnętrznego tak licznych grup Parchów, mundurowych i żandarmów z MP wywabiło też ludzi z większych sal i poczekalni. Koryatarz przed wejściem do prywatnej części schronu zaczynał się wypełniaćobywatelami Federacji. Robiło się coraz ciaśniej i gwarniej. W ludzi zaczynały wstępować emocje, od radości i nadziei na ratunek po frustrację, gniew i oburzenie za pozostawienie samym sobie. Zasyfiony wygląd nowoprzybyłych jasno kontrastował z tymi co od dłuższego czasu przebywali podziemnym schronieniu i równie jasno mówił, że dopiero co przybyli z zewnątrz.

Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Blackpoint 3. I wyznaczył kolejne, Blackpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzinę rezerwy.

Drzwi niedawno zamknięte otworzyły się. Najpierw wyszedł Raptor a potem MP. Oficer żandarmów zatrzymał jeden z jego podwładnych, ten z tym ustrojstwem coś mu chyba powiedział czy zgłosił bo kapitan z uwagą zaczął śledzić to co ten mu na tym małym ekraniku pokazywał. A kpt. Hassel gdy zorientował się, że to nic do niego ruszył dalej. Przeszedł kilka kroków i zatrzymał się. Rozejrzał się po już kompletnie pstrokatym tłumie jaki zdążył uzbierać się na korytarzu. Nie był skuty ani nie zabrano mu broni. Po chwili zastanowienia oficer wszedł na jakieś biurko jakie stało pod ścianą. Ludzie instynktownie ucieszyli się przeczuwając, że powie coś do nich wszystkich. I nie przeliczyli się.

- Nazywam się kapitan Sven Hassel! Jestem Raptorem! Część z was pewnie mnie rozpoznaje mimo tego syfu co mam na sobie! Kapitan Yefimov streścił mi jak wygląda sytuacja na zewnątrz. - Raptor wskazał na jeden z holo z wiadomościami na żywo jakie było widać z korytarza w jednej z pobliskich sal. Ludzie, zwłaszcza ci bez mundurów zareagowali żywiej domagając się jakichś wyjaśnień, zapewnień czy pomocy. Ale Raptor nie dał im za bardzo dojść do głosu. - To jest wojna! I sprawa jest bardzo klarowna! Albo one! Albo my! Innej opcji nie ma! - krzyknął ponad zebranymi głowami wodząc po oczach wzrokiem jakby szukał kogoś kto mu się otwarcie sprzeciwi.

- Nie jesteśmy żołnierzami! Zabierzcie nas stąd! Ewakuujcie! Macie zapewniać nam bezpieczeństwo! - od zebranych obywateli stopniowo poleciały kolejne argumenty i żądania. Coraz szybsze, coraz głośniejsze i coraz bardziej zdecydowane.

- To jest wojna! Ewakuacji nie będzie! - krzyknął Raptor stawiając na brutalną prawdę. Podziałało. Ludzie wydawali się zszokowani tą informacją zbyt bardzo by od ręki na nią zareagować.

- Jak to nie będzie?! Musi! Muszą nas stąd zabrać! Nie mogą nas tu zostawić! - po chwili stuporu poleciały pierwsze argumenty wciąż przesycone niedowierzaniem.

- Ewakuacji nie będzie! Kwarantanna objęła cały księżyc! Cały Yellow 14! Nikt się stąd nie wydostanie! Nikogo stąd nie zabiorą! Bez względu na płeć, wiek, rasę, stanowisko czy mundur! Wszyscy tu zostaniemy! Żywi! Albo martwi! - Raptor bezlitośnie ciągnął dalej smagając i wzrokiem i słowem po otaczających go twarzach.

- Niemożliwe! Ja mam immunitet! Ale to chyba chodzi o was? O mundurowych? No przecież nie o ofiary cywilne! Nie mogą nas tu zostawić z tymi potworami! - ludziom ciężko było przyjąć do wiadomości słowa Raptora tak bardzo sprzeczne z ideami Federacji jakie im wpajano od dziecka.

- Jest wojna! Wojna unieważnia wszystkie immunitety! Wszyscy zostaniemy tutaj! Dlatego wszyscy jesteśmy na wojnie! Wszyscy jesteśmy żołnierzami na tej wojnie! Wszyscy musimy walczyć by przetrwać! Wszyscy! Prawnicy! Biznesmeni! Nauczyciele! Żołnierze! Marines! Policjanci! Ochroniarze! Parchy! Żandarmi! Wszyscy, tak samo jesteśmy teraz żołnierzami! Zwyciężymy albo zginiemy! Innych opcji nie ma! - kapitan nie ustępował i dalej twardo obdzierał obywateli Federacji ze złudzeń. Gdy wymieniał jakąś grupkę zawsze wskazywał na jej przedstawicieli.

- Ale my nie jesteśmy żołnierzami! Nie umiemy strzelać ani walczyć! - odezwał się jakiś sfrustrowany głos z pstrokatego tłumu. Kapitan MP w końcu pokiwał głową i z rękami założonymi za plecami odszedł od swoich ludzi.

- Nie wszyscy na wojnie walczą z bronią w ręku! - odparował Raptor od razu. Zamilkł na chwilę i spojrzał gdzieś w bok. Black 8 miała wrażenie, że wyłowił ją z tłumu i patrzy prosto na nią. Milczał tak chwilę zanim znowu się odezwał. - Ale mamy szansę! Mamy szansę wygrać tą wojnę i przetrwać! - krzyknął i odwrócił się znowu w stronę pstrokatych głów które gorączkowo uczepiły się tej nadziei co odzwierciedlał rosnący szmer głosów.

- Ci ludzie! Ci z Obrożami! Parchy! Skazańcy! Dostali albo dostaną kolejne zadanie! Kolejny Checkpoint do odhaczenia! - kapitan wskazał na Black 8 i Parchy w jej pobliżu. - Dostarczyć bombę z punktu A do punktu B. - powiedział to patrząc po zebranych twarzach. Ludzie i w mundurach i bez zaczęli teraz zerkać to na mundurowego stojącego na biurku to na skazańców widocznych w mniejszych i większych grupkach między nimi. Oficer MP powoli zaczął wchodzić w tłum. Wyglądało jakby miał jakieś niewidzialne pole siłowe wokół siebie czy inna aurę bo ludzie rozstępowali się robiąc mu miejsce jakby nie chcieli być w pobliżu niego.

- Coś czego im nie powiedziano to co jest w punkcie B! - krzyknął ponad głowami zebranych. Krzyknął takim tonem, że dało się odgadnąć dwie rzeczy. To, że on już wie co tam jest, i to, że to nic dobrego. - A jest tam gniazdo gnid! Największe jakie dotąd udało się wykryć! Serce roju! Jest szansa, że jeśli uda się tam podłożyć tą bombę i zdetonować rój straci swoją spoistość i wreszcie go pokonamy! Jeśli nie! To te poczwary po zeżarciu Parchów zeżrą nas trochę później! Dlatego! Właśnie dlatego! Zamierzam wspomóc tego jokera wszelkimi zasobami jakie uda nam się zebrać! Uda nam się albo zginiemy! Prędzej lub później. I dlatego! Oczekuję od was wszelkiej możliwej współpracy! Wszyscy siedzimy w tej norze! I dla wszystkich gnid jesteśmy tylko dwunożnym mięsem! Jedyna szansa przetrwać to zabić je zanim one zabiją nas! - kapitan dalej szokował obywateli Federacji kolejnymi zatrważającymi faktami. Ludzie wydawali się być w szoku i kompletnie nie wiedzieli ani co myśleć, ani co robić, ani co powiedzieć.

- Ciekawe. - kapitan MP spokojnie szedł w tym rozstępującym się przed nim chaosie zszokowanych głów. Szedł z rękami na plecach i wzrokiem wbitym w podłogę. Szedł tak zupełnie jakby nie zważając na to co się dzieje dookoła aż zatrzymał się przed jakimś mężczyzną. - Sierżant artylerii Jesper Dupont jak sądzę. - podniósł wzrok gdzieś z butów na twarz mężczyzny. Prawie identycznym tonem jakim przywitał się niedawno z kapitanem Raptorów. Mężczyzna wyglądał na spłoszonego. Zupełnie jakby chciał coś powiedzieć, uśmiechnąć się, zażartować albo zwiać. Ale otaczał ich zbyt gęsty tłum a żandarm wwiercał się w niego wzrokiem.

- Aaaleee ja mam przepustkę! - wydukał z siebie w końcu sierżant który coś mało wyglądał na sierżanta. Raczej jak kolejny cywil ubrany w koszulę i spodnie od garnituru.

- Ciekawe. Ale nieaktualne. Przepustka skończyła ci się dziś rano o 14:00. Dlaczego nie stawiłeś się w swojej jednostce sierżancie? - kapitan gładko przyjął wyjaśnienie kiwając głową i sam zadał pytanie. Sierżant w cywilu parsknął nerwowo.

- No co pan, panie kapitanie… Przecież wszystko się rano posypało, nie dało się stąd wyjść, nie mieliśmy łączności no nic nie dało się zrobić by się zameldować i stąd w ogóle wyjść. - sierżant pokręcił głową uśmiechając się nerwowo pocąc się już całkiem obficie pod tym oschły spojrzeniem surowego oficera.

- Ciekawe co pan opowiada sierżancie. A gdzie jest twój mundur, pancerz i broń sierżancie? Widzę tylko buty wam zostały. Gdzie jest ekwipunek bojowy za jaki odpowiadacie sierżancie? - kapitan znowu zdawał się gładko przyjąć do wiadomość tłumaczenia sierżanta artylerii ale gdy zadał serię pytań podoficer dla odmiany zaczerwienił się i otarł mankietem spocone czoło. - Ah tak. W takim razie zapraszam na słówko. - powiedział odsuwając się by zrobić przejście sierżantowi i wskazując na drzwi za którymi niedawno rozmawiał z drugim kapitanem. Szli tak razem aż pozostali żandarmi nie przejęli podejrzanego a Yefimov nie zatrzymał się gdzieś na pograniczu pierwszych szeregów tłumu.

- Dodam od siebie coś co może nie wszyscy jeszcze załapali! Gdy oficer na terenie objętym stanem wojennym mówi, że mamy wojnę i ogłasza wojnę totalną z totalną mobilizacją! - kapitan zaczął przechadzać się wzdłuż linii tłumu z wciąż założonymi z tyłu rękami. Ludzie nadal cofali się jakby rozsiewał wokół siebie morowe powietrze.

- Nazywam się kapitan Jewgienij Yefimov! I jestem żelaznym łbem z MP! Z żandarmerii polowej jeśli ktoś nie łapie! - krzyknął do tłumu drugi z kapitanów. Zatrzymał się by zmierzyć wzrokiem najbliższe widoczne twarze.

- Mamy wojnę i mobilizację totalną! To oznacza, ze wszelkie wykroczenia będa traktowane z wszelką surowością prawa wojennego! Wszelkie kradzieże, rozboje, rozruchy, dezercje spotkają się z surową reakcją organów ścigania! Przypominam o nadzwyczajnych uprawnieniach sił porządkowych w trakcie czasu wojennego! Ale jakby ktoś nie łapał to w praktyce wszelkie prawa i swobody obywatelskie zostają unieważnione! Teraz z prawnego punktu widzenia wszyscy jesteśmy żołnierzami i wszyscy podlegamy prawu wojennemu! - kapitan MP zawrócił i spokojnie wracał wyznaczoną ścieżką. W niczym jednak nie przeszkadzało mu to siać terror tak samo jak przed chwilą wciąż stojący na biurku Raptor siał szok i niedowierzanie.

- Dlatego oczekuję pełnej współpracy od każdego prawego obywatela Federacji! Nieprawi zostaną szybko wyłapani i jeszcze szybciej osądzeni zgodnie z literą prawa wojennego! - żandarm doszedł do jakiegoś sobie widocznego punktu i znowu zwrócił sie twarzą do tłumu zatrzymując się na chwilę by oszacować go wzrokiem. Teraz już prawie panowała zupełna cisza jakby ktokolwiek bał się odezwać cokolwiek.

- Do tej współpracy zaliczam na początek spis osób i zasobów w bunkrze! Wróćcie do swoich sal i wyznaczcie szefa sali! Na liście chcę wiedzieć ile jest osób w sali, listę z nazwiskami, specjalnościami, oraz wszelkimi zapasami w bronią amunicją, żywnością i medykamentami włącznie! Ukrywanie osób lub mienia będzie traktowane jak sabotaż! Za sabotaż na polu walki grozi kula w łeb! Macie na to 15 minut. Wrócę za kwadrans i chcę mieć te listy! A potem sprawdzę te listy ze stanem faktycznym! I 10 minut! Wiem, że jest tutaj więcej takich osób jak sierżant Dupont! Daję im 10 minut na zameldowanie się u kapitana Hassela! W takim umundurowaniu i uzbrojeniu jakie posiadają! Jeśl takie osoby skorzystają z tej wspaniałomyślnej oferty sądu polowego w trybie doraźnym wówczas przy ferowaniu wyroku będzie wzięte to pod uwagę jako okoliczność łagodząca. jeśli nie! Możecie mi wierzyć ja znajdę takie osoby! I potraktuję to jak sabotażystów. A już mówiłem co prawo wojenne mówi o sabotażystach w takiej sytuacji! - kapitan żandarmerii ogłaszał swoje i ludzi prawie z każdym jego zdaniem ogarniał większy strach. Wszelkie protesty i kwękania jeśli były to zeszły do niewychwytanego dla ucha i wzroku poziomu.

- Panie kapitanie. -
żandarm uniósł głowę i spojrzał na wciaż stojącego na biurku Raptora. - Zostawiam panu dwóch moich ludzi. Jeśli napotka pan przy wykonywaniu zadania jakiekolwiek trudności proszę podać nazwiska tych trudności a ja się tym zajmę osobiście. - Yefimov wskazał na dwóch swoich ludzi i ci faktycznie podeszli do biurka. - A teraz pan wybaczy kapitanie ale czeka mnie zadanie do wykonania. - oficerowie zasalutowali sobie nawzajem i żandarm z trójką ludzi ruszył w kierunku wciąż w tym zamieszaniu otwartej, prywatnej części bunkra. Ludzie też zaczęli się rozchodzić podejrzanie szybko więc korytarz znowu szybko rzedniał. Raptor wreszcie wiec zeskoczył z tego biurka wydmuchując powietrze z ulgą obserwując rozchodzący się szybko tłum.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 09-06-2018, 22:14   #346
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Albo my albo one! To jest wojna! Wojna totalna! (38:00) 2/2

Black 2



Black 2 trochę zwłóczyła z odejściem od sterówki więc obserwowała odejście połowy ich pstrokatej grupki. Wraz z rudowłosą Black 8 ruszył olbrzym od Greyów i czarnowłosa koleżanka Amandy która po chwili rozterki podążyła za nimi. Przy Diaz została więc blondwłosa gwiazda klubu i ciemnowłosa cekaemistka z Grey 200.

Zwółczyli bo Amanda widocznie chciała sama jeszcze spróbować przekonać chłopaków z ochrony do zgrania Blackom tych scenek z kamer skoro już i tak namówieni przez Black 8 robili kopie zapasowe ale jej też nie udało się ich przekonać. Chociaż chyba niewiele brakowało. Pewnie gdyby nie groźba powrotu szefa w każdej chwili mogło to wyglądać całkiem inaczej. W końcu Bułat skrzywił się i mruknął - Oj no Amy, nie mogę, wiesz jaki jest szef jak się wkurzy. - powiedział i w końcu blondynka pokiwała ze zrozumieniem głową i nie przeciągała dalej struny. Wracając do opiekuńczego skrzydła Latynoski szepnęła, że może później coś się uda. Może będzie inna zmiana albo coś się wymyśli.

Zmiana rzeczywiście nadeszła i to znacznie szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Zapowiedział ją kobiecy krzyk niosący się po korytarzu. Trójka kobiet zdążyła odejść tylko kawałek korytarza od sterówki gdy zatrzymał ich ten wrzask. Krzyki nie ustawały i chyba była tam więcej niż jedna krzycząca kobieta. - Co do cholery? - Bułat wstał od swojego stanowiska i też wyszedł na korytarz patrząc w kierunku skąd dobiegały okrzyki nacechowane strachem i bólem kobiet. I zdecydowanie zbliżały się coraz bardziej.

- O Matko Boska Kazańska… - szepnął nagle Gienadij spoglądając na wyświetlacz przed sobą. Wyglądał jakby momentalnie krew stężała mu w żyłach.

- Co jest do cholery!? - stojący już na korytarzu Bułat ponaglił go zdenerwowanym głosem nie wiedząc czy wrócić do sterówki czy wyjść dalej na korytarz w kierunku skąd dochodziły i zbliżały się coraz bardziej te wrzeszczące kobiety. Brzmiało jakby ktoś je tam maltretował ostro. Amanda chwyciła się mocniej swojego Płomyczka szukając u niej bezpieczeństwa i schronienia. Kruszynka niepewna sytuacji ustawiła się nieco bokiem w kierunku krzyków i trochę tak aby mieć pod lufą podejrzany korytarz.

Wreszcie zza rogu wyszedł któryś z ochroniarzy. Wyszedł z impetem trochę ciągnąć a trochę wlokąc za sobą jakąś wrzeszcząca kobietę. Zaraz wyszedł drugi, podobny zestaw. Tu na rogu kobieta upadła na podłogę ale mięśniak na to nie zważał. Zatrzymał się na moment by odwrócić się do niej i warknął ponaglająco - No sabaka! Dawaj, dawaj! - i szarpnął ja za włosy stawiając chociaż na kolana przy akompaniamencie kobiecego skowytu. Dalej nie czekał i wnosił swój marsz jakby wcale mu nie zależało czy kobieta da radę wstać czy nie. Rzeczywiście nie dała rady. Upadła a facet ciągnął ją, wrzeszczącą za włosy po podłodze. Obydwaj ochroniarze w przeciwieństwie do tych że sterówki byli opancerzeni i uzbrojeni na wojskową modłę. W pancerze z brązowymi, parchowymi barwami. I byli tak samo uwaleni rozmarzającym syfem jak każdy kto ostatnimi czasy szwendał się po powierzchni.

Wtedy zza tego samego rogu wyszła trzecia postać. Też w wojskowym pancerzu, też uwalana rozmarzającym syfem ale pod pancerzem było widać jasny garnitur niegdyś pewnie biały. I dla odmiany w dłoniach miała ciężki rewolwer którym machała wesoło. Potem za nim wyszła kolejna para uwalanych ochroniarzy.

Na widok szefa trojka ochroniarzy w lub przed sterówką oraz klubowa gwiazda zareagowała podobnie jak zwierzęta złapane nocą przez reflektory samochodu. Kompletnie im odebrało mowę i zdawali się niezdolni do jakiejkolwiek reakcji. Szef za to reakcje miał całkiem żwawe.

- Kto to tam leży? - zapytał Morvinovicz zatrzymując się nagle i wskazując rewolwerem gdzieś w boczny korytarz. Jeden z tylnych ochroniarzy szybko w nim zniknął by sprawdzić to co zainteresowało szefa. W tym czasie dwóch pierwszych osiłków nieco zasapanych rzuciło dwie kobiety przed drzwi sterówki. Prawie dokładnie pod nogi Bułata. Ten zdezorientowany nie wiedział czy patrzeć na nie, na szefa, na kumpli w sterowce, ubrudzonych kolegów czy jeszcze coś innego. Obydwie kobiety były zapłakane i wyły obłędnie ze strachu wijąc się na podłodze. Mamrotały coś błagalnie ale nie szło zrozumieć co. Obie chyba były tutejszymi “dziewczynkami” sądząc po ubraniach. Obie miały zapłakane i opuchnięte twarze na których łzy, śluz, krew, makijaż, koks i świeża opuchlizna która jeszcze nie zdążyła przejść w siniaki rozmazywały się w jedną, odpychającą maskę.

- To Molotov szefie! Trup! - z bocznego korytarza dobiegł gorliwy meldunek ochroniarza który pobiegł to sprawdzić.

- Trup? - Morvinovicz uniósł lekko brew patrząc w ten boczny korytarz i na tego trupa którego pewnie widział a potem wznowił marsz w stronę sterówki. - Chłopcy, możecie mi wyjaśnić co tam robi trup? Poza tym że leży i zaśmieca mi korytarz. - gospodin uśmiechnął się nie wróżącym nic dobrego uśmiechem i wskazał rewolwerem na korytarz z którego właśnie wracał sprawdzający go ochroniarz. Cała trójka w sterowce stała nadal jak sparaliżowana. Bułat miał pecha bo gdy przed chwilą wyszedł na korytarz to teraz był najbliżej zbliżającego się szefa. On też w końcu po tytanicznym wysiłku zdołał coś wychrypieć.

- Trup szefie? - zapytał prawie się jąkając. Jedna z oćwiczonych dziewczyn wyciągnęła błagalnie rękę w stronę szefa ale jeden z jego osobistych ochroniarzy brutalnie przydusił jej tą rękę butem do podłogi aż ta syknęła boleśnie ale krzyknąć się nie odważyła.

- Tak Bułat, trup. Tam za zakrętem leży trup! Chyba wiecie o tym, ze za zakrętem, pod waszym nosem, leży trup? - z bliska szef wyglądał na tak wkurzonego jak to tylko możliwe. Głos ociekał mu szydzącym jadem gdy machał rewolwerem w stronę korytarza gdzie leżał trup.

- Nie, nie szefie! Oczywiście, że wiemy! No co szef, nie przegapiliśmy tego! - ochroniarz o byczym karku chyba się ocknął bo zaczął machać rękami i gorliwie zapewniać o swojej czujności.

- Aha czyli wiecie, że tam za rogiem leży sobie trup. - Morvinovicz pokiwał głową jakby uspokojony tymi zapewnieniami swojego pracownika. Bułat jeszcze raz energicznie potwierdził kiwając wygoloną głową. - Czyli wiecie, że tam za rogiem leży sobie trup i nic z tym nie robicie… - Anatolij Morvinovicz mówił niezbyt głośno i brzmiało jak podsumowanie jakichś wniosków. Ale pewnie i tak wszyscy w i przy sterowce słyszeli każde jego słowo. Zwłaszcza, że powiedział to jakby sprawdzał linię celowniczą w swoim rewolwerze celując gdzieś w podłogę między swoimi butami a butami Bułata. Ten w panice otworzył usta ale widocznie nie mógł nic odpowiedniego wymyślić bo w końcu zmarł na przemian otwierając i zamykając usta ale nie wydając z siebie ani słowa. Twarz szefa i jego rewolwer hipnotycznie wręcz zdawały się przyciągać jego uwagę i rozpraszając inne myśli.

- Do jasnej cholery! - wydarł się niespodziewanie szef. - Od kiedy nie wiecie co się robi z trupami!? Kundle za rogiem węszą, wpadną zaraz na rewir a ci sobie trupy na głównym placu rozkładają! - wrzasnął rozwścieczony szef wskazując rewolwerem kierunek skąd właśnie wyszli i gdzie w bocznej odnodze leżał Molotov. - I zaćpane dziwki. Zaćpane koksem. Moim koksem! - Rosjanin w niegdyś białym garniturze i nadal złotym Rolexie na nadgarstku teraz spojrzał na dwie przerażone kobiety. Spojrzenie miał takie jakie może mieć szczupak widzący dwie krwawiące płotki zagnane w matnię. I tak obydwie płotki jak i obserwujący scenę zdawali sobie z tego świetnie sprawę. Obydwie kobiety zaczęły łkać i kręciły głowami mazgając się do reszty.

- To ja to posprzątam! - Bułat skorzystał z okazji i wymknął się z okolicy nasrożonego szefa pędząc mimo swej masy jak błyskawica by zniknąć za zakrętem i zająć się trupem. No i wyjść z bezpośredniej strefy rażenia gniewu szefa. Cała scenę zostawił za sobą bez żalu i wahania korzystając z przyzwalającego kiwnięcia głową szefa. Dwójka towarzyszy że sterówki patrzyła na jego plecy z jawna zazdrością.

Morvinovicz stanął w tym czasie nad dwiema łkajacymi kobietami jak kat nad biedną duszą. Obie wyczuwając, że ich życiu lub śmierci zadecydują najbliższe chwile podniosły na niego wzrok ograniczając się jedynie do chlipania. - To ja tu dla was jak ojciec… - powiedział z rozżalonym głosem szef kładąc sobie dłoń do serca. - Z ojcowską miłością tak szczerze i od serca… - żalił się dalej szef przyklejając przed obydwoma chlipiącymi istotami. - Daję wam pracę na warunkach jakich w całym Relict wam zazdroszczą. - pokręcił z niedowierzaniem głową przykładając czułym gestem dłoń do rozmazanego policzka pierwszej z kobiet. Ta coś usiłowała powiedzieć i pocałować wnętrze tej dłoni ale szef nie dał jej okazji. Oderwał od niej swoją dłoń i powtórzył gest z drugą kobietą. - Zapewniam wam schronienie, bezpieczeństwo i opiekę z prawem do dwumiesięcznego urlopu i bezpłatną opieką lekarską. - smutek i rozczarowanie aż wylewały się z każdego ruchu i słowa gospodarza. Obydwie dziewczyny zaczęły coś skamleć przepraszająco czy może chciały coś wytłumaczyć. - A wy mnie okradacie. Okradacie własnego ojca… - powiedział Morvinovicz gdy starł kciukiem kawałek białego proszku z rozbitej wargi dziewczyny i ustawił go w równej odległości między sobą a nimi. Tak, że dzielili perspektywę przez te białe drobiny na jego kciuku gdy na siebie patrzyli. Tym razem do głosu poza żalem i rozczarowaniem spod skóry znów u mężczyzny zaczął wyłazić gniew a u kobiet strach. Pierwsze trzaśnięcie w twarz uciszyło na moment trafioną kobietę ale kolejne wywołały kolejne wrzaski, płacze i lamenty ze strony kobiet i wściekłe przekleństwa u bijącego je mężczyzny.

- Ale nie ma co za złe mieć myszkom, że skubnely serka skoro kotki otowrzyly lodówkę. - powiedział zasapany z wysiłku i wściekłości szef nagle przestając okładać obydwie kobiety, prostując się i odwracając się w stronę sterówki. Włosy mu się roztrzepały więc przeczesał je ręką z tym samym szczupakowym spojrzeniem obdarzając teraz Gienadija i Marata. Obydwaj w tym momencie wyglądali jakby właśnie mieli zejść na zawał. Zaczęli coś mówić i tłumaczyć gorączkowo jeden przez drugiego równie skutecznie jak przed chwilą robił to Bułat i dwie prawie nieprzytomne ze strachu kobiety. Właściciel lokalu uciszył ich jednak jednym ruchem ręki. Podszedł do konsolet i przyglądał się widokom na ekranach.

- No, no… ale ciekawie się tu dzieje… bardzo ciekawe… i śluza wejściowa nie obsadzona… włażą sobie przez nią kolejne wycieczki… a wedle grafiku powinni tam witać gości Gomrov i Kazaj… no, no widzę szykują się zmiany… dużo zmian… prawdziwa restrukturyzacja etatów… dużo stanowisk będzie do obsadzenia… kocura nie ma na pięć minut i proszę… myszki się poczuły… zresztą kociaki też jak widzę… tak, tak, restrukturyzacja jest konieczna… - Morvinovicz obserwował monitoring prowadząc swój monolog i gotując się z wściekłości gdy orientował się dzięki kamerom w rozmiarze strat i aktualnej sytuacji. Jego pracownicy zaś byli całkiem przerażeni. Tylko czwórka uwalanych ochroniarzy wydawała się emanować wyższością i pewnością siebie pewni, że gniew szefa i “restrukturyzacja” ich nie sięgnie. Szef w końcu chyba napatrzył się do woli bo pochylił się nad jakimś przyciskiem i w głośnikach systemu komunikacyjnego schronu rozległ się sygnał zapowiadający jakiś komunikat.

- Mówi szef. - przez głośniki popłynął głos Morvinovicza. Reakcja jego pracowników była taka jakby przez te głośnik odezwał się jakiś umarlak z zaświatów. - Ulanov, Timofiej, Gomrov i Kazaj są proszeni do mojego gabinetu. Pilnie. - w głośnikach znowu dał się słyszeć dźwięk sygnału, tym razem kończący komunikat.

- O! Amy! I wy. - szef odwrócił się od konsolet i wyglądał jakby dopiero teraz dostrzegł klubową gwiazdę i jej towarzyszki. Uśmiechnął się niemal jowialnie wyciągając przed siebie ramiona jakby chciał objąć dziewczynę. Gdyby nie te dwie zaślinione i obtłuczone kobiety czołgające się między nimi, trochę obryzgana kroplami szkarłatu twarz i zmierzwione włosy świetnie by pasował do obrazku dobrego wujka.

- Bo oni weszli bo ona chciała! Piszczała, żeby ich wpuścić bo mówiła, że szef ich zaprosił! Chłopaki przy bramie jej tłumaczyli a ona dalej swoje! Że są pana gośćmi a jak jej powiedzieliśmy, że przecież pana nie ma a nic nie mówił o kolejnych razach no to że są jej gośćmi! - Gienadij nie wytrzymał i posypał się pierwszy. Marat zaraz zaczął usłużnie uzupełniać wypowiedzi kolegi co do reszty zastopowało gospodina cokolwiek chciał zrobić czy powiedzieć. Zaczął słuchać z wielką uwagą a blondynka patrzyła na nich z coraz większą trwogą coraz mocniej wbijając paznokcie w ramię Diaz.

- Ooo… Naprawdę? - mężczyzna w poplamionym pancerzu nałożonym na poplamiony garnitur lekko przekrzywił głowę i uniósł brwi obrzucając blondynę taksującym spojrzeniem.

- No ale… szef ostatnio się zgodził… że są pana specjalnymi gośćmi… a przecież zawsze było, że jak ktoś jest specjalnym gościem to jest dopóki szef nie powie, że już nie jest… a jak szef wychodził to nic nie mówił, że już nie są… no to jak przyszli no to ich zaprosiłam... - blond tancerka mówiła jakby jej zaraz miało serce wyskoczyć z piersi. Nie pomagało też pewnie to, że szef z wolna zbliżał się do niej krok po kroku z rękami założonymi na plecach. Z rękami w których trzymał swój ołowiowy, ostateczny argument. Podchodził wolno kiwając głową i uśmiechając się cynicznie przez co oboje wyglądali jak stary, doświadczony, uliczny kocur podchodzący do żółciutkiego kanarka na uwięzi. W końcu Amy umilkła speszona bo szef zatrzymał się tuż przy niej.

- No niesamowite. Wprost niesamowite. - szef lokalu pokręcił głową z niedowierzaniem.

- I jeszcze zabrała ich do jacuzzi. Z dziewczynami i drinkami. Obsługiwały ich i w ogóle. - dorzucił usłużnie Gienadij a Marat mu wiernie i gorliwie zawtórował. Amanda za to wyglądała jakby zaraz miała się rozryczeć na całego.

- A koks? Koks był? - zapytał z czujnym wyrazem twarzy obserwując z bliska twarz rozstrzęsionej blondynki. Ta rozszerzyła oczy z przerażenia i gwałtownie potrząsnęła przecząco głową.

- Chyba nie. Nie widzieliśmy tam koksu. - odpowiedział po chwili zastanowienia Gienadij.

- Żadnego koksu nie było. - Gomes odezwała się po raz pierwszy od pojawienia się właściciela klubu.

- Nie lubię gdy ktoś mi się wtrąca gdy instruuje personel. - warknął ostro Rosjanin poświęcając cekaemistce równie ostre spojrzenie. Ta więc wzruszyła ramionami i dała sobie siana.

- A więc to tak! - krzyknął szef wychodząc za plecy blondynki aż tą wzdrygnęło. A mężczyźni w sterówce gorliwie pokiwali głowami. - Czyli jednak ktoś w tym cholernym burdelu słucha co ja do niego mówię! - powiedział łypiąc szczupakowym spojrzeniem na ochroniarzy. Ci podobnie jak Amanda w pierwszej chwili nie zorientowali się w zmianie sensu wypowiedzi więc oni znowu pokiwali gorliwie głowami a Amanda zmarszczyła nosek jakby już miała się rozpłakać natychmiast. Dopiero po chwili ta zmiana zaczęła docierać do rozmówców i w na twarzach odmalowało się zdziwienie i dezorientacja. Najbardziej chyba była zdziwiona sama blondynka. Zerknęła szybko na Latynoskę sprawdzając czy ta tak samo usłyszała i zrozumiała co szef właśnie powiedział.

- No i powiedzcie moje drogie jak się udała zabawa? Wszystko było w porządku? Czegoś wam brakowało? - szef dokończył obchód znowu wychodząc przed Diaz i Amandę i teraz przybrał minę troskliwego managera który sprawdza czy jego goście czują się w najlepszej formie i czegoś im nie brakuje do zabawy. Patrzył po kolei na wszystkie trzy kobiety. Strofowana chwilę wcześniej Gomes zerknęła na dwie pozostałe towarzyszki chyba tracąc do reszty rezon czy ma się w końcu odzywać czy nie.


Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Blackpoint 3. I wyznaczył kolejne, Blackpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzine rezerwy.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 4 220 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 38:00; 120 + 60 min do CH Grey 301



Grey 32 i Grey 33



Gdy Grey 32 osunęła się po ścianie w pobliżu wewnętrznych drzwi śluzy obserwując oddalające się sylwetki pozostałej czwórki nie czekała chyba zbyt długo. Tamci znikli za łagodnym łukiem zakrętu a drzwi od śluzy się otworzyły. Przelazł przez nie krabowaty robot od razu biorąc ją na celownik i pod lufę ciężkiej broni. Zaraz za nim przeszedł następny zachowując się podobnie. Ale o ile ten pierwszy filował lufą na zaległą pod ścianą kobietę ten drugi przeszedł kawałek i zatrzymał się celując w głębie szerokiego korytarza.

Potem pojawili się ludzie. Jakieś pół tuzina usyfionych tak samo jak ona mundurowych. Jednak wszyscy mieli oznaczenia MP na mundurach i pancerzach czyli byli z żandarmerii wojskowej. Z nimi też przeszła Grey 33 będąca w podobnym stanie ubabrania jak drugi Parch czy którykolwiek z żandarmów. Na końcu przez śluzę przeszedł trzeci, krabowaty robot i śluza zaczęła się zamykać.

Żandarmi przechodząc obok Grey 32 obrzucili ją spojrzeniem ale nie podjęli jakiejś bardziej zaangażowanej integracji widocznie spiesząc się w swoją stronę. A, że kierunek marszu do wyboru był aż jeden jeśli nie liczyć powrotu za śluzę, to ruszyli w tą samą stronę co niedawno czwórka pozostałych skazańców w szarych barwach.

Dwójce skazańców pozostało albo zostać we dwie przy śluzie albo ruszyć razem z żandarmami do reszty bunkra. Niemniej szybko się okazało, że jednak Parchy nie są władcami własnego losu i MP jednak sobie przypomniało dość jednoznacznie “zapraszając” by iść razem z nimi. Przy okazji zostawili jeden z robotów w korytarzu pewnie by stał na straży. Nieważne z której strony ktoś by zamierzał przemieszczać się tym łukowatym korytarzem.W efekcie takiej polityki sił porządkowych dwójka Parchów znalazła się razem z nimi w dość smętnie wyglądającej, mieszkalnej części bunkra. Tam wychodząc zza jednego zakrętów wręcz nadziali się na chyba większość grupki z jaką pierwotnie podróżowały. Bez trudu dało się w tym pstrokatym, mundurowym tłumie rozpoznać kpt. Hassela i Grey 35. Była nawet również “zaginiona” dwójka skazańców z 800-ki czyli Grey 84 z ckm i Grey 86 z detektorem. I ciało Grey 81 podobnie jak dwa inne ciała zabitych mundurowych. Widać grupka kapitana przywlokła te trzy ciała aż tutaj. Zaraz potem obydwaj kapitanowie udali się na rozmowy a tłum cywili wokół gęstniał z każdą chwilą. Aż wreszcie gdy obydwaj wyszli było już tłoczno jak na jakiejś demonstracji. I rzeczywiscie kpt. Raptorów wszedł na biurko i zaczął przemawiać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 16-06-2018, 00:53   #347
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=hD5hIqeKNVE[/MEDIA]
Tak to już bywa, że kiedy człowiek ucieka przed swoim strachem, może się przekonać, że zdąża jedynie skrótem na jego spotkanie. Niektórzy wyczyniali cuda, byle odegnać od siebie to, co nieuniknione. Zawierali pakty, odwlekali podejmowanie ważnych decyzji, by nie musieć mierzyć się z konsekwencjami, póki grała muzyka, a krew żywo pulsowała w ciele. Uchylali się od obowiązków, bądź w pogoni za wyślizgująca się z rąk normalnością zostawiali tych, którym coś niegdyś obiecywali. Dawali słowo, zobowiązywali się do wspólnego trwania, albo wspierania. Zostawiali za sobą szybko stygnące trupy czując pustą radość tylko z tego, że tym razem nie padło na nich. Zaciskali zęby i pięści, modląc się o przyszłość, jakąkolwiek. Czystą kartkę papieru, na której mogli rysować kreski pod przyszłe plany. Ludzka ręka niestety bywała omylna. Osuwała się, kreski nie wychodziły tak jakby naiwna ludzka dusza chciała. Przeznaczenie zaś bezlitośnie wykorzystywało owe momenty przestoju, z szyderczym uśmiechem na ustach dościgając miotającą się panicznie ofiarę: słabą, mdłą larwę bez cienia godności. Skazaną od samego początku raptem na pogardę, niesmak.
Stłoczona w trwożną masę, cywilna tłuszcza wywoływała w Nash obrzydzenie. Irytowała ją sama konieczność oddychania tym samym, ciężkim powietrzem zatłoczonego korytarza. Prawie mogła dostrzec jak wraz z kolejnymi haustami powietrza, wydychają strach. Czuła go w ich ruchach, postawie. Rozbieganych, rozszerzonych oczach parę minut temu patrzących martwo przed siebie… lecz to się zmieniło. Zwęszyli nadzieję, ich miękkie ciała od razu ją podchwyciły, wchodząc z jałowego biegu na najwyższe obroty. Otaczali ją, zwabieni nagłym pojawieniem się obcych twarzy niczym ćmy wabione płomieniem świecy. Liczyli na ratunek i srogo się zawiedli.
Byli głupi i ślepi. Nie zasługiwali na współczucie, przynajmniej według pokręconych, zwichrowanych norm moralnych rudowłosego Parcha. Ona od zawsze twierdziła, że przeznaczenie jest nędzną wymówką dla frajerów, pozwalającą aby sprawy toczyły się same, zamiast wziąć je we własne ręce.
Patrzyła więc na tłum spokojnie, uśmiechając się w duchu z satysfakcją. Nie na co dzień dało się być świadkiem upadku poukładanego pod linijkę świata tak dużej zgrai ślepców. Praworządnych, miałkich potakiwaczy Federacji, przyzwyczajonych do jej opiekuńczo-ochronnego parasola, rozstawionego specjalnie dla wygody ich nędznych żywotów. Całej tej zbieraniny, uwielbiającej osądzać innych, spijając słowa wyroków z ust sędziów na podobieństwo konających z pragnienia rozbitków pośrodku upalnej pustyni. Tych, którzy cieszyli się na każdy przejaw nieszczęścia drugiej osoby, hołobli fałsz i często na własne życzenie nie chcieli ujrzeć czegoś więcej poza wygodną makietę pozorów porządku oraz praworządności. Nie zamierzała ukrywać, iż nie sprawia jej to absolutnie żadnej przyjemności. Mogła sobie na to pozwolić - ostatnie chwile przyjemności. W końcu zostało jej w porywach do siedmiu godzin życia.

Siedem przeklętych godzin - niby sporo, lecz w rezultacie upłyną szybciej niż da się zauważyć, bo nie szykowali się nie piknik. Centrala nie zapomniała o swoich krnąbrnych owieczkach, system bez zająknięcia odfajkował zadanie na poprzedni Checkpoint i od razu dał następne, a jego treść na moment zburzyła wystudiowany spokój Ósemki.
Górka wydała na Parchy wyrok śmierci, nie nazwała jedynie rzeczy po imieniu. Spoglądając na mapę i nowy cel ciężko szło nie mieć wrażenia, że oto zbliżają się do końca pobytu na Yellow. Transport bomby z lotniska do oddalonego o ponad trzydzieści kilometrów punktu wydawał się nierealny nawet na papierze. Pomysłodawcom planu również musiało to się obijać o głowy, bo pula czasowa w porównaniu do poprzednich zadać została horrendalnie wydłużona, lecz i tak… nie było co liczyć na udane zakończenie misji.
Nowe wytyczne rozproszyły całą radość z widoku zagubionej grupy mundurowych, z Mahlerem i Hasselem na czele, choć akurat ten fragment nie trwał długo. Zdążyli się raptem zobaczyć, przesłać szerokie uśmiechy na widok w miarę nienaruszonego oddziału, gdy zza rogu wyłonili się MP.
Wystarczył jeden rzut oka, aby z piegowatej gęby odeszła cała krew, upodabniając ją do ofiary krioburzy - trupiobladej i zimnej niczym sama Kostucha.

Więc to koniec… cały trud ukrycia paru wrażych dla Góry elementów nie powiódł się. Mimo starań i ryzyka podejmowanego zwłaszcza przed Młodą, przegrali. Saper aż za dobrze widziała kapitana żelaznych łbów podchodzącego do Hassela. Spięła się, dłoń w rękawicy odruchowo powędrowała tam gdzie szlufki granatów, by zastygnąć tam, z palcami zaciśniętymi na obłej puszce. Nie mogła zacząć rozróby, pieprzony kundel nie chciałby tego: śmierci kogokolwiek z bezcennych mundurów, nieważne czy mieli go właśnie skuć i zamknąć. Poza tym podobnym ruchem narobiłaby jeszcze więcej smrodu, zarówno jemu jak i Hollyardowi, Mahlerowi… Patino. To już nie byłby czerwony nakaz, ale i atak terrorystyczny przy próbie ucieczki. Staliby się taki jak Nash: znienawidzone, pogardzane, nic nie warte śmieci z krwią na rękach. Bez szans na uniewinnienie.
Zostawało patrzeć, słuchać, mieląc w głowie gorzkie stwierdzenie - nie postarała się… znowu kogoś zawiodła. Trwała w bezsilnej złości, przełykając gorzkie na podobieństwo piołunu myśli. O dziwo na przegubach Raptora nie pojawiły się kajdanki, nie padły napuszone słowa o pozbawieniu wolności i podobne bzdury. Miast tego zaczęła się rozmowa za zamkniętymi drzwiami dwóch oficerów o podobnych stopniach, przez którą Black 8 sterczała jak na szpilkach i gdyby się dało, wygryzłaby dziurę w sklejce udającej bejcowany dąb. Ledwo mogła oddychać, balansując na granicy furii i obawy, gdy mięśnie ramion drżą niekontrolowanie, a suchość w ustach przyprawia o szaleństwo. Znała niepokojące uczucie, choć cholernie chciała o nim zapomnieć. To było… chore, głupie. Niepotrzebne i do końca nie wiedziała co się dzieje, ale bała się. Pierwszy raz od dawna. Z powodów jakich nie potrafiła pojąć, a raczej udawała przed sama sobą, że nie pojmuje. Tak było prościej, chyba… nie życzyła Raptorowi śmierci - jedno nie ulegało wątpliwości.

Drzwi skrzypnęły, otwierając się ponownie i wtedy wyszedł on, cały na bojowo. Z resztkami szronu, brudu i zakrzepłej krwi na pancerzu jednostki antyterrorystów. Wyszedł bez kajdan, o własnych siłach. Nikt go nie niósł w stanie wskazującym na użycie brutalnej perswazji. Za nim, na podobieństwo cienia, kroczył MP o sępiej gębie. Wskoczył na stół i zaczął mówić. Do swoich towarzyszy, do obcych żandarmów. Do coraz gęstszego tłumu i tych paru wciąż żywych Parchów. Bez zająknięcia przedstawił wizję nowego porządku, zamykając ochronny parasol Federacji i zdzierając część klapek z oczu ślepców, a ruda saper zastanawiała się co owa wolność oznacza w praktyce. Odroczono mu wyrok? Sarze i chłopakom też? Mogli przestać się chwilowo chować? Wszak kwarantanna objęła każdego na tym pierdolonym księżycu, brakowało rąk do pracy. Teraz przyda się każdy, szczególnie ludzie umiejący walczyć, technicy. Droniarze. Każdy przeklęty żołnierz był na wagę złota.
Z mętliku czarnych scenariuszy wyrwał ją… znowu on. Na trzy uderzenia serca złapali kontakt wzrokowy, obserwując się w ciszy, co wywołało u Ósemki zmieszanie. Czego się tak lampił? Dookoła miał masę ciekawszych celów do obserwacji. Pewnie sprawdzał czy ciągle tu jest, nie odwaliła niczego i nie dała skasować rudego łba ładunkom wybuchowym Obroży. Przecież mu powiedziała, że postara się ogarnąć cokolwiek zanim przytoczy się do schronu, był więc ciekaw co udało się zdziałać. Jakie ma dla niego informacje, musiał pamiętać o ostatniej rozmowie jeszcze na lotnisku. Wspólny cel - ochrona jego kumpli. Terrorysta i antyterrorysta ratujący razem ludzi… paranoja.
Tak, definitywnie chodziło o to. Albo o znalezienie lekarza, zapasów. Cel przybycia do klubu znali doskonale oboje. Mógł też szukać Diaz, a bujały się razem. Wykluczone, aby chodziło o coś innego.
Strach znów złapał kalekie gardło w okowy. Najgorszy był lęk przed czymś, czego nie dało się nazwać. Na lęki bez imienia nie pomagały nawet strzykawki.
Szczęśliwie sprawa szybko się wyjaśniła, wraz z nową porcją rewelacji dotyczącą punktu dostawy bomby. Słysząc że Centrala skierowała ich w samo serce roju, Nash przymknęła powieki, wypuszczając powoli wstrzymywane przed chwilą powietrze. Więc w ten sposób przyjdzie jej skończyć - w wielkiej eksplozji pośród krwiożerczych bestii. Złote oczy otworzyły się równie powoli, blada broda podjechała do góry, a wątpliwości odeszły, tak samo jak puste rozterki. Wszystko się wyjaśniło, brakujące puzzle wskoczyły na odpowiednie miejsca. Nie gapił się na nią z żadnej durnej przyczyny, umykającej jej spektrum pojmowania. Sprawdzał, czy nadaje się do dalszego działania.
Transport ładunku to jedno, należało go jeszcze ustawić i odpalić - zadanie sapera. Nash. Black 8. Parcha. Do przyjęcia, zaakceptowania. Nie zamierzała narzekać, chyba nawet się ucieszyła. Siedem godzin, maksymalnie… a potem wreszcie odpocznie i nikt więcej, nigdy więcej, nie zafunduje jej pobytu w Piekle.
Czekała cierpliwie aż Raptor skończy mówić, a MP zaprowadzi własne porządki, odchodząc gdzieś w głąb korytarza. Hasselowi zostawił dwóch ludzi do pomocy, lecz dla Ósemki wyglądali bardziej na stróżów. Nie każda niewola nosiła widoczne stygmaty. Ich obecność komplikowała plany rozmowy w cztery oczy, chyba że da się nadzór jakoś obejść - sprawa na “zaraz”. Teraz najgorszy ścisk minął, dało się podejść swobodnie do stołu i samego oratora, co też zrobiła. Powoli, ostrożnie, jakby podchodziła do uzbrojonej bomby.

Po serii wypowiedzi obydwu kapitanów nastąpił mniej lub bardziej głośny i kontrolowany chaos. Biurko z jakiego niedawno przemawiał Raptor było niejako epicentrum tego chaosu i hałasu. Teraz jednak on dość szybko rzedniał. Jeden oficer odszedł kierując się ku wciąż otwartej bramie do prywatnych części schronu a drugi wydawał jeszcze polecenia swoim i nie swoim ludziom bo pytań do niego było całkiem sporo. W końcu ten etap też się przemienił, ucichł i rozmył w wyczuwalnym tuż pod skórą pośpiechu. Raptor dostrzegł stojącą o kilka kroków od niego Nash i popatrzył na nią. Chwilę tak krzyżowali się spojrzeniami.
- A więc tobie też się udało dotrzeć. Dobrze. Dobrze, że chociaż czasami coś się tutaj udaje. - powiedział rozkładając ręce i wskazując na ten ukierunkowany chaos jaki się przelał bardziej do sal gdzie na korytarzu zostały tylko jego resztki, głównie z grupy przyprowadzonej przez Raptora.

Parę prostych, nieskomplikowanych zdań wypowiedzianych zmęczonym tonem wystarczyło aby Nash ścierpła skóra, choć nie należało to do odczuć nieprzyjemnych. Dziwnych - tak. Nie do końca zdefiniowanych - również. Ale nie niemiłych.
Spękane wargi spróbowały się uśmiechnąć, lecz mięśnie twarzy nie za bardzo pamiętały w tym momencie jak to zrobić, więc wyszedł szybki grymas uniesienia kącików ust ku górze. Lepsze niż nic.
- Nie tak łatwo się mnie pozbyć - lektor wyszczekał monotonnie, złote oczy wpatrywały się w te drugie. Bardziej ludzkie i schowane częściowo w cieniu zmieszanym z brudem. Saper wzruszyła ramionami jakby zbywając temat, a może próbowała zrzucić z siebie obce wrażenie, drapiące skórę od wewnętrznej strony? Potrząsnęła głową chcąc się skupić na tym co tu i teraz.
- Jesteś ranny? - wystukała sztywnymi paluchami, starając się nie mrugać - Wyglądasz. Jak stado nieszczęść. Trzeba cię ogarnąć. Nie możesz straszyć cywili jeżeli mają cię słuchać.

- Myślisz, że ty wyglądasz w tej chwili lepiej?
- kapitan uśmiechnął się nieco ironicznie wskazując dłonią na podobnie uwalaną we wszelakim syfie sylwetkę skazańca. Tylko u niej wszystko zdążyło już odmarznąć i zaschnąć a u niego było jeszcze dość świeże, mokre i zimne. - Od postrachu jest tutaj MP. I dziękuję, nic mi nie jest. Chociaż nie wszystkim się udało. - oficer przestał się uśmiechać i zerknął w bok na ścianę pod którą leżały trzy, rozprute, nieruchome ciała. Dwa jakichś mundurowych i trzecie skazańca w Obroży.

Ósemka drgnęła i jak na rozkaz spojrzała w dół po niezbyt czystym i wyględnym pancerzu, by finalnie westchnąć kanciasto. Fakt, z tego wszystkiego zapomniała się ogarnąć, woląc latać jak kot z pęcherzem po podziemnym kurwidołku.
- Miałam. Inne zajęcia - zmrużyła ślepia, wpatrując się intensywnie w kundla przed sobą do momentu, gdy prychnęła pod nosem, ślizgając paluchami po holoklawiaturze - Nie postrach. Postrach jest od MP. Ale. Coś czego oni nie dadzą - zrobiła przerwę na zagryzienie wargi i przeklnięcie się w myślach tak z pięćdziesiąt razy.
- Nadzieja. - dopisała, dając za wygraną - To też. Ważne. Ważniejsze. Niż strach. Ale - zmusiła się do uśmiechu, tym razem dłuższego niż dwie sekundy, choć reszta piegowatej twarzy pozostawała spięta - Teraz wyglądasz nie jak nadzieja. Kloszard. Trzeba to zmienić. Szybko. Póki jest czas. Okazja. Nie zbawi cię 5 minut. Doprowadzisz się do porządku. Mają tu prysznice. I jacuzzi. Całkiem niezłe. Obie opcje - klepała zażenowana, kontynuując wieszanie wiązanek pochwalnych na własnym łbie - I tak. Też… przyda mi się umyć. Znam drogę. Oszczędność czasu.

- Nadzieja? - oficer powtórzył słowo użyte przez skazańca. Popatrzył przez częściowo otwarte drzwi na ogólne sale gdzie w porównaniu do wcześniej obserwowanego marazmu i beznadziei teraz panował chaos i hałas jak w mrowisku czy innej maklerskiej giełdzie. Praktycznie każdy tam coś mówił, krzyczał, przebiegał, pakował się albo szukał czegoś w pakunkach. Ludzie kłócili się, przekonywali, wyzywali od idiotów i w ogóle wyglądało to jak klasyka działania obcych sobie ludzi w stresowej sytuacji. Gdzieś tam przechadzało się dwóch żandarmów z oznaczeniami MP na poplamionych mundurach. Przez te czarne oznaczenia i barwy wyglądali jak para kruków w kolorowym karmniku w jaki rzucono ziarno więc od razu rzucali się w oczy nawet w takim tłumie.
- To nasza jedyna szansa. Inaczej się z tego nie wygrzebiemy. Nikt stąd nie wyjdzie żywy. - twarz gliniarza nadal była wpatrzona w ten pstrokaty tłum rozgorączkowanych twarzy i sylwetek. W końcu pokręcił głową i spojrzał w stronę otwartych drzwi do prywatnej części schronu.
- Jacuzzi? - powiedział jakby to było coś wybitnie ohydnego. Patrzył w kierunku widocznych ochroniarzy i prywatnych sektorów “zwykłego biznesmena” jak diabeł na bramy niebios. - Chyba nie stać mnie na taki luksus. - powiedział w końcu uśmiechając się półgębkiem. - Ale fakt, trzeba się ogarnąć póki jest okazja. - powiedział przenosząc spojrzenie na umorusanych i poranionych ludzi którymi teraz zarządzała pod jego nieobecność dwójka kaprali, Mahler i Mason. Wszyscy wyglądali podobnie. Przy rannych klęczał Grey 35 doglądając ich zranień i kontuzji.

Chrypiący wizg wydawany przez Parcha z grubsza nawet przypominał śmiech. Pojawił się on przy kwestiach sanitarnych i trwał przez uderzenie serca, bądź dwa.
- Jacuzzi - Nash powtórzyła lekko rozbawiona, oddychając przez uchylone wargi. Trąciła też gliniarza barkiem w odpowiednim kierunku - Mam bilet, mogę cię tam zabrać. Za free. Skoro to i tak koniec. - uniosła rudą brew akcentując ową kwestię - Twoi ludzie są w dobrych rękach. Chodź, urwiesz się na parę minut. Odetchniesz. Od tego się nie umiera. - dorzuciła do kompletu drugą brew, rozkładając ramiona w geście bezradności - Wódę też mają. Żarcie. Co złe jest tam, za bramą - kiwnęła brodą na wyjście z bunkra - Możesz powiedzieć że cię uprowadziłam.

Gliniarz też się zrewanżował podobnym parsknięciem.
- Wiesz, ja mogę nawet machnąć odznaką i kazać sobie przynieść szampana do tego jacuzzi. Takie mam teraz uprawnienia. - Raptor popatrzył z rozbawieniem na Nash a potem gdzieś ponad jej ramieniem na w prywatne włości Rosjanina.
- Tylko nie chcę. - powiedział gdy uśmiech spływał z jego twarzy zmieniając się w nieprzychylną maskę. Cokolwiek się nie działo on i “zwykły biznesmen” widocznie nie byli w stanie na zbyt długo zakopać topora wojennego.
- Tu coś mi się wydaje, że tutaj też chyba się znajdzie coś by się odświeżyć. - rozejrzał się po korytarzu i Black 8 wiedziała, że ma rację. W publicznej części też były prysznice co ostatnio nawet miała okazję sprawdzić z Patino. Część ludzi Hassela zaczęła wynosić swoich rannych kierując się do ambulatorium. Widać ambulatorium w publicznej części bunkra też było bo nie kierowali się ku prywatnej części schronu i znajdującemu się tam przybytkowi Kozlova.

Co by się nie działo, Hassel nie zapominał o połkniętym kiju, usztywniającym mu nie tylko plecy, lecz również cztery litery. Kij albo zasady - ludzi z tymi drugimi coraz ciężej szło znaleźć. Gdyby chodziło o długi kawał drewna nie rozmawialiby teraz i to na dość… luźnej stopie, o ile Ósemka potrafiła poprawnie odczytać i zinterpretować zachowanie gliniarza. Ewentualnie się myliła, co wielkiego zaskoczenia by w niej nie wywołało.
- To skorzystaj z nich. Z uprawnień. Zarekwiruj prysznice. Są tu, nawet wygodne. - pchnęła go barkiem tym razem pokazując odrobinę inny kierunek. - Szampana nie lubię. Jak można lubić szampana? - parsknęła kanciasto, łypiąc na rozmówcę z ukosa. Ciężkich tematów wolała nie poruszać, przynajmniej przez te kilka chwil gdy otaczali ich ludzi i mogli słuchać - Prysznice. Teraz. Mam whisky. Szkolenie. Twoje. Musieli cię uczyć. - wyszczerzyła się nagle prawie jak człowiek i dostukała - Z terrorystami się nie negocjuje - raz jeszcze kiwnęła rudym łbem we właściwym kierunku.

- Wiem, że są tutaj prysznice. - stróż prawa pokiwał głową zerkając w stronę korytarza który prowadził do tych pryszniców. Potem spojrzał w przeciwną gdzie po ostatnich przeprawach stała część jego ludzi. Głównie rozmawiali przyciszonymi głosami paląc do tego papierosy. Z każdego ruchy wyzierały dwie skrajnie przeciwne emocje. Zmęczenie od tych ostatnich walk w ekstremalnych warunkach z nieustępliwym i podstępnym wrogiem i szczęście przemieszane z radością, że jednak wciąż są żywi i udało im się wbrew wszystkiemu dotrzeć do bezpiecznego schronienia.
- A właściwie powiedz bo chyba nie kojarzę. Co ma whisky do prysznica? - zapytał Raptor wracając spojrzeniem do złotych oczu saper. Uśmiechnął się przy tym lekko pod nosem.

- Gnidy maja brudne pazury. Trzeba się odkazić. Terapia taka. - Ósemka za to zmrużyła ślepia, przekrzywiając nieznacznie kark w lewo. Że też musiała mu tłumaczyć tak oczywiste oczywistości - Umyjesz się, ale nie zdezynfekujesz i wda się zakażenie. Gorączka. Zwidy i haluny. Nie chcesz tego. Słyszenia głosów, starczy nam szaleństwa jak na jeden dzień. Nigdy nie brałeś prysznica z whisky? - tym razem uniosła krytycznie prawą brew i pokręciła głową wystudiowanym ruchem - Nic dziwnego że taki brudny chodzisz. Mówię ci, szampan jest dla mięczaków. Tylko whisky. Może się czegoś nauczysz, ponoć nigdy nie jest za późno. Na naukę. Bez dodatkowych uszu - wskazała wzrokiem otaczający ich ludzki harmider - Przyjemne. Pożyteczne. Bez haczyków.

- Bez dodatkowych uszu? W łaźni publicznej? Z tym może być trochę trudności.
- gliniarz pokiwał głową lekko wykrzywiając wargi w półuśmiechu. - I widać prysznic z whisky mnie jakoś ominął. - powiedział odwracając się w stronę swoich ludzi.
- Dawać chłopaki, trzeba przenieść ciała do magazynu. - wskazał na trzy bezwładnie leżące przy ścianie ciała. Pociągnął za sobą Black 8. Przy okazji zagonił też do roboty pozostałych na korytarzu skazańców. Razem przeszli pod jego wskazówkami do jakiegoś magazynu. Było tam dość pusto i chłodno. Tam zostawili zabitych.
- Dobra to póki jest okazja wszyscy pod prysznic. - powiedział znowu do swoich i mniej swoich ludzi. Znowu ich poprowadził w znanym Black 8 już z wcześniejszej wizyty w tym miejscu. Tam ludzie rozdzielali się na większą, męską część populacji i kobiecą mniejszość kierując się do odpowiednich przebieralni za którymi były prysznice. Sam został na korytarzu póki wszyscy nie weszli.

- Tak. No to chodźmy sprawdzić te whisky pod prysznicem. - powiedział wskazując głową gdzieś w głąb korytarza i znowu gdzieś poszli. Te gdzieś kończyło się w małej łazience z napisem, że tylko dla personelu. Była podobna standardem do tego prysznica które Nash też zdołała odwiedzić z pokiereszowanym droniarzem w schronie pod lotniskiem. Raptor nie bawił się w subtelności. Po zamknięciu drzwi po prostu zaczął bez ceregieli rozpinać swój ekwipunek i pancerz a potem zdejmować ubranie.
- Przypuszczam, że nie będzie spokoju dłużej niż parę chwil. - powiedział zdejmując z siebie bluzę mundurową.

Prywatny show, odstawiany przez gliniarza w podziemnym burdelu, konkretnie kiblu dla personelu. Podczas wojny, zawieruchy i jednego, niezmierzonego dołka chujni, w jaką zmieniło się Yellow 14. Striptiz na życzenie, z własnej woli, do którego brakowało tylko muzyki… gdyby ktoś powiedział Ósemce, że zobaczy jak Hassel ściąga przed nią łachy… nie, nie wyśmiałaby go, raczej olała. Z debilami wszak nie było sensu rozmawiać. Jedno trzeba było kundlowi przyznać - nie cackał się, i dobrze. Czasu rzeczywiście nie mieli za wiele.
- Latający kamień. Ten co świeci - wystukała, wchodząc pod prysznic w pancerzu i odkręciła kurki chcąc pozbyć się brudu z wierzchniej warstwy. Ciężkie blachy hermetyków miały ten plus, że pod spód nie przepuszczały za wiele, prócz krwi z ran, ale jej nie dało się zniwelować podczas potyczek z gnidami. - Artefakt Jenkinsa. Tego astroarcheologa. Jakoś się włączył. Zaczął odwalać. - doprecyzowała robiąc krok do przodu i z ulgi aż zachrypiała, gdy ciepła woda zaczęła padać na jej głowę. Karabin poszedł w odstawkę, złote oczy nie opuszczały rozbierającego się Raptora, śledząc każdy jego ruch, rejestrując blizny i tatuaże. Miał ich sporo, największe wrażenie robiła plama tuszu o kształcie ptaka na piersi. Reszta też była niczego sobie, choć patrząc na niego pod rudą kopułą jazgotała natrętna myśl, utrudniająca złapanie porządniejszego oddechu.
To nie był Patino… jej przeklęta, złodziejska nemezis siedziała na lotnisku. Z rozwaloną nogą, albo i martwa - Nash nie wiedziała. Ostatni kontakt ze sobą mieli w kiblu podobnym do tego w którym znajdowała się teraz.
- To nadajnik. Obcy. Wysyła sygnał w przestrzeń, daleko poza księżyc - stukała jedną ręką, pozornie skupiając się na oczyszczaniu pancerza, a w praktyce walcząc z mętlikiem w głowie. Czemu się przejmowała? Powinna w ogóle to robić? Skąd nagle równie bezsensowne rozterki…
- Zakłóca pracę elektroniki. Świateł, monitoringu, mojego lektora. Komunikatorów - w dłoni Ósemki pojawiła kwadratowa butelka z czarno-białą etykietką. Kobieta odkręciła korek i zaraz pociągnęła zdrowo z gwinta, wzdychając przeciągle, nim wróciła do pisania. Na Hasselu pozostawało coraz mniej ciuchów, co… rozpraszało dodatkowo. Syknęła zrezygnowana, ponawiając odkażanie wewnętrzne - Centrala widzi go z orbity, przysłała MP. Próbowałam cię ostrzec. Zakłócenia. Nie dało się - w monotonny, beznamiętny głos lektora wdarł się odgłos zgrzytania zębami, a ich właścicielka cofnęła się do tyłu, wychodząc poza zasięg wodnej kotary. Tam wypięła się z pancerza, odrzucając go razem z resztą szpeju.
- Próbowałam was znaleźć. Kamery z Hell. Monitoring. Zniknęliście. Były tylko gnidy, greye i MP. - przerwała gadanie, aby pozbyć się reszty łachów i z butelką w garści dołączyć do mężczyzny pod prysznicem. Wystawiła ku niemu szkło, spoglądając ku górze. Nie należała do karypli, lecz on i tak był od niej wyższy.
- Jesteś bezpieczny? Przy MP? Co z nakazem, Sarą? Chłopaki? - wystukała serię krótkich pytań, a w złotych tęczówkach przelewał się niepokój, w żaden sposób nie ukrywany.

Antyterrorysta rozebrał się do końca i po prostu wszedł do kabiny prysznicowej. Tam wystawił twarz i włosy pokryte zaskorupiałą warstwą potu, krwi, brudu, błota i zmrożonych drobin z czeluści Yellow 14. Dłuższą chwilę nie odzywał się pozwalając po prostu by woda ściekała po jego twarzy, głowie i ciele. W końcu schował twarz w dłoniach i oparł łokcie o ścianę. Nadal nic się nie odzywał i w ciszy stał pod oparami gorącej, czystej wody.
- Dorwali mnie. Dorwali nas wszystkich. Teraz wszyscy jesteśmy skazani. - powiedział w końcu cichym, zmęczonym głosem.

Chwile zwątpienia zdarzały się każdemu, bez patrzenia na zwyczajowe opanowanie. Nie istniały jednostki w stu procentach opanowane, etapujące beznamiętnym spokojem bez względu na okoliczności przyrody. Mogły dobrze udawać, wykazywać spokój pod presją chwili… następnie zaś przychodził moment na odchorowanie. Przetrawienie słabości, stresu. Strachu i zrezygnowania wobec problemów piętrzących się na podobieństwo ziemskich Himalajów. Hassel nie był tu wyjątkiem, tylko zwykłym człowiekiem. Z całym arsenałem powiązanych z owym faktem następstw.
Człowiekiem mającym definitywnie dość, zmęczonym. Obolałym, popadającym w przygnębienie. Bojącym się co przyniosą najbliższe minuty, godziny. Kimś, kto właśnie zorientował się, że wpadł w pułapkę bez wyjścia. Sidła, zastawione obcą ręką… niekoniecznie ludzką.
Potrzebował się wygadać, każdy czasem tak miał. Tylko… czemu padło na nią?
Nie szło ich nazwać przyjaciółmi, ba! nawet lepszymi znajomymi. Na miejscu Ósemki powinien znaleźć się Hollyard, bądź ktoś inny. Ktokolwiek, kurwa. Nie Parch. Nie ona.
Patrząc z perspektywy ostatnich godzin, do wrażenia bycia nie na miejscu Nash winna się przyzwyczaić, tak samo jak do obecności Obroży i coraz to nowych ran na zmaltretowanym ciele. Wciąż niestety nie umiała przywyknąć, każdorazowo dusząc w sobie chęć do olania tematu i natychmiastowej ewakuacji poza skażony rozterkami teren. Nie umiała nic poradzić na nagłą sztywność mięśni, odruch by cofnąć się do tyłu, obrócić przez ramię i trzasnąć drzwiami od łazienki. Od tej zewnętrznej strony, dzięki czemu sama przestanie się wydurniać niepotrzebnie… niestety nic nie szło tak, jak zakładała przy zrzucie orbitalnym.
Co miała mu powiedzieć? Że jakoś się ułoży? Dadzą radę i odlecą ku cywilizacji z laurami zwycięzców na czołach? Że nikt nie zginie, że się uda? Gliniarz dostanie awans i nową, pozłacaną tabliczkę na biurko? Na podobne brednie oboje byli za dorośli i zbyt twardo stąpający po ziemi. Poza tym ruda saper nienawidziła kłamać. Przepiła whisky, skoro towarzysz niedoli się do tego nie kwapił. Procenty rozeszły się przyjemnie po ciele, łaskocząc przełyk i sunąc ożywczą falą ciepła aż do żołądka, skąd owe ciepło rozchodziło się na resztę ciała. Pomagały również znieść obraz nędzy i rozpaczy, stojący tuż obok. Powinna na niego nasyczeć, nawrzeszczeć, kopnąć w dupę, następnie wyszydzić i wskazać drogę dalej. Niestety… Raptor nie należał do zgrai bydła, nie mogło być aż tak łatwo.
Wzięła jeszcze jeden łyk i odstawiwszy butelkę na półkę aby nie naleciała do środka woda, złapała gliniarza za ramię. Pchnęła go, obracając aż do momentu, gdy stanął do niej frontem a plecami podpierał ścianę. Zaskoczenie nie trwało długo, lecz starała się je wykorzystać zanim minie. Spod sufitu sączyła się powoli wodna mgiełka o temperaturze przyjemnie rozgrzewającej zastałe, obolałe i nadwyrężone mięśnie.
- S..Sv.. k-khh - próbę powiedzenia jego imienia przypłaciła atakiem suchego kaszlu, wprawiającego całą sylwetkę w urywane spazmy. Słowa zawodziły, zostały alternatywy. Sięgnęła więc w dół gdzie dłoń raptora i złapała ją za nadgarstek, ciągnąc od razu ku górze, aby finalnie przyłożyć do wytatuowanej piersi po lewej stronie i przycisnąć własną ręką.
- Nie dorwali. - czego nie dała rady powiedzieć, przekazała lektorem, patrząc uparcie do góry, tym razem z zacięciem. Przez złączone kończyny dało się wyczuć mocne pulsowanie serca gdzieś w klatce piersiowej pieprzonego gliny, ale chyba o tym zapomniał.
- Póki to działa. Póki to czujesz - wskazała wzrokiem na jego pierś tam gdzie ręce - Póty możesz zmienić. Los. Wyrok. Nie masz Obroży, nie musisz tu umierać. Ale umrzesz. Jeżeli się poddasz. Nie rób tego. Nigdy tego nie rób. Walcz. Zawsze. Nawet jak nie ma wyjścia. - syknęła krótko przez zęby.
- To pozory. Wyjście jest zawsze. Czasem trzeba je wyciąć. Wyburzyć. Wypalić. Zdychasz dopiero kiedy stracisz wolę walki, znajdź ją i nie puszczaj. Wpadniesz w otępienie to już jesteś martwy. Nie chcę żebyś był martwy, masz to przeżyć. Chłopaki, cywile... inni cię potrzebują. Działaj, walcz. Na przekór. Wyrokom, przeciwnościom. Wtedy to ma sens i szansę. Coś zmienić - zamknęła oczy, wzdychając ciężko i opuściła dłonie, dostukując krótkie - Napij się, czasem trzeba. Tak łatwiej.

Mężczyzna oparty o ściankę kabiny prysznicowej spojrzał na wyciągniętą butelkę. Chwilę się w nią wpatrywał i wyglądało, że zastanawia się czy skorzystać czy nie. Albo nad tym co powiedziała saper zalewana kolejnymi strugami z prysznica. W końcu pokręcił przecząco głową. Wziął butelkę i zajrzał do niej jakby sprawdzał co jest w środku.
- To nie tak. - powiedział w końcu wciąż wpatrzony w otwartą butelkę.
- Rozmawiałem z Yefimovem. - powiedział przygryzając wargę i kręcąc butelką. Ciemny płyn w kanciastej butelce zaczął wirować w środku pod wpływem tego ruchu. - Powiedzmy, że dał mi odroczenie. Póki trwa burza i to wszystko, ale też ma swoje rozkazy i musi je wypełnić. - antyterrorysta zasępionym głosem wpatrywał się w bujający się w butelce płyn. - Nie mam do niego żalu. Próbuje robić swoją robotę tak jak i ja na jego miejscu bym robił. Rozkaz to rozkaz. - wzruszył w końcu nagimi ramionami i upił wreszcie duży łyk z butelki. Sapnął, skrzywił się i otarł usta ramieniem.
- Wygląda mi na dobrego glinę. Tylko z innej firmy. Normalnie pewnie byśmy byli kolegami z innego biura. - dodał trochę się uśmiechając jakby ta przewrotność fortuny w jakiej się zaplątał jak i wszystko dookoła nawet go trochę rozbawiło. - Powiedział, że gdyby mnie teraz aresztował tu i teraz nie przyniosłoby to niczego dobrego. A obaj wiemy, że właśnie to powinien zrobić by mieć odfajkowane swoje. Potem lot do kosmoportu i miałby z bani. - Raptor widocznie bez trudu mógł się wczuć w intencje i motywy “gliniarza z innej firmy” jak i zdawał sobie sprawę z jego możliwości.
- Zgodziłem się. Powiedział, że wystarczy mu jeden z nas. Na resztę przymknie oko. I jakoś to wytłumaczy. I dogadałem się z nim, że da mi swobodę manewru tutaj. W tej akcji w tych jaskiniach. Rozwalić ten pierdolnik tą bombą to nasza jedyna szansa by się wygrzebać. Inaczej po nas. Po całym Yellow 14. To tylko kwestia czasu i kolejności jeśli nam się nie uda z tą bombą. - Raptor oparł się o ścianę prysznica i mówił w zamyśleniu wpatrując się gdzieś w sufit nad sobą i machinalnie trzymając kanciastą butelkę. Gdy skończył wciąż wpatrzony w ten zaparowany sufit pociągnął znowu z butelki.

Rude brwi powędrowały ku górze i zostały tam, nadając całej twarzy saper wybitnie niedowierzający wyraz. Jak to, do jasnej cholery, zgodził się poświęcić w zamian za pozostałych? Sam podał się na tacy, aby… ochronić pozostałych. Znajomych, przyjaciół… niedorzecznie. Ludzie się tak nie zachowywali, zwłaszcza ci w mundurach i mający cokolwiek wspólnego z wojskiem, albo podobnych syfem. Miała ochotę nim potrząsnąć, wrzeszcząc ile sił w płucach aby się obudził. Uciekał, póki ma szansę… a potem doszła do niej pozostała część tego co mówił. Ramiona rudzielca opadły, z piersi wydarło się chropowate westchnienie. MP dał mu czas, nie zabierał od razu, a skoro nie zawijał w kajdanach za po burzy, wciąż… mogli coś zdziałać.
- Yefimov wie za co Góra ściga chłopaków? - wystukała powoli, przełykając gorzką ślinę przelewającą się w jej ustach. - Gnidy w piersi, usuwanie świadków i śladów? No i Młoda, ona nie może z nami jechać. - saper zamrugała, wsadzając łeb pod prysznic zanim rozmówca zauważył wilgoć w kącikach złotych ślepi - To dzieciak. Cywil. Nie poradzi sobie, a przyda się w HQ. My to załatwimy, ale nie wysyłaj jej z nami. Zanim tu przyszedłeś złapałam - też spojrzała gdzieś w bok, przez dwa uderzenia serca zbierając siły, choć najchętniej osunęłaby się na podłogę i tam dokończyła flaszkę - Poprosiłam Roya, kolesia z Seres, żeby zabezpieczył resztki po operacji i schował je przed MP. Wie o co chodzi, jest po naszej stronie. Tak sądzę - złote oczy wróciły do Raptora - Kozlov szykuje prochy dla Hollyarda, Patino i Ortegi. Potrzebujemy Ortegi. Pilnie. Tych dwóch też, a jak się nie muszą kryć Sanders ich poskłada. Będzie miał czym i umie. Jest też Green 4, Horst. Drugi lekarz. Ten który składał chłopaków. Ale. - splunęła w bok - Ruscy go zamknęli i pilnują. Namówił jakąś laskę aby pocięła inną. Są wkurwieni. Ale - powtórzyła nadużywane ostatnio słowo - To też lekarz. Nie mamy ich za wielu. Przyda się, tam pod ziemią. Bombę trzeba dostarczyć. Jeden Sanders nie wydoi z taką ilością rannych. Jesteś kurwa głupi. Zabiją cię, zamiotą pod dywan. Wrzucą w statystyki. Tak się skończy bajka o Hasselu w lśniącej zbroi - prychnęła wreszcie, robiąc do kompletu kwaśną minę zaś przez ciemne punktu źrenic przelała się fala goryczy, której Ósemka nie chciała pokazywać. Skurwysyn zgrywał bohatera, osłaniającego bliskich własną piersią. Naiwny głupiec.
Stali tak przez dobre ćwierć minuty, naprzeciw siebie, patrząc każde w inna stronę, aż wreszcie w szum wody wdarło się krótkie chrypnięcie. Kobieta rozejrzała się po wnętrzu prysznica, skupiając się na ścianach i półeczkach, pod zwichrowaną kopułą narodził się nagły impuls. Pociągnął on mięśnie do działania, wytaczając poobijany, posiniaczony worek mięsa poza kabinę. Tam po krótkich poszukiwaniach znalazło się co potrzeba, więc uzbrojona w niewielki ręcznik i butelkę z fikuśną etykietką, Parch wróciła na poprzednia pozycję. Bez słowa zmoczyła ręcznik, następnie wylała na niego porcję jasnozielonego żelu pachnącego intensywnie trawą cytrynową i grapefruitem. Wyrażenie werbalnego wsparcia nieszczególnie jej wychodziło, o wspieraniu kogokolwiek nie wspominając. Normalny człowiek wiedziałby co powiedzieć, albo zrobić. Nash mogła… być. Mało pocieszająca opcja, lecz na obecny moment jedyna dostępna.
- To jeszcze nie koniec - lektor zachrzęścił, gdy materiał zetknął się z barkiem antyterrorysty i przesunął się w dół ramienia, zmywając po drodze plamy wymieszanego z krwią błota. Dalej pracowała w ciszy, czyszcząc ramię aż do nadgarska i wróciła dotykiem ku górze, a gdy uznała że skończyła, prześlizgnęła improwizowaną gąbkę na wytatuowaną pierś i dalej, na drugie ramię.

- Maya? Nie ma wyjścia. Musi dotrzeć na czas do kapsuły. Jak każdy z was. Ale rzeczywiście do tego czasu jest pewna możliwość manewru. - Raptor zgodził się z pomysłem saper tak samo jak na jej zabiegi pielęgnacyjne. Poddawał się im z widoczną ulgą i przyjemnością.
- Yefimov ma rozkaz przywieźć naszą piątkę do kosmoportu. Nie rozpytywałem go co mu popisali w wytycznych. Nic to nie zmienia ani w tym co zrobił ani w tym co zrobi. - gliniarz pokręcił głową na znak, że w tym punkcie nie widzi potrzeby drążenia tematu. - Ale kto wie. Być może to jest jakiś sposób na opuszczenie księżyca. Przewiezienie z jakiegoś adresu na tym księżycu na inny globalnie wiele pewnie nie zmieni. Za to z takim priorytetem jaki na nas wystawiono kto wie, może nawet i ktoś by pofatygował się po nas z orbity. Chociaż trudno przewidzieć co potem. - przyznał po chwili zastanowienia kapitan.
- Niemniej to, że Yefimov przymknął chwilowo oko na mnie i dał mi swobodę manewru nie ryzykowałbym afiszowania się i łażenia samopas przy nim i przy MP, przy kamerach. Bo dość trudno będzie im się wtedy wytłumaczyć dlaczego ich nie zgarnęli. Nie wiem gdzie są w tej chwili ale jeśli tam są, lepiej niech tam zostaną. Przynajmniej póki MP się stąd nie zawinie. A nie zrobi pewnie póki trwa burza. - po chwili zastanowienia gliniarz jedna wydawał się nie do końca być pewny swobody działania pod okiem żandarmerii polowej. Albo czy te przymknięcie oka rozciąga się też na resztę poszukiwanych.
- Z tym wkurzającym doktorkiem nie znam sprawy z tą laską. Ale jak go dorwali ludzie Morvinovicza za numer na ich terenie a teraz jeszcze sam Morvinovicz wrócił to nie wróżę mu różowego końca. Zwłaszcza jak chodzi o pociętą laskę. - gliniarz widocznie ani nie przepadał za Green 4 ani nie wróżył mu zbytnio zbyt wielkich szans na wyjście cało skoro wpadł w łapy ludzi “zwykłego biznesmena”.
- A bombą. Tak, trzeba ją dostarczyć. Muszę skontaktować się z srg. Johnson. Sprawdzić gabaryty i udźwig. Chociaż to jest gdzieś w Szczelinie Kaufamana. Głęboko. Nie wiadomo jak głęboko. Ale dość głęboko jest na tyle szeroka by wjechać samochodem. Na piechotę nie macie szans. Więc trzeba zorganizować transport. Nawet jak bombę da się załadować na “Eagle” to nie wleci do jaskiń. Poza tym poza bombą wiele już nie wejdzie. Więc samochód. Nawet kilka. Albo drugi latacz. I drugi zestaw pilotów. No chociaż jeden. Drugi znany mi pilot w okolicy jest ciut oporny do współpracy. Może mieć też silne opory przed wzięciem udziału w misji tego typu. Jest więc nad czym myśleć. - Hassel przedstawił szkic swoich przemyśleń na temat czekającego ich zadania. Mówił dość wolno i z wyraźnym namysłem wpatrzony gdzieś w przestrzeń przed sobą i te planowanie zdawało się go pochłaniać coraz bardziej.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 16-06-2018, 00:54   #348
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Nash wykorzystywała jego gadulstwo, zajmując się częścią higieniczną, zaś w duchu odetchnęła z ulgą. Nie mazgaił się, wziął w garść i zaczynał kombinować. Dobrze, bardzo dobrze - tego właśnie potrzebowali. Improwizowana gąbka rozpanoszyła się po ciele gliniarza, a wraz z nią dłoń Parcha, bo skoro nie została na razie zmuszona używać komunikatora, mogła ów przerwę wykorzystać inaczej. Mrucząc nisko do kompletu, szorowała podrapaną skórę póki nie zrobiła się czysta, a gdy tak się się stało, przechodziła niżej, od ramion do klatki oraz brzucha i mimo, że się spieszyła, to przy sińcach i wrażliwych zranieniach starała się zachować delikatność, aby nie urazić ich niepotrzebnie.
- Nie łudź się, nie zabiorą cię w bezpieczne miejsce. - napisała krótko gdzieś pośrodku jego kwestii, prychając pod nosem i przewróciwszy oczami, kucnęła aby móc zająć się udami i łydkami. Pracowała dalej, odpalając monotonne, uspokajające mruczenie niczym przerośnięta karykatura sierściucha, a gdy skończyła wstała i znów naparła na ramiona Raptora, odwracając go do siebie plecami.
- Nie można im pozwolić aby cię zlikwidowali po cichu. Jest sposób - pisała dalej, gładząc ręcznikiem obszar między szerokimi łopatkami - Conti. Robi reportaż, pokazuje co tu się dzieje. Trzeba z ciebie zrobić bohatera. Ludzie lubią bohaterów. Jesteś przystojny, to dobrze. Wzbudzisz zainteresowanie. Już to robisz. Polubią cię, poznają. Wtedy nie dadzą zginąć. Będą się pytać. Potrzebujesz rozgłosu, załatwimy ci go. Zabezpieczenie, na wszelki wypadek - stukała w holoklawiaturę, polewając plecy płynem do mycia i podjęła robotę - Po prostu rób to co do tej pory, na sprzęcie transportowym znasz się lepiej. Co do samego gniazda. W IGN ten admirał mówił, że to wina Dzieci Gai. Sprawdźmy - zakrakała krótko - Mamy tu gdzieś Olsen, tą ich guru czy inny syf. Jest w części publicznej, ktoś z Dzieci ją odbił parze psów która tu została. Zobaczymy co powie skoro oni hodowali gnidy na Yellow - krakanie nabrało wybitnie ironicznego zabarwienia - Oczywiście to bzdura, bardziej wasza Federacja znalazła tu gniazdo i urządziła sobie poletko doświadczalne. Dlatego Guardian. Ale. Olsen mogła węszyć. Może coś wie o szczelinie. Albo któryś z jej ludzi. Może da coś, co nam pomoże - skończyła zabiegi higieniczne na pośladkach i obróciła mężczyznę frontem do siebie. chwilę patrzyła mu w oczy, następnie przeszła do reszty twarzy.
- Nieźle - wystukała, a syntezator wymamrotał nowe zdania. Nash chwyciła zarośniętą brodę wiszącą u góry i lekko ją obróciła raz w jedną, raz w drugą stronę aż wreszcie się uśmiechnęła - Nie gól się, tak jest wiarygodniej. Jesteś zajęty, nie masz czasu na dbanie o pierdoły. I lepiej ci ze szczeciną. Ogolony nie będziesz wiarygodny. Kolejny ulizany pozer, a tak widać - opuściła łapy, nie dokańczając kwestii. Zamiast tego westchnęła, przecierając twarz przedramieniem.
- Nie jestem Jezusem, nogi myjesz sam - podała mu ręcznik i dostukała z ironicznym uśmiechem - Jaja też. Lepiej żebyś. Sam to zrobił. Inaczej - skrzywiła się, humor też jej siadł - To się źle by skończyło.

- Co za… -
gliniarza o dziwo najbardziej z tego wszystkiego ruszyła chyba informacja o tym, że Olsen zwiała. Odwrócił się ostro do saper gdy go w tym oświeciła i widać było, że jest wkurzony. Panował nad sobą ale jakoś ta informacja wytrąciła go z równowagi. Wziął ze złością gąbkę i z dłoni Nash i bez słowa zaczął się czyścić. Ruchy miał nerwowe i urwane.
- Trochę nas kosztowało by ją namierzyć i zwinąć. A ci dostali ją skutą i zamkniętą ii.. - sapnął w końcu ze złością schylając się by sięgnąć najniższych części ciała. Do kończył mycie i chyba się chociaż trochę uspokoił. Wyszedł spod prysznica i sięgnął po ręcznik. Zaczął wycierać się od twarzy chowając ją na moment w tym ręczniku.
- Z Dziećmi to była jakaś grubsza operacja. Myślę, że wpuścili ich tu w maliny. Bo gdy w końcu nas powiadomili dostaliśmy dokładne adresy do uderzenia. Kompletnie się nas nie spodziewali. Ale nie było lekko. Już się ten syf zaczynał. Ta Olsen nam się wymykała dwa razy. Zgarnęliśmy ją dopiero za trzecim. Dlatego nie sądzę by akurat w to byli ci popaprańcy zamieszani. Za duży rozmach jak na nich. Zniszczyć chcieli obie stacje terraformacyjne i jedną im się udało. Druga nadal stoi. Są rozbici i pewnie z tych co do tej pory żyją i są na wolności nie zostało więcej niż na palcach jednej ręki można policzyć. Niestety widać jeden trafił się i tutaj. - Raptor streścił swoją wiedzę u udziale Dzieci Gai w wydarzeniach na Yellow 14. W międzyczasie wycierał się energicznymi ruchami. Mówił zdecydowanym głosem i krótkim zdaniami. - I zamierzam robić to co do tej pory. Tak długo jak będzie to możliwe. A Conti niech robi swoje. A do bohatera mi w ogóle nie śpieszno by zwykle najlepiej wyglądają na cmentarzach i pomnikach, a ja mam jeszcze trochę planów na resztę życia. - powiedział uśmiechając się cierpko. Odłożył ręcznik i sięgnął po swoje ubranie. Zaczął się ubierać i gdy doszedł do nakładania spodni na siebie zerknął na skazańca.
- I zdecyduj się wreszcie. Ci faceci nad nami właśnie na naszych oczach tuszują ludobójstwo. Dla dobra Federacji. I Federacja zamiera i omdlewa zachwytu. Co znaczy jeden gliniarski kawałek gliny w takim rozrachunku? Nie mamy co liczyć na Federację, opinię publiczną i inne pierdoły. Musimy sprawę załatwić sami. To, że ktoś potem dojdzie co i jak tu było dla nas tu i teraz nic to nie zmienia. Dlatego musimy obgadać sprawę tej bomby, transportu i tych jaskiń. To jest teraz ważne. - Raptor powiedział zakładając z powrotem podkoszulek i zapinając bluzę ciemno granatowego munduru. Wydawał się teraz pewny siebie i zdecydowany wykonać jak najlepiej to o czym właśnie mówił.

Przestrzeń pod natryskiem zwolniła się, dając możliwość ogarnięcia się do końca i pójścia w ślady raptora przy ponownym przywdziewaniu ekwipunku… tylko Ósemka jakoś straciła do tego zapał. Stała jak kołek, mrużąc oczy pod natłokiem lejącej się spod sufitu wody, niemrawa i apatyczna. Zmusiła się do tego, aby sięgnąć po butelkę. Zabujała nią, przyjmując z ulgą że jeszcze coś w niej bulgotało. Pociągnęła z gwinta, by zaraz osunąć się na podłogę. Oparła plecy o mokre kafelki i podciągnąwszy kolana pod brodę, objęła je ramionami, gapiąc się martwo w kratkę odpływu. Słuchała, czekając aż facet skończy swoje, od czasu do czasu rozbudowywała działanie podnoszeniem butelki do ust, aż poczuła kołowanie pod czaszką… przyjemne.
- Kurwy w mundurach i na wysokich stołkach zawsze to robią - wystukała na holoklawiaturze sztywnymi paluchami - Kłamią. Byle hajs się zgadzał. Tuszują ludobójstwo. I? - przełamała otępienie na tyle, by unieść wzrok na rozmówcę - Tak działa twoja Federacja. Od dawna. Witamy w realnym świecie - prychnęła, przepijając gorycz whisky. Sapnęła i odstawiła butelkę między złączone nogi.
- Bydło widzi to co mu pokazują. Jedną wersję. Ale. Jest i druga. Do tego potrzebna jest Conti. Kanał z obrity. Rusek Morvinovicza, prawnik. Ktokolwiek. Kwestia ogarnięcia. Nie pomogą tu, teraz. Ten burdel sami musimy posprzątać. Ale. Potem. Przynajmniej dostaniesz uczciwy proces zamiast kulki. To szansa. Aby przetrwać. Dla was. My jej nie mieliśmy - wróciła do obserwacji odpływu i wirującej w nim wody - Rób co chcesz, ja nie będę nikomu pomagać na siłę, jeśli tego nie chce. Nie jestem Jezusem, już mówiłam. Bomby, transporty i jaskinie. Złapanie Olsen. Masz Yemirova, swoich ludzi. Nie potrzebujesz Parcha. Teraz. Tylko potem. Tam w gnieździe. I mam się zdecydować? Gówno o mnie wiesz, tyle samo cię to obchodzi. Nie. Ja już dawno się zdecydowałam - wzruszyła ramionami, wyciągając flaszkę spod kolan.

- No to jesteśmy kwita. Bo ty gówno wiesz o mnie. - ubierający się facet posłał kobiecie siedzącej pod prysznicem ironiczne spojrzenie. Zapinał na sobie pas i poza ekwipunkiem czysto bojowym był już prawie ubrany. Podszedł jednak do kobiety i kucnął przed nią wpatrując się w jej naburmuszoną twarz. - Też się zdecydowałem. Dawno temu. Nie obchodzi mnie Federacja. Obchodzi mnie moje własne podwórko. Ale akurat właśnie je trzeba posprzątać. - powiedział patrząc w mokrą, rudą grzywę i złote oczy pod spodem. Wpatrywał się tak dłuższą chwilę i w końcu wyciągnął dłoń i sięgnął po dłoń Nash.
- I też mi jesteś potrzebna. Także tutaj. Nie tylko jako Parch czy żołnierz. Tylko też jako przyjaciel. Dziękuję ci za całą pomoc, dobre słowo i wiarę. Przede wszystkim wiarę. - gliniarz uniósł dłoń saper do ust i pocałował ją. - Ale mamy dużą robotę do wykonania.I nikt inny za nas jej nie wykona. - wstał wciąż trzymając dłoń Asbiel by pomóc jej wstać.

Dezorientacja… chyba tak najlepiej dało się nazwać stan w jaki wpędził Parcha pieprzony gliniarz. Przyjaciel? Nie byli przyjaciółmi. Czemu gadał bzdury? Zamierzał ją przekupić gładkimi słówkami, wymusić współpracę przez wzgląd na sentymenty? Koegzystowali na zasadzie symbiozy, tyle. Nie znali się, chyba… po co plótł podobne banały? Nie potrafiła tego zrozumieć, przejrzeć zagrywki, która na pewno miała drugie dno. Musiała mieć, po prostu, kurwa, musiała. Spięta nie dała się pociągnąć do pionu, choć przy szarpnięciu tułowiem zakręciło się jej w głowie. Szybko też zabrała rękę, cofając ją do tyłu i gapiąc ostrożnie na gada przed sobą.
- Przerabiałam to. Eksterminację - lektor zaszczekał, Ósemka zakręciła wodę… i tak jej już nie potrzebowali. Oparła plecy o ścianę, tak samo jak potylicę, zamykając piekące jak diabli oczy. Albo nie chciała aby Hassel zobaczył ich wyraz.
- Pracowaliśmy w kolonii górniczej. 300 ludzi. Naukowcy, technicy i ich rodziny. Dokopaliśmy się do czegoś dziwnego. Nadzorca poinformował zarząd naszej korporacji, a ta Flotę. Przylecieli, zobaczyli. Zagonili pod ziemię i wysadzili wyjście. Bez zapasów. Bez niczego. Po drodze rozstrzelali paru dla przykładu. Szkoda im było kul na wszystkich, czekali aż sami zdechniemy - uniosła butelkę do ust, dopijając ją do końca zanim podjęła pisaninę - I w końcu wyzdychaliśmy, mordując się nawzajem i zjadając tych co padli. Albo sami ich zabiliśmy z głodu. Naszych przyjaciół, bliskich. Przetrwanie niweluje rodzinne więzi. Robi z ciebie zwierze. Bestię. Chcesz tylko przeżyć. Jeżeli się udaje - żyjesz dla zemsty. Oficjalna wersja podana w mediach: wyciek reaktora i pożar. To zabawne widzieć swoją twarz w nekrologu IGN - odetchnęła i szarpnęła ramieniem, rzucając butelką przez całą łazienkę aż rozbiła się o ścianę koło lustra.
- Ogarnąć burdel tutaj to jedno. Przekazać co się naprawdę dzieje to drugie. Ważniejsze. Wygramy tutaj i gówno z tego będzie. Trzeba myśleć do przodu. Zabezpieczyć się. Aby nikt z was nie zrobił kozłów ofiarnych - przetarła twarz przedramieniem i uniosła wzrok na oponenta.
- W coś trzeba wierzyć. Albo w kogoś. Zresztą. Dałam słowo że wyciągnę chłopaków z syfu, zrobię to. Nie oddam tym skurwysynom nikogo więcej. Ty też nie zasłużyłeś na ukamienowanie. Szkoda by było. Pomogę ci. Na ile dam radę. Ale - uśmiechnęła się krótko, nim na powrót nie zrobiła się poważna - Kiedy to się skończy. Jeżeli jakimś cudem wrócę z gniazda. Mam prośbę. Osobistą - skrzywiła się, zagryzając wargę - Obiecaj, że mnie zabijesz jeżeli sama nie będę w stanie. Ranną, nieprzytomną. Nie daj mnie wpakować na Orbitę.

Raptor który w tej chwili wyglądał jak zwykły gliniarz w brudnym mundurze słuchał w milczeniu opowieści rudowłosego Parcha. Spojrzał w ślad za rozbitą butelką i szklane okruchy na podłodze. W końcu schylił się i postawił kobietę do pionu, tak dosłownie, a potem objął przytulając ją do siebie. Nie odzywał się tylko ją tak trzymał. Powoli głaskał dłonią jej włosy na potylicy.
- Dobrze. Skoro jesteśmy przyjaciółmi to spełnię twoją prośbę. Nie wyjdziesz żywa z Yellow póki ja będę na chodzie. - powiedział cichym i poważnym głosem wciąż trzymając ją w objęciach i głaszcząc po głowie.

Po tym co widziała ciężko szło nie wierzyć w obietnicę daną przez tego konkretnego psa. Z boku bankowo nie brzmiało normalnie, podchodziło pod groźbę, albo inne gówniane ograniczenia prawno-karne. Dla Nash jednak zabrzmiało niczym najpiękniejsza muzyka. Przez zmaltretowane ciało przeszedł skurcz i naraz całe powietrze uszło z płuc, pozostawiając ulgę od której kolana odmawiały współpracy. Ciszę łazienki zmąciło głośne westchnienie, a kobieta oparła czoło o bark gliniarza, zamykając oczy i porzucając pozę obejmowanego kołka z ramionami przyciśniętymi do boków, a także zaciśniętymi pięściami. Rozluźniła te ostatnie, powoli unosząc aż znalazły się za męskimi plecami by spleść się tam, przyciągając jedno ciało do drugiego.
- Wierzę ci. Dziękuję - lektor Obroży chyba sam nie wierzył w to co czyta. Dziwne, niedorzeczne wrażenie gniotące klatkę żebrową od środka ustąpiło, przynosząc ciszę miast hałasu wiecznie przetaczającego się huraganu obłędu. Tak… normalność bywała uzależniająca.
Gdzieś w zakurzonych, pokrytych pajęczyna zakamarkach pamięci, saper pamiętała czym była przyjaźń. To ten stan, w którym pozwalało się drugiemu człowiekowi wejść do własnego życia, tworząc z niego jego integralną, a nawet strategiczną część. To była bliskość, zaufanie aż do momentu, gdy ów przyjaciel wbijał nóż w plecy… ale to po pewnym czasie. Oni nie mieli go aż tyle, więc prawdopodobnie nie zdąży dojść do tego, co zwykle następowało, kiedy pozwalało się komuś podejść zbyt blisko. Na razie parchata saper cieszyła się czymś niepoprawnym i naiwnym. Przynajmniej na ten wycinek czasu zyskała nadzieję. Przekonanie, że teraz tym bardziej należało się postarać, aby Hassel dotrwał do końca chryi.

Zawieszona na Raptorze trwała w zastoju dobre dwie minuty, dając się oswajać i na nowo ładowała baterie. Transferem ciepła, wsparcia. Obecności. Bliskości bez potrzeby sypania słowami. Wreszcie nabrała powietrza, podnosząc głowę i stając na palcach, aby móc przycisnąć czoło do jego czoła nim nie wyplącze się z opiekuńczej sfery na rzecz zimnej przestrzeni łazienki.
- I tak pamiętam - popatrzyła na niego z powagą mąconą przez wesoły błysk na dnie źrenic. Stukała z rozmysłem w klawiaturę, sięgając w międzyczasie po podkoszulkę - Wjebałam się przez ciebie na minę.

- No popatrz, popatrz.
- gliniarz zerknął na obejmowaną i obejmującą kobietę. - Chyba jakoś przez to przebrnęliśmy to i przebrniemy przez następne. - uśmiechnął się trochę i skinął głową w stronę drzwi wyjściowych. - Chodź. Trzeba to jakoś ogarnąć póki mamy okazję. - powiedział puszczając ją i ciągnąć za jedną rękę w stronę ubrań i porzuconego ekwipunku. Glina i Parch. Antyterrorysta i terrorystka.
Para upartych głupców wciąż mających nadzieję, że uda się im coś zmienić.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 19-06-2018, 13:18   #349
 
Czarna's Avatar
 
Reputacja: 1 Czarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputacjęCzarna ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=6vlm4JsBsPE[/MEDIA]
Czas dla Brown 0 leciał jak szalony, ciągnąć ją za sobą, wraz z prądem uciekających sekund. Miała wrażenie, że ledwo dała Carnage’owi plecak dla Zoe, a już żegnała się z Aką i jego ludźmi, wstrzymując łzy przy machaniu jadącej razem z nimi Conti. Martwiła się, że coś stanie się po drodze, albo grupa najemników ulegnie wypadkowi. Yellow 14 mnożył niebezpieczeństwa, jak wadliwy dysk twardy bat sektory… ale nie było czasu na rozklejanie się. Ledwo się pożegnała, już wspinała się po schodach do wieży, gdzie czekał ponury nastrój napięcia i oczekiwania, a także niechęci. Ostatnie pochodziło od blondwłosej sierżant, na której widok ciężki kamień spadł Rosjance z serca. Johnson żyła, nie miała się najgorzej skoro pozostawała przytomna i… uratowała ją od gwałtu i śmierci. Parcha… lecz zanim Maya zdążyła jej podziękować, dostała wiadomość od nieznanej Yv, równocześnie z rozkazem paramedyczki aby poszły “na rozmowę”. No ostatnie Vinogradova zgodziła się bardziej niż chętnie, szybko przebierając nogami za blondynką aż do znajomej toalety. Po drodze odpisała Grey 83, bo nie wypadało zostawiać wiadomości zawieszonej w próżni.

“Cześć, tu Maya. Cieszę się, że Wam się udało i bardzo mi miło, mogąc Cię czytać. Mam nadzieję, że u Was w miarę w porządku. Jeśli dasz radę to pozdrów ode mnie Maxa, wydaje się miłym i porządnym gościem. Co do Guardiana, puszczono go samopas i jego SI potraktowała Wasze kapsuły jako obcy desant, ale udało się to odwrócić. to nic takiego, cieszę się bardzo, że mogłam Wam pomóc i jeśli mogę prosić… uważajcie na siebie, dobrze? Tutaj jest niebezpiecznie, wszędzie te potwory. Postaraj się znaleźć Black 8, ona Ci pomoże i nie zostawi jak zrobi się gorąco. Mam nadzieję, że niedługo uda się nam spotkać na lotnisku. Daj proszę znać wcześniej, wstawię kawę… mam nadzieję, że lubicie kawę. Jest też herbata, albo czekolada, gdyby ktoś wolał. Przesyłam uściski i trzymam kciuki. Widzimy się w HQ.”

Skończyła akurat, gdy zamknęły się drzwi i została sama na znanej przestrzeni białych kafelków, ozdobionych teraz kroplami zaschniętej krwi.
- N...nie, jest w porządku - uśmiechnęła się nerwowo, poprawiając szal od Olimpii i zakrywając kamery Obroży - N… nie zdążyli mi nic… pan Aka im przeszkodził i… to takie żenujące. Przepraszam za zamieszanie - popatrzyła na paramedyczkę spłoszona - Odrywam panią od pracy, a naprawdę… - wyciągnęła holo kaprala Ottena, wystukując na nim wiadomość:

“Włamałam się do kartotek Guardiana, zmieniłam tożsamość kapitanowi Hasselowi, Elenio, Johanowi i Karlowi. Została Sara, ale przyszedł Delgado. nie zdążyłam. Czujniki już ich nie namierzą, ale kamery tak. albo MP. Niech uważają. Dziękuję że ich pani schowała. Jak się czują, są bezpieczni? Jak znajdę chwilę zrobię legendę dla Sary, ale tutaj… sama pani widzi.”

- Naprawdę… proszę się nie martwić. to… tylko nikt nigdy wcześniej… - Rosjanka przełknęła ślinę, podając holo blondynce - Nikt… mnie nie uderzył i… nie wiem, dlaczego. Przecież… n-nic porucznikowi nie zrobiłam. P… pewnie go jakoś sprowokowałam… j-jest nerwowy, nie wiem jak i czym. Olimpia… zrobiła mi makijaż żeby… nie było widać i… - zacięła się, ruszając niemo ustami i w końcu odwróciła głowę w bok, tam gdzie umywalka.

- Ach, miło mi to słyszeć. - odpowiedziała z rezerwą paramedyczka gdy właściwie czytała wiadomość na podanym holofonie. Pokiwała do tego głową i rozejrzała się po toalecie. Pociągnęła czarnowłosą dziewczynę ze sobą do kabiny nomen omen, tej samej w której prawie przyłapał ją Montana. Chociaż tego paramedyczka pewnie nie widziała. - Usiądź sobie. Ostrożnie. To nawet jak nic się nie stało fizycznie jak mówisz to i tak jest wielki szok. Zachowanie tego żołnierza było skandaliczne. Pasowałby do tych dwóch co spotkałam w schronie pod Seres. - blondynka pokręciła głową zamykając drzwi kabiny i pozwalając Rosjance usiąść na sedesie. Sama przykucnęła na podłodze i zaczęła odpisywać coś w jej holo od kpr. Ottena.

“Są cali i bezpieczni. Schowałam ich pod nieużywaną częścią schronu. Ściany, ziemia i przewody blokują sygnał póki tam siedzą. “

Paramedyczka oddała holo informatyczce pozwalając jej przeczytać wiadomość.
- Powinnaś teraz odpocząć. Powinnam zaordynować ci teraz odpoczynek i święty spokój. I umówić na wizytę z psychologiem. - uśmiechnęła się markotnie zdając sobie sprawę z nierealności standardowych procedur.

Rosjanka przeczytała informację i odetchnęła z ulgą, przymykając oczy i uśmiechając się uspokojona. Chłopaki i Sara byli bezpieczni, MP ich nie znajdą.
- Dziękuję - wyszeptała, biorąc holo od medyczki. Ścisnęła przy okazji jej dłonie i potrząsnęła nimi nie mogąc znaleźć słów wyrażających jak jest jej wdzięczna.
- Olimpia zrobiła mi kawę… i jest w porządku, tylko martwię się - powiedziała cicho, czyszcząc ekran holo i zostawiając na nim nową wiadomość, którą podała blondynce:

Zoe poleciała po Maxa. Jest od nas. Parch. Ale lekarz. Ma też przywieźć zapasy i narzędzia żeby przeprowadzić operację. Da sie tam poskładać Elenio i Karla? Czegoś im potrzeba?”

Informatyczka nagle wyprostowała plecy i szybko sięgnęła do torby przypiętej do pasa.
- Jestem taka głupia… proszę mi wybaczyć. Wzięłam… z kapsuły… pomyślałam, że przydadzą się pani leki dla chorych - odczepiła pojemnik, kładąc go na podłodze między nimi - Jak się ma Hektor? Ten… duży, oślepiony. Chelsey na pewno się o niego martwi, a chciałabym wiedzieć… co jej powiedzieć.

- Pamiętałaś? Jesteś kochana! -
Herzog rozpromieniła się na widok wydobytych, medycznych skarbów i pod wpływem impulsu uścisnęła Rosjankę. - Stan Hektora jest stabilny. Ale bez specjalisty i specjalnych narzędzi nie będzie można mu pomóc. Daj, napiszę ci co potrzeba jakbyś gdzieś natrafiła. - blondynka wykonała przyzywający gest dłonią w kierunku holo odbierając go od informatyczki. Jej palce szybko ale dłuższą chwilę pisały bez wahania i wreszcie gdy skończyła oddała holo Vinogradovey. Ta mogła rzucić okiem a wyglądało to jak lista zakupów do sklepu ze sprzętem medycznym. Podzielona odpowiednio na punkty zatytuowane “K”, “H” i “E”. Mało coś z tej listy informatyczka rozpoznawała ale dla innego medyka pewnie musiało to być czytelne czego może potrzebować.

- Poszukam, obiecuję - Vinogradova uśmiechnęła się blado, od razu włączając komunikator. Chwilę grzebałą w ustawieniach aż wreszcie zrobiła zdjęcie i zaraz wysłała je do Zoe i Maxa, opatrując je tytułem “zakupy z apteki dla rannych”.
- Blacki i Greye są… w klubie, tam jest gabinet doktora Kozlova. Jak coś ma to to przywiozą - powiedziała cicho, na powrót oplatając szyję szalem.
- Czy… mogę jakoś pani odwdzięczyć? Za pomoc...i… to wszystko - westchnęła, dopisując na holo Ottena krótkie pytanie:
“Elenio coś mówił, albo zrobił głupiego? Zoe y się ucieszyła na info o nim. tak myślę…”

“Nie dałam mu szansy. Uśpiłam go (; “

- O, doktor Kozlov? To świetny chirurg, jeden z najlepszych w Maxie. Znaczy jak nie jest zalany. A niestety często jest. - paramedyczka na chwilę wydawała się ucieszona gdy padło nazwisko lekarza ale zaraz przybrał on kwaśnej barwy gdyż widocznie kojarzyła jego reputację i chyba nie była zbyt dobra.
- A ty pewnie, nie pakuj się w takie kłopoty. Nie zawsze będzie jakiś Aka w pobliżu. Masz, weź to. - chyba chciała zmienić nieco ton rozmowy bo sięgnęła po coś do swoich przywieszek. Miała podobne albo takie same jak Parchy czy żołnierze tylko zawartość była typowo medyczna. Z nich wyjęła niewielki pojemniczek. Miał przy sobie mocowanie przez które można było założyć go na nadgarstek jak bransoletkę albo zegarek. Bo blondynka założyła go tak właśnie czarnowłosej.
- To wydaje dźwięki niskiej częstotliwości. Ale kierunkowo więc oberwiesz nieporównywalnie słabiej niż jakiś palant w którego wycelujesz. A nie słychać i nie widać to może Obroża nie uzna za atak. Tylko uważaj bo nie starczy na zbyt wiele użyć. - parameyczka zdobyła się nawet na żartobliwy ton.

- N… nie zawsze wychodzi, ale postaram się - Vinogradova wychrypiała, gapiąc się na prezent i kiwając energicznie głową. Wychyliła się do przodu i objęła medyczkę, przytulając się na dłuższą chwilę.
- Proszę też na siebie uważać. Mam nadzieję, że… jak to się skończy… że uda się i… jeszcze raz dziękuję - opuściła ramiona, chowając holo i wzdychając ciężko - Chyba… porucznik Delgado zaraz tu kogoś przyśle. Potwory przemieszczają się kanałami technicznymi. Próbujemy… je stamtąd wykurzyć, ustawiliśmy kotły najbliższej elektrociepłowni na wysokie obroty. Zalejemy je wrzącą parą, bo przez nie… przedostają się do miasta, a tak… będzie szansa je powstrzymać.

- Chowają się w tunelach? Pewnie przez tą burzę.
- informacja o poczynaniach kreatur zaskoczyła paramedyczkę. - No ale jak tak to rzeczywiście czas już na nas. I też się trzymaj dziewczyno. - blondynka uśmiechnęła się promiennie do czarnulki odwzajemniając jej uścisk.

Potem zostało im wrócić do sali głównej na wieży. Tam sytuacja właściwie nie zmieniła się za bardzo. Porucznik znowu powitał powrót kobiet a przynajmniej Mai z wyraźną ulgą. Za to posłał pytające spojrzenie paramedyczce.
- Myślę, że na razie sprawa nie jest tragiczna. Maya to bardzo kochana i odważna dziewczyna, bardzo dzielnie znosi tą sytuację. - powiedziała wskazując na stojącą obok kobietę w Obroży. - Ale proszę jej nie nadwyrężać i otoczyć opieką. - zaleciła głosem prawdziwego lekarza.

- Zrobię co w mojej mocy. - zgodził się porucznik MP i skinął głową. Jednak słyszalne było niedopowiedziane “... w obecnej sytuacji” która daleko odbiegała od standardowej w których zwykle stosowało się standardowe środki. Widać żandarm podobnie jak i paramedyczka byli świadomi realiów w jakich przyszło im przebywać i pracować.

- Dobrze. Jeśli to już wszystko to czy ktoś z pańskich dżentelmenów mógłby odprowadzić mnie na dół? - zapytała paramedyczka i oficera. Ten zgodził się wskazał na czwórkę żołnierzy z oznaczeniami MP. Ci otoczyli kobietę w egzoszkielecie paramedyka i w piątkę ruszyli na dół.

Poza tym Brown 0 zostało zająć wcześniej wyznaczone miejsce i zadanie. Z drugiej strony porucznika siedziała obita srg. Johnson. Albo czuła się lepiej albo zadziałały środki jakie podała jej paramedyczka bo sierżant wpatrzona w swoją konsoletę rozmawiała z kimś półgłosem co brzmiało jak jakaś konsultacja i wydawanie rozkazów. Sierżant Montana i szeregowy Brock dalej siedzieli skuci na kanapie pilnowani przez obecnie dwóch żandarmów. A przeciwną kanapę nadal zajmowała grupka cywili. A na Vinogradovą i Delgado dalej czekało zadanie z elektrociepłownią do wykonania.

- Ruszyły się. Coś kombinują. - powiedziała nagle blondwłosa sierżant wpatrzona w swoją konsoletę.

- Xenos? - Rosjanka spytała szybko, mimo że znała odpowiedź. Może się jeszcze łudziła, przez parę sekund miała nadzieję na odpowiedź negatywną, ale przecież znajdowali się pośrodku wojny z bestiami. Istniała tylko jedna odpowiedź.
- Co się dzieje? - dodała drugie pytanie, włączając konsoletę i wlepiając wzrok w migoczący ekran - Proszę podać sektor, co pani widzi? P...pani sierżant… dziękuję. Uratowała mnie pani, nie wiem j-jak… nie mam jak się odwdzięczyć. Po prostu… dziękuję i prosze wybaczyć… kłopoty.

- Po prostu ruszyły się. Są jakieś pobudzone. I za tą pomoc nie ma sprawy. Tak na pewno zachowałby się każdy żołnierz gdyby nie zapomniał o mundurze jakie nosi.
- srg. Johnson pokiwała blondgłową i na chwilę spojrzała błyszczącą od maści twarzą na operatorkę drugiej konsolety. Przesłała jej też zaznaczone na schemacie lotniska rejony gdzie działały kamery których obraz ją zaalarmował. Były rozmieszczone w większości w kanałach technicznych lotniska więc wyglądało jakby te poruszenie u xenos było wokół lotniska. Tylko nie było wiadomo czy to ma szerszy zasięg czy po prostu w innych rejonach tych kamer nie ma więc nie wiadomo co się tam dzieje.

- Niecierpliwią się - Vinogradova wróciła uwagą do ekranu, ściągając brwi w zamyśleniu. Nie podobał się jej obraz z kamer, przywodzący na myśl mrowisko w które ktoś wetknął kij. - Burza trwa za długo, szykują się do wyjścia. M… musimy skończyć zanim przestanie wiać - wyprostowała przed sobą ramiona i złączyła dłonie, wyłamując palce. - Poruczniku na czym stoimy? - zapytała Delgado, zaczynając przebijać się przez ciągi danych. Wzięła głębszy oddech i położyła dłonie na klawiaturze - Ile czasu zostało?

- No już niedługo. Myślę, że poziom ciśnienia jest już prawie odpowiedni.
- porucznik pokiwał głową patrząc na wyświetlane przed jego konsoletą wskaźniki. - Jeszcze z minuta, dwie i myślę, że możemy zaczynać. - oficer zerknął na siedzącą obok kobietę. Wchodzili w decydującą fazę tego kanałowego wyścigu, ludzie zdążą zmajstrować swój numer albo xenos zdążą zmajstrować swój.

-Proszę... niech pozostali MP sie przygotują. Na wszelki wypadek... i grupa z panią Renatą, powinni uważać tym bardziej - informatyczka mówiła szybko, równie szybko stukając w klawisze. Po kolei odpalała kolejne programy, przygotowując się do pracy - Ludzie pana Aki... im też należy powiedzieć, na wszelki wypadek. Ostrzec. Nie wiemy co przeciwnik zamierza, powinniśmy zakładać najgorsze... a teraz, jeżeli to nie problem, będę wdzięczna za asystę - uśmiechnęła się sztywno do Delgado.
 
__________________
A God Damn Rat Pack

Everyone will come to my funeral,
To make sure that I stay dead.
Czarna jest offline  
Stary 19-06-2018, 13:35   #350
 
Perun's Avatar
 
Reputacja: 1 Perun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputacjęPerun ma wspaniałą reputację
[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=Vn5WBLdCj_Q[/MEDIA]
- Słyszeliście go kurwa? - Sandersowi aż opadły witki, gdy nagle i bez żadnego uprzedzenia jego ulubiony mundurowy po tej stronie Yellow wesoło obwieścił, że oto wysyłają Parchy prosto do gniazda gnid i to z bombą! Bomby wybuchały, do chuja! A coś Blondas miał nieodparte wrażenie, że nikogo nie zaboli coś tak nieistotnego jak obecność obrożastych w zasięgu rażenia.
- No kurwa no… - wyjojczył półgębkiem jak poprzednio do reszty szarych, zakładając ramiona na piersi aby przypadkiem mu nie odpadły i nie potoczyły się po korytarzu.
- Rozjebią nas… kurwa - westchnął wreszcie, przecierając nagle zdrętwiałą twarz. Jazda w gnidowisko, z wielką bombą na pokładzie. A nie wierzył gdy mu mówili, że te Parchy żyją raczej krótko. Przez większość wystąpienia tego całego Hassela udawał idealnie obojętnego… bardziej się wkurwiał.

Widział typa i szlag go trafiał. Gadał, woził się po dzielni i co? No mieli wojnę, przejebane i w ogóle padaka. Czym się podniecać? Że był? Żył? Niektórym to widać wystarczyło. Rozwiązała się też sprawa co Black 8 tak cisnęła o tego padalca. Jak się nie przespało momentu przed obwieszczeniem radosnej nowiny odnośnie miejsca podrzucenia bomby, szło zauważyć jak rudy Parch wgapia się w policyjnego gada i na odwrót. To tym bardziej zabolało i tak zbolałego medyka.
Nie ogarniał, po prostu nie ogarniał co takiego było w tych mundurach, że laski traciły łby i zachowywały się jakby zaraz miały zejść. Wodziły do kompletu oczami i wzdychały… no przynajmniej wodziły. A już Grey 35 myślał, że padalec od antyterrorystów zejdzie w niefortunnym zbiegu okoliczności, nie docierając do bunkra. Coś go tam zeżre na korytarzu, albo połamie - wrogów nie brakowało i w Hell i w Heaven… no ale nie. Jebany dotarł do bunkra w jednym kawałku, na dodatek chyba ten jego nakaz aresztowania stał się nieaktualny. Same przeciwności, bardzo złośliwego losu.
Zdruzgotany, w głębokiej depresji, Sanders tylko westchnął ciężko i boleśnie, gdy blond Mason go pokazałą i zaczęła nawijać. Ona pewnie też po chichu wzdychała do tego zjebanego Raptora… co ta patologia.
- Zaraz się nimi zajmę - zdobył się na szeroki uśmiech, podbijając do kapral i obcinając ją od góry do dołu i znowu do góry - Najpierw sprawdzę czy tu ok - machnął brodą na jej sylwetkę - Wpadliście na tego wielkiego?

- Oj, złociutki, czego my tam nie spotkaliśmy.
- machnęła ręką kapral kręcąc do tego głową. - Pewnie to samo co wy albo podobnie sądząc po wyglądzie. - lekko poruszyła brwiami przesuwając się po usyfionej odmarzającym syfem sylwetce Grey 35 która wyglądała podobnie “czysto” jak jej sylwetka. - Ze mną jest w porządku, obejrzyj moich ludzi. Mamy rannych. Tu pod ścianą. - kapral wróciła do rzeczywistości i wskazała na usyfione i zakrwawione ciała. Kilku mundurowych siedziało albo leżało na podłodze z poważnymi obrażeniami.

- Hostessy. - Grey 35 uśmiechnął się pod nosem - Nie było tam hostess z gorącymi napojami i przekąskami. Wiesz, jak na powitaniu w dobrym hotelu. Zawsze są drinki i poczęstunek dla gości… tego tam zabrakło. Kiepski ten lokal, szkoda że innych nie ma w okolicy - rozłożył bezradnie ręce, ale uśmiech szybko mu spełzł z gęby kiedy zobaczył poranionych trepów.
- Dobra… zajmę się nimi, a potem wrócimy do drinków i poczęstunków - na chwilę się uśmiechnął, mijając kapral w bliskiej odległości i ściszając głos - I to przestępstwo żeby taka kobieta chodziła tak umazana syfem. Ale spokojnie, też się tym zajmę. Jestem tu żeby ci pomóc - mrugnął w przelocie, kierując się do rannych.

Przechodząc blisko obok kapral i mówiąc do niej blondyn nie był pewien jej reakcji bo zostawił ją za sobą. Wiedział tyle, że nie odpowiedziała. Stan rannych był jak to zwykle na ostrym, nocnym dyżurze bywało gdy przywożono obsadę z jakiejś kraksy albo strzelaniny jeśli to było w ciekawszych i barwniejszych dzielnicach. Było dużo, krwawo, barwnie i hałaśliwie. Dwóch żołnierzy było poważnie rannych. Jednemu coś rozpruło brzuch jakby ten pancerz jaki miał na sobie miał z papieru. Przeorane wnętrzności były w zbyt strzaskanym stanie by standardowe stymulanty mogły sobie z tym poradzić. Swoje już zrobił też upływ krwi i szok. Stymulanty jedynie przytłumiły odczucie rannego więc teraz leżał i jęczał cicho, czasem głośniej ale chemia wpompowana w żyły nie była w stanie mu pomóc. Jego i kolegę obok ktoś musiał przynieść bo na pewno nie nadawali się do samodzielnego poruszania się.

Ten drugi miał przebite płuco. Kaszlał i chrypiał dusząc się na jednym płucu. Klasyczny przypadek odmy opłucnowej. Na to też stymulanty nie pomagały. Potrzebny był zabieg zanim się facet udusi. Trzeci miał jakieś dreszcze, strasznie się pocił jak w gorączce i wyglądał niezdrowo. Wedle kpr. Mason która stała w pobliżu oberwał. Niezbyt zdawało się poważnie. Jeszcze przeszedł kawałek ale zaczęło go telepać aż w końcu powaliło. Wyglądało na działanie jakiejś toksyny co potwierdzał ostry, odpychający zapach jaki sączył się z niby niezbyt poważnego zastimpakowanego ukąszenia. Czwarty miał chyba najszybszą do przeprowadzenia choć wcale nie najprostszą operację. Silny cios przetrącił mu bark więc teraz ból promieniował mu przy każdym ruchu i właściwie uniemożliwia sprawne poruszanie się poza ostrożnym chodzeniem.

Sandersowi zostało tylko splunąć w kąt, zakasać rękawy i brać się do roboty, skoro już się deklarował o tej chęci pomocy, współpracy i reszcie tych tam “ważnych” powodów. Na serio cieszył się, bo na godzinę miał zapewnioną rozrywkę z takich które znał i lubił. Kawałek normalności w całym bajorze oszalałego gówna z bombowym finałem w tle.
- Dobra, uwijamy się szybko - splótł przed sobą ręce i wyłamał palce - Tych czterech kwalifikuje się na stół, natychmiast. Trzeba ich przenieść… do - zmarszczył czoło - Muszą tu mieć salę medyczną, albo pokój higienistki. Ktoś ma mapę tego burdelu? - na koniec spytał zebranych wokół.

Kapral przekazała zalecenie lekarza do uwalanego syfem tłumku mundurowych. Okazało się, że jednym z nich jest miejscowy gliniarz. Wspólnymi siłami dźwignęli czwórkę poranionych towarzyszy i przeszli korytarzami pod przewodem wskazówek tego miejscowego. Wylądowali w ambulatorium całkiem przyzwoitym. Przynajmniej był stół operacyjny, pomieszczenie na leki, ogólny zabiegowy i jeszcze jedna czy dwa drzwi które minęli. Czwórkę rannych rozłożono na miejscowych wąskich pryczach i fotelach. W takiej sytuacji chirurg miał już co potrzeba by zacząć przeprowadzać odpowiednie zabiegi. Większość żołnierzy wyszła, została kapral Mason i dwóch mundurowych, w tym ten miejscowy policjant których ich tutaj przyprowadził.

- Potrzebuję światła, niech ktoś poszuka dodatkowego włącznika… kurwa - Sanders bobrował między zapasami i instrumentami medycznymi, patrząc czym dysponuje i co z pomocą tego sprzętu da się zrobić. Nadawał przy tym cały czas, chociaż nie patrzył na żołnierzy - Najpierw ten z przebitym płucem bo się udusi. Mają tu drugiego lekarza? Czyj to gabinet? Niech ktoś po niego skoczy, mam jedne łapy, a koleś od ukąszenia wygląda chujowo. Potrzebna mi asysta jak nikt tu ma się nie przekręcić.

Dwójka mundurowych spojrzała na jedynego tubylca w ich gronie więc ten widocznie się poczuł wywołany do odpowiedzi.
- Niczyj. To schron. Normalnie nikogo tu nie ma. Morvinovicz trzyma gdzieś tu Kozlova ale to stara pijaczyna, nie dałbym mu nawet nitkę na igłę na wlec jeśli o mnie chodzi. Nie wiem nawet czy jeszcze żyje. - policjant odpowiedział szybko i wyraźnie wydawał się być poinformowany dość przyzwoicie o lokalnej scenerii i również nie mieć zaufania do lokalnego lekarza który nie wiadomo czy w ogóle jeszcze żył.

W tym czasie Sanders szybko odkrył, że wcale jednak tak różowo nie jest z tym sprzętem. Znaczy wcześniej, pewnie do niedawna, był to całkiem solidnie zaopatrzony lokal i mógł nawet dorównywać podobnym przybytkom w przeciętnym szpitalu. Może skanu całego ciała i mikroskopów elektronowych tutaj nie było ale jednak na zwykłe urazy jakie właśnie czekały w swojej kolejce kilka kroków stąd pewnie by wystarczyło. No ale jednak sprzęt w szafkach był dość porozwalany. Zupełnie jakby ktoś tu myszkował a pewnie i plądrował. Niewiele ostało się rzeczy oczywistej potrzeby których mógł użyć każdy czyli głównie brakowało stymulantów. Podobnie ze środkami przeciwbólowymi, antybiotykami, opatrunkami. Za to narzędzia chirurgiczne których właściwie używać umieli tylko chirurdzy zostały tylko poprzewalanie, czasem wysypały się z pudełek ale mimo wrażenia chaosu nadal było tutaj dla chirurga co trzeba by wykonać czekające go zabiegi.

- Jebane ćpuny - blondyn warknął widocznie zły, kończąc rekonesans po polu bitwy - No jasne, wyżarli wszystko co kopie, albo zaburza percepcję. Hieny, sępy… kurwa typowe - Od dalszych przekleństw się powstrzymał. Podszedł do zlewu, gubiąc po drodze płyty pancerza. Ten przycisk szybkiego wypinania to był naprawdę przydatny bajer. Miecz i strzelba też wylądowały na podłodze, nie patrzył gdzie. Odrzucił je, skoro miał inną robotę.
- Ten Kozlov. Niech go ktoś znajdzie. Anatolij po coś go trzyma, nie może być aż tak bezużyteczny. - powiedział, rozpinając górę od kombinezonu. Zdjął kombinezon z ramion i ściągnął go z górnej połowy ciała, ubranej teraz tylko w białą podkoszulkę z krótkim rękawem - Pijak nie pijak, dla szefa i jego ludzi musi tu trzymać prochy. Tutaj nie ma nawet głupiej morfiny! Nie będę ich ciął na żywca bo zejdą. - mówił szybko, równie szybko dezynfekując ręce aż do połowy ramion - Potrzebuję stymulantów, painkilerów, środków anestezjologicznych. Pacjent z ukąszeniem musi się dostać na toksykologię, nie jestem wróżką żeby wywróżyć co mu wstrzyknęły, a mamy coraz mniej czasu. Tego z odmą czeka torakotomia. - odwrócił się przez ramię i popatrzył na Mason - Musze go otworzyć, na razie założę dren, ale to mu przedłuży życie o parę minut. Nie wiem co z zatrutym. Jest też… - wskazał ruchem grzywki na kolesia z rozprutym bebechem - Wasz kapitan mówił o stanie wyjątkowym, macie większe możliwości. Ściągnijcie mi tu prochy, odczynniki toksykologiczne. Stymulanty, przeciwbólowe i usypiające. Kroplówki. Wszystko co się da, Kozlova też. O ile jest w stanie utrzymać się na nogach. Resztą się zajmę… ale bez tego oni umrą - skrzywił się do blondyny - A ja razem z nimi.

Trójka uwalanych rozmarzającym syfem mundurowych obserwowała krzątającego się po ambulatorium Parcha zerkając co chwila na poszatkowanych rannych i słuchając tego co mówił lekarz. W końcu spojrzenia obydwu mężczyzn spoczęły na osobie decyzyjnej.
- Wiesz który to ten Kozlov? - kapral zapytała policjanta na co ten pokiwał twierdząco głową. - Dobra to spróbuj go znaleźć. - podoficer poleciła policjantowi i ten skinął głową i wyszedł. - A ty chyba możesz coś dla nich zrobić zanim go znajdą? - zapytała Grey 35 z wyraźnym wskazaniem na oczekiwaną twierdzącą odpowiedź najlepiej popartą realną pomocą czterem poszkodowanym. Skazaniec zdawał sobie sprawę, że w szafkach może panował chaos i zostały przebrane zapasy. Ale jednak nadal zostało ich na tyle by zdolny chirurg połatał okaleczonych żołnierzy.
- Mahler? Słuchaj potrzebuję twojej pomocy… - kapral odeszła gdzieś w róg pomieszczenia i zaczęła wzywać na wsparcie drugiego kaprala.

- Zrobię co w mojej mocy - Sanders odpowiedział standardową regułką, ale wzrok miał poważny i zacięty. Zaraz też kopem uchylił najbliższą szafkę, szukając czegokolwiek co dałoby radę zastąpić zwyczajowe środki anestezjologiczne i stymulanty. Od biedy miał stimpaki Greyów. Pewnie go zajebią jeśli je zużyje, ale wcześniej paru pacjentów poskłada.
- Teraz to moi pacjenci, jestem za nich odpowiedzialny - pomamrotał do kapral niechętnie, jakby się przyznawał do słabości. Ogarnął się szybko słysząc kogo kobieta woła przez szczekaczkę. Z dwojga złego lepszy on niż ten zjebany glina, działający na G35 niczym płachta na byka.
- Niech zadzwoni do Mai zanim tu przyjdzie! - krzyknął niby na Mason, ale na tyle głośno aby przez komunikator drugi kapral go usłyszał. Skoro już się nie chowali, wypadało wykorzystać, a zostawiona sama na lotnisku informatyczka musiała się martwić, a po co? W międzyczasie lekarskie wyszkolenie wyparło to parchowe i blondyn pochylił się nad misą skalpeli. Na pierwszy ogień poszedł ten od płuca, a reszta - wyjdzie w praniu.

Dla sprawnego chirurga zabieg wyrównania ciśnienia w płucach przez dorobienie dodatkowego otworu z wentylem nie było takie trudne gdy już się wyłuskało pacjenta z pancerza i reszty oporządzenia. W tym pomógł mu najpierw żołnierz a potem i kapral gdy kończyła etap wzywania medycznego wsparcia. W miarę jak zabieg trwał Grey 35 zdał sobie sprawę, że nie wie jak wielkie i pojemne są te bunkry ale zwyczajnie ów Kozlov i reszta może przybyć za późno by coś zmienić. Więc raczej jak zwykle był zdany na siebie i tym czym dysponował na miejscu.

Pierwszy pacjent był już w dość stabilny stanie i jego życiu już nie zagrażało niebezpieczeństwo. Więc kapral z żołnierzem przenieśli go na wolną pryczę by lekarz mógł się zająć kolejnym. Operowany żołnierz choć jak zwykle, zabieg do przyjemnych i lekkich nie należał to jednak zastrzyk ze znieczulaczem jakoś pomógł mu go znieść. Teraz wydawał się być uspokojony i wreszcie na twarzy malowała się ulga gdy mógł po prostu oddychać a nie walczyć chrypiącym oddechem o każdy haust powietrza jakby miał być ostatnim. Zostało jeszcze trzech. Jeden z zatruciem jakimś jadem, drugi z wybitym barkiem no i ten trzeci z rozprutym brzuchem.

Jad albo poszatkowane bebechy… też Sandersowi przypadł wybór. Normalnie brałby się za tego dziabniętego, ale nie miał na razie środków aby mu skutecznie pomóc.
- Ten z raną szarpaną brzucha - wskazał zakrwawioną dłonią na kolejnego żołnierza, naprędce oczyszczając skalpele i przygotowując improwizowany stół pod następną operację. - Ugryziony… rana na przedramieniu. Wyjmijcie go z pancerza i załóżcie opaskę uciskową… a kurwa znajdźcie kawał paska albo sznurka i zwiążcie mocno w połowie ramienia. Ułóżcie go w siadzie, ukąszona łapa poniżej serca. Ale najpierw otwarta otrzewna - rozdysponował nieswoimi ludźmi, przecierając czoło nadgarstkiem. Liczył że do tego czasu znajdzie się Kozlov i zapasy. Jeżeli nie... będzie musiał podać ugryzionemu antytoksynę i liczyć że trafi. Jeżeli nie czekał ich paskudny zgon. Kolesia z barkiem postanowił zachowa na koniec, bo i najmniejsza szansa była na to, że mu zejdzie zanim dobierze się do niego parchatymi łapami.
 
__________________
Jak zaczęła się piosenka, tak i będzie na końcu,
Upał na ulicy i plamy na Słońcu.

Hej, hej…
Perun jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 04:15.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172