Wątek: [SF] Parchy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-06-2018, 22:14   #346
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Albo my albo one! To jest wojna! Wojna totalna! (38:00) 2/2

Black 2



Black 2 trochę zwłóczyła z odejściem od sterówki więc obserwowała odejście połowy ich pstrokatej grupki. Wraz z rudowłosą Black 8 ruszył olbrzym od Greyów i czarnowłosa koleżanka Amandy która po chwili rozterki podążyła za nimi. Przy Diaz została więc blondwłosa gwiazda klubu i ciemnowłosa cekaemistka z Grey 200.

Zwółczyli bo Amanda widocznie chciała sama jeszcze spróbować przekonać chłopaków z ochrony do zgrania Blackom tych scenek z kamer skoro już i tak namówieni przez Black 8 robili kopie zapasowe ale jej też nie udało się ich przekonać. Chociaż chyba niewiele brakowało. Pewnie gdyby nie groźba powrotu szefa w każdej chwili mogło to wyglądać całkiem inaczej. W końcu Bułat skrzywił się i mruknął - Oj no Amy, nie mogę, wiesz jaki jest szef jak się wkurzy. - powiedział i w końcu blondynka pokiwała ze zrozumieniem głową i nie przeciągała dalej struny. Wracając do opiekuńczego skrzydła Latynoski szepnęła, że może później coś się uda. Może będzie inna zmiana albo coś się wymyśli.

Zmiana rzeczywiście nadeszła i to znacznie szybciej niż ktokolwiek by się spodziewał. Zapowiedział ją kobiecy krzyk niosący się po korytarzu. Trójka kobiet zdążyła odejść tylko kawałek korytarza od sterówki gdy zatrzymał ich ten wrzask. Krzyki nie ustawały i chyba była tam więcej niż jedna krzycząca kobieta. - Co do cholery? - Bułat wstał od swojego stanowiska i też wyszedł na korytarz patrząc w kierunku skąd dobiegały okrzyki nacechowane strachem i bólem kobiet. I zdecydowanie zbliżały się coraz bardziej.

- O Matko Boska Kazańska… - szepnął nagle Gienadij spoglądając na wyświetlacz przed sobą. Wyglądał jakby momentalnie krew stężała mu w żyłach.

- Co jest do cholery!? - stojący już na korytarzu Bułat ponaglił go zdenerwowanym głosem nie wiedząc czy wrócić do sterówki czy wyjść dalej na korytarz w kierunku skąd dochodziły i zbliżały się coraz bardziej te wrzeszczące kobiety. Brzmiało jakby ktoś je tam maltretował ostro. Amanda chwyciła się mocniej swojego Płomyczka szukając u niej bezpieczeństwa i schronienia. Kruszynka niepewna sytuacji ustawiła się nieco bokiem w kierunku krzyków i trochę tak aby mieć pod lufą podejrzany korytarz.

Wreszcie zza rogu wyszedł któryś z ochroniarzy. Wyszedł z impetem trochę ciągnąć a trochę wlokąc za sobą jakąś wrzeszcząca kobietę. Zaraz wyszedł drugi, podobny zestaw. Tu na rogu kobieta upadła na podłogę ale mięśniak na to nie zważał. Zatrzymał się na moment by odwrócić się do niej i warknął ponaglająco - No sabaka! Dawaj, dawaj! - i szarpnął ja za włosy stawiając chociaż na kolana przy akompaniamencie kobiecego skowytu. Dalej nie czekał i wnosił swój marsz jakby wcale mu nie zależało czy kobieta da radę wstać czy nie. Rzeczywiście nie dała rady. Upadła a facet ciągnął ją, wrzeszczącą za włosy po podłodze. Obydwaj ochroniarze w przeciwieństwie do tych że sterówki byli opancerzeni i uzbrojeni na wojskową modłę. W pancerze z brązowymi, parchowymi barwami. I byli tak samo uwaleni rozmarzającym syfem jak każdy kto ostatnimi czasy szwendał się po powierzchni.

Wtedy zza tego samego rogu wyszła trzecia postać. Też w wojskowym pancerzu, też uwalana rozmarzającym syfem ale pod pancerzem było widać jasny garnitur niegdyś pewnie biały. I dla odmiany w dłoniach miała ciężki rewolwer którym machała wesoło. Potem za nim wyszła kolejna para uwalanych ochroniarzy.

Na widok szefa trojka ochroniarzy w lub przed sterówką oraz klubowa gwiazda zareagowała podobnie jak zwierzęta złapane nocą przez reflektory samochodu. Kompletnie im odebrało mowę i zdawali się niezdolni do jakiejkolwiek reakcji. Szef za to reakcje miał całkiem żwawe.

- Kto to tam leży? - zapytał Morvinovicz zatrzymując się nagle i wskazując rewolwerem gdzieś w boczny korytarz. Jeden z tylnych ochroniarzy szybko w nim zniknął by sprawdzić to co zainteresowało szefa. W tym czasie dwóch pierwszych osiłków nieco zasapanych rzuciło dwie kobiety przed drzwi sterówki. Prawie dokładnie pod nogi Bułata. Ten zdezorientowany nie wiedział czy patrzeć na nie, na szefa, na kumpli w sterowce, ubrudzonych kolegów czy jeszcze coś innego. Obydwie kobiety były zapłakane i wyły obłędnie ze strachu wijąc się na podłodze. Mamrotały coś błagalnie ale nie szło zrozumieć co. Obie chyba były tutejszymi “dziewczynkami” sądząc po ubraniach. Obie miały zapłakane i opuchnięte twarze na których łzy, śluz, krew, makijaż, koks i świeża opuchlizna która jeszcze nie zdążyła przejść w siniaki rozmazywały się w jedną, odpychającą maskę.

- To Molotov szefie! Trup! - z bocznego korytarza dobiegł gorliwy meldunek ochroniarza który pobiegł to sprawdzić.

- Trup? - Morvinovicz uniósł lekko brew patrząc w ten boczny korytarz i na tego trupa którego pewnie widział a potem wznowił marsz w stronę sterówki. - Chłopcy, możecie mi wyjaśnić co tam robi trup? Poza tym że leży i zaśmieca mi korytarz. - gospodin uśmiechnął się nie wróżącym nic dobrego uśmiechem i wskazał rewolwerem na korytarz z którego właśnie wracał sprawdzający go ochroniarz. Cała trójka w sterowce stała nadal jak sparaliżowana. Bułat miał pecha bo gdy przed chwilą wyszedł na korytarz to teraz był najbliżej zbliżającego się szefa. On też w końcu po tytanicznym wysiłku zdołał coś wychrypieć.

- Trup szefie? - zapytał prawie się jąkając. Jedna z oćwiczonych dziewczyn wyciągnęła błagalnie rękę w stronę szefa ale jeden z jego osobistych ochroniarzy brutalnie przydusił jej tą rękę butem do podłogi aż ta syknęła boleśnie ale krzyknąć się nie odważyła.

- Tak Bułat, trup. Tam za zakrętem leży trup! Chyba wiecie o tym, ze za zakrętem, pod waszym nosem, leży trup? - z bliska szef wyglądał na tak wkurzonego jak to tylko możliwe. Głos ociekał mu szydzącym jadem gdy machał rewolwerem w stronę korytarza gdzie leżał trup.

- Nie, nie szefie! Oczywiście, że wiemy! No co szef, nie przegapiliśmy tego! - ochroniarz o byczym karku chyba się ocknął bo zaczął machać rękami i gorliwie zapewniać o swojej czujności.

- Aha czyli wiecie, że tam za rogiem leży sobie trup. - Morvinovicz pokiwał głową jakby uspokojony tymi zapewnieniami swojego pracownika. Bułat jeszcze raz energicznie potwierdził kiwając wygoloną głową. - Czyli wiecie, że tam za rogiem leży sobie trup i nic z tym nie robicie… - Anatolij Morvinovicz mówił niezbyt głośno i brzmiało jak podsumowanie jakichś wniosków. Ale pewnie i tak wszyscy w i przy sterowce słyszeli każde jego słowo. Zwłaszcza, że powiedział to jakby sprawdzał linię celowniczą w swoim rewolwerze celując gdzieś w podłogę między swoimi butami a butami Bułata. Ten w panice otworzył usta ale widocznie nie mógł nic odpowiedniego wymyślić bo w końcu zmarł na przemian otwierając i zamykając usta ale nie wydając z siebie ani słowa. Twarz szefa i jego rewolwer hipnotycznie wręcz zdawały się przyciągać jego uwagę i rozpraszając inne myśli.

- Do jasnej cholery! - wydarł się niespodziewanie szef. - Od kiedy nie wiecie co się robi z trupami!? Kundle za rogiem węszą, wpadną zaraz na rewir a ci sobie trupy na głównym placu rozkładają! - wrzasnął rozwścieczony szef wskazując rewolwerem kierunek skąd właśnie wyszli i gdzie w bocznej odnodze leżał Molotov. - I zaćpane dziwki. Zaćpane koksem. Moim koksem! - Rosjanin w niegdyś białym garniturze i nadal złotym Rolexie na nadgarstku teraz spojrzał na dwie przerażone kobiety. Spojrzenie miał takie jakie może mieć szczupak widzący dwie krwawiące płotki zagnane w matnię. I tak obydwie płotki jak i obserwujący scenę zdawali sobie z tego świetnie sprawę. Obydwie kobiety zaczęły łkać i kręciły głowami mazgając się do reszty.

- To ja to posprzątam! - Bułat skorzystał z okazji i wymknął się z okolicy nasrożonego szefa pędząc mimo swej masy jak błyskawica by zniknąć za zakrętem i zająć się trupem. No i wyjść z bezpośredniej strefy rażenia gniewu szefa. Cała scenę zostawił za sobą bez żalu i wahania korzystając z przyzwalającego kiwnięcia głową szefa. Dwójka towarzyszy że sterówki patrzyła na jego plecy z jawna zazdrością.

Morvinovicz stanął w tym czasie nad dwiema łkajacymi kobietami jak kat nad biedną duszą. Obie wyczuwając, że ich życiu lub śmierci zadecydują najbliższe chwile podniosły na niego wzrok ograniczając się jedynie do chlipania. - To ja tu dla was jak ojciec… - powiedział z rozżalonym głosem szef kładąc sobie dłoń do serca. - Z ojcowską miłością tak szczerze i od serca… - żalił się dalej szef przyklejając przed obydwoma chlipiącymi istotami. - Daję wam pracę na warunkach jakich w całym Relict wam zazdroszczą. - pokręcił z niedowierzaniem głową przykładając czułym gestem dłoń do rozmazanego policzka pierwszej z kobiet. Ta coś usiłowała powiedzieć i pocałować wnętrze tej dłoni ale szef nie dał jej okazji. Oderwał od niej swoją dłoń i powtórzył gest z drugą kobietą. - Zapewniam wam schronienie, bezpieczeństwo i opiekę z prawem do dwumiesięcznego urlopu i bezpłatną opieką lekarską. - smutek i rozczarowanie aż wylewały się z każdego ruchu i słowa gospodarza. Obydwie dziewczyny zaczęły coś skamleć przepraszająco czy może chciały coś wytłumaczyć. - A wy mnie okradacie. Okradacie własnego ojca… - powiedział Morvinovicz gdy starł kciukiem kawałek białego proszku z rozbitej wargi dziewczyny i ustawił go w równej odległości między sobą a nimi. Tak, że dzielili perspektywę przez te białe drobiny na jego kciuku gdy na siebie patrzyli. Tym razem do głosu poza żalem i rozczarowaniem spod skóry znów u mężczyzny zaczął wyłazić gniew a u kobiet strach. Pierwsze trzaśnięcie w twarz uciszyło na moment trafioną kobietę ale kolejne wywołały kolejne wrzaski, płacze i lamenty ze strony kobiet i wściekłe przekleństwa u bijącego je mężczyzny.

- Ale nie ma co za złe mieć myszkom, że skubnely serka skoro kotki otowrzyly lodówkę. - powiedział zasapany z wysiłku i wściekłości szef nagle przestając okładać obydwie kobiety, prostując się i odwracając się w stronę sterówki. Włosy mu się roztrzepały więc przeczesał je ręką z tym samym szczupakowym spojrzeniem obdarzając teraz Gienadija i Marata. Obydwaj w tym momencie wyglądali jakby właśnie mieli zejść na zawał. Zaczęli coś mówić i tłumaczyć gorączkowo jeden przez drugiego równie skutecznie jak przed chwilą robił to Bułat i dwie prawie nieprzytomne ze strachu kobiety. Właściciel lokalu uciszył ich jednak jednym ruchem ręki. Podszedł do konsolet i przyglądał się widokom na ekranach.

- No, no… ale ciekawie się tu dzieje… bardzo ciekawe… i śluza wejściowa nie obsadzona… włażą sobie przez nią kolejne wycieczki… a wedle grafiku powinni tam witać gości Gomrov i Kazaj… no, no widzę szykują się zmiany… dużo zmian… prawdziwa restrukturyzacja etatów… dużo stanowisk będzie do obsadzenia… kocura nie ma na pięć minut i proszę… myszki się poczuły… zresztą kociaki też jak widzę… tak, tak, restrukturyzacja jest konieczna… - Morvinovicz obserwował monitoring prowadząc swój monolog i gotując się z wściekłości gdy orientował się dzięki kamerom w rozmiarze strat i aktualnej sytuacji. Jego pracownicy zaś byli całkiem przerażeni. Tylko czwórka uwalanych ochroniarzy wydawała się emanować wyższością i pewnością siebie pewni, że gniew szefa i “restrukturyzacja” ich nie sięgnie. Szef w końcu chyba napatrzył się do woli bo pochylił się nad jakimś przyciskiem i w głośnikach systemu komunikacyjnego schronu rozległ się sygnał zapowiadający jakiś komunikat.

- Mówi szef. - przez głośniki popłynął głos Morvinovicza. Reakcja jego pracowników była taka jakby przez te głośnik odezwał się jakiś umarlak z zaświatów. - Ulanov, Timofiej, Gomrov i Kazaj są proszeni do mojego gabinetu. Pilnie. - w głośnikach znowu dał się słyszeć dźwięk sygnału, tym razem kończący komunikat.

- O! Amy! I wy. - szef odwrócił się od konsolet i wyglądał jakby dopiero teraz dostrzegł klubową gwiazdę i jej towarzyszki. Uśmiechnął się niemal jowialnie wyciągając przed siebie ramiona jakby chciał objąć dziewczynę. Gdyby nie te dwie zaślinione i obtłuczone kobiety czołgające się między nimi, trochę obryzgana kroplami szkarłatu twarz i zmierzwione włosy świetnie by pasował do obrazku dobrego wujka.

- Bo oni weszli bo ona chciała! Piszczała, żeby ich wpuścić bo mówiła, że szef ich zaprosił! Chłopaki przy bramie jej tłumaczyli a ona dalej swoje! Że są pana gośćmi a jak jej powiedzieliśmy, że przecież pana nie ma a nic nie mówił o kolejnych razach no to że są jej gośćmi! - Gienadij nie wytrzymał i posypał się pierwszy. Marat zaraz zaczął usłużnie uzupełniać wypowiedzi kolegi co do reszty zastopowało gospodina cokolwiek chciał zrobić czy powiedzieć. Zaczął słuchać z wielką uwagą a blondynka patrzyła na nich z coraz większą trwogą coraz mocniej wbijając paznokcie w ramię Diaz.

- Ooo… Naprawdę? - mężczyzna w poplamionym pancerzu nałożonym na poplamiony garnitur lekko przekrzywił głowę i uniósł brwi obrzucając blondynę taksującym spojrzeniem.

- No ale… szef ostatnio się zgodził… że są pana specjalnymi gośćmi… a przecież zawsze było, że jak ktoś jest specjalnym gościem to jest dopóki szef nie powie, że już nie jest… a jak szef wychodził to nic nie mówił, że już nie są… no to jak przyszli no to ich zaprosiłam... - blond tancerka mówiła jakby jej zaraz miało serce wyskoczyć z piersi. Nie pomagało też pewnie to, że szef z wolna zbliżał się do niej krok po kroku z rękami założonymi na plecach. Z rękami w których trzymał swój ołowiowy, ostateczny argument. Podchodził wolno kiwając głową i uśmiechając się cynicznie przez co oboje wyglądali jak stary, doświadczony, uliczny kocur podchodzący do żółciutkiego kanarka na uwięzi. W końcu Amy umilkła speszona bo szef zatrzymał się tuż przy niej.

- No niesamowite. Wprost niesamowite. - szef lokalu pokręcił głową z niedowierzaniem.

- I jeszcze zabrała ich do jacuzzi. Z dziewczynami i drinkami. Obsługiwały ich i w ogóle. - dorzucił usłużnie Gienadij a Marat mu wiernie i gorliwie zawtórował. Amanda za to wyglądała jakby zaraz miała się rozryczeć na całego.

- A koks? Koks był? - zapytał z czujnym wyrazem twarzy obserwując z bliska twarz rozstrzęsionej blondynki. Ta rozszerzyła oczy z przerażenia i gwałtownie potrząsnęła przecząco głową.

- Chyba nie. Nie widzieliśmy tam koksu. - odpowiedział po chwili zastanowienia Gienadij.

- Żadnego koksu nie było. - Gomes odezwała się po raz pierwszy od pojawienia się właściciela klubu.

- Nie lubię gdy ktoś mi się wtrąca gdy instruuje personel. - warknął ostro Rosjanin poświęcając cekaemistce równie ostre spojrzenie. Ta więc wzruszyła ramionami i dała sobie siana.

- A więc to tak! - krzyknął szef wychodząc za plecy blondynki aż tą wzdrygnęło. A mężczyźni w sterówce gorliwie pokiwali głowami. - Czyli jednak ktoś w tym cholernym burdelu słucha co ja do niego mówię! - powiedział łypiąc szczupakowym spojrzeniem na ochroniarzy. Ci podobnie jak Amanda w pierwszej chwili nie zorientowali się w zmianie sensu wypowiedzi więc oni znowu pokiwali gorliwie głowami a Amanda zmarszczyła nosek jakby już miała się rozpłakać natychmiast. Dopiero po chwili ta zmiana zaczęła docierać do rozmówców i w na twarzach odmalowało się zdziwienie i dezorientacja. Najbardziej chyba była zdziwiona sama blondynka. Zerknęła szybko na Latynoskę sprawdzając czy ta tak samo usłyszała i zrozumiała co szef właśnie powiedział.

- No i powiedzcie moje drogie jak się udała zabawa? Wszystko było w porządku? Czegoś wam brakowało? - szef dokończył obchód znowu wychodząc przed Diaz i Amandę i teraz przybrał minę troskliwego managera który sprawdza czy jego goście czują się w najlepszej formie i czegoś im nie brakuje do zabawy. Patrzył po kolei na wszystkie trzy kobiety. Strofowana chwilę wcześniej Gomes zerknęła na dwie pozostałe towarzyszki chyba tracąc do reszty rezon czy ma się w końcu odzywać czy nie.


Ciężko było się bardziej wjebać. Godzina 38:00 minęła. System bezbłędnie o tym pamiętał i odhaczył wykonanie zadania z Blackpoint 3. I wyznaczył kolejne, Blackpoint 4. “Dostarczyć obiekt w wyznaczonym czasie w wyznaczone miejsce.”. Kilka dodatkowych plików do tego zadania te proste zadanie w parchowej rzeczywistości nie musiało być tak koniecznie proste. Obiektem była bomba. Ta którym obydwu sierżant z takim trudem udało się przywieźć swoją, sześciokołową ciężarówką. Adres był za to wręcz kosmiczny. Ponad 30 km od klubu. 30 km w linii prostej oczywiście. Daleko poza obręb krateru Max. Daleko poza Zachodnią Barykadę jaką do dzisiejszego ranka utrzymywali ludzie przy zachodnich krawędziach krateru. Zadanie nawet na parchowe standardy Yellow 14 musiało zapowiadać się jako nie lekkie bo system przyznawał aż 6 godzin na wykonanie zadania. I zwyczajową godzine rezerwy.




Miejsce: zach obrzeża krateru Max; klubu “H&H”; schron cywilny; 4 220 m od CH Grey 301
Czas: dzień 1; g 38:00; 120 + 60 min do CH Grey 301



Grey 32 i Grey 33



Gdy Grey 32 osunęła się po ścianie w pobliżu wewnętrznych drzwi śluzy obserwując oddalające się sylwetki pozostałej czwórki nie czekała chyba zbyt długo. Tamci znikli za łagodnym łukiem zakrętu a drzwi od śluzy się otworzyły. Przelazł przez nie krabowaty robot od razu biorąc ją na celownik i pod lufę ciężkiej broni. Zaraz za nim przeszedł następny zachowując się podobnie. Ale o ile ten pierwszy filował lufą na zaległą pod ścianą kobietę ten drugi przeszedł kawałek i zatrzymał się celując w głębie szerokiego korytarza.

Potem pojawili się ludzie. Jakieś pół tuzina usyfionych tak samo jak ona mundurowych. Jednak wszyscy mieli oznaczenia MP na mundurach i pancerzach czyli byli z żandarmerii wojskowej. Z nimi też przeszła Grey 33 będąca w podobnym stanie ubabrania jak drugi Parch czy którykolwiek z żandarmów. Na końcu przez śluzę przeszedł trzeci, krabowaty robot i śluza zaczęła się zamykać.

Żandarmi przechodząc obok Grey 32 obrzucili ją spojrzeniem ale nie podjęli jakiejś bardziej zaangażowanej integracji widocznie spiesząc się w swoją stronę. A, że kierunek marszu do wyboru był aż jeden jeśli nie liczyć powrotu za śluzę, to ruszyli w tą samą stronę co niedawno czwórka pozostałych skazańców w szarych barwach.

Dwójce skazańców pozostało albo zostać we dwie przy śluzie albo ruszyć razem z żandarmami do reszty bunkra. Niemniej szybko się okazało, że jednak Parchy nie są władcami własnego losu i MP jednak sobie przypomniało dość jednoznacznie “zapraszając” by iść razem z nimi. Przy okazji zostawili jeden z robotów w korytarzu pewnie by stał na straży. Nieważne z której strony ktoś by zamierzał przemieszczać się tym łukowatym korytarzem.W efekcie takiej polityki sił porządkowych dwójka Parchów znalazła się razem z nimi w dość smętnie wyglądającej, mieszkalnej części bunkra. Tam wychodząc zza jednego zakrętów wręcz nadziali się na chyba większość grupki z jaką pierwotnie podróżowały. Bez trudu dało się w tym pstrokatym, mundurowym tłumie rozpoznać kpt. Hassela i Grey 35. Była nawet również “zaginiona” dwójka skazańców z 800-ki czyli Grey 84 z ckm i Grey 86 z detektorem. I ciało Grey 81 podobnie jak dwa inne ciała zabitych mundurowych. Widać grupka kapitana przywlokła te trzy ciała aż tutaj. Zaraz potem obydwaj kapitanowie udali się na rozmowy a tłum cywili wokół gęstniał z każdą chwilą. Aż wreszcie gdy obydwaj wyszli było już tłoczno jak na jakiejś demonstracji. I rzeczywiscie kpt. Raptorów wszedł na biurko i zaczął przemawiać.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline