Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2018, 21:20   #48
Sindarin
DeDeczki i PFy
 
Reputacja: 1 Sindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputacjęSindarin ma wspaniałą reputację
Jace, Kharrick i Yastra

Do okrzyku Yastry od razu dołączył się Tezerret, siłując się z meblami zawalającymi schody. Starał się nie patrzeć na zwłoki swojego szwagra.
- Maria, to ja, Tez! Jace też tutaj jest! Musimy uciekać!
Odpowiedział mu kobiecy głos, balansujący na granicy histerii.
- Tez, Jace! Dzięki bogom, to wy! Myślałam, że to koniec! - po tych słowach dało się słyszeć rumor z góry, połączony z dziecięcymi okrzykami. Wszyscy zaczęli gorączkowo odrzucać meble - nawet Jace, nie słynący ze swej tężyzny fizycznej, teraz pracował za dwóch. Wystarczyło tylko kilka chwil na stworzenie odpowiednio dużego otworu - na szczęście nie musiał się nim przeciskać rosły hobgoblin, a ktoś znacznie drobniejszy. Od razu wychynęły z niego dwie praktycznie czarne od brudu i sadzy dziecięce twarzyczki. Lara i Sam, zaledwie kilkuletni siostrzeńcy Jace’a i Tezerreta, wpadli w ramiona braci i mocno do nich przywarli. Mężczyźni wykorzystali ten moment, by zasłonić dzieciom widok ich zaszlachtowanego okrutnie ojca. Niestety, nie zdołali oszczędzić tego Marii, która wyczołgała się tuż z nimi. Dwudziestokilkuletnia, drobna kobieta o ciemnych włosach i niebieskich oczach, najwyraźniej rodzinnej cesze Belerenów, była równie zabrudzona co jej dzieci, a do tego wydawała się nieludzko zmęczona. Mimo tego, uśmiechnęła się na widok braci i wyściskała obu, wyrzucając z siebie kolejne zdania.
- Chłopaki, jak dobrze, że jesteście! Martwiłam się o was! Adahn was znalazł? Gdzie jest? G… - ostatnie słowo zamarło jej w gardle, gdy ujrzała, co stało się z jej mężem . Odepchnęła Jace’a, który odruchowo zasłonił uszy trzymanej na rękach Larze, i przypadła do zwłok Adahna, zanosząc się głośnym, pełnym rozpaczy, bólu i pretensji do całego świata szlochem, przypominającym momentami wycie rannego zwierzęcia. Po chwili opadła z sił i tylko tuliła ciało, kołysząc się w przód i w tył, łkając żałośnie.


Sulim

Rathan nie do końca był pewien, czy Silvia i Ennius będą bezpieczni pod opieką Sulima, ale doszedł do wniosku, że większe niebezpieczeństwo może czekać ocalonych, jeśli pójdą z nim i z Zazą, by spenetrować "Wspaniałości".
- Niedługo do was dołączymy - zapewnił. - Załatwimy tylko jedną sprawę.
Uratowani nie wyglądali na zadowolonych tą decyzją, nie ufali obcemu krasnoludowi w łachmanach, ale nie chcieli, a może bali się, protestować - w końcu mógł się im przydarzyć znacznie gorszy los. Oboje, wciąż trzęsąc się ze strachu, ruszyli w drogę powrotną do mostu razem z druidem.

Na szczęście najeźdźcy wciąż zajęci byli placem targowym – ale ile to może jeszcze potrwać? Kiedy zaczną wyłapywać tych, którym udało się początkowo uciec? Sulim wolał się nawet nad tym nie zastanawiać, tylko jak najszybciej zaszyć się w jakimś bezpieczniejszym miejscu. Kiedy trójka przemykała się koło opuszczonej chaty rybackiej, Ennius kazał im przystanąć na chwilę i nie oczekując odpowiedzi, zniknął wewnątrz budynku. Wrócił niecałą minutę później z tobołkiem wypchanym jakimiś pakunkami.
- Miałem trochę schowanego prowiantu, może się przydać

Dotarcie do mostu nie stanowiło problemu, jednak na miejscu okazało się, że jego przekroczenie nie będzie już takie łatwe. Przy szopie należącej do Kining kręciło się dwóch hobgoblinów, przyglądających się śladom niedawnej masakry, którą Zaza zgotowała ich towarzyszom. Póki co byli zbyt skupieni na badaniu smug krwi prowadzących na most i do rzeki, by kogokolwiek zauważyć.

Rathan i Zaza

Rodzina Oreldów prowadziła swój sklep w Phaendar prawie od stulecia, dostarczając mieszkańcom i podróżnym wszelkiego rodzaju ziół, lekarstw i innych produktów alchemicznych. Vane Oreld był nie tylko zawołanym alchemikiem, ale i świetnym, choć zrzędliwym, lekarzem, którego wzywano zawsze, gdy proste i szybkie rozwiązania w postaci magii nie wystarczały, lub nie było ich pod ręką. Rathan nie raz kupował od niego przeróżne maście i medykamenty, a Zaza dobrze pamiętała, jak dwa lata temu Eric złamał nogę w leśnym wykrocie, a ona ledwie powstrzymała się przed przyłożeniem medykowi, który utyskiwał na jego nieostrożność przez całą operację. Jednak to dzięki niemu jej “ojciec” dzisiaj nie kulał.

Teraz jednak to lekarz potrzebował takiej pomocy. Kiedy tylko łucznik i orczyca podkradli się do otwartych na oścież drzwi sklepu “Wspaniałości Orelda”, zobaczyli półleżącego w progu Vane’a, z drzewcem oszczepu wystającym mu z brzucha. Mężczyzna był śmiertelnie blady, ale żył jeszcze - półprzytomnym spojrzeniem omiatał okolicę i kiedy zobaczył zbliżającą się dwójkę, na jego przepełnionej cierpieniem twarzy pojawił się grymas. Ciężko było stwierdzić, czy to uśmiech, przerażenie, czy tylko kolejny paroksyzm bólu, ale po chwili mężczyzna delikatnym ruchem głowy wskazał na wnętrze sklepu. Teraz też dało się zauważyć, że wokół szyi ma zapiętą stalową obrożę, a przypięty do niej lekko napięty łańcuch ciągnie się w stronę pomieszczenia.

Wewnątrz panował potworny rozgardiasz - coś, co w normalnych czasach byłoby kompletnie nie do pomyślenia w miejscu rządzonym przez takiego perfekcjonistę jak Vane. Teraz jednak zawartość szafek i półek została w większości zagrabiona, a co wyglądało na nieprzydatne, leżało zniszczone na podłodze - dziesiątki dekoktów i mikstur zmieszały się w pięknych tęczowych barwach, niezbyt pasujących do gryzącego zapachu i przerażających odgłosów dochodzących z placu. Pomiędzy solidnymi drewnianymi regałami myszkował hobgoblin, który najwyraźniej trzymał także łańcuch obroży Orelda - zaglądał po kolei do każdej buteleczki, część bezceremonialnie wyrzucając za siebie, a część dołączając do już i tak sporej kolekcji fiolek i flaszek, zawieszonych u pasa i na bandolierze przecinającym mu pierś.
 
Sindarin jest offline