Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-06-2018, 22:31   #670
hen_cerbin
 
hen_cerbin's Avatar
 
Reputacja: 1 hen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputacjęhen_cerbin ma wspaniałą reputację

Mur "północny":

Bert trzymał "świeżaków", a oni trzymali jedną z flanek. Ale ledwo. Nie mieli ani uzbrojenia, ani wyszkolenia, ani pancerzy mogących wytrzymać uderzenie wroga. Z drugiej strony bronili się żołnierze Czwartej i tym szło nieco lepiej. Bert słusznie zauważył, że przeciwko opancerzonym celom sprawdzą się kusze, a przeciwko strzelcom łuki i przeciwnik ponosił straty. Niestety, mógł sobie na nie pozwolić, bo z wieży wychodzili wciąż nowi ludzie i poszerzali przyczółek.


Brama

Taran dotarł do bramy. Na dachu płonęła oliwa, ale nikomu w niczym to nie przeszkadzało. Wszyscy zamarli w oczekiwaniu na pierwsze uderzenia. Ale te nie nastąpiły. Diuk wziął ostatnie flasze z oliwą, jedną wziął sam, a dwie rozdał najlepszym miotaczom w zespole. Rozkaz wydawał się prosty - zapalić i rzucić je pod nogi obsłudze tarana. Ale tylko wydawał. Taran stał już przy bramie, nie było jak dostać się od przodu, od góry obsługę chronił dach, a trafienie w którąś ze szczelin po bokach wymagałoby małego cudu. Karl haniebnie spudłował, nie trafił nawet w taran. Kolejny miotacz trafił, ale oliwa rozlała się na dachu. I gdy wydawało się, że nic z tego nie będzie, trzeci pojemnik trafił idealnie i rozprysnął się wewnątrz celu.
Reakcja wrogów była dziwna i niezrozumiała. Cała obsługa tarana zaczęła nagle uciekać, jakby się paliło. Niby się paliło, ale tak paniczna reakcja była podejrzana.


Mur "południowy" i Baszta


Ludzcy strzelcy Waltera zmasakrowali resztkę łuczników wroga, która już od jakiegoś czasu nawet nie była w stanie skutecznie osłaniać wieży, a sam Walter czekał i czekał, aż ostatecznie postarał się udzielić pierwszej pomocy najbardziej rannym.

Wrogi piromanta po raz kolejny użył czaru płomienistej zasłony i tym razem osiągnął wystarczający poziom mocy. Gdy w jednym miejscu gasła pierwsza, druga rozpostarła się tam gdzie było najgęściej, parząc część po raz kolejny, innych po raz pierwszy, ale wielu z nich dotkliwie. Ubrania zaczynały się tlić a cięciwy pękały. A obrońcy zaczynali umierać...

Detlef zobaczywszy kolejną rozpościerającą się płomienistą zasłonę był pewien że to jego koniec. Ale śmierć nie była mu przeznaczona. Przynajmniej jeszcze nie teraz. Jęzory ognia przesunęły się nad nim nie czyniąc mu krzywdy, a on nie marnował czasu na zastanawianie się jakim cudem nadal żyje, tylko pobiegł na Basztę. Reszcie rozkazał utrzymać pozycje. Mimo że stali w ogniu, jego ludzie usłuchali.
Jego bieg nie był ucieczką. Pamiętał, że tam zostały dziwne kule Glorma. Wolał zaryzykować i użyć ich nie wiedząc jak niż nie ryzykować i wytracić resztę krasnoludów. Nie musiał jednak używać ich bez instrukcji. Wezwany wcześniej Glorm czekał już na niego na Baszcie i tłumaczył coś Ferretowi
- Nie musi być celny. Byle w dwudziestu jardach się zmieścić. A przy szczęściu i z trzydziestu. To do burzenia murów...

Galeb odesłał swoją część obrońców na Basztę ale sam postanowił zostać. Zacisnął zęby. Nie mógł pozwolić by tak pieczołowicie przygotowany plan poszedł na marne. Mimo dymu i ognia zauważył na krawędzi obszaru dotkniętego ogniem sieci i liny, które nadal nadawały się do użytku. Gdyby miał pomoc zapewne poszłoby lepiej, ale i tak silny wymach zarzucił je na wieżę. Trafiły w okolice klapy, o kolejne chwile opóźniając desant wrogów.


Port i Przystań

Braki w zdolnościach i umiejętnościach Leonora przykryła celnymi argumentami (i strzałami jej ludzi). Sześciu zdrowych i trzech rannych wrogów poddało się. Gdy jej ludzie wiązali jeńców, sama akolitka pobiegła do portu, gdzie zauważyła dwudziestu wyładowujących się z barek żołnierzy wroga. Dalszych kilku taplało się w wodzie obok tonącej barki.


M1

Loftus postanowił wykorzystać zamieszanie w szeregach wroga i zastraszyć ich na tyle by się poddali. Nigdy nikogo nie zastraszał i niezbyt to potrafił, nie miał też szkolonego głosu by przemawiać do tak licznej grupy, ale przeznaczenie miało swoje plany i wspomogło go w tym dziele.
Wrogowie zaczęli rzucać broń, na początku pojedynczy, później grupkami...


Barykada

Gustaw wylądował. Razem z nim wylądowało dwunastu jego żołnierzy pożyczonych od Brocka i ośmiu dodatkowych, zachęconych do popłynięcia.
Sal spodziewał się ich i od razu zakomunikował, że atakowany jest będący po sąsiedzku Loftus. Zaraz później dotarł posłaniec od Leo, która poprosiła o wsparcie w porcie.


Garnizon (i okolice)

Waldemar został wyprowadzony na zewnątrz. Ledwo trzymał się na nogach. Co też było mu przeznaczone? Skuty i pokrwawiony stał się z miejsca ośrodkiem zainteresowania.


Ale nie jedynym. Z jednego z piwnicznych świetlików zaczęły wydobywać się kłęby gęstego dymu. Niektórym wydawał się też, że jakieś zwierzę wyskoczyło ze środka, inni gadali, że to nagi człek, ale ktokolwiek czy cokolwiek to było, zniknęło. Za to dym nie. Właściwie to było go coraz więcej...

I był widoczny. Nie tylko w garnizonie. Desperacko broniący się ludzie Berta musieli stawić czoło nie tylko wrogom, przekonanym, że zwycięstwo jest o krok, ale i poczuciu nieuchronnej porażki, skoro padł już nawet garnizon, a Loftus i jego dwie dziesiątki, które zdążyły rozbroić mniej więcej połowę wrogów zorientowali się, że reszta przeciwników widząc nad garnizonem dym podświetlany przez płomienie zaczyna podnosić broń i szykować się do ataku.

 
__________________
Ostatni
Proszę o odpis:
Gob1in, Druidh, Gladin
hen_cerbin jest offline